Tumgik
#kosmici
black-rose-666 · 18 days
Text
Tumblr media
0 notes
anndroidlikes · 2 months
Text
youtube
0 notes
makudageek · 11 months
Text
Urusei Yatsura, czyli Ci Kosmiczni Natręci!
instagram
Współpraca z wydawnictwem J.P.Fantastica 😊 @j.p.fantastica Mangę kupicie na: @mangarden_pl
0 notes
walvitswordsandpoems · 11 months
Text
Tumblr media
Assumed aliens that visit Earth.
0 notes
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
W rodzinie Asterii (kosmicznej córki Belli) i Stephen'a (syna Balbiny tego co jest w brzuchu na początku) trochę się podziało. Zaczęli tą ture od wykopalisk na swoim podwórku z racji gdyż mieli jedynie 200 simoleonów na koncie. W końcu udało im się wykopać skrzynie skarbów. Postarali się o pierwsze dziecko (będą mieć prawdopodobnie dwójkę) i na świat przyszedł zielony Claude Goth. Wyszedł dość podobny do ojca, ale chociaż jest zielony.
0 notes
oromind · 1 year
Text
UFO- mój pogląd
1 note · View note
fomenpl · 2 years
Text
Wyjątkowa, podłużna kometa "Oumuamua" określana potocznie mianem "kosmicznego cygara", wzbudza w środowisku naukowym niemałe zainteresowanie. Mający około 1 km długości tajemniczy obiekt jest pierwszym przybyszem spoza Układu Słonecznego, który złożył nam wizytę...
0 notes
ravravix · 8 months
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
AND some sketches
6 notes · View notes
kawaiiers · 2 years
Text
wgl ostatnio przeczytalam "steak" jak "stick". W sensie stik, bo wiecie, "ea" tam jest, a to się czyta "i" w niektórych słowach? Nienawidzę angielskiego właśnie dlatego. Jest porąbany
1 note · View note
ojciecgnateusz · 1 year
Text
Idąc ulicą i patrząc na przechodniów zastanawiam się kto ma ED. I dochodzę do wniosku, że ED ma każdy. Wyleczone albo nie. Że ludzie bez zaburzeń odżywiania to jacyś kosmici. To jest chore mierzyć ludzi swoją miarą
16 notes · View notes
justyokorebirth5 · 8 months
Text
Mój tęgi umysł miał madzieje że to kosmici i zaraz mnie srad zabiorą a nie głupi księżyc
Tumblr media Tumblr media
2 notes · View notes
k4ban0s2 · 1 year
Text
czemu ktos kiedys tworzac jezyki stworzyl slowo na istoty pozaziemskie majac juz zlepek slow "istota pozaziemska" i czemu akurat nazwal je kosmitami. bo maja kosmyki, sa z kosmosu i sa mitami czy co bo nie rozumiem zamyslu. i z kad ten ktos wgl wiedzial ze takie slowo bedzie kiedys potrzebne. jasnowidz jakis normalnie.
wlasnie sie skaplam ze slowo kosmita jest juz nieaktualne bo przeciez kosmici byli potwierdzeni i nie sa juz mitami😞😞😞
6 notes · View notes
1234567ttttttttttt · 4 days
Video
youtube
Egipscy bogowie czy starożytni kosmici? - rozmowa z prof. Andrzejem Niwi...
0 notes
nannelia · 8 days
Text
Tumblr media
Mirona porwali kosmici i nawet całkiem szybko mu to poszło, bo fun fact, pierwotnie Robert Klimek miał być porwany, ale kosmici nie chcieli współpracować xD
Tumblr media
A po porwaniu i pójściu do pracy, Miron wraca z awansem i większym brzuchem.
Tumblr media
I narodził się Mars.
