Tumgik
#przesiedział
palpitacjauczuc · 1 year
Text
Czuję się jak pragnący wolności ptak, który całe życie przesiedział w zamknięciu na parapecie kogoś obojętnego, dla kogo nic nie znaczył.
170 notes · View notes
imperiana · 1 year
Text
Przykro mi.
Przykro mi, kiedy w podstawówce chłopcy się ze mnie śmiali, nazywali mnie grubą rybą. Na szczęście mama przyszła do szkoły i tak im nagadała, że potem rzeczywiście się odczepili.
Przykro mi, że w gimnazjum się śmiali, mówiąc, że "dobrze, że matka mi zdechła, bo i tak mnie nie kochała".
Przykro mi, że nie radziłam sobie z niczym w szkole, nie byłam wysportowana, nie umiałam w nic grać.
Przykro mi, że byłam wyśmiewana.
Przykro mi, że w wieku 12stu lat poznałam chłopaka przez internet z którym pisałam przez 2 lata, gdzie mu pisałam, że jest wspaniały, że nie chcę go stracić, że go kocham.
Przykro mi, że nie istniał, a ja uwierzyłam dziewczynie, która dla żartów udawała chłopaka, bo chciała zrobić sobie żarty.
Przykro mi, że przez niego się cięłam i ryczałam noc w noc, a gdy okazało się, że nie istnieje, to wmawiałam sobie, że tak naprawdę się zabił, bo nie chciał ze mną być.
Przykro mi, że będąc u psychiatry z pytaniem, czy może mam borderline i czy mógłby to sprawdzić, bo nie jestem pewna, powiedział, że mam sobie nie wymyślać chorób.
Przykro mi, kiedy psycholog powiedziała mi, że nie mam u niej ryczeć z powodu straty matki, bo ona i tak do mnie nie wróci.
Przykro mi, że mieszkałam pod jednym dachem z babcią, chorą na zbieractwo, gdzie moje mieszkanie wyglądało, jak wysypisko śmieci.
Przykro mi, że od babci słyszałam, że mam iść do taty, który całe życie przesiedział w więzieniach i miał mnie w dupie.
Przykro mi, kiedy codziennie słyszałam, że nikt mnie nie pokocha, że jestem grubą świnią, że mam schudnąć, bo kto będzie chciał na mnie spojrzeć.
Przykro mi, że być może teraz mam zaburzenia osobowości typu impulsywnego.
Przykro mi, kiedy pracowałam na stażu w sądzie i dziewczyny z wydziału rodzinnego śmiały się za moimi plecami, że jestem gruba.
Przykro mi, że kiedy wchodzę do sklepów nie jestem w stanie znaleźć sobie rzeczy.
Przykro mi, widząc piękne, szczupłe dziewczyny.
Dziękuję, że w tym wszystkim poznałam najcudowniejszego chłopaka na świecie, który kocha mnie, mimo tego, jak wyglądam i mnie wspiera, oraz wyrwał mnie z tego całego piekła.
Obiecuję, że schudnę dla siebie i dla niego, chociaż wiem, że on akceptuje mój dotychczasowy wygląd.
Wiem jednak, że będzie lepiej, jak schudnę.
Jestem obrzydzona tym, jak wyglądam.
Chcę się zmienić.
5 notes · View notes
glupiaswinia · 2 years
Text
Moja mama chyba przez jakąś część swojego życia kierowała się zasadą "łobuz kocha najbardziej" xd. Ale to dobrze, bo teraz mam okazję napisać list do więzienia do typa, którego nawet nie znam i który przesiedział tam pół życia
7 notes · View notes
myslodsiewniav · 2 years
Text
Ostatni weekend sierpnia 2022
Fajny weekend był.
Ale oprócz tego, że fajnie było jestem wykończona. Potrzeba mi jakiegoś dodatkowego dnia na odpoczynek.
Podsumowując: w piątek miałam rozmowę kwalifikacyjną, po rozmowie trochę jeszcze pracowałam i myłam podłogi na świeżo przed przyjazdem naszego gościa. Przyjechał gość - O. wracając z pracy zgarnął kuzyna z dworca. Potem poszliśmy pokazać mu Wyspy, nakarmić lodami i cookie dough, wypić piwo... i w zasadzie odpadłam. Byłam tak zmęczona, że mięśnie nóg mi więdły. Ten Covid to naprawdę rzecz wykańczająca... Chłopak liczył, że pogra z nami do późna, albo, że urządzimy sobie maraton horrorów, ale my, pracujący ludkowie po prostu odpadliśmy po 21. Okazało się, że tak o 22 wszyscy poszliśmy spać i o ile ja i mój chłopak się zbudziliśmy o 8 (gdyby mnie nie obudził spałabym jeszcze) to nasz gość przesiedział z komiksem do 3 nad ranem na naszym balkonie pośród ziół i kwitnących pomidorków xD Nie mógł spać.
W sobotę było cudownie: zaproponowałam chłopakom, aby zajęli się sobą, a ja spędziłam czas tak, jak spędzałam czas w weekendy będąc singielką: doładowałam sobie po półtorej miesiąca przerwy chorobowej konto rowerze miejskim, zrobiłam kilka kilometrów pomykając na rowerku po parkach z audiobookiem na uszach (o tym audiobooku to jeszcze w tym wpisie coś uzupełnię o jedno wydarzenie), po około godzinie jazdy zaparkowałam pod plastycznym. W sklepie plastycznym kupiłam farby tempery, dobrej jakości pędzel i dwa pisaki - zmierzałam po obiedzie dokończyć nalewkę, a potem trochę pomalować. Przeszłam do po rynku zauważając maaaaaasę magicznych, pięknych rzeczy - jak wystawy galerii, latające konie, zabytkowy tramwaj, rzeźby abstrakcyjne i z pogranicza realizmu magicznego. Weszłam do antykwariatu do którego do tej pory nie wchodziłam i znalazłam cudowne, ciekawe książki. Fajnie się bawiłam oglądając sztukę, z audiobookiem na uszach. Potem udało mi się bez horrendalnej kolejki wejść do piekarni (?) Dickery i kupić tam pączka/gofra/słodką bułeczkę w kształcie cipki polaną gorącą czekoladą o smaku limonkowym! Yeyku! Od dnia otwarcia tej piekarni poluję na okazję by dostać tamtejsze wypieki bez kolejki! W końcu się udało - chociaż Pani przy kasie nie mogła skminić, że chcę cipkę, a nie penisa xD, próbowałyśmy się dogadać dobre kilka minut: z racji na aferę związaną z tą piekarnią pracownicy nie mogą mówić wprost co sprzedają “Shero to te damskie, a hero to te męskie, jakie podać?” a na to ja “Poproszę cipkę w czekoladzie :D”, a Pani do mnie “Dobrze, będzie hero. Teraz proszę wybrać czekoladę...”, a ja “to hero to jednak cipka? Zrozumiałam, że cipka to shero, a penis to hero”, a na to zdziwiona Pani kasjerka “no tak, shero to damskie, a hero to męskie”, a na to ja “to poproszę shero, cipkę w czekoladzie”, a na to pani “ale shero to żeńskie!”, a ja już do reszty skołowana “jeżeli chcę zamówić damską cipkę w czekoladzie to jak mam to powiedzieć?”, a na to pani “shero w czekoladzie!”, a ja na to “to poproszę shero w czekoladzie xD!”, a pani zamarła i pyta “...ale shero, a nie hero? Pani ma na myśli hero w czekoladzie...” xD i tak jeszcze przez chwilę zanim jej pokazałam palcem, na ladzie, którą bułeczkę proszę by mi wymaczała w czekoladzie. Ech... xD
Po tych przebojach udało mi się zjeść tą słodycz - dobra, czekolada limonkowa robi robotę. Miałam już wracać do domu na obiad (mój chłopak pisał, że on wraz z kuzynem już wrócili ze swojej kilkugodzinnej wyprawy do muzeum), ale przy stacji rowerowej odbywał się targ staroci, który mnie porwał :P Znowu do starych książek, miseczek, szkła się dorwałam. Cudne rzeczy. Potem wsiadłam na rower i szybciutko, w jakieś 20-25 minut wylądowałam na stacji niedaleko domu. Oddałam rower, sprawdziłam na apce (brak jakiegokolwiek aktualnego wypożyczenia, rower zwrócony - sprawdzam, bo kiedyś miałam sytuację w której zwróciłam rower, ale w apce nie zaskoczyło i mi policzyło opłatę za nadmiarowy czas, kazali mi na infolinii podczas rozmowy reklamacyjnej zawsze sprawdzać na apce).
Ugotowaliśmy i zjedliśmy wspólnie obiad, wymieniliśmy się wrażeniami, chłopaki wyszli na tor, na gokarty, a ja wzięłam się najpierw za nalewkę, a potem za dokończenie ciasta. Słoiku w którym dojrzewały maliny nie dałam rady odkręcić - musiałam z nim czekać na powrót mojego chłopaka, a w drodze po mleku do kremu na ciasto dostałam smsa od roweru miejskiego: informowano mnie, że moje wypożyczenie nieprzerwanie trwa od 3h. Zdziwiona wchodzę do appki i nagle w aktywnych wypożyczeniach mam rower od niemal 4h!!!! O,o Wkurzona zadzwoniłam na infolinię. Pan na infolinii poinformował mnie, że nie może nic zrobić (LOL), bo blokada jest niezamknięta. Wyjaśniłam mu, że blokadę zamykałam, rower zabezpieczyłam i taka informacja mi się wyświetlała w aplikacji: brak aktywnych wypożyczeń. Pan poinformował, że jedyne co może zrobić to poprosić mnie, abym udała się na stację i potwierdziła czy rower jest zapięty o ile nie został ukradziony O,o DA F*CK!? Kortyzol i adrenalina wystrzeliły kuźwa pod sufit. Ja mam iść na stację? A co z serwisem? Co z GPSem? Przecież możecie namierzyć ile trwał mój przejazd i ile faktycznie trzeba mi potrącić z konta za korzystanie z roweru na postawie czasu w jakim przemieściłam się z jednej stacji na drugą te 4 godziny temu!!? Reklamację mogę napisać dopiero po oficjalnym zwróceniu roweru tj. po tym, jak system tym razem zaczyta złączenie blokady O,o A to może potrwać od kilku godzin (jak dojedzie tam serwis) do tygodnia (jeżeli rower został ukradziony). Zaś serwis? Serwis kiedyś wreszcie przyjedzie na tę stację... KIEDYŚ, na infolinii trudno powiedzieć kiedy...
