Tak naprawdę to smutek ukierunkowuje nasze życie na odpowiednie tory.
Przeczytałam to zdanie pod zdjęciem instagramerki, która jeszcze wczoraj była wśród grona moich bliskich znajomych. Nie mogłabym nazwać naszej więzi przyjaźnią, bo ta relacja skupiała na sobie lajki i followersów ze znanej wszystkim aplikacji do tworzenia idealnego życia poprzez fotografie. Nasze zdjęcia na tle palm i plaż o gorących piaskach, z kolorowymi drinkami w dłoniach i najlepiej w strojach kąpielowych, które podkreślały nasze szczupłe sylwetki miały po prostu większy zasięg. Ta dziewczyna wczoraj miała w oczach przerażenie, gdy podczas naszych wakacji na uroczej greckiej wyspie pakowałam swoją walizkę z uśmiechem na twarzy. Mój telefon od tamtej chwili milczał. Nie było powiadomień z insta, komentarzy i nowych twarzy, które za ekranem swojego smartfona marzyły o życiu, jakie my miałyśmy. Moje długie paznokcie w kolorze neonowej czerwieni były dziś połamane w przynajmniej trzech miejscach. A na tablicy właśnie pojawiła się informacja, że mój lot rozpoczął odprawę.
Miałam niesamowite szczęście. Jest szczyt sezonu letniego, lotniska są przepełnione jednostkami, które teoretycznie są tutaj po to, by odpocząć. Tak naprawdę ich wakacje sprowadzają się do tanich drinków z podrzędnych barów, wypijanych na szybko przy basenie i osiągnięciu ich celu na siedem krótkich dni urlopu - wypić tyle, by poczuć zawirowanie w głowie i na chwilę przestać czuć cokolwiek. Mój cel był inny odkąd zaczęłam spotykać na swojej drodze ludzi, którzy poprzez Instagram zarabiają pieniądze. Ludzi, którzy nie wiedzą na czym polega prawdziwa praca, bo ich zajęcie sprowadza się do promowania produktów, których nigdy nie używają, ale ładnie wyglądają na półce w łazience.
Odprawa poszła sprawnie. Mój upadek z pozycji znanej influencerki również poszedł jak po maśle. W jednej chwili przestałam być autorytetem dla tych, którzy nawet nie wiedzieli jak brzmi moje prawdziwe imię. Do tej chwili cieszyłam się z powrotu do poprzedniego życia. Teraz, siedząc w samolocie, który ma mnie przetransportować do ojczyzny, z trudem powstrzymywałam łzy, bo wiedziałam, że nie ma już odwrotu. Moje konto musi zostać skasowane, trzy lata mojego beztroskiego życia musi być usunięte z mojej pamięci. Na moim koncie wciąż są pieniądze, które zarobiłam ciężko pracując przy dodawaniu kolejnych hasztagów. Jestem w stanie wynająć mieszkanie w centrum stolicy i nie wychodzić z niego przez kolejny rok. Ale co zrobię później?
Zmiana tożsamości to nie jest odpowiedni pomysł, ale to pierwsze o czym pomyślałam zadając sobie pytanie o przyszłość. Po trzech latach ciągłego kombinowania co robić, żeby moją pozycję utrzymać i nie robić nic, nagle przyszło mi zastanawiać się, jak funkcjonować bez Instagrama, który dawał mi energię każdego poranka i przy którym kończyłam każdy wieczór. Nie mogłam jednak tak po prostu przekreślić tej osoby, której odbicie widzialam w lustrze, nawet jeśli musiałam moją ukochaną biznes klasę zamienić na niewygodne siedzenia w klasie ekonomicznej. Po prostu potrzebowałam trochę czasu, żeby spokojnie usiąść i pomyśleć, jak rozwiązać tą beznadziejną sytuację.
Po dwóch godzinach samolot wylądował na warszawskim Okęciu. Zadzwoniłam do rodziców, których zawsze informowałam, gdy wracałam do kraju. Mój biedni staruszkowie. Odkąd przeniosłam się do Warszawy myślą, że pracowałam jako stewardessa i stąd moje liczne podróże i wypady w różne zakątki kraju. Moje kłamstwo nabierało przy nich sensu, bo nijak nie mogli sprawdzić, czy praca, którą wykonuję, jest w rzeczywistości tylko podróżowaniem, za każdym razem więc podczas moich odwiedzin, oppwiadałam im historie o moim spełnieniu zawodowym. Moja mama założyła nawet Instagram, jak to mówiła, po to, by razem ze mną móc podróżować pozostając w domu. Zdarzyło jej sie kilka razy zadzwonić i porządnie opieprzyć mnie za kolejne zdjęcie w bieliźnie czy stroju kąpielowym. Pół żartem pół serio mówiła, że kobiecie z klasą, pracującej ciężko i niezależnej nie wypada wrzucać takich zdjęć do sieci. Nasze rozmowy często były w formie żartu, choć wiedziałam, że w ten sposob stara mi się przekazać wartości, które powinnam traktować poważnie. Nie jestem pewna, czy wybrała odpowiednią drogę, zważając na to, że od trzech lat regularnie karmię ich kłamstwami o mojej szybko rozwijającej się karierze na pokładzie samolotu.
