#sierociniec
Explore tagged Tumblr posts
witekspicsoldpostcards2 · 3 months ago
Text
Tumblr media
CONSTANTINOPLE, Bebek -> Turkey => German Orphanage 1900's.
3 notes · View notes
witekspicsoldpostcards · 1 year ago
Text
Tumblr media
Kinderheim (orphanage / dom dziecka) near Auerbach / Vogtland / Germany
4 notes · View notes
tojaziemniak · 3 months ago
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Albin i Wiktoria starali się poświęcać jak najwięcej czasu Sabinie, czasem nawet od razu po pracy, aby czuła się kochana w domu pełnym (nie do końca, ale ciii) innych dzieci. Co oczywiście nie znaczyło, że pozostali podopieczni pozostawali bez opieki.
Ich grono miało nawet znów się powiększyć, ponieważ, podczas pomocy w nauce Celinie, Wiktoria odkryła, że znów jest w ciąży!
1 note · View note
maestro-sullivan · 2 months ago
Text
¥¥¥
Tumblr media
Poznałem Ją, zanim jeszcze wiedziałem, co znaczy tęsknić. Widziałem Ją tylko raz. I to wystarczyło, by całe moje życie stało się preludium do Jej odnalezienia.
Była cieniem wśród innych dzieci.
Zjawą, w mojej samotni.
Zaraz, zaraz... Jak to było dokładnie?
Spotkaliśmy się po raz pierwszy w miejscu, które nie znało światła pośród śniegu i lasu. Sierociniec, gdzie dzieci rosły szybciej niż marzenia, a śnieg przykrywał winy dorosłych. Rok nieznany, bo czas w takich miejscach nie biegnie – tylko staje się chłodniejszy. Nie miałem więcej niż 10 lat, a Ona była jeszcze młodsza.
Tak... Spotkaliśmy się w sierocińcu. Przez przypadek, który pewnie wcale nie był przypadkiem. Ktoś chciał mnie tam postraszyć „prawdziwym życiem”, ktoś inny – przekonać, że los sieroty to nie powód do rozpaczy, tylko materiał na przyszłość.
Patrzyłem wtedy przez okno, próbując wzrokiem stopić lód na szybie.
Oto ja. Mały Dante – jeszcze nie Maestro, jeszcze nie Sullivan – stoi w cieniu korytarza, wpatrzony w okno jak w iluzję. Palce przyciśnięte do chłodnej szyby, przez którą świat wydaje się jakby z innego wymiaru: wszystko tam jest jaśniejsze, bardziej możliwe. Tylko on trwa tu – wśród marmurowych spojrzeń zakonnic i przeciągów, które mówią więcej niż ludzie.
I wtedy ona – Sophija – bezszelestnie przebiega przez korytarz.
Nie idzie, nie sunie, nie wchodzi.
Przebiega.
Jak echo własnego buntu.
Jak cień pożogi.
Jak dziewczynka, która nie chce istnieć... Jeśli ma istnieć tak, jak każą jej dorośli.
Widziałem ją kątem oka. Ona zatrzymuje się. Odwraca. I wówczas ją zobaczyłem. Miała oczy, które znałem. Nie twarz — nie imię — oczy. Nasze spojrzenia spotykają się na sekundę dłużej, niż to przystoi. To spojrzenie nie dzieci, ale ludzi, którzy będą sobie nawzajem fatum.
Ona – dzika, z sercem w oczach i ziemią pod paznokciami.
Ja – w zbyt ciasnym garniturze, którego nie potrafiłem znienawidzić tak bardzo, jak nienawidziłem tamtego dnia.
– Masz śmieszne buty –odezwała się z przekąsem, wskazując moje zbyt eleganckie pantofle, jakby wyrwane z innej bajki.
– Ty za to masz śmieszne włosy – odpowiedziałem bez zastanowienia. Głupi uśmiech wszedł mi na twarz widząc listki w jej włosach.
– Skąd jesteś? – spytała
– Stąd. A ty?
– Z lasu. Tam mnie zostawili – rzuciła, wzruszając ramionami, jakby mówiła o czymś tak zwyczajnym, jak poranna herbata. – Ale nie zamarzłam. Nie dałam się.
I nagle wszystko się zatrzymuje. Jak w teatrze, w którym zapomniano opuścić kurtynę. Tylko my dwoje. Dwójka dzieci, w których duszach już wtedy coś płonęło – zbyt mocno jak na ten świat.
– Jak masz na imię? – szepnąłem.
– Nie mogę powiedzieć. Moja opiekunka mówi, że nazwisko to najcenniejsza tajemnica. A jak się zdradzisz, to już po tobie.
– To tak jak ja – odpowiedziałem. – Tyle że ja nie mam nazwiska. Jeszcze.
Chwila trwa. A potem znika – ona biegnie dalej, zakręt, drzwi, trzask.
Zostaję sam z dłońmi przy szybie i oddechem, który paruje w szkło w kształt serca, którego jeszcze nie znam.
A jednak wtedy, już wtedy, coś w nim drgnęło.
Nie zakochałem się.
Nie pożegnałem.
Nie nazwałem.
Tylko zapamiętałem.
Jak się pamięta niedokończone zaklęcia.
Jak się pamięta strzelbę, która jeszcze nie wisiała na ścianie – ale już wtedy, podświadomie, wiedziałem, że kiedyś wystrzeli.
Sophija.
Nie wiedziałem jeszcze, że ma na imię jak prawosławna święta i serce jak rewolucja. Ale pamiętałem jej spojrzenie – przenikliwe, jakby już wtedy wiedziała więcej niż ci, którzy ją tam zostawili... Powiedziała mi coś. Prosto w twarz. Że wyglądam jak z pudełka po cygarach. Zaśmiałem się pierwszy raz od miesięcy. A potem wszystko miało przepaść.
Była cieniem wśród innych dzieci.
Dziewczynką o oczach jasnych jak południowe niebo, a zarazem pełnych smutku, którego oczy dziecka nie powinny w sobie nosić. Błękit, w którym światło nie śmiało się przeglądać. Miała może sześć lat, może siedem lat. Jakoś tak... Bardzo wysoka, a jednocześnie wydawała się jeszcze młodsza. Ona, milcząca i ja - jedyny znający jej głos oraz nasz sierociniec, gdzieś na końcu świata – zamarznięty zakątek, który udawał dom. Przyszedłem tam z iluzją, którą miałem pokazać sponsorom, szlachcie dobroczynności. Ale nie dla nich czarowałem. Wśród chłodnych marmurów, pachnących mokrą wełną i kurzem, zawsze widziałem tylko Ją.
Stała nieruchomo, w milczeniu, jakby bała się, że dźwięk jej obecności mógłby obudzić coś, co powinno pozostać uśpione. Zamiast braw, usłyszałem wtedy szelest jej spojrzenia. Nie zapytałem o imię. Bo wiedziałem, że jeśli wypowiem je na głos – zniknie. I zniknęła.
Zniknęła. Na dobre. Na długie lata. Niekiedy miałem wrażenie, że mój samotny, dziecięcy umysł sobie ją wymyśli.
Ale nie. Ona zniknęła.
Jak moneta rzucona do studni, którą ktoś zasypał śniegiem.
Lata później – na innym kontynencie, w innym życiu – spotkałem ją znowu. Doroślejszą. Piękniejszą. Groźniejszą. I tak cholernie znajomą, że aż zabolało.
Nie wiedziała, kim jestem.
Ja nie miałem co do tego wątpliwości.
To była Ona. Dziewczynka z lasu.
Z tą samą iskrą, której nie da się zgasić.
Z tą samą ciszą, która w człowieku zostaje już na zawsze.
Nie powiedziałem jej prawdy. Bo czasem prawda to zbyt prosta sztuczka. A ja zawsze wolałem długie rozgrywki.
Ale już wtedy, jako dziecko, obiecałem sobie coś jeszcze, że ją odnajdę. I już nigdy nie pozwolę, by zniknęła.
I choć teraz znikam sam – między aktami, między zbrodnią a sztuką, między miłością a iluzją – to wciąż gram dla Niej.
W końcu… każda opowieść o miłości zaczyna się od magii.
Ale tylko te najpiękniejsze kończą się cudami.
Zostawiłem tamtego dnia nie tylko pokaz, ale i cząstkę siebie. I obietnicę, że Ją odnajdę, że Jej historia nie skończy się wśród lodu i zapomnienia.
Strzelba Czechowa - powiesz. Tak. W moim życiu każda scena miała swoją broń, ukrytą między słowami, niedopowiedzianą w grymasie, przemyconą w iluzji. To nie była opowieść o magii. To była opowieść o przetrwaniu.
A potem...
Potem przyszła wojna.
Potem przyszły karty.
Potem przyszła Ona.
Ale tym razem nie poznałem jej od razu. Kobieta, którą spotkałem na wernisażu Russo, miała w sobie zbyt wiele światła, jak na tamtą dziewczynkę z półcienia. Ale oczy... Oczy nie kłamały. Miała je jak pamięć – wierne, bolesne, nieśmiertelne.
Wtedy zrozumiałem, iż cały ten świat – z jego sekretami, przekrętami, magicznymi urządzeniami, symfonią kłamstw i mechaniką cudów – istniał tylko po to, bym znów mógł stanąć naprzeciw Niej.
Nie powiedziałem jej od razu, że to ja. (Czyżbym znowu stchórzył? )Bo nie można powiedzieć kobiecie, że szukałeś jej przez pół życia, że zbudowałeś imperium złudzeń, by znaleźć Jej cień. Nie mówi się tego głośno. To się pokazuje. Na scenie. Albo w snach.