Wkurzyłam się. Najpierw nie zamierzałam iść na tę stację, bo przecież kurde oddałam to cholerstwo, upewniłam się, zapięłam i sprawdziłam czy blokada działa. Korzystałam z usługi w sposób uczciwy! Zadzwoniłam to zgłosić na infolinię, a oni nie zamierzają z tym nic zrobić, a mi jest nabijana kara pieniężna za każdą kolejną godzinę! Arrrrrgh!  Ech... I poszłam na stację. Na stacji parkuje 6 zapiętych na blokady rowerów. Nie mam pojęcia, który był mój. Wszystkie wyglądają tak samo. Chciałam sprawdzić numer roweru w aplikacji - wchodzę do appki, a tam brak jakichkolwiek aktywnych wypożyczeni. Uff - odetchnęłam. Może coś się w systemie wcześniej zrąbało? Może jednak przyjechał serwis? Chciałam się upewnić, że z rowerem wszystko w porządku, więc nadal poszukując numeru roweru weszłam w Historię Wypożyczeń (tam wyświetla się numer wypożyczonego roweru, czas przejazdu, opłata za przejazd oraz nazwy stacji początkowej i końcowej). I co? Nie mam ŻADNEJ historii wypożyczeń... no coś się zjebało. Ewidentnie. Wyczyściłam ciasteczka, zrestartowałam smartphona - w appce nadal brak aktywnych wypożyczeń i brak historii wypożyczeń. No to dzwonię na infolinię. Mówię Pani co się wydarzyło, zgładzam, że mają chyba awarię apki (pani potwierdziła) i proszę o objaśnienie co się podziało od ich strony - czy na stację przyjechali serwisanci itp. Nope - nikt nie przyjechał, ale Pani odnotowała w systemie, że ja się na stację udałam co będzie zdarzeniem działającym pozytywnie przy ubieganiu się o reklamację. Poprosiłam Konsultantkę o podanie numeru roweru, aby potwierdzić czy został zapięty... i co? Ech... Rower o takim numerze nie parkował na stacji. Ktoś zabrał rower. No i pięknie. JPDL Pani potwierdziła, że na swoje konto póki co mogę jeszcze dokonywać wypożyczeń, ale reklamację przyjmą dopiero jak rower się odnajdzie i kiedy naliczą mi karę na koncie (i zarazem zablokują konto...). Zapytałam skąd mam wiedzieć kiedy rozwer zostanie oddany - i tu znowu nastąpiła głupia rozmowa, bo niby apka mi o tym powie, ale z racji, że już teraz nie mam ŻADNYCH aktywnych wypożyczeń i żadnej historii wypożyczeń niestety nie ma opcji bym tego się dowiedziała póki co z apki, mam się kontaktować telefonicznie. Plot twist - dziś mija już 46 godzina wypożyczenia roweru, zczytuję to z apki, historii wypożyczeń nadal nie ma...
Żeby było zabawniej - wróciłam do domu zrobić ciasto, ubabrałam kremem szkiełko telefonu, przetarłam gąbką szybkę i od tego momentu telefon zaczął mi świrować, wreszcie odmówił włączenia się. Mój limit stresu się wyczerpał przy rowerze, ale mój chłopak był tak bardzo zdruzgotany faktem, że prawdopodobnie będzie trzeba oddać mój telefon na reklamację, że kontakt będzie utrudniony, że kolejnego dnia nie będę miała jak robić zdjęć itp. że nie mógł spać. Inna sprawa, że telefon to się z wibracjami włączał, błyskał światlem to się wyłączał i tak co może 2 minuty, w kółko, że po prostu nie dawał nam zasnąć - skończyło się na tym, że mój telefon został wyniesiony na całonocne wygnanie do przedpokoju. Do szafy. A w szafie - włożony w kieszeń grubej, zimowej kurtki, aby wyciszyć wibrację, abyśmy wszyscy w trójkę mogli spać... Kolejnego dnia dział... Ale to nie koniec mojego pecha: w autobusie jakiś kieszonkowiec zarąbał mój zegarek z krokomierzem. Wiem, kiedy się to wydarzyło, bo zdarzenie było dziwne, stałam w kolejce do kasownika, a jakiś typ niby stał za mną w kolejce, ale gapił się na mnie, napierał na mnie ciałem, w odruchu zakryłam torebkę i złapałam telefon (i portfel) prawą ręką podczas, gdy typ się niby przypadkiem wręcz na mnie opierał - ręce przy rękach, odpychałam go łokciem lewej ręki na której miałam zegarek - i zupełnie nagle, nie kupując biletu ten chłopak uciekał przez cały autobus, nerwowo odwracając się ku mnie, a na najbliższym przystanku po prostu wyskoczył jak oparzony i rzucił się biegiem. Całe zdarzenie było tak dziwne, że je zapamiętałam żywo. Nawet sprawdzałam czy mam gotówkę i drobne... O zegarku dopiero pomyślałam wchodząc wieczorem pod prysznic...
Ech, sierpień 2022 to NIE JEST mój miesiąc xD  
Stresujące badanie, dieta płynna, covid, jelitówka, zmęczenie, przerwa w treningu, wypadanie włosów, masę wyjazdów i spotkań, które nie wypaliły, awaria roweru miejskiego, kradzież zegarka, zalanie telefonu... To nie jest mój miesiąc xD
Nie mniej dużo fajnych rzeczy i tak się wydarzyło...
:D :D :D 
Wczoraj byliśmy na festiwalu. Niestety na masę bloków tematycznych już nie dostaliśmy biletów, ale udało się nam kupić piwo festivalowe (butelka stoi na półce), pooglądać masę rękodzieła, kupić gry planszowe - w tym już jedno opakowanie z myślą o prezencie pod choinkę dla mojej siostry i szwagra. Ale chętnie z nimi zagramy jeżeli nas zaproszą. :D 
Na festiwalu totalnie przypadkiem poznałam autora, którego książkę właśnie czytam. Było niezręcznie trochę, bo czytam książkę z polecenia mojego O., który zaczął od którejś książki z serii, a potem wrócił do początków, od debiutu literackiego autora, aby lepiej zrozumieć świat. Mi polecał rozpoczęcie czytania właśnie od debiutu, gdyż lepiej wtedy ogarnąć świat przedstawiony przy czym sam podkreśla, że pierwsza książka z serii jest najsłabsza w porównaniu do zbioru opowiadań od którego zaczynał lekturę on sam. Czytam, chociaż już na tym etapie mam dużo zastrzeżeń i zgrzytów, które właśnie po trochę zwalam na karby debiutu, a trochę - na system wartości autora książki, który nie pozwala mu zauważyć pewnych przebrzmiałych procesów lub zachowań społecznych. A tu nagle stoisz sobie na stoisku i gawędzisz z jakimś sympatycznym panem o książkach rozłożonych na ladzie i NAGLE typ Tobie wyznaje, że to-to co trzymasz w rękach popełnił osobiście O.O 
No i jakoś się nie odważyłam na wejście z nim w polemikę nad moim zdaniem problematycznymi wątkami w jego powieści w moim odczuciu, bo jestem w 1/4 grubości jego debiutanckiej opowieści, która obecnie doczekała się kontynuacji w jakiś 3 kolejnych tomach czy coś około tego i po prostu czułam, że byłaby to z mojej strony ignorancja (bo nie wiem co będzie dalej. Nie wiem czy to co mnie uwiera przypadkiem nie okaże się uwierającą przeszkodą fabularną i podwaliną zmiany w bohaterach...). Trochę żałowałam, że nie mogłam wykorzystać tej okazji do lepszego poznania wizji artystycznej. Anyway - typ z nami pogadał o naszych doświadczeniach z czytaniem, jego - z pisaniem, chciał nam sprzedać książki bardzo, dedykację chciał złożyć, ale mu wyjaśniliśmy, że my jesteśmy użytkownikami abonamentu Empik Go i właśnie w formie audiobooków czytamy jego powieści. Mogło się zrobić niezręcznie, ale Pan Autor też okazał się sam preferować czytelnictwo w formie audiobooków :D Skończyło się to tak, że nas poinformował, które jeszcze z pozycji leżących na ladzie są dostępne w naszym abonamencie (super słodkie! Bardzo doceniam), a które jeszcze są dostępne wyłącznie w formie papierowej. I zaczęliśmy wymieniać się jakie mamy doświadczenia z audiobookami, dlaczego je wolimy itp.
Sporo czasu spędziliśmy z planszówkami - do tego stopnia, że pod koniec dnia ludzie z tego stoiska zagadywali do nas jak do znajomych. :D Spotkaliśmy też jednego z moich ulubionych podcasterów - na żywo trochę inaczej brzmi. Był otoczony maaaaaaasą ludzi, którzy palili się do wymiany z nim poglądami w odwołaniu do treści jego konkretnych audycji - coś w stylu wypowiedzenia na głos monologów, które sobie szykowali cały ostatni rok na to spotkanie w odpowiedzi do opinii typa z inernetu wygłoszonych z tej czy owej minucie. Jakby udowadniano kolesiowy, że on się myli, bo ktoś inny ma inną opinię - wejście w polemikę na temat skomentowany przez autora wieki temu w jakimś luźnym odcinku. Podcaster tylko uważnie słuchał tego monologu przypominając, że się na jakiś temat nie zgadza, powtarzał, że swoją opinię podtrzymuje, a tego fana opinia jest okay - po prostu inna niż jego. A jeszcze bardziej zapalony fan wykładał i wykładał, z taką wręcz desperacją, że to on ma rację i ma argumenty, a podcaster się myli, a podcaster nei wchodził w polemikę - po prostu słuchał, kiwał głową i mówił radośnie “ale to super, że tak to widzisz, ja mam na to inną opnię wiesz”. A wkurzony fan jeszcze intensywniej ciśnie i ciśnie, aż się zbiera kułeczko, które chyba chce igrzysk, a pan podcaster nie jest zainteresowany zawodami - on po prostu przyszedł na festiwal, chętnie posłucha, ale nie będzie się pienił (szacunek za to dla niego jeszcze większy). Po prostu jakoś tam było iskrząco od napięcia i jakoś niezręcznie mi się widziało przerywanie tego monologu po to by podejść i powiedzieć “Cześć! Dzięki za towarzyszenie mi przez 2 lata co poniedziałek rano na siłowni lub podczas joggingu w parku, bardzo lubię biegać słuchając twoich dowcipnych przemyśleń o popkulturze! :D Masz bardzo przyjemną barwę głosu moim zdaniem. Powodzenia, rozwijaj się dalej, dzięki, że się dzielisz swoimi opiniami w eterze!” no może to infantylne na skali tego co do powiedzenia mieli otaczający tego typa ludzie, ale wydaje mi się, że może mniej zobowiązujące: bardziej docenienie twórczości tego gościa niż wywoływanie go do tablicy i zmuszanie do tłumaczenia swoich opinii na temat np: Batmana wyrażonych XXX lat temu w taki-a-takim odcinku podcastu - po prostu nie mam takiej potrzeby, fajnie, że koleś się swoją opinią dzieli, jakby był ciekawy mojej to by o nią zapytał. Ech.