Prawda jest taka, że nigdy nie byłam stewardessą. Byłam po prostu kobietą, która utrzymywała się z pieniędzy bogatego starszego pana, a w zamian za wszelkie luksusy, których mi nie brakowało, od czasu do czasu zakładałam pończochy i klęczałam przed nim. Mój Szef, bo tak kazał o sobie mówić w towarzystwie, był nad wyraz zestresowanym człowiekiem z twarzą o ciężkich rysach, na których rzadko można było dostrzec uśmiech. Był szefem jednej z największej korporacji w Europie i mieszkał w Warszawie, bo szukał tu spokoju, którego nie mógł zaznać w kraju, z którego pochodził. Był wyjątkowo szarmancki i zanim zgodziłam się na nasz układ próbował mnie oczarować opowieściami o świecie, który on jest w stanie mi pokazać z najpiękniejszej strony.
Trzy lata temu byłam zaginioną dziewczyną z małego miasteczka, której zachciało się przygody w wielkim mieście. Dziś jestem kobietą, która tą przygodę zakończyła.
Na lotnisku, przed parkingiem spotkałam parę taką jaką ja tworzyłam z szefem. Piękna modelka z insta i mocno przeciętny gość, który mógłby być jej dziadkiem. Ona w drogiej sukience od Valentino i butach od Prady, z przewieszonym Louisem przez ramię. On w garniturze szytym na miarę i idealnie przyciętą siwą brodą z gdzieniegdzie przebijającym się ciemniejszym zarostem, który jest pamiątką po jego latach świetności. Oby dwoje z telefonami w dłoniach, on wciąż załatwiając wszystkie ważne sprawy związane z firmą, ona zerkając na kolejne lajki i komentarze. Mój telefon leżał w walizce i odkąd opuściłam najpiękniejszy hotel na wyspie, wciąż milczał.
Zauważyła mnie i jej pusty wzrok nagle ogarnęło zdziwienie. Znałyśmy się. Widywałyśmy się regularnie na balach, przyjęciach i kolacjach bogatych biznesmenów. Byłyśmy ich tłem, mimo że to najczęściej na nas była zwrócona uwaga zazdrosnych żon tych mężczyzn, którzy jeszcze byli wierni lub po prostu zdradzali po cichu, światu ukazując ideał życia z rodziną. Czasami z grzeczności zamieniałyśmy parę słów, które najczęściej były po prostu wysublimowanymi złośliwościami. Czułam od niej bijącą niechęć do mojej osoby, kiedy pierwszy raz pojawiłam się z Szefem na salonach. Zastanawiałam się często, o co jej chodzi i dlaczego to akurat ja w czymś jej przeszkadzam, skoro po mnie było jeszcze wiele innych kobiet, nierzadko młodszych i piękniejszych. Jeden raz zapytałam o to Nikolę. Moją bliską znajomą, z którą najczęściej spędzałam wakacje i z którą nakręcałyśmy lajki.
- Oh, naprawdę musisz się nad tym zastanawiać? To po prostu czysta zazdrość, Szef zamienił ją na Ciebie kiedy tylko pojawiłaś się na horyzoncie.
Nikola była niesamowicie bezpośrednia. Rzadko kiedy kłamała i od ponad pięciu lat była pupilkiem swojego sponsora. Między nimi wytworzyła się dziwnego rodzaju więź, której za nic nie byłam w stanie rozgryźć. Zawsze dogadywali się samymi spojrzeniami. Nikola była zawsze zadowolona i miała wszystko to, o czym ja marzyłam - drogi samochód, mieszkanie na własność w centrum Warszawy, masę wolnego czasu, hotele pięciogwiazdkowe i kawior na kolację. W zamian za swoje luksusowe życie spędzała dwie noce w hotelu pod Warszawą, gdzie uprawiała seks ze swoim Panem, jak zwykła go nazywać. Ona jednak nie musiała się do niczego zmuszać - wiedziała od początku na czym będzie polegał ten układ i lubiła tę grę. Często mi powtarzała, że sukces w tej branży to pozwolić, by znalazł Cię ktoś, kogo będziesz w stanie polubić. Jej się udało.
I wtedy, trzy lata temu, gdy ja ze zlamanym sercem rozpakowywałam walizki w zupełnie dla mnie nowym miejscu, w małym mieszkaniu, to ona pokazała mi drogę do lepszego życia.
0 notes
Take o chonce in Vegas- prompt
Ode mnie: Dostałam tę propozycję, jak, wieki temu i w końcu to publikuję. Nie sądzę, bym kiedykolwiek czytała tekst o ślubie w Vegas (chociaż wiem, że na pewno jest takich kilka), więc wszystko, co się pojawia w tej pracy, to wyłącznie moja wyobraźnia i oparcie na serialu “Przyjaciele”. Co prawda, ten odcinek obejrzałam tylko w połowie, ale to miała być inspiracja, a nie żywcem zerżnięta akcja, więc sądzę, że podołałam.
Nie betowany.
Naprawdę proszę o jakiś komentarz do tego. Naprawdę.
* * *
-Louis, włóż to w końcu i zajmij swoje miejsce…
-Próbuję!
-Zapuszczę tu korzenie.- Niall westchnął ciężko i zaczął stukać palcami w zagłówek, oparty o fotel za ich miejscami w samolocie. Liam w zniecierpliwieniu patrzył, jak Louis stara się upchnąć bagaż podręczny w luce nad ich głowami, tym samym torując przyjaciołom przejście.