1 note · View note
Tumblr media
Kilka słów o moim stosunku do Marvela. Kino superbohaterskie w miarę lubię, ale filmów Marvela nigdy nie darzyłem jakimś specjalnym uczuciem. Dawniej oglądałem je bardzo wyrywkowo, a potem już się tak nie dało, bo zaczęli je ze sobą łączyć w jedno uniwersum. Powiedzmy, że jestem fanem tylko Iron mana, a reszta mnie nie interesuje. Oglądam pierwszy film - super. Oglądam drugi film - super. Oglądam trzeci film - Iron man mierzy się ze swoją traumą po ataku kosmitów. Coooo? Jacy kurde kosmici!? Tego w dwójce nie było! W dwójce nie, ale w Avengersach już tak! Coooo? Nie oglądałeś Avengersów??? To łobejrzyj! Razem ze wszystkimi innymi filmami! I to był koniec kina superbohaterskiego, jakie do tego momentu znałem, potem zrobiła się z tego kinowa telenowela, gdzie żeby rozumieć co się dzieje, oglądasz wszystko albo nic. Ja zdecydowałem się na to drugie i z boku obserwowałem jak kolejne filmy biją kolejne rekordy bez mojego zaangażowania.
Moje ponowne zainteresowanie pojawiło się po premierze trzecich Avengersów. Dzięki tępym krzykaczom i memiarzom byłem w miarę na bieżąco z wydarzeniami z uniwersum, choć nawet nie starałem się tego śledzić. Siłą rzeczy dotarła do mnie wieść o wymazaniu połowy życia we wszechświecie. I muszę przyznać, że bardzo podoba mi się ten motyw fabularny i realizacja samej sceny wymazania. Wtedy nadrobiłem filmy, których nie widziałem, żeby mieć lepsze pojęcie jak do tego doszło i w jakich okolicznościach Thanos zdobywał te kamienie. To było fajne doświadczenie. Potem pojawiło się zwieńczenie sagi Thanosa, czyli Endgame, które wszystko zrujnowało. Film był bardzo fajny i nikomu go nie odradzam, ale strasznie mnie wkurzył tym, że zniweczył wszystko, co wydarzyło się w trójce. Rezultat jest taki, że wszyscy źli giną, (prawie) wszyscy dobrzy przeżywają, cukierkowy happy end!
Gud dżab Marvel, po raz drugi rozpędziliście na wietrze moje zainteresowanie tą serią…
To był początek upadku, a raczej koniec fali wznoszącej. Filmy Marvela nadal trzepią taką kasę, że reszta branży może pozazdrościć, ale mają też tak rozdmuchane budżety, czego znaczny procent pochłania kilku pojedynczych gości z RDJ na czele, że trudniej im wyjść na plus. Od czasu Endgame nadal nie doczekaliśmy się antagonisty, który wyszedłby poza ramy tych filmów i napędzałby resztę machiny. W pewnym momencie wydawało się, że postać grana przez Jonathana Majorsa będzie taką osobą, ale mało świątobliwy tryb życia tego aktora zaprzepaścił te plany. Jakiś czas temu gruchnęła wiadomość, że to świeżo upieczony zdobywca Oskara RDJ będzie nowym antagonistą. Jaki mam do tego stosunek? Całkowicie obojętny. Ostatnie filmy omijałem szerokim łukiem nie dlatego, że nie grał w nich RDJ, tyko dlatego, że większość filmów Marvela to generyczne bajeczki o super ludziach, a jedyne co czyniło je dla mnie atrakcyjnymi to to, że miały krok po kroku doprowadzić do wymazania połowy życia we wszechświecie. Jak kolejne filmy z RDJ będą miały dobre pomysły na siebie, może je obejrzę. Jak nie, to niech se dalej rozrzucają forsę na prawo i lewo.
A ten wpis w ogóle wziął się stąd, że ostatnio obejrzałem Shang Chi i legendę 10 pierścieni. Poza tym, że jest tam więcej Chińczyków to kolejny film z kategorii tych generycznych. Fajne efekty w końcówce i śmieszny mem o ludziach z 1999 roku. Na tym kończą się cool factory tego filmu.
1 note · View note
dollyshirokumapl · 2 months
Text
Najeźdźca Zim: Inny Wymiar - odcinek 1
UWAGA: PONIŻSZY TEKST NIE JEST PRZEZNACZONY DLA OSÓB PONIŻEJ 16-GO ROKU ŻYCIA CZY OSÓB WRAŻLIWYCH. ZAWIERA WULGARYZMY,SCENY SPOŻYWANIA ALKOHOLU ORAZ SCENY WYJĄTKOWO BRUTALNEJ, PEŁNEJ KRWI PRZEMOCY!!!