Dla mnie wisienką na torcie był wykład o życiu ze sprzedaży sztuki. Prowadzony przez artystę, który utrzymuje się wyłącznie ze sprzedaży sztuki. Tak. TAK. Typ w moim wieku, który nigdy nie pracował inaczej niż sprzedając swoją sztukę. WOW. I który nie był arogancki, który bardzo przyziemie mówił o praktycznych aspektach wykonywania tego zawodu, który z dużą pokorą podkreślał, że na jego sytuację miało w przeważającej większości SZCZĘŚCIE, że trafił na takiego odbiorę na jakiego trafił. Talent, pracowitość i szczęście - te rzeczy w równej proporcji wypływają na to czy da się ze sztuki utrzymać w danym czasie, wieku i w danej grupie. Z tego godzinnego spotkania wiem TAK DUŻO o tym, co jest dla mnie kluczowe i co jest znakiem zapytania w ogóle w pomyśle o utrzymaniu się z tego, że... ech. Najlepiej wydane 15 zł w moim życiu, dające więcej praktycznej wiedzy niż 5 lat studiów architektury. TA DAM! 
Było na konwencie super, masę sztuki różnego rodzaju widzieliśmy, mase cosplayerów, pod koniec pogoda się nam zepsuła: rozpadało się. I właśnie konieczność gnieżdżenia się z całym tłumem we wnętrzu Zamku (nie mogliśmy po prostu wrócić do domu, bo kuzyn mojego chłopaka miał zajęcia trwające 2,5h z rysunku) - przemoczeni, pośród tłumu po prostu straciliśmy energię.
Mój O. mówi, że nie pamięta nawet powrotu do domu...
Ja pamiętam ważne punkty - jak wsiadanie i wysiadanie z autobusów, jak tego typa co na 99% ukradł mi zegarek przy kasowniku biletów MPK, otwieranie drzwi, ale poza tym też mam luki w pamięci.
Szybko zrobiliśmy obiad i za namową kuzyna mojego chłopaka włączyliśmy film - chłopcy wtedy chyba (z tego co mówią) odżyli. Ja - pamiętam dopiero moment, gdy mój chłopak mnie rozbudza w połowie filmu (film dobrze znany, francuska komedia - NIE WIEM kiedy zasnęłam: pamiętam jedzenie obiadu przy stole i rozmowę o włączeniu tego filmu, a obudziłam się skulona na kanapie ogrzewając obydwie dłonie o kubek pełen gorącej herbaty - nie rozlałam, po przebudzeniu była idealna do wypicia) i namawia do wzięcia rozgrzewającej kąpieli i położeniu się do łóżka. Tak zrobiłam.
Było bardzo fajnie.
Pomimo trudów :P
6 notes · View notes
martiove · 4 years
Text
Jeśli będzie mądry i dobry, to oczywiście czeka go wiele bólu [...] Ale to nie jest przecież najgorsza rzecz, jaka może go spotkać. Najgorsze byłoby, gdyby przesiedział całe życie przed telewizorem, z pełnym talerzem na pełnym brzuchu i z zupełnie spokojnym sumieniem. Gdyby ani przez chwilę nie poczuł się winny. I gdyby go nigdy nic nie bolało. Zamknięty i zadowolony. Wiesz, to chyba jest dla mnie najsmutniejsze w dzisiejszym świecie: ludzie zamykają się przed innymi ludźmi. Jakby nie rozumieli, że bez tych innych nie da się żyć po ludzku. Drugi człowiek jest nam potrzebny - właśnie dlatego, że jest inny. "Im bardziej inny, tym bardziej ciekawy." A tymczasem to inność właśnie najbardziej dziś ludzi odpycha i straszy. Boją się jej tak, że wciąż na nowo się odgradzają, obudowują, opatrują etykietami. Tworzą grupy, w których obowiązuje takie samo zdanie na każdy temat. Zapominają o tym, że to właśnie różnice zdań pozwalają dotrzeć do prawdy. Tylko czy ktoś jej dzisiaj potrzebuje? Myślę, że oni chcą być oszukiwani.
Małgorzata Musierowicz, Nutria i Nerwus (s. 128)
5 notes · View notes
italiapozaszlakiem · 4 years
Photo
Tumblr media
Niedawno minął rok. P. była moją koleżanką. Dobrze jest je mieć, kiedy zaczynasz mieszkać w innym kraju. Nasze dzieci chodziły do tej samej szkoły. Piękna, obrotna, wszystko umiała załatwić. On był przestępcą. Za swoje poczynania w Polsce w latach 90. przesiedział niemal dekadę. Potem chciał to wszystko zostawić za sobą. Wyjechał do Holandii. Otworzył biznes, dobrze mu się powodziło, udał mu się nowy rozdział z życiu. Kiedy się poznali, był czarującym człowiekiem sukcesu. P. mówiła, że pomimo jego przeszłości jest dobrym człowiekiem. Ale nie był. Był niebezpieczny. Na świat przyszła ich córka. Ojcostwo rozumiał jako kupowanie zabawek. Nie był partnerem, ani w opiece ani w wychowaniu. Co gorsze, zaczęła się u niego ujawniać się choroba psychiczna. Odmawiał leczenia, odmawiał terapii. Problemy na poważnie zaczęły się, gdy ona chciała odejść. Próbowała kilka razy. Nie czuła się bezpiecznie, przemoc psychiczna narastała. Stale ją kontrolował. Jeździł po mieście, szukając jej samochodu, żeby namierzyć, u jakiej koleżanki przebywa. Dobrze pamiętam jej głos, gdy z nim rozmawiała przez telefon. Był pełen napięcia, niepokoju. On był gotów zrobić wszystko, żeby do niego wróciła. Był wtedy najlepszy na świecie. I ona wracała. Cykl się powtarzał, z tą różnicą, że coraz mniej się krył z pogardą dla niej. Stała się dla niego powietrzem, czymś, czego nie widać. W końcu postanowiła, że na serio z nim zrywa. Bała się go. Zdesperowana, wypisała córkę ze szkoły i uciekła do Polski. Nie wiem, co się stało. Ostatni kontakt miałyśmy w lipcu. Potem zniknęły jej konta w sm, nie odpowiadała na telefony. Pomyślałam, że jest nie chce kontaktu. Dla własnego i córki bezpieczeństwa. Wtedy, w październiku dostałam informację o pogrzebie P. Usłyszałam, że popełniła samobójstwo, wieszając się w lesie blisko granicy Holandii z Niemcami. Nigdy w to nie uwierzyłam. Nie wierzę, że sama sobie to zrobiła. Miała wspaniała córkę, nie zostawiłaby jej. Miała tylko 30 lat. Nie wiem, co się naprawdę wydarzyło. Ale wiem, że już nigdy nie powiem ok, jeśli kobieta w takiej sytuacji powie, że nie potrzebuje pomocy, że poradzi sobie. To bardzo bolesne doświadczenie. (w: Amalfi, Italy) https://www.instagram.com/p/CHrE42XJ3kN/?igshid=dseo3juy3qt7
1 note · View note
Text
Zbigniew Boniek rzucił wyzwanie Jakubowi Rzeźniczakowi. Poszło o sędziego
Zbigniew Boniek rzucił wyzwanie Jakubowi Rzeźniczakowi. Poszło o sędziego
Jakub Rzeźniczak mecz z Jagiellonią Białystok przesiedział na ławce rezerwowych. Z tej perspektywy legionista ocenił pracę sędziego. Jego zdaniem Bartosz Frankowski był delikatnie mówiąc tego dnia najsłabszą postacią na boisku. Na krytykę arbitra zareagował Zbigniew Boniek.
View On WordPress
0 notes
dexter-the-king · 6 years
Text
57 dni
Siedząc w kilkuletnim, firmowym Oplu Astrze mojego taty i jadąc, w ciszy do Stanomina 2 października 2018 roku nie do końca wiedziałem czego mam się spodziewać. Z jednej strony miałem już doświadczenie pobytu w ośrodku odwykowym, lecz z drugiej strony od tego pobytu minęło już tyle czasu... Tamte wspomnienia dawno poszły w niepamięć. Mój mózg w pełni je wymazał i wyparł. Nie były już częścią mnie. Teraz miało być inaczej. Decyzja o wyjeździe do Stanomina była w stu procentach moją decyzją. Po prostu chciałem się leczyć. Zrobiłem dużo głupich rzeczy i chyba byłem już zmęczony moim dotychczasowym życiem.
Przyjechałem do ośrodka w południe po kilkugodzinnej cichej podróży. Pamiętam, że było bardzo ciepło jak na październik i w sumie wszystko od samego początku układało się po mojej myśli. Po krótkim przyjęciu w recepcji, czyli tak zwanej „podkowie”, zostałem przydzielony do trzyosobowego pokoju numer 16, który tak jak reszta pokoi mieszkalnych znajdował się na pierwszym piętrze tuż obok „akwarium”, czyli dyżurki pielęgniarek. Warunki panujące w mojej szesnastce były jak na standardy Stanomińskie naprawdę wysokie. Co prawda pokój był bardzo skromnie umeblowany, co nie zmienia faktu, że posiadał wszystko to co niezbędne do funkcjonowania. Przy wejściu do pokoju po lewej stronie była umywalka i obok niej mała lodówka marki Zanussi- dwa bardzo istotne, można nawet powiedzieć kluczowe akcesoria. Na środku pokoju stał stół z dwoma krzesłami (pod koniec mojego pobytu jeden z moich współlokatorów zorganizował nam całkiem wygodne krzesło biurowe). Oczywiście była też niewielkich rozmiarów szafa oraz 3 łóżka w zestawie z szafkami nocnymi i „mercedesami”- szufladami wsuwanymi pod łóżko. Pokój był za dnia ładnie oświetlony, ponieważ znajdowały się w nim 3 duże okna, a widok z nich rozprzestrzeniał się na podwórko i wjazd do ośrodka (nic szczególnego).
Moimi pierwszymi pokojowymi ziomkami byli Paweł i Wiesiek. Zacznę od tego pierwszego, ponieważ z nim spędziłem najmniej czasu, bo tylko kilka dni. Paweł miał około 40 lat i był raczej tęgim łysolem. Specjalnie użyłem tego słowa, ponieważ idealnie opisuje jego wygląd zewnętrzny, jak i charakter. Paweł był kryminalistą i w sumie jedyne czego się o nim dowiedziałem to to, za co i gdzie siedział. Opowiadał historie o swojej spektakularnej ucieczce po kradzieży silników z motorówek we Francji i o kilkuletnim wyroku w pudle pod Lyonem. Albo tym jak to prawie został złapany za wymuszenie haraczu, pobicie i udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Na szczęście mu się udało... Paweł był w Stanominie tylko po to, żeby dostać „papier” dla sądu, który mógł skrócić jego wyrok za pobicie pod wpływem alkoholu. Przesiedział swoje i wyszedł. Myślę, że nie będzie dane nam się już spotkać, ale kto wie...
Na miejsce Pawła przyszedł Janek- lekarz ortopeda, introwertyk, fanatyk broni i na ogół ciekawy typ jak się go pozna. Niestety zabawił tylko 3 tygodnie, ponieważ miał ważne sprawy do załatwienia. Szkoda, bo nawet zdążyłem go polubić. Janka zapamiętam z jego barwnych opowieści. Dużo nasłuchałem się o jego wyjazdach na różne pijackie sympozja, o tym, jak ruchał młode “cipki” z siłowni czy o tym, jak to prawie dostał wpierdol od znanego gangstera w Szczecinie. Mieliśmy też sporo rozważań na różne inne tematy, ale tę część zachowam dla siebie. W każdym razie mam nadzieję, że kiedyś go jeszcze spotkam. Może złoży mi kiedyś bark lub obojczyk jak będę mieć wypadek na rowerze? Oby nie...