-To trochę potrwa, Liam.- Harry odezwał się ze swojego miejsca przy oknie, w spokoju czytając książkę.- Wpakował tam swoje ego.
-Cóż, nie moja wina, że ty swojego penisa możesz schować w futerał na okulary i jeszcze zostanie ci miejsce na te okulary, a niczego więcej do życia nie potrzebujesz. - Szatyn odrzekł natychmiast, zaraz uśmiechając się szeroko do siebie, gdy zdołał wcisnąć torbę tak, by nie spadła podczas lotu.
-Na pokładzie są dzieci, Louis. Jak zwykle wybrałeś najgorszą możliwą ripostę.
-Moje wybory życiowe są idiotyczne, nieprawdaż?
-Dobrze, że się ze sobą zgadzamy w tym temacie.
-Właśnie.- Louis naciągnął podwinięty materiał koszulki na brzuch, po czym zajął miejsce obok Harry’ego i przybliżył do niego swoją twarz, uśmiechając się uroczo.- W końcu byłeś jednym z nich.
I Harry zmrużył oczy, fukając pod nosem, zanim zwrócił całą swoją uwagę ponownie na książkę, którą trzymał w dłoniach, a Louis jeszcze cmoknął na niego złośliwie, wyraźnie zadowolony z siebie.
-Jakim cudem Zayn zabukował dla nich miejsca tuż obok siebie, nigdy tego nie pojmę.- Liam mruknął do Nialla, gdy już siedzieli i czekali na start. Blondyn uśmiechnął się krzepiąco, układając swoją dłoń na tej należącej do starszego chłopaka, by ten mógł spleść ich palce.
-Ponieważ ja boję się siedzieć przy oknie, które mamy lewej stronie. Prawą rękę mam złamaną. Nie mogę więc usiąść ani przy oknie, ani mieć któregoś z nich po swojej prawej, bo Harry to łamaga i może mnie szturchnąć, a to boli, natomiast Louis tylko czeka, żeby porysować mi cały gips. Louisa nie mogę mieć nawet po swojej lewej, to wciąż za mała odległość. Dodatkowo muszę siedzieć przy przejściu, bo mam przewiany pęcherz. Biorąc pod uwagę to wszystko, prawdopodobieństwo, że będą siedzieć osobno, od początku wynosiło zero. To czysta kalkulacja, skarbie. -Wyjaśnił dokładnie i Liam przewrócił oczami, z głową opartą na ramieniu swojego ukochanego.
-Pozabijają się, zanim zdążymy wylądować.- Powiedział tylko, nim stewardessa rozpoczęła prezentację zasad bezpieczeństwa na pokładzie.
-Vegas, panowie!-W pewnym momencie Louis wykrzyczał podekscytowany, wyrywając pozostałą trójkę z bezpiecznej ciszy, jaka między nimi panowała.- To takie niesamowite, zamierzam imprezować do upadłego, pójść na jakieś zakupy, poderwać jakiegoś modela…
-Dwa piwa przy mocniejszym bicie, koszulka z New Yorkera i danie dupy obcemu facetowi w klubowym kiblu to twoje plany na weekend w Vegas, poważnie?- Harry zmarszczył brwi.- Myślałem, że wymyślisz coś lepszego.
-Jak śmiesz?!-Szatyn pisnął urażony i natychmiast odwrócił się gwałtownie za siebie, wczepiając palce mocno w boki fotela.- Dam panu dychę, jeśli zamieni się pan ze mną miejscami.-Powiedział do siedzącego tam pasażera, zyskując jedynie jego zdziwienie, zanim Liam pociągnął go za ramię do jego wcześniejszej pozycji.
-Louis, nie możesz zmienić miejsca. Siedź spokojnie, to nie potrwa długo.
-Robię to tylko dla Zayna. Tak go serdecznie uściskam go na powitanie, że zmiażdżę mu wszystkie kości. Z miłości. - Warknął, z każdym słowem agresywnie poprawiając w fotelu własne ciało i poduszkę podróżną. Ostentacyjnie wypiął się do Harry’ego i zamknął oczy z postanowieniem, że sen będzie najlepszym wyjściem z tej sytuacji.
Jeszcze parę lat temu to wyglądałoby zupełnie inaczej. Louis wtuliłby się z przyjemnością w ciało bruneta i pozwolił mu ukołysać się do snu, upojony jego zapachem. Ich obrączki stykałyby się ze sobą w ciasnym uścisku ich dłoni, rażąc w oczy nietolerancyjnych zazdrośników, a oni nie przejmowaliby się niczym, z wyjątkiem bicia ich serc. Harry obudziłby Louisa, kiedy stewardessa przyniosłaby im coś do jedzenia i całkiem możliwe, że karmiliby siebie nawzajem. Wypowiadaliby swoje imiona z czułością, śmiali się z żartów, które tylko oni rozumieli. A ten weekend w Vegas spędziliby na wspólnych spacerach, robieniu żartów swoim przyjaciołom i próbach zbicia majątku w jednym z kasyn.
Ale to było i miało już nigdy nie wrócić. Było im dobrze tylko na początku, szczenięca miłość i spontaniczna decyzja o ślubie nie skończyły się tak, jak dzieje się to w bajkach. Nie żyli długo i szczęśliwie. Ich małżeństwo skończyło się, zanim właściwie się rozpoczęło.
Zaczęło się niewinnie; drobne sprzeczki o dodatki na pizzy czy film na sobotni wieczór we dwoje. Louis kilka razy wydał na buty połowę pieniędzy, które były przeznaczone na zapłatę za wynajem mieszkania, przez co na miesiąc musieli zamieszkać w kuchni Liama. Harry sprowadził pod ich dach złodzieja, który zmanipulował go w pięć minut, przekonując go, że jest jego krewnym, rodzina wyrzuciła go z domu i nie miał się gdzie podziać.
W ten sposób doszli do momentu, w którym wspólne wycieczki dzielili na dwa plany zwiedzania; Louis decydował się tylko na największe atrakcje, a potem sam chodził do klubów, Harry natomiast obchodził wszystkie muzea w danym mieście, wieczorami grając w warcaby z obsługą hotelu.
Ostatecznie postanowili się rozstać, gdy w grę weszły latające talerze, podział miejsca w lodówce i wizyty policji, wezwanej przez sąsiadów z obawy przed morderstwem w ich bloku. Ich małżeństwo trwało rok i Louis musiał poprosić o pomoc znajomego prawnika, by otrzymać rozwód, gdyż ich pierwsza rozprawa nie przekonała sędzi o trwałym rozpadzie ich pożycia.
Mimo nieudanego związku, wciąż spędzali ze sobą czas, tłumacząc sobie, że robią to wyłącznie przez wzgląd na ich paczkę przyjaciół, nierozłączną od czasów liceum. Liam, Niall i Zayn byli najważniejszymi osobami w ich życiu i nie chcieli stawiać ich w sytuacji, gdzie musieliby dzielić czas na ich dwójkę, tylko dlatego, że im się nie udało.
Od rozwodu wciąż sobie docinali, każdy ich wspólny wypad kończył sprzeczką i obrazą jednego z nich, a każda rozmowa była wyścigiem, kto kogo pierwszy poniży na tyle, by druga osoba się poddała. Tak właśnie wyglądało ich życie. Mimo wszystko, gdzieś głęboko w sercu czuli, że gdyby rozstali się i nigdy już nie spotkali, to nie byłoby już takie samo; czegoś by im brakowało. Jednak żaden z nich się do tego nie przyznał. Nigdy, przez okrągłe trzy lata.
* * *
Louis przespał cały lot. Dopiero po wylądowaniu samolotu, Liam obudził go, zabierając mu rękę spod podbródka, przez co szatyn z impetem uderzył twarzą w podłokietnik.
-Jesteśmy na miejscu, Tommo.- Wyszczerzył się i szybko opuścił swój fotel, rzucając się do ucieczki przed poirytowanym przyjacielem na granicy snu i jawy. A Louis wystrzelił za nim od razu, nawet nie pamiętając o torbie podróżnej, więc Harry wziął ją dla niego, jak przystało na dobrego kumpla. Na lotnisku czekał już na nich Zayn i zmarszczył brwi na widok Louisa, który jako pierwszy wpadł mu w ramiona.
-Zaynerr! Mój ulubiony znajomy model!-Wykrzyczał wesoło, kołysząc ich przesadnie na boki.
-Twój jedyny znajomy model, LouLou. - Mulat poprawił go z rozbawieniem w głosie.- Umm, Louis, nie to, żebym wątpił w twoje wyczucie stylu i w ogóle… Ale co ty masz na twarzy?
-Skórę?-Odrzekł, odsunąwszy się od niego na odpowiednią odległość, by spojrzeć mu w oczy.-To nie wyczucie stylu, to anatomia człowieka, Zayn. Biologia czy Bóg, jak kto woli…
-Narysowane wąsy i kwiatki na czole to stałe elementy twojej twarzy? Jakoś wcześniej tego nie zauważyłem.
-Jakie w- Louis otworzył szeroko oczy w zdumieniu, a potem zmrużył je niebezpiecznie, odwracając się powoli za siebie, gdzie Harry po cichu oddalał się od grupy.- Harold!- Wrzasnął na całe lotnisko i natychmiast rzucił się w pogoń za brunetem.
* * *
-Achh, nareszcie. Czas na imprezę!- Tomlinson zarządził klaśnięciem dłoni, gdy rozpakował się w swoim pokoju i zawitał w tym należącym do Liama i Nialla. Zayn był tam z nimi, brakowało tylko Harry’ego, ale Louis się tym nie przejmował.
-Nie dzisiaj, Lou. Mam wstępną sesję, za godzinę mam być na planie.
-My też nie damy rady.- Liam odezwał się zaraz po Zaynie, sprawiając, że mina Louisa rzedła z każdym kolejnym słowem.-Mamy mało czasu, jeśli chcemy wziąć ślub jutro, już dzisiaj musimy się rozejrzeć po wszystkich dostępnych kaplicach.
-Po cholerę wam ten ślub, co? Mam pomysł, zanim popełnicie największy błąd w swoim życiu, najpierw spróbujcie razem zamieszkać i sprawdzić, czy to się uda, hmm? Czy to brzmi jak plan?
-To, że wam się nie udało, wcale nie oznacza, że nas też czeka ten los.- Niall pokręcił głową, cicho się śmiejąc.- Ale może Har-
-Super, czyli jestem zdany na samotność.
-Możemy pójść na imprezę jutro, wszyscy razem. Ale jutro. Po ślubie chłopaków, na przykład.
