Tumgik
#Ja zmienił bym się w nią
bookiesoul · 1 month
Text
Tumblr media
Czy my jako społeczeństwo podzielone na osoby, które pragną otaczać się tylko tymi dobrymi rzeczami i te, które lubią śledzić różne dramaty, tragedie mamy jakiś wspólny mianownik?  
Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w reportażu Wojciecha Harpula i Marii Mazurek “Nad życie. Czego uczą nas umierający”. Jest to zbiór rozmów o śmierci z lekarzami na oddziale intensywnej terapii, kobietą żyjącą z cudzym sercem, księżmi, negocjatorką policyjną, pediatrą oraz psychologiem, psychoterapeutą.    
“Całe życie przed nią uciekamy. Boimy się jej, brzydzimy się nią, nie potrafimy o niej rozmawiać. Jednocześnie całe życie - i tu tkwi paradoks- staramy się żyć tak, by w jej obliczu być spokojnym, spełnionym, powiedzieć sobie: “Nic bym nie zmienił”.”  
Śmierć nie jest tematem, na który chętnie rozmawiamy, boimy się jej, frustrujemy na myśl o tym co będzie dalej i jak pogodzić się, że prędzej czy później też zapuka do naszych drzwi. “Umieranie, jak mawiał Marek Aureliusz, jest przecież jednym z naszych życiowych zadań”. Nikt nie jest gotowy by odejść, zawsze będzie coś do zrobienia, ktoś z kim chcieliśmy się pogodzić lub miejsce, które mieliśmy odwiedzić. Jednak książka ta, nie jest tylko zbiorem ciężkich i przygnębiających rozmów, wręcz przeciwnie, jest czymś co ma poszerzyć nasze spojrzenie na temat umierania, zachęcić do mówienia o tym bez strachu. Oswajanie tematu odchodzenia, jest czymś dziwnym w obecnych czasach, gdy każdy pragnie instagramowego życia i nie ma w nim miejsca na smutek. 
“Nie mówię o tym, by iść w ślady zakonników i żegnać się oraz witać słowami ‘pamiętaj o śmierci’, ale współczesna kultura Zachodu popadła w odwrotną skrajność: w ogóle nie zajmuję się śmiercią i umieraniem.”  
Wiele z nas wyobcowało ten temat, a każdy z nas spotyka się z nim na co dzień. Dlatego dobrym przełamaniem tego tabu było by gdyby ta książka stała się obowiązkową lekturą każdego. Jest to warty uwagi reportaż, który poszerzy horyzonty i nauczy nas nie bać się odchodzenia, poczucia straty i doceniania tego, co w nasze życie wniosły osoby, których już z nami nie ma. 
“Ostatni wpis, już niewyraźny, skreślony drżącą ręką, brzmiał: “Abyś zawsze trafiał do celu”. Czyli żebym unikał grzechu. Na pewno ksiądz Tischner bardziej pomagał mnie niż ja jemu. Ja się tylko modliłem” 
Podsumowując. Książka dla osób 18+, które pragną zagłębić się trochę w temat, znaleźć jakieś odpowiedzi i poznać niezwykle ciekawych, odważnych ludzi mierzących się z mrocznym kosiarzem każdego dnia. Nie szukajcie w niej smutku, bo nie znajdziecie. Bądźcie otwarci na tą lekturę i podatni na słowa w niej zawarte. Moja ocena to 4,5/5. Dajcie znać, czy czytaliście i jakie macie co do niej przemyślenia. Do przeczytania następnym razem.  
1 note · View note
czarne-miasto · 2 years
Text
Tumblr media
2 notes · View notes
heatsu · 3 years
Text
Midnight worries
Ciężar czarnych skał. Przerażająca samotność odbierająca zdrowe zmysły. Nie mógł nawet krzyczeć, ani otrzeć łez, które swoją solą na nowo zlepiały fioletowe futro. Wszystko było tak realne, jakby agonia nigdy się nie skończyła, jednak nagle otworzył oczy. Zdezorientowany nie potrafił stwierdzić co się dzieje i jedynym towarzyszącym mu uczuciem było ogromne napięcie.
Zaczerpnął głęboki wdech, jeszcze jeden, i jeszcze kolejny. Zacisnął dłoń na jedwabnej pościeli próbując przekonać swoje ciało, że jest już bezpieczny, że nic nie blokuje jego ruchów i, co najważniejsze, nie jest już sam. Cichy, spokojny oddech czarnowłosej kobiety, która zawinięta w pościel leżała obok na materacu był tak miły jego sercu, że zawsze gdy ją widział miał ochotę zapłakać ze wzruszenia. Przez całe 500 lat świadomość, że mimo wszystko ktoś na niego czeka utrzymywała resztki kruchego ducha, a teraz znowu miał ją przy sobie.
Zmartwienie po koszmarnym śnie nadal ściskało mu wnętrzności i nie mógł powstrzymać się przed podjęciem rozmowy z ukochaną, która zawsze wiedziała jak dobrać słowa, aby mógł ponownie zasnąć bez strachu.
Delikatne zmienił swoje ułożenie i z czułością objął rozluźnioną dłoń żony.
– Śpisz?– zapytał cicho nie chcąc być zbyt nachalny.
– Oczywiście, że nie – prychnęła odgarniając spadające na twarz kosmyki czarnych włosów– przecież wiesz, że zazwyczaj nie sypiam w tych godzinach i ... Tej nocy chciałam po prostu dotrzymać ci towarzystwa – dodała przesuwając miękką dłoń po umięśnionym ramieniu męża i wsunęła głowę w zagłębienie pomiędzy jego brakiem, a szyją aby na końcu złożyć delikatny pocałunek na obojczyku.
Z gardła fioletowego byka wydał się odrobinę nerwowy śmiech:
–obawiam się, że moje intencje zostały opacznie zrozumiane...wybacz kochanie ale, jakby to ująć, nie jestem w zbytnim nastroju.
Czarnowłosa wróciła na swoje miejsce z wyczuwalnym zawodem i prawdopodobnie wywróciła oczyma, jednak Demon bull king nie mógł dostrzec tego w ciemnym pokoju.
– no więc co się dzieje?– zapytała z udawanym grymasem – wydajesz się być strasznie spięty
Mężczyzna wziął głęboki wdech. Odkąd został uwolniony i znów mógł sypiać, jego noce przerywane były ciągłymi koszmarami. Każdy o tym samym, zazwyczaj wracały gdy tylko zamykał oczy. Próbował wmówić sobie, że wieki w zamknięciu nie wyryły w nim tak głębokiej rany, jednak senne mary mówiły same za siebie. A były tylko wierzchołkiem góry lodowej.
– głupio mi przyznać się do tego na głos, ale wiesz, odkąd wróciłem nękają mnie...
– koszmary, tak?– zapytała z ...rozbawieniem w głosie.
– no widzisz jak ty od razu wiesz w czym leży problem– zaśmiał się próbując dopasować się do żony
– Wiesz skarbie, tak sobie myślę, że koszmary są nieodłączną częścią bycia demonem. Prezentem od bogów przypisanym rasą. Bo widzisz, każdy demon, którego znam prędzej czy później zaczął być nimi nawiedzany. Czy to nie zabawne? Że bogowie muszą przypominać nam, że nigdy nie będziemy godni życia w spokoju i godności, że nasza miłość i uczucia nie mają żadnego znaczenia. Co noc muszą nam to przypominać w snach usnugych z wydarzeń, o których rozpaczliwie nie chcemy pamiętać– uśmiechnęła się dziwnie głaszcząc przy tym wielką rękę partnera.
Wspomniany partner nie wiedział zaś co ma powiedzieć. Nagły mały wywód nad niesprawiedliwością bogów definitywnie nie był tym, czego się spodziewał, jednak im dłużej o tym myślał tym więcej sensu nabierał.
– A ty masz, w sensie koszmary? –zapytał zdezorientowany, ponieważ z tego co było my wiadomo, Princess iron fan nie dopuściła się niczego w połowie tak złego jak on.
– Oh oczywiście – roześmiała się ciepło.
– ale...
– To historia na inny dzień... Albo noc– dodała szybko
Demon bull king zmarszczył brwi w zmartwieniu i ponownie chwycił jej miękką dłoń.
– Posłuchaj Tie Shan, nie masz się czego obawiać... Cokolwiek zrobiłaś na pewno nie jest aż tak złe i nie zrobiłaś tego nie zmuszona. Jesteśmy razem od tylu wieków, przecież nie będę cię oceniał, nie musisz nic ukrywać– odpowiedział delikatnie pełnym troski głosem
– Oh oczywiście, ale o niektórych czynach mimo wszystko lepiej nie mówić. Jakby to ująć, okoliczności pchają do naprawdę nieciekawych decyzji – wymusiła śmiech próbując uciąć temat– w każdym razie, jest specyfik dzięki któremu koszmary znikają. Mam taką mieszankę ziół, którą pokazała mi lata temu któraś ze smoczyc. Pijesz kubek i masz spokój na całą noc, i pomaga w zasypianiu
Byk patrzył na nią smutnym wzrokiem. Powinien być tam wtedy i ją chronić,aby nie musiała posunąć się do tego, o czym nie dają zapomnieć jej bogowie. Dałby sobie rękę uciąć, że owe ,, okoliczności,, wynikły z jego nieobecności. Był nienawidzony przez panteon, a razem z nim jego żona i syn również. Według świętych on nie powinienbył zostać pokochany, a jego i Princess iron fan dziecko nigdy nie powinno było przyjść na świat.
Z polecenia uświęconych zdrajca Sun Wukong pozbył się swojego byłego towarzysza i zostawi jego rodzinę na pastwę losów.
Na pastwę bogów, a ci byli okrutni
– Jeżeli chcesz mogę zaparzyć ci kubek– kontynuowała księżniczka nie zdając sobie sprawy z rozterek męża– to naprawdę dobre gówno, nigdy mnie nie zawiodło.
– poproszę, skoro tak się o mnie martwisz – uśmiechnął się próbując odgonić chmurne myśli. Skoro nie chciała o tym mówić, to powinien dać sobie spokój i poczekać, aż będzie gotowa.
Kobieta ostrożnie wstała i dotarła do włącznika światła. Dbk zmrużył oczy zaskoczony jasnością i usiadł na łóżku.
Po jakichś pięciu minutach czarnowłosa wróciła z dwoma naczyniami wypełnionymi brązową cieczą o ziołowym zapachu.
– na zdrowie– wręczyła jeden mężowi .
– dziękuję– skinął głową i uśmiechnął się ciepło– co ja bym bez ciebie zrobił.
– nie wiem mój królu, chyba byś oszalał– zaśmiała się i wzniosła udawany toast.
Gdy oboje wypili, odstawili porcelanę na podłogę i z wolnymi od strachu sercami wrócili do snu.
8 notes · View notes
wrazliwy-ktos · 4 years
Text
"Pamięci nie można zabić...
Nie kochałem Jej, ponieważ była najjaśniejszą planetą na niebie. Nie potrzebowałam Jej osiągnięć w dziedzinie piękna. Nie goniłem za standardami, nie szukałam pewnego ideału, nie obchodziło mnie, jak długie są Jej włosy i jaki jest rozmiar Jej piersi... Nie obchodziły mnie wszystkie uznane światowe ideały piękna, bo miłość nie ma standardów...
Zakochałem się w Niej za to, kim jest, i w moich myślach nic bym nie zmienił w tym olśniewającym arcydziele. Była wyjątkowa. To było najlepsze dzieło Najwyższego, jakie kiedykolwiek znałem.
Raz Ją straciłem. Czyja wina? Nie, to głupie pytanie. Nie do ciebie należy ocena...
Nie zapomniałem o Niej i ciągle o Niej myślałem. Byłem o Nią zazdrosny, wyobrażając sobie, że nie jest sama. Prowadziłem z Nią mentalnie dialogi, pytałem o życie i czy jest szczęśliwa... Szczerze cieszyłem się i zazdrościłem, że może tak spokojnie żyć, ale ja nie mogłem. Byłem zaskoczony, że będąc silnym fizycznie i psychicznie okazałem się dużo słabszy od Niej. Bez względu na to, jak starałem się ugasić ból, nic na mnie nie działało. Myślałem o Niej i o nas przy spadających gwiazdach, naiwnie wierząc, że życzenie się spełni... Lecz się nie spełniło.
A wszystko, co mi pozostaje, to wspomnienie. Pamięć, której nie można zabić..."
W sieci uczuć
9 notes · View notes
grimangelakum · 5 years
Photo
Tumblr media
Każdy z nas ma taki dzień  że wszystko idzie w Ch*j jebie na łęby.
Zacznijmy o tego że od poniedziałku w robocie dużo pracy,
dużo, za dużo..... która cześciowo nie była moja, tylko zaległa robota poprzedniej zmian.
Dodatkowo dwie koleżanki na Zwoleniu lekarskim...jedna symuluje a druga poważnie chora.
A dopiero początek dramy.
Jeszcze ta głupota ludzi, brak zwykłego rozsądku. a sama kontrolerka wieczne pretensje.
Wiecznie zmęczona, brak kasy na koncie, brak motywacji i wiecznie wkurzona.
A na poniedziałkowych tragach pracy żadnych konkretnych oferty pracy! 
Tak ze zmęczenia, nie cieszyłam z wolnego. A Onet olał  moją sprawie starego konta e-mailowego którym mam zarejestrowany Google Play.... Drama!
Portalach randkowych albo dziadki mnie podrywają albo Gówniaki szukające sponsora.
A czwartek było gorzej!
Po pierwsze miałam dużo pracy i nikt nie zauważył mojego ciężkiej pracy, tylko wytykanie moich błędów.
Do dodatkowo przylazł jakiś dziwny typ który pytał o zagubiony dowód mamusi . Frajerowi tłumaczyłam że może podejść po południu do kontroli, żeby dowiedzieć czy ktoś zostawił dokument.
Facet taki mi truł dupę, że pomyliłam się w wpłacie. ( prawie bym oddała kasę)
Facety w naszej rozmowy wyciągną, kosmiczne wnioski i k*rwa  nie wiem jak sobie za sugerował że “Ja niby” mu powiedziałam że może przejrzeć monitoring!
WTF! ja sobie nie przypomniał żebym coś takiego powiedziałam! Mówiłam że ma iść na Policje zgłosić sprawę.
Głupich naprawdę sieją!
Bo frajer wrócił i zrobił awanturę, obraził koleżanki z pracy i jeszcze agresywnie zachowała.
Zadzwonili do mnie i opieprzyli za coś co nie powiedziałam.
A dzisiaj Apogeum koszmaru!
Po budka o 4 rano! Bo zapomniałyśmy z mamą wydrukować szarfy!
I bawiliśmy jebaną Drukarką ( co dzisiaj z nią jest jeszcze jedna nie przyjemna sprawa) i pisaliśmy te gówienko. czyli cała godzinę.
Godzina 6 rano, byłam tak nie przytomna że jak jechałam metrem to zasnęłam....z metra Imielin pojechałam na Młocin!
Straciłam 40 minut życia dojazdy! a miałam być w pracy wcześniej żeby ogarnąć połowę roboty!
Ale nie udało mi się!
Cały dzień byłam zmęczona, rozkojarzona, ogłupiała wręcz.
Wpiłam dzisiaj 3 kubki z 2 pastylkami Szeń-Szenia.
Pracowałam powoli i spokojnie. Jak na ironie w padły ten frajer i robił burdę. Mnie nie zauważał więc jeden problem mniej.
Co później koleżanka załatwiła z nim sprawę, fakty sama też lepiej nie zareagowałam bo powiedziałam tej koleżance że nie powinna z nim gadać, bo ja rano mówiłam że ten koleś jest nie normalny. On przyjechał z Mamusią do urzędu załatwić sprawę której bez dokument nie może załatwić.
Nie ważne, ważne że koleżanka załatwiła gostka i ja stałam zła...
To że przeprosił ją, to był błąd bo powie przeprosić dziewczyn które był jego ofiarami.
Pod koniec zmian, zostałam zaproszona z kasy głównej na Nalewkę Babuni Domowej roboty.
Ja p*rdole to poważny był mój błąd!
Dostałam wypieków- alkohol plus zmęczenie równa się ZŁO
A tym czasie jak poszłam zostawić dokumenty ( pod pływem nalewki) zostałam wciągnięta dyskusje. Oczywiście kontrola mnie opieprzyła za wczorajsze plus za błąd dzisiejszy ( to był mały błady- jezzz każdemu się zdarza!)
To ta kobieta, jak zwykle zaczęła wytykać dziwne błędy które nie są błędami, wmawiać mi dziwne rzeczy.
No Helllo, jestem szybka ale czasami muszę zwolnić żeby coś wyjaśnić, albo na chwilę ogarnąć myśli.
Teraz mi wmawiają że 
a) gadam z klientami ( niby powinniśmy robić dobre relakcje klientem)
b) że długo rozliczam( a przecież ja ostania chodzie ze stanowiska- to norma że moja zmienniczka to osoba która godzinę później przychodzi)
c) że tydzień wzięłam dzień na żądanie i wytykano że jestem samolubna, bo nie przyszłam  do pracy....
Tutaj to była faktycznie samolubna sprawka, bo ja skłamałam że chcę Ten dzień na żądanie i z powodu zatrucia pokarmowego  się-Byłam zmęczona i doła miałam. Lepiej żebym przesiedziała w domu i płakała niż w pracy ryczeć.
Ta mi wypomniała “że jak ja miałam prawa dzień wolny” mówiąc że miałam sraczkę ....a ja tylko skłamałam że to zatrucie. Ale nie powinna tego wypominać, to jest moje dni na żądanie, i mam prawo je wykorzystać jak ja chcę!
d) że nigdy nie czekam aż ona zakończ dzień, jak jesteśmy na drugiej zmianie. Ciekawe bo jak każe to zostajemy, i nie uciekam.A czasami nawet wymyślała jakieś dodatkowe zadania żebyśmy dłużej siedzieli. Ale ona sama nas wygania!?
A potem ma pretensje że zostawiam ją!
e)No i tutaj najgłupsza pretensja świata! gotowi na tą rewelacje!?
Pretensje do tyczy tego że ja  po wydaniu przesyłki jeszcze raz skanuje list!
WTF!!!
Według niej to strata czasu! A przecież to tylko 1 minuta żeby szybciutko sprawydzić.
Na UP1 to było normą że tak się sprawydziało , przy czy dobrze wydałam lub nie pomyliłam numeru. Tam Adwokaci odbierali 20-40 sztuk listów! 
A tutaj obierają ludzie max 4 przesyłki!
O dziwo moja metoda nie jest  szkodliwa i jakoś nikt mi przez 10 miesięcy nie wytykał że komuś wydałam systemie listy a jest fizycznie! jakoś nie było błędów. 
Tak samo marudzi też z moją metodą stemplowania listów między klientami! tutaj to już nie z komentuje! Bo sory ja przyjmowałam miesięcznie 25 tysięcy listów przez jeden rok a ona ledwie przez jeden rok przyjmuje 2 tysiące!
f) Że wolno pracuje i nie wyrabiam z obowiązkami.
Nie jestem wolna! Szybko robię paczuszki, przyjmuje listy, trochę wolniej wydaje bo musze dziadostwo szafkach i może wolniej prowadzam kasę bo sprawydziamy 3 raz czy kasa mi się zgadza przy wpłacie ( bo to duże gotówki) ALEEE NIE JESTEM WOLNA!!
Czasami trzeba człowiekowi coś wyjaśnić, czasami trzeba pomóc, czasami zdarzają mi małe pogawędki raz na 1 miesiąc!
Ona mi wytyka coś co nie jest błędem! 
No cóź wysłuchałam je gadania, 3 lub 4 raz coś powiedziałam jej. I odeszłam....ale byłam pod pływem alkoholu więc mi przyglądała kiedy opieprzała koleżankę xD
Potem ogarnełam swoją robotę i w zemście nie skończyłam jednej robótki, tak ja to zrobiłam poprzednia zmiana, po której ja musiałam ogarniać od poniedziałku.
trochę ze mnie mała Suka, ale ja już jestem za bardzo pobłażliwa, ja też mam swoje limity.
Czas na gorszą cześć opowieść dnia!
Pamiętacie jak mówiłam że drugowaniu... będzie ciąg dalszy.
Dowiedziałam ostanie chwili że nianicze z mamą bratanków, trochę się ze złościłam ale stwierdziłam że przetrzymam.
Harmider godny Harmidomu. Ale mój zły dzień oszalał w monecie jak brat w padły do nas. Zjadły obiad i poszliśmy do tej piekielnej drukarki żeby sprawdzić co się dzieje ( bo trochę złe pracuje)
Ten to zaatakował że żle coś robiliśmy, ja mówiłam że robiłam tak jak on. Doszło do sprzeczki, aże mu obydwoje mam charakterki to nie dajemy do głosu.
Nagle brat zmienił do mnie ton i zaczął traktować mnie jak dziecko! zaczęliśmy drzeć się na siebie bo ten nie dawał do głosu! cały czas traktował jak 14 latkę. 
Cały czas mu przypomniałam że jestem dorosła i ma zmienić ton do mnie. ale ten mnie wysłał do mojego pokoju.
Kiedy powiedziałam mu że nie ma prawa wysłać do pokoju bo mieszkanie jest moje ( kontekście zameldowania) to ten zagroził że jak będzie utrudniał mi życie sprawie przepisania mieszkania. WTF - Te mieszkanie miało być na mnie przepisane! On dostał działkę! Zostało spłacone jego połowa! BA! nawet jest mojej mamie winny kasę! dlatego ma umowę że mama zabiera działkę. Ja nie kontynuowałam tego tematu.
Ten podniósł się i krzyczał że mam iść do pokoju, ja za nim poszłam i krzyczałam “że nie jestem Dzieckiem, NIE JESTEM Jego córką! że jestem dorosła i że ma zmienić ton”
Wybuchną na mnie, i wytraciłam mama żeby nas uspokoić. Ten na nią rykną a ja
Uderzałam go policzek!
Nie wiem co mnie wstąpiło!? czy alkohol? czy stress z całego tygodnia? czy sam fakty jak podratował mamę?
1 sekunda szoku ,a potem stało się coś co mnie przeraziło.
Mój brat mnie zaatakował! Mama mnie zastawiała, a ja stałam twardo!
Kiedy On kazała odejść ja tego nie zrobiłam i mówiłam “Nie”
Potem zrobił się agresywny, po słuchałam mamę i odeszła.
Ten ze wściekłość, zaczął mamie grozić że nigdy nie zobaczy wnuków, a to że Młoda ma z skasować numer itc. 