W kwaterze numer szesnaście było jeszcze dwóch gości. Pierwszym z nich był recydywista Wiesiek. To od niego dowiedziałem się czym jest hasior, szkiełko, lipo czy badeje. Nawet Pezet by się nie powstydził takiego słownictwa.... To właśnie kochany Wiesiek obiecał mi, że kiedyś “wypierdoli mnie przez okno”, po tym, jak nazwałem go skurwysynem jak notorycznie otwierał okno o 6 rano, przez co miałem chroniczny ból szyi. Nikt inny jak nasz kochany Wiesiek spod „celi” numer szesnaście umiał kilka razy dziennie ni stąd, ni zowąd krzyknąć „CHUJ DO DUPY POLSKA GOLA” lub „OJOJOJOJ”. Wtedy mnie to denerwowało, teraz nawet trochę za tym tęsknie. To on potrafił w pudełku po 2 litrowych lodach zrobić sobie parówki po więziennemu, by wieczorem w tym samym zatłuszczonym plastikowym kontenerze zrobić sobie jogurt z mlekiem w proszku z płatkami i bananami. Ogólnie rzecz biorąc zapamiętam go jako dziwnego typa. Nie wymieniliśmy się numerami.
Ostatnim moim kompanem, z którym przesiedziałem nieco ponad 3 tygodnie był Adam. Myślę, że to właśnie on był najciekawszym i najbardziej niekonwencjonalnym człowiekiem z całej tej czwórki. Adam potrafił jednego wieczoru wyruchać u nas w pokoju dwudziestoletnią narkomankę, alkoholiczkę i seksoholiczkę (potem się okazało, że bidulka była w ciąży... no cóż, shit happens....), by potem jako grzeczny ojciec i mąż zadzwonić do swojej rodzinki i opowiedzieć im o tym, jakie to postępy robi w terapii. Pomimo tego, że Adam był przeokrutnym bajkopisarzem bardzo go polubiłem. Często graliśmy w statki, pomimo tego, że groziło to wydaleniem z ośrodka i wieczorami po zgaszeniu światła rozmawialiśmy na przeróżne, zazwyczaj powiązane z seksem lub narkotykami tematy (w sumie to on gadał, ja bardziej słuchałem). Od niego dostałem numer i nawet raz rozmawialiśmy po moim wyjeździe. Z tego, co wiem ma pojawić się na zjeździe, więc może będzie mi dane go zobaczyć.
Ktoś znany kiedyś powiedział, że spotkania z ludźmi czynią życie warte przeżycia. Myślę, że z moim pobytem w Stanominie było bardzo podobnie. Gdyby nie kilka osób, które tam spotkałem, moja terapia na pewno byłaby trudniejsza. Mogę tu wspomnieć o kilku osobach.
Jedną z nich jest Michał z Gryfic.
Wiek: 24 lata.
Uzależnienie: Narkotyki, Leki, Alkohol
Skill: Poker, Informatyka
Pomimo dość młodego wieku to była jego druga terapia, ale miałem wrażenie, że tym razem szanse na powodzenie są naprawdę duże. Michał opowiadał mi historie na temat swojego grania w pokera w internecie i o tym, jak kupował różne nielegalne środki używając tak zwanego Dark Neta. Lubię takie historie, dlatego szybko złapaliśmy wspólny język. Z nim wymieniłem się numerami i mam nadzieję, że będzie mi dane go kiedyś spotkać.
Kamil jest kolejną osobą, o której warto wspomnieć.
Wiek: 40 kilka
Uzależnienie: Alkohol
Skill: Wiedza o piłce nożnej- to nas połączyło.
Gdyby nie on to prawdopodobnie w ogóle nie wyszedłbym z budynku. Z nim chodziliśmy na spacery wokół budynku, podczas których rozmawialiśmy o sprawach bieżących ośrodka oraz o sporcie. Równy z niego gość, który pomógł mi z niejednym problemem.
Ostatnią osobą, przy której chciałbym się zatrzymać jest Roman a.k.a. Pablo Escobar The King of Cocaine.
Wiek: Około 20
Uzależnienie: Narkotyki, Alkohol
Skill: Handel Narkotykami
Pablo był naprawdę ciekawym i dziwnym gościem. Był chyba pierwszą osobą w moim życiu, z która otwarcie rozmawiałem o waleniu w kabel, zażywaniu krokodyla, o jego jedenastu próbach samobójczych czy o tym, jak trafił do psychiatryka w Londynie po zażyciu za dużej ilości MDMA. To z nim jadłem słodycze na umór i snułem plany na przyszłość. Chciałbym, aby mu się w końcu ułożyło, bo nie miał łatwo a w drodze miał małego bobasa...
Na pewno było jeszcze kilka osób, do których mógłbym cofnąć się pamięcią, ale uważam, że nie warto o nich wspominać. Przez dwa miesiące mojego pobytu w Stanominie nie zawarłem jakichś szczególnych przyjaźni, które by przetrwały na dobre i na złe. Część z nich będę wspominać dobrze a część nie. Tak chyba zawsze jest i nie ma co się w to zagłębiać.
Ośrodek w Stanominie mieścił się w całkiem przyjemnym i wygodnym pałacyku na terenie małego parku. Było tam boisko do siatkówki (w piłkę można było grać w weekendy), siłownia „pod chmurką”, dwa stawy, kilka ławeczek oraz mała ohydna palarnia (tylko tam można było palić, ale zasada ta była notorycznie łamana przez pacjentów). 
W samym budynku było około 20 pokoi mieszkalnych różnych wielkości, z rożna ilością łóżek. Największy miał ich osiem, a najmniejszy 3. Część mieszkalna dla uzależnionych dam była odosobniona od części męskiej. Jak już wcześniej wspomniałem, pokoje znajdowały się na pierwszym piętrze. Na parterze były cztery sale, w których odbywały się zajęcia oraz Klub, w którym odbywały się mitingi AA, msza święta oraz Społeczność- cotygodniowe spotkanie całego ośrodka, coś podobnego do Apelu w szkole. W piwnicy znajdowała się stołówka, sklepik, siłownia, dwie pralki oraz męskie prysznice (kobiety miały łazienki z prysznicami i pralką w swoich pokojach). Na trzecim drugim piętrze znajdowały się gabinety psychoterapeutów. Każdy z pacjentów mógł do nich pójść w każdej chwili, jeśli miał taką potrzebę. Najczęściej jednak raz lub dwa razy w tygodniu miał umówioną wizytę, podczas której omawiał bieżące sprawy i postęp w terapii. Moją terapeutką była Hania. Dobrze ją wspominam.
W samym ośrodku było około 80 pacjentów, którzy byli podzieleni na cztery grupy w których mieli zajęcia. Każdy pacjent miał do zrealizowania swój Osobisty Plan Terapii, który zobowiązywał go do uczęszczania na wykłady (do zrealizowania było siedem serii wykładów) oraz do pisania prac, które czytał przed swoją grupą. Podczas zajęć „na grupie” inni pacjenci udzielali sobie nawzajem opinii, czyli tak naprawdę mówili co myślą o danej pracy lub co dana osoba powinna w niej zmienić. Miało to na celu wgłębienie się w problem oraz poznanie swojego uzależnienia z każdej możliwej strony. Każda grupa miała trzech terapeutów grupowych, którzy nadzorowali pracę tak jak nauczyciel w szkole. Były też zajęcia bez terapeuty, podczas których pacjenci byli zdani tylko na siebie.Każdy dzień w ośrodku był bardzo dokładnie zaplanowany. Było bardzo mało czasu wolnego, a jeśli był wtedy pacjenci czytali książki (oczywiście o tematyce uzależnienia) lub “Gościa Niedzielnego”, siedzieli w tak zwanej “kawiarni” lub notorycznie chodzili na papierosa, lub spacery dookoła budynku. Nie było tam telewizorów, internetu czy ciekawej literatury. Nie było PlayStation, nie można było grać w szachy czy karty (HAZARD był także niedozwolony). Telefony były wydawane o 15:30 i 19:30 każdego dnia (oczywiście bywały nielegalne komórki, jedna nawet była w moim pokoju). Każdy pacjent, aby móc skorzystać z telefonu musiał dostać pisemne pozwolenie od swojego terapeuty. Zazwyczaj dostawał je 2-3 razy tygodniowo.
Pobyt w Ośrodku oceniam pozytywnie, aczkolwiek nie były to wakacje mojego życia. Czułem się tam bezpiecznie, poznałem ciekawych ludzi i mam zamiar wrócić tam na zjazd, który odbywa się co 2 miesiące (aby ukończyć terapię muszę pojawić się na pięciu takich zjazdach). Mam nadzieję, że nie wrócę tam jako pacjent, ponieważ pomimo tego, że terapia wydaję się bułką z masłem i czymś, co po prostu można odwalić i przesiedzieć dwa miesiące w przytulnym ośrodku, nią nie jest. To codzienna walka z samym sobą, z terapeutami i z dziwakami, których jest tam niemało.
Dexter
7 notes · View notes
drogadozmiany · 3 years
Text
Czas...zacząć!
2021 rok nie był tym, którego chce się pamiętać. I nie chodzi o sprawy prywatne, ale osobiste.
Zaczynając od produktywności, uległości własnym uzależnieniom, po spełnienie czy satysfakcję z życia.
Dlaczego to robię?
Ten blog będzie dokumentował mój postęp. To dziwne, ale jest szansa, że mnie to zmotywuję. Ale spokojnie - nie będziecie musieli słuchać o tym, jak bardzo świetny lub beznadziejny jestem. Chcę zwalczać moje osobiste problemy i pokazywać takim jak ja, jak to robić. Chcę, aby to nie była czytanka, ale coś, pokaże, że można zacząć działać.
Co tu będzie?
Naprawdę różne rzeczy. Nie chcę konkretyzować, bo naprawdę nie wiem i nie obiecuję. Będę poruszał tematy związane z ogarnianiem syfu związanego z samym sobą, po sposoby, jak żyć lepiej i jak to życie ogarnąć oraz wiele innych. Przypomnę, że nie jestem specjalistą, mentorem czy psychologiem - jestem zwykłym "Kowalskim" który chce coś ze sobą zrobić, bo ostatnie lata przesiedział na dupie, użalając się nad sobą.
Generalnie wpisy będą się pojawiać parę razy w tygodniu, ale pewnie czasem coś spontanicznie wrzucę.