-Niech wam będzie.- Szatyn westchnął, rzucił ostatnie desperackie spojrzenie Zaynowi i wrócił do swojego pokoju, decydując, że tego wieczoru po prostu się upije i grzecznie pójdzie spać, by nie wpakować się w żadne kłopoty. To miał być bardzo rozsądny plan.
* * *
Pół butelki bourbonu i kawałek sernika z karmelem- tyle wystarczyło, by Louis stanął przed drzwiami pokoju Harry’ego i wszedł do środka bez pukania.
-Napijmy się razem, mój drogi przyjacielu!- Oznajmił na wejściu, a Harry stanął jak wryty przed swoim łóżkiem, ubrany jedynie w szlafrok, z rękami nad głową w próbie związania mokrych loków w koczka.
-Nie ma sprawy, siadaj.- Wzruszył beztrosko ramionami, ku wyraźnej uciesze Louisa. Z hotelowego barku wyjął brandy i szkocką oraz dwie szklanki, po czym oboje usiedli na podłodze w nogach łóżka i wypili pierwszy toast, za wystawionych do wiatru przyjaciół.
-Przez ciebie nie mogłem wyjść do klubu, a tak bardzo chciałem, Harry!- Louis sapnął smutno, kilka drinków później.
-Dlaczego przeze mnie?
-Bo nie mogę zmyć tego gówna z twarzy!
-Daj spokój, ten wianek z kwiatków jest uroczy… - Zagruchał brunet, a jego oczy autentycznie rozbłysły, jednak starszy uznał to za wynik obecności alkoholu we krwi. Rumiane policzki utwierdzały go w tym przekonaniu.
-To niesprawiedliwe. -Mruknął, a zaraz po tym uśmiechnął się szeroko i zerwał ze swojego miejsca, dopadając do małej torby podróżnej dwudziestodwulatka w poszukiwaniu markera, którym została pomazana jego twarz.- Naprawimy to!- Dodał tylko, zanim zrobił pierwsze kreski na twarzy roześmianego Harry’ego.
-Co tworzysz?
-Zrobię ci koci pyszczek.
I tak się stało, już chwilę później miał serduszko na nosie i odchodzące od niego wąsy na policzkach, a nawet napis „Haryy” na czole. W tamtym momencie nawet mu to nie przeszkadzało, tak bardzo zatopił się w zachwyconym spojrzeniu szatyna. Louis odrzucił marker i opadł z powrotem na podłogę, głowę opierając na łóżku i przyglądając się swojemu dziełu.
-Hej, mam pomysł! Na dole jest jakieś przyjęcie, chodźmy porzucać w ludzi oślinionymi żelkami!
-To genialne! Tylko założę majtki. -Styles wyjął z walizki czystą parę bokserek i założył je pod szlafrok, po czym zabrał z barku żelki i ogłosił, że jest gotowy, więc zamknęli pokój na klucz i zeszli na pierwsze piętro hotelu, do sali bankietowej, w której trwał zlot najwybitniejszych lekarzy w jakiejś dziedzinie- nawet nie chciało im się czytać pełnego opisu na tablicy z ogłoszeniem o zakazie wstępu osób niepowiązanych z tym wydarzeniem.
Niedługo potem zostali wyrzuceni z hotelu na czas imprezy, jednak wcale im to nie przeszkadzało, bo zdążyli zużyć całą paczkę żelków, śliniąc je i rzucając we włosy lekarzy, a potem głośno się z nich nabijając. Jeden w piżamie, drugi w szlafroku, z porysowanymi twarzami ruszyli w miasto, a buzie im się nie zamykały, gdy wspominali zabawne historie z czasów ich związku. Możliwe, że Louis rzucał się z pięściami na każdego mężczyznę, który ośmielił się zwrócić im uwagę, ale Harry był tuż obok, trzymając go mocno i powstrzymując od pobicia przypadkowych przechodniów. Bawili się świetnie, dopóki nie trafili pod drzwi kaplicy.
-Dlaczego my wzięliśmy rozwód, Styles? To było bez sensu…
-Myślisz?- Młodszy spytał niepewnie, a Louis spojrzał na niego porozumiewawczo.
-Masz takie fajne nazwisko, chcę je. Harry, chcę twoje nazwisko. - Wybełkotał pijacko, a w następnej chwili wracali już ze sklepu jubilerskiego, z pudełeczkiem z najtańszymi obrączkami oraz właścicielem, którego przekupili na bycie ich świadkiem. Mężczyzna wziął ze sobą kota, ponieważ pracownik musiał zostać w sklepie, a potrzebny był drugi świadek i Louis uznał, że to powinno się udać. Ich ślub trwał dwadzieścia minut, nikt nie wyraził sprzeciwu, a Puszek wymiauczał im marsz weselny Mandelsona. W każdym razie miauczał, resztę dopowiedzieli sobie sami.
Pamiątkowe zdjęcie wysłali do trójki swoich przyjaciół, a potem poszli w miasto, szczęśliwi jak nigdy.
* * *
-Tak, dokładnie tam, mocniej.- Louis wyjęczał głośno, wijąc się pod Harrym w rozkoszy. Po omacku odnalazł usta swojego męża i wpił się w nie agresywnie, jakby jutra miało nie być. Harry pchał się w jego ciasne wnętrze, chcąc być tak blisko, jak tylko było to fizycznie możliwe, ponieważ tęsknił za szatynem i czerpał z tego zbliżenia garściami.
