Tumgik
#dusza psa
trudnadusza14 · 5 months
Text
12.12.2023
Coś mi się śniło że gdzieś szłam w jakimś dziwnym miejscu i z kimś rozmawiałam
Najpierw z kuzynką która mi mówi że są tu duchy i my idziemy tych duchów szukać
Pojawia się kuzyn który patrzy w miejsce gdzie jest rzekomy duch
I on nas zauważa i mówi do mnie żebym się tą istotą zajęła
I ba. Zajęłam się. To była jakaś dusza która już dawno temu się zagubiła. Popełniła samobójstwo i każdego dnia zamiast odczuć ulgę o tym myśli i nie wie kiedy trafi w lepsze miejsce
Codziennie w godzinę kiedy to zrobiła przeżywa na nowo to samo od paru lat.
Wiecie w sensie tą śmierć i widzi jak zareagowała jej siostra na tą tragedię
I próbowaliśmy rozwikłać jak się dostać w lepsze miejsce. Po jakimś czasie rozwiązaliśmy problem i kobieta która pożegnała się z życiem mogła odejść w spokoju
I się obudziłam
Powiem wam nie wiem co ten sen miał znaczyć
Miał mnie odwlec od tego pomysłu jaki kotłował mi się w głowie od wczoraj ?
Myśli których nie byłam w stanie kontrolować ?
Cholera wie ale aż mnie zastanowiło czy tak wygląda los po udanym samobójstwie kiedy nie załatwisz czegoś istotnego a to zrobiłeś
Nie dość że ciężar tej sprawy to jeszcze czynu i brak możliwości dostania się gdzie indziej póki czegoś nie rozwiążesz.
Mówi się że tak to właśnie wygląda gdy są sprawy nierozwiązane ale bardziej to człowieka zastanawia kiedy zobaczy na własne oczy
Zdarzały mi się podobne sny. Zdarzają co jakiś czas. Aczkolwiek przyznam że dawno nie miałam tego typu snów
Nie pamiętam o której wstałam ale wiem że się męczyłam strasznie z myślami
W którymś momencie to było coś jak coś co mnie dosłownie dusi bo w pewnym momencie trudno mi się oddychało i myślałam że faktycznie zaraz to zrobię. Bólu nie czułam
Później jak udało mi się zasnąć to o dziwo nie miałam ochoty iść na zajęcia. Zebrałam się i poszłam ale okazało się że zajęć nie ma bo jest awaria prądu
Aha czyli naprawdę muszę ufać swojej intuicji. Jak się wręcz zmuszam by tam iść to znaczy że albo nie ma zajęć lub coś się zdarzy np omdlenie czy atak padaczkowy
Miałam plany tak czy siak wybrać się z mamą do parku gdzie są dekoracje świąteczne. Tak też zrobiłam bo wolałam nie ryzykować próbą w domu będąc w tym dziwnym stanie
Tumblr media
Tumblr media Tumblr media
Jest tam bardzo ładnie aczkolwiek czułam się strasznie brzydka jak ktoś mi zrobił zdjęcie na świecącej ławce
To był zły pomysł
Bo jak wróciłam wzięło mnie że a zaraz przytyje do 100 kg itd
I mnie wzięło na liczenie
Ale totalnie się uspokoiłam jak ogarnęłam że jem normalnie a nie niewiadomo ile
Dowiedziałam się też że ja jak na rok 2002 to miałam chyba najszybszy poród
Bo trwał zaledwie 4 minuty i wtedy pielęgniarka nie wierzyła że nie była w szkole rodzenia i że to jej pierwsze dziecko
Ja z ciekawości potem sprawdziłam ile trwał najszybszy poród. I do 21 roku najszybszy poród trwał 24 minuty chyba
Bo w 21 roku był pobity rekord i jakiś poród trwał mniej niż minutę
Czyli można powiedzieć że moja mama byłaby w księdze rekordów Guinnessa gdyby poinformowała świat
Zabawne że pchałam się tak na ten świat a potem od 6 roku życia mam myśli samobójcze 😂
Paradoks życia
Moja kotka w ogóle ostatnio leży w kojcu mojego psa. Tak koło siebie leżą 😂
Jak siostry normalnie
I dowiedziałam się że wizytę tą pilną u neurologa mam w czwartek.
Więc muszę poinformować terapeutkę że na grupowej wigili może mnie nie być ale mogę jednak zdążyć
Zobaczymy. Tak czy siak poinformuje
Później kupowałam przez internet prezenty dla rodziny i przyjaciół. W tym roku ja chcę być Mikołajem 😆🧑‍🎄
A potem oglądałam swój serial i potem dowiadywałam się ciekawostek historycznych. Też trafiłam na artykuł że jedna kobieta z depresją w Holandii dostała eutanazję.
A więc można 🤔
Wybaczcie że na razie rano pisze ale te ostatnie wieczory były męczące
Na szczęście jest trochę lepiej tylko myśli samobójcze dalej mnie się trzymają
Także ten.
Do zobaczenia
I trzymajcie się kochani 💜
8 notes · View notes
Text
To tylko pies
"To tylko pies,
tak mówisz, tylko pies…
A ja ci powiem,
Że pies to czasem więcej jest niż człowiek
On nie ma duszy, mówisz…
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie
A kiedy się pożegnać trzeba
I psu czas iść do psiego nieba
To niedaleko pies wyrusza
Przecież przy tobie jest psie niebo
Z tobą zostaