Pracujący poniedziałek, w czasie, który mógłby być długim weekendem.
14-08-2023
Wstałam w poniedziałek i zaczęłam poniższe pisać pijąc pierwszą kawę... Bardzo mi dobrze, tak emocjonalnie, chociaż wciąż czuję DUŻO. Doceniam ostatnie 3 dni.
Fajny weekend za nami, w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.
W ogóle to ciekawe jak to w głowie się układa: dla mojego mózgu jest jasne, tydzień temu byłam w województwie Śląskim, a w tym tygodniu w Jurze. ^^' Chociaż byłam dokładnie w tym samym miejscu :P Pogoda tylko inna. W wyniku szkolnych wycieczek i wspomnień weekendowych wyjazdów "na zwiedzanie" z rodzicami podczas wakacji momentalnie w mojej głowie te krajobrazy okraszone sierpniową szatą łączą się z hasłem "Jura" i poczuciem bezpieczeństwa, frajdy, tej dziecięcej ekscytacji na myśl zarazem o przyjemności przebywania na cieple, odkrywaniu NOWEGO i głodu za legendami. Nostalgia.
Bardzo tego potrzebowałam - zmiany otoczenia i oddetchnięcia. I takich prostych, fajnych aktywności, jak spacer po lesie (takim zarazem soczyście zielonym i pełnym wapiennych skał <3), moczeniem tyłka w basenie, oglądaniem dobrze znanych filmów (comfort-zone), jedzeniem świeżych warzyw i smażeniem kiełbaski nad ogniem w parny wieczór, pod rozgwieżdżonym letnim niebem. <3
Bardzo mi było dobrze. Brakuje mi takich letnich dni. Bez planu i bez pośpiechu.
Po prostu: będąc. I to wystarcza.
I jednocześnie właśnie to - że mogę ten wyjazd opisać jako "pojechałam, jedynie dbałam o zaspokajanie podstawowych funkcji życiowych, czasem rozmawiałam z innymi ludźmi, wróciłam" tym mocniej mi pokazuje, jak w tej chwili dużo się w moim życiu, u moich bliskich dzieje i jak pomimo odległości kilometrów to na mnie oddziałuje - trzęsienie ziemi, za trzęsieniem ziemi. A co by dopiero było, gdybym do tego miała na ten weekend jakieś własne plany, ambicje, cele do zrealizowania, zobowiązania do wywiązania się...? Ech.
Dużo.
Za dużo.
Po prostu przytłaczające to.
Rok wielkich zmian. Po prostu. Szczególnie w zestawieniu do 2021 - który mam wrażenie, że przez stagnację, lock downy i konieczne obostrzenia chociaż trwał rok, to jednak trwał miesiąc. Jak mgnienie oka minął, tak mało się wydarzyło, a teraz w 2023 dzieje się i dzieje.
Ponad to zauważyłam, że mam teraz jeszcze jedną trudność: weszłam z trybu "walcz" do trybu "zastygnij" - zauważyłam, że BOJĘ się cokolwiek robić (w sensie, że podejmowania ważnych działań), że zastygłam i pełna napięcia się rozglądam po swoim życiu, ostrożnie kalkulując gdzie poczynić kolejny krok, żeby nic więcej się nie zjebało. Jakbym stąpała po kruchym lodzie - o ile w czerwcu po prostu sunęłam jak lodołamacz, pewna swojej niezatapialności i siły, o tyle ta para ze mnie uleciała, doszła do głosu kruchość, strach, wątpliwości i teraz przezwyciężam strach przed wzięciem kolejnego oddechu, bo mam wrażenie, że każdy ruch, każde działanie złapie to kruche bezpieczeństwo pode mną i zatonę. Niby WIEM co jest dalej, niby sama - jeszcze w czerwcu, i z początkiem lipca - zaznaczyłam na mapie swojej najbliższej przyszłości bezpieczne miejsca, kry, wyspy, lądy, które pozwolą mi się wydostać z tego lodowiska. WIDZĘ je i WIEM, że jak tam dotrę to będzie lepiej, będę z siebie dumna, podbuduję pewność siebie, że te osiągnięcia pomogą mi uwierzyć w siebie, nabrać bezpiecznie oddechu i rozpędu do dalszych działań do odzyskania poczucia bezpieczeństwa. ALE obecnie tak bardzo trudno mi poczynić te kroki. Zebranie w sobie siły na dotarcie na kolejną wyspę kosztuje mnie tyle energii, emocji, pracy, że wycieńczona potem padam i muszę od nowa: odpocząć, przetrawić co osiągnęłam, zrozumieć jak jeszcze daleka droga przede mną i jak wiele niepewności po drodze, jak wiele nieprzewidzianych rzeczy może się stać, poczuć przytłoczenie tym wszystkim, paraliżujące przytłoczenie, a potem walczyć z samą sobą: czy "ZASTYGNĄĆ" i poczekać, aż lody wokół zespolą się, aż lek zniknie, aż dech nie będzie drżał w piersi, aż lody wokół zamarzną, a ja nauczę się żyć poza strefą komfortu, nie docierając do miejsc/rzeczy, które wiem, że mi dobrze zrobią, które będą pozytywnym potwierdzeniem mojej siły, zdolności, możliwości, ale które da złudne (i ulotne) poczucie bezpieczeństwa do podejmowania na nowo decyzji o marszu w stronę kolejnych wyznaczonych miejsc na mapie. Czy właśnie zamiast "ZASTYGANIA" dać sobie chwilę na robujanie, kilka oddechów przed skokiem i zaryzukować kolejny krok do kolejnej wyspy: że może być trochę "mokro", może być zimno, nieprzyjemnie i kolejny krok może oznaczać STRACH olbrzymi, bo lody pod stopami będą pękać, ALE wtedy prędzej przebrnę do kolejnych bezpiecznych wysp na mapie, nie będę się godzić na życie w braku komfortu - tj. odpowiedzialnie zadbam o swojego człowieka, prędzej i bez narastających w głowie potencjalnych scenariuszy sprawdzę co z tego, co sobie założyłam mnie faktycznie kręci i buduje... I prędzej będę na stałym, bezpiecznym lądzie.
Logika mówi, że ten drugi sposób to lepszy sposób. To sposób bohatera filmu przygodowego - tak zrobiłby Indiana Jones, Lara Croft, Wiedźminka Ciri.
A jednak mój atawistyczny mózg, nasycony stresem, lękiem i doświadczeniem, że nie ma nad tak wieloma trudnymi dla mnie sytuacjami kontroli mówi "ZASTYGNIJ i poczekać, aż minie niebezpieczeństwo" :(
Trudno mi z tego powodu.
Czuję, że mam problem obecnie by pozwolić sobie na spontaniczność. Walczą wciąż we mnie te dwie narracje: jedna mówi RÓB, a druga CZEKAJ. A potem czekam, rozglądam się dookoła, widzę MNOGOŚĆ dróg, które sama dla siebie rozstawiłam jak koła ratunkowe i zamiast jakoś wyselekcjonować, które na tę chwilę mi pomogą, które to "małe kroczki" to widząc to WSZYSTKO jestem tak przytłoczona, czuję się tak beznadziejna, że przekonana o własnej niechybnej porażce i związanej z nią bólu ostatecznie nie robię nic... Zastygam.
:(
(za to ostatnie winię ADHD - ale nawet jak wezmę leki wcale nie jest lepiej... Trudno mi w małe kroczki, bo zaraz karcę samą siebie, że to ZA MAŁO! ŻE TRZEBA WIĘCEJ, bo potrafię robić to, to, siamto, owamto itp itd i przytłoczona nie chce robić tego, co zaczęłam... Bo tego wszystkiego jest tak dużo...)
Zastanawiam się czy mam na tyle dołek (zaznaczam: mam dołek w kontekście nastroju, nie czuję się jak wtedy, gdy miałam depresję, chociaż odczuwanie braku sił jest podobne), że powinnam skorzystać z pomocy psychologa...? :/ Nie czuję się jak w depresji. Ale czuję się przybita i zdystansowana. Czuję się natomiast bardzo samotna i zmęczona (chociaż bynajmniej nie jestem samotna i cały czas muszę sobie o tym przypominać). Czuję, że nie mogę się wyspać, odporność mi spadła. Wiem jakie schematy mi nie służą (zastyganie). Zarazem mam narzędzia do tego by działać z tym, by pozytywnie zmieniać swoje zachowanie - po prostu jest to bardzo czasochłonne, bardzo drenujące z energii, zagrzewanie się do wykonania kolejnego kroku wychodzi mi (chociaż trwa tak długo), po prostu jestem tak zmęczona tą aktywnością, tak długo potem muszę odpocząć by zebrać w sobie siłę na kolejny, że nie nazwałabym tego "normalnym" stanem. I nie wiem czy w takim wypadku potrzebny byłoby mi jakieś profesjonalne wsparcie (żeby to wszystko działo się łatwiej i szybciej) czy raczej to jest część procesu w którym jestem obecnie i żaden specjalista/stka nie pomoże tego trudu, bólu i strachu ukoić, ani przyspieszyć.
Nie wiem.
Zaczynam się nad tym zastanawiać.
Bo mam takie huśtawki nastroju, że one same mnie męczą...
---
W temacie mojej siostry - tak bardzo czułam się wdzięczna i winna, że poprosiłam Szwagra o numer do jego siostry. Chciałam wyrazić wdzięczność i zapytać co i jak. Po prostu mnie nosiło z mieszanki "to powinnam być ja jako starsza siostra - to nie mogę być ja, bo się nie znam, do tego panikuję z tego samego powodu xD, ale siostry Szwagra się znają i mają doświadczenie - moja siostra dostała pomoc, której potrzebowała i przewodnictwo, które było jej potrzebne - moja siostra jest szczęśliwa, więc ja jestem szczęśliwa - wzruszam się na myśl o siostrze Szwagra - zostawiam swoje poczucie winy, bo tu nie chodzi o mnie, chodzi o wdzięczność - jednak nie mogę obrać się z tego uczucia, bo nie mogę przestać o tym myśleć, że nie potrafię jakoś pomóc, uczestniczyć w trudnym okresie życia mojej siostrzyczki, ale nie chodzi w tym o mnie tylko o nich, więc może się dowiem co mogę faktycznie zrobić" - strasznie mnie to gniotło. Nic nierobienie i bycie bez info jest dla mnie ciężkie. Mój umysł potrzebuje robić plan, jak dzieje się coś takiego DUŻEGO. Więc jak tylko dostałam numer w sobotni poranek to wyszłam by zadzwonić do siostry Szwagra. Ona oczywiście wiedziała, że będę dzwonić. Ale fajnie było. :)
W sobotę rano wyszłam boso na trawę, z kubeczkiem herbaty w ręku i rozmawiałam z nią o tym co i jak... Mega wdzięczność - trochę ją chyba zaskoczyło jak bardzo poczuwam się w tej sytuacji do pomocy, ale przede wszystkim wyraziła zrozumienie. Dała mi rady względem tego jak mogę pomóc tak faktycznie. Żebym rodzinie mojej siostrzyczki przywiozła jedzenie (ja wiem dziewczyny, że też o tym mi pisałyście, dziękuję, bardzo - po prostu cieszę się, że ona, która TAM BYŁA, widziała, zaobserwowała teraz potwierdza, że ten rodzaj pomocy najbardziej się w tej chwili przyda mojej siostrze, bo typiara i typiarz nie jedzą, ale panikują, bo ich synek też nie je xD, że trzeba im o jedzeniu przypominać wciąż - a ja kocham gotować, więc jak dla mnie cudowna okazja do zrobienia faktycznie czegoś co teraz będzie potrzebne). Opowiedziała mi o tym, że sis się dobrze zrasta, że wpada położna, nauczycielka laktacji, że generalnie ma najlepszą pomoc medyczną i Szwagier nie oszczędza na tym. Opowiedziała, że Lucynka o ile pilnuje małego cały czas i liże go po paluszkach, o tyle, kiedy Pancio (tj. Szwagier) nosi małego na rękach to psiunia jest zazdrosna xD - podobno zachowuje się tak, jakby Szwagier miał na rękach pluszową zabawkę. Próbuje doskoczyć by złapać małego za nóżkę lub rączkę i wyciągnąć malca, aby móc się z Panciem bawić xD
Siostra Szwagra też wyjaśniła, że nie jechała tam z myślą "pomóc przy dziecku", a "pomóc w bratu i bratowej", to przypadkiem wyszło. Zrobiła pranie, ugotowała im obiad, wyparzyła butelki, podała siostrze małego do karmienia itp.
Wyjaśniła mi też, że namówiła moją siostrę by się tak nie zamykali - że wie, że nie chcieli przez pierwszy miesiąc się z nikim widzieć, ale po co? Będzie im ciężko, więc niech się widują! - z głowy zejdzie napięcie, jak odezwą się do dorosłej osoby. Odpowiedź mojej mnie zaskoczyła - otóż obawiała się, że nie będzie mogła w mieszkaniu sprzątać, że będzie bałagan i z tego powodu będzie jej wstyd. Ech...
Po prostu upiekę coś jutro, zawiozę im w środę.
Zapytałam już siostrę - nie pisze ani, że chce, ani że nie chce, ale napisała czego obecnie nie może jeść. Więc biorę to za "przyjmę paszę, siostro". :P
Myślałam o tarcie warzywnej z pomidorowym spodem (żeby jedli tak, by nie musieć odgrzewać), o chlebku bananowym, o jakiejś zielonej sałatce warzywnej z makaronem i szynką, o pierożkach i o ramenie słoikowym (wystarczy zalać wrzątkiem i gotowe). A może zrobię sobę na zimno? We'll see...
----
Druga sprawa to rozmowa z moją szwagierką (z siostrą O.)
Nie czuję, żeby to opisywać dokładniej, bo chociaż wiele rzeczy się podziało na tym "szczegółowym" polu, omówiłyśmy masę spraw, dowiedziałam się ciekawych rzeczy, rozmowa postymulowała mi mózg, mam rozkminki itp. To przede wszystkim chyba chodziło o to, że w czerwcu czułam, że ona ma "coś" do mnie. Że ewidentnie mnie unikała momentami na tym rajdzie samochodowym w czerwcu, a wcześniej podczas spotkań w maju, że coś tam było w powietrzu. Że różnią nas różne rzeczy, doświadczenia, wiek, wartości, potrzeby... I że czuję mur, że czuję się często jak "Pan Maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci".
I przez to też czułam się samotna, tj. nieakceptowana. Że "nie pasuję." Znowu.
I przecież ja to rozkminiałam z moją przyjaciółką, a potem z Programistą, tutaj w literkach odsiewałam te uczucia, aby uchwycić CO sprawia, że czuję się źle i jak sprawić, aby się poczuć lepiej.
Doszłam do wniosku, że... nie mam na to wpłysu.
Że o trudnych dla mnie sytuacjach decydują faktory, na które nie mam wprost wpływu: po 1 - jakieś mechanizmy, przekonania i chęci/ich brak siostry O. do interakcji ze mną; po 2 - mój chłopak i jego decyzja o ignorowaniu siostry, która chce z nim spędzić czas, który on przeznacza albo na jej chłopaka, albo na mnie wywołując świadomie lub nie w swojej siostrze zwykłą zazdrość.
Dlatego tym razem mój chłopak spędził ze swoją siostrą więcej UWAŻNEGO czasu, a my (pozostali) nie wpieprzaliśmy się im w relację.
I dlatego wykorzystałam okazję by się lepiej z jego siostrą poznać, aby zbudować z nią relację, żeby miała okazję mnie poznać, bez napięcia, które kończy się wykluczeniem mnie/jej (zawsze jakaś opcja dotąd była grana) i w rezultacie unikaniem.
Siedziałyśmy przez ponad 2,5h na tarasie, opalając się w pięknym, jasnym słońcu i rozmawiając. W zasadzie... o wszystkim. Było fajnie. Ale sama jestem tak rozdygotana, tak wiele się u mnie wydarza i tak dużo mam w sobie sprzecznych uczuć, że wręcz TĘSKNIŁAM do możliwości wyrzucenia tego z siebie, do otrzymania zwrotów osoby z boku, bo czuję TAK DUŻO! Mam swój shit do ogarnięcia... I go ogarnę, ale jest mi trudno. Zapytałam o kilka rzeczy, z naszych wcześniejszych rozmów, które nie byłam pewna jak interpretować (np: ktoś się czymś irytuje, kminisz, że to dla tej osoby trudne, ale w sumie nie wiesz dlaczego, co jest ważne, a co nie, co powoduje irytację - możliwości interpretacyjnych jest ogrom, ale logiczne wydają się na przykład 2 lub 3 drogi, dlatego by wejść w uważną rozmowę warto zapytać czy chodzi o powód A, B czy C, a może jeszcze inny, bo za słabo znasz tą osobę by zrozumieć w lot źródło irytacji i by zaproponować w związku z tym odpowiednie wsparcie).
Konkluzja była taka, że obydwie przezywamy trudny czas w aspekcie odnajdywania się w swojej grupie społecznej - w podobny sposób, ale w innych obszarach :)
Fajna to była rozmowa.
I przykład tego co mówiła moja psychoterapeutka kiedyś: powiedziała, że moja siostra prawdopodobnie ma "inną rodzinę" dlatego nie może być jej terapeutką, bo za dużo informacji o tej rodzinie ma ode mnie. No. Więc teraz okazało się, że mój chłopak i jego siostra mają zupełnie inne rodziny, każde ze swoich doświadczeń i ze swojej perspektywy. Ciekawe to było wysłuchać jej spojrzenia.
I fajnie było się z nią podzielić moimi wątpliwościami, lękami, słabościami. Potrzebowałam tego.
Dziś rano się troszkę zafrasowałam przypominając sobie, że o ile ja wyrzucam z siebie shit, bo potrzebuje i to dla mnie część oswajania lęku, że wiem, jak sobie dojrzale radzić z emocjami, ale zarazem czuję, że mi jest zwyczajnie trudno.... o tyle ona nie musi o tym wiedzieć. A ja o tym wszystkim jej nie powiedziałam! Nie powiedziałam jej "ej, trudno mi, ale to ogarnę, chcę się po prostu wygadać i zbliżyć do ciebie, bo czasem czuję się tutaj samotna, chcę spróbować się otworzyć przed tobą i zbudować relację opartą na zaufaniu, oferuję tobie to samo." Przejęłam się, że być może młodziutka dziewczyna teraz jest zarzucona moim shitem (stresem, lękiem, masą obaw, poczuciem winy, radością, niepewnością itp) i to przeżywa. Napisałam jej więc, że jestem bardzo wdzięczna, wyjaśniłam, że rozmowa mi pomaga załapać dystans, że nie oczekuję nic więcej - miło było z tym, że wysłuchała i była, że też się dzieliła i że mamy szansę się poznawać. Że trzymam za nią kciuki (w jej problemach - bo też o tym myślałam dziś) i że mam nadzieję, że niebawem się spotkamy.
Zaskoczenie, bo odpisała mi przed chwilą, że wzruszyła się w opór moim smsem. Że w końcu czuje, że ma we mnie starszą siostrę i że też jej było strasznie, strasznie miło podczas tej naszej babskiej rozmowy.
I wysypała się z tym, co prawdopodobnie było tym czymś co w maju, czerwcu itp było tym murem przez który czułam dystans między nami, przez który czułam się jak "Pan Maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci" przy różnych okazjach... TERAZ, po tej wiadomości od niej w końcu to ma sens xD
Nie chodziło o to, że mnie nie lubiła czy nie chciała w gronie swoim.
[Chyba - to jeszcze do przyjrzenia się]
Chodziło o to, że ona czuła dystans przez wzgląd na różnicę wieku. Myślała, że musi udowadniać, że jest bardziej dorosła i dojrzała bym chciała mieć z nią relację [a ja faktycznie miałam w maju taki dysonans: przy mnie zawsze jest szefową wszystkich, a przy swoich rodzicach jest damą w opałach - jej sprawczość i niezależność jest chwiejna i czasem tego nie rozumiem. Przy mnie mówi, że coś ogarnęła, że dopięła na tip-top, że ona załatwia i wszystko to dla niej bułka z masłem, a przy rodzinie nagle leje się tak dobrze mi z autopsji znany słowotok xD i masę niepewności, trudności, pytań, stresu, a jak mówi, że coś dopięła to jest z siebie dumna, pewnie, ale to nie jest bułka z masłem, to jest satysfakcja okupiona ciężką pracą - nie raz o to pytałam mojego partnera zdziwiona jak to jest...]. I jest teraz taka pełna ulgi, że chcę tą relację z nią mieć i traktuję ją jak równą mimo dekady doświadczeń więcej w moim bagażu.
Wow...
WOW!
Okay, ona nie wiedziała i jeszcze nie wie (chyba), że tak naprawdę od pewnego momentu różnica wieku to tylko metryka, czasem więcej know-how, więcej ran i tylko nabijające się lata w drodze do nieuniknionej śmierci.
Pamiętam, jak to jest mieć 21 lat (tj. ona jest strasza, ale to jak życie to moje ostatnie beztroskie latka na studiach)... no i wiem, że mając 23 lata miałam doświadczenia zupełnie inne niż moi rówieśnicy. Zarazem dzięki mojemu kuzynostwu całe szczęście dość prędko odczułam, że od pewnego momentu wiek to tylko wiek: nie gwarantuje nieomylności, braku błędnych decyzji czy bycia lepszym... Wiek też od pewnego momentu nie określa "normy programowej życiowych doświadczeń" ani konieczności osiągania pewnych pułapów (tego dotyczyła nasza rozmowa w sobotę na tarasie i moje wcześniejsze rozmowy na terapii: że nie ma czasu odpowiedniego na ślub, że brak decyzji o ślubie po studiach to nie oznacza kiblowania w klasie, nie jest powodem do wstydu - że to od pewnego momentu trudne by ogarniać czego my, jednostki chcemy i zarazem co jest akceptowane społecznie, ogarnąć co jest dla nas ważniejsze i potrzebniejsze itp).
... a ona się bała, że teraz brat się od niej oddali, bo "dorośnie" do mnie xD i że nie nawiąże ze mną kontaktu, bo będę jej problemy uważać za dziecinne, że będę ją traktować z góry, jeżeli pokaże, że ma problemy odpowiednie do swojego wieku.
WOW.
Wzrusz.
Polecam: rozmowa to najlepsza strategia dla relacji. :P Nie odkryłam dokładnie NIC tym oświadczeniem. Ale zyskałam tak wiele...
----
Trzecia sprawa - mój tata dzwoniący w sobotę o świcie do mojego chłopaka.
xD
Jeszcze spałam, a O. zszedł na dół wypuścić psy do ogrodu... bo [dygresja] w ogóle psy szalały tak, że znowu nie było im zimno, głodno, ani zmęczono - tylko by z sobą biegały, skakały, przeciągały się; moja czorcica wczoraj dopiero po powrocie do domu padła, ale tak serio - śpiączka totalna, psa nie ma i nie da się poruszyć, a my jeszcze ją na śpioszka porwaliśmy do łazienki na kąpanie xD hahaha, jesteśmy podli i okropni, wiem, ale musieliśmy niunię wykąpać po tych zabawach, bo zamiast "blue merle tricolor" była bardziej "błotno-szara z czarnymi łatkami" xP, po kąpieli znowu padła xD po prostu walnęła do łóżka i zasnęła mi na łydce wygięta jak paragraf xD. Z jedzeniem nadal mamy problem - mała nie chce jeść. Wiadomo, że jak jest druga gwiazdka rozmerdana obok to mała nie chce, bo "zabawa tajm!", ale ona tak już od tygodnia (jak sądzimy: od kiedy zaczął się jej czas cieczki lub poprzedzający cieczkę). Karmię ją tuńczykiem w sosie własnym - mieszam pół puszki z pomniejszoną dawką jej karmy i wtedy zjada... ale to nie może być wyjście z tej sytuacji. A jest głodna - widać to, zaczyna żebrać przy stole :/ nie podoba mi się to, tym bardziej, że dotąd, przez te 6 miesięcy wspólnego życia nasz psiulek był okazem wylizującym miseczkę do dna... Ech. Inna sytuacja: na mnie zwraca uwagę TYLKO wtedy, kiedy trzeba się poprzytulać przed snem, przy zgaszonym świetle. Wtedy nagle mój 9-cio miesięczny szczeniaczek przypomina sobie "mamo, weź mnie pogłaskaj" i patrzy głęboko "z miłością" w oczy, i obserwuje co robię, jak się kładę, a potem po prostu kładzie się na mojej klatce piersiowej i wzdycha patrząc w oczy. Słodziak. ALE przez cały weekend, w każdej innej sytuacji młoda miała mnie w pompie. I to tak ostentacyjnie: jakbym była dla niej niewidzialna. Po prostu głuchła na moje komendy, prowadzona - przeze mnie - na smyczy ciągnęła do O., wpadała w panikę tylko wtedy, gdy O. traciła z oczu i nic nie było w stanie jej uspokoić - w zasadzie reagowała na mnie tak samo, jak na ludzi, których widziała pierwszy raz w życiu: zero kontaktu wzrokowego, zero uspokojenia, bo jak nie ma Pana to jest rozpacz! Normalnie jakbyśmy się nie znały. Przykre to dla mnie było. Jak chciała nad ranem wyjść do drugiego pieska, to też budziła w tym celu psiojca, a nie mnie (chociaż to ja jestem odpowiedzialna za poranne spacery OD ZAWSZE). Nie wiem o co chodzi... [koniec dygresji].
Więc O. wypuszczał psy do ogrodu, kiedy odebrał telefon - wynikało z tego, że komuś dziękuje za zaproszenie i zarazem kulturalnie odmawia, bo mamy już plany na weekend.
Myślałam, że któryś z jego kolegów, wujków lub znajomych się oderzwał.
A okazało się, że to był mój ojciec xD
Zadzwonił do niego, by zaprosić go na "pępkowe" z okazji narodzin wnuka. xD Tak sobie spontanicznie wpadł na pomysł xD Mieli do niego przyjechać moi dwaj kuzyni (jeden jadąc na mecz, a drugi przyjechał spontanicznie z Niemiec w odwiedziny), więc tata uznał, że w takim razie uczci swoje bycie dziadkiem: zaprosił Szwagra i właśnie zaplanował sobie, że drugi zięć w takim razie też wpadnie. To jest tak bardzo fajne!
Tata super to przekminił. I z tego co mi potem wysłał w mmsach kuzyn to naprawdę spędzili miły wieczór. :D
Natomiast w sobotę wiadomo: O. musiał odmówić teściowi, bo byliśmy na zjeździe jego rodziny. Ale zrobił to uroczo (a tata dziś, w poniedziałek, już zadzwonił by poinformować nas, że wpadnie po mojej pracy w odwiedziny, więc nic straconego :D ).
----
Tatuaż.
Czy wspominałam, że kocham O.?
To jest tak cudowny człowiek... tak fajnie z nim rozmawia się. I tak... hymmm...
Czuję chęć - w związku z tym trudnym czasem, który trwa od czerwca - odsunięcia się od O., by ogarnąć swoje huśtawki nastroju sama, aby nie dostawał rykoszetem. :(
Nie robię mu krzywdy celowo. Ale obydwoje przez moją sytuację zawodową i trudność wynikającą z "ZASTYGANIA" i braku siły do kolejnych kroków odczujemy stres, zachwianie bezpieczeństwa, stany zwątpienia i lęku, zmniejszy się nasz budżet, musimy zrezygnować z wczasów we wrześniu... No i chłopak po prostu widzi moje trudności: najpierw płacz z ulgi przez 2 doby bo moja siostra urodziła, potem rozkminy co zrobić by jej pomóc, potem moje relacje z równymi członkami jego rodziny, załatwianie rzecz w związku ze studiami, masę wątpliwości odnośnie pracy (bo nadal ciągnie mnie na wymioty za każdym razem, jak siadam do tej roboty - teraz też, nie chcę tu być, a z drugiej strony nawet taka praca jest lepsza niż żadna, potrzebny mi dochód, ale nie znoszę mojego pracodawcy), do tego śmierć wujka, rak zdiagnozowany do drugiego wujka, moi przyjaciele i ich problemy (też się dużo dzieje, też rak wszedł i to nie jeden); do tego jazdy ze zdrowiem naszego pieska, jazdy z sąsiadem i policją, jazdy z moimi rodzicami robiącymi spontanicznie głupie rzeczy, moje poczucie winy i bezsilności przy rozmowach kwalifikacyjnych, moje podupadające zdrowie, problemy ze snem, z odwoływaniem zaplanowanych aktywności, radzenie sobie to z odrzuceniem (przy ciągle w większej ilości spływających podziękowaniach za udział w rekrutacji) i zarazem z moimi zrywami siły, które potem odchorowuję brakiem siły na chociażby ugotowanie nam obiadu, a do tego wciąż dobierane są mi leki na ADHD i być może teraz te huśtawki, które przeżywam są oznaką stanu bliskiego depresji itp itd.
Ech... No trudno to nawet opisać: jest mi źle. I trudno. Chcę jego wsparcia. I chcę z nim tak fajnie żyć jak dotąd. Ale nie chcę go wciągnąć w swoje trudności, nie chcę go przeciążyć, nie chcę utopić w swoim smutku, ani zamęczyć swoimi huśtawkami i nie chcę go koniec końców STRACIĆ.
Nie chcę go odstraszyć moimi problemami.
Ech...
Wczoraj rozmawiałam z nim o tym: wykładał mi, że wie, że jest mi ciężko, że nie mam teraz dobrego widoku na naszą sytuację przez te wszystkie trudne emocje i mnogość tych sytuacji, że to jest jego rola - by z poza dołka mi relacjonować najbardziej obiektywną prawdę: WCALE nie jest tak ciężko, że nie uda mi się wygrzebać z tego dołka, WCALE nie jesteśmy w NAJGORSZEJ DUPIE przez którą czeka nas nędza i pustynia emocjonalna, WCALE nie mamy tak nieosiągalnych marzeń. Że bycie dla mnie wsparciem jest jego rolą w związku, bo przecież jest MOIM PARTNEREM. Żebym mu mówiła, gdy czuję się samotna, gdy czuję się wyalienowana, albo gdy potrzebuje przytulenia. Albo gdy się boję. Nawet jeżeli mam taką potrzebę częściej niż zazwyczaj - on jest dla mnie i chce być dla mnie. Że owszem - odczuwa moje huśtawki, irytuje się nimi, czasem bywa zły, ale woli wiedzieć niż żyć w niewiedzy. Że "suprice" (tu rozkłada ręce i wytrzeszcza oczy), że wie, że słowa to tylko słowa, więc pokaże mi to czynami: jest TU i NIGDZIE się nie rusza. I kropka. Że chce być ze mną w związku i że to jak sobie poradzimy z tymi trudnościami to jest wymiernik tego jaki związek budujemy.
Poryczałam się (znowu, on też - potem żartował, że ostatnio strzela mi takie przemowy, że sam się nimi wzrusza :P).
I trafiło mnie - szczególnie przez ten tekst, że "słowa to tylko słowa", że woli mi to pokazać - że WIEM skąd ten dodatkowy stres we mnie.
Co więcej!
Pomyślałam o tym jakoś miesiąc temu, ale zapomniałam!
A teraz to widzę w pełnej krasie.
Kiedy byłam silna, kiedy byłam pewna energii, niezależna, kiedy miałam zapewnione bezpieczeństwo (emocjonalne, finansowe, mieszkaniowe) i ZARAZEM wtedy byłam w związku to moje doświadczenia są pozytywne...
NATOMIAST do tej pory kiedy będąc w związku mój stan psychiczny się pogorszył, kiedy stan bezpieczeństwa się posypał (np: straciłam pracę), kiedy byłam w NAJTRUDNIEJSZYCH momentach w moim dorosłym życiu WSZYSCY dotychczasowi mężczyźni mojego życia, ci który KOCHALI, znikali jak sen złoty... i zostawałam sama, ze wszystkimi problemami, trudami, z koniecznością pracy ponad siły, z masą problemów, w niedostatku/braku bezpieczeństwa na wszelkich polach i cierpiałam z powodu tej dodatkowej rany, odrzucenia jeszcze bardziej. :(
Zawsze jak byłam w trudnej sytuacji w życiu byłam sama. Samotna.
I mój organizm, moja podświadomość, szykuje się, że teraz też to się wydarzy :( Że jest mi trudno, więc nie dość, że muszę zadbać o swój byt, to jeszcze muszę zadbać o to, by mój chłopak nie musiał odczuwać nieprzyjemności (ani by nie był w pełni świadomy jak źle jest w moich emocjach czy w portfelu) związanych ze stanem na który nie do końca mam wpływ (utrata bezpieczeństwa = presja pod wpływem rzeczy do zrobienia + praca, której nie lubię + niskie libido + chory organizm w wyniku stresu i łapania wirusów, to już 2 antybiotyk w ciągu 2 miesięcy + narodziny dziecka mojej siostry + śmierć wujka + układanie relacji w rodzinie + pensja mniejsza o połowę + brak możliwości wyjazdu na wakacje). Po prostu "zastygam" też w tym obszarze, związkowym. Tak, aby nie dać się ponieść złości czy strachowi, który bulgocze pod skórą, bo jeżeli te emocje okażę, to wtedy stanie się coś jeszcze straszniejszego: człowiek, którego kocham odejdzie...
I będzie wtedy jeszcze gorzej...
Tak zrobił tata, tak zrobił wielokrotnie mój ex...
Brak moich problemów to przestrzeń do współdzielenia czasu, radości i przyjemności. Pojawienie się problemów to złość na mnie, że tak "wszystko przeżywam" i odejście z dnia na dzień, "urwanie" relacji nagle, bo mam swoje problemy, które są trudne i przykre dla tej drugiej osoby do obcowania, bo zatruwam problemami przestrzeń, bo moje decyzje powodują, że więcej rzeczy nie mogę zrobić niż mogę (bo mam mniej pieniędzy, przestrzeni, zasobów) - a co za tym idzie nie możemy tych rzeczy robić WSPÓLNIE, bo to przenosiłoby obciążenie (zarówno finansowe jak i emocjonalne) na drugą osobę.
:(
Wiem, że O. to inna osoba... ale nie mam innych doświadczeń. Życie mi nie pokazało empirycznie, że to może działać inaczej. Więc ten strach przed cierpieniem z powodu zakończenia związku z osobą, którą kocham i wewnętrza potrzeba dystansowania się od O., nie mówienia mu o swoich problemach i wątpliwościach, tego zupełnie realnego, ale irracjonalnego strachu przed jego reakcją na wiadomość, że dostałam kolejnego maila z podziękowaniem za udział w rekrutacji przy jednoczesnym poczuciu, że to dla mnie RÓWNIEŻ jest przykra wiadomość i że uczciwym jest mu dać znać na czym stoimy, bo mi kibicuje w poszukiwaniach, a zarazem od tego czy znajdę prace zależy nasz budżet - to wszystko to dla mnie dodatkowa walka w dwoma wilkami, które żyją we mnie.
By w trudnej życiowej sytuacji odważyć się i mu zaufać, że BĘDZIE dla mnie wsparciem nawet jeżeli jest trudno, bo widzi i docenia, że robię co mogę by tę sytuację zmienić...
Ech...
No trudno mi.
Niby straciłam TYLKO PRACĘ, i to taką, której nie lubię. Niby teraz pracuję TYLKO NA PÓŁ ETATU i nie jest wcale tak dramatycznie jakby mogło być. A mimo to czuję tak dużo, tak trudnych emocji związanych z byciem w ZWIĄZKU z mężczyzną. ^^'
Ech...
No i tą drogą idziemy do tatuażu...
Więc w sobotę po obiadku ja zostałam z krewnymi O. oglądając anime (kocham to, jak na luzie tam lecą animce :P w moim domu, ani u moich krewnych to by nie przeszło), a on udał się z własną siostrą na sesję "moczenia dupy w basenie" przy piwku 0% (kolejna rzecz, którą kocham - brakuje teścia i nikt nie chce pić alkoholu :P można się fajnie bawić bez procentów).
Po jakimś czasie wpadł do domu by poprosić mnie o... zaprojektowanie mu tatuażu. Bo właśnie jego siostra zaproponowała, że może mu dziś wieczorem strzelić tatuaż, bo akurat zabrała ze sobą narzędzia tatuatorskie.
Zatkało mnie, bo to jedna z tych rzeczy, które mam na liście do zrobienia, a za która jest cała masa innych moich pomysłów, tych "wysepek i kier", które prowadzą do realizacji legitnego planu na rozwój, a których nie mogę ruszyć (bo w mojej głowie to odpala jak lawina "jeżeli zrobisz teraz projekt, to przełożysz zrobienie TEGO, wtedy musisz zrobić od razu TAMTO, a także SIAMTO, bo to się wydaje ważniejsze niż TAMTO, a jak już zrobisz SIAMTO to trzeba jeszcze zrealizować całą serię OWAMTO, bo miałaś pomyśł na to, żeby to była spójna seria, ale to trzeba robić w akwarelii, czyli długo, czyli trzeba się za to zabrać jak już zrealizujesz sprzątanie tego miejsca do suszenia, jak rozsadzisz sadzonki roślin na balkon, jak kupisz doniczki i ziemie, a potem jak rozsadzisz i sprzedasz rzeczy na Vinted, to możesz robić serię OWAMTO, ale przypominam: żeby sprzedać rzeczy na Vinted to musisz zrobić zdjęcia, ale takie atrakcyjne, więc najpierw zdjęcia, sprzedaż wszystkiego dokumentnie i dopiero będziesz miała przestrzeń na serię OWAMTO, które jest czasochłonne, a jak zrealizujesz wszystko z planu to tak do dwóch tygodni może znajdziesz czas na zrobienie projektu tatuażu o ile zrobisz wcześniej TO, które jest przecież ważniejsze! Dlatego nie możesz teraz tego zrobić itp itd).
Po prostu blokada w mojej głowie przez cały natłok WSZYSTKIEGO... aż nie mam siły, jak myślę o tym wszystkim do zrobienia. Aż mi się odechciewa (to podobno typowa sprawa dla osób z ADHD). :(
A jak wyszłam z szoku, jak sobie przypomniałam, że... No hej... jestem z daleka od domu. Nie zrealizuje tego w tej kolejności w jakiej pojawia mi się w głowie. Nie mam akwareli, ani innych mediów. Ale mam przy sobie szkicownik i pisak kreślarski.
Poszłam na górę po notatnik i wyszłam na taras...
O. przyniósł mi lemoniadę...
Siedziałam w słonku i bazgrałam na spokojnie, w sierpniowym ciepełku, ubrana w zieloną (okropnie leżącą na mnie) sukienkę projekty tatuażu. Jeden za drugim.
... bo tatuaż mojego chłopaka miał symbolizować naszego psiulka. <3
Fajny pomysł. A jednocześnie trudny. Bo miał być nie-szkicownikowy. Szukałam czegoś graficznie-atrakcyjnego. Znaku, ale niebanalnego. Poza narysowaniem symboli, które kojarzą mi się z moim futerkowym maleństwem złapałam dziadówkę i strzeliłam jej portrecik. Ot tak, na szybko. Bazgrolenie na kilkanaście ruchów. Jako szkic referencyjny.
I znowu mnie zaskoczyło, że taki byle-jaki szkic oddał małą tak wiernie.
Zaskakuje mnie, jak dobra jestem.
Jak łatwo mi w rysunek, jak to przyjemne jest, gdy z kilku byle-jakich pociągnięć pędzla/pisaka, intuicyjnie, trochę mechanicznie, bez wysiłku, bez zastanawiania się, bez analizowania udaje mi się oddać całkiem realistycznie inną, żyjącą istotę.
Ja to w sobie mam.
To mój talent.
To moja supermoc.
To jest takie naturalne i przyjemne...
To taki powrót do siebie, takie wyjście poza dopasowywawanie się do ramek - czy to tych skrojonych w ogłoszeniach na pracuj pe el, czy tych społecznych, wszelkich cech osoby pracujących na takim czy owakim stanowisku, cech dobrej siostry, dobrej córki, dobrej partnerki. To jest we mnie. To ja, to nawiązanie kontaktu z sobą, z siłą w środku. To jest fajne...
O. zapytał czy wszystko okay ze mną, zapewnił, że jeżeli prosi o zbyt wiele to nie muszę teraz tego rysować... zdziwił mnie tym i zarazem wyrwał z takiego poczucia dziecięcej frajdy "ale o co chodzi?". Podobno odkąd zapytał czy mu to naszkicuję to miałam minę tak poważną i nieprzeniknioną, jakbym szła na ból - bo szłam! Sama ze sobą, z presją, którą od dawna czuję!
Ale jakoś to małe wyzwanko mnie odblokowało. :D
Było fajnie
Dałam radę - nawiązując do wcześniejszej metafory: skoczyłam na kolejną wysepkę idąc po kruchym lodzie, na bezdechu, przerażona. I po narysowaniu kilkunastu wersji tatuażu opadłam z sił... Jakby ta walka z samą sobą mnie wydrenowała.
Podobały mi się dwa projekty - jeden mogłabym sama sobie walnąć na skórę (nie wiem w którym miejscu - może kiedyś się zdecyduję). A drugi był minimalistyczny, graficzny, bardzo prosty, czytelny. Jednocześnie wyglądał jak runa, ale równie dobrze mógłby być wariantem fontu jakiejś cywilizacji rodem z loru postapo. Jednocześnie jest nawiązaniem do słowiańskich wierzeń, do naszego pieska, do naszej wspólnej historii. I jest bardzo w klimacie mojego chłopaka, jego ulubionych gier czy wytwarzanego rękodzieła.
No i oczywiście to wybrał. :D
<3
Tego wieczoru jego siostra przekalkowała z mojego szkicownika znak (serio, 1:1, wzrusz), naniosła na jego rękę i zaczęła dziaranie.
Wygląda pięknie.
Wzrusz.
Przejęta kładłam się spać (z pieskiem, który mi się tulał do szyi i szczęki, bo nagle sobie przypomniała, że jestem jej psią matką, a nie jakąś obca babą, którą można olać, taaa) tamtego wieczoru obok równie przejętego partnera.
Powiedział mi "mam teraz na ciele coś, co mi zawsze będzie przypominać o tobie".
Poczułam się na to oświadczenie bardzo zła! Ale tak BARDZO.
Że jak to? To przecież symbolizuje naszego pieska. Owszem, rozumiem, że może to być symbolem TEGO, obecnego momentu w naszym życiu. Pewnie. W końcu pieska adoptował ze mną, do spółki :P ALE to nie jest symbol mnie. Tylko pieska.
Podzieliłam się z nim tą uwagą...
A on na to, zapadając w sen, zmęczony, przyznał, że nie wie czy kiedykolwiek zdecyduje się na wydziarania sobie czegoś bardziej symbolizującego mnie, bo przecież związek może kiedyś się skończyć - za 3 lub 20 lat. I wtedy taki symbol będzie dla niego trudny do niesienia na ciele...
Zostawił mnie w stuporze.
Przeraziłam się, że on w ten sposób zapowiada, że JUŻ TERAZ myśli o tym, nasz związek się niebawem skończy...
8 notes
·
View notes
As a key supporter of Ukraine, the largest post-communist country in the European Union, and a staunch U.S. ally, Poland’s October 15 parliamentary elections will have far-reaching consequences. Poles will choose between four more years of a populist government accused of several violations of the rule of law, undermining the EU, and xenophobic policies since it first came to office in 2015, or its long-standing opposition, and the chance for Poland to restore its democratic institutions and its international reputation. Regardless of the outcome, Polish politics will remain polarized.
The incumbent Law and Justice party (Prawo i Sprawiedliwość, PiS) gained power in 2015 on promises of “good change” and appeals to moderation. Its controversial chair, Jarosław Kaczyński, the country’s prime minister from 2006 to 2007, did not run for a leadership position, relying instead on more palatable proxies. It was only after PiS gained power that the party suborned the judiciary, used government media as a propaganda mouthpiece while limiting the free media, and eroded independent institutions of monitoring, oversight, and accountability. It has also built a loyal constituency of older, more rural, more conservative voters that brought the party to power in 2015 and reelected it in 2019.
The campaign
The electoral gap has narrowed between PiS and the opposition Civic Coalition (Koalicja Obywatelska, KO), led by Donald Tusk, prime minister from 2007 to 2014 and president of the European Council in Brussels from 2014 to 2019. PiS has been polling around 36%; KO around 30%. Other players include Confederation (Konfederacja), an economically libertarian and politically conservative party aimed at young voters; the Third Way (Trzecia Droga) coalition, made up of the Peasants Party and a movement led by a television celebrity; and the New Left (Nowa Lewica), a coalition of left-wing parties. The hundreds of thousands of supporters marching in the huge opposition demonstration in Warsaw on October 1 was a show of opposition strength — and utterly ignored by the state media.
So far, PiS has used strategies familiar from previous elections: giving retirees extra pension payments, increasing subsidies for children by 60%, lowering gas prices to the point that wholesale prices are higher than those in gas stations, and attacking its rivals as un-Polish, traitorous, and for “punishing children for praying in Polish.”
These may not be enough: Despite many popular policies and the party’s support for Ukraine, PiS faces a demographic problem. Its electorate is overwhelmingly elderly and may be dying off. Inflation and a worsened economic situation may also lead many of its voters to stay at home. Voter mobilization is crucial, since most voters are already loyal to either the government or the opposition.
To mobilize this electorate and ensure its victory, PiS has pursued three additional tactics.
The first is doubling down on popular policies. Despite having signed off in June on the EU’s new migration pact — which aims to create a fairer distribution of asylum-seekers and (at least according to critics) reduces overall protections for them, the party has now announced its opposition to it. It is counting on a repeat of 2015, when the party’s hostility to the wave of immigrants then arriving in Europe was seen as instrumental to its victory. PiS representatives have also been traveling to small cities and highlighting local investments (most of which are funded by the EU).
The second, and least effective, was a new bill that would investigate “Russian influence” in Polish politics and bar those found guilty from politics, a thinly-veiled attack on the opposition. The bill, rife with legal contradictions and vague specifications, was immediately ridiculed and has foundered since.
Third, the party announced in mid-August that the October ballot would also include a four-question referendum: with leading questions on the sale of state enterprises, raising the retirement age, supporting “the admission of thousands of illegal immigrants from the Middle East and Africa,” and removing the wall on the border with Belarus. The idea is to transform anger into turnout.
The opposition, for its part, has decided to focus on substantive alternatives — in the case of KO, exactly 100. The party is mobilizing women by declaring abortion, in vitro fertilization, and contraception to be fundamental rights, especially important after a near-total ban in 2021. Other policy ideas include simplifying gender self-identification, and civil partnerships for same-sex couples (almost two-thirds of Poles favor the latter). The left has also pursued a similar course, proposing to expand the definition of rape and giving women menstrual leave from work. Finally, the opposition has made hay of a recent corruption scandal, where bribed Polish officials were found to have sold Schengen visas despite PiS’ anti-immigration rhetoric.
So, what is at stake?
Ukraine
Poland has been one of Ukraine’s biggest backers after the Russian invasion began in 2022. Poles warmly welcomed over 3 million Ukrainian refugees in 2022, and the government has steadfastly supported Ukraine with military and humanitarian supplies, and in various international organizations, such as NATO, the EU, and the United Nations.
But this strong relationship has recently come under fire: Ukraine is selling grain in Poland. It is within its rights to do so, since the EU’s April embargo on Ukrainian grain sales in Europe has expired. But the timing is awful: The rural agricultural electorate is critical to PiS, and Ukrainian grain flooding the market sent prices plummeting earlier in the year.
PiS is choosing its voters over its commitment to Ukraine and is criticizing Ukraine in unusually harsh terms. President Andrzej Duda referred to Ukraine at the U.N. as “a drowning man” who is dangerous because he pulls his saviors into the water, while Prime Minister Mateusz Morawiecki announced that Poland is not transferring new arms to Ukraine because it needs to defend itself.
These statements, which have been highly controversial within Poland itself, are more indicative of PiS’ anxiety over the electoral returns than a fundamental volte-face. Polish governments have repeatedly rejected Russian influence (whether political or material). No matter which government is in power after October 15, it will not turn to supporting Russia (unlike their counterparts in Hungary, or the winner of the September 30 Slovak elections, the notoriously anti-Ukrainian SMER party).
European Union
Much like its Hungarian neighbor, Poland under the PiS has had a difficult relationship with the EU. On the one hand, the two illiberal governments rely on EU funding to survive, and EU policies have allowed them to thrive. On the other, they have repeatedly criticized the EU as infringing on their sovereignty, and are themselves regularly rebuked for violations of the rule of law. While some observers have argued that the Russian invasion of Ukraine will shift the EU’s center of power more toward Poland, that is unlikely: While Poland was right about Russian intentions, it has not developed a sophisticated vision for the future of the EU, much less built a coalition around it. Instead, the party pursues petty conflicts with Germany designed to appeal to domestic supporters.
These are partly partisan problems: A more liberal government in Warsaw would have much easier relations with its EU peers. But some of these issues are structural: On topics such as the European Green Deal, the euro (the EU’s common currency, which Poland has not adopted), or immigration, we can expect little change, thanks to an economy still dominated by agricultural and coal interests and an insistence on Polish sovereignty and border security in Warsaw that transcends party lines.
Domestic politics
For the 2023 elections, the party is waiving any pretense of moderation. Kaczyński himself announced that currently, there is “no democracy” in Poland, but “this time, no one will stop us” in further transforming the polity. For example, the party’s 300-page program announces further judicial changes. If implemented, the policies would further limit judges and the Supreme Court’s jurisdiction and ability to review the government’s policies and actions. The program also calls for the reorganization of the court system and the abolition of the current Supreme Court. The new judges, presumably, would be replaced by PiS-verified candidates. So much for an independent judiciary.
If PiS again governs alone, we can expect the further deterioration of both Polish democracy and its relationship with the European Union. If KO wins, it faces an uphill battle in renewing Poland’s commitment to democracy and reversing PiS’ attempts to shape the constitutional order to its advantage. If either party governs with a coalition partner, its commitments will be diluted and its hold on office more vulnerable, in keeping with the venerable Polish tradition of unstable coalition governments. Whatever the outcome, Polish society will remain polarized. Poland might revert to full democracy — but that can also mean government instability and the promise of more elections to come.
2 notes
·
View notes