Ja już go nie słuchałam i poszłam sprzątać kuchnie, i robić meliskę.
To jest przerażające że mój brat, któremu broniłam dupsko, któremu zawszę pomagałam jak mogłam, że temu frajerowi kasę pożyczałam ( wieczne pożyczenie) ale on  MNIE ZAATAKOWAŁ! 
Zawszę był gwałtowny, nigdy nie chciał słuchać, od małżeństwa z tą Suką straciliśmy kontakty i nie umieliśmy gadać.
Ale to normalne jeśli jedna ze stron traktuję drugą jak dziecko.  Jak za krytykowałam lub powiedziałam prawdę to warczał a ja to miałam w dupie.
A teraz to nie przelewki! Mój brat musi iść do psychologa! 
Ja wiem że zachowuje się jak dziecko i mój wygląd sugeruje kilka latek mniej, ale ludzie tak nie może być że dorosły brat traktuje o 4 lata młodszą siostrę jak 14 letnią gówniarkę. 
Mam swoje zdanie, obserwuje ludzi i własne zachowanie ( nawet jeśli w piśmie nie widać). Analizuje swoje i innych błędy. Jestem osobą zamkniętą, trochę dwulicową, z niską samoocena frajerką i przestaje co raz bardziej ufać ludziom. ALE nikt nie ma prawa traktować mnie jak dziecko czy nastolatkę z powodu że lubię anime, oglądać kreskówki cz grać na konsoli. Ja przynajmniej mam jakieś za interesowania, ja nie udaje kogoś kim nie jestem. Nie kłamię tak żeby mieć korzyść. Wyszycy kłamię kiedy opowiadam jakieś opowiastyki po to żeby nie wyglądać na frajera. 
Nie podoba mi się , nie ważne czy to rodzina czy koleżanki z pracy oceniają mnie po ubiorze i zachowaniu! Nikt mnie nie słucha! Pierdolę czasami głupoty ale czasami każdy tak ma!
Najciekawiej jest że nie jest mi żal że go uderzyłam, nie wiem co czuje ale to nie żal! 
Nie mam zamiaru go przepraszać, pieprzyć drukarkę! On mnie traktuje źle i miałam prawo walczyć o moją godność.
Nie będę już mu współczuła, pomagała ani broniła. Będę go tak traktować jak on mnie, będzie powietrzem a gorszym będę tak samo dwulicowo traktować jak on traktuje mnie i mamę. Czyli będzie traktowany tak jak jak traktuje jego żonę- będę udawać miłą ale jednocześnie nie będę angażować w dyskuje.
Bo tak nie mam z nim o czym gadać!
Nie będzie z nim żadnej dojrzałej rozmowy do póki nie pójdzie do psychologa!
A jak skrzywdzi Bratanicę, to osobiście pozbędę jego prawy rodzicielskich. 
Nie nienawidzi ludzi , nienawidzę tej pracy, Nienawidzę mojej zakłamanej rodzin.
A dopiero jest piątek...a jutro do pracy.
3 notes · View notes
s3thriel · 2 years
Text
W pół świecie
Wczoraj miałem iść prędzej spać a skończyło się jak zwykle.... 6 piw i drink... Już serio mam wszystkiego dość i chce by się to skończyło. Nie chce myśleć o niej ciągle. Zależy mi nieziemsko na niej. To jak uświadamiasz sobie ze z kimś czujesz się dobrze patrząc na samo zachowanie a nie wygląd.... Chciałbym być młodszy by mnie zechciała i bym mógł pokazać jaki jestem naprawdę. Dostać szanse...
Od ponad 2 tygodni ciągle o tym myślę. Nie mogę normalnie prosperować bo głowa ciągle pełna myśli i żalu do samego siebie. Sama świadomość że będzie "ktoś lepszy" ode mnie. Choć w głębi serca zasługuje ona na to i wiem że moim kosztem ale chce by była szczęśliwa. Zrobiłbym wszystko dla niej choć wiem że ma mnie gdzieś... Chciałbym znów uśpić to uczucie którego nie miałem latami i wegetować z dnia na dzień bez sensu życia..
Męczy mnie to nie miłosiernie. Dziś pierwszy raz piłem alkohol w pracy.... Mając wszystko gdzieś. Chce znów żyć a wiem że nie mogę i nie potrafię bez niej. Chce by wiedziała co myślę ale z drugiej strony nie chce wszystkiego zepsuć. I tak już praktycznie ze mną nie pisze... No bo po co.....
Zmienił bym dla niej wszystko, nawet samego siebie, wygląd, nawet wagę, wszystko...
Chciałbym znów usłyszeć jej głos, jak mi dogryza, śmieję się. Znów ją zobaczyć jak się uśmiecha... Chciałbym z nią być i zacząć żyć... Choćby miesiąc, dwa... By chociaż zaznać trochę szczęścia w życiu. Chciałbym by była ze mną na zawsze ale wiem że to nie możliwe.
Nie że mierze zbyt wysoko. Po prostu przyciągnął mnie jej charakter... A na ironie musi być ładna :|
Nie umiem ciągle tak trwać... Czuje że się wypalam powoli a mimo to jest dla mnie wszystkim, a ja nikim dla niej....
Mam gdzieś co myślą inni, zawsze miałem. Mam nadzieje że w sobotę pojadę po nią. Choć trochę poprawie sobie nastrój. Krótkotrwale i bez wzajemności. Nawet nie będę próbował ją gdzieś zaprosić. Szkoda jej czasu na mnie....
0 notes
madaboutyoumatt · 3 years
Text
Matt
Faktycznie, nigdy nie powiedział ile tego piwa będzie. Matt zapewne niepotrzebnie zmierzył go własną miarką, a przecież w tym temacie diametralnie się różnili. Same studia to pokazały kiedy to właściwie głównie dzięki Joshowi imprezował, bo ten ciągle go gdzieś wyciągał albo podczepiał się pod jego imprezy aby brunet zbyt szybko nie wyszedł. Szatyn też doskonale wiedział kiedy podać mu kolejne piwo albo uciąć ostatnie, w zależności czego oczekiwał od Evansa. Jakby głębiej się nad tym zastanowić… nie, może lepiej jednak nie.
- Pamiętaj, że masz wrócić cały do domu i nie dać się podrywać. – to ostatnie było powiedziane aby po prostu sprawdzić partnera reakcję. To Cam kiedyś mu mówiła o tym, że powinien czasami być o partnera zazdrosny, bo ten w końcu znudzi się tym co już ma i pójdzie szukać czegoś gdzieś indziej. Może to było tylko Matta zbyt optymistyczne myślenie, ale nie wierzył, że Josh coś takiego zrobi, w końcu mieli tyle rozmów na ten temat, że nie mógł go zdradzić, najpierw musieliby się rozstać, żaden z nich niech ciał tracić tej przyjaźni.
- No ale przyszła pierwsza i poprosiła to co miałem powiedzieć? Nie, bo tata się obrazi? Kto pierwszy ten lepszy. A brownie raz na jakiś czas nie sprawi, że nagle urosną nam drugie podbródki. – westchnął. To on był między młotem a kowadłem i to on musiał spełniać tej dwójki zachcianki. – Ok, niech będzie. Chociaż wiesz, że lasagne jest kaloryczna? – poczuł jak wyższy mocniej go ściska, więc sam też mocniej się w niego wtulił wykorzystując tą chwilę normalności i tego, że nie myślał o pracy.
 Sobotni poranek sprawił, że aż mu się trochę na mdłości brało. Szykował się na to więc dokładnie wiedział co chciał powiedzieć Camille, ale nie mógł przewidzieć jej dokładnej reakcji. Zjadł jedną małą kanapkę i napił się melisy. Trzy razy sprawdził czy wie jak dojechać do kawiarni, którą dziewczyna wybrała, bo nie chciał kłopotać Josha i Eve, musiał się nauczyć poruszać sam po tym mieście.
Dojechał kwadrans przed czasem i rozejrzał się. Koleżanki jeszcze nie było. Strategicznie wybrał miejsce na uboczu nie tylko z powodu ich rozmowy, ale też możliwości zaparkowania wózkiem z małym dzieckiem, gdyby Jeff nie mógł zostać z Tony’m. Zamówił na razie wodę i czekał aż w końcu dziewczyna się pojawiła. Była rozpromieniona i sama. Szybko przejęła ich otoczenie i nim Matt zauważył ucałowała go w policzek na przywitanie i zostawiła wszystko aby pójść zamówić kawę i ciastko, bo jak sama powiedziała nie ma czasu tylko dla siebie, więc musi to wykorzystać.
- To jak tam, co tam u was słychać?
- Cam, poczekaj. - okularnik zdawał się skurczyć o kilka centymetrów, ale nadal był odważny i chciał przeprowadzić ta rozmowę. – Chcę najpierw coś powiedzieć. – dziewczyna spojrzała na niego zaniepokojona, chyba teraz rozumiejąc, że to nie koniecznie wszystko się już skończyło a tym bardziej dobrze. – A więc. – wziął głębszy oddech. – Chodzi o to, że poczułem się przez ciebie zdradzony.
- Matt no co ty! Ja chciałam dobrze. – umilkła widząc jego poważne spojrzenie.
- Domyślam się, ale to co ci powiedziałem to mówiłem tobie. Gdybym chciał to powiedzieć Joshowi to bym mu powiedział. On ma teraz dużo na głowie. Stara się poznać z Eve i nauczyć się żyć z tym, że ma córkę i musi być za nią odpowiedzialny. To ogromna zmiana w jego planach i światopoglądzie. W dodatku zmienił pracę, która nie do końca mu odpowiada. No i przeprowadzka, gdzie dłużej się nie widzieliśmy. To wszystko odbija się na nim bardziej niż to widać. Wiem, że on jest twardy i da radę, ale nie chciałem mu przysparzać kolejnych problemów. A kiedy mu to powiedziałaś, wiesz w jaką panikę wpadł? Zaczął wymyślać, że ja go zostawię dla kobiety tylko po to aby mieć swoje własne dzieci. Nie było to przyjemne kiedy wymusił na mnie odpowiedzi, doszło do tego, że musiał mnie na kilka dni zostawić u rodziców abyśmy oboje mogli przemyśleć co się stało. – wielkie oczy jakie zrobiła Golding sprawiły, że chyba powoli doszło do niej jak poważnie wszystko się potoczyło a na pewno kiedy przekazywała tą wiadomość nie myślała, że w ogóle coś będzie z tym się działo, raczej, że wszystko się rozejdzie po kościach. – Pewnie sama dobrze wiesz, że niektóre rzeczy można przejść jako para, ale są też takie, z którymi trzeba zmierzyć się samemu. Uznaję ciebie za moją przyjaciółkę, tak samo jak Josh uznaje Jeffa za swojego przyjaciela. Jeff nie przychodzi do mnie i nie zdradza mi o czym mówili i chciałbym móc wierzyć, że nasza przyjaźń też jest prawdziwa na tyle, że możemy sobie mówić rzeczy, które niekoniecznie powinny trafić do tych, z którymi jesteśmy.
Zakończył swój wywód. Oczywiście miał całą przemowę przygotowaną wcześniej, ale kiedy Cam go tam wybiła na początku z rytmu to musiał wszystko sobie składać na szybko w głowie. Miał nadzieję, że nic nie pominął. Głównie w tym wszystkim chodziło o to, że poczuł się zdradzony i że dziewczyna jako przyjaciółka miała być powierniczką a nie podwójnym agentem. Poza tym, potrzebował koleżanki, bo w tym mieście nie znał nikogo i chciał mieć możliwość otworzenia ust do kogoś więcej niż Josh, Eve i jakaś przypadkowa mamuśka na placu zabaw.
1 note · View note
Text
Systemy apokaliptyczne
Właściwie jedną z nielicznych grup chrześcijańskich, a właściwie prądów światopoglądowych, który nie szczuł ludzi, strasząc ich wiecznym losem w piekle jest ruch Badaczy Pisma Świętego. To oni rozpowszechniali na ogólnoświatową skalę dzieła Charlesa Taze Russella (1852-1916), który bardzo energicznie i prężnie propagował restytucjonizm.
Na czym polega ta doktryna?
Pomijając bardziej złożone i skomplikowane kwestie, którym Russell poświęcił blisko 500-stronnicowe dzieło pt. "Pojednanie między Bogiem a Człowiekiem", restytucja zakłada, że każdy człowiek, który kiedykolwiek żył na tej planecie będzie z powrotem na nią przywrócony po pierwszym zmartwychwstaniu. Będzie to chwalebny czas odnowienia wszystkich rzeczy. Jezus obejmie pełnię władzy nad światem tworząc teokratyczny, ogólnoświatowy rząd. Z pomocą tych, którzy już w tym wieku poświęcili mu swoje życie (których liczba jest 144 tysiące - będą oni wspólkrólami wraz z tzw. Wielkim Gronem) będzie karcił i wychował narody laską żelazną, tak aby każdemu człowiekowi dać poznanie dobra i zła (czyli nota bene tego, co obiecywał mu wąż w ogrodzie Eden) i postawić przed wyborem. Wszyscy ci, którzy nie podporządkują się prawu miłości i będą z rozmysłem szkodzić innym zostaną unicestwieni na wieki wieków w jeziorze ognia.
Russell stworzył też nową szkołę chronologiczną, która była syntezą post-adwentystycznych poglądów jego czasów. Zakładał, że w 1872 roku rozpoczęło się siódme tysiąclecie historii Ziemi, a Chrystus powrócił niewidzialnie w 1874 roku. Czas 40 lat od jego powrotu zakończył się w roku 1914; w tym czasie Chrystus, jako potężna i niewidzialna istota przesiewał i testował swój kościół, który miał być skompletowany do czasu wybuchu Armageddonu czyli w tym wypadku I Wojny Światowej.
Co ciekawe Joseph Smith - założyciel Kościoła Mormonów w swoich widzeniach także ujrzał wybuch Armaggedonu, który miał nastąpić jeszcze za jego życia. Jego proroctwa zbiegły się z Wojną Secesyjną (1861-1865) w Stanach Zjednoczonych.
Ellen White, prorokini Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego widziała w swoich proroczych widzeniach wojny i zamieszki. Około roku 1891 ostrzegała, że w obliczu rychłego końca obecnego porządku byłoby nierozsądnym decydować się na dzieci. Kiedy Chrystus jednak nie przyszedł rychło (tak jak podobno przychodzi rychło od 2000 lat), tłumaczyła, że zmienił on zdanie. Podobno grupa jakichś facetów na konwencji adwentystów w jakimś amerykańskim centrum adwentystycznym odrzuciła jej widzenia i Chrystus się obraził - odwlókł swoje chwalebne przyjście na bliżej nieokreślony czas, aczkolwiek nastąpić ono miało nadal rychło.
Widzimy zatem, że XX wiek był zewsząd zapowiadany jako czas tragedii i walk zbrojnych. Prorocy poumierali zostawiając po sobie tony wydrukowanego papieru. Przygotowali oni jednak grunt dla nowych proroków i wielce oświeconych. Z adwentyzmu wyłonił się prorok młodszego pokolenia Victor Houteff, komentator dzieł prorokini White, z domu Harmon. Stworzyło on Ruch Dawidiański o nazwie "Rózga Pasterza".
Ruch Badaczy Pisma nie mając nad sobą autorytetu z wysokim czołem - pastora Russella (z którego to jest dumny do dziś mówiąc, że żaden obecny kaznodzieja nie miał nigdy tak wspaniałego czoła) skłócił się wewnętrznie. Poszło o władzę, doktryny, pieniądze i wpływy. Z nich to wyłonił się kaznodzieja Paul S.L Johnson, mistycznie mdły, jednak intelektualnie dosyć interesujący. Chciał zawrzeć sprzeczne i wykluczające się doktryny w jednym całościowym systemie. Jego geniusz nie polegał na jakiejś niesamowitej wiedzy czy charyzmie, ale umiejętności kojarzenia faktów zawartych w Biblii i rozwijania myśli swojego poprzednika z wysokim czołem. Oczywiście robił to po swojemu, nadal spodziewając się wybuchu Armaggedonu. Do dziś przez niektórych jest uważany za "Posłannika Epifanii", narzędzie Boga.
Johnson z pewnością bym narzędziem, tylko ja nie jestem taki pewien czyim. Napisał całe tony literatury, w którym tłumaczył biblijne typy i antytypy. O co w tym chodzi? Otóż, każda historia w Biblii - a przynajmniej historia, którą Johnson uznał za akuratną ma swoje odbicie w dzisiejszych czasach, albo w czasach, które Johnson również uznał za akuratne. Na przykład kruki z historii o Eliaszu, które karmiły go gdy był na wygnaniu i nie miał środków do życia były w swoim antytypie sekciarzami, które karmiły Kościół Boży przebywający na wygnaniu, kiedy to Wielka Nierządnica, czyli papiestwo przejęło władzę w post-rzymskiej Europie:
Między rokiem 539 a 799, gdy antytypiczne kruki, sekciarze, karmiły antytypicznego Eliasza, miały miejsce cztery wyraźne kontrowersje: (1) czy Chrystus posiada obecnie jed­ną naturę, czy dwie (544-553), rozstrzygnięta na II soborze w Konstantynopolu w roku 553; (2) czy Chrystus posiada obecnie jedną wolę, czy dwie (633-680), rozstrzygnięta na III soborze w Konstantynopolu w roku 680; (3) czy chrześcijanie powinni oddawać obrazom kult religijny (717-787), rozstrzygnięta na II soborze w Nicei w roku 787; (4) czy Chrystus jako isto­ta ludzka był tak samo Synem Bożym, jakim jest jako istota Bo­ska (782-799), rozstrzygnięta na narodowym synodzie Fran­ków w Akwizgranie w roku 799. Wynikiem tych kontrowersji było powstanie podziałów, sekt. Niewielka ilość prawdy (Kerit), jaka została przeniesiona z poprzedniego okresu na te mat Boga, Chrystusa, Ducha Świętego, człowieka, grzechu, wolnej łaski, wyboru, Kościoła itd., w czasie tych kontrowersji zupeł­nie wyschła. Ostatnia z nich została rozstrzygnięta, gdy Feliks z Urgel w Hiszpanii, przywódca przeciwko katolikom, wyrzekł się swego poglądu i po sześciodniowej debacie na synodzie w Akwizgranie w roku 799 przyjął pogląd katolicki. Z nastaniem w roku 799 papieskiego tysiąclecia całkowicie wysechł zatem antytypiczny Kerit, a antytypiczne kruki przesta­ły karmić Eliasza. To właśnie to wydarzenie, wraz z tym, co sta­ło się w związku z nim, pozwala nam ustalić datę, kiedy antytypiczny Eliasz otrzymał polecenie udania się do antytypicznej Sarepty, miejsca wytapiania.
Co ciekawe Victor Houteff robił to samo z Biblią, ale dostosowywał swoje obliczenia do wykładni adwentystycznej i pism swojej poprzedniczki Ellen White. Dla porównania wrzucam jeden z wykresów Rózgi Pasterza:
Widzimy, że rzecz prowadzi do roku 1930, czyli powstania kościoła Rózgi Pasterza i pierwszych widzeń Houteffa. U protoplasty chronologii biblijnej Williama Millera, który dał podstawy ruchom chronologicznym wszystko prowadziło do roku 1843, a później do 1844, ponieważ wyszło mu, że tzw, oczyszczenie świątyni, tj. wg niego planety Ziemia nastąpi właśnie w tych latach:
U pastora Russella rzeczy prowadziły m.in do lat 1874, 1914, u Wielkiego Intelektualisty Johnsona finalnie chronologia doprowadza do roku 1954:
Dla Stowarzyszenia Misyjnego Trzeciej Części Zachariasza punktem zwrotnym było wypełnienie typu o podziale Kościoła Bożego na trzy części, tak samo jak nigdyś Juda została podzielona na trzy części, z które to ostatnia - trzecia była tą prawdziwą.:
Przez analogię do starotestamentalnego proroctwa o trzech częściach z Księgi Zachariasza, wyznanie sformułowało pogląd, iż tak jak w Izraelu nastąpił podział na trzy części: Efraima, Judę i Jakuba, spośród których trzecia dochowała wierności Bogu do końca, tak też we współczesnym adwentyzmie dokonał się podział na trzy części, które charakteryzowało proroctwo. Pierwsza część – typiczny Efraim – w znaczeniu antytypicznym oznacza macierzysty Kościół Adwentystów Dnia Siódmego, któremu miała być powierzona duchowa Arka Przymierza od 1844 aż do 1914 r.[1] Wówczas to przywódcy tego wyznania zezwolili adwentystom na służbę wojskową, przez co zdaniem adwentystów reformowanych i adwentystów trzeciej części „odpadli od prawdy” i złamali dekalog. Adwentyści o poglądach pacyfistycznych, tzw. reformowani, dali wówczas początek Ruchowi Reformacyjnemu, który sprzeciwił się zezwoleniom na służbę wojskową. Zorganizował się jako oddzielna korporacja w 1925 r. Adwentyści trzeciej części dopatrują się w owej schizmie z okresu I wojny światowej proroczego powtórzenia podziału, jaki nastąpił w Izraelu na Królestwo Izraela i Królestwo Judy, w wyniku którego to pierwsze popadło w odstępstwo i zostało odrzucone przez Boga, tak jak współcześnie Kościół Adwentystów Dnia Siódmego. W tym okresie pozostać miały „wierne ostatki” z pokolenia Judy („druga część”), poza którymi cały Izrael miał być odrzucony według zastosowania proroctw z Iz 28, 5–6 i Oz 11, 12. „Ostatkami” tymi według adwentystów trzeciej części mieli być adwentyści reformowani w latach 1914–1918. Zgodnie jednak z zastosowaniem kolejnych proroctw, także w Judzie miało pojawić się odstępstwo według 2 Krl17, 19–20; 23, 27 i Jer 7, 14–15:
Można by jeszcze dodać do tego typologię i chronologię Świadków Jehowy, ale nie obrazicie się, jeśli tutaj tego nie zrobię.
Nie chce mi się.
I nie chcę byśmy teraz wgłębiali się w te wszystkie typy i wyliczenia, gdyż są one zawiłe i skomplikowane. Nie dość, że Bóg daje księgę traktowaną przez wszystkich subiektywnie i relatywnie, to jeszcze serwuje nam przez swoje wyjątkowo uzdolnione Narzędzia systemy tak trudne, że tylko grupa skostniałych staruchów, którzy spędzili całe życie by je przebadać jest w tym dosyć biegła. I co z tego, że skutki uboczne to wyprany mózg, patrzenie na świat przez pryzmat posłanników Russella i Johnsona, izolacja i duszenie się we własnych gazach, a przy tym masa ignorancji na dzieła filozofów i myślicieli nie czczących Biblii jako Wyroczni.