-Lou, chcę cię ujeżdżać, mogę?- Wypalił nagle, z trudem oderwawszy się od natarczywych warg i rąk Louisa, trzymających go tuż przy sobie, niemal zmuszając do ciągłych pocałunków. Starszy najpierw zajęczał boleśnie na brak drugiego języka w swojej buzi, ale pokiwał ochoczo głową, jak tylko zdał sobie sprawę, o co został spytany. Zrobił to samo, gdy stracił to przyjemne uczucie wypełnienia, tam na dole, a potem otoczyło go ciepło i ciasnota, a Harry siedział już wygodnie na jego biodrach, oswajając się z tym, co jeszcze kilka sekund wcześniej dawał swojemu partnerowi. Tym razem to on jęczał niekontrolowanie z każdym uniesieniem się i opadnięciem na przyrodzenie Louisa, kiedy ten na dole przeżywał to w ciszy, jedynie wzdychając na myśl, jak wspaniałe to było.
Było, dopóki Harry nie chwycił za jego nogi i uniósł je w górę, zginając Louisa w pół, a potem zaczął się dziwnie wiercić, wzbudzając w nim podejrzenia.
-Hazz. Ogh, skarbie, co ty robisz?- Spytał między jednym jękiem podniecenia, a drugim.
-Chcę wejść w ciebie.- Harry oznajmił krótko, jakby to było oczywiste.- Jak myślisz, to możliwe, żebyśmy oboje byli w sobie, jak, jednocześnie? Da się to osiągnąć? Spróbujmy, musisz tylko-
-Precz, szatanie!-Szatyn wrzasnął przerażony, natychmiast sięgając do rozpuszczonych włosów kochanka i ciągnąc za nie z całej siły, tak by położyć go plecami na swoim torsie.- Boże, Harry, jakie ty filmy oglądasz?!
-Po rozwodzie marudziłeś, że jestem nudny w łóżku, więc pomyś-
-Nie myśl, błagam… - Dwudziestopięciolatek mruknął, starając się ochłonąć po tym, co mogłoby się stać, gdyby nie zareagował.- Nie jesteś nudny, kocham cię w łóżku. Jesteś tam niesamowity, narzekałem, żeby ci dopiec, słońce…
-Naprawdę?- Zapytał Harry i obrócił głowę w bok, by móc złożyć czułego całusa na żuchwie męża.
-Naprawdę. W łóżku jesteś świetny.
-To naprawdę genialne, że postanowiliście szczerze porozmawiać o waszych preferencjach seksualnych, ale znajdzie sobie do tego inne miejsce, tu śpią ludzie!
Oboje zmarszczyli brwi na nieznajomy głos, po czym spojrzeli w miejsce, skąd zostały wypowiedziane te słowa, i Louis wrzasnął w szoku na widok obcego mężczyzny, leżącego tylko parę metrów od nich. Zrzucił z siebie Harry’ego, chwycił obie części swojej piżamy i wybiegł zza krzaków w parku, jak najdalej od- najwidoczniej bezdomnego- człowieka, nawet nie zawracając sobie głowy tym, czy Harry poszedł w jego ślady. Zatrzymał się dopiero, gdy dostał zadyszki od biegu, usiadł spokojnie na jednej z ławek i zaczął się gorączkowo ubierać, czując się brudnym przez świadomość, że uprawiał seks w obecności bezdomnego. To wyjaśniało mu sprawę z okropnym zapachem potu zmieszanego z alkoholem i po prostu brudem, który wyczuwał cały ten czas.
Nie czekając na swojego, świeżo poślubionego, męża, chwiejnym krokiem ruszył w stronę hotelu, czkając i przewracając się co chwilę przez ilość wypitej wcześniej whisky.
* * *
Obudził się z okropnym bólem głowy, jakoś blisko pory obiadowej. Zanim otworzył oczy i pozwolił światłu dziennemu wzmocnić objawy kaca, długi czas leżał w bezruchu, a cały pokój zdawał się wirować, nawet jeśli go nie widział. Leniwie podreptał do łazienki, gdzie upadł przed sedesem i zwymiotował, a potem otworzył klapę i zrobił to ponownie. Skrzywił się na bałagan, jaki zrobił, jednak nie miał siły tego sprzątać. Już współczuł pracownicy hotelu, która będzie musiała się tym zająć.
Wyszorował dokładnie twarz, ciesząc się z tego, że marker w końcu zniknął w jego skóry i znowu wyglądał jak dorosły mężczyzna. Z solidnym kacem, ale wciąż dorosły mężczyzna. Nie pamiętał niczego z wydarzeń z poprzedniego wieczora; ostatnim, co rysowało mu się przed oczami, było czarne serduszko na nosie Harry’ego. Potem nastała pustka i Louis nawet nie chciał myśleć, co mógł w tym czasie zrobić.
Jego brzuch domagał się jedzenia, jednocześnie odmawiając czegokolwiek, grożąc ponownym zwrotem, więc Louis zignorował burczenie. Założył na siebie pierwsze ciuchy, jakie znalazł w walizce, nie przejmując się nawet, że w ogóle do siebie nie pasowały, o co zwykle bardzo się stara. Lekko przetłuszczone włosy zaczesał do tyłu i założył cienką brązową opaskę, by grzywka nie spadała mu na oczy. W takim stanie wszedł do pokoju Liama i Nialla, licząc na to, że któryś z nich będzie miał proszki na ból głowy. Zdziwił się trochę, gdy zobaczył ich zszokowane miny oraz Zayna z założonymi w urazie rękami.