Także enjoy:))
1 note · View note
danielszysz · 3 years
Text
Kobieta przesiedział 5 godzin w kiblu w samolocie – bo miał pozytywny test covid
Kobieta przesiedział 5 godzin w kiblu w samolocie – bo miał pozytywny test covid
Kobieta poddała się 5-godzinnej izolacji w samolotowej toalecie po pozytywnym teście na Covid-19 Pięć godzin spędziła w samolotowej toalecie pochodząca z USA Marisa Fotieo, która postanowiła się tam samoizolować, gdy test wykonany w trakcie lotu na Islandię wykrył w jej organizmie koronawirusa – podał w piątek brytyjski dziennik „The Guardian”. Izrael chce zakażenia covidem wszystkich obywateli…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
Photo
Tumblr media
Bajorson wspomina czasy więzienia, w którym przesiedział 12 lat: Raper zaprezentował numer "Trudny". Artykuł Bajorson wspomina czasy więzienia, w którym przesiedział 12 lat pochodzi z serwisu https://t.co/kBGBqSOiue. https://t.co/dAd8utkobS http://twitter.com/POLSKI_RAP_HIP/status/1409748602721685504
0 notes
madaboutyoumatt · 4 years
Text
Matt
Nagłe telefony partnera wcale go już nie dziwiły. Inni, ci którzy ich nie znali, pewnie powiedzieliby, że zbyt bardzo próbował Matta kontrolować, że zagarniał jego wolny czas tak aby ten nie miał czasu dla siebie i innych. I może by i tak było gdyby nie fakt, że Josh tak mocno kochał Evansa, że pozwoliłby mu chyba na wszystko aby był szczęśliwy. A on tego nie wykorzystywał, żył dalej spokojnym, nudnym i przewidywalnym życiem, które jemu osobiście odpowiadało.
- Camile mówiła, że chciała się do was wybrać, ale postraszyliście ją, że z dzieckiem w oparach farby nie będzie mogła stać, chociaż podejrzewa, że zrobiliście to tylko po to aby móc sobie chlać piwsko w męskim gronie. Jej słowa. – powiedział kiedy był już po sprawozdaniu z dnia i powiedzeniu gdzie dokładnie się znajduje aby Josh mógł sobie wyliczyć ile mają czasu.
Dopiero później, jak się miał okazać, szatyn przeszedł do głównego tematu.
Brunet milczał słuchając tych wypadających spomiędzy grafika ust miliona słów na minutę. Trawił to wszystko pozwalając mu się odezwać. W końcu jednak zapadła cisza po drugiej stronie słuchawki, ta nieprzyjemna cisza, która z każdą chwilą gęstniała. Matt wiedział o tym, wiedział też, że stresował partnera brakiem natychmiastowej odpowiedzi. Druga strona jednak zdawał sobie sprawę z tego, że to nie był pochopny człowiek. Myślał. Zastanawiał się co miał odpowiedzieć. Normalnie by to przełknął i powiedział, że nic się nie stało i aby nie wracał, bo wiedział, że tak najlepiej byłoby dla Branda. Z drugiej strony, była na nim wymuszona obietnica przed rozstaniem, że miał szczerze mówić to co myślał i jak się czuł.
- Nie wracaj na ten weekend. – odpowiedział i chociaż pewnie każdy z nich wiedział, że padną takie słowa to dało się wyczuć, że grafika zabolały. – Nie podoba mi się to i nie tego chcę, ale to jest najlepsze rozwiązanie. Nie ma sensu abyś przesiedział większą część weekendu w aucie. Będziesz tylko bardziej zmęczony. Poza tym, to tylko jeszcze jeden tydzień. Przeszliśmy przez dłuższy czas, damy radę i teraz. Będziesz mógł coś więcej przygotować przed naszym przyjazdem. Damy sobie jakoś radę. – sam nie wiedział jak, bo będąc sam spacery z psem i opieka nad dzieckiem były dla niego najbardziej stresujące, ale przeszli już więcej niż mniej, dadzą radę i teraz.
Ciskający się po mieszkaniu Josh zaczynał już wkurzać wszystkich. Ellie miała go dość chyba z tego powodu, że od dawna nie spędzili tak dużo wspólnie czasu. Oboje jednak chcieli mieć swoje życie a jeden typ, który przeszedł po nią aby zabrać ją na randkę tak został wymaglowany przez szatyna, że więcej się nie pojawił.
- Weź się opamiętaj i usiądź, to mieszkanie jest już i tak małe a ty chodzącym po nim jak nakręcony bączek sprawiasz, że tylko wydaje się mniejsze. - widać było, że dziewczyna nie odbierała jego problemów tak poważnie jak powinna. – Matt to duży facet, jak mówi, że da sobie radę to sobie da. Jednak, jeżeli faktycznie tak się o niego martwisz to czemu nie zadzwonisz do mamy? Teściowe są w końcu od tego aby pomagać z dziećmi. – Brand aż stanął w miejscu słysząc te słowa. – Spokojnie, ojciec wyjechał prowadzić szkolenie w Szkocji, nie będzie go przez kolejne dwa bite tygodnie. Matt będzie miał wsparcie, Eve spędzi trochę więcej czasu z babcią a mama będzie czuła się przydatna. Wszyscy wygrywają.
0 notes
liniazycia · 4 years
Text
Dalej?
Wiesz co? Życie jednak może tak zmienić obrót, że człowiek czasami nie ma sił na już cokolwiek a dodatkowo jeszcze może go kopnąć w tyłek... 
Dokańczając co opisywałem ostatnio z moim byłym, no cóż nie udało się nic cokolwiek zdziałać bo to była chwilówka.... Znalazł sobie kogoś innego i jest w związku - nie wiem z kim i nie chce wiedzieć, bo to mnie nie interesuje dla mnie to już skończony temat. Nie wraca się ponownie do kogoś bo to jest toksyczne dla siebie i dla własnej psychiki.
Przez pewien okres odczuwam coś czego mi trudno nazwać ale jest to pewien sposób smutek, niechęć do wszystkiego, trudno mi jest się zabrać za coś, czasami płakać mi się chce i płaczę, biorę różne używki chociaż ostatnio zrezygnowałem z nich bo uznałem że one bardziej doprowadzają do beznadziejności... Mam chyba depresję...Ostatnio nawet usłyszałem, że ze mną jest coś nie tak ale w taki sposób, że zostałem wyproszony z imprezy i tak chamsko powiedziane było że wleciała ta krytyka na moją osobę i  ja bym się tym nie przejął jakby jedna osoba to powiedziała ale to zrobiła cała grupa znajomych której się trzymałem...I zachowywałem się normalnie to nie było tak że jakoś dziwnie się zachowywałem bo tak nie było tylko byłem bardziej pozytywny i towarzyski a nie drętwy... Właśnie w ten sposób mnie to strasznie dotknęło i no nie powiem ale łzy mi trochę poleciały...
Ta sytuacja doprowadziła do tego żeby jakoś znaleźć coś optymistycznego w swoim życiu to będzie znalezienie kogoś na stałe a nie tylko w głowie zabawa, jakieś używki czy tam imprezowanie... Wydaje mi się że to wszystko to co wymieniłem już mnie to nieciekawi, znudziło i sprawdziłem jak to jest ale no jednak nie jest to dla mnie, ja czegoś takiego nie chce... Chce być ważny dla kogoś i chce być kochany i czuć to co kiedyś czułem jak kogoś poznałem i ta osoba stawała się dla mnie ważna. Właśnie więc tak sobie kogoś takiego szukałem i znalazłem jednego kolesia i tak sobie pisaliśmy dosyć długo, było podrywanie i rozmawianie na różne tematy nawet te seksualne. Spotkaliśmy się i powiem tak nie był to ktoś dla mnie tzn kolesia zeskanowałem od razu i był taki że można było wiedzieć jaki on jest, ale dałem mu szanse taką że możemy zostać kolegami. Pisaliśmy sobie raz na jakiś czas ale po jakiś 2 tygodniach napisał mi że znalazł sobie kogoś i jest szczęśliwy, nie życzę nikomu źle i w ogóle ale nie sądziłem że on sobie kogoś znajdzie a tu proszę znalazł sobie kogoś. Zabolało mnie to, że następna osoba znalazła sobie kogoś (jak pisałem u góry to mój były też znalazł) a ja nawet nie umiem kogoś poznać, nie mam takiej osoby...
Drugie spotkanie było takie że szkoda gadać, koleś jednak nie był taki jak sobie wyobrażałem totalnie inny... Po prostu zapomniałem jak działają portale i jak się poznaje ludzi... No cóż chociaż pizza była dobra bo byliśmy w pizzerii w której można było zjeść w środku. No nie powiem po spotkaniu poczułem się zawiedziony ale jakaś nadzieja była jeszcze.
Trzeciego kolesia poznałem tak samo jak te dwa ostatnie czyli na Tinderze. Pisaliśmy sobie parę dni i fajnie się pisało. Był przystojny i mega mi się podobał, miał to coś w sobie. Miałem dobre przeczucie, że jednak sobie nareszcie kogoś znalazłem. Umówiliśmy się na spotkanie po jego pracy i mieliśmy iść do jakieś kawiarni wypić kawę i tak zrobiliśmy. Podczas drogi było różnie - była cisza, trochę rozmowy, siedzenie na telefonie z jego strony było używanie. No ale ok rozumiem że nie trzeba ciągle gadać i właśnie ktoś jest nieśmiały i rzeczywiście jest nieśmiały bo mi powiedział w tej kawiarni. No ale dotarliśmy do tej kawiarni. Usiedliśmy, zamówiliśmy po kawie i po cieście. I właśnie w tej kawiarni było już normalnie, dużo rozmawialiśmy i miło spędziliśmy czas i jak dla mnie było mega w porządku i fajnie. I może wyjdę na materialistę ale szanuje swój pieniądz i co zrobiłem? Zapłaciłem za jego kawę i ciasto, tak postawiłem mu, a zwłaszcza, że tego nie robię... Po kawiarni poszliśmy na spacer i tutaj już różnie było bo czasami siedział na telefonie, czasami gadał i właśnie miałem wrażenie że jednak nic z tego ale niby to było moje złudne wrażenie bo później sprawiał wrażenie, że jednak tak nie jest a zwłaszcza rozmową. Po spacerze jechaliśmy tramwajem a on ciągle praktycznie przesiedział na telefonie, no powiem że jednak mi to przeszkadzało bo chciałem pogadać o czymś i poruszałem jakiś temat a on jakby nie zwracał uwagi na to i odpowiadał tak jakby musiał odpowiedzieć... No cóż nie lubię jak w towarzystwie używa się telefonu i ignoruje się daną osobą... A więc pożegnaliśmy się i w sumie później pisaliśmy ze sobą i wymieniliśmy się postrzeżeniami naszego spotkania i co przeszkadzało nam. To on że go denerwowało że go szturchałem w tramwaju nogą o jego nogę, a ja że ciągle używał telefonu. I jakoś nie było czegoś takiego że jednak z jego strony nic tylko jeszcze dodatkowo napisał mi że chce się spotkać na jakieś jedzonko ze mną i tak trochę popisaliśmy. W końcu napisał mi wiadomość, że jednak nic z tego nie będzie i nie chce tworzyć tego czegoś na siłę... Poczułem załamanie i kurcze nie wiem ja już chyba nie rozumiem logiki ludzi... I nie wiem czy pasuje do tego świata i do tego życia bo coraz bardziej wydaje mi się, że on mi ciągle przenika i jak ciągnę za linę to ktoś ją przerywa... Coraz bardziej widzę sens w tej nazwie “ Linia życia”... Do następnego!