Dochodzimy jednak do pewnych wniosków na podstawie kilku niezależnych historii:
* Armaggedon następuje jako jakieś doniosłe wydarzenie czasów tych proroków - dla mormonów była to Wojna Secesyjna, dla Badaczy Pisma Świętego i adwentystów (dla nich to raczej pośrednio) I wojna Światowa, dla Trzeciej Części i Rózgi Pasterza doniosły moment pojawienia się proroka czasów końca.
* Jedyną rzeczą, która mogłą się sprawdzić był wybuch I Wojny Światowej, o którym pisał Russell, ale to właściwie żadna nowość. Nie on jeden rozgłaszał wieści wojenne, robili to także filozofowie i teoretycy cywilizacji jego czasów. Złudny pokój lat 1870-1914 był zjawiskiem obserwowanym z zewnątrz.
Na początku panowania III Rzeczy niemiecki filozof Oswald Spengler wieszczył upadek świata zachodniego i nagły wybuch II Wojny Światowej. W 1936 roku w korespondencji do jednego z przywódców Rzeszy pisał, że nie przetrwa ona więcej niż 10 lat.
I rzeczywiście, 9 lat później upadła.
0 notes
koniecczypoczatek · 3 years
Text
Koło 16 wstałem na chwilę pomysłem jadę na żwiry zapalić odstresować się. Ale jak pomyślem ze mogę ją spotkać tam z tym Rafałem to mi znów tak ciśnienie wyjebało że dopiero teraz sb jestem wstanie siąść i zapalić. No kurwa jak mogła mnie w chuja w żywe oczy robić kurwa od samego pocz??!... W oczy kurwa. A no widocznie mogła. Ja już chyba kurwa nie znam tego człowieka. Tak kurwa strasznie wierzę. Tak kurwa wierzę. Kocham. Ale ten człowiek chyba nie istnieje w którego ja uwierzyłem. Którego kurwa kocham. Nie potrafię jej kurwa zrozumieć jak i dlaczego tak że mną poostwpuje. Nie szanuje. Nie potrafię tego pojąć. Za co to wszystko. dlaczego jak tak muszę cierpieć cholernie przez nią i z jej posowu. Iii sama musi. Skoro wystarczyło by gdyby kurwa poszła za mną. To życie by się zmieniło o 360.z tej męczarni przeklętej tego życia pustego bez niej na kurwa szczęśliwie z nią. A nie nerwówe. Tak nerwówe. W koło ten sam ból te same błędy... Coraz większe problemy.... A wystarczy tylko kurwa być. Nigdy jej kurwa nie zrozumie. Muszę uciec stąd znów. Oderwać się. Próbować zapomnieć. Nastawić się że muszę to zrobić. I na sierp albo wrz dostanę 3 tyg wolnego już na penwo. Bede sb je musiał w tyg wypisać już ten urlop. Zadzianie ooo do firmy mi rozpiszą. I kurwa nwm na psychoterapie jakąś dobre i na te 3 tyg. Może mi jakoś w głowie coś dotrą zmienia bym nie kochał. Bo nie warto... I to jedyny sposób bym moze coś zmienił. Muszę się kurwa iść leczyć. Znów mnie Stany depresyjne w sumie wróciłem nie gadam z nikim... Nic w domu. Nic. Przyjechałem miałem się cieszyć z tg urlopu. Po 4 godz i jej wiad zjebał się o 360 stopni. Marnuje go. I tak mi deprecha znów przyjebala że mam to nawet w dupie. Ze mam w dupie. Ze nie ogar nic. Tylko się dzieje co się dzieje. Kurwa psychiatra mi potrzebny. W sumie jutro będę na psychiatrycznym w szpitalu to się spytam o psychiatrow. Terminy. Zaraz mnie pokurwi przez to co z moją głową dzieje. I nie umiem kurwa poradzić sb z tym. Z swoją głową. W końcu coś głupiego kiedyś przez nią zrobię. Takie mam uczucie. Bo nie wytrzymam mi tak pęka. Kurwa przeklęta Klaudia. Ona jest przeklęta kurwa jakaś...
0 notes
awes4ome-blog · 7 years
Text
W.,D.-moi najdrożsi kuzyni z którymi spędziłem całe dzieciństwo zostawiliście mnie jak zwykłego chuja W.,R.,P.-drodzy koledzy z byłej klasy nasze odpały na lekcjach jak i po nich były tak wspaniałe że dziwię się ze tak mnie potraktowaliście W.-koleżanko z byłej klasy byłem przy tobie gdy zerwał z tobą chłopak,wspierałem cie jak tylko mogłem,sprawiłem że zaczęłaś byś z N. i po tym mnie zostawiłaś J.-do ciebie nawet nie mam komentarza,zjebałaś mi całe życie i kontakty ze znajomymi,jestem przez ciebie pośmieliskiem całej wsi G.-nasza znajomość była dość nietypowa ale mimo tego pisało nam się świetnie lecz gdy J. ze mną skończyła stwierdziłaś ze nie chcesz mieć przyjaciela na odległość K.-pomogłem ci w trudnych chwilach,gdy pomagałaś mi i mówiłaś ze nie jesteś jak reszta ludzi sądziłem że jednak ty zostaniesz i będziesz mi pomagać w miare swoich możliwości natomiast jedynie mnie opieprzyłaś i styrałaś jak bym był ci wrogiem J.-na tobie się zawiodłem tak że żadne słowa tego nie opiszą,po tym wszystkim co razem przeszliśmy i ile dla ciebie zrobiłem,jedynie jak mi się odpłaciłaś to traktując mnie jak gówno,zabawkę bez uczuć,wierzyłem w Ciebie że jesteś inna że dasz mi wiarę w ludzi a zamiast mi ją dać po prostu mi ją odebrałaś i wybrałaś osobę której nie masz obok i która zrobiła o wiele mniej ode mnie Dziękuję wam wszystkim że po tym wszystkim co dla was zrobiłem po prostu mnie zostawiliście i z chłopaka który ledwo co stanął na nogi po jednej ciężkiej sytuacji wpakowaliście mnie w kolejną z której nie wiem czy kiedy kol wiek wyjdę,zacznijcie myśleć o innych a nie tylko chociaż zapomniałem przecież tylko mnie tak traktujecie a innych traktujecie z należytym szacunkiem,przez takich ludzi jak wy jestem jaki jestem,to wy do tego doprowadziliście,pytanie się nasuwa która z wymienionych osób będzie miała na tyle odwagi by przyznać się do błędu i to wszystko naprawić,sądzę że nie ma was na tyle by to zrobić gdyż przecież ja jestem nic nie wartym gównem które można gnoić na każdym kroku poza tym po co ja bym wam teraz był jak macie inne znajomości i do tego naprostowałem wam życie,nie jestem już wam do niczego na chwile obecną potrzebny,ale gdy tylko pojawi się jakiś problem zwrócicie się do mnie o pomoc bo ja ZAWSZE postaram się pomóc jak tylko mogę tylko że to nie jest zbytnio przyjemne uczucie gdy jedynie piszecie do mnie o pomoc,w głębi duszy czuje się spełniony gdyż mój cel został spełniony,nie poddawałem się nigdy w żadnej sprawie czy to w przypadku okazania komuś pomocy czy między innymi w sprawach dla mnie ważnych typu walki o coś lub o kogoś,zawsze dążę do tego by spełnić swój cel,dobrze wiem kiedy dać sobie spokój a kiedy dalej walczyć,nikt nie ma takiej siły by mi wybić to z głowy,bo ja już taki jestem,jestem sobą i dobrze mi z tym,nie zamierzam się zmieniać pod żadnym względem by komuś się przypodobać bo to się mija z celem,ja was zaakceptowałem takimi ludźmi jakimi jesteście,jedynie zdarzały się momenty że chciałem aby ktoś coś zmienił,ale to jedynie dlatego że dana osoba się zmieniała na gorsze a ja tego chciałem uniknąć,może jestem burakiem ze wsi,ale ten burak ma uczucia i jest wspaniałym człowiekiem który najwidoczniej ma pecha do ludzi,nie ważne kto by mi co zrobił ja pod nim dołków nie będę kopał bo jak mówi przysłowie “kto pod kim dołki kopie sam w nie wpada”,czekam na to aż was karma dopadnie za to co mi zrobiliście,gdy stracicie najważniejszą osobę dla siebie zrozumiecie co to jest prawdziwy ból,zrozumiecie jak ja się w tym momencie czuje,żyjcie dalej jak żyjecie ale w pewnym momencie może wam się podwinąć noga i wtedy zobaczycie i zrozumiecie jak to jest gdy coś się zjebie i chce się to naprawić a nie poddać się,wątpię żebyście się poddali gdy osoba którą np kochacie lub piszecie z nią codziennie po prostu was zostawi bo powie ze to nie ma sensu czy coś podobnego to ciekawe czy wtedy odpuścicie tak jak ze mną czy staniecie do walki by naprawić to co się popsuło,znając moje szczęście jedynie o mnie nie potraficie podjąć walki,nie rozumiem tego czym ja się różnie od pozostałych,ja nie oczekiwałem od was nie wiadomo czego,jedynie tego co wy oczekiwaliście ode mnie,czyli po prostu bycia przy mnie w trudnych sytuacjach,dotrzymywania mi kontaktu itp.,to są podstawowe rzeczy które spełniacie z innymi ale ze mną jak zwykle musicie mieć jakiś problem ty tego dokonać,ja się upominałem o te rzeczy to jedynie co dostałem to zjebe,że to za dużo,że ciągle robie problemy o to,ale sami chcieliście żebym mówił wszystko nawet najmniejszą pierdołe,więc nie walcie do mnie pretensji o to,ja się prosić nie będę bo nie mam o co,jeżeli wam zależy na mnie albo przynajmniej lubicie mieć ze mną kontakt to zapraszam na fb bądź na jaką kol wiek wiadomość gdzie kol wiek,ja nie gryzę,nie zrobie nic złego jak tego dokonacie,jedynie co to pojawi mi się uśmiech na twarzy że jednak coś dla was dalej znaczę,nie liczą się dla mnie słowa tylko czyny,nie chce słyszeć że jestem taki albo taki albo taki,że zrobicie to i to,zróbcie najpierw pierwszy krok i miejcie odwagę to naprawić jeżeli oczywiście macie ochotę bo nie będę was do tego zmuszał gdyż nie jestem taki ani nie mam takich praw,jeszcze nie jest za późno by to wszystko naprawić,wyłączcie telefony,telewizory,odetnijcie się na 30 minut od tego wszystkiego i pomyślcie o tym wszystko co dla was zrobiłem i stwierdźcie czy aby napewno potraktowanie mnie w taki sposób jest odpowiednie,mam nadzieje ze kto kol wiek z was dokopie się do tej wiadomości jak i do poprzedniej i się jakoś do niej odniesie oraz ze zrozumieliście co mi zrobiliście   
1 note · View note
Text
DB2 - Rozdział 6
"What are you afraid of?"
Nie było łatwo przyzwyczaić się do straty kogoś, kogo się kochało.
Mówi się, że nieobecność sprawia, że serce rośnie w czułość*, ale tak naprawdę tylko sprawia, że czujesz się jak gówno.
Justin nie sypiał przez wiele tygodni, wory pod jego oczami były widoczne, ale przez biznesy i plany nie miał zbyt wiele czasu, by cokolwiek zrobić.
Chociaż wszyscy wiedzieli dlaczego, tym bardziej, że ślub był już za rogiem.
Trudno było życzyć swojemu przyjacielowi szczęścia, kiedy sam czuł się okropnie, ale wiedział, że nikt poza nim nie był winny.
Jednak gdyby spytać go, czy zmienił by okoliczności, to by zaprzeczył. Bez względu na jego decyzje nigdy nie odebrałby jej prawa do bezpieczeństwa. Wystarczyła mu wiedza, że ona żyje i oddycha, uśmiecha się i śmieje.
Nadal tu była. Tylko nie była jego.
- Hej, nie śpisz?
Oderwał się od swoich myśli i szybko odłożył zdjęcie, które trzymał w ręce, po czym usiadł.
- Tak.
Wpatrywał się w to samo zdjęcie Jazzy przez lata, tym bardziej w dniach, kiedy czuł, że potrzebuje rady, tak jakby mogła mu powiedzieć, co jest dobre czy złe.
Zawsze mówiła mu kiedy zachowywał się jak idiota, nawet, jeśli była młodsza. A teraz siedział, że zrobiłaby to samo. Zmusiłaby go do wstania, zmężnienia i zrobienia więcej ze sobą, zamiast jedynie dąsać się przez rzeczy, których nie może zmienić.
Bruce otworzył drzwi i wszedł do środka.
- Prince powiedział, że przesyłki są nienaruszone, czeka tylko, aż Morgan wyśle mu resztę listy.
Justin pokiwał głową i wyciągnął ręce w stronę sufitu, po czym pochylił się i sprawdził telefon by zobaczyć, że Prince też do niego napisał. Odpisał i wstał, po czym wciągnął na siebie spodnie i poprawił pasek.
- Wszystko dobrze?
Kiedy uświadomił sobie, że Bruce do niego mówi, uniósł głowę i pokiwał głową.
- Tak. - naciągnął na siebie bluzkę i pokiwał go po plecach, przechodząc obok niego. - Wszystko dobrze.
Bruce zatrzymał go, by nie poszedł dalej, po czym spojrzał mu w oczy.
- Wiesz, że jestem tu, jeśli będziesz czegoś potrzebował?
Wzruszył ramionami i uśmiechał się, chociaż nie dotarło to do jego oczu.
- Dziękuję.
Przez chwilę w ciszy się komunikowali, po czym Bruce wyszedł z pokoju.
W domu nie było tak samo, od kiedy dziewczyna o sarnich oczach weszła do niego za Justinem pięć lat temu.
I jakaś jego część była za to wdzięczna.
Chociaż inna część chciała, by to nigdy się nie stało.
Bruce wiedział jakie ryzyko to za sobą niesie, ponieważ wychował się w kryminalnej rodzinie. Miłość nie była opcją; rozpraszała. Była trucizną - była śmiercią. Wszystko utrudniała. Jak można było się ratować, jeśli nie można było nawet uratować tych, których się kochało?
Bruce nie rozumiał, nikt nie rozumiał, dopóki nie utracili kogoś bliskiego.
Posiadanie młodszej siostry nie było czymś, co mógł sobie wyobrazić, tym bardziej, jeśli zawsze był otoczony mężczyznami - z wyjątkiem swojej matki. Więc kiedy miał się przyzwyczaić do kolejnej kobiety, nie był czymś, do czego był skłonny.
Nie miał pojęcia jak sobie poradzić z tą sytuacją, jak się nią opiekować i martwić o jej bezpieczeństwo, tak jak i swoje oraz innych.
Udowodniła, że nie potrzebuje ochrony. Była do tego całkowicie zdolna, bez żadnej pomocy. Nie wiedział jak to możliwe, patrząc na jej pochodzenie i życie, ale wytrwała.
Kelsey pokazała, że miłość cię umacnia.
Sprawiała, że życie jest warte o wiele bardziej, niż tylko miłość i moc. Dawała poczucie odpowiedzialności - ważności. Tak, jakby była super mocą wypełniającą twoje ciało taką ilością adrenaliny, że nikt nie mógłby cię powstrzymać.
Żyć i umrzeć było łatwo, ale żyć i kochać trudno, a żeby to przetrwać?
To najtrudniejsza część.
- Sukienka miała być dzisiaj gotowa! - krzyknęła Carly, przechadzając się po pokoju, spanikowana i oszalała. Zostało tylko parę dni, i wszystko miało być... - Idealne! - krzyknęła. - W dzisń twojego ślubu wszystko powinno być idealne, ale nie może tak być, jeśli nie masz na sobie idealnej sukienki!
- Weź głęboki oddech...
- Nie mów mi, bym wzięła głęboki oddech. - zirytowała się Carly. - Nie możesz mówić mi, bym wzięła głęboki oddech, mój ślub jest zrujnowany...
- Nie jest. - wtrącił się John, wchodząc do domu. Rzucił swoją kurtkę na krzesło w salonie i podszedł do niej.
- Jest, sukienka...
- Nie jest gotowa, wiem. Słyszałem cię na dworze.
Carly wydęła wargi, gdy John zachichotał, oplatając ramiona wokół jej talii i przyciągając ją bliżej. Przycisnął usta do czubka jej głowy, pocierał jej ramiona w górę i dół.
- Wszystko będzie dobrze.
Kelsey lekko się uśmiechnęła i odwróciła się, by odejść i dać im przestrzeń i czas dla siebie. Wymsknęła się tylnymi drzwiami i zacieśniła swój sweter na swoim ciele, po czym oparła się o ścianę. Głęboko wciągnęła powietrze, po czym je wypuściła, patrząc w niebo.
Życzyła sobie, by uzyskać odpowiedzi, że może, gdyby wpatrywała się wystarczająco długo, anioł zejdzie i poprowadzi ją, by dokonała odpowiednich decyzji.
To brzmiało absurdalnie, ale w tej chwili wszystko było możliwe.
Nie mogła sobie z tym poradzić sama, nie, żeby musiała, ale nacisk by ruszyć dalej i zrobić więcej ze sobą był większy niż kiedykolwiek.
Miała nakreśloną całą przyszłość, wiedziała, czego chciała i z kim będzie, a teraz musiała to wszystko podrzeć i zacząć od zera.
Zacząć od nowa.
Nie było łatwo, ale musiała nałożyć dzielną twarz przed wszystkimi, przed Carly. Nie chciała zniszczyć ślubu swojej najlepszej przyjaciółki; nie chciała niszczyć nikomu dnia.
Kelsey pojawiła się, gdy Justin załatwiał sprawy, żeby nie musiała wchodzić mu na odcisk i nie musiała go widzieć. Wystarczająco ciężki jest fakt, że będą przebywać razem w jednym pokoju już za kilka dni. Nie chciała sprawić, by było jeszcze bardziej niezręcznie przez jej obecność w jego domu i wiedzą, że nie może się do niego odezwać, a co dopiero go dotknąć.
- Hej.
Kelsey wyrwała się z myśli i odwróciła się, by zobaczyć Marco wychodzącego na dwór, zamykającego za sobą drzwi.
- Hej. - uśmiechnęła się do niego.
- Co robisz? - wsunął dłonie w kieszenie i uśmiechnął się, starając się załagodzić napięcie. Widział, że coś ją męczy, wszyscy wiedzieli, ale nie chcieli o tym wspominać. Woleli robić małe kroczki.
- Nic. - wzruszyła ramionami, odwracając wzrok, by znowu spojrzeć na zachodzące słońce. - Tylko myślę.
- O?
- Rzeczach. - była monotonna, w duchu wzdrygnęła się wiedząc, że nie udawało jej się przekonać nikogo, że wszystko jest dobrze. - Znaczy; wiesz... rzeczach.
- Okej. - zachichotał, spoglądając z nią na niebo. Nie miał zamiaru naciskać, nie kiedy wszystko nadal było tak kruche. Była silna, wiedział to, ale ból był widoczny; nie było łatwo się go pozbyć. - Jak tam u Tannera?
- Dobrze, uczy się na egzaminy. Tak samo jak i ja powinnam, ale wiesz, z weselem i wszystkim czym jestem pochłonięta...
Mówiła, to dobry znak.
- Tak, wiem o czym mówisz. Ale jesteś mądra, poradzisz sobie.
Oblizała wargi i przygryzła kącik, po czym przez ułamek sekundy rzuciła na niego wzrokiem.
- Dziękuję. - wyczuwała ukryte znaczenie w jego słowach, nawet jeśli nie chciała.
- Zawsze do usług. - objął ją ramieniem i przyciągnął ją, tuląc ją do swojego boku. - Wiesz, że jestem tu dla ciebie, jeśli czegokolwiek potrzebujesz.
- Wiem. - położyła głowę na jego ramieniu. Stali tak przez okres, który wydawał się godzinami, w kompletnej ciszy, dopóki drzwi gwałtownie się nie otworzyły, zdumiewając ich obu.
W nich stał Justin, jego oczy skupione na niej. Czuła, jak jej skóra płonie pod intensywnością jego spojrzenia, jednak szybko odwrócił wzrok, by spojrzeć ma Marco.
- Bruce potrzebuje pomocy z handlem.
Szybko spojrzała na zegarek na jej nadgarstku, był kwadrans po dwunastej. Na dzisiaj i tak skończyli. Była spóźniona.
- Powinnam, uh, iść. - wymamrotała Kelsey, cicho dziękując Marco'wi jeszcze raz. Przeszła obok oboma chłopakami i weszła do środka. Nie mogła uwierzyć, że straciła poczucie czasu.
- Hej, gdzie idziesz?
- Do domu. Muszę się pouczyć i wygląda na to, że masz wszystko z Carly pod kontrolą. - założyła kurtkę i wyciągnęła spod niej włosy.
- Nie możesz jeszcze iść. - poinformował ją John. - Potrzebuję, byś poszła do kwieciarni. Zadzwonili i powiedzieli, że kwiaty są gotowe, a ja naprawdę potrzebuję byś sprawdziła, czy są takie, jakie chciała, podczas gdy ja załatwię sytuację z sukienką.
- Dlaczego ty po prostu tego nie zrobisz?
- Ponieważ muszę się też zając biznesem. Justin wrócił i teraz muszę się zająć resztą. - westchnął wiedząc, że to było dla niej wszystko i tak było zbyt trudne, ale nie mógł się obchodzić z nią jak z jajkiem. - Proszę.
Ciężko przęłknęła, po czym rozejrzała się i wsunęła kosmyk włosów za swoje ucho, kiwając głową.
- Dobrze, okej.
- Dziękuję. - powiedział zdesperowany, co sprawiło, że lekko się uśmiechnęła.
- Kiedykolwiek. - rozejrzała się za swoimi kluczykami i zdezorientowana uniosła brwi. - Gdzie są moje kluczyki?
- Co?
- Moje kluczyki. - obróciła się dookoła z nadzieją, że gdzieś je zauważy. - Gdzie są? Zostawiłam je tutaj. - wskazała stolik.
- Marcus je zabrał.
Uniosła wzrok, by zobaczyć Justina wchodzącego do środka z Marco. Wyprostowała plecy tak, jakby miała mu coś do udowodnienia.
- Dlaczego?
- Nie wiem, jego auto jest w naprawie.