-Co?- Zapytał oschle.- Wiem, nie wyglądam najlepiej, ale-
-Gdzieś ty był?!- Niall wypalił nagle, bezceremonialnie mu przerywając.- Szukaliśmy ciebie i Harry’ego pół nocy i jeszcze dzisiaj! Wiesz, co to jest telefon?!
-Nie drzyj mordy, mam kaca, łeb mi pęka, naprawdę nie pomagasz… Spałem u siebie w pokoju. Dlaczego nas szukaliście?- Zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc, co jego przyjaciele mają na myśli. Zayn wysunął w jego kierunku telefon z jakimś zdjęciem, którego Louis nie widział z tej odległości, więc podszedł bliżej.
-Jeśli już postanawiasz się hajtnąć ze swoim byłym mężem, to do zdjęcia dodaj też adres kaplicy, żebyśmy mogli cię następnym raz- Powiedział, jednak w tym czasie szatyn spojrzał na zdjęcie, a potem na połyskującą obrączkę na jego palcu i zaczął krzyczeć tak długo, że Liam musiał docenić jego płuca, i tak głośno, że usłyszeli go prawdopodobnie wszyscy w hotelu, jeśli nie na ulicy przed nim. Kiedy Harry wszedł do pokoju, zaniepokojony wrzaskiem, Louis w przerażeniu zasłaniał połowę twarzy dłońmi.
-Ty!-Warknął wściekle i już był gotowy doskoczyć do bruneta i wydrapać mu oczy, jednak Zayn w porę go złapał i zatrzymał przy sobie.- Jak mogłeś mi to zrobić?!
-Co zrobić?- Harry mruknął niezrozumiale, przecierając oczy w zmęczeniu.- Dlaczego się tak drzesz?
-Bo znowu włożyłeś mi obrączkę na palec, kutasie niemyty! Znowu! I to w tak perfidny sposób, ja byłem pijany w sztok!
-Ja też!- Styles odkrzyknął instynktownie, zaraz się uspokajając przez okropny ból w skroni.- Jaka obrączka, o czym ty do mnie mówisz?
- Wzięliście ślub.- Liam wtrącił się niepewnie.- Wczoraj.
-Jakim cudem, ja piłem w pokoju, nigdzie nie wychodziłem… Chociaż…
-Chociaż?!- Louis wytrzeszczył oczy w oczekiwaniu na to, co miał do powiedzenia jego mąż.
-To by wyjaśniało liście w moim łóżku i jakieś patyki we włosach…
-Ja zwariuję, znowu jestem w związku z tym idiotą.- Szatyn wyjęczał boleśnie i opadł bezwładnie w ramiona mulata.- Od dzisiaj nie piję, Zayn.
-Naprawdę jesteśmy znowu małżeństwem?
-Tak. Wspaniale, co?
Mimo że Louis włożył w to pytanie tyle sarkazmu, ile tylko zdołał, Harry jedynie powstrzymał drobny uśmiech, uporczywie starający się pojawić na jego twarzy. Louis był jego mężem.
* * *
-Lou, co ty robisz?- Zapytał nieśmiało, gdy zobaczył, jak Louis ściąga obrączkę i zaczyna szukać czegoś w telefonie. Byli już spakowani i gotowi do wyjazdu na lotnisko, czekali tylko na Zayna, który miał wrócić z nimi do Londynu. Wtedy Harry odezwał się do Louisa pierwszy raz od czasu afery z małżeństwem, chociaż spędzili razem cały dzień, bo przyjaciele zmusili ich do dotrzymania obietnicy o wspólnej imprezie. W dzień wylotu wybrali się jeszcze na małą pieszą wycieczkę po mieście, ale również wtedy Louis milczał.
-Dzwonię do swojego prawnika. Powinien być gdzieś w okolicy, pomoże mi załatwić rozwód. Drugi w mojej karierze.
-To bez sensu, przecież właśnie wracamy do domu…
-Wy wracacie.- Niebieskooki syknął na niego, nie odrywając wzroku od telefonu.- Jeśli uda mi się go złapać, zostanę tutaj do czasu wyjaśnienia sprawy.
-Nie dam ci tego rozwodu.
-Że co, proszę?-Harry zagryzł wargę na silne oburzenie w głosie Louisa. Starszy wstał ze swojego miejsca na kanapie i w kilku krokach przemierzył drogę, jaka ich dzieliła.- Coś ty powiedział?
-Nie dam ci rozwodu.
-Zrobię to bez twojego pieprzonego podpisu, słyszysz? Dostanę ten rozwód, czy tego chcesz, czy nie.
-Chłopaki, możemy już jechać, tak- Zayn przemówił, jednak zanim zdążył dokończyć, Harry wyciągnął z kieszeni gaz pieprzowy i prysnął nim prosto w oczy Louisa, wywołując jego wrzask.
-Ty jebany cwelu bez mózgu, popieprzyło cię już do reszty?!-Wydarł się na cały głos, trąc oczy w niewiarygodnym bólu.- Przysięgam, jak cię dorwę, to zginiesz w męczarniach, hipsterski cepie o nawykach jaskiniowca, matko, jak to piecze!- Lamentował, a pozostała trójka patrzyła na Harry’ego z szeroko otwartymi buziami.