0 notes
Text
 Widzisz ja miałem ojczyma który połowe mojego życia przesiedział w zk a jak był to były awantury,przemoc itp.Chciałem go zrozumieć,zakumplowaliśmy się  ale to był błąd,razem piliśmy i ćpaliśmy,oszukiwaliśmy reszte roziny. To było nie mądre.Zrobił żecz której mu nie wybaczyłem. Naszczęscie nie ma go już w rodzinie. Dobrym sposobem jest ignorować z zachowaniem do minimum relacji ojciec -córka.
1 note · View note
chojraczek · 7 years
Text
Your Guardian Angel - Rozdział Trzynasty
- No więc... opowiadaj.
Harry podrażnił swoje gardło kolejnym łykiem ostrej tequili, zanim przemówił:
- Nie ma co. To naprawdę nie jest nic wielkiego.
- Nic wielkiego? - Peter wytrzeszczył na niego swoje oczy. - To za dwa dni. Harry, to musi być ktoś wyjątkowy, skoro chcesz przedstawić ją ojcu.
Głośna muzyka dudniła im w uszach, a neonowe światło, rozproszone po całym pomieszczeniu raziło w oczy i utrudniało podjęcie jakiejkolwiek konwersacji. Musieli zatem usiąść w najodleglejszym kącie, z dala od zgiełku i pochylać się do siebie, gdy mówili. Harry chciałby choć raz spotkać się z nim w innych okolicznościach, ale tak naprawdę nie łączyło ich zbyt wiele. Przyszły szwagier interesował się czymś zupełnie innym, w tym nie preferował cichych i spokojnych miejsc, takich jak kawiarnia czy zwykła ścieżka w parku.
- Czy to Holley?
Usłyszawszy jego pytanie, Harry prawie zakrztusił się drinkiem. Posłał Peterowi niedowierzające spojrzenie, jakby to, co powiedział, było najbardziej niedorzeczną rzeczą, jaką kiedykolwiek mógł usłyszeć.
- Zwariowałeś? To przyjaciółka Michelle.
- Wiem, ale myślałem, że coś jest między wami. Widziałem, jak się na ciebie patrzy.
- Daj spokój, to obłęd - burknął, kręcąc swoją głową. Nie ukrywał jednak, że fala gorąca przeszła przez jego ciało, gdy mężczyzna wspomniał o Holley. Nie chciał, aby ktoś kiedykolwiek się o nich dowiedział, a już szczególnie jego własna siostra. - Nawet gdyby, to Holley wyjeżdża do Paryża. To nie miałoby sensu, pakować się w coś, co za chwilę się skończy.
Słowa uciekły z jego ust, zanim mógł zastanowić się nad ich sensem. Wiedział bowiem, że było to tylko po części prawdą - zdawał sobie z tego sprawę każdego dnia, że mimo wszystko warto. Ktoś pozwalał mu uświadamiać to sobie coraz częściej.
- Skoro tak uważasz - poddał się Peter, wzruszając swoimi ramionami. - W takim razie... znam ją? Czy to Amber?
- Nie, to nie Amber - ponownie pokręcił swoją głową na znak protestu z cichym westchnieniem. - Nie znasz... jej. Z resztą, nie przejmuj się tym, to nie jest nawet nic poważnego.
- Chyba serio nic z ciebie nie wyciągnę. Michelle będzie zła.
Harry poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku na wyobrażenie złej Michelle, która odkrywa, kim jest tajemnicza kobieta. A raczej kim nie jest. Czy byłaby w stanie być na niego zła, że zaczął żywić nawet jemu nieznane uczucia to mężczyzny, zamiast do kobiety? To nie była jego wina, to nie była wina Louisa. To wszystko przyszło samo.
- Nie wiem, czy będzie. Ale mam nadzieję, że nie.
Cały czwartkowy wieczór przesiedział z Peterem w klubie. Nie myślał nawet o tym, aby rzucić okiem na kogoś w pobliżu, bo nie czuł już takiej potrzeby. Odkąd poznał Louisa, myślał już tylko o nim. Myślał o nim nawet wtedy, gdy nie chciał, i gdy próbował przestać, myślał o nim dwa razy intensywniej. O jego słodkich ustach, o błękitnych jak ocean oczach i o ich jutrzejszym spotkaniu. Nim nadszedł piątek, przez cały ten tydzień nieco się wyciszył, oddając się pracy i tym samym swojej pasji. W domowym zaciszu, wieczorami, pozwalał sobie na rozmyślanie i modlitwę, przez co czuł się bardziej zrelaksowany i cierpliwy.
Ale gdy nadszedł piątek, nie mógł skupić się na pracy. Z rosnącym niepokojem wyczekiwał piątej, a kiedy w końcu nastała upragniona godzina, niemal wybiegł z salonu. Nie zdołał nawet zapiąć guzików swojego płaszcza, więc szedł tak rozpięty, szybko przebierając swoimi długimi nogami. Słońce wisiało jeszcze na niebie, gotowe, aby niebawem zniknąć za horyzontem, czemu uważnie się przypatrywał. Lubił obserwować, jak kolory rozlewały się na niebie i rozmywały, ustępując kolejnym, ciemniejszym barwom. Ale nie za często miał do tego okazję, twierdził, że było to stratą cennego czasu.
Niemal podskakiwał, gdy szedł prosto do stanowiska z chłodnymi koktajlami, a na jego twarz wstąpił mały uśmiech. Co więcej, ten poszerzył się, gdy dostrzegł miotającego się w te i wewte Louisa, który przykładał się do swojej pracy najlepiej, jak mógł. Nieważne, czy była to praca marzeń - mimo zmarszczonych brwi z wysiłku, uśmiechał się delikatnie, gdy wkładał słomkę do kubka. Jednak gdy jego wzrok zatrzymał się na Harrym, jego uśmiech poszerzył się, a róż oblał policzki. Pomachał mu i odwrócił się, aby powiedzieć coś swojemu współpracownikowi.
Mimowolnie uśmiech Harry'ego również się poszerzył. Podszedł w końcu do lady, stojąc za jedną klientką i starał się udawać, że przyszedł tutaj po prostu po to, aby kupić koktajl. Oboje jednak, i on i Louis wiedzieli, że tak nie było.
- To co zwykle - rzekł, gdy znalazł się naprzeciwko Louisa.
- To co zwykle? Nie przypominam sobie, aby był pan naszym stałym klientem - odparł Louis bardzo poważnym głosem.
Harry podparł się dłońmi o blat i nachylił się do Louisa, spoglądając mu głęboko w oczy. Patrzył tak długi czas, dopóki Louis nie wytrzymał i zachichotał cicho, odwracając głowę w bok.
- Ty nie umiesz się bawić.
Natychmiast zabrał się za robienie zamówienia, posyłając mu ukradkowe spojrzenia. Harry w tym czasie rzucił banknot na ladę.
- Długo będę na ciebie czekał?
- Jakieś... dziesięć minut.
Po chwili Louis wcisnął kubek w dłoń Harry'ego, który pociągnął łyk ze słomki, bardzo powoli i ostrożnie. Następnie przysunął słomkę do ust zaskoczonego Louisa.
- Harry, jestem w pracy.
- No spróbuj - polecił.
Mężczyzna westchnął cicho i zrobił to, a kiedy Harry spojrzał znów na swój kubek, był do połowy pusty.
- Wypiłeś połowę!
- Ups? - Louis ponownie zachichotał, wzruszając ramionami i oblizał swoje usta. - Dzięki, akurat miałem ochotę na smoothie.
Harry zmrużył swoje oczy, ale nic nie powiedział. Chciał tylko udawać złego, bo ani trochę nie był na niego zły, choć takie chciał stwarzać pozory, aby się z nim podroczyć. Stanął obok stoiska, aby przepuścić jednego z ostatnich klientów i dopijał resztki swojego koktajlu dalej, czekając na Louisa, który już za chwilę skończyć miał swoją pracę.
Wyrzucił pusty kubek do kosza na śmieci w momencie, w którym Louis dołączył do niego, zakładając swoją kurtkę. Miał wyraźne wypieki na policzkach i potargane włosy, które jednak ukrył pod butelkową zieloną czapką.
- Zapnij się - wymamrotał cicho, chwytając za guziki w płaszczu Harry'ego i zaczął je zapinać, jeden po drugim. Sam Harry obserwował jego drobne palce, ale nie długo, bo widok jego grubych, gęstych rzęs z góry był o wiele ciekawszy i wręcz zapierający dech w piersi. - Chyba nie chciałeś tak wyjść.
- Tak naprawdę przyszedłem tutaj w niezapiętym płaszczu.
- Harry! - Louis spojrzał na niego karcąco. - Jesteś bardziej głupi, niż myślałem.
- Myślałeś, że jestem głupi? - zaśmiał się, totalnie rozczulony jego postawą. Wyglądał, jakby się troszczył i obchodziło go zdrowie i samopoczucie Harry'ego, co kompletnie go zaskoczyło. Wydawało mu się, że dawno nikt nie troszczył się o niego w taki sposób.
- A nie jesteś? - w końcu cofnął swoje ręce i ruszył w stronę wyjścia, z Harrym depczącym mu po piętach.
- A ty gdzie masz rękawiczki?
- Zapomniałem.
Kiedy opuścili budynek, niemal od razu uderzył w nich podmuch zimnego powietrza. Nawet Harry'ego przeszedł dreszcz, a na ciele pojawiła się gęsia skórka z powodu panującego mrozu. Wydawało się, że wraz z idącą wiosną, mróz zaczął ustępować, ale dzisiejszego wieczoru nic tego nie zwiastowało. Zastali jedynie powoli zachodzące słońce, które nijak miało się do temperatury.
- Chcesz iść na spacer? - Harry spytał po chwili, gdy szli tak, nic nie mówiąc, po prostu ocierając się ramionami.
Louis odwrócił swoją głowę w jego stronę, a wtedy ich spojrzenia się spotkały. Wzrok Harry'ego z jego oczu przesunął się natychmiast na ręce Louisa, opuszczone luźno po obu stronach jego ciała. Nie zastanawiał się długo nad tym, co tak bardzo chciał zrobić, ponieważ pragnął zrobić to właśnie w tej chwili. Złapał go za przedramię, a później powoli i bardzo niepewnie przesunął swoją dłonią w dół. Sunął nią tak długo dopóty, dopóki nie spotkała się z chłodną i drobną dłonią Louisa. Chwycił ją już bardziej pewnie i zdecydowanie, a następnie płynnie wsunął swoje palce między te Louisa, splatając je.
Trzymał ją już któryś raz od tak długiego czasu, ale trzymał ją po raz pierwszy w taki sposób. Była niesamowicie miękka i delikatna, a skórę miała alabastrową i aksamitną. Czuł się, jakby trzymał coś cennego. W pewnym sensie tak było. Chował ją w swojej większej dłoni i mógł chronić ją przed wszystkim, co ich otaczało. Sekundy mijały, a ich dłonie pozostawały złączone - żaden z nich nie cofnął swojej. Harry miał nawet wrażenie, że poczuł delikatny uścisk, jakby miało być to zapewnienie, że nie tylko on tego chciał.