NAJEŹDŹCA ZIM: INNY WYMIAR
EPIZOD 1 - SPEŁNIONE ŻYCZENIE
Zanim zacznę swoją opowieść, chciałabym zadać pytanie tym, którzy przynależą do jakiegoś fandomu, obojętnie jakiego. Brzmi ono następująco: Czy, będąc fanami tej czy innej serii, marzyliście chociaż raz, aby przenieść się do uniwersum z Waszego ulubionego serialu, filmu, komiksu, książki bądź gry? Czy snuliście fantazje o spotkaniu z Waszymi ulubionymi fikcyjnymi postaciami, zamienieniu z nimi paru słów, być może nawet przeżyciu wspólnie jakiejś niesamowitej przygody jako najlepsi kumple? Jeśli tak, to możecie z łatwością wyobrazić sobie, jak to było ze mną, prawie fanatyczną wielbicielką serii ,,Najeźdźca Zim’’. Znałam kreskówkę i film z Netflixa na pamięć, posiadałam całkiem sporo merchu (np. 2 pluszowe GIR-y w psim przebraniu czy kilka zeszytów z komiksami), miałam też niemało fanartów zamkniętych w segregatorze. Oprócz tego, przez sporą część czasu kreowałam rozmaite myśli i fantazje na temat tegoż uniwersum. Głównie na jawie, choć zdarzyło mi się parę razy o nim śnić po nocach. Za każdym razem po przebudzeniu stwierdzałam z rozczarowaniem, że to był tylko sen. Nawet nie przypuszczałam, że na przekór porządkowi wszechrzeczy, los miał przeznaczyć mi najwspanialszą z możliwych i niemożliwych wygranych na loterii zwanej życiem. I właśnie tutaj zaczyna się moja historia.
Nadszedł ten dzień. Moje 35. urodziny. A że pogoda dopisywała, postanowiłam spędzić parę godzin w lesie. Spakowałam więc manatki, wsiadłam w autobus i zajechałam w ulubione tereny leśne na skraju miasta. Po opuszczeniu pojazdu przeszłam spory kawałek drogi pieszo, aż doszłam do mojego ulubionego miejsca posiedzeniowego – starego, powalonego drzewa, od dawna spoczywającego pośród chaszczy. Słońce grzało ani za słabo ani za mocno, łagodny wiaterek przedzierał się pomiędzy koronami wysokich sosen, a ptaki świergotały w najlepsze. W takich oto wyśmienitych okolicznościach przyrody, oglądałam na tablecie film o kucykach My Little Pony (tych z lat 80tych), popijając piwo z puszki. Kiedy film dobiegł końca, ja już podchmielona po trzech browcach, odłożyłam tablet i przerzuciłam się na komórkę. Odsłuchałam kilka moich ulubionych piosenek z filmów animowanych i anime, fałszując przy tym na całe gardło. Mogłam sobie na to pozwolić, jako że poza mną nie było dookoła ani żywej duszy. Zapominanie o całym jebanym świecie w trakcie słuchania chwytnych, radosnych piosnek należało do moich własnych urodzinowych tradycji. Na tych parę chwil, wszystkie moje troski ewakuowały się z egzystencji. Po kilku dłuższych lub krótszych kawałkach zaczęłam rozważać, czy obejrzeć jeszcze (po raz enty) ,,Najeźdźca Zim: Żarłoczny Florpus’’. Po chwili namysłu powiedziałam sobie:
- Ech! Chuj mi w dupę! W końcu to moje urodziny!