-Coś ty zrobił?- Niall odezwał się w końcu, wciąż nie dowierzając, czego był właśnie świadkiem. Harry zwinął usta w cienką linię, schował gaz i przerzucił sobie Louisa przez ramię.
-Nie mogę mu dać tego rozwodu, po prostu nie…
-Więc postanowiłeś go oślepić?!- Liam podniósł głos, a Zayn po jego lewej próbował opanować śmiech.
-Spanikowałem!-Krzyknął brunet na swoją obronę.- Pomyślałem, że jeśli uda mi się go wpakować teraz do samolotu, to zyskam czas… No proszę, pomóżcie mi…
-Nie zgadzam się!- Louis wrzasnął zza jego pleców.- Natychmiast mnie odłóż, baranie! To jest porwanie, pozwę cię za to!
-Proszę…- Harry powtórzył, tym razem ciszej, a jego oczy wręcz błagały, więc Zayn westchnął ciężko i chwycił za rączki walizek Louisa.
-Chodźmy.
-Zayn, ty zdrajco!- Szatyn warknął do niego, ale nikt się tym nie przejął i w ten oto sposób, godzinę później Louis siedział w samolocie, szykującym się do startu. W akcie wściekłości miał założone ręce i tupał stopą w podłoże, nie racząc swoich przyjaciół nawet jednym spojrzeniem okropnie podrażnionych, opuchniętych oczu. Harry natomiast kulił się w swoim fotelu między Zaynem a nim.
-Lou, ja- Zaczął w połowie lotu, gdy wreszcie zebrał się na odwagę, jednak Louis wszedł mu w słowo.
-Nic. Do mnie. Nie mów.- Zaakcentował wyraźnie i Harry spuścił głowę. Zayn ścisnął delikatnie jego udo i posłał mu zachęcający uśmiech, jakby doskonale wiedział. Styles sądził, że chyba tak właśnie było. Więc chłopak wziął głęboki wdech i spróbował jeszcze raz.
-Spójrz, może nie warto się spieszyć z tym rozwodem? Jak, ja wiem, że może nasz ślub nie był tym wymarzonym… Może w ogóle go nie pamiętamy, ale widziałeś to zdjęcie? Jesteśmy tam tacy szczęśliwi…
-Nie obchodzi mnie to. Jak tylko Jenkins wróci z delegacji, wnoszę pozew.
-Dlaczego ty jesteś taki uparty?- Harry spytał z desperacją w głosie. Miał dość, naprawdę był o krok od płaczu.
-Dlaczego tak się trzymasz tego ślubu?
-Bo cię kocham, głupku!- Wykrzyczał, a szczęka Louisa niemal opadła do ziemi. Mimo to kontynuował.- Byliśmy świetną parą, nie możesz temu zaprzeczyć! Umierałem, gdy nie miałem cię blisko siebie, byłeś całym moim światem. Nadal jesteś. Nie wyszło nam, ale nie uważasz, że odrobinę za szybko postawiliśmy na nasz pierwszy ślub? Miałem dziewiętnaście lat, ty dwadzieścia dwa… Byłem jeszcze dzieciakiem. Teraz dojrzałem.
-I twoją pierwszą dojrzałą decyzją był ślub po pijaku, no gratuluję.- Szatyn prychnął w pogardzie, jednak jego głos wydawał się odrobinkę załamać, co było dla Harry’ego dobrym znakiem. Ośmielony tym drobnym sukcesem, ujął dłoń Louisa w swoją i potarł kciukiem jej wierzch.
-Hej, ty też tam byłeś. Do niczego cię nie zmuszałem. LouLou, pierwsze małżeństwo się nam nie udało. Ale to naprawdę oznacza, że jesteśmy skreśleni? Nie sądzisz, że może nam się udać, jeśli trochę nad tym popracujemy? Znaczysz dla mnie tak cholernie wiele, ja nie chcę nikogo innego… Chcę ciebie, kocham cię.
I wtedy Louis wzmocnił uścisk ich dłoni, a na jego twarz wpłynął mały uśmiech.
-Daj nam szansę, Louis…- Harry dodał jeszcze, by ostatecznie rozwiać wątpliwości swojego męża.
-Zgoda.
-Hej, Liam.- Zayn odezwał się nagle i zmarszczył brwi, spoglądając na przyjaciela.- A wy się w końcu hajtnęliście?
-Nie.- Niall wzruszył ramionami.
-Posłuchaliśmy Louisa, chcemy najpierw ze sobą pomieszkać i poznać się z każdej strony.- Liam dodał.
-Wszyscy słuchają rad Louisa…
-Z wyjątkiem niego samego.
Cała piątka roześmiała się wesoło z absurdu tej sytuacji i nagłego obrotu spraw, ale Louis pocałował Harry’ego mocno, a potem zasnął z głową na jego ramieniu, upojony jego zapachem.
Może ten wyjazd nie był dokładnie taki, jak go sobie zaplanował, jednak odzyskał miłość swojego życia, więc nie mógł narzekać. Nie było idealnie i pewnie jeszcze długo się na to nie zapowiadało.
Ale oni to rozpracują. Tym razem się uda. W końcu Harry miał takie fajne nazwisko i teraz Louis też je miał. Tym razem tego nie spieprzy.
34 notes
·
View notes