Gdy Harry odniósł swoją głowę ponownie, aby na niego spojrzeć, Louis powiódł wzrokiem do ich dłoni. Rozchylił swoje przekrwione od przygryzania usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Jego policzki były zaróżowione, prawdopodobnie od mrozu, chociaż mógł się mylić.
- Tak - w końcu odpowiedział miękko po dłuższym czasie. - Chcę iść na spacer.
Mogło wydawać się to trochę dziwne, w końcu to niecodzienny widok tych dwóch mężczyzn, trzymających się za ręce i kroczących ulicami Anglii. Co prawda nie było to niczym nieakceptowalnym, wręcz przeciwnie, ale nikt by nie przypuszczał, że będą to akurat oni. Harry Styles, posiadacz jednego z najsłynniejszych salonów sukien ślubnych i Louis Tomlinson, sprzedawca koktajlów w centrum handlowym. Pozornie tak bardzo się od siebie różniący, ale w środku tacy sami - spragnieni miłości, szaleni. Harry Styles był szalony, ale dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Pomógł mu w odkryciu do tego Louis Tomlinson, niemniej szalony, niż on sam.
- Wczoraj wyszedłem z Peterem, narzeczonym mojej siostry i rozmawialiśmy... Strasznie się nudziłem, tak naprawdę.
Harry nie wiedział, dlaczego mu o tym mówił, ale czuł się swobodnie, mówiąc mu o zwykłych rzeczach, które działy się w jego życiu. Pierwszy raz się tak czuł, ale w żadnym wypadku nie było to złe.
- A ty jak spędziłeś swój dzień?
- Cóż... - Louis uśmiechnął się lekko, ponownie spoglądając na ich złączone dłonie, jakby nie mógł uwierzyć i musiał upewnić się, że to nie sen. Przynajmniej tak myślał Harry, bo czuł się dokładnie tak samo. - Nie za wiele. Jak zwykle poszedłem do pracy, po pracy wybrałem się na zakupy, byłem naprawdę bardzo zmęczony wieczorem.
- Teraz też jesteś?
- Tak, ale to dobrze, bo mogę się teraz zrelaksować z tobą.
Harry uśmiechnął się na jego słowa. Ujrzał przed sobą ławki na poboczach ścieżki, dlatego dopiero się zorientował, że prowadził ich w stronę parku. Żaden z nich nie miał jednak nic przeciwko. Ale w pewnym momencie przystanął, tuż przed ścieżką prowadzącą na jedno ze wzgórz. Louis również się zatrzymał, uważnie mu się przypatrując.
- Coś nie tak?
Styles pokręcił swoją głową, bo żadne słowa nie potrafiły przejść mu przez gardło. Ciche westchnienie zachwytu uciekło z jego ust, gdy przyglądał się twarzy mężczyzny - skąpana w promieniach słonecznych twarz wydawała się być złocista i uwydatniła małe piegi na jego nosie i policzkach, a chociaż mrużył swoje powieki, jego oczy przybrały najpiękniejszy, najbardziej intensywny kolor oceanu, w którym powoli tonął. Niemal czuł, jak woda wypełnia jego usta i nie pozwala mu oddychać, więc gdy tylko zaczął tracić swój oddech, zrobił wszystko, aby temu zapobiec.
Pochylił głowę i oparł o siebie ich czoła, ale zanim go pocałował, trwał tak chwilę, po prostu delektując się tą chwilą i obecnością Louisa. Czuł jego płytki oddech, który znacznie przyspieszył i otarł o siebie ich nosy, zanim w końcu musnął jego usta swoimi. Najpierw powoli skubał je leniwie, ale gdy Louis naparł nimi mocniej, pewnie położył dłoń na jego rozgrzanym policzku, pocierając go kciukiem. Zaczęli całować się pośrodku parku, czując się tak, jakby oboje zniknęli na moment, a świat wokół nich po prostu się zatrzymał.
Wolna dłoń Louisa powędrowała na jego kark, gdzie zacisnął palce, aby nie stracić równowagi, gdy stanął na palcach. Harry wtedy również zabrał dłoń z jego policzka i przeniósł ją na tył jego pleców, przyciskając do siebie mocno, jakby bał się go stracić.
Harry bał się go stracić. Bał się stracić kolejną, ważną osobę w jego życiu, ale nauczył się jednej rzeczy. Strach nie powinien powstrzymywać go od miłości.
Zaledwie kilka minut później, siedzieli na najwyższym wzgórzu ramię w ramię. Harry w pewnym momencie położył się na plecach i zaczął bawić się palcami dłoni Louisa, przyglądając się się jej uważnie. Louis za to wpatrywał się w zachodzące słońce.
- Jest tam coś ciekawego? - Harry spytał rozbawiony, gdy tylko to dostrzegł. Z powrotem podniósł się do pozycji siedzącej, spoglądając na profil twarzy Louisa. - Na co tak patrzysz?
- Na zachód - Louis odparł w końcu, zaszczycając go jedynie krótkim spojrzeniem, zanim powrócił nim do nieba. - To chyba pierwszy, na który mam okazję patrzeć w tym roku. I pierwszy taki piękny.
- Słońce zachodzi każdego dnia.
- Wiem to. Ale to nie znaczy, że widząc coś każdego dnia nie mogę tego kochać. - uśmiechnął się lekko. - Spójrz na świat w taki sposób, jak ja.
- Czyli jaki?
Nie uzyskał odpowiedzi. Ale gdy ponownie na niego spojrzał, w oczach ujrzał czysty zachwyt i uwielbienie, podziw do wszystkiego, co ich otaczało. Wpatrywał się w znikające za horyzontem słońce, jakby widział je po raz pierwszy i po raz ostatni, jak gdyby miało nie być jutra, a on starał się utrwalić jego obraz i zachować w pamięci na tak długo, jak było to możliwe.
Harry nagle zechciał patrzeć na świat w taki sposób, w jaki patrzył Louis. Chciał móc doceniać wszystko, czego nie doceniał wcześniej, czyli wszystko to, co uznawał za zwykłe. Nagle każda uprzejmość ze strony drugiego człowieka nie stawała się zwykłą uprzejmością, wdzięczny uśmiech nie stawał się zwykłym uśmiechem, szumiące liście koron drzew nie były zwykłym dźwiękiem - wszystko to było cudem. Harry miał szansę być świadkiem każdej z tych rzeczy, mógł je czuć, obserwować, podziwiać.
Mógł podziwiać Louisa.
Kiedy słońce już zaszło, leżeli na plecach na wilgotnej trawie, ale tym razem Harry nie myślał już więcej o swoim drogim płaszczu. Splótł palce dłoni na swoim brzuchu i wpatrywał się w gwiazdy, milcząc, ponieważ cisza była zadziwiająco kojąca.
- Jestem taki zmęczony, a nie chce mi się wstać - cichy chichot dotarł do jego uszu. - Mógłbym usnąć tu i teraz.
- Możesz iść w moje ślady i zasnąć tak, jak ja zasnąłem poprzednio - zażartował.
- Chętnie, ale staram się policzyć gwiazdy. Nie przeszkadzaj mi.
- Policzyć? - zapytał rozbawiony, zerkając na niego krótko. - Prędzej policzyłbyś moje włosy na głowie.
- To nie jest śmieszne, Harold - mimo wszystko, Louis zaczął się śmiać. - Chciałbym zrobić kiedyś coś tak fajnego, ale co rusz pojawiają się nowe. Zewsząd tyle nas otacza. Powiedzieć ci, co kiedyś usłyszałem?
- Co takiego?
- Że gwiazda, którą ujrzysz, a która świeci najjaśniej, świeci właśnie dla ciebie. To znak, że ktoś opiekuje się tobą i czuwa, tak jak... anioł stróż.
- To niemożliwe - Harry zaprzeczył od razu, marszcząc swoje brwi. Początkowo nie potrafił dopuścić do siebie myśli czegoś tak irracjonalnego. Gwiazdy były bowiem zwykłymi ciałami niebieskimi, nie mogły mieć nic wspólnego z tym, co działo się na ziemi, a już na pewno nie z samym Bogiem.
Ale gdy zmrużył swoje oczy, dostrzegł najjaśniejszą gwiazdę spośród tysięcy. Miał wrażenie, że migała do niego i patrzyła wprost na niego, jakby miała okazać się czymś ludzkim, zupełnie zwyczajnym.
- Czy jakaś świeci dla ciebie?
Pytanie Louisa nieco go zgubiło. Przełknął ciężko ślinę, długo zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie wiedział, czy była to prawda, czy kompletnie zwariował, był jednak prawie pewien, że czuł się otoczony opieką, której nie czuł dotychczas.
- Myślisz teraz o kimś?
- O mojej mamie - powiedział przez ściśnięte gardło. Nie mógł oprzeć się uczuciu, że czuł obecność swojej mamy, po raz pierwszy od kilkunastu lat.
Louis zwrócił ku niemu swoją głowę w ciszy. Wiercił mu dziurę w głowie swoim spojrzeniem, ale mimo to Harry nie chciał wtedy na niego patrzeć. Przypatrywał się tej małej, nieszczęsnej gwieździe, nie potrafiąc przestać myśleć o słowach Louisa.
- Wiesz co, pokażę ci coś - odezwał się nagle Tomlinson, chwytając jego dłoń. Kompletnie go tym zaskoczył, ale nie miał nic przeciwko. - Może to głupie, bo ludzie nie mówią o tym. Mają GPS i te inne, głupie rzeczy. Ale ja lubię patrzeć na to tak, jakbym sam coś odkrywał.
Z tym wyciągnął ich ręce w górę i wyprostował dłoń Harry'ego, przyciskając wszystkie cztery palce do siebie i oddzielił od nich kciuk, tak, aby stwarzał kąt prosty.
- Widzisz jakąś konstelację?
- Widzę... widzę Wielki Wóz - odparł nieco zdezorientowany.
- Przysuń dłoń prosto od niego wprost do dwóch gwiazd na prawo od Wielkiego Wozu. A później powiększ odległość między tymi gwiazdami o pięć razy.
Harry zrobił to. Zmrużył jedno oko i przechylił głowę w bok, aby ułatwić sobie tę czynność. Przeprowadził linię dłoni od Wielkiego Wozu przez gwiazdy pięciokrotnie, tak, jak rozkazał mu Louis, ale nie dostrzegł niczego szczególnego.
- Co teraz?
- Nic. To sposób na wyznaczenie północy. Jakbyś kiedykolwiek się zgubił.
- Louis - roześmiał się, opuszczając swoją dłoń i spojrzał na mężczyznę, który robił to samo, co on przed paroma chwilami. Wydawał się przy tym być bardzo skupiony. - Wątpię, że zapuszczę się kiedyś tak daleko, aby gwiazdy mówiły mi, gdzie mam iść.