I tak obejrzałam netfliksową pełnometrażówkę o moim ulubionym zielonym kosmicie. Kiedy i ten film się skończył, spakowałam się i pożegnałam moją małą – że tak to ujmę – kryjówkę. Tak samo jak poprzednimi razy, tak i wówczas, wybrałam się na krótki spacer przed powrotem do domu. Podczas takich samotnych przechadzek nierzadko wyobrażałam sobie jak cudownie byłoby zamieszkać w chatce w sercu dzikiej głuszy, na zawsze. Zrelaksowana i rozmarzona, szłam sobie ścieżką, z zamiarem przemierzenia tej samej trasy co zwykle. W pewnym momencie coś przykuło moją uwagę. Jakiś nieduży przedmiot odbijał światło letniego słońca, sprawiając wrażenie jakby odłamek najpotężniejszej gwiazdy Układu Słonecznego spadł na Ziemię. Kiedy podeszłam bliżej, żeby sprawdzić co to takiego, moim oczom ukazał się widok niezwykły. Idealnie okrągły kryształ wielkości piłeczki do ping ponga mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Oczywiście zrobiłam to, co jako pierwsze przyszło mi do głowy, to jest wzięłam znalezisko do ręki. Początkowo uznałam przedmiot za zwyczajną szklaną kulkę. Jednak, jak się miałam zaraz przekonać, srogo się pomyliłam. Ledwo zerknęłam z bliska, a kuliste coś rozbłysło jakby z siłą stu słońc, oślepiając mnie. Potem – nastała ciemność. Nie wiem na jak długo mi się urwał film. Kiedy wreszcie odzyskałam przytomność, po otwarciu oczu zajęło mi około minuty, żeby zorientować się, że leżę na podłodze, a mój wzrok spoczywa na suficie. Oceniwszy jego stan – brudny, pełen plam po przeciekach, z odpadającymi opłatami farby i kawałkami tynku – stwierdziłam, że coś, jakimś sposobem, przeniosło mnie do starego, zniszczonego, najprawdopodobniej opuszczonego budynku. Ale nie to było w tym najdziwniejsze. Otoczenie, zamiast realistycznie, wyglądało kreskówkowo. Rysunkowe pomieszczenie, rysunkowe graty, rysunkowe okno, wybiegające na ocean rysunkowych drzew iglastych. Wstałam i spojrzałam na gładką, zakurzoną powierzchnię dużego lustra stojącego pośród starych, najprawdopodobniej porzuconych i zapomnianych rzeczy. W reakcji na widok kreskówkowego ja wypaliłam: ,,O kurwa!’’ Podświadomie położyłam dłonie na policzkach. Oprócz dezorientacji, towarzyszyło mi również inne, nienazwane uczucie. Coś mi podpowiadało, że mój wygląd zewnętrzny to nie jedyna rzecz, która się we mnie zmieniła. Opuściłam ręce, przekręciłam głowę w stronę okna i podeszłam do niego. Dopiero wtedy dostrzegłam, że słońce chyliło się ku zachodowi.
- Cholera, co to wszystko ma znaczyć?! – prawie krzyknęłam. – Znowu mam jakiś pojebany sen?!
Zrobiłam to, co zwykłam robić, gdy mi się przytrafiało coś równie absurdalnego i nierealnego – uszczypnęłam się. Raz w policzek, raz w ramię. Nic, nawet najmniejszego bólu. Ledwo poczułam dotyk. Zupełnie jakby ktoś dał mi znieczulenie ogólne. To mnie zapewniło, że to faktycznie jeden z tych pokręconych, świadomych snów.
- No dobra. Czas się obudzić! – powiedziałam do siebie.
Ale nic. Gówno. Wcale nie wracałam do rzeczywistości. Postanowiłam powtórzyć akcję z jednego z moich wcześniejszych świadomych śnień. Gadałam w kółko: ,Obudź się! Obudź się! Obudź się! Obudź się!’’. Skandowałam i skandowałam, jednak bez żadnego efektu. Zamilkłam. Dostałam niezłego mindfucka.
- Co do ciężkiej kurwy…?! – warknęłam z poirytowaniem.
Wydałam z siebie wydłużone warknięcie i usiadłam zrezygnowana na materacu leżącym obok zwierciadła. Oparłam podbródek na dłoniach, wspierając się łokciami na kolanach.
- Kurwa… - zachlipałam. – Co robić? Utknęłam w tym opuszczonym domu, wokół pełno drzew…ciemno się robi…a ja nie mam nawet jednego małego piwka na pocieszenie…
Wgapiałam się bezradnie w podłogę przez jakieś pół minuty, aby szybko przerzucić wzrok na okno. Sądząc po znikomych ilościach światła na zewnątrz, słońce zdążyło już się schować za horyzont. Gdy zwróciłam twarz z powrotem na brudną, drewnianą posadzkę, doznałam kolejnego szoku. Zupełnie jakby znikąd, pojawiła się przede mną mała puszka piwa. Miała na sobie żółtą etykietę z nadrukowanymi nań czarnymi literami, układającymi się w napis: MOCNY FULL.
- Co do chuja…? – bąknęłam, podnosząc puszkę. Od razu odgięłam zawleczkę i pociągnęłam grzdyla. Ku mojemu – miłemu zresztą – zaskoczeniu, piwo zamknięte w niewielkim, aluminiowym pojemniczku, smakowało wyśmienicie. Zupełnie jak piwo Amber, tylko jeszcze delikatniejsze i o jeszcze bardziej zrównoważonej goryczkowatości.
- Bardzo dobre. – wymamrotałam. – Szkoda tylko, że nie ma tego więcej…
Ledwo wypowiedziałam te słowa, a tu ni stąd ni zowąd, dziesiątki większych piw, również Mocnych Fulli, zapełniły podłogę w calutkim pomieszczeniu. Jedyną nie zajętą przez puszki przestrzenią pozostał zajmowany przeze mnie materac.
- Jasna cholera… - jęknęłam z wrażenia. – Co tu się dzieje?! Chwileczka! A co jeśli… to nie jest normalny sen? Może… na przykład zapadłam w śpiączkę? I to, czego teraz doznaję, to tylko wizje ze snu, z którego nie mogę się obudzić? To by wiele wyjaśniało. No jasne! Jestem jak Ash z tej słynnej teorii Pokemon!!! Ale jeśli to prawda…To już lepiej, żebym się już z tej śpiączki nie obudziła!
I tak zaczęłam pić. Chlałam i śmiałam się jak obłąkaniec. I tak przez nie wiadomo jak długi czas. Nim się obejrzałam, a nie została ani jedna pełna puszka. Wszystkie, bez wyjątku, zostały przeze mnie opróżnione do cna.
- Kurwa, ale zajebiście!!! – krzyknęłam, kształtując swój głos na typowo dresiarski, a następnie rzuciłam ostatnią opróżnioną puszkę w pizdu. Pozbywszy się resztek stresu, ległam na materacu. Nie minęło pięć minut, jak do mych uszu dobiegł podejrzany dźwięk. Mianowicie rozchodzi mi się o cichy, stłumiony szloch. Otworzyłam zamknięte dotąd oczy i podniosłam głowę. Zobaczyłam jedynie stosy opróżnionych i zgniecionych puszek po piwie, oświetlane przez rachityczne światło księżyca w pełni, wpadające do środka przez szybę. Nic więcej. Zaraz potem odgłos płaczu się powtórzył. Bezsprzecznie dochodził z dołu.
- No dobra, olejmy to. Może skończy się samo. – mruknęłam, nim odwróciłam się na drugi bok. Jak na złość, niepokojący dźwięk nie ustępywał, nawet pomimo upływu kolejnych minut.
- Kurwa, co się dzieje?! – w końcu się wnerwiłam, a za razem zaniepokoiłam. – Czy tutaj są duchy?!
Szybko przypomniałam sobie, że to tylko sen, a sny są na ogół nieszkodliwe. A przynajmniej fizycznie.
- Cóż… może jeśli tam pójdę i sprawdzę, co wydaje te odgłosy, to zdołam coś zaradzić. – powiedziałam do siebie. – Tylko… przydałaby się jakaś latarka.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w mojej lewej dłoni zmaterializowała się niewielka czarna latareczka. Wzruszyłam ramionami, wstałam i wcisnęłam guzik, uwalniając z wnętrza urządzenia wiązkę światła. Opuściłam pokój przez pozbawioną drzwi framugę i wyszłam na coś w rodzaju piętra. Po lewej znajdował się korytarz prowadzący do innych pomieszczeń. Po prawej to samo. Na wprost ujrzałam schody prowadzące w dół. Od razu nasunęły mi się na myśl Creepypasty, które przed wieloma laty słuchałam całymi godzinami. Zwłaszcza ta o gościu, który robił na uczelni jako nocny stróż i pewnego razu znalazł tajemnicze drzwi, a za nimi szereg schodów, platform, starych pomieszczeń oraz… istotę z piekła rodem. Mimo to zaczęłam schodzić w dół. O dziwo, nie odczuwałam niepokoju. Coś podpowiadało mi, że w środku tego budynku nie ma niczego groźniejszego ode mnie. Tak więc szłam, szłam i szłam, nie zatrzymując się nawet na sekundę. Odgłos płaczu stawał się coraz głośniejszy, co oznaczało, że zbliżałam się do jego źródła. Ostatecznie przystanęłam na szczycie schodów prowadzących na parter. U ich podstawy wyróżniał się niewielki kształt, wykonujący minimalne ruchy. Pokierowałam światło latarki tak, że padło na to coś. A właściwie – kogoś. Mała, różowa istotka z wielkimi, błękitnymi, owadzimi oczami i maleńkimi czułkami, odziana w biało-turkusową sukieneczkę i turkusowe butki, gwałtownie podniosła głowę, wydając z siebie jęk zaniepokojenia. Podniosła się w przyspieszonym tempie i stanęła przed najniższym ze stopni. Zastygła w bezruchu, wyraźnie nie wiedząc co począć. Postanowiłam odezwać się pierwsza, żeby zażegnać niezręczną ciszę.
- Hej! Kim ty jesteś? I co tutaj robisz?
Zeszłam trochę niżej. Dzięki temu mogłam dostrzec więcej szczegółów wyglądu zewnętrznego tej małej. W jej wielkich ślepiach widniały ciemnoróżowe spadające gwiazdki z tęczowymi ogonami (po jednej w każdym oku).W rączkach ściskała pluszową maskotkę – owalną, w kolorze dojrzałego awokado, z wielkimi różowymi oczami, pomarańczowymi rybimi ustami, pomarańczowymi łapkami i nóżkami, podłużnym ogonkiem, żółtym brzuszkiem i pojedynczym czarnym kosmykiem wykrzywionym w kształt błyskawicy, wyrastającym z czubka głowy i związanym u podstawy różową kokardką. Na czole właścicielki wyżej opisanej zabawki dostrzegłam coś, co mnie kompletnie zaskoczyło. Złota tiara, przyozdobiona kilkoma niedużymi, kolorowymi kamieniami identycznymi jak ten, który znalazłam w lesie. Natychmiast nasunęło mi się pytanie usilnie żądające odpowiedzi: Czy ona ma coś wspólnego z całym tym zwariowanym biegiem zdarzeń?
W końcu mała się przełamała. Odważyła się odezwać.
- Przepraszam, czy Pani tu mieszka?
- Nie, nie mieszkam tu. – odparłam szybko. – Nikt tu nie mieszka.
- Och…
- To jak będzie? Odpowiesz na moje pytanie czy nie?
- Ach tak, przepraszam. Nazywam się Loo-nah. Jestem królewną planety Formika. Przybyłam na tę nieznaną planetę, ponieważ zmuszona byłam zbiec z mojej ojczyzny po tym, jak zaatakowała ją Armada Imperium Irkeńskiego.
Oczywiście – fakt, że miałam do czynienia z następczynią tronu obcej planety nie był mi obojętny, ale te trzy słowa, które wypowiedziała jako ostatnie, sprawiły, że mi prawie łeb eksplodował.
- Yyy… pardon? Mogłabyś powtórzyć? Bo coś mi się zdawało, że coś wspominałaś o Irkenach czy coś…?
- Dobrze Pani usłyszała. – zapewniała mnie królewna Loo-nah. – Imperium Irkeńskie najechało moją planetę z zamiarem podbicia jej. To wszystko… stało się tak nagle…tak szybko… och, to straszne!!!
Mała królewna znów się rozpłakała. A ja jedynie sterczałam jak widły w gnoju, uciekając wzrokiem w bok. Być może powinnam była podejść do niej, przytulić ją, dodać jej otuchy, dać jej choć namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Ale nie zrobiłam tego. Czemu? Bo nie leżało to w mojej naturze. Gdybym okazała choć cień współczucia, postąpiłabym wbrew sobie. Ale! Żeby nieco ocieplić mój wizerunek zimnej suki – kiedy tak sobie stałam, to trochę się zastanawiałam, czy mogę cokolwiek zrobić dla tej nieszczęsnej istoty. Wtedy to, jak grom z jasnego nieba, uderzyło we mnie bardzo nieprzyjemne uczucie. Lodowaty chłód zwiastujący zbliżające się zagrożenie. Co więcej – wiedziałam z której strony ono nadchodziło. Obeszłam królewnę Loo-nę dookoła i stanęłam za nią, plecami do schodów i twarzą do drzwi wejściowych. W pierwszym oknie na prawo (moje prawo), stała jakaś rosła, ciemna kreatura o jarzących się, czerwonych ślepiach. Nawet pomimo, że nadal miałam zapaloną latarkę byłam niemal całkowicie pewna, że ta bestia namierzyłaby nas nawet w kompletnych ciemnościach. Warcząc i szczerząc zębiska, dopadła do drzwi, z łatwością rozwalając je na drzazgi już za pierwszym podejściem. W tamtym momencie mogłam obejrzeć monstrum w całej okazałości. Wielki, czarny jak smoła, humanoidalny niedźwiedź odstał jakieś trzy czy cztery sekundy, nim rzucił się do ataku. Ruszył pełną parą na nas dwie, rycząc jak w najdzikszym szale. Nim się zorientowałam, a wylądowałam plecami na podłodze, z dłońmi przytrzymującymi łapy potwora za nadgarstki. Drapieżnik nachylał się coraz bardziej, usiłując zbliżyć pysk do mojej szyi. Za cholerę nie mógł wyswobodzić łap z mojego nadzwyczaj mocnego uścisku. Aż sama się zdziwiłam, że dysponowałam taką siłą. Zupełnie jak w odruchu, podwinęłam nogi i z całej pety kopnęłam stwora w brzuch. Kilkusetkilogramowy potwór wystrzelił w górę jak z armaty, uderzył o sufit i padł martwy kilka metrów ode mnie. Co całkiem zabawne – jego truchło nie było kompletne. Oba ramiona bestii nadal trzymałam w rękach. Z kikutów po wyrwanych kończynach spływały na podłogę dwa strumienie ciemnoczerwonej krwi, łącząc się w jedną wielką kałużę wokół niedźwiedziego truchła. Ja sama też byłam mocno pokryta ową cieczą. Najpewniej zostałam nią ochlapana podczas oddzielania ramion od reszty ciała napastnika. Rzuciłam obie kończyny na bok, po czym powoli wstałam, lekko się chwiejąc. Po stanięciu na nogi i wyprostowaniu się, stwierdziłam w myślach: ‘’Czuję się dziwnie. Tak przyjemnie… Tak lekko… Tak…jakbym zyskała masę siły.’’ Słowo daję – nigdy wcześniej nie czułam się równie wspaniale. Zupełnie tak jakby świat padł mi do stóp, jakbym wzniosła się ponad wszystkich i wszystko, stała się panią życia i śmierci!!! Królewna Loo-nah, o której prawie zapomniałam, odezwała się niepewnie:
-Em… proszę Pani? Nic Pani nie jest? Proszę Pani?!
Powoli się do niej odwróciłam, uśmiechając się od ucha do ucha. Odpowiedziałam:
- Och, bez obaw. Czuję się naprawdę świetnie.
Moje wątpliwości zostały ostatecznie rozwiane. Ta lepkość na mojej skórze, ten mdlący zapach w moich nozdrzach, ten metaliczny smak w moich ustach – oto niezbite dowody na to, że wcale nie śniłam. To, czego doświadczałam, było prawdziwe. Moje urodzinowe życzenie naprawdę się spełniło!!!
0 notes