Sophija była moją strzelbą Czechowa.
Od samego początku.
I wiedziałem, że pewnego dnia – ona wystrzeli.
Pytanie tylko: Czy pocisk trafi we mnie... czy w tych, którzy chcieli ją zatrzymać?
¥¥¥
Wernisaż w starej willi, gdzie światło świec zdaje się znać wszystkie sekrety tych ścian. Obrazy — niepokojące, poruszające, jakby ktoś malował nie pędzlem, a szeptem zbrodni. Jedno płótno przyciąga spojrzenia: kobieta stojąca pośrodku burzy piaskowej, wokół niej świat się rozsypuje — a ona trwa. Nieugięta. Magnetyczna.
Stoję i podziwiam. Starszy, wyższy, w czerni i cieniu. Już nie chłopiec z korytarza, ale mężczyzna, który potrafiłby zniknąć w świetle dnia. Maestro. Iluzjonista. Człowiek, który nauczył się znikać… zbyt dobrze.
I wtedy Ją czuję.
Nie widzę. Czuję.
Jak zapach wspomnienia, jak drżenie pajęczyny na wietrze wspólnego losu.
Odwracam się powoli. Ona stoi obok. W tej samej sali. W tej samej chwili.
Sophija.
Nie rozpoznaje mnie. Oczywiście, że nie. Tamten chłopiec z sierocińca zniknął dawno temu, tak jak znika cień po zgaszonej świecy. Ale coś w Jej spojrzeniu... coś, co drży. Jakby dusza pamiętała więcej niż pamięć.
— Piękny obraz, nieprawdaż?— powiedziała— Nazywa się „Nieśmiertelność pustyni”.
— A jednak to ona wydaje się najwyższa — odpowiedziałem wskazując postać kobiety. - Jak dziewczynka z lasu, którą kiedyś znałem...
— Znasz się na sztuce? — pyta.
— Znam się na tym, co zostaje, gdy obraz się kończy.
Milczenie. Gęste jak noc po przedstawieniu. A potem — iskra. Nie w oczach. We wspólnym milczeniu.
— Spotkaliśmy się już kiedyś? — pytała Sophija, unosząc brew.
— Nie. Ale kiedyś Ci obiecałem, że Cię znajdę i że nas zniknę.
Jej spojrzenie na moment staje się przezroczyste. Jak tafla jeziora, w której odbija się gwiazda, o której nie wiesz, czy naprawdę istnieje.
— Kim jesteś?
I wtedy uśmiecham się — nie do Niej, nie do pytania.
Do wspomnienia serca, które nie zapomniało.
— Nazywają mnie różnie. Sullivan. Iluzjonista. Maestro. Mentalista. Eisenheim. Król Martwych nadziei. Ale dla Ciebie? Po prostu... Dante.
¥¥¥
Paryż, L’hôtel de Sélène. Pokój, który mógłby opowiedzieć historię każdej łzy świata. Stare lustro. Fortepian, który już dawno powinien zamilknąć. I Ona — Sophija. Stoi w bieli, jak duch przeszłości, której nigdy nie opowiedziano do końca. Pali kadzidło z białej mirry. Zegar tyka jak metronom w utworze, który właśnie ma się zacząć.
Za Nią — cienie.
Za Nią — ja.
Niepostrzeżenie, jakby wyrastając z kurzu wspomnień. Zostawiłem jej róże z atramentu, niezapominajki na poduszce, a teraz — przybyłem sam.
— Wiem, że nie powinnam tu być — mówiła cicho, nie patrząc w moją stronę.
— A jednak przyszłaś. Bo czasem trzeba spojrzeć lustru w oczy. I pozwolić mu pęknąć.
— Złamałeś mnie, Dante. Zniknąłeś jak sztuczka z pierwszego aktu. Pozostawiłeś... duchy.
— Nie zniknąłem. Ukryłem się w opowieści. Dla Ciebie.
— Dla mnie?
— Tak. Bo jeśli ta historia miała przetrwać — musiała być niemożliwa. A każda niemożliwa miłość, Sophijo… jest jedyną, która nie rdzewieje w czasie.
Zbliżam się. Jej oczy drżą, ale nie od lęku. Od rozpoznania.
— Pamiętasz, co powiedziałaś tamtej nocy, przy fontannie?
— Że jeśli kiedykolwiek znikniesz, odnajdę Cię po zapachu kadzidła i dźwięku milczenia?
— Właśnie tak.
I wtedy — cisza. Ale nie martwa. Cisza jak zawieszone skrzydła ptaka przed lotem. A potem… jedno spojrzenie, jak pocałunek między wersami niedokończonego wiersza. Dłoń na Jej dłoni. Jakby złożył się z powrotem zegarek z rozbitych chwil.
I wtedy — mój szept:
— W każdej sztuczce najważniejszy jest prestiż. To, co wraca. Czasem nieco inne. Czasem... bardziej prawdziwe niż wcześniej. Jak... Amarantowy amarantos... Albo coś w tym guście. Muszę dopieścić tą nazwę. Popracować nad szczegółami. Plan idealny, pojmujesz? Musi się udać. Tylko... Każdy iluzjonista posiada dublera. I asystentkę. Może, gdyby założenia fizyki kwantowej okazały się trafne w moim pomyśle. I jeśli nie wyślizgniesz mi się z rąk. Trudno zbudować machinę, o której marzył sam Tesla, jeśli Ty zechcesz mi znów uciec. O czym to ja... Ah, tak. Prestiż. Coś znika, coś powraca. A śmierć. Czy ona nie przekreśla powrotu? Muszę, to sprawdzić. Wypróbować. Nie zawsze E=mc².
¥¥¥
Wyobraź sobie Rzym. Nie ten z widokówek, lecz ten z oparów skradzionych nocy. W uliczkach pachnących bazylią i sekretem, w kawiarni, gdzie karty tarota podsuwane są z kieliszkiem absinthu.
Tam właśnie Sophija — o zapachu lawendy i gniewu — przyszła na spotkanie z przeznaczeniem.
A przeznaczenie miało twarz Dantego Sullivana. Moją twarz.
Nie od razu mnie rozpoznała. Pewnie przypominałem Jej zapomniany szkic na dnie szuflady dzieciństwa. Lecz oczy... Oczy pamiętały Ją, zanim Ona przypomniała sobie mnie.
Siedziałem w cieniu, z kartą królowej kier wyjętą z talii, której nigdy nie miałem.
— Spóźniłaś się o siedem lat — rzuciłem z uśmiechem, który potrafił złamać księżyc.
— A ty... nigdy nie zniknąłeś naprawdę, prawda?— Jej głos drżał. Jakby moja obecność otwierała szuflady w jej duszy, te z kłódkami i krwią.
Wstałem. Spojrzałem jej w oczy i podałem małe pudełko.
Pozytywka.
— Nadal grasz naszą melodię — szepnęła.
— Bo tylko ta nigdy się nie zacina.
A potem milczenie. Tak gęste, że można było z niego ulepić posąg.
I kiedy chciała coś powiedzieć, zamknąłem Jej usta palcem —nie gestem zaborczym, ale jak ktoś, kto właśnie odnajduje zaginioną nutę w symfonii życia.
— Sophijo… byliśmy dziećmi w świecie dorosłych, który chciał nas spalić. Teraz jesteśmy płomieniami. Ale nie zapominaj — płomień tańczy najpiękniej, gdy wie, że może zgasnąć.
¥¥¥
W starym teatrze przy Via dei Serpenti, gdzie aksamit kurtyn zakurzył się od snów niedopowiedzianych, a marmurowe maski na balkonach pamiętały pierwsze westchnienia aktorów i ostatnie klaski zakochanych, Dante Sullivan postawił lustro. Maestro, którym byłem na scenie. I... Lustro.
Nie zwykłe.
To było lustro wspomnień.
Lustro obietnic złamanych.
Na jego powierzchni odbijała się nie Sophija, lecz dziewczynka z sierocińca. Ta sama, która zimą, bosa, skrywała w dłoni pęknięty kamień — amulet od chłopca, który obiecał wrócić, a którym nie byłem ja.
— Powiedz mi, Maestro, co robisz z odbiciem, które pamięta więcej niż ty? — spytała Sophija, kiedy stanęła przede mną.
— Chowam je… do momentu, gdy miłość stanie się silniejsza niż ból — odpowiedziałem, obracając w palcach mechanizm z Tealinem.
To urządzenie nie było tylko iluzją. Było zapisem. Nagrało każdą z jej łez. Każdy ułamek snu, który wypowiedziała przez sen, wierząc, że nikt nie słucha. Cóż... Ja słuchałem. Dla nas dwojga. A może z własnej tęsknoty za Jej głosem.
— Wiedziałeś. Cały czas wiedziałeś, gdzie jestem. — w jej głosie mieszkała cisza i coś złowieszczego.
— Nie szuka się słońca, gdy samemu jest się cieniem. Czekałem, aż rozbłyśniesz.
I rozbłysła.
W płomieniach gniewu.
Bo w lustrze widziała nie tylko siebie — ale też Zebediaha.
I... Asli.
I innego mężczyznę, którego twarz przypominała... zbyt wiele.
— Kto z nich jest cieniem, a kto płomieniem, Dante? — pytała, a echo Jej głosu układało się w wersy.
— A może wszyscy jesteśmy dymem, Sophijo. Po miłości, która kiedyś płonęła.
Zegar w teatrze przestał tykać.
Zamilkły pozytywki.
Lustro pękło.