- A może kiedyś - zaczął Louis, wciąż uporczywie wpatrując się w gwieździste niebo. - Nigdy nie wiesz, czy nie będziesz potrzebował kompasu, nie zgubisz się.
- Cóż, zachowujesz się jak kompas, który zna chyba każdą konstelacją na niebie, więc...
Louis dopiero wtedy położył dłonie na swoim brzuchu i głęboko odetchnął. Wyciągnął nogi przed siebie, a Harry przyglądał mu się cały ten czas.
- Jutro kolacja, pamiętasz? - zapytał nagle, przekręcając się na bok, przodem do Louisa. Zaczął tak, jak poprzednio, skubać dłońmi źdźbła trawy, które brudziły mu dłonie. - Chcę się tylko upewnić, czy nie zrezygnowałeś, bo może już nie chcesz.
- Nie zrezygnowałem - pokręcił głową Louis. - O której?
- Przyjadę do ciebie o... o szóstej. Może być? Przyniosę ci tę koszulę, o której ci mówiłem.
- Czy nie jest obciachowa?
- Nie, jest... elegancka - pozwolił sobie na mały uśmiech, na wyobrażenie Louisa w koszuli, którą już dawno dla niego wybrał, wyprasował i powiesił naprzeciwko wejścia do swojej garderoby. - Będzie pasować ci do oczu.
Mógł przysiąc, że Louis zarumienił się na jego komplement, ale nie dostrzegł tego przez panujący mrok. Milczał zatem i wyobrażał sobie, jak będzie wyglądał jutrzejszy wieczór. Bał się reakcji ojca, bo choć ten kochał go całym sercem, to nie był pewien, czy ktokolwiek był przygotowany na taką nowinę. Ale tym samym nie mógł się już doczekać, ponieważ naprawdę czuł się gotowy, aby to zrobić. Nie był to ktoś narzucony z góry, żadna kobieta, z którą próbowała zeswatać go jego siostra, żadna bliska przyjaciółka ani nawet nie obca dziewczyna, którą mógłby poprosić o udawanie jego partnerki, aby tylko zadowolić ojca. Nie.
To był Louis. Był to mężczyzna, w którym powoli się zakochiwał, który zaistniał w jego życiu w najbardziej niespodziewanym momencie, ale z całą pewnością nie był to przypadek. Przypadki nie istnieją. A Harry, choć wcześniej tego nie widział, zgubił się i potrzebował kompasu, który zaprowadzi go do domu.
- To takie zabawne. - odezwał się Louis, gdy kroczyli ponownie ścieżką w stronę wyjścia z parku. - Przecież jeszcze niedawno prawie zabiłeś mnie na pasach. Nie spodziewałem się, że przez ten czas wylądujemy razem w areszcie odwiezieni przez radiowóz policyjny, że będziesz uczył mnie tańczyć, a ja zrobię ci mój koktajl...
- Ja też się nie spodziewałem - Harry zwrócił swój wzrok na ich złączone dłonie, których widok przyprawiał go o przyspieszone bicie serca. Dziś po raz pierwszy trzymali się publicznie za ręce, i chociaż było to tylko trzymanie się za ręce, dla nich to był wielki krok. Każdy, kolejny pocałunek był czymś wyjątkowym i równie oszałamiającym. - Przyjadę po ciebie.
- Mówiłeś to już.
- Racja. Odprowadzić cię do domu?
- Nie, Harry - mężczyzna pokręcił swoją głową, nieco zwalniając. - Dam sobie radę sam. Napiszę ci, jak dotrę.
- Zrób to.
Harry pozwolił sobie pochylić się i złożyć pożegnalny pocałunek z kąciku jego ust. Miał być obietnicą, że spotkają się jutro i tym razem spędzą ze sobą więcej czasu - prawdopodobnie cały wieczór. Wieczór, który zmienić miał wiele.
***
Z samego rana Harry udał się do fryzjera, aby podciąć swoje włosy, które były już nieco przydługie i po raz pierwszy od kilkunastu dni wybrał się na zakupy po zwykłe, spożywcze produkty. Potrzebował po prostu rozładować buzujące w nim napięcie, a przy okazji będzie miał pełną lodówkę, więc gdyby Louis zechciałby nocować u niego ponownie, tym razem mógłby podjąć się nieudolnym próbom przygotowania mu śniadania. Była to przyjemna wizja, o której śnił nocą i dzięki której obudził się z uśmiechem na twarzy.
Przed południem wybrał się do swojego salonu, który był zamknięty w weekendy, ale tym razem posiadał klucz i pamiętał o wszystkich zabezpieczeniach antywłamaniowych. Wszedł więc do środka bez problemu i udał się do kwiaciarni, aby sięgnąć po przygotowany przez Kim bukiet na jego własne życzenie. Zanim wczorajszego dnia wyszedł z pracy, poprosił Matta, aby dostarczył wyjątkowo dzisiaj bukiet i w zamian zaoferował mu premię, która była z resztą zasłużona.
Zaczął wypatrywać wśród wazonów z kwiatami najpiękniejszej, herbacianej róży, którą pragnął dać Louisowi. Zacisnął swoje usta w wąską linię, aby się nie uśmiechnąć, bo przed jego oczami pojawił się obraz Louisa, w którego oku dostrzega błysk, a na policzkach pokaźnie rumieńce, gdy obiera kwiat, a następnie przyciska nos do jego płatków, aby zaciągnąć się ich zapachem. Harry miał wrażenie, jakby zaledwie wczoraj Louis przyszedł do jego kwiaciarni w celu obejrzenia zamówionego przez siebie bukietu. Ich znajomość nie zaczęła się najlepiej, a sam Harry nie pałał do niego zbyt dużą sympatią, ale nie wiedział wtedy, że błękitnooki chłopak miał zawrócić mu w głowie.
Wyciągnął komórkę i wybrał numer do jednego ze swoich przyjaciół, który zajmował się dostarczaniem kwiatów. Pracował tylko na pół etatu, więc bywał w pracy rzadko - tylko wtedy, kiedy pojawiały się zamówienia, ale bez wahania zgodził się na ofertę złożoną przez Harry'ego.
- Cześć, Matt. Dzisiaj aktualne? - zapytał od razu, gdy usłyszał jego głos w słuchawce. W tym samym czasie chwycił między palce różę bardzo ostrożnie, aby nie pokłuć się jej kolcami.
- Przykro mi, Harry, ale moja córka złamała sobie dzisiaj nogę. Naprawdę przepraszam, nie dam dzisiaj rady.
- Och... - Harry zamrugał szybko swoimi oczami i nie ukrywał, że poczuł się lekko zawiedziony. Starał się jednak nie mieć mu tego za złe, dzisiejszy dzień był w końcu dniem wolnym, a zdrowie jego córki było zdecydowanie ważniejsze. - To... To nic. To nie było nawet nic aż tak ważnego.
- Nic ważnego? Nigdy nie prosisz mnie o takie rzeczy.
- Chodzi o... o pewną osobę. Ten sam adres, pod który prosiłem cię już, abyś wysłał kwiaty. - wyznał w końcu, przechadzając się po drewnianej podłodze, zapatrzony w płatki róży. - To matka mojego przyjaciela.
- Matka? - zdziwił się Matthew. - Myślałem, że to klient. Nie wiedziałem, że to ktoś tobie bliski.
- Klient?
Harry zmarszczył swoje brwi i zatrzymał się wpół kroku. Zacisnął mocniej palce na łodydze do takiego stopnia, że kolce, znajdujące się tuż pod jego opuszkami, boleśnie się w nie wbiły.
- Tak, klient. Początkowo byłem zdziwiony, bo nie spodziewałem się, że mężczyzna mógłby zamawiać kwiaty, ale pod tym adresem mieszka facet.
Niepokój zaczął wzrastać w ciele Harry'ego. Miał złe przeczucia, chociaż nie potrafił jeszcze dokładnie określić swoich obaw. Może była to zwykła pomyłka, czym nie powinien się wcale przejąć i nie wypytywać o to Louisa, aby go tym nie zadręczać. Niestety, nie potrafił o tym nie myśleć - z każdą sekundą stawał się coraz bardziej zdenerwowany, więc wiedział, że potrzebował udać się pod podany adres w tym momencie.
- Wszystko dobrze? - odezwał się ponownie głos po drugiej stronie.
- Tak. Tak, dziękuję Matt, nie mam ci niczego za złe. Powrotu do zdrowia dla Katelyn. - rzekł uprzejmie, z trudem siląc się na spokojny ton głosu, który bliski był załamaniu.
Zamknął salon chwilę później, układając różę wraz z bukietem na siedzeniu pasażera i odjechał spod salonu, początkowo planując zostawić kwiaty w mieszkaniu. Jego następnym celem był adres, który podał mu Louis. I chociaż nie wiedział, czego mógł spodziewać się tam zastać, czuł, że nadszedł w końcu czas, aby tajemnice wyszły na jaw.
3 notes · View notes
xomki · 7 years
Text
Ireneusz Mazur o formie Kurka
Ważny dla sprawy jest tok sezonu klubowego w wykonaniu starszego z przyjmujących. Większą jego część przesiedział w kwadracie dla rezerwowych, emocje zapewne w nim buzowały, ponieważ zarówno my, jak i on wiemy, że jest to zawodnik szóstkowy. W tej sytuacji jego psychika prawdopodobnie była napięta niczym cięciwa łuku, co przy rozchwianym i niebyt wymagającym okresie treningowym spowodowało, że musiał na nowo budować formę. Dołączył do Skry, można powiedzieć, że dzięki niemu zespół wywalczył srebro, a następnie trafił prosto do kadry prowadzonej przez trenera, który stawiał na mocny trening i wymagające zajęcia. Do tego typu obciążeń przyzwyczajeni byli tylko kędzierzynianie i zawodnicy innych klubów musieli się nieco przestawić. Na kogo zmiana intensywności ćwiczeń wpłynęła najbardziej? Na rozchwianego w czasie sezonu klubowego Bartka! Przyjmujący miał za sobą czas luzu, niezbyt intensywnych treningów i nagle trafił do szóstki. Wytrzymał pierwsze dwa mecze, ale w trzecim prawie nie mógł się ruszać, ponieważ biologicznie organizm zmagał się z narzuconym obciążeniem. To najzupełniej normalne. Zawodnik po prostu ponosi konsekwencje poprzedniego sezonu i pracy, którą ostatnio wykonał. Ona przyniesie owoc, ale później, w czasie mistrzostw Europy. Bartosz Kurek w świetnej formie nie jest nam najbardziej potrzebny teraz, ale w najważniejszym turnieju sezonu reprezentacyjnego. Fefe postępuje w tej chwili bardzo mądrze. Bartek pojawia się na boisku, więc wie, że nie poszedł w odstawkę, a selekcjoner jednocześnie daje mu czas na regenerację, śledząc zachodzące w jego ciele procesy biologiczne i reakcje na trening. W momencie, kiedy w jego organizmie nastąpi superkompensacja, czyli wrzut siły, sprawności i lekkości, wtedy nadejdą mistrzostwa Europy i nasz as będzie wiedział, co z tym zrobić
1 note · View note