- Dlaczego więc nie zabrał twojego?
- Ponieważ to moje auto.
- Więc jak mam teraz iść jak nie mam auta?
- Możesz jechać z Justinem. - wtrącił Bruce, schodząc po schodach.
- Co? - powiedzieli jednogłośnie. Westchnęła wpatrzona w Justina, po czym przeniosła wzrok na Bruce'a.
- Dlaczego?
- Ponieważ tak powiedziałem i nie podlega to dyskusji. Mamy rzeczy do skończenia i nadchodzący ślub. Jeśli będziemy stali i siedzieli marnując czas, żadne z nas nic nie skończy.
- Wiem, gdzie jest kwieciarnia, mogę jechać sama. Nie potrzebuję, by ktoś jeszcze ze mną jechał.
- Ktoś jeszcze czy po prostu ja? - sprzeciwił się Justin, obojętnie opierając się o ścianę. Skrzyżował ramiona na piersi i uniósł brew, czekając na odpowiedź.
Popatrzyła na niego, lekko zaciskając usta, zanim przejechała językiem po dolnej wardze i schowała go z powrotem do buzi. - I to i to.
Wstając, Justin zabrał swoje kluczyki ze stolika, a potem minął ich, idąc w kierunku drzwi. - Cóż, mam rzeczy do zrobienia, więc jeśli zdecydujesz się i przestaniesz zachowywać, jak jakiś pierdolony dzieciak, wtedy i ciebie zawiozę.
- Justin... - Wtrącił się szybko Bruce, posyłając mu spojrzenie, ale cała reszta wiedziała, co robił. Specjalnie to mówił, by zmusić ją, by pojechała razem z nim.
- Dobra. - Wymamrotała. - Pojadę. - Idąc za nim, pochyliła się w kierunku Johan i wyszeptała mu na ucho. - Jesteś mi winny przysługę.
Śmiejąc się lekko, patrzył, jak ta dwójka opuszcza dom, uczucie szczęścia pojawiło się w jego klatce piersiowej.
- Pozabijają się nawzajem.
- Może. - Wzruszył ramionami John. - Ale chociaż będą ze sobą.
Przejażdżka autem była bardzo niezręczna, powietrze tak gęste, że można by je ciąć nożem. Żadne z nich nie odważyło się cokolwiek powiedzieć, a nawet ruszyć. Każdego z nich doprowadzało to do szaleństwa, ale żadne nie chciało być tym, które się pierwsze złamie.
Chrząkając, Justin pochylił się, by włączyć radio, licząc na to, że to rozluźni duszącą atmosferę, która się budowała.
Say You Won't Let Go Jamesa Arthura popłynęło z głośników, powodując, że włoski na jego szyi zaczęły się podnosić.
Słowa piosenki opisywały ich tak dobrze, prawie tak, jakby to wszechświat wołał ich do siebie.
I met you in the dark
You lit me up
You made me feel as though
I was enough
Wiercąc się w siedzeniu, Kelsey przygryzła wnętrze swoich ust, gdy odwróciła się, by wyglądać przez okno. Czuła, jak jej pierś się zaciska, jakby w każdej sekundzie mogła wybuchnąć.
I knew I loved you then
Buy you'd never know
'Cause I played it cool when I was scared of letting go
I knew I needed you
- Chcesz, żebym zmienił stację? - Jego głos uniósł się przez muzykę, powodując, że jej głowa obróciła się.
But I never showed
But I wanna stay with you
Until we're grey and old
Just say you won't let go
- Hm?
- Stację. - Powtórzył, wskazując na radio. - Chcesz, żebym ją zmienił?
- Oh, nie, jest okej.
Kiwając głową, zmienił pas, a potem zatrzymał się na czerwonym świetle.
- Tak poza tym, przepraszam.
Nastąpiła cisza.
- Za co? - Odezwał się, pewny siebie, ale wewnątrz siebie umierał. Zawsze umierał.
- Za bycie w domu. Nie próbowałam specjalnie się z tobą spotkać, czy cokolwiek co spowodowałoby, że czułbyś się dziwnie.
- Jak odmawianie, by jechać ze mną jednym autem? - Justin zaśmiał się delikatnie, szybko na nią patrząc, zanim znowu skupił się na drodze.
- Racja.
- Tylko żartuję. - Popatrzył na nią. - Nie masz za co przepraszać.
Znowu popatrzyła na niego, wstrzymując oddech. - Okej. - Odwróciła się od niego i skupiła się na piosenkach, które leciały z radia, pozwalając sobie na śpiewanie. Potrzebowała ucieczki i jeśli nie mogła wyskoczyć z tego auta, śpiewanie było najlepszą opcją.
Podnosząc brew, Justin dwa razy sprawdził, czy aby na pewno się nie przesłyszał - nie przesłyszał. Kelsey ruszała swoją głowę w rytm muzyki, śpiewając każde słowo, nawet głośno, a on nie mógł nic poradzić, tylko się uśmiechnął.
- Ciągle nie potrafisz śpiewać.
- Przepraszam?
- Można by pomyśleć, że po tylu latach nauczyłabyś się w końcu wpadać w dźwięki. - Zadziornie wzruszył ramionami. - Najwidoczniej nie.
- Hej, to jest całkowicie nie fair. Jestem znakomitą piosenkarką, dziękuję bardzo.
- Jasne. - Zawahał się. - W kategorii niemuzykalnych ludzi.
Otwierając buzię, pochyliła się, lekko bijąc go w ramię. - Dupek.
Zaśmiał się. - Tak, cóż, jakbyś nie wiedziała.
Uśmiechając się lekko, tak jak już dawno się nie uśmiechała, wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, gdy zaczął dzwonić jej telefon.
Patrząc na ekran, jej serce zatrzymało się na chwilę, gdy zobaczyła imię Tannera na wyświetlaczu.
Popatrzył na nią. - Odbierzesz?
- Nie.
- Już tak dużo nie gadasz, co?
Przerwał cisze.
- O co ci chodzi?
- Jesteś cicha. Nigdy w sumie tak mało nie mówiłaś.
- Nie ma tu zbyt dużo do mówienia. Czas zmienia.
- Tak, rozumiem, ale to nie oznacza, że powinniśmy traktować się, jak obcy ludzie.
- Ale jesteśmy obcymi ludźmi.
- Kelsey...
- Kiedy ostatnio rozmawialiśmy - naprawdę rozmawialiśmy? I nie mówię o naszych ciągłych kłótniach, bo ich było nieskończenie wiele, chodzi mi o prawdziwą rozmowę. Bo ja sobie żadnej nie przypominam. A ty?
- Naprawdę się staram.
- Nie, oskarżasz mnie, jakby to była moja wina, że już nie jesteśmy przyjaciółmi czy czymś takim. - Zaśmiała się bez humoru. - Przyjaciółmi? Naprawdę myślisz, że możemy zostać tylko przyjaciółmi?
- Dlaczego nie?
- Mówisz serio, Justin?
- Nie ma takiej zasady, która mówi, że nie możemy być przyjaciółmi, tylko dlatego, że wcześniej byliśmy w związku.
- W związku? - Śmiech dalej wydobywał się z jej ust, gdy kawałek się odwróciła, by na niego spojrzeć. - Chodzi o coś więcej niż związek i bardzo dobrze to wiesz.
- Okej, spierdoliłem, ale to nie powinno...
- Nawet nie o to chodzi! - Krzyknęła. - To nie ma z tym nic wspólnego.
- Więc, o co chodzi?
- Nie możemy być przyjaciółmi, ponieważ ja wciąż...
- Ty wciąż co?
Czekała o wiele za długo, niż powinna, ale jej serce biło tak mocno, że słyszała je, aż w uszach i mogła przysiąc, że czuła, jakby w każdej chwili mogło wypaść jej na kolana. - Jestem wciąż w związku z kimś innym i to nie byłoby w stosunku niego fair.
- Dlaczego nie?
Jej telefon ponownie zaczął dzwonić.
- Ponieważ go kocham i on kocha mnie, i nie chce mu dawać żadnych powodów do tego, by mógł to zakwestionować.
- Więc jeśli o to chodzi, to dlaczego nie odbierasz swojego telefonu?
- Ponieważ jestem w aucie z tobą.
- Przestań wymyślać wymówki.
- Przestań zadawać tak wiele pytań.
- Dlaczego nie powiesz mi prawdy?
- Przecież mówię! - Krzyknęła, tracąc do końca cierpliwość. Justin był jedyną osobą, która była w stanie aż tak zajść jej za skórę i on bardzo dobrze o tym wiedział.
Nawet po tym całym czasie, ciągle był w stanie sprawić, że czuła, jakby byli na tym świecie tylko we dwójkę i jakby nic poza nimi się nie liczyło.
- Nie mówisz. Czego do cholery tak się boisz?
- Nie wiem, okej? Nie chcę go stracić.
- Jeśli cię kocha, to go nie stracisz.
- Ciebie straciłam, prawda?
Wypowiadając te słowa, Kelsey szybko zaczerpnęła powietrza, zanim zamknęła oczy i pokręciła głową.
- Kelsey.
- Zatrzymaj się.
- Kelsey... - Spróbował raz jeszcze.
- Powiedziałam zatrzymaj się!
Wzdychając, Justin zatrzymał samochód przy chodniku, ignorując klaksony oznaczające zdenerwowanych kierowców aut obok, jednak upewnił się, że drzwi auta są zablokowane. - Czy możesz się uspokoić na dwie sekundy?
- Nie uspokoję się; nic nie będę robiła obok ciebie. - Chcąc otworzyć drzwi, Kelsey westchnęła. - Otwórz drzwi.
- Nie.
- Tak.
- Nie. Kelsey, popatrz na mnie.
Nie wiedziała, dlaczego płakała, ale czuła, jak łzy napływają jej do oczu. Musiała wysiąść. - Proszę, otwórz drzwi.
- Nie, dopóki na mnie nie popatrzysz.
- Justin. - Wypuściła powietrze, wyczerpana. Nie mogła tego zrobić, nie teraz, nie tutaj. To było za dużo - bycie z nim to było za dużo.
Czując jego rękę na karku, palce wodzące po jej szczęce, Kelsey wstrzymała oddech, wystraszona, że jeśli tylko się ruszy, złamie się.
Zmuszając ją, by na niego popatrzyła, Justin pochylił się i w tym momencie, mogłaby przysiąc, że poczuła, jakby cały jej świat się zatrzymał.
Nie odważyła się ruszyć, czy odetchnąć, zapomniała,jak się oddycha. Patrząc na niego, czuła się, jakby była w transie i jedynym miejscem, w które mogła się wpatrywać były jego oczy.
Kochała jego oczy.
- Justin. - Wyszeptała, a on pokręcił głową w ciszy.
Ich czoła nagle spotkały się, Justin nawet się nie poruszył, tak samo jak ona. Po prostu siedzieli, patrząc na siebie, zastanawiając się, o czym myśli to drugie.
Czując, jak ich usta spotykające się, Kelsey zamknęła oczy, wiedząc, że jeśli ją pocałuje, nic nie powstrzyma jej od odwzajemnienia pocałunku.
Wodząc kciukiem po jej dolnej wardze, jeszcze bardziej się przybliżył, czekając i sprawdzając, czy go odsunie.
Nie zrobiła tego.
- Nie bój się.
Rozchylając usta, wzięła głęboki oddech i właśnie w tym momencie jej telefon zadzwonił po raz trzeci, burząc atmosferę.
Odsuwając się prawie natychmiastowo, Kelsey zakryła swoje usta ręką, nagle zdając sobie sprawę z tego, co prawie zrobili. - Muszę iść.
Nie czekając na odpowiedź, szamotała się z drzwiami, zanim otworzyła je i praktycznie wyleciała z auta.
- Kelsey! - Wysiadł z auta, idąc za nią. - Wracaj do auta.
- Nie.
- Kelsey...
- Powiedziałam nie!
- Nic się nie stało!
- Ale mogło!
- Ale nie stało, jesteś bezpieczna.
Nagle poczuła mdłości.
- Nie czułam się bezpieczna już od bardzo dawna.
Jego serce opadło aż do żołądka.
Odwracając się, by odejść, coś wewnątrz jej kazało jej się zatrzymać i ponownie odwrócić. - Jesteś jak choroba.
- Co?
Zaśmiała się cierpko. - Nie mogę się ciebie pozbyć. Nie ważne, jak ciężko bym się starała, ciągle tutaj jesteś. Jak koszmar, który ciągle powraca. - Tym razem nie powstrzymywała łez.
Poleciały po jej policzkach jak ulewa, niezdolna do pohamowania swoich emocji, tak bardzo starała się zapomnieć. - Muszę cię zapomnieć.
- Przepraszam. - Nie wiedział, co jeszcze ma zrobić, bardzo dobrze wiedząc, że to nie spowoduje, że przestanie cierpień. Nie mógł naprawić tego, co zrobił.
- Nie idź za mną.
Westchnął. - Przynajmniej pozwól się odwieźć do domu, zajmę się tymi kwiatkami.
- Nie, poradzę sobie. Jedź do domu, ja się tym zajmę.
- Kelsey.
- Nie. - Powiedziała nakazująco. - Powiedziałam idź. Wiesz, co to znaczy, prawda?
Kłócili się ze sobą, nie będąc w stanie pogodzić się z prawdą - rozpadali się na małe kawałeczki.
- Powiedz mi to w twarz - powiedz, żebym poszła, a zniknę.
- Idź. - Wymamrotał.
Łzy napłynęły, Kelsey wciągnęła swoją dolną wargę do wnętrza, gdy pozwoliła sobie na kompletnie załamanie się na jego oczach, ostatnią rzecz, na którą chciała sobie pozwolić.
Złość pojawiła się w jej żołądku, przechodziła przez to zbyt wiele razy.
- Ciągle mnie nienawidzisz?
-Raz powiedziałeś, że chciałbyś żebym cię nienawidziła, że moja nienawiść uczyniłaby to wszystko o wiele łatwiejszym dla mnie. Więc, wiesz co? - Nienawidzę cię. Będziesz kiedyś żałował porzucenia nas, jak jakiś śmieci. - Ocierając swoje policzki, zadławiła się łzami, a potem odwróciła się, wychodząc przez drzwi i upewniając się, że głośno za nią trzasnęły.
Nie zawahała się, by odpowiedzieć. - Nigdy nie przestałam.
___ * absence makes heart grow fonder - na polski: o nieobecnych myślimy życzliwiej
4 notes · View notes
mary-by-death · 3 years
Text
5m - Rozdział XVIII
Stał na Wieży Astronomicznej przypatrując się zachodzącemu słońcu. Ramiona zwisały mu bezwładnie wzdłuż tułowia. Oczy były jedynie nieprzeniknionymi, obsydianowymi perłami, a twarz zastygła nieruchomo w wyrazie zadumy. Wiatr powiewał czarnymi, już nieco dłuższymi niż zazwyczaj włosami nie umiejąc unieść obszernych szat, które na nowo odział. Opatulił się szczelnie równie mroczną aurą, która chroniła go od cierpienia podczas czasów dwóch dyktatorskich czarodziejów. Był świadom małej szczeliny w swoim murze, która wpuszczała do jego małego, cichego i bezuczuciowego świata promienie tak silne, że ocieplały nawet najbardziej zamrożony skrawek jego duszy. Szczelina była jednak bardzo niestabilna. Z każdą myślą powiększała się, bądź malała. Kruszyła mur, bądź go umacniała. Już sam nie wiedział w którą stronę mają gnać jego myśli i uczucia. Chciał, tak bardzo chciał by mur opadł za pomocą tego światła i tylko to pozwalało na utrzymanie chociażby skrawka skazy na murze. Wiedział bowiem, że jeśli pozwoli zasklepić się dziurze już nigdy nie pozwoli, by takowa na nowo się pojawiła. Dlatego wciąż był niepewny i utrzymywał tą szczelinę. Kiedy słońce zachodziło obawy wzrastały, a kiedy wstawało radość rozpierała jego serce. Ale czy uczucie jakie oplotło jego serce miało właśnie mieć taki skutek? Miał budzić się pełen radości i nadziei, a potem zasypiać ogarnięty strachem i niepewnością? Czy był w stanie to znosić? Stał na zimnej posadzce pozwalając by myśli przychodziły i uchodziły wraz z gnającym wiatrem. Nie czuł zimna na skórze choć zdecydowanie przedzierało się ono nawet przez nieśmiertelne szaty. Czuł jednak wysysający każdą dobrą chwilę chłód w sercu. Wściekał się coraz bardziej, chociaż twarz pozostawała nienaruszenie obojętna. Był Postrachem Hogwartu, szpiegiem idealnym, jednym z najbardziej utalentowanych i najzwinniejszych czarodziejów ich czasów, mistrzem nad mistrzami w dziedzinie eliksirów... I to zmuszało go do porzucenia uczuć, stania się opanowanym i rozsądnym. Ale był też człowiekiem, który przypłacił wielką sumę cierpień i wyrzeczeń by służyć ludzkości najlepiej jak tylko można korzystając ze wszystkich swoich atutów. Kiedy było już po wszystkim mógł nareszcie odebrać nagrodę. I chciał to zrobić. Zrobi to. W końcu wyraz jego twarzy zmienił się. Zwykła obojętność i chłód zamieniły się w zaciętość i emanowały najsilniejszą ze znanych magii, z którą nawet magia Sacrum nie umie sobie poradzić. Odwrócił się i z gracją ruszył schodami najpierw na Hogwardzkie korytarze, a następnie w stronę lochów. Uczniowie jak zwykle ustępowali mu drogi chociaż nie było wśród nich ani jednego, który by go znał. Stanął jednak przed salą eliksirów i czekał pamiętając, że o tej godzinie kobieta z którą chciał porozmawiać prowadzi lekcję. Oparł się plecami o ścianę koło drzwi i w ciszy nasłuchiwał, jak w sali rozgrywają się ostatnie eliminacje głupoty uczniowskiej. Uśmiechnął się nerwowo pod nosem będąc zarazem dumnym ze swojej byłej uczennicy i zaniepokojonym przyszłą rozmową. W końcu usłyszał szuranie krzesłami i odsunął się, by nie blokować przejścia. Grupka krukonów i puchonów szóstego roku zaczęła przelewać się przez drzwi. Jedynie Sherlock był obojętny, chociaż z podsłuchanej rozmowy wynikało, że to właśnie on został zbesztany przez profesorkę. Spojrzał na Snape, kiwnął mu głową z szacunkiem i oddalił się. W końcu w pomieszczeniu została sama nauczycielka, a Severus postanowił wejść bez zapowiedzi. Była silną i wyczuloną czarownicą, więc nawet jego bezszelestny krok nie był wstanie zatuszować jego obecności. Podniosła wzrok znad zapisanych kartek, najprawdopodobniej sprawdzianów bądź wypracowań i odłożyła trzymane w ręku czarne pióro. Powstała ze swojego miejsca, obeszła biurko i stanęła. Nie wiedząc co ma zrobić z rękoma trzymała je sztywno przyklejone do szmaragdowych szat. Wpatrywała się w Severusa z oczekiwaniem na jego pierwsze słowa, a on nie mógł wiedzieć jak wielkie będą mieć znaczenie. - Witam, panno Granger. - Rozpoczął i nie wiedzieć czemu stanął dokładnie pięć metrów przed nią. Nie umiał podejść bliżej. Nawet po podjętej
przez siebie wcześniej decyzji. - Witam, profesorze Snape. - Jej słowa były jak smagnięcie biczem, po którym jego serce zaczęło krwawić. Zacisnął pięści w niemej wściekłości. - Chciałbym z panią porozmawiać, a o ile dobrze pamiętam ma pani teraz czas wolny. - Mimo kolejnej fali wściekłości nie pozwolił sobie na brak opanowania. - Oczywiście, zapraszam. - Ruszyła w kierunku przejścia do jej prywatnych komnat, a on wciąż wyprostowany snuł się za nią. Nie przekraczał jednak granicy pięciu metrów. Nie umiał wyznać jej swoich uczuć jakkolwiek irracjonalnie mogłoby to brzmieć. Wyzywał się w głowie od tchórzy, kretynów i niepełnosprawnych na umyśle. Nie potrafił być taki jak wcześniej. Nie umiał zrzucić na nowo swojej maski. Nie potrafił już być innym. Jednak dopiero kiedy kobieta stanęła w salonie prywatnych komnat i odwróciła się przodem do niego zrozumiał, że to ciepłe światło przestaje dla niego świecić. Jej oczy były chłodne, nie wyrażały żadnych pozytywnych emocji w jego kierunku. Wciąż do niego mówiły, ale to co mu przekazały złamało mu serce i przed sobą nie umiał tego kryć. To koniec. - Słucham zatem, profesorze. - Odezwała się, a w głosie czuć można było powiew lodu i czegoś, czego Snape nie umiał skonkretyzować. Był jednak pewny, że nie jest to nic przyjemnego. - Uznałem, że należą się pani wyjaśnienia na parę tematów. Chciałbym więc zacząć od kwestii, która chyba i mnie i panią najbardziej dręczyła. Mianowicie przywiązania mojej duszy do pani osoby. - Przyjął aż za bardzo oficjalny ton, ale gdzieś z tyłu głowy miał alert bezpieczeństwa, który zabraniał mu używać innych formuł. - Kiedy znów pojawiłem się przy Bramie Podziałów nie dowiedziałem się zbyt wiele. Nie było na to zbyt wiele czasu. Jednak strażnicy bramy wyjaśnili mi, a przynajmniej starali się wyjaśnić to co zaszło parenaście lat temu. Zesłali mnie na ziemie ponieważ tak jak przypuszczaliśmy posiadałem w sobie tyle samo dobra co zła. To sprawiło, że nie mogli otworzyć dla mnie żadnego skrzydła i trafiłem tu. Jednak kiedy spytałem, dlaczego uwiązali moją duszę do pani odpowiedź była dla mnie... mało jasna. Teraz wydaje mi się, że bardziej rozumiem ich słowa, jednak wciąż nie do końca jestem pewien swoich spostrzeżeń. Mianowicie, uznali, że tylko względem pani zachowywałem się niejasno. - Proszę mi wybaczyć, ale chyba nie rozumiem. - Wtrąciła marszcząc brwi. - To znaczy, że tak jak oni nie byli w stanie podjąć decyzji co do mojego poprawnego, bądź nie sposobu egzystowania tak ja nie mogłem podjąć decyzji co do tego czy jest pani dla mnie osobą przyjazną czy też wrogą. W ich mniemaniu była pani jedyną taką osobą, dlatego też to u pani boku miałem ukierunkować swoje życie wieczne. Posiadałem ponad trzydzieści prób. Nazwali to próbami, jednak ja uważam że były to decyzje względem pani osoby. Mimo to wciąż nie umiem zrozumieć w jakich kategoriach rozpatrywany był mój przypadek. - Ma to swój sens biorąc pod uwagę ogólnie pojęte mugolskie zasady względem nieba i piekła, ale tak sobie myślę że chyba jednak odbiegają one od tego wzoru. Cóż, również nie umiem skonstruować żadnego racjonalnego wyjaśnienia, jednak sądzę że powinniśmy dać tej sprawie spokój. Najwidoczniej ukierunkowanie osądów ma wciąż pozostać tajemnicą. A być może po prostu każdy przypadek jest osobno rozważany. - Słuchał z zainteresowaniem każdego jej słowa. Na moment, w którym rozmyślała atmosfera z lekka się rozrzedziła i w tym jednym momencie poczuł, jakby znów byli sobie bliżsi. - Być może. - Szepnął odruchowo zakłócając jej chwilę rozważań. To był kolejny jego błąd. Natychmiast oderwała się od swoich myśli i znów spojrzała na niego lodowatym wzrokiem. - Tą kwestie chyba możemy uznać za zamkniętą. Kolejną, która również mnie interesuje jest oczywiście Miriam, pańska wnuczka. Czy może mi pan wyjaśnić ten niespodziewany... powiedźmy, incydent? - Spytała zakładając ręce na piersiach.- Cóż, prawda dotycząca powiązania mojego i Miriam jest bardzo trywialna. Każdy, kto nie wiedział zastanawia się w kim to Severus Snape był zakochany i kim wielkim była jego córka, że spłodziła dziecko o takiej
czarodziejskiej mocy. A to wcale nie jest nic wielkiego. - Pokręcił głową z dezaprobatą na te wszystkie plotki i domysły. - Babcią Miriam nie jest żadna kobieta, w której byłbym zakochany. A nie chciałem wcześniej o tym pani opowiedzieć bo najzwyczajniej w świecie wstydzę się tego okresu mojego życia, a tym bardziej sytuacji w jakiej doszło do spłodzenia mojej córki. Również nie jestem dumny z tego, że nigdy nie byłem dobrym ojcem. - Wziął głęboki wdech i spojrzał Hermionie prosto w oczy. - Moja córka miała na imię Eliza. Była mugolem, tak jak jej matka. Spłodziłem ją podczas jednej z eskapad śmierciożerców na wioskę nieopodal Stonehange. Tak, Eliza jest dzieckiem gwałtu. Kolejny raz musiał zaczerpnąć powietrza. Opowieść o swoich najgorszych momentach, najgorszych błędach nie była dla niego prosta. Ale musiał chociaż w tej kwestii nie okazać się tchórzem. - W tamtym okresie byłem znany jako morderca, bestia najbardziej okrutna ze wszystkich bestii jakie posiadał Czarny Pan. Opinia nie wzięła się znikąd. Taki właśnie byłem. Bezwzględny, nieopanowany, wręcz zwierzęcy. Ale w tamtym dniu pierwszy raz poczułem współczucie. Dziewczyna, babcia Miriam była bardzo ładna. Blondynka o kuszących kształtach. Nie myślałem co robię. Skrzywdziłem ją, zdeptałem wszelkie poczucie dumy jakie posiadała śmiejąc się i zaspokajając swoje żądze. Miałem ją zabić. Śmierciożercy zawsze w takich sytuacjach zabijali swoje ofiary. Ale kiedy spojrzałem na nią po całym zajściu, pobitą, brudną, zniszczoną i przestraszoną nie wiem czemu opuściłem różdżkę. Kazałem jej się nie wychylać i odszedłem. Parę lat później, kiedy Dumbledore wysłał mnie do Londynu bym załatwił mu parę spraw ujrzałem ją na ulicy. Śmiała się do rudego mężczyzny który tak jak ona miał na palcu obrączkę. Ale dziewczynka między nimi miała długie, czarne włosy i hebanowe oczy. Nie mogła być jego dzieckiem... A była tak... tak podobna...