I kiedy wszystko miało się skończyć —
Wyjąłem z kieszeni nową kartę.
Król trefl.
Z plamką szminki.
Czerwonej. Choć Sophija nigdy takiego odcienia nie nosiła.
¥¥¥
Potem przyszły sztuczki. Dym, iluzje, karty, cienie.
Nie szukałem już Sophiji — szukałem tego spojrzenia. W każdym widzu. W każdej kobiecie. Nigdy nie znalazłem.
Aż któregoś dnia...
na jednym z moich pokazów, wśród publiczności, usiadła dama w czerni, z wachlarzem z piór kruka. Jej palce grały na jego brzegach jak na harfie kłamstw.
I wtedy na mnie spojrzała.
Cofnęło mnie w czasie. Do tamtej chwili. Do śniegu. Do ciszy.
Nie podszedłem. Nie mogłem.
Bo znałem już wtedy reguły tej gry:
jeśli spotykasz duchy z przeszłości, bądź pewien, że przyszłość właśnie zaczęła pisać testament.
Od tej chwili wszystko było ruchem — planem — magią.
Nie sztuczka, lecz precyzyjna symfonia złudzeń.
Wiedziałem, że jeśli chcę Ją mieć przy sobie...
muszę najpierw zniknąć. Dosłownie.
Zostawiłem za sobą fałszywe tropy, strzępy gazet, rozbite lustra.
Zginąłem.
Przynajmniej oficjalnie.
A Ona?
Ona stała się Dama Trefl.
Królową fałszu, żołędnych zasad i trucizny.
Ale ja... ja widziałem w niej nadal tamto dziecko.
Zbyt dumną, by płakać. Zbyt mądrą, by ufać.
Zatem...
Czas rozciąć serce na pół i pokazać, że nie ma w nim żadnej sprężyny, żadnego sekretnego mechanizmu.
Jest tylko prawda.
I tęsknota, która pachnie fioletem, kurzem sceny i popiołem spalonej przyszłości. Naszej przyszłości, stojącej w sprzeczności mafijnego rodu.
Spotkałem Ją i raz jeszcze — gdy czas postanowił zadrwić z logiki.
Ale to nie był przypadek.
To była strzelba Czechowa zawieszona w akcie pierwszym — a wystrzelona w finale.
Bo Sophija nie jest kobietą, którą się poznaje.
Ją się rozpoznaje.
Jak nutę w ulubionej melodii. Jak sen, który powraca. Jak znak na skórze, którego nigdy się nie zapomniało.
Kiedy świat uznał mnie za martwego, Ona ożyła — nieświadoma, że jej żałoba to tylko przebrana sztuczka. A może - jak dla swego własnego dobra - zbyt świadoma?
Cóż... ja żyłem. Oddychałem. Obserwowałem.
Nie z braku odwagi, lecz dlatego, że wiedziałem —
Ona musi dorosnąć do prawdy,
a ja musiałem stworzyć iluzję tak doskonałą, że sama rzeczywistość poczuje się oszukana.
Tak jak Eisenheim stworzył duchy.
Jak Cobb wszedł we wspomnienia.
Jak Jane rozgrywał emocje niczym partię szachów.
Tak ja rozegrałem siebie — by móc Ją kochać po prostu.
Lepiej. Prawdziwiej. Bez widowni.
I oto jesteśmy.
Ty — kobieta z ogniem we włosach i lodem pod językiem.
Ja — mężczyzna, który zniknął, by w końcu wrócić.
A świat?
Świat to tylko kurtyna.
Niech spadnie.
Niech publiczność zamilknie.
Niech prawda zaistnieje jak ostatni akt magii:
Sophijo, ja nigdy nie przestałem Cię kochać.
Bo Ty jesteś moim ostatnim numerem.
Tym, którego nikt nie rozgryzie.
Ani teraz. Ani nigdy.
– Dante Sullivan, Twój Iluzjonista. Twój zmarły. Twój żywy.
24 notes · View notes
dzismis · 2 years ago
Text
Ciekawe artykuly zebral Adam Mer
O napadach na rabczański sierociniec w 1945 roku Magdalena Smoczyńska, psycholożka i językoznawczyni, emerytowana profesorka Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także Instytutu Badań Edukacyjnych i Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, od 5 lat prowadzi badania nad losami około setki dzieci ocalałych z Zagłady, które latem 1945 roku trafiły do dwóch żydowskich domów … Wiecej TUTAJ PROGRAM20.…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
koszmarnaadziewczyna · 2 years ago
Text
Tumblr media Tumblr media
Jara się... Zawsze i wszędzie... I chuj!
3 notes · View notes
rafaelministry-blog · 8 years ago
Text
Zbieramy laptopy i telefony dla dzieci
0 notes
helena-carthiga · 8 years ago
Photo
Tumblr media
Our Promise (on Wattpad) http://my.w.tt/UiNb/5ilII8dKCE Wszystko wydarzyło się tamtego jednego dnia. Śnieżyca, która szybko zakrywała ziemię. Jeden fałszywy ruch, jeden moment wystarczył, aby popełnić błąd. Aby stracić najbliższą osobę. Jednak ja nie mam zamiaru się poddać, znajdę go nawet jeśli miało to zająć kilka lat. Sophia obecnie ma dwadzieścia jeden lat. Jedenaście lat temu stracił najlepszego przyjaciela oraz jej pierwszą miłość. Co się wydarzy gdy pewnego dnia wpadnie na jednego z najlepszych detektywów miasta i zaproponuje jej podjęcia się sprawy? Co się stanie, gdy pomiędzy nimi pojawi się uczucie, a mężczyzna nie jest tym za kogo się podaje? ******* Hejka to opowiadanie nie będzie mieć prawdopodobnie żadnego sensu. Mam zamiar stworzyć własne miasteczko w Anglii, więc nie szukajcie tego miejsca na mapie lub na google. Najwyższe notowanie: #501 W ROMANS 22.06.17r. Okładkę wykonała @Blackz_Lady_26 ;*(jest cudowna ^_^ *-*) Playlista do opowiadania: https://open.spotify.com/user/elena_parker/playlist/2RSD1tJ99NTc6EDpRiBGc0
0 notes
tojaziemniak · 5 years ago
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Tak że pierwsze dzieci, które trafiły do sierocińca to bliźniaki Kawaler, które w następnej turze dostaną imiona, a może i nawet nowych rodziców!
5 notes · View notes
madaboutyoumatt · 4 years ago
Text
Josh
- To takie uniesienie – Josh wyjaśnił, już bombardując Małego wzrokiem.
- Jakie uniesienie?
- Na przykład kiedy masz więcej energii niż zwykle i gadasz głupoty, zdarza się to po zbyt dużej ilości słodyczy i cukru. To potoczne określenie, którego się zwykle nie używa, ale ktoś jeszcze się nie obudził – wyjaśnił, aby Eve przypadkiem nie rzucała do wszystkich, że jest na haju. Nawet jeśli była, to nie musiała tego oznajmiać wszem i wobec. I tak mieli trochę pod górkę przez to, że Josh opiekunem nie był nawet pół roku, a Matt oficjalnie, na papierze, nie był dla nich nikim ważnym. Pracowali nad tym.
- Dobra, może przesadziłem z tym festynem. To bardziej taka lokalna impreza? Wiesz, ludzie sprzedają jakieś ręczne robótki czy ciasta, a dochód idzie na sierociniec. Może za rok weźmiemy udział i zrobimy babeczki? Do przemyślenia – Josh zabrał się za śniadanie z mniejszym zachwytem niż Eve. Za słodko, za mdło, dobrze, że były banany i jego gorzki, czekoladowy sos 0 kalorii.
- Chcę babeczki teraz – Eve wtrąciła z pełnymi ustami.
- Bardzo rozsądne żądanie z słodkościami w ustach. Przełknij – Josh skomentował, nie zamierzając brać tego pod uwagę. Nie mogli utuczyć dziecka, nie mówiąc o tym, że to nie było zdrowe. I tak za bardzo zaszalał z tym śniadaniem, dla równowagi będą musieli zjeść coś lżejszego przez resztę dnia.
- Bo jestem mądra – Eve nie rozpoznawała jeszcze sarkazmu, albo nie chciała słyszeć przekazu taty, pusząc się i udając, że ma rację, nawet jak jej nie miała. Znajomy widok.
- Jesteś, dlatego wiesz, że nie jemy za dużo słodyczy. NIKT z nas, wliczając Ciebie.
To właściwie było coś nowego dla Evansa.
Josh nigdy wcześniej nie spędził tyle czasu sam na sam ze swoją córką, musząc się nią zająć. Zawsze jeśli byli sami to na parę godzin, kiedy Matt wychodził na korepetycje, zakupy czy spotkanie. Weekendy spędzali wspólnie, będąc sami jedynie o poranku, zanim okularnik wstał, co dawało niewiele czasu na prawdziwe poznanie się. Współgranie.
Dotychczas Josh mógł sobie pozwolić na zostanie jedną nogą lekkoduchem – bardzo wiele obowiązków Matt przejął, a on był gdzieś obok, bardziej wspierając partnera, niż realnie zajmując się córką na pełen etat. Teraz sytuacja się odwróciła, a on musiał wejść w tryb taty. Takiego, który realnie zajmuje się dzieckiem, od rana do wieczora, poznając je i ucząc się spędzać czas. Powoli wytaczając ścieżki rodzicielstwa. Patrząc na podejście Josha i jego deklaracje względem Eve, swojej córki, ich relacja się powoli ukształtowała. A wraz z nią charakter Branda jako rodzica.
Surowy wobec zasad i wymagający, kochający i wspierający, a jednocześnie nie będący ściśle rodzicem. Tuż obok opieki, miłości i troski był on, z lekko kumpelską relacją, jakkolwiek źle to nie brzmiało. To jak się z nią droczył, ściskał i całował, poświęcał uwagę, poprawiał i korygował, było w pełni Joshowe.
Ewidentnie mógł być partnerem i ojcem, a jednocześnie przyjacielem. To był po prostu jego charakter.
0 notes
joanworld · 7 years ago
Text
Billy Russo - The Good, The Bad & The Dirty
Tekst pisany na zamówienie dla @elisemockingbird Mam nadzieję że i wam się spodoba :D
6 lat temu
               Jeszcze nikt nie odważył się okraść Williama Russo, aż do tego dnia. Na swoje szczęście, mężczyzna nie był idiotą i złapał złodziejaszka za nadgarstek w momencie, kiedy miał być pozbawiony portfela. Złodziejaszkiem okazała się być niewysoka dziewczynka w czapce mocno wciśniętej na uszy spod której wymykały się rude kosmyki.
               - Nie ładnie… - powiedział niezadowolonym głosem i przyjrzał się małemu osobnikowi. Dziewczynka miała zielone oczy i urocze piegi na nosie oraz jasną cerę. Jednak jej ubranie aż krzyczało, że nie pochodzi z dobrej rodziny, niemal pachniało sierocińcem a Billy wiedział jak tam wygląda. Nie puszczając dziewczynki schował swój portfel i sprawdził czy niczego więcej mu nie brakuje, po czym znowu skupił na niej całą swoją uwagę. – Nie wolno kraść.
               Dziewczynka spojrzała na niego niezadowolona i nawet trochę zła. Nie znała innego życia. Wolała ulicę niż dom dziecka.
- Puść mnie! – starała się wyrwać nadgarstek z uścisku Russo, ale było to niemożliwe.
- Skąd jesteś – zapytał ją mężczyzna, przyglądając jej się uważnie.
- To nie twój cholerny interes! – wściekła się i zaczęła mocno wyrywać. Mężczyzna tylko westchnął i jednym ruchem ręki posadził ją na najbliższej ławce, po czym kucną, żeby móc spojrzeć jej w oczy.
- Dom dziecka jest okropny ale da się go przeżyć. Lepiej myśleć o tym co będzie później niż jak źle jest teraz – wyjaśnił jej, nie spuszczając z niej oczu. – Zamiast kraść, powinnaś być w szkole.
- Szkoła nic nie daje – prychnęła niezadowolona
- Daje ci szansę i tylko od ciebie zależy to, czy ją wykorzystasz – wstał z kucek i podciągnął dziewczynkę do pozycji stojącej. – A teraz powiedz mi z którego domu jesteś – mruknął, kierując się z nią w stronę swojego auta.
- Tego przy 6 Alei… - powiedziała niechętnie, idąc za nim. W sumie to mężczyzna nie pozostawiał jej wyboru, bo jego uścisk był mocny niczym imadło.
- Ach… Tam… - pokiwał głową. – A tak poza tym, jestem Billy Russo, a ty..?
- Anne… - mruknęła cicho. – Anne Pierce… - niemal wyszeptała, jakby wstydziła się swojego nazwiska. Billy skądś je znał, ale wiedział, że pytanie o to tej dziewczynki nie ma sensu, bo nie była zbytnio rozmowna.
Wsadził Anne do auta i sam zajął miejsce kierowcy. Rzadko zajmował się dziećmi i widać było jego nieobycie w tym temacie, ale skoro był żołnierzem, jakimś cudem potrafił poradzić sobie ze wszystkim. Nawet krnąbrną dziewczynką.
Odwiózł ją pod same drzwi i nawet zaprowadził do środka. Ośrodek był zdecydowanie zapuszczony i zaniedbany. Pracujące tam osoby nie wydawały się zbyt miłe i kiedy tylko oddał im Anne, pożałował. Dziewczynka zapewne zniknie w systemie, który dla nikogo nie jest łaskawy.
Przez kilka kolejnych dni nie mógł myśleć o  niczym innym, tylko o małej złodziejce i miejscu w którym mieszkała. Kiedy dostał kolejną wypłatę z wojska, postanowił przekazać ją na dom dziecka w którym przebywała Anne. Sam nie wiedział dlaczego to zrobił. Może chodziło o spokój jego sumienia… Chociaż podejrzewał że to co ludzie nazywają sumieniem, już dawno w nim umarło.
Będąc na kolejnej zmianie w Iraku dostał list. Był tym faktem naprawdę zaskoczony, bo nie miał nikogo, kto mógłby do niego napisać. Był nadany z Nowego Jorku co jeszcze bardziej rozpaliło jego ciekawość. Rozerwał kopertę i rozłożył kartkę. Nie było na niej za wiele napisane.
Dziękuję za wszystko
Anne
Uśmiechnął się pod nosem. Naprawdę dziewczynka nie miała za co mu dziękować. To, że na siebie wpadli było totalnym przypadkiem. To, że dał pieniądze na sierociniec w którym przebywała i na jej naukę było uspokojeniem resztek swojego sumienia. Gdyby wiedziała kim tak naprawdę jest, za nic by mu nie dziękowała. Ale był to bardzo miły gest. Był to jedyny list, który dostał przez wszystkie tury w Iraku. Wsunął go pod poduszkę i zasnął z uśmiechem. Tej nocy wrócił snami do Nowego Jorku i jako chłopiec pomagał dziewczynce okradać przechodniów.
               Dzień obecny
               Te ogniście rude włosy poznałby wszędzie. Uśmiechnął się pod nosem i podszedł do, teraz już kobiety, od tyłu.
- Cześć dzieciaku! – odezwał się  i mógł zaobserwować jak kobieta podskakuje i omal nie pada na zawał. Odwróciła się szybko i spojrzała oskarżycielsko w jego oczy, ponieważ mężczyzna musiał się zgiąć żeby wywołać odpowiedni efekt.
- Russo… - jej oczy rozszerzyły się w niemym szoku, kiedy rozpoznała niepokojącego ją mężczyznę.
- We własnej osobie – wyprostował się z uśmiechem i spojrzał na nią z góry. Mimo że nosiła szpilki, wciąż był od niej wyższy.
- Co cię sprowadza do sądu? – uniosła jedną brew do góry.
- Mógłbym zapytać cię o to samo – włożył ręce do kieszeni i uśmiechnął się. Zmieniła się i to bardzo od kiedy pamiętał.
- Mam praktyki jako prawnik – mruknęła cicho. Liczyła, że będzie wiedział, że będzie się nią interesował. Pomyliła się jak zwykle. To bolało, ale nie miała na to żadnego wpływu.
- Wyszłaś na ludzi – uśmiechnął się zadowolony. Cieszył się, że jego pieniądze nie poszły na marne, chociaż jako prawnik Anne była dla niego niebezpieczna. Nie była już dłużej dzieciakiem z ulicy tylko dobrze wykształconą kobietą, która szła po swoje.
Nie odpowiedziała, tylko spojrzała w jego oczy ciemne niczym noc. W oczy jej wybawiciela. Zawsze chciała wiedzieć co siedzi w jego głowie, ale nie widzieli się 6 lat. Ona dorosła, stała się pełnoletnia a on nawet nie odpowiedział na jej list. Chociaż z drugiej strony za dużo nie napisała. Był jej wtedy obcy, jednak przez te wszystkie lata nauki doskonale wiedziała kto ją sponsoruje.
- Chodźmy na drinka – powiedziała. – Chociaż w ten sposób ci się odwdzięczę…
- Nie masz za co mi się odwdzięczać – mruknął mężczyzna.
- Więc po prostu chodź ze mną na drinka. Mam ci do opowiedzenia tyle rzeczy… całe 6 lat – zaśmiała się gorzko.
- Anne… - zmarszczył brwi. Naprawdę nie sądził, żeby ten drink był dobrym pomysłem.
- Mnie się nie odmawia – odparła twardo. – Widzimy się o 20 w barze naprzeciwko – powiedziała i odwróciła się do niego plecami, nie dając mu możliwości odpowiedzi. Drzwi do biura sędziego się otworzyły i kobieta weszła tam, stukając mocno obcasami o posadzkę.
***
Pierwszy raz nie był zadowolony z drinka z kobietą. W głowie wciąż miał wizję dziewczynki która ukradła mu portfel a nie dorosłej kobiety, która na dodatek pracuje w sadzie. Russo doskonale wiedział, że to oznacza same kłopoty a on jakoś nie miał ochoty na więcej.
- A jednak się pojawiłeś – usłyszał wesoły głos koło swojego ucha. Spojrzał na kobietę nie do końca zadowolonym wzrokiem.
- Przecież nie dałaś mi wyboru – mruknął i pociągnął łyka z butelki. Liczył, że jeśli będzie dla niej niemiły, ona zrezygnuje z pomysłu poznawania go i po prostu zniknie z jego życia. Tak było by łatwo i wygodnie, a Billy lubił takie rozwiązania.
- Czyżbyś był mężczyzną z zasadami..? – usiadła obok niego z uśmiechem i zamówiła dla siebie piwo. Gdyby Russo nie spotkał jej kilka lat temu, zapewne zaciągnął by ją do łóżka ale teraz… Teraz naprawdę miał wewnętrzne opory, mimo że kobieta była piękna.
- To nie twój interes Anne – spojrzał na nią niezadowolony. – Powiedz czego ode mnie chcesz a potem znikaj.
- A jeśli powiem, że to ciebie chcę..? – uniosła jedną brew do góry i pociągnęła łyka ze swojej butelki. Billy wiedział, że na sali sądowej nie będzie miała sobie równych, jeśli pójdzie w tym kierunku.
- To nie zadziała Anne – powiedział ponuro. – Nie znasz mnie i niech tak zostanie. Cieszę się, że za moje pieniądze wyszłaś na ludzi. Ale to powinno się zakończyć. Skończyłaś 21 lat a więc i moje pieniądze się skończyły. To o to chodzi..?
- Nie wiesz o co mi chodzi Russo – prychnęła zła. – Nie jesteś nawet blisko.
- A więc..? Powiedz mi – spojrzał jej wyzywająco w oczy. Zastanawiał się czy kiedykolwiek przestanie na nią patrzeć jak na dziewczynkę z sierocińca.
- Zabij kogoś dla mnie – uśmiechnęła się na widok jego zszokowanej miny. Wiedziała o nim wszystko, nawet to, czego nie chciał, żeby wiedziała i w ten sposób zyskała przewagę.
- O czym ty mówisz..? – wpatrywał się w nią z napięciem. Nie była już dłużej dziewczynką, o nie. Teraz była dla niego zagrożeniem.
- Zabij go a wtedy odpowiem na wszystkie twoje pytania – wsunęła mu teczkę pod pachę i położyła banknot na stole, płacąc za swoje piwo. Wstała ze stołka, ubrała płaszcz i wyszła z baru, zostawiając oszołomionego mężczyznę samego w barze.
***
Po tym jak sprawdził Anne i jej cel, obmyślił plan i spakował broń. To zlecenie było bardzo proste, szczególnie dla kogoś z jego zdolnościami, ale nie znaczyło to, że ma na nie ochotę. Nic nie wykiwał, zabijając jakiegoś niewygodnego dla Anne człowieka. Sam się wręcz zastanawiał, dlaczego to robi i wciąż nie mógł tego zrozumieć.
Rozstawił broń na dachu i ułożył się wygodnie do strzału. Nikt go nie powiąże z morderstwem, chyba że Anne go wyda. Niemal nie znał tej kobiety i nie wiedział co zrobi. Ale to przecież on trzymał broń i to on potrafił zabijać jak nikt. Więc najwyżej będzie o jednego trupa więcej. Jakoś się to zatuszuje, przecież jest Billym Russo.
To był czysty strzał z maksymalnego dystansu, coś prostego i jednocześnie podniecającego. Billy lubił zabijać, walczyć, to było mu doskonale znane od zawsze i dla tego żył. Dla adrenaliny płynącej w żyłach, która napędzała go do działania.
Kiedy poskładał sprzęt, udał się niepostrzeżenie na podziemny parking, na którym miał zaparkowane więcej niż jedno auto.  Jednym przyjechał, w drugim skrzętnie ukrył broń a trzecim wyjechał jakby nigdy nic, wciągając na wojskowe ubranie niebieski sweter, żeby nikt go nie podejrzewał. A wiedział, że kamery są wszędzie i któraś może go złapać przy wyjeździe z parkingu.
Podczas jazdy, w mieście zmienił jeszcze trzy razy samochód i dopiero wtedy pojechał do Anne. Sprawdził ją wcześniej, więc doskonale wiedział gdzie mieszka. Kiedy stanął w jej drzwiach, miał na sobie już tylko koszulkę z krótkim rękawkiem i spodnie bojowe oraz ciężkie buty. Przypominał wojskowego bardziej niż sądził. Anne otworzyła mu po kilku dzwonkach do drzwi i wyraz jej zaskoczonej twarzy bardzo ucieszył Billego.
- Myślałaś, że cię nie znajdę..? – prychnął, wkładając ręce do kieszeni i przyjmując nonszalancką pozę. O tak, teraz miał ochotę ją pognębić.
- Billy… - kobieta wpatrywała się w niego w niemym szoku. Na sobie miała tylko za dużą, męską koszulę.
- Czyżbym przeszkadzał w schadzce…? – uśmiechnął się wrednie. Cieszyło go zaskoczenie i zakłopotanie kobiety. Teraz szala przechyliła się na jego stronę.
- Nie, jestem sama… - powiedziała cicho.
- A czyja jest ta koszula..? – uniósł jedną brew do góry i postąpił o krok do przodu, co spowodowało, że kobieta cofnęła się o krok.
- Niczyja. Moja – wyszeptała, przestraszona. W oczach mężczyzny było coś takiego co wywoływało u niej dreszcze.
- Zasada pierwsza – zawarczał cicho. – Nie lubię jak ktoś kłamie…
- Nie kłamię – Anne oburzyła, się patrząc mu twardo w oczy, ale tym razem to nie zadziałało. Wciąż napędzała go adrenalina.
- Więc może grzecznie mi powiesz z kim się pieprzysz..? – przyparł ją do ściany tak, że nie miała możliwości ucieczki. Mężczyzna był jak dzikie, rozjuszone zwierzę i Anne zrozumiała wszystkie opowieści o jego niesamowitych oczach. Zrozumiała, że z tym mężczyzną nie wolno zadzierać.
- Z nikim! – złapała go mocno za ramiona, bojąc się co nastąpi dalej. Jego dzikie spojrzenie sprawiało, że miękły jej nogi.
- Dlaczego miałem zabić tamtego mężczyznę…? – zawarczał do jej ucha, drażniąc jej skórę swoim oddechem.
- Był niewygodnym świadkiem w mojej sprawie… - wydyszała, słysząc jak wali jej serce.
- Dlaczego przyszłaś z tym do mnie? – wpatrywał się uparcie w jej oczy.
- Bo nie znałam nikogo takiego jak ty… - wbiła paznokcie w jego barki, sama nie wiedząc dlaczego chcąc go bliżej siebie.
- Anne… - zamruczał gardłowo. Jej odruchy i adrenalina buzująca w jego żyłach sprawiały, że miał się wręcz ochotę na nią rzucić. A to nie było w jego stylu.
- Weź mnie Billy… - zajęczała. – Tu i teraz… Weź mnie – przełknęła ślinę i oblizała wargi. Mężczyzna wpił się w nie niemal boleśnie i rozpiął szybko swoje spodnie. Złapał ją za pupę i z zadowoleniem odkrył, że nie założyła bielizny. Założył jej uda na swoje biodra i wszedł w nią mocno, wyrywając z jej gardła głośny jęk. Była już mokra i gorąca, podniecona. Złapała go mocniej za szyję i przyciągnęła bliżej siebie. Zaczął się w niej mocno poruszać, dysząc w jej zagłębienie szyi. Już dawno nie kochał się w taki sposób a kobiecie zdawało się to bardzo podobać, więc się nie powstrzymywał. Poruszał biodrami coraz szybciej i mocniej, chcąc jak najszybciej osiągnąć orgazm. Ekstatyczne krzyki kobiety tylko bardziej go nakręcały. Już nie widział w niej dziewczynki, tylko seksowną kobietę, która jęczała przy każdym jego ruchu.
Anne szczytowała mocno, krzycząc. Nie pamiętała kiedy ktoś doprowadził ją do takiego stanu, że miała wrażenie, że jest z galarety. Obejmowała Russo mocno za szyję i ani myślała go puszczać.
- To raczej nie tak miało się skończyć – mruknął, spoglądając w jej oczy.
- Och, widać tylko ty tak sądziłeś… - uśmiechnęła się przebiegle.
- Anne…
- Znam cię Billy… Bardziej niż ty sam siebie – dotknęła jego policzka. – I jeśli zechcesz, pokażę ci jak bardzo…
- Przecież sama obiecywałaś, że wszystko mi wyjaśnisz… - uśmiechnął się i znowu ją pocałował. Kobieta zamruczała zadowolona. Jej plan uwiedzenia Russo zadziałał doskonale. Teraz pozostało już tylko kochać i nie pozwolić mu odejść.
3 notes · View notes
agneswieckowska · 4 years ago
Text
Masoński sierociniec w Sztokholmie.
Masoński sierociniec w Sztokholmie.
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
helena-carthiga · 8 years ago
Photo
Tumblr media
Our Promise - 2 (on Wattpad) http://my.w.tt/UiNb/HLBd1UlO6D Wszystko wydarzyło się tamtego jednego dnia. Śnieżyca, która szybko zakrywała ziemię. Jeden fałszywy ruch, jeden moment wystarczył, aby popełnić błąd. Aby stracić najbliższą osobę. Jednak ja nie mam zamiaru się poddać, znajdę go nawet jeśli miało to zająć kilka lat. Sophia obecnie ma dwadzieścia jeden lat. Jedenaście lat temu stracił najlepszego przyjaciela oraz jej pierwszą miłość. Co się wydarzy gdy pewnego dnia wpadnie na jednego z najlepszych detektywów miasta i zaproponuje jej podjęcia się sprawy? Co się stanie, gdy pomiędzy nimi pojawi się uczucie, a mężczyzna nie jest tym za kogo się podaje? *** Hejka to opowiadanie nie będzie mieć prawdopodobnie żadnego sensu. Mam zamiar stworzyć własne miasteczko w Anglii, więc nie szukajcie tego miejsca na mapie lub na google. #656 W ROMANS 18.02.17r. #788 W ROMANS 07.02.17r. #839 W ROMANS 05.02.17r. Okładkę wykonała @Blackz_Lady_26 ;*(jest cudowna ^_^ *-*) Playlista do opowiadania: https://open.spotify.com/user/elena_parker/playlist/2RSD1tJ99NTc6EDpRiBGc0
0 notes
movies-vood · 4 years ago
Text
Sierociniec PL CDA
New Post has been published on https://movies-vod.pl/movies/sierociniec-pl-cda/
Sierociniec PL CDA
Tumblr media
Laura spędziła dzieciństwo dorastając w sierocińcu, otoczona troskliwą opieką wychowawców i przyjaźnią dzieci, które były dla niej niczym bracia i siostry. Teraz, jako trzydziestoletnia kobieta, wraca w “rodzinne” strony wraz z mężem Carlosem i siedmioletnim synkiem, Simonem. Jej marzeniem jest ponowne otwarcie porzuconego przytułku i stworzenie ośrodka dla dzieci niepełnosprawnych.
Sierociniec PL CDA
0 notes
tojaziemniak · 5 years ago
Text
Tumblr media Tumblr media
Chciałam, żeby małżeństwo prowadzące sierociniec jakoś jeszcze było połączone dziećmi, które mogą trafiać do takich miejsc, więc dałam Wiktorię do opieki społecznej. Co prawda nie będzie ona tym NPC, który zabiera dzieci, ale będę mogła jej używać jako tej simki, która np przychodzi na wizytacje domowe i inne takie.
7 notes · View notes
grimangelakum · 6 years ago
Text
Nethertales VII
Undertale oraz Deltarune są własnością Tobiego Fox. http://undertale.com/ -prosimy o spieranie autora dalszemu rozwoju arts tycznego. ( seria gier ) Disgaea jest własnością firm Nippon Ichi ( Nis America) http://www.nisamerica.com/ ???? – jest pomysłem GrimAngel oraz Turpistyczna. (grimangelakum.tumblr.com) Nethertales jest Alternative Universe ( równoległe przed światy ) jest tworzony na potrzeby eventu urodzinowego Undertale dla stron http://handlarz-iluzji.blogspot.com/search?updated-max=2017-09-15T23:42:00%2B02:00&max-results=1&start=6&by-date=false oraz dla stron https://grimangelakum.tumblr.com. Opowieść jest od +16 Zawiera treści nie odpowiednia dla młodego Gówniaka. Perwinie obraża osoby wierzące, Zajebiście naśmiewam z Polityki oraz z Dobre Zmian. Praktycznie każdego  wkurwiam, bo taki mam FUN. Przynajmniej wiem dlaczego przed moim blokiem jest taki wściekły tłum ludzi skandujący “ Spalić Grim!”
Pamiętajcie o dy stańcie..... nie chcę skończyć jak ta kobitka która zrobiła plakat z matką Boską i Tęczą zamiast Aureoli.
Tumblr media
Nethertales
Chapter One
Część VII
W każdej historii, jest jakiś rycerz na białym koniu z uśmiechem, którym mógłby oślepić przelatujący w pobliżu samolot, tak silny, że masło z niego spływało na umięśnioną klatę w czasie kiedy niszczył azjatycką niewinną wioskę, przy ratowaniu amerykańskiej niewiasty. Albo jeszcze lepiej,  jak tajemniczy super bohater w spandexie i w ciasnych portkach oraz majtkach na wierzchu ratuje z płonącego samochodu udającą wiecznie feministkę – reporterkę, która naprawdę była typową „ księżniczką Peach”. Tak, zawsze się pojawia taki archetypowy bohater, równy swemu pierwowzorowi Herkulesowi lub Heraklesowi - nie wiem, które imię jest poprawne[1]. Wiem tylko jedno - Antony Caido-Angelos jest takim bohaterem dla małej Sary , oraz nas drugo- czy trzecio- planowe postacie, gdzie autorzy zapomnieli, że tworzyli takie postaci, a widzowie mówią „wtf, co to za koleś na drugim planie? Czy on biega na golasa z piłą mechaniczną?”
Pan Antony od razu do nas pomachał. Dzieciaki się ucieszyły, bo jego uśmiech to drobinka szczęścia tego marnego życia. Dziewczynki zarumienione jak dojrzewające jabłuszka, chłopaki już obgadują, ale w głębi duszy chcą być jak on. Ja wiedziałem od momentu, kiedy pojawił się na horyzoncie - jesteśmy uratowani!
- Kochana Ewo, Ewuś prosiłem o coś ładnie, nie bijemy dzieci.
- Proszę, panie Angelos!
- Nie zaprzeczaj, mała, nie zaprzeczaj, znam twe numery, widziałem co się tutaj działo. Chyba nie chcesz, żebym to napisał w raporcie?
- Oczywiście, panie Angelos!
- Mów do mnie Antony - powiedział nonszalancko Antony, w kierunku Siostry Ewy która ze wściekłości i zakłopotania zrobiła się czerwona jak burak. Nasz Kochany Rycerz ruszył w kierunku Aleksandra i Łukasza. Chłopaki się zdziwili, gdy nagle schylił się i łobuzersko szepnął tak, ŻE WSZYSCY TO Słyszeli: – Aleks  idealnie zacytowałeś „dzień świra” i na pewno niejednego Anioła rozbawiłeś, ale na pewno Bóg nie ma takiego poczucia humoru, to lepiej nie módl się z nienawiścią i ksenofobią, oki? - a potem potargał mu włosy .
- Dobrze, proszę pana – odpowiedział Aleks i uśmiechnął się radośnie.
Tak działa pan Antony, jest światełkiem w ciemnym tunelu, ciepłem w mroźne dni, jego sposób bycia wkurza Siostry, prócz sióstr Klaudii. Bo nie dość, że pan Anton ma latynoską urodę, jest obcokrajowcem, to jest jeszcze bezpośredni, szczery i nawet cwany lis z niego. To je wkurwia! Nic mu nie, mogą zrobić ani powiedzieć, bo boją się, że tak nasmaruję w raporcie, że mogą zamkną sierociniec. Jedynie siostra Faustyna z nim walczy. Trzymam mocno za kciuki, żeby to pan Anton wygrał. Bo dla nas jest Bohaterem, Herosem w złotej zbroi, a nawet mogę powiedzieć, że Aniołem!
- Grażynko, zapomniałem o tobie! Idealnie podsumowałaś Waszego prezydenta! Aż się uśmiałem, HA!
- Panie Caido-Angelos, może trochę szacunku dla damy!
- To są tu jakieś damy, oprócz Klaudini?
- Prowokuje pan diabła, proszę pana.
- E tam on jest zajęty oglądaniem „Teorii wielkiego podrywu”.
- Panie Caido - powiedziała stanowczo Siostra Grażyna, a pan Antony tylko spojrzał na nią, a potem ją zignorował , i podszedł do mnie i Sary.
- Moja Maleńka, jak się czujesz po podróży? - zapytał Anton, który pogłaskał Sarę, i przy tym ignorował mnie..
-Dobrze Panie Cai… Cai….
- Mów do mnie Antony
- ANTONIO BANDERAS!?
- Ho ho, to przestało być zabawne za trzecim razem, kilka miesięcy temu.
- Wykreślić z listy aluzję do None Pieces fandub pl.
- Widzę, że ktoś znowu wbija na twórczość PurpleEyesWTF, i tak - on nie wróci do parodii.
- Buuu, dlaczego!?
- No już, już, takie małe niegrzeczne dziewczyny,  naruszające prawa autorskie mogą mieć jedną karę! - powiedział Antony, który w tej chwili podnosił Sarę.
- A jaką?- zapytała niewinnie Sara.
- A taką! – zaczął łaskotać Sarę i jednocześnie śpiewał - Japapa-rapapa, jazda w tę i nazad
Japapa-rapapa, to jest jazda w tę i nazad
Wte i wewte, wte i wtewte
W tę i nazad, naz i w tazad
Japapa-rapapa, bo to jest jazda w tę i nazad![2]
- Nie, nie tylko nie… Ha ha ha ha – śmiała się biedna Sara.
Wszyscy im się przyglądali, zazdrościli, a siostry były zniesmaczone. Tylko ja i siostra Klaudia byliśmy zauroczeni tym widokiem. Czy tak wygląda ojcowska miłość do dziecka? Czy tylko jest to gra, żeby Sarze zrobić nadzieję czy przedsmak rodzicielskiej miłości? Dlaczego ja tego nie miałem, dlaczego nigdy nie odczułem? Czy możliwe, że Toriel, kiedy mnie spotkała na początku przygody też mnie darzyła rodzicielską troską, czy udawała żeby zdobyć moje zaufanie? Nie wiem, i nie dowiem się, bo już mnie nie ma pośród żywych.
W każdej historii, w której wydaje się, że jest sielanka, zawsze pojawia się antagonista, z wielkim, płonącym mieczem, pragnąc zniszczyć tą sielankę. Właśnie w tej części historii poznacie naszego antagonistę. Nie, nie chodzi mi o Flowey, tylko czyste zło w same w sobie!
- Panie Anton! – nagle usłyszeliśmy najsłodszy i jednocześnie najstraszniejszy głos!
Istoty tak strasznej, że Slade z „Młodych Tytanów Akcja” czy też normalnych, może się uczyć! Oto ona, Siostra Faustyna, weszła na deski tego komedio – dramatu, którym możemy nazwać moje życie!
Wszyscy spojrzeli na nią, na starszą panią, niby delikatny uśmiech, tak naprawdę bije od niej zatrutą zgniłą aurą, którą ukrywa, pod maską życzliwości.
- Witam panią, jak pani się spało? – zapytał Antony, ale było słyszeć niesmak. On taki się staje zimny i nieprzyjemny tylko przy niej. Jego aura znika i pojawia się coś, czego nie potrafię opisać.
- Dobrze, dobrze, ba!, nawet śniły mi się przyjemne rzeczy.
- Siostro, mam złą wiadomość!
- Jaką, siostro Ewo?
- Zboczyliśmy z trasy! Nie wiem, gdzie jesteśmy!
- Rozumiem, czyli nie dojedziemy do Parku Bieszczadzkiego? A szkoda.
- Nie, mieliśmy jechać do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau!
- A to nie to samo?!
- Nie, siostro, nie to samo, nie ten rejon!
- Czyli nie dojedziemy do najfajniejszego parku rozrywki! A szkoda, bo chciałam Placuszkowi pokazać fajne miejsca - a potem znikąd się do mnie przekleiła i zaczęła tarmosić moje biedne policzki! Nienawidzę, jak mnie tak woła przy ludziach! Niby to ma pokazywać jaka jest dla mnie dobra itp., co tak naprawdę ma na celu ośmieszyć przed społeczeństwem i całym światem. Ona tak zawsze! Jak byłem w szpitalu z jej winy, to udawała, że to wypadek! Albo jak ledwie byłem chory, tylko zakasłałem, to zaciągnęła mnie do lekarza, słodko się odzywała i adorowała lekarza oraz dała mu od chuj dużo kawy – załatwiła mi mocne lekarstwa, przez które prawie umarłem! Potem poczytała o lekach homeopatycznych i nimi starała się mnie leczyć. Efekty - znowu wylądowałem  w szpitalu! Jej eksperymenty z lekami spowodowały, że na ten moment jestem odporny na wszelkie leki!! Gdyby nie to, że ona uwielbia oglądać i napawać się płaczem dzieci, które błagają żeby nie dostać szczepionki, to by stała na czele antyszczepionkowców. Taki z niej zły drań!- jak by zaśpiewał Lord Dominator.
Widziałem jak tej chwili Siostry patrzą na Faustynę, jak na Jezusa z Nazaretu, z podziwem. Tylko pan Antony reagował  zniesmaczeniem, na te słowa o obozie.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA- było słychać oddali Siostrę Klaudię która chyba już drugi raz chce bić głową o drzewo. Ona też czasami nie wytrzymuje psychicznie z tą kobietą.
- Siostro, autokar się pali – zauważyłem, co jest ciekawe bo jak on zaczął płonąć tak nagle!?
- Niech się skurwysyn jara jak ta lala- odpowiedziała  siostra Faustyna i dalej tarmosiła moje policzki,  tak przy okazji… czy ktoś zna pogotowie plastyczne?
Wszystkie dzieci spojrzały na nią jak na kosmitkę! Kierowca nie mógł uwierzyć jak doszło do zapalenia autokaru. Siostra Faustyna nagle zorientowała się, że nie powinna tak mówić i szybko zajęła się czymś innym, może kimś innym, dokładnie mną:
- Oj, mój kochaneczku, dobrze, że nie byłeś w tym autokarze jak zaczął samoistnie płonąć! Miałbyś takie same przygody jak ostatnio w Biedronce.
- Tak, proszę pani, pamiętamy. jak pani poszła z dużą ilością punktów do Biedronki, a jak nie chcieli pani wydać nagrody to wzięła zakładników, sterroryzowała cały sklep na całe trzy godziny i zaczęła nakłaniać do zabójstwa Kennedy’ego… człowieka, który od wielu lat nie żyje - powiedział Antony.
- Oj, tylko szczegół! Zaatakowali mnie!
- Bo zaczęłaś rzucać jabłkami w ekspedientkę! A ona tylko zapytała czy chce pani torebkę ekologiczną.
- To nie była taka straszna rzecz, nie musiały wzywać policji...
- Wzięłaś trzech zakładników!
- No pytali, co chcę zamiast za naklejki! To poprosiłam o trzeciego zakładnika!
Tak było, wzięła trzech zakładników: policjanta, który zapytał co chcę, ekspedientkę, która w czasie szopki tłumaczyła jakieś opowiadanie dla „Handlarza Iluzji oraz MNIE! I to wszystko za wymianę naklejek na książkę Okrasy, tylko jeden mały szczegół, taki tyci, tyci problem. TE KSIĄŻKI BYŁY TYLKO WYDAWANE W LIDLU, A ONA CHCIAŁA WYMIENIĆ NAKLEJKI W BIEDROŃCE!!!
Do dzisiaj zastanawiam jak z tego uszliśmy bez kuratora, ale za to znowu się przejechałem samochodem policyjnym (już 15 raz) oraz nauczyłem, żeby się nie zadawać z kryminalistami. Oni są dziwni.
- Echhhhh.
Nagle odezwała się siostra Grażyna:
- Co robimy, siostro przełożona? Nie mamy autokaru, nie wiem, gdzie jesteśmy! A nasz kierowca słucha lewackiej radiostacji, możliwe też, że w najbliższych wyborach zagłosuje na Rafała Trzaskowskiego lub gorzej, na  Jana Śpiewaka! Co mamy czynić?
- To może zaśpiewamy jeszcze raz Arkę Noego!
Wszystkie Dzieciaki się zwinęły, nie chciały przez te wszystkie godziny śpiewać Arki Noego! Dzieciaki by wolały, żeby ktoś, bo ja wiem… poszukał telefonu i zadzwonił po pomoc drogową?!
Na nasze szczęście w nieszczęściu, jeden z dzieciaków odezwał się:
– A może pójdziemy na wycieczkę do tego parku, pod bilbordem którego właśnie stoję?
I znowu, jak jeden mąż spojrzeliśmy, i nie do wiary! Faktycznie był bilbord z jakąś reklamą. No cóż, to nie była reklama parku tylko jakichś jaskiń z góry Ebott oraz drugi bilbord z napisem „Jedz u Joe’go”
:: 5 minut  później z melodią od jakiegoś teleturnieju, w którym trzeba zgadną co to za słowo:
Że Kurwa, że co!? CZY TO JAKIŚ NIESMACZNY ŻART!!! Jakim cudem, no powiedzcie mi?!
Kiedy obudziłem się w podziemiu i podróżowałem z Toriel, widziałem reklamę kuchni Joe’go, A TERAZ NA JAKIMŚ ZAPIŻAŁYM ZADUPIU, WEJŚCIU DO PARKU LUB CHUJ TO WIE, WISI TA REKLAMA Z  „ JEDZ U JOE’GO!?
Pieprzyć, wychodzę, mam dość dowcipu z rodu Tex Avery[3]. No tak zapomniałem, nie mogę z tego wyjść! Bo jestem we własnych wspomnieniach. Boże, dlaczego mi to robisz?!
- Dobrze dzieciaki! Proszę łączyć się w pary. – Poinformowała nas Siostra Faustyna. Wszyscy, jak jeden mąż, szybko znaleźli swoje pary, oprócz mnie!
- Ech, młody, nie martw się, możesz z nami iść - odezwał się pan Anton i poczochrał mi czuprynę. Niby to przyjemne, ale nie lubię jak ktoś niszczy mi fryzurę, nad którą nigdy nie pracuję. Sara tylko zachichotała radośnie. Szybko wylizałem fryzurkę i chciałem podziękować, dopóki mnie nie złapała Siostra Faustyna.
- Kochaniutki, Ty znowu bez parki? Co ja z Tobą pocznę jak nie znajdziesz przyjaciół ?
- Faustyno, może z nami iść. Nic mu się nie stanie.
- Nie, nie, nie, panie Antony, musi pan zaopiekować się tą niewinną duszą - a potem pokazała na Sarę, która wesoło bawiła się włosami pana Antonego. Ta mała zawsze lubiła siedzieć na jego barkach i bawić się włosami.
- Proszę, nie przeszkadza mi chłopiec, naprawdę!
- Nie, nie, on ma duży talent do wpadania w dziwne przypadki.
Tak, jak wtedy gdy dała mi za dużo leków, i wylądowałem w szpitalu, oj nieraz wam wspominałem.
- Proszę, naprawdę nie przeszkadza
Albo wtedy, jak uczyła mnie jeździć na rowerze i  tajemniczym sposobem wylądowałem u dentysty?!
- Nie, nie, ja wiem jak się nim zająć!
Jeszcze dołóżmy do jej porażek, jak poprosiłem o lekcje samoobrony, to nieeee, wysłała mnie na trzydniowy kurs dziergania, a potem mi kazała zrobić sweterek dla wściekłego jamnika! Mam jeszcze ślady zadrapań!
- Proszę siostry, ja nalegam!
Jeszcze dopiszmy do listy moich cierpień ostatni peeling twarzy. Po tym jak zobaczyła małego pryszcza zrobiła mi tajski peeling, znaczy ona nazwała to tajski - bo czytała jakieś książki na ten temat, ale tak naprawdę użyła papieru ściernego w połączeniu z kwaskiem cytrynowym na moją twarzy!
- Nie, nie, ja naprawdę wiem, jak się zająć takimi dzieci!
I jeszcze wtedy jak zabrali Nas na wycieczkę na Stadion Narodowy, co spadłem ze schodów z górnej części trybun, co ciekawe ja wtedy jeździłem na wózku, bo dzień wcześniej skręciłem kostkę, też leżąc w łóżku. Do dzisiaj nie wiem jakim cudem złamałem kostkę..
- Proszę Siostry, ale młodzi chłopcy w jego wieku powinny mieć dorosłego, który będzie ich męskim autorytetem, który może go wyprostuje.
- Nie, nie, ja sobie naprawdę poradzie. Mam duże doświadczenie z chłopcami, wiem jak z nimi rozmawiać.
Jeszcze wtedy, kiedy byliśmy w fabryce farby, nie dość, że była to nudna wycieczka, to jak prawie się utopiłem w kadzi z farbą.
-Dezyderiusz? Pamiętacie co z nim się stało?
-Oj, oj, oj tam, nic złego się nie stało
Pamiętam to, bo ja też byłem ofiarą numer 3, tylko Dezy miał gorzej! Do dzisiaj jego twarzy nie wygoiła się ….a minęło 5 lat od wypadku.
- Proszę siostry, nie może się tak siostra zachowywać, da siostra trochę swobody, naprawdę chłopcu się przyda męska rozmowa i ojcowska pomoc. Może to poprawi jego relację z rówieśnikami a może nawet w przyszłości wyjdzie na porządnego człowieka!
- Ostatni raz mówię NIE. Ja mam duże doświadczenie z trudnymi dziećmi. I wiem jak im pomóc, jak rozmawiać oraz jak zaopiekować!
Takkkk,……. WIĘKSZEGO BULL SHITU NIE MOGŁA POWIEDZIEĆ!!!
Tak, odczuwam to każdego dnia, każdego dnia odczuwam opiekuńcze ciepło itp.
Każdego dnia, każdego dnia niszczy mi dzieciństwo, nadzieje i marzenia!
- Ja naprawdę nalegam! Bo chyba wiele lepiej wiem jak rozmawiać z dorastającymi chłopcami – powtórzył któryś raz z kolei, tylko tym razem z ciśniętymi zębami Antony, było widać tą niesamowitą determinację oraz mrok, którego na tą chwilę nie potrafię wyjaśnić. Te oczy są straszne, jak na cudowne zielone oczy. Przerażające to jest, że w jego tęczówkach pojawił się jakby błysk złota! Nie potrafię wam tego wyjaśnić, a bym bardzo chciał!
- Panie Caido-Angelos, rozumiem pana troskę, ale pan zaczyna przekraczać swoje kompetencje, można rzec, że za bardzo się pan angażuje, nie sądzi pan? – powiedziała Siostra Faustyna, która swoją pseudo-kobiecością chciała pokazać, że jest górą nad nim. Oboje przyglądali się sobie, jakby próbowali znaleźć słaby punkt przeciwnika. Między nimi emanowała silna rywalizacja, chęć wygrania tej potyczki!
- Mogę nawet zasugerować, że pańska wielka chęć spędzenia z moim pupilem trochę czasu… jak to ująć, bo ja wiem … jest na tle seksualnym - a potem zakręciła się koło mnie jak kotka w czasie rui, po czym wbiła mi ostre pazury w ramiona - nie wiem, co by powiedzieli pana przełożeni, jak bym napomknęła o takim zachowaniu, hmmm?
Widziałem jak na twarzy tego człowieka, oczy stały się straszne, był zły, był wkurzony! Teraz nie stał przed nami Antony Caido-Angelos! Tylko ktoś obcy. Nie, źle to ująłem! Bóstwo albo diabeł, który musi powstrzymać się! Ale przed czym?
- Niech tak będzie - odpowiedział Anton
- To dobrze, teraz wszyscy idziemy! - powiedziała radośnie Siostra, ciesząc się z małego zwycięstwa nad Antonem, jednocześnie jej szyderczy uśmiech mógł zasłonić słońce, które mocno świeciło na Złotego Freezera[4].  Ale nie zauważyła, że pan Antony do mnie podszedł i wsadził mi do kieszeni pakunek.
- Jakby coś, młody, to podejdź do mnie i wal śmiało jak coś znowu wywinie ta wiedźma.
Od razu zaśmiałem się, bo faktycznie, dla świata była dobrą dyrektorką, dla sióstr mentorką, dla dzieci świruską i wiedźmą, ale dla mnie to zło konieczne, zło wcielone,  potworzyca, której  aura jest jak[5] nieprzenikniona ciemność, czarniejsza od atramentowoczarnej nocy.  Dalej bym mógł wymieniać jakie z niej zło! Chyba napiszę o niej książkę, jak od nowa się odrodzę.
Anton, znowu poczochrał mi fryzurę i szepnął:
– W kieszeni masz coś na ząb, pamiętaj, możesz je zjeść, jak sytuacja będzie bez wyjścia, najlepiej kiedy największe zło będzie czyhać, a twe życie zawiśnie na włosku i nic ci już nie pomoże. - a potem mi wsadził do plecaka pakunek Angel Cake i mrugnął - pamiętaj, tylko w czarnej godzinie możesz je przekąsić.
Widziałem jak odchodził, spojrzał na mnie tak, jakby chciał mnie pocieszyć, ale i tak wiedziałem że jestem w czarnej dupie. Usłyszałem rozmowę, między nim a Sarą.
- Dlaczego Oni-cha nie idzie z nami?
- Bo nie może! Zła czarownica go zaczarowała!
- Dlaczego taka z niej zołza?
- Bo głodna jest – a potem złapał i łaskotał Sarę, znowu się świetnie się bawili. Po chwili ich pląsy się skończyły i Anton ją postawił na ziemi, odezwał się do niej:
- Po drugie, musimy porozmawiać o nożu.
- O jakim nożu? - zapytała niewinnie.
- O tym, który wbił się w przednią szybę autokaru.
- Niee.
- No i jeszcze ten plan z morderstwem i słuchaniem Chodakowskiej…
- Zapomniałeś o lodach.
- Ooo, też były w planach?
- Tiak, to był pomysł BlueBery.
- O niej też musimy porozmawiać.
Widziałem ich z daleka, jak ze sobą rozmawiali, może znowu się powtórzę, ale nie potrafię! Ich zażyłość jest tak naturalna, nawet ta ich rozmowa niby taka poważna, tak naprawdę była spokojna, w atmosferze rodzinnej. Rozmowa między ojcem a córką, a nie opiekunem z placówki opiekuńczej z podopieczną.
Nagle poczułem ostre pazury wbijające się w moją rękę i ciągnąca mnie do przodu Siostra Faustyna uśmiechnęła się jak Joker, a nad jej oczami pojawił się cień zasłaniający jej oczy:
- Oj mój Ananasku, co z tobą pocznę? Dlaczego nie możesz być jak normalni chłopcy?
Nie musiała na mnie spojrzeć, ja już wiedziałem. Ona była zła na mnie, niezadowolona że nie jestem jak pozostali. Czy możliwe, że wiedziała, że miałem utarczki z Augustem? Ta kobieta jest dla mnie jak starożytna chińska zagadka, jak nie rozwiązywalne zadanie z matematyki czy też język programistów. Raz jest niebezpiecznie miła oraz absurdalnie nadopiekuńcza, a raz jest bez serca kobietą z roszczeniami i żalem do mnie, że nie spełniam jej oczekiwań, których tak naprawdę nigdy nie zdeklarowała.
Przez chwilę patrzyłem na jej plecy, nie odpowiedziałem jej na pytanie, to było bez sensu, i tak by nie wysłuchała. Mocnej mnie pociągnęła, szliśmy dalej przed siebie razem z pozostałymi. Po minucie ciszy:
- Raz byś mógł naprawdę zachować się jak wszyscy normalni chłopcy? Ten jeden raz przestałbyś robić z siebie ofiarę? Bo mały chłopiec nie może znaleźć pary! Może już czas, żeby dorosnąć i przestać zachowywać się jak ateista w świecie marzeń! Już czas pożegnać wymyślonych przyjaciół…
Ech, poruszyła znowu ten temat! Nie lubię jak ze mną rozmawia i zawszę wykorzystuję ten sam argument!
Chyba już czas, żebym wam wyjawił moją wstydliwą tajemnicę którą od samego początku mej przygody próbowałem przed wami ukryć….
Tumblr media
 Chapter One:
1 2 3 4 5 6
 Przepiski św. Jana! Chwalcie pana... 
[1] Dla ścisłości – oba imiona są poprawne i to ten sam bohater. Dla Greków – Herakles. Dla Rzymian – Herkules. I weźcie to sobie wszyscy raz na zawsze zapamiętajcie, bo Wam nakopię do tyłka, o! xD (Wasza Turpi)
[2] Theme „Wander over Yander”- po polsku „W tę i nazad” , uwielbiam twórczość Craiga McCracken'a x3
[3] -Frisk jak mogłeś! Tex Avery to geniusz swoich czasów, kocham jego kreskówki , zwłaszcza jego klasykę „Who Killed Who?”, Looney Tunes nie było tym czym było, gdy nie Tex L
- Ci , ci Grimcia, nie przejmuj się! Ja nawet nie wiem kim był ten człowiek
-Nienawidzę was ;-;
[4] Jak widać, największy rywal Son Goku Freeza, zawszę marzył zostać Złotą Statuetką  Oscara, dlatego już wiem dlaczego najnowszym filmie Dragon Ball, tak świeci na złoto. Za to Goku reklamuję Farbę Plate, a Vegeta pozazdrościł koloru włosów swojej Żonie Bullmie… ma jedno pytanie! DLACZEGO BULMA MA NIEBESKIE WŁOSY!? Oryginale miała Fioletowe!
[5] To jest Inkantacja, najpotężniejszego zaklęcia ze świata Slayers, czy Slayers Next i Slayers Try, czary który może zniszczyć światy jeśli źle wypowie słowa. Czary samej Pani Koszmarów, Złoty Władca koszmarów i twórczyni Potężnych Mozuków jak Rubinookiego Shabranigdo oraz Dark Stara. O to fragment zaklęcia Giga Slayers – według tłumaczenia z RTL 7 ^^
0 notes