- Do pana. - Zakończyła za niego Hermiona nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Snape był zdolny do gwałtu? Miriam żyje, bo on był w stanie zgwałcić niewinną dziewczynę?
- Tak. Długo nie dawało mi to spokoju, dlatego też w końcu zdecydowałem się to wszystko sprawdzić. Poza wiedzą Dumbledora znów udałem się do Londynu i korzystając ze wszystkich swoich kontaktu odnalazłem Elizę. Bawiła się w tedy na placu zabaw. Użyłem zaklęcia kameleona i podszedłem do niej. Wcześniej nauczyłem się zaklęcia, za pomocą którego sprawdziłem nasze pokrewieństwo. Potwierdziłem swoje obawy. Była moją córką. Byłem wtedy przerażony. Nie miałem pojęcia co mam robić. Stwierdziłem, że pozwolę jej spokojnie sobie żyć pod opieką tamtych mugoli. Jednak bałem się, że ujrzę ją w Hogwarcie dosłownie rok przed wami. Na szczęście nic takiego się nie stało, a ja byłem święcie przekonany, że zamknąłem tą sprawę ze swoim potomstwem. - Ale tak się nie stało. - Nie. Dowiedziałem się, że moja córka jest w niebezpieczeństwie. Śmierciożercy planowali atak na wioskę w której mieszkała tylko po to, by się "pobawić". Sumienie kazało mi ją ochronić. Tak, miałem już wtedy sumienie. Natychmiast udałem się do Malfoyów. Jak może pani przypuszczać, Lucjusz pomógł mi eskortować Elizę w bezpieczne miejsce. Niestety, jej rodzice zginęli podczas ataku na wioskę... Ona przeżyła. Użyłem na niej obliviatę i zostawiłem w domu dziecka. Miała trudne życie... Zaszła w ciąże w wieku siedemnastu lat. Tyle zdążyłem się dowiedzieć zanim musiałem w całości poświęcić się ratowaniu tego cholernego, czarodziejskiego świata. - A jak to się stało, że Miriam trafiła pod opiekę Olivera? - Przerwała mu młoda nauczycielka czując, jak złość i niedowierzanie mieszają się wewnątrz jej serca. - Podczas wojny Wood miał przystawioną do głowy różdżkę i był torturowany jak z resztą większość. Ale był najbardziej nieugięty i najbardziej pyszałkowaty ze wszystkich którzy byli przesłuchiwani. Zdenerwował Yaxleya, bardzo go zdenerwował. Miał już zginąć, ale zawsze jakoś do Wooda żywiłem sympatię. Pomogłem Woodowi przeżyć i uciec. W zamian poprosiłem, że gdyby zdarzyła się taka sytuacja zajął się moją córką i wnuczką. Zgodził się od razu a ja przekazałem mu informacje które sam posiadałem. Dalej... Ja umarłem, moja córka wraz z ojcem Miriam spłonęli w domu dziecka, a paromiesięczna Miriam została adoptowana przez Wooda. To cała historia w skrócie. Zakończył, a pomiędzy nimi zapadła cisza. Ciężka, nieprzyjemna cisza, która wprawiała w irytacje i powiększała strach. Granger co jakiś czas kiwała lekko głową i była zatopiona we własnych myślach. W innej sytuacji od razu ściągnąłby ją na ziemię. Jednak okoliczności powodowały że nawet oddychanie było dla niego wstydem. - Rozumiem. Dziękuję za chęć bycia w stosunku do mnie uczciwym i sądzę, że to pora zakończyć tą rozmowę. - Odezwała się w końcu i odwróciła do niego tyłem podpierając dłonie o biurko. - Chciałbym... Chciałbym jeszcze porozmawiać o... - Zaczął spontanicznie nie chcąc odchodzić z poczuciem utraty. - Nie mamy już o czym rozmawiać. Dziękuję za współpracę i żegnam. - Ucięła rozmowę twardym słowem, który delikatnie załamał się pod koniec. Skrzywił się ze złości i żałości po czym wyszedł trzaskając drzwiami. Był wściekły. Na siebie, na Hermionę, na wojnę, Czarnego Pana. Na cały świat. Musi się w końcu odciąć. Od całego tego świata, które było dla niego na nowo piekłem. **** Wyszedł właśnie z ostatniego egzaminu. Bał się trochę, że może oblał ale teraz i tak nie było to istotne. Już napisał, nic nie zmieni. Skierował się w kierunku błoni, na których przeczuwał spotkać przyjaciela. Nie pomylił się. Czarnowłosy chłopak z kręconymi lokami wylegiwał się na samym środku łąki. Gryfon podszedł do niego i usiadł. - Jak ci poszły egzaminy? - Zapytał Sherlock nawet nie odrywając oczu. - Chyba dobrze, a przynajmniej mam taką nadzieję. - Odpowiedział mu Watson wzruszając ramionami. - Rozumiem, że nie zapomniałeś o silnym eliksirze Eureka oraz o tym, że w większości mikstur nasiona Gromoowoca lepiej jest dodać pokrojone w paski a nie pokruszone? - John jedynie spojrzał spod łba na Krukona, czego ten oczywiście nie mógł widzieć. Po nieuzyskaniu odpowiedzi Holmes uchylił jedno oko i ujrzał naburmuszoną twarz przyjaciela. - Jakie plany na
wakacje? - Spytał John rezygnując z dyskusji na temat egzaminów. - Jadę do pani Hudson. Dostałem od niej list, że wiele osób wyczekuje moich rad przy rozwiązywaniu jakiś spraw. - Watson pokiwał głową z lekkim zamyśleniem. - John... Chyba przydałby mi się jakiś gryfon do pomocy... Zagadnął jakby o pogodę, co rozbawiło lekko Johna. Gryfon chciał zapytać jeszcze o jedną sprawę nim się zgodzi, jednak poczuł wewnętrzną blokadę. Sherlock zdawał się czytać w nim jak z otwartej księgi. Podniósł się do pozycji siedzącej, obrócił twarz Johna w swoim kierunku i pocałował namiętnie tym samym niemo odpowiadając na nieme pytanie. - Ale nie każdy musi na to patrzeć, chłopaki! - Chwilę i tak znikomego romantyzmu przerwał im głos wilkołaka i śmiech małej dziewczynki. Spojrzeli w kierunku chatki Hagrida. Ku nim nadciągał Tedd Lupin z rękami w kieszeni i uwieszoną na ramieniu Amelią Mei. - To nie patrz! - Zaśmiał się do niego wesoło John, a Sherlock przewrócił oczami po czym delikatnie się uśmiechnął obejmując ramieniem Watsona i przyciągając zdziwionego chłopaka do siebie. Tedd wraz z Amelią minęli ich śmiejąc się przyjaźnie. Szli w kierunku zamku, a Lupin opowiadał wesoło o niedawno stoczonej bitwie. Mei nie chciała mu odpuścić żadnego szczegółu, jednak musiał co nieco korygować poszczególne jej fragmenty by nie przestraszyć dziewczynki. - Sherlock pokazał swoją odwagę stając naprzeciw pędzącemu wampirowi. Trochę go poturbowało, ale koniec końców wraz z profesor Granger pokonali tą pijawkę. - Teddi opowiedz jeszcze raz o tym meteorycie! - Poprosiła dziewczyna robiąc maślane oczka zza okularów. - Już ci mówiłem, to nie był meteor. - Chłopak poczochrał ją po głowie. - To był Severus Snape. Niebiosa dały mu drugą szansę na życie. Spadał z nieba pozostawiając za sobą smugi dymu i ognia aż w końcu wyżłobił w ziemi ogromny krater. Kiedy kurz opadł wyłoniła się czarna sylwetka tego mężczyzny o haczykowatym nosie. - To musiał być piękny widok! - Zaświergotała dziewczynka, a Tedd poczuł się kolejny raz szczęśliwy mogą spędzać z nią czas. Zadowolona puściła jego ramię i pognała przed siebie do wejścia szkoły. - Jestem szybka jak meteor! Nie dogonisz mnie! - Zaśmiała się, wyminęła rodziny Malfoyów i Weasleyów i zniknęła za drzwiami szkoły. Tedd przeszedł koło szkolnych gości kłaniając im się z szacunkiem i pobiegł szukać swojej młodszej przyjaciółki. - Pomyśleć, że jeszcze nie dawno Tedd walczył o swoje i jej życie... - Skomentowała Ginny patrząc za znikającym w drzwiach chłopakiem. - A dziś śmieje się z tamtej historii i jest szczęśliwy. - Dokończyła za nią pani Weasley po czym wypuściła rozczulona powietrze. - Państwo Weasley. - Wtrącił Dracon zwracając uwagę na swoją osobę – Chciałbym, jeśli to tylko możliwe poprawić relacje naszej rodziny. - Wypowiedział swoje życzenie twardo, chociaż bał się, że Artur postąpi identycznie jak paręnaście lat temu i wyśmieje go twierdząc, że nie należy do rodziny Weasley. Jego strach narastał wraz z przedłużającą się ciszą. Artur w końcu spojrzał wpierw na żonę, a potem podszedł do Draco i położył mu dłoń na ramieniu. - Udowodniłeś, że to ja się myliłem co do ciebie. Przepraszam. - Odparł Artur a zdziwiony Malfoy rozszerzył lekko oczy. Nie spodziewał się od razu przeprosin. - Może przyjedziecie do nas na wakacje? Albo chociaż na tydzień? - Wtrąciła Molly obejmując czule swoją zadowoloną i wzruszoną córkę. - Nie przyjmujemy odmowy! - Rozweselił się Artur i zawiesił się ramieniem na karku Dracona. - Myślę, że to bardzo dobry pomysł! - Kolejny głos wtrącił się do rozmowy. Scorpius stanął między panami i paniami i uśmiechał się do wszystkich zadowolony. - Scorpius, znowu podsłuchiwałeś. - Zrugała go matka, a ślizgon zrobił minę niewinnego. - Nie prawda, to nie ja... Muszę już iść! - Po czym odbiegł dalej w stronę jeziora, na którego brzegu siedzieli bracia Potterowie. Zwolnił kroku czując, że nie powinien przeszkadzać Albusowi i Jamesowie w rozmowie. Ostatnio co prawda między nimi było już lepiej, ale wciąż czuć było napięcie kiedy ta dwójka mijała się na korytarzu. Malfoy uważał, że dobrym pomysłem będzie szczera
rozmowa braci. Tym bardziej, że przypatrując im się z daleka widział, jak Albus chowa twarz w dłoniach i zaczyna się trząść. Prawdopodobnie jego przyjaciel płakał. Scorpiusa serce zaczęło boleć na ten widok, ale musiał jeszcze chwilę odczekać nim bracia zakończą rozmowę. Widział, jak James obejmuje brata i głaszcze w uspokajającym geście po plecach. Mówił coś do niego, co spowodowało, że Albus zapłakanym wzrokiem spojrzał na brata. Ale po chwili uśmiechnął się blado, a jego wzrok padł na rudego przyjaciela przypatrującego się z oddali. James też zwrócił swoją twarz w stronę Scorpiusa i uśmiechnął się do niego. Powiedział coś jeszcze do brata po czym wstał z miejsca i powoli zaczął kroczyć w stronę Malfoya. Tym samym Scorpius znów ruszył w kierunku Potterów, a kiedy mijał po drodze Jamesa usłyszał jedno zdanie, do którego natychmiast poczuł się zobowiązany. - Zostawiam go w twoich rękach Malfoy. James nie zatrzymując się poszedł dalej, a Scorpius odwrócił się jeszcze szybko zdziwiony, ale nie długo zajęło mu skupienie uwagi znów na Albusie. Zajmie się przyjacielem, to na pewno. Nie pozwoli mu więcej się zagubić tak jak to stało się w tym roku. Przyjaciół nigdy się nie zostawia. A tym bardziej w biedzie. Drugi raz tego błędu nie popełni. - Można? - Zapytał, a Albus skinął głową nie patrząc na niego. - Jak się czujesz? - Może być. - Odparł wymijająco i Scorpius zastanawiał się, czy przyjaciel wciąż jest na niego obrażony. - Albus... Przepraszam. - I wtedy stała się rzecz dla Malfoya niespodziewana. Potter spojrzał na niego zdziwiony, z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. - Za co ty mnie przepraszasz? Przecież nic złego nie zrobiłeś. To ja chciałem wchodzić w układ z wrogiem. - Zostawiłem cię. Kiedy potrzebowałeś mojego wsparcia ja uciekłem, odciąłem się od problemu. - Przez chwilę znów zapanowała cisza w której Albus zastanawiał się nad dalszymi słowami. - W porządku. Wybaczam. Ale pod jednym warunkiem. - Na jego twarzy pałętał się psotny uśmiech. - Ty wybaczysz mi, że nie chciałem cię słuchać. - No pewnie! Przyjaciele? - Scorpius uśmiechnął się z ulgą i podał dłoń Albusowi. - Na zawsze. - Potter uściskał dłoń, ale nadpobudliwemu młodemu Malfoyowi to nie wystarczyło. Przyciągnął przyjaciela i zamknął go w ciasnym uścisku.Radość chłopców przerwał śmiech dwójki siódmorocznych. Serafin i Louisa przechadzali się parę metrów obok nich i spoglądali na ślizgonów co chwila wybuchając śmiechem. Pierwszoroczni jednak postanowili nie zawracać sobie nimi głowy i zaczęli dalej rozmawiać o wspólnych planach na wakacje. Starszy Ślizgon wraz ze specyficznego rodzaju gryfonką szli koło siebie w kierunku szkoły. Planowali pójść do Wielkiej Sali, ale w między czasie nie oszczędzali sobie i innym złośliwości. - Ej, a może Potter i Malfoy coś do siebie? - Skomentowała Louisa z wrednym uśmiechem. - Weź mi nawet nie mów. Który komu co gdzie wkłada? - Spytał równie rozbawiony Serafin. - Nie wiem, który co ma większe? - Parsknęła śmiechem, ale dopiero po odpowiedzi Freia roześmiała się całkiem. - Jak dla mnie oboje mają jednakową dziurę w głowie. - Po pół minuty śmiechu zapadła krótka cisza, podczas której atmosfera trochę się uspokoiła. - Frei... - Dziewczyna postanowiła zmienić temat i zaczęła gnieść materiał swojego swetra. - Dziękuję. Że mnie wtedy uratowałeś. - Daj spokój, Bouri. - Serafin trochę się zarumienił, jednak nie pokazał w żaden inny sposób swojego zawstydzenia. Nie był typem takiego człowieka. - Kto by był moją laluniom, gdyby coś ci się stało? - Nawet jeśli prawił jej w pewien sposób komplement, to nie mógł darować sobie swojej arogancji. - Nie wiem, ale znalazłbyś sobie jakąś. - Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, a Frei spojrzał na nią zdziwiony. Nie myślał zbyt długo i złapał za dłoń dziewczyny. - Nie chce jakiejś. Wystarczy mi taka pusta lalunia jak ty. - W zamian za złośliwość uderzyła go wolną ręką w pierś. Mimo pozornej złości wzmocniła tylko uścisk na jego dłoni. - Bouri... - Tym razem to Serafin postanowił zmienić temat, kiedy doszli już do Hogwartu i przekroczyli jego mury. - Śpieszy ci się na ten obiad? - Nie, a co?
- Spojrzała na niego podejrzanie, ale uśmiechnęła się znowu. - A bo o tej godzinie sala od Historii Magii jest wolna. - Bins jest na herbatce u Mnicha? - Serafin skinął jej głową. - Idziemy? - Louisa przygryzła wargę i uśmiechnęła się psotnie. Serafin nie pytał o więcej. Pociągnął gryfonkę w stronę schodów, gdzie u samego szczytu musieli ominąć wspinających się do góry Newta Scamandera i Mercurego Weasleya. Bouri nie udało się bezkolizyjnie wyminąć mężczyzn i potrąciła barkiem starszego z nich. - Przepraszam! - Rzuciła przez ramię, gdyż Serafin nie zamierzał się zatrzymywać i ciągnął ją dalej. - Ależ nic się nie stało! - Odkrzyknął jej uśmiechnięty jak zawsze Newt i zaśmiał się do Mercurego. - Oni tak zawsze. - Skomentował z dezaprobatą Weasley. - To nic złego. Miłość jest piękna prawie tak samo jak magiczne zwierzęta. Dlatego, że tak samo jak one nie zna konwenansów, nie przejmuje się pozorami i nie martwi o przekraczanie społecznych barier. - Starszy człowiek nie mógł się powstrzymać od przedstawienia swoich mądrości. - Tak, to chyba ma sens. - Skwitował niepewnie potomek Charliego. - Newt, zastanawiam się czy teraz po wszystkim jest możliwość kontynuowania pobierania nauk u ciebie. - Spytał trochę niepewne chłopak pamiętając o preferowaniu przez Scamandera poufności. - Drogi przyjacielu, chyba nie myślałeś że tak łatwo pozwolę ci mnie opuści? Czekam jedynie aż będziesz mógł już opuścić Hogwart i zabieram cię na pewną wyprawę. Słyszałem, że w Azji zachodniej uciekło z rezerwatu ponad pięćdziesiąt gatunków gadów, w tym przetrzymywany nielegalnie Wąż Rogaty. Trzeba go odnaleźć i odstawić grzecznie do domu w Ameryce. Nie wyobrażam sobie, że miałbyś nie być ze mną kiedy go znajdę. - Przedstawił sytuacje Newt tak, jakby mówił o pogodzie nie zdając sobie sprawy z tego, jaką wielką radość sprawił gryfonowi. - Naprawdę? Świetnie, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak się cieszę. Musze rodzicom o tym powiedzieć. - Mercury uśmiechnięty od ucha do ucha już chciał pobiec w stronę gabinetu swojej matki. - Przyhamuj synu. My i tak już wszystko wiemy. - Zatrzymał go jednak głos ojca, który nie wiadomo skąd znalazł się za jego plecami. - Ty lepiej zajmij się dogadaniem wszystkich szczegółów z Newtem, a mi pozwól porozmawiać na osobności z matką. - Nie macie nic przeciwko? - Spytał Mercury przystając na chwilę przy rozwidleniu dróg. - Oczywiście, że nie. Rozwijaj się synu. Przy Scamanderze nie zginiesz. Chyba. - Odparł Charlie po czym ruszył dalej. - Miłej rozmowy! Zniknął im z oczu za posągiem chimery ustawionym na samym końcu korytarza. Wspiął się po krętych schodach i zapukał do drzwi. Nie czekał na pozwolenie, po prostu otworzył drzwi i wszedł do gabinetu swojej ukochanej. Zastał ją nachylającą się nad biurkiem. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się blado pod nosem. Zdjęła okulary i przetarła zmęczone oczy, a on podszedł do niej i stanął za jej plecami. Zaczął delikatnie masować jej plecy. - Dziękuję kochanie. - Westchnęła zadowolona. - Dla ciebie wszystko. - Nachylił się i pocałował Minerwę w policzek. - Spotkałem Newta z naszym synem. W końcu przekazał mi swój pomysł o podróży do Azji. - Pewnie Mercury był w niebo wzięty. - No, może nie używaj tego określenia po ostatnich wydarzeniach. - Zaśmiał się Weasley. - Powiem ci szczerze, że już o tym zapomniałam. - Pokręciła głową rozbawiona. - To o czym tak myślisz? - Oparł się tyłem o biurko i chwycił w dłonie twarz McGonagall. Głaskał kciukami jej policzki ciesząc się, że ma ją koło siebie. - O nas Charlie. - W tym momencie mężczyzna puścił jej twarz, westchnął ciężko i odwrócił od niej wzrok. - Znowu zaczynasz? Czemu mi nie wierzysz? - Spytał słabo mając dość tego tematu. - Wierzę kochanie. Ale zdaję sobie sprawę z realiów. - Ja też. Ale nie chce się nimi teraz przejmować. Kocham cię, kocham Mercurego i chce byście byli szczęśliwi. Nie obchodzi mnie twój wiek i za każdym razem jak rozmawiamy na ten temat to chce mi się potem płakać. Nie wyobrażam sobie bym miał cię stracić. - Przepraszam, ale nie potrafię tak po prostu zapomnieć, że za parę lat prawdopodobnie umrę. -
Odpowiedziała trochę głośno i zbyt dobitnie, co spowodowało złość Charliego. - Natychmiast przestań. Nie chce tego słuchać. Będziesz żyć tyle ile będziesz i zamiast marnować czas na rozmyślania o tym mogłabyś cieszyć się każdą chwilą. - Podniósł trochę ton. - Wiem, ale Charlie... - Nie ma żadnego ale. Zrozum w końcu, że marnujesz ten czas. Niepotrzebnie bo nic nie poradzimy na to co w końcu i tak nastąpi. Rozumiesz? Kobieta wstała i podeszła do okna. Na dworze było słonecznie, uczniowie spacerowali bądź wylegiwali się na błoniach. Omijali jednak pomnik poległych w bitwie o Hogwart, gdzie Minerwa dostrzegła cień jednego człowieka. Mężczyzna o długich, kręconych włosach stał nad pomnikiem jakby sam był skałą. - Rozumiem kochanie. - McGonagall odeszła od okna by przytulić się do Weasleya, a później pocałować go czule. - Muszę coś jeszcze załatwić. Spotkamy się później w Wielkiej Sali, dobrze? Charlie poprawił kosmyk jej włosów, ucałował ją w czoło i skinął głową na zgodę. Wyminęła go więc i wyszła ze swojego gabinetu. Spoglądając przez okno nie wiedziała co prawda czy rozumie czy też nie słowa ukochanego, ale widząc Igora Karkaroffa wiedziała, że nawet bez jej poparcia Charlie ma racje. Postanowiła porozmawiać z przyjacielem, dlatego szybkim krokiem szła na sam parter i wymijając uczniów przeszła przez wrota Hogwartu i pozieleniałą drogą podeszła pod pomnik poległych. Stanęła dwa metry za Igorem zastanawiając się jak rozpocząć rozmowę. - Wciąż się zastanawiam co ty wraz z Dumbledorem we mnie widzieliście. - Karkaroff uprzedził ją i odezwał się nie odwracając się od pomnika. - Igorze... Masz w sobie mrok, to prawda. Ale nie oznacza to, że nie jesteś dobrym człowiekiem. - Odpowiedziała mu Minerwa. - Podczas podróży z Draconem... Gatulia mi to zrobił. - Igor mówił wciąż jakby do posągu ale mimo to wskazał na swoje oko. - Ale już tego nie powtórzy. Mówiłeś, że go zabiłeś. - Wtrąciła kobieta, ale Karkaroff roześmiał się gorzko. - Ja go nie zabiłem. Ja go zmasakrowałem. - Wyrzucił z siebie. - Czułem radość, podniecenie kiedy go torturowałem. Śmiałem się... Byłem szczęśliwy, że mogę go skrzywdzić. Nie kontrolowałem się. Znów byłem... Byłem.. - Nie jesteś potworem Igor. Nawet jeśli jesteś zdolny do czegoś takiego. Każdy w twojej sytuacji... - Każdy byłby w stanie cieszyć się z cierpienia drugiej osoby? - Nie. Każdy chciałby się zemścić za krzywdy. Ale mimo to wiesz, że poza chwilową satysfakcją nie dało ci to nic innego. - I nie umiałem się powstrzymać. - Zauważyła, jak Rosjanin zaczyna się trząść.  Szybko zmniejszyła dzielący ich dystans i przytuliła do siebie przyjaciela. - Igor... Nie musisz rozumieć co w tobie widzieliśmy. Ale musisz to zaakceptować i pogodzić się z tym, że dla nas, dla mnie nigdy nie będziesz złym człowiekiem. I dla całego Zakonu też. - Wyszeptała mu do ucha. - Dziękuję, ale... To nigdy nie przestanie mi ciążyć. - Wtulił się w jej ramię, po czym zaśmiał się znów gorzko. - Charlie raczej nie byłby zadowolony widząc nas teraz. - Nim się nie przejmuj. Jesteśmy przyjaciółmi, a Charlie rozumie jakie to jest ważne. - Odparła głaszcząc jego plecy. - Swoją drogą widziałem Severusa. - Karkaroff czując się już lepiej zmienił temat odrywając się od przyjaciółki. Szedł do punktu aportacyjnego i był mocno zdenerwowany. - Nie wiesz co się stało? - Nie mam pojęcia. Ale podejrzewam, że rozmawiał z Hermioną i stąd jego zdenerwowanie. - Wyjaśnił szybko. - Myślisz, że powinniśmy z nim porozmawiać? - Owszem. Ale ja teraz nie mogę pójść. I tak chyba lepiej jak po kolei go odwiedzimy, a nie zaatakujemy go razem. Znasz Snape... - Zaraz zacznie na nas wyzywać i wściekać się tylko dlatego, że żyjemy... Zaśmiali się na wspomnienie charakteru Severusa Snape, postrachu hogwartckich korytarzy. Uzgodnili więc, że wpierw Minerwa do niego zajrzy, tuż po obiedzie a on zaraz gdy załatwi swoje sprawy. Domyślali się, gdzie teraz może się znajdować. Nawet jeśli to miejsce nie należało już do niego. Po tej krótkiej rozmowie skierowali się od razu do Wielkiej Sali, by zasiąść przy stole nauczycielskim i zauważyć puste miejsce tuż koło Minerwy.
Hermiony nie było, co też ich zaniepokoiło, jednak uznali że jeśli nie dowiedzą się co dzieje się z Severusem nie będą mogli pomóc Hermionie. Prawda właśnie tak wyglądała. Odległość jaka dzieliła ich serca mogła zostać pokonana tylko przez Severusa. Pod tym względem Hermiona była bezradna.
0 notes
likaonis · 4 years
Text
Rozdział I Część I Akt II Świątynia prawdy.
Rozdział I Część I Akt II Świątynia prawdy.
,,Wnętrze Świątyni.Ogromne Sale.Masa Posągów Strażników.Aura mocy wyczuwalna z daleka.Pełno przeróżnych pomieszczeń .
W centralnej sali tron otoczony miejscami dla rady.Uznałem że wszystko dzieje się niezwykle szybko.
Postanowiłem tu odpocząć. Następnie przedyskutować sytuację z Fiskiem . Fisk był zafascynowany świątynią . Postanowiłem mu ją więc trochę przybliżyć.Oglądał akurat Freski stworzenia.Wyglądał na zmieszanego.Stojąc zanim zacząłem monolog.:
-Pewnie słyszałeś jakaś Historię Stworzenia. Pozwól że opowiem ci tą związaną z legendą o Świątyniach. Na początku był Chaos – tyle się zgadza . Z Chaosu wyłonił się Stwórca. Pierwszy z Bogów. Bóg potrzeby , tworzenia i chaosu. Stworzył pierwszą planetę i rasę. Do planety dołożył układ planetarny i rasy niższe. Jeśli myślisz o Ziemi – powiem ci że to u was ludzi typowe.
Wy z waszą Ziemią...Wracając . Czas mijał , rasy się rozwijały , tworzyły cywilizacje , kultury.Z wiary i modlitw rodzili się Bogowie .Rasy zaczęły podróżować , poznawać się. Stworzyły radę Galaktyczną.
W pewnym momencie rada pod wpływem rasy naukowców postanowiła zacząć pewien projekt. Polegał on na stworzeniu i kontroli Rasy na Zterraformowanej planecie.Rasa wyższa musiała zrodzić Boga/Bogów.Na planecie powstały punkty kontroli i interakcji . Wy ludzie zawsze lubicie teorie spiskowe. Iluminaci. Ciekawa nazwa dla rady . To prawda że piramid nie stworzyli ludzie...Nie sami .Powstały tu też takie świątynie jak ta. Żywe . Zdolne się bronić . I działać nawet bez pomocy . Pełne takich o to strażników .Wybrano Ziemię i Małpy. Ewolucyjnie z naukowym wsparciem je przekształcono. Tak powstaliście WY. Ludzie. Przez lata tworzyliście plemiona ,wioski, księstwa , państwa ,cywilizacje , zapełnialiście panteony . Rada cicho się ulotniła i obserwowała z daleka .Kiedyś gdy ją głębiej poznam opowiem ci o mojej przeszłości . Na ten moment wiedz że jako jedyny z rady zostałem na Ziemi . Oczyszczono mi pamięć bu nikt nie połączył faktów . Powiem wielokrotnie byliście blisko. Nie chciano byście poznali prawdę.  Nie zrozumielibyście nic bez wsparcia rady.A jej poznanie wymaga czasu. Zabezpieczono Świątynię i resztę pozostałości po projekcie Rady. Klątwa Tutenchamona ?
Głowa rady do dziś ma wam za złe takie zrozumienie zabezpieczeń  w piramidach.
Nie rozumiem dlaczego.  Ja miałem obudzić wspomnienia gdy nadejdzie czas i wszystko ucichnie .  Przyśpieszyli to jednak pod wpływem nagłego zainteresowania Świątyniami . Celem jest kontrola nad projektem .Ludzie są już niezależni . Niestety ich pociąg do wojen i konfliktów  wymusza kontrolę . Celem jest pokojowy rozwój i dołączenie ludzi do Galaktycznej Rady .
Zabrałem go do ogromnej sali.Sali Komunikacji . Żyła własnym życiem .W momencie otwarcia świątyni pozostawieni w hibernacji pomagierowie obudzili się .Ta sala była jednym z ich miejsc pracy .Obsługiwali żywe maszyny , pilnowali porządku , doglądali .
W centrum sali -kryształ szóstego zmysłu .Podszedłem do niego
- Proszę o Połączenie z radą.
Pomagierzy zaczęli się krzątać . Kryształ zmienił się w ekran . Po chwili czekania Zobaczyłem znajomą twarz.
-Nie śpieszyło ci się...
-Witam Generale Xeron. Chciałbym grzecznie przypomnieć kto wyczyścił mi pamięć i zostawił samego.
Generał Xeron . Zanytanski dowódca. W radzie dba o bezpieczeństwo . Jego rasa niegdyś podbijała wszechświat. Klęska żywiołów na rodzimej planecie nauczyła ich pokory. Dziś pilnują porządku i pokoju . Wysoki dobrze zbudowany fioletowy osobnik . Sam prawie wykończył cztery inne rasy. Dziś niesie pomoc innym .Jego zimna nieprzyjazna i pokerowa twarz działa na każdego kto nie zna go bliżej .
Ma twarde zasady ale nie serce.
-Generale! Maniery!Witam zarządce Ziemi. Oczekuje raportu.
-Witam pokornie głowę rady.  Z chęcią złożył bym raport . Nie mam jednak za bardzo czego. Początek Drogi . Liczyłem raczej na Raport galaktycznej sytuacji i wasze oczekiwania.
Xyliaden . Jedyna pewna osoba w radzie . Xarameni to bardzo mądra stara rasa. Ich pomysłem było powstanie rady . Ich przedstawiciele zwykle nią dowodzili . Mistrzowie dyplomacji i skarbnica wiedzy . Wysoki postawny elegancki i Niebiesko skóry. Dowódca Rady.
-Galaktyką targają obecnie poważne problemy. Twoja przyśpieszona pobudka to element obawy przed utratą kontroli w wyniku nadzwyczajnie nieprzyjaznej sytuacji. Wojna z nowa ogromną i zaawansowaną rasą , klęski żywiołowe , wewnętrzne problemy ras i rady . Burdel totalny
Niski czerwony staruszek . Rasa Bermanerów . Skrybowie  i obserwatorzy. W radzie zbierają i spisują wszystko : fakty , wiedzę , historię .Służą też jako doradcy. Memanera pamiętam odkąd znam radę .
-Projekt Ziemia co prawda jest jednym z priorytetów.-Zaczął XYLIADEN
- Jednak  w obecnej sytuacji nasze możliwości w kwestii wsparcia są bardzo ograniczone .
Pytałeś o  nasze oczekiwania . Jak może pamiętasz , w naszych wytycznych znalazło się ,,Przeznaczenie Organizacji ''. Ostatni podpunkt pod tymi o przeznaczeniu w Projekcie Ziemia jak i na samej Ziemi mówił o wspieraniu Galaktycznych interesów i pomocy w rozwiązaniu Galaktycznych konfliktów.
Więc na razie oczekujemy założenia Rady Likaoni , Oficjalnej Ziemskiej Rejestracji tej organizacji , Ogłoszenia jej metod i celów , Otwarcia naborów . Gdy uznasz że ma ona silną pozycję – raportuj . Zgłaszaj się do nas tylko ze sprawami które wymagają natychmiastowej uwagi i wsparcia . Do usłyszenia przyjacielu .
Ekran znika , wrócił kryształ.
-Dziękuje przyjaciele za pomoc . Mam nadzieję że Hibernacja wam służy . Jako dowódca dziękuje wam za oddanie i poświęcenie . Zapewniam 100% bezpieczeństwa.
Wyszedłem z Fiskiem z pomieszczenia . Zaprowadziłem go do Komnat Rady . Przed Komnatą I Radnego się zatrzymaliśmy .
-To Komnaty Rady . Te drzwi prowadzą do twojej komnaty. Komnaty I Radnego.
Odpocznij , posil się , rozpakuj , wyśpij . Czuj się jak w domu . W przyszłości stworzymy własne siedziby , teraz musimy się cieszyć z tego co mamy . Ja muszę zając się Świątynią. Zobaczymy się później.
Fisk wszedł do komnaty. Ja udałem się do najgłębszej części świątyni . Moje oczy dobrze widzą w ciemności .
Gdy doszedłem do grubych i solidnych drzwi odezwał się głos
-Nie śpieszyłeś się. I co to za dzieciak ? Gdy słyszałem o Likaoni i jej radzie liczyłem na dorosłych i doświadczonych .
-Też się cieszę że cię widzę . Jak widzę  izolacja nic cię nie zmieniła . Likaonia ma zasady  i wymogi .Może kiedyś to zrozumiesz.
Co ja tu robię pomyślałem. Siedzę w części więziennej Świątyni . W ciemności prowadzę pogawędkę ze wcielonym złem.
Jedni mówili że to mój brat , inni że to zła wersja mnie .Niektórzy mówili ,,Demon” nawet ,,Lucyfer ''. Dla mnie był po prostu zwykłą niezrozumianą duszą .
Pewnie ciekawi was jego historia . W młodości był strasznie ambitny . Mówił wieloma językami . Filozof , Psycholog , Językoznawca , Archeolog , Matematyk , Fizyka ,  Astronom , Astrolog . Osobistość renesansu . Od zawsze bolało go że mimo obszernej wiedzy  i wielokierunkowości  nie potrafił rozwiązać najpoważniejszych problemów . Patrzył na bolesną śmierć rodziców i rodzeństwa. Nie widząc rozwiązania w Faktach i naukach  popularnych , zaczął pałać się archeologią głębiej i czymś na kształt magii . Jego ambicje stały się zgubne. Związał się  z tajemniczym osobnikiem . To on był  jego łącznikiem z ludźmi i   organizacjami
które zagłębiały  się w tematy mroczne i mistyczne . Pewnego dnia zapoznał się z tzw . ,, KRĘGIEM TAJEMNIC” . Była to Satanistyczna sekta pałająca się czarną magią .
Jej Charyzmatyczny Lider szybko owinął  sobie młodzieńca wokół palca . Przygotowali razem rytuał który miał wyzwolić świat od zła i cierpienia . Młody zdobył zakazany pergamin , przetłumaczył jego treść , Odnalazł ołtarz  w Marmurowej jaskini na Krymie  , Zdobył kawałek drewna z Wolemii Szlachetnej  , Użył kawałka przeklętego Fingerytu do wystrugania różdżki , kwasem FLUOROANTYMONOWYM  ostrożnie wypalił na niej runy . Był w stanie nawet poświęcić życie swojego młodszego brata . Zapłacił za to ogromną cenę .
-Połóż brata nago na ołtarzu . Daj mi różdżkę i pergamin. Ostrzem z Fingerytu wbij się w jego sfery życiowe – Po tym jak to wykonał -O WIELKI DEMONIE ! WZYWAM TWOJĄ MOC ! OFIAROWANA POWOLNA ŚMIERĆ MŁODZIEŃCA KTÓREGO DUSZA JEST TWOJA !
WYGNAJ NA ZAWSZE JEGO ZABÓJCE I POSIĄDŹ JEGO CIAŁO .- Zszokowany młodzieniec stał jak wryty .Nie taka była umowa . Mieli  posiać jego moc i wybawić  świat od cierpienia . Nim zdążył zareagować odezwał się głos.
-GŁUPCZE!OSZUKANO CIĘ ! GDY TY ZWODZIŁEŚ MŁODZIEŃCA TWOJA WYBRANKA
ZAWARŁA ZE MNĄ PAKT! POWINIENEŚ LEPIEJ DOBIERAĆ POBRATYŃCÓW ! DUSZ TWOJA I TWOICH BRACI SĄ MOJE! W ZAMIAN ZA JEJ ŻYCZENIE !
DUSZĘ MŁODZIEŃCA WYGNAM NIE JA ! WYGNAJĄ JEGO CZYNY !NIE POTRZEBNE MI CIAŁO ! WYSTARCZĄ MI TACY GŁUPCY JAK WY !
Od tamtej pory dusza młodego błąkała się po świecie. Widząc zło i cierpienie stawała się coraz mroczniejsza . Rada złapała i uwięziła ją tu
...Ja miałem ją ocalić...
-Nigdy bym nie pomyślał że dziecko je spełni . Bardzo mnie to ucieszyło mimo wszystko .
Sam nie wiem ile to już czasu minęło .  Wasza obecność umili mi czas aż do waszego odejścia ...
-Zależy ci na ziemi i ludziach?
-A co to za pytanie ? Jeśli musisz wiedzieć to odpowiedź brzmi tak.
-Wierzysz w powodzenie projektu?
-Skąd taka nagła salwa pytań? Tak.
-Tęsknisz za cielesnością ?
-Tak. Duchowość przestała dawno mnie bawić.
-Czy umiesz być posłuszny i kontrolować się?
-Zaczynam się bać . Tak i Tak.
Po chwili namysłu dotknąłem kryształu komunikacji wewnętrznej.
-Uwaga! Nowy rozkaz ! Otwarcie bramy i wyzwolenie więźnia nr 7 7 7 7 7 7 7.
Reakcja była natychmiastowa. Rozkaz poszedł do Pomagierów w Centrali Dowodzenia Świątyni .
Ogromna brama z hukiem się otwarła . We wnętrzu była sylwetka Młodego.
-Wyglądasz na zmieszanego. Zaskoczonego . Moim celem od startu miało być ocalenie ciebie. Nie ocalę cię jednak dopóki sam w to nie uwierzysz i mi na to nie pozwolisz.
Twoje błąkanie się jak i czas spędzony jako wiezień raczej nie wpłynęły pozytywnie na ciebie.
By cię ocalić należy ci pokazać cel i sens . Możesz odmówić. Jak dla mnie możesz uciec .
Do niczego cię nie zmuszam . Daję ci tylko szansę na zostanie Honorowym pierwszym członkiem Likaoni.
-Co pomyślą w Radzie? Co z zasadami? Co z karą.
-Rada dała mi wolną rękę . Część innych ras i tak uważa  mnie za wariata a projekt za szaleństwo .
Gdybyś według zasad nie nadawał się na członka świątynia by was nie wpuściła .
A co do kary ... To chyba pytanie retoryczne.
Czy dobrze zrobiłem? W życiu wszystko jest względne . Ta decyzja przysporzy mi co prawda MASY KŁOPOTÓW . Jednak ostateczny efekt był idealny Niestety ...Wyprowadziłem go z ciemności .Poleciłem pomagierom znaleźć mu godne miejsce  , pilnować go , doglądać i dbać  o niego .Ja na razie nie miałem czasu na wątki poboczne .Wiedziałem też że świątynia od tak bez mojej wiedzy go nie wypuści.
Przechadzałem się po świątyni.
-Czy dowódca nie sądzi że należało by w głównej komnacie zająć Swoje  miejsce?
-Mir! Jak dawno nie słyszałem  głosu Mocy ! Wiem że wypadało by to zrobić.Po prostu lubię mieć  wszystko gotowe zanim zaczynam latać.
-Rozumiem . Czas jednak mija. Zwłoka może zaszkodzić projektowi.
Postanowiłem posłuchać Mira. Udałem się do głównej sali . Ubrałem się w Świątynne Ceremonialne Ubrania. Zasiadłem następnie na tronie.
Z miejsca stałem się jednością z projektem.Zobaczyłem mapę świątyń , Opisy ich stanu , Stan rejonów ... Wszystkie informacje o Ziemi.
-Z przykrością muszę oznajmić że dostęp do funkcji i mocy jest ograniczony . Konkretne  funkcje i moce wymagają ilości członków ,  Zawartości rady , Postępu i odwiedzin świątyń , pozycji i wpływów na ziemi .  Co najważniejsze .Wymagane jest otwarcie Boskiej Bramy .
Następnie samotna podróż przez nią oraz powrót .O wszystkim wiedziałem. Ale lubiłem słuchać  głosu Mira . Wciąż nie wiedziałem jaki następny wykonać krok?Kolejny radny ?Pakt z Pobratymcami (Humanoidy? Zwierzęta? )Kolejna Świątynia? Kolejny członek ?
Bo zbieranie wpływów jak i budowa siedziby wymaga Likaoni spełniającej zarys podstawowej :
Ja RADA SPECE I CZŁONKOWIE...Po dogłębnym namyśle uznałem że warto dokładniej zwiedzić świątynie.
Jest to więc okazja by trochę wam o niej opowiedzieć. Zacznę od końca.Pewnie zdziwiło was to że świątynia posiada więzienie.Sprawa świątyni wymagała dodatkowych środków ostrożności.Więzienie miało zabezpieczać tajemnice ich istnienia.Sala ofiarna miała być dodatkowym straszakiem. W tym więzieniu doskwiera wyłącznie samotność.Cele posiadają wszelkie wygody i udogodnienia : wygodne łóżka, TV, toalety.Od opuszczenia ziemi przez radę młodzieniec był właściwie jedynym oficjalnym więźniem. Wszystkie bramy poza tą najgłębiej są niskie.Ta w której przebywał młody była przeznaczona dla niebezpiecznych i niepewnych. On znajdował się tam bo to jedyna cela która utrzyma nie cielesnych.Mimo że z zewnątrz na to nie wygląda, świątynia w środku zdawała się nie mieć końca.Sala Dowodzenia, Sala Centralna, Sala Komunikacji, Komnaty Rady, Komnaty Członków, Komnaty Gości.
Masa pomieszczeń i korytarzu.
Wszędzie strażnicy i pomagierzy.Aż trudno uwierzyć że tak masywna konstrukcja bez śladów schowała się pod lasem i miastem duchów.Komnaty bogato zdobione, w pełni wyposażone, wysoki standard. Sala dowodzenia ja i komunikacji - obca technologia oraz pomagierzy.Sale szpitale z komnata speca medycznego. Krzątający się pomagierzy, izolatki, sale z łożami, gabinety, magazyny leków.Komnata speca informatycznego.  Sale z serwerami. Zaawansowana technologia rady.Sala zgromadzeń, jadalnie, spiżarnie, kuchnie, siłownie , baseny, kina...Świątynia była małym samodzielnym i samowystarczalnym państwem.Można więc powiedzieć że rada stworzyła miejsca na samodzielne państwo dla organizacji która zajmie tu miejsce  . Dlaczego?Bo rada nie ufa ludziom.Szczególnie tym z pieniędzmi i pozycja. Poznała się na ludzkiej naturze. Wiedza o ich zachłanności, łatwości w obrażeniu ich, ich skłonności do wojen.Musieli więc być przygotowani na każdą ewentualność.Główna świątynia jednak znajduje się gdzie indziej...                                                                                     Będąc szczerym cała ta sytuacja wtedy była kusząca.Fisk zapoznawał się z księgami. Zaprzyjaźniał z pomagierami.Musiałem jednak coś z nim przedyskutować :
-FISK. Jesteś radnym. Jednak to nie koniec. Radny musi mieć specjalizacje.To od niej zależy jego pozycja w radzie oraz jego zadania i obowiązki. Jesteśmy tu trochę. Zanim przedstawię Ci dalszy plan powiem Ci co wymyśliłem.Długo nad tym myślałem. Ze względu na Twoje zainteresowania i pasję zostaniesz specem wojskowym.Witam więc radnego fiska - generała Likaoni.
Po tej przemowie do komnaty Radnego dołączono elementy komnat generała.Jest to coś o czym nie wspomniałem. Świątynie są żywe i potrafią się zmieniać i dostosowywać.Pakt z pobratyncami?Na to chyba za wcześnie.Kolejny radny? To będzie raczej kwestia wyczucia.Kolejna świątynia? Raczej wymaga wpływów rejonowych.Więc co teraz?
- A o mnie zapomniałeś? - Odezwał się znajomy głos.
Zrobiło się jasno, ciepło. Piękna niewiasta.
-SHENVENA! Myślałem że Twoja wizyta wymaga otwarcia waszej bramy?!
-W tej kwestii właśnie przyszłam. Mogę Ci w tym pomóc. Za stare dobre czasy! - Powiedziała z werwa.
- Te rzeczy wcale nie muszą być przeszłością. - Stwierdziłem przekornie.
-To groźba czy propozycja? - Zapytała nieśmiałe.
Pewnie jesteście ciekawi o czym mowa. SHENVENA to bogini wojny. Smocza Bogini.
W ludzkiej postaci przepiękna. W formie smoczej - groźna.Moja wieloletnia miłość. Niegdyś byliśmy blisko.
-,, SHEA MANERA NIMARE MANTIR!"
Brama się rozwarła.Była to jednak jednorazowa rzecz. Nie opiszę   więc tego dokładnie. Nie wolno mi.
- Czemu taszczysz tu tego starego gruchota? - Odezwał się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z Piorunem.
ZEUS. Stary głupiec. Wiele się zmienił od czasu panteonu starożytnych greków.
- Przedstawiłaś mu moja decyzję? - Zapytał. Widząc jednak jej minę. - Drogi Likaoni. Ze względu na Twoje oddanie Projektowi Ziemia i samej Ziemi oraz bliskości względem naszego panteonu, oficjalnie muszę Ci coś oznajmić. Otrzymujesz prawo do rytuału Wyniesienia.
Zwaliło mnie to z nóg.Tu należy wspomnieć czym jest owy rytuał. Jest on bardzo stary rzadki i  właściwie niestosowany. Dlaczego? Bo to rytuał zmiany w BOGA.
- Jestem zaszczycony Jednak rytuał wymaga silnych i stałych związków...
- Pierwszy związek zawiążesz dziś z SHENVENA. Otworzy ci to drogę do paktu z pobratyncami. Gdy do niego dojdzie wyniesienie będzie kompletne.
Nie zamierzałem się kłócić  z samym ZEUSEM.
Po upojnie spędzonej noce wróciłem do świątyni. Mimo że nie ufam bogom nie miałem wyjścia. By iść dalej musiałem grać w ich grę.
Następny przystanek : Świątynia Bogini Wilków.
"
0 notes
dariusblogpl · 6 years
Text
WHO: samobójców jest więcej niż ofiar wojen i zabójstw, Depresja - cichy zabójca młodych gejów
Tumblr media
Światowy Dzień Zapobiegania Samobójstwom - Najlepszym rozwiązaniem dobrego zdrowia osób LGBT jest tolerancja i akceptacja. Ale nie tylko wsparcie środowiska LGBT to nie wystarczy. Osobom borykającym się z depresją lub będącym na skraju najbardziej potrzebne jest wsparcie bliskich.
Według Światowej Organizacji Zdrowia z powodu depresji cierpi na świecie 10 proc. populacji ludzi. WHO ostrzega że depresja zajmuje czwarte miejsce na liście problemów zdrowotnych na świecie. Wielu sławny cierpi depresje Wentworth Miller, Olly Alexander, Marii Peszek, Danuta Stenka, Lady Gaga.
Po wprowadzeniu równości małżeńskiej próby samobójcze wśród nastoletnich uczniów relatywnie spadły o 7 proc. (co przekłada się na ok. 134,5 tys. samobójstw mniej w skali roku, biorąc pod uwagę populację nastolatków w wieku 15 - 19 lat w 2015 r.). Wśród nieheteroseksualnej młodzieży relatywny spadek prób samobójczych wyniósł aż o 14 procent!
Warto przypomnieć, że w 2004 r. Massachusetts jako pierwszy stan zalegalizował małżeństwa jednopłciowe, później podobne regulacje zaczęły wprowadzać kolejne stany. Przełomowy moment nastąpił w czerwcu 2015 r., kiedy zapadł wyrok w sprawie Obergefell v. Hodges. Sąd Najwyższy uznał wówczas, że zakazywanie parom tej samej płci zawierania małżeństw jest niezgodne z konstytucją. Do tej pory jednak nie wszystkie stany gwarantują równość małżeńską.
Według Trevor Project, amerykańskiej organizacji specjalizującej się w interwencji kryzysowej dla osób LGBT+, próba samobójcza jest drugą najczęstszą przyczyną śmierci osób w wieku od 10 do 24 lat (najczęściej śmierć powodują wypadki). Młodzież LGB cztery razy częściej targa się na swoje życie, w porównaniu z nastolatkami heteroseksualnymi, a młode osoby transpłciowe – dwa razy częściej.
Nasi ustawodawcy deklarują, że zależy im na dobru dzieci. Jak widać, mogą bardzo łatwo poprawić bezpieczeństwo i dobrostan dużej części z nich - wprowadzając małżeństwa dostępne dla wszystkich dorosłych - Miłość Nie Wyklucza.
PS: Potrzebujesz pomocy? Wiele grup wspiera osób LGBT telefony zaufania Lambda Warszawa. Adresy mailowe i numery telefonów na stornie Wiary i Tęczy, Lambda Warszawa, TransFuzja, KPH.
Bill Clayton pod wieloma względami był jak wielu innych nastolatków - popularny wśród rówieśników, uwielbiał Nirvanę i R.E.M., marzył o zostaniu rzeźbiarzem, nauczycielem lub architektem. Od 14. roku życia, gdy ujawnił się przed rodzicami, był również otwartym biseksualistą. Gabi - jego matka - wspomina, że wszyscy robili wiele, aby zapewnić go o tym, że jest kochany i akceptowany. Dodaje również, że Bill był tak szczęśliwy, iż chciał całemu światu powiedzieć o swojej orientacji. Niestety 8 maja 1995 roku ten 17-latek z miasta Olympia w stanie Waszyngton popełnił samobójstwo zażywając ogromną dawkę leków. Jego ojciec, Alec, znalazł go bliskiego śmierci na podłodze w kuchni. Nie udało się go uratować, pomimo tego, że nieprzytomny Bill błyskawicznie znalazł się w szpitalu.
Problemy Billa zaczęły się trzy lata przed tym tragicznym wydarzeniem. Gabi Clayton utrzymuje, że w drodze na spotkanie grupy wsparcia został zaczepiony przez mężczyznę, który był członkiem podobnej grupy. Namówił on Billa na przyjście do jego domu w celu pożyczenia mu jakiejś książki. Gdy już się tam znaleźli, zmusił Billa do seksu. W tamtym okresie Bill miał jedynie 14 lat i na pewno nie oczekiwał takiego rozwoju sytuacji.
Dwa lata później, gdy udało mu się ostatecznie wyjść z szoku po tym wydarzeniu, Bill i jego bliski przyjaciel Sam zostali zaskoczeni na szkolnym boisku przez czterech mężczyzn (wszyscy około 18 lat), którzy pobili ich do nieprzytomności. Policja twierdziła, że zdecydowanie było to przestępstwo z nienawiści. Po tym drugim zdarzeniu Bill stoczył się w depresję. Opanowały go samobójcze myśli. Ta sytuacja go przerastała i dlatego kilka dni później ten błyskotliwy nastolatek nie żył.
Szokujące samobójstwa.
Zaskakujący jest fakt, że stan umysłu charakterystyczny dla Billa nie należy do rzadkości wśród nastoletnich gejów, lesbijek i biseksualistów. Wprawdzie badania nie są w pełni wiarygodne, ale według najnowszych odkryć tacy nastolatkowie są od 3 do 7 razy bardziej narażeni na popełnienie samobójstwa niż ich heteroseksualni rówieśnicy. W Ameryce (gdzie dostępne są najświeższe statystyki) każdego roku dochodzi do 1500 5000 „udanych" samobójstw wśród homo- i biseksualnej młodzieży. Oznacza to, że tacy nastolatkowie próbują popełnić samobójstwo co 35 minut, a co 6 godzin taka próba kończy się tragicznie. Równie szokujące są badania przeprowadzone w Londynie - jeden na pięciu takich nastolatków próbował odebrać sobie życie.
Dlaczego wpadamy w depresję? Poniższe przypadki rzucą trochę światła na tę sprawę.
Przypadek nr 1
imię: Chirs
wiek: 20 lat
zamieszkały w Birmingham
Ten horror zaczął się, gdy poszedłem do ogólniaka. Ciągle byłem pod ostrzałem, krzyczano na mój widok „ciota", „pedał" albo jeszcze gorzej. Wcześniej miałem dobre układy z matką, ale jak poznała nowego faceta, jej stosunek do mnie zmienił się i również na nią nie mogłem liczyć.
Ostatecznie rzeczy tak źle się toczyły, że chciałem zrobić wszystko, aby tylko nie chodzić do szkoły. W tym właśnie okresie zacząłem się okaleczać. Pewnego dnia wziąłem żyletkę i pociąłem sobie ramiona. Uczucie, jakie po tym nastąpiło, było zdumiewające - byłem bardziej zrelaksowany, czułem się jakby moje kłopoty w szkole nagle zniknęły. To dobre samopoczucie nie trwało jednak zbyt długo i wkrótce musiałem znowu dokonać tego zabiegu, ukrywając przed matką swoje ramiona.
Jak na ironię zaczęło mi się lepiej układać, gdy w wieku 15 lat „wyszedłem z ukrycia". Wiedziałem, że matka nie będzie miała problemów z akceptacją mojej seksualności, gdyż dano mi imię po moim gejowskim wujku. Mimo wszystko postanowiłem przeprowadzić się do hostelu, aby samemu uporządkować swoje życie.
Wszystko dobrze się toczyło dopóki matka nie została nawróconą katoliczką. Jej stosunek do mnie zmienił się drastycznie - przeszła od akceptacji do całkowitego zamknięcia na mnie. Często mówiła mi, abym nie informował jej o „tych" rzeczach. Taki stosunek bardzo mnie ranił.
Zdecydowałem się przenieść do Londynu, gdzie dostałem pracę księgowego w biurze adwokackim. Jednak nawet to nie pomogło. Ta sytuacja przerastała mnie , więc jednego dnia pociąłem swoje ramiona i nogi bardzo głęboko. Stan był dość ciężki - pogotowie zawiozło mnie do szpitala, gdzie musiałem poddać się również leczeniu psychologicznemu.
Pomimo odbywania leczenia antydepresyjnego, nic się nie poprawiało. Stałem się zombie - zasypiałem w pracy, nie byłem w stanie z nikim rozmawiać. I wtedy, jednego dnia, spojrzałem w lustro - byłem blady jak ściana, a pod oczami miałem wielkie czarne worki. Ten moment był decydujący - zdałem sobie sprawę, że już dłużej tak nie mogę.
Przeprowadziłem się z powrotem do Birmingham w celu poprawienia swojego życia. Nie wiem, skąd wzięła się ta siła we mnie, zdaję sobie jednak obecnie sprawę, co zrobiłem źle. Mam grupę wspierających przyjaciół i pracę w lokalnym stowarzyszeniu artystycznym, którą uwielbiam. Od czasu przeprowadzki nie samookaleczyłem się, ale nie oznacza to jednak, że już nigdy tego nie zrobię. Jak na razie przyjmuję życie takie, jakim ono jest.
Przypadek nr 2
imię: Paul
wiek: 25 lat
zamieszkały w Norwich
Moje problemy zaczęły się, gdy byłem jeszcze nastolatkiem. Wtedy to moja matka została potrącona przez motor. Przeszła poważne uszkodzenie mózgu i musiałem poświęcić dużo czasu na opiekę nad nią. Później przeszedłem bardzo ostrą żółtaczkę typu B, dawano mi jedynie 18 miesięcy życia z powodu poważnych uszkodzeń wątroby. Udało mi się w porę przejść operację transplantacji. Mój wujek okazał się cudownym opiekunem, zajmując się mną po tym zabiegu. Niestety w tym czasie moja matka umarła na raka, a wujek nie pożył wiele dłużej. Jakby jednak i tego było mało, całkowicie spaliło się moje mieszkanie.
Całe szczęście, że mogłem liczyć na swojego chłopaka - przynajmniej do czasu, gdy ta seria katastrof nie dosięgnęła i naszego związku. Zostałem sam w jego mieszkaniu w pierwszy dzień świąt i wtedy to znalazłem zdjęcia orgii, która odbywała się u niego. Z czasem inne sekrety skrywane przez lata wypłynęły na światło dzienne.
Tak więc obecnie nie mam ani rodziny, ani nawet chłopaka, który mógłby mnie wesprzeć. Właściwie to nie mam nikogo, kto by mnie kochał ani kogo ja bym darzył uczuciem - przeraża mnie taki stan rzeczy. Nie potrafiłem poradzić sobie ze swoimi kłopotami i w związku z tym zostałem skierowany na leczenie antydepresyjne. Skumulowany stres spowodował nawrót żółtaczki, która uderzyła ze zdwojoną siłą.
Bycie w depresji to okropny stan - czujesz się wyizolowany i masz poczucie ogarniającej cię desperacji. Nie potrafisz nawet wstać z łóżka. Nie widzisz sensu jakiejkolwiek czynności. Życie po prostu przechodzi ci koło nosa i nawet nie chcesz tego zmienić.
Byłem doprowadzony do takiego stanu, że myślałem o samobójstwie. Teraz wiem, że gdy choć raz poważnie nad tym się zastanawiasz, to to uczucie już nigdy cię nie opuści. Cały czas martwię się o swoją przyszłość. Wiem, że jeżeli ponownie zachoruję, nie będę miał nikogo, kto by mi mógł pomóc, zaopiekował się mną.
Bardzo zazdroszczę swoim heteryckim przyjaciołom - wydaje mi się, że ich życie jest takie proste. Chociażby dlatego, że mimo wszystko kobiety nie są tak okrutne w ocenianiu innych jak geje. Dlatego w świecie gejowskim trudno jest egzystować nie mając perfekcyjnego wyglądu. Powinniśmy wyjść już z wieku stereotypów, ale według mnie nadal jednak głęboko w nim tkwimy.
Przypadek nr 3
imię: Maria - przyjaciółka Steva (rówieśnik)
wiek: 17 lat
zamieszkali w USA
Steve był jednym z nielicznych dobrych uczniów w mojej klasie. Poza tym był najmilszym chłopakiem, jakiego można spotkać. Dobrze pamiętam, gdy zrobił „to" na oczach wszystkich na lekcji wf. To był wtorek. Ze szkolnego telefonu zadzwonił na policję i powiedział, że ma pistolet. Większość z nas była na boisku, gdy on wybiegł z budynku szkoły. Usłyszeliśmy strzał i Steve padł jak kłoda na ziemię. Policja przyjechała za późno. W godzinę po tym zdarzeniu koroner stwierdził zgon.
Pozwolono jego rodzicom wierzyć, że powodem jego samobójstwa był ich rozwód.
Wszystkie gazety tak o tym pisały. Gdy na pogrzebie rozmawiałam z jego ojcem, spytał mnie, czy Steve dawał jakieś znaki tego, co się z nim dzieje. Odpowiedziałam, że sygnały, które może wysyłał, nie były zbyt oczywiste.
Sprowadzono do szkoły psychologów, którzy mieli zająć się opanowaniem sytuacji wśród uczniów. Zostałam zmuszona do rozmowy z jednym z nich. Byłam najbliższą przyjaciółką Steve'a, a spytano mnie jedynie, czy Steve mówił coś o rozwodzie rodziców. Pamiętam, że pomyślałam wtedy: „Co za głupota!" Nikomu nawet nie przeszło przez głowę, że to nie był prawdziwy powód. Nikt nie pomyślał, że on zrobił to nie z powodu rodziców, a dlatego, że był gejem i nie potrafił się z tym pogodzić. Nikt nie zadał takiego pytania, a ja nie miałam zamiaru mówić, że parę tygodni wcześniej Steve zwierzył mi się ze swojej orientacji. Dlaczego? Ponieważ on nie chciał o tym rozmawiać, bał się odrzucenia przez znajomych.
Są chwile, gdy mam ochotę podnieść słuchawkę telefonu i zadzwonić do jego rodziców. Chciałabym powiedzieć im, jaki był prawdziwy powód tego samobójstwa. Niestety oboje są głęboko religijni i taka rozmowa wywołałaby tylko ich gniew. Teraz tylko ja i jeszcze jedna osoba, której się zwierzył, zna prawdziwy powód jego śmierci.
Powody
Eksperci wymieniają kilka powodów popadania w depresję przez homoseksualną i biseksualną młodzież. Doktor Jeffrey S. Akman
przewodniczący America's National Lesbian and Gay Health Association - uważa, że na większą częstotliwość występowania depresji wpływają czynniki związane z coming outem i wszechobecną homofobią. Problem zaczyna się, gdy, tak jak Paul, Chris, czy Steve, nastolatkowie kumulują w sobie swoje lęki i obawy.
Lyn Lewington - pracownik poradni Cruse działającej w Wielkiej Brytanii - twierdzi, że to brak osoby, z którą można by porozmawiać o swoich problemach, jest jednym głównych powodów popełniania samobójstw przez homoseksualną młodzież. Aby temu zapobiec, ważne jest, aby wokół siebie mieć ludzi gotowych wysłuchać naszych problemów. Istotne jest również to, aby były to osoby pozbawione uprzedzeń. Warto też pójść o krok dalej i gdy ktoś nie chce z nami rozmawiać, należy wyczulić się na niepokojące sygnały wysyłane przez osoby, o których sądzimy, że są w depresji. Ludzie na krawędzi są zdesperowani, przerażeni, w szoku, smutni lub się czegoś panicznie boją. Zwykle też wyróżniają się swoim zachowaniem - są jakby odcięci od świata, poirytowani, notorycznie zmęczeni lub jedzą znacznie mniej i trudno jest im się skoncentrować.
Margaret Brunskill z Parents Association for the Prevention of Young Suicide dodaje, iż nie należy lekceważyć czyichś zapowiedzi, że chce się zabić. Trzeba pomagać takim osobom. W żadnym wypadku nie wolno ignorować takich sytuacji, bo ludzie, którzy mówią o samobójstwie, faktycznie mogą je popełnić.
Peter Hart („Fluid")
tłum. Ł. K. Vogt
5 SPOSOBÓW WALKI Z DEPRESJĄ
1. Zbuduj grupę bliskich znajomych. Eksperci twierdzą, że przyjaźń zmniejsza depresję.
2. Rozmawiaj o niej. Mówienie przyjaciołom o tym, jak się czujesz, uwalnia cały nagromadzony w tobie stres.
3. Uprawiaj jakiś sport lub chociaż rób poranne ćwiczenia. Serotonina - hormon szczęścia - uwalnia się pod wpływem ćwiczeń fizycznych, powodując, że poczujesz się znacznie lepiej.
4. Znajdź sobie jakieś hobby albo zacznij uczyć się gry na jakimś instrumencie.
5. Nie stresuj się. Żaden problem nie jest tak trudny, by przy pomocy znajomych nie można było go rozwiązać.
5 SPOSOBÓW ROZPOZNAWANIA DEPRESJI
1. Samobójcy, wbrew panującym mitom, mówią o tym, co chcą zrobić.
2. Osoby w depresji nie są tylko w złym humorze - one są jakby nieobecne, notorycznie zmęczone, mają często problemy z jedzeniem, a przez to szybko tracą lub przybierają na wadze.
3. Nagła, irracjonalna radość - osoby, które już ostatecznie postanowiły się zabić, odczuwają ulgę.
4. Problem z alkoholem - nadużywanie go jest zwykle sposobem maskowania problemów.
5. Narkotyki - są sposobem ucieczki od realnego świata, zwykle powodują pogorszenie sytuacji. info polgej.pl
Statystyki pokazują, że osoby LGBTQ są ​​bardziej podatne na problemy ze zdrowiem psychicznym niż osoby heteroseksualne ze względu na szereg czynników, w tym ucisk, dyskryminację i nierówność.
Dziś Światowy Dzień Zapobiegania Samobójstwom, Gay Times połączyły siły z Olly Alexanderem w nowej kampanii zachęcającej młodzież LGBTQ do bardziej otwartej dyskusji na temat problemów związanych z ich zdrowiem psychicznym.
W wezwaniu do działania, Olly Alexander trzyma flagę, której nie powinniśmy być dumni - która jest przerobiona wersję kultowej flagi tęczowej, której brakuje dwóch z sześciu pasów.
Te brakujące pasy reprezentują dwóch na sześciu nastolatków LGBTQ narażonych na ryzyko odebrania sobie życia z powodu wstydu, zastraszania, napiętnowania, dyskryminacji, dysfonii, lęku i depresji.
"Jest takie piętno na zdrowiu psychicznym, które powstrzymuje nas od mówienia" - powiedział Olly dla Gay Times. "W miejscu pracy, w edukacji, a nawet w domu, może być trudno wyrazić to, przez co przechodzisz. Walka z tym piętnem jest jedną z jego części.
youtube
Olly Alexander, lider zespołu Years & Years, bardzo często używa swojej popularności, by inspirować rzeszę fanów LGBT+, aby czuli się swobodnie ze swoją seksualnością. Teraz piosenkarz poszerza swoją misję o film dokumentalny „Olly Alexander: Growing Up Gay".
W wyniku piętnowania, nękania oraz hejtu wewnątrz środowiska, nastolatki LGBT+ zdecydowanie częściej borykają się z problemami ze zdrowiem psychicznym niż ich heteroseksualni rówieśnicy. Jak donosi Mental Health America, jedynie 37% młodych osób LGBT+ twierdzi, że jest szczęśliwa. Dodatkowo są prawie dwa razy bardziej narażeni na werbalne znęcanie się i/lub doświadczenie przemocy fizycznej. Jednak nie wszystko stracone — MHA dowiedziało się, że 87% nastolatków LGBT+ wierzy, że „ostatecznie" będzie żyć szczęśliwie.
Podczas okresu dojrzewania Olly miał problem ze znalezieniem odpowiedniej pomocy w sprawie swojego stanu psychicznego. Jedyne na co mógł liczyć to sześć darmowych sesji terapeutycznych zapewnionych przez British National Health Service. „Bardzo trudno było się tam dostać", powiedział Alexander dziennikowi The Guardian w zeszłym roku. „Kontakt z nimi nie był łatwy. Cały proces trwał bardzo długo, a ja nie byłem zbyt chętny. Poza tym wstępny etap polegał na rozmowie przez telefon, a ja nie odbierałem. Nie chciałem tam iść i nie wiedziałem też, czy naprawdę chcę z kimś o tym rozmawiać" - I-Vice.com
youtube
Obecnie w Polsce 1 na 10 nastolatków ma myśli samobójcze. Aż 2 tysiące z nich próbowało w zeszłym roku popełnić samobójstwo. Ponad 500 z nich z własnej woli odeszło na zawsze. To tyle samo, ile zginęło na drogach. www.jedendzien.com.pl
youtube
Greg Gould - Don't Let Go
youtube
0 notes
houseofmavri-blog · 6 years
Text
Dom Mavri. Tom I. Pałac bogów.
Rozdział X Beatlemania
Chyba nie zaskoczy nikogo, że nie miałam pojęcia jak ubrać się na misję ratunkową, prawda? Właściwie to nie miałam pojęcia jak ubrać się na jakąkolwiek misję.
Tak w ogóle ile będziemy poza Domem? Na jakie ewentualności mam się przygotować? Czy powinnam zabrać sporo rzeczy na przebranie? Może przyda mi się jakiś prowiant?
Ciekawe, czy w Domu Mavri serwowali jedzenie w tubkach i suszone mięso. Astronauci chyba na czymś takim żyją w czasie swoich kosmicznych misji, więc czemu by nie nasza trójka. To znaczy dwójka. Bóg chyba nie może umrzeć z głodu. To byłaby wyjątkowo żałosna śmierć dla boga.
[…]
Na szczęście miałam w pokoju magiczną szafę. Oprócz Etymigorii ta szafa była moim ulubionym magicznym przedmiotem. Nie dość, że mogłam znaleźć w niej więcej rzeczy niż we wszystkich galeriach handlowych w Los Angeles łącznie, to jeszcze potrafiła czytać mi w myślach i spakować na wyprawę.
Od Judith (tak zdecydowałam się nazwać magiczną szafę) na wyprawę dostałam parę legginsów, takich idealnych na wyprawę w góry, wysokie buty, ciepłą polarową bluzę i puchowy bezrękawnik. To chyba naprawdę dobry zestaw. Ubrałabym się tak na wycieczkę do lasu, więc czemu by nie iść w tym outficie walczyć ze zdziczałą królową bogów.
Judith wypluła dla mnie również plecak, w którym znajdowało się kilka rzeczy na przebranie, ale też składana, przenośna zbroja, mała apteczka, pieniądze, kompas i mapy. Raczej wszystko co będzie mi potrzebne podczas podróży.
Postanowiłam dłużej nie przeciągać i zejść na dół do moich towarzyszy niedoli. W końcu dla Timmy'ego liczyła się każda chwila, więc nie mogliśmy mu dać czekać.
Przyznaję, że trochę się bałam, że plan Roda może nie wypalić. Wydawał się być bardzo dobry i sprytny, ale królowa Gynaika mogła przewidzieć, że będziemy chcieli wykorzystać syna Orizantosa, żeby oszukać zabezpieczenia w boskim Palati.
I jeszcze pozostawała jedna kwestia – Henry Attwood.
Nie znałam go, nie wiedziałam, czy ktokolwiek z bellatorów, których poznałam w ogóle wie jak Henry wygląda.
Timmy, kiedy opowiadał mi o radzie wspomniał, że Henry jest jakimś burżujem. Może się okazać być niesamowicie zarozumiały, a ja nie miałam siły ani czasu się z nim wykłócać.
Plan polegał na tym, żeby przekonać Henry'ego, aby udał się z nami do Dubaju, ale jeśli ten plan nie wypali można go trochę zmodernizować. Nawet miałam już pewną wizję.
Ja go unieruchomię kontrolując ziemię, Rodnell szybko zarzuci mu worek na głowę, Giatros zwiąże mu ręce, a na koniec wspólnymi siłami wrzucimy go Heli na grzbiet i udamy się przez cień do Dubaju. Brzmiało dobrze i na pewno zajmie mniej czasu niż jakbyśmy mieli go przekonywać po dobroci!
[…]
- Świetnie, że już jesteś dziecko. Możemy wyruszać. - powitał mnie pan G. gdy zeszłam na dół.
- Tak właściwie, to jak chce się pan dostać do Liverpoolu, panie G.?
To była kwestia, której nie omówiliśmy. Mogliśmy wykorzystać Hel. Ona zdążyła odpocząć po ostatniej podróży, ale nie wydaje mi się, żeby Giatros był chętny do dosiadania czterometrowej piekielnej ogarzycy.
- Przyznaję, że byłoby dużej prościej jakby ten skurkowaniec Miles Young był w obozie. Wyczarowałby nam tutaj jakąś zgrabną czarną dziurę. Ale niee, on sobie studia wymyślił. Plugastwo! Na co to komu?!
- Studia pomogą mu w znalezieniu dobrej pracy, a w następnej kolejności zarabianiu pieniędzy, założeniu rodziny i jej utrzymaniu? - zapytałam marszcząc brwi.
- Jest bellatorem na litość boską! Na co mu praca i rodzina kiedy umie tak pięknie ubijać potwory. Mógłbym przysiąc, że kiedy wyciąga topory, to chóry elfów zaczynają śpiewać. - rozmarzył się pan G.
Chyba nie będziemy się wdawać w tę dyskusję, była trochę bez sensu.
Miles był jednak człowiekiem i jak sądziłam, miał inne cele niż zabijanie potworów do końca życia. Ja chyba też kiedyś będę chciała przejść na emeryturę.
- Nieważne. W takim razie jak dostaniemy się do Wielkiej Brytanii? - zapytałam.
- Popłyniemy! Na coś się w końcu przydadzą te hipokampy Bellemore'a.
[…]
Timmy opowiadał mi o tym, że hipokampy są wyjątkowo wrednymi końmi. Kiedy uznają, że ktoś nie jest godny ich dosiadania, to bez mrugnięcia okiem mogą takiego delikwenta utopić. Chyba rozumiecie dlaczego nie paliłam się do ujeżdżania tych syrenich koników.
Nie miałam jednak za bardzo wyjścia.
Pan G. złapał mnie i Roda i pociągnął do przystani gdzie osiodłane stały dwa konie. Poznałam jednego z nich. Była to mała klaczka Timmy'ego, którą nazwał Ariel.
- Dobra, dzieci. Ja biorę ogiera, Florka. Wy we dwóję dosiądziecie Arielkę. - powiedział Giatros.
- Florek? Arielka? - zapytał zdezorientowany Rodnell.
Spojrzał na mnie jakby chciał zapytać, czy wiem, kto dał tym koniom tak durne imiona, ale ja tylko pokręciłam głową, co miało znaczyć mniej więcej: „nie ma sensu o tym rozmawiać”.
- Chwila. Hel.
Jak na komendę, moja suka pojawiła się tuż przy mojej nodze. Wyglądała dobrze, była wypoczęta i dobrze nakarmiona. Faun, który zajmował się stajniami dobrze się nią zaopiekował.
- Cześć mała. Wybacz, że wczoraj cię nie odwiedziłam, ale to był ciężki dzień. - kucnęłam przed Hel, żeby ją podrapać po szyi.
- Nie weźmiesz ogarzycy. Nie ma takiej opcji. - skwitował Giatros.
Już chciałam zacząć się kłócić, że nie może mi zabronić zabrać suki ze sobą. Ojciec sam nakazał, żeby nie odstępowała mnie na krok. Jednak nim zdążyłam się odezwać pojawiła się Mavri, która mnie ubiegła.
- Niestety, Gwen, ale tym razem Giatros ma rację. Hel będzie w dużym niebezpieczeństwie. Dom w Liverpoolu nie obcuje z magicznymi stworzeniami, więc na pewno uznają ją tam za wroga. Też nie ma opcji żebyście wprowadzili piekielnego ogara do Palati. Hel będzie musiała zostać tutaj.
- Ale tatko powiedział, że Hel jest moją opiekunką i pomoże mi zawsze gdy będę tego potrzebować. - popatrzyłam na Mavri z wyrzutem.
- Tak jest. Nic jej tutaj nie zatrzymuje. Jeśli rzeczywiście będziecie w niebezpieczeństwie zawsze możesz ją wezwać. Jesteś jej panią, więc nigdy nie odmówi przybycia.
Nigdy nie rozstawałam się z Hel na dłużej niż kilka godzin dziennie, kiedy wychodziłam do szkoły. Wczoraj nie wiedziałyśmy się cały dzień, ale wiedziałam, że jest gdzieś w pobliżu i nie grozi jej niebezpieczeństwo. Teraz miało być zupełnie inaczej. Ale z drugiej strony wiedziałam, że bogini magii ma rację. Nie chciałam narażać mojego psa, kiedy nie było takiej potrzeby.
- No dobrze, niech wam będzie. Ale kiedy po moim powrocie Hel będzie nieszczęśliwa, albo spadnie jej chociaż jeden włos z głowy to zrównam to miejsce z ziemią. Dosłownie. - spojrzałam na Mavri ostrzegająco, po czym zwróciłam się znowu do mojego psa. - Hela, zobaczymy się za parę dni. Nic mi nie będzie.
Uściskałam swoją sukę, po czym wstałam i oznajmiłam Giatrosowi, że jestem gotowa do podróży.
[…]
Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą.
Dobra jest taka, że Ariel postanowiła darować życie mnie i Rodnellowi. Zła – odkryłam u siebie chorobę morską.
Z tatą nigdy nie pływaliśmy, zawsze poruszaliśmy się ziemią i chyba teraz wiem dlaczego. Jako dziecko boga ziemi musiałam być naturalnie uczulona na wszystko co tą ziemią nie jest.
Chociaż podróż na hipokampie była niesamowita, to nie mogłam się zdobyć na otworzenie oczu. Dobrze, że miałam przy sobie Roda, który dzielnie powoził Arielką.
[…]
Nawet się do końca nie zorientowałam, kiedy przepłynęliśmy cały Ocean Atlantycki i znaleźliśmy się w Liverpoolu. Tak w ogóle jak to działało, że wypłynęliśmy z jeziora w jednym wymiarze, a znaleźliśmy się u wybrzeży Wielkiej Brytanii, która jest w całkiem innym wymiarze?
Miałam chyba za mały mózg żeby to wszystko pojąć...
W każdym razie kiedy znaleźliśmy się na płyciźnie dosłownie pobiegłam na plażę i zaczęłam całować piasek i kamienie. Jak dobrze było znaleźć się na trwałym gruncie, który zmienił kształt tylko, kiedy o to poprosiłam!
- Panie Giatros, gdzie teraz mamy się udać? - zapytał Rodnell, kiedy razem z bogiem lekarzy dołączyli do mnie na plaży.
- A skąd mam wiedzieć, Murray. Wy jesteście bellatorami na misji, nie ja.
- Technicznie zgłosiłeś się, żeby wyruszyć z nami na misję, więc tak trochę też jesteś bellatorem na misji, panei G. - skomentowałam.
Nareszcie przestało mi się kręcić w głowie i czułam, że nogi się pode mną nie ugną, więc podniosłam się z piasku i rozejrzałam po okolicy.
Liverpool.
Zawsze chciałam odwiedzić to miasto. Byłam fanką Beatlesów, a jak powszechnie wiadomo to tutaj właśnie stawiali pierwsze kroki. Można powiedzieć, że Beatlesi byli jednym z największych osiągnięć Liverpoolu i miasto bardzo się nimi szczyciło. Stąd też wycieczki tematyczne, atrakcje turystyczne, muzeum Beatlesów.
Może to jest trop?
- Willa LaLaurie to jedna z atrakcji turystycznych Nowego Orleanu. Znasz inne siedziby Domów, Rod? - zapytałam.
- Juanita mówiła, że siedziba Domu brazylijskiego znajduje się w Rio, a wejście jest gdzieś pod pomnikiem Chrystusa z Corcovado. Miles Young natomiast opowiadał, że kiedyś był na misji w Tybecie i tamtejszy Dom znajduje się nad Klasztorem Kumbum. A czemu pytasz?
- Wychodzi na to, że Mavri umieszcza wejścia do Domów w miejscach popularnych turystycznie. Tak będzie też tutaj. Musimy szukać w dokach.
- O bogowie tak, dziewczyna ma rację! Teraz sobie przypominam. The Beatles Story. Dzieci idziemy. - powiedział Giatros po czym ruszył przed siebie.
[…]
Liverpool był naprawdę piękny. Miał swój klimat i chętnie bym tutaj jeszcze na trochę została, żeby móc pozwiedzać. Może kiedy Timmy będzie już bezpieczny, to będę mogła na jakiś czas się przenieść do brytyjskiej siedziby Domu, żeby móc podróżować po Wyspach Brytyjskich.
Będę o tym myśleć, kiedy nasza misja zakończy się sukcesem. Póki co pojawił się kolejny problem.
Byliśmy już na miejscu, pod muzeum Beatlesów. Tylko nie wiedzieliśmy jak wejść do środka.
Pewnie, mogliśmy kupić bilety jak cała reszta zwiedzających, ale wydawało mi się, że to nie jest takie proste. Gdyby było, to przynajmniej dziesięć razy dziennie jakiś nieświadomy niczego turysta przenosiłby się do Domu Mavri, a nie wydaje mi się, żeby bogini sobie na to pozwoliła.
Do Domu w Nowym Orleanie też było osobne wejście. Z tyłu willi. Może tutaj też jest coś takiego? Tylko nie miałam pojęcia gdzie szukać. W tej chwili bardzo przydałby się nam Felix. On się na tym znał.
- Słuchajcie, dzieci, plan jest taki: zostawcie mówienie mnie, a wy po prostu wyglądajcie profesjonalnie. Idziemy.
- Co? - zapytaliśmy razem z Rodem.
Ale Giatros nie zawracał sobie głowy wyjaśnianiem, po prostu wszedł do muzeum, a my chcąc nie chcąc pobiegliśmy za nim.
Zastaliśmy kilka osób czekających w kolejce do kasy biletowej, ale my się w niej nie ustawiliśmy. Nasz karli bóg przeszedł pomiędzy ludźmi chamsko rozpychając się rękami. Przepraszaliśmy kogo się dało, ale zwiedzający i tak na nas brzydko patrzyli. Wcale im się nie dziwiłam.
- Młody człowieku, Giatros Giatros. - bóg pomachał kasjerowi przed nosem jakąś legitymacją. Prawdopodobnie kartą biblioteczną. - Sanepid. Tych dwoje to moi praktykanci. Chcemy zobaczyć zaplecze muzeum, gdyż otrzymaliśmy zgłoszenie o prusakach.
- Prusakach? - zapytał zdziwiony kasjer. - Nic mi o tym nie wiadomo.
- Będziesz się ze mną kłócił?! Plugastwo! - Giatros splunął na podłogę, a my z Rodem wymieniliśmy spojrzenia. - Upokarzasz mnie, bo jestem karłem! Mój i twój przełożony się o tym dowie, a wtedy twoje śmieszne muzeum się nie wypłaci! I to będzie wszystko twoja wina! Ty się nie wypłacisz!
- Przepraszam, to nie była kwestia pana wzrostu! Ja tylko...
- Daruj sobie, już za późno. Dzieci idziemy.
Giatros przeszedł obok kasjera na zaplecze dla pracowników, a my za nim. Nie mogłam uwierzyć, że to się udało.
- To było dobre, panie G. Podziwiam talent aktorski. - powiedziałam z uśmiechem.
- Talent aktorski? Ja nie udawałem. Jak tylko Bellemore wróci do Domu, to pozwę to muzeum.
Och.
Dobra, lepiej nie kontynuować tego tematu w takim razie.
- Co dalej robimy? - zapytał Rod.
- Przejście jest przez piwnicę z tego co pamiętam. Chodźcie, to będzie jakoś tędy.
[…]
Na szczęście bez trudu znaleźliśmy przejście jeszcze bardziej wgłąb muzeum.
Chyba nie za często ktokolwiek tutaj przychodził. Było brudno, ciemno i wilgotno. Dobrze, że Rod miał przy sobie latarkę.
- Trzeba coś zagrać. - powiedział Rod. - Żeby pokazały się drzwi.
- Albo zaśpiewać. - dodał Giatros. - Dawaj dziewczyno. Ja chociaż jestem bogiem wielu talentów, to mam straszny głos, a zapomniałem zabrać na wycieczkę mojego ukulele.
- Nie umiem śpiewać! - odparłam zaskoczona.
- Gwen, musisz. Ja mam głos jak ropucha, a Mavri jest bardzo przewrażliwiona na tym punkcie. Drzwi się nie ukażą. - błagał Rodnell.
- Jak zawsze wszystko na mojej głowie! Dobra! - powiedziałam wkurzona. - Ale niech się któryś zaśmieje, to pogrzebię was żywcem.
Przez chwilę zastanowiłam się co mogę zaśpiewać. W końcu zdecydowałam się na All out of love grupy Air Supply, tylko tej piosenki znałam w tej chwili słowa.
Wzięłam głęboki wdech po czym zaczęłam śpiewać pierwszą zwrotkę piosenki. Nawet nie doszłam do połowy, kiedy usłyszałam głos Roda mówiącego, że znalazł drzwi. Bogom niech będą dzięki. Nie muszę dłużej się upokarzać!
0 notes
koniecczypoczatek · 4 years
Text
Nie no Paweł to zajebiscie kabinuje albo wykabinowal🙈🙈🙈on może mieć w każdej chwili tam robotę dla mnie jego i Jezusa bardzo dobra robotę budowlanka no i płatną tylko Agata.... Nie nie nie. A z czego tu siedzieć. I jego pomysł plan jest taki bym znów zaczą z Agata gadać jak należy bo ona mnie słucha i mi ufa i ja mam podejście że zmieniam jej tok myślenia pogląd wgl ją. Nie mogła zdać prawka ile czasu ile razy... I dzięki mnie zdała. Znaczy tak mi mówią. Bo ja gadałem z nią jak z każdym by mu coś pomóc. No i poskutkowało. Bo kilka godz kilka po kilka razy rozmowa rozjaśnienia dobre rady i zdała prawko i jeździ wszędzie już dziewczyna wgl noo cieszę się bardzo. Q oni bardziej. I niby to dzięki mnie. Ale no przecież normalnie z nią rozmawiałem. No ale chodźi o to że ona się boi wyjazdu boi co będzie dlatego on zjechał do pl i bym jej zmienił tok myślenia i by my spierdalali stąd w 3 na 3 mies i po 2mies już każdy ściąga sb rodziny a ja no.. 😅Kawalerke sb wynajmę. Bo w 3 mies mieszkania oni jeszcze szkoły przedszkola ew lekarzy ogarną sb w te 3 mies już nie mówiąc mieszkania. To po mies maks 2 już. I siedzimy i żyjemy już w Niemczech na stałe 😇👌też zajebista opcja. Ja ich miałem to samo w planach ale do Szwecji znów 🙈i co znów teraz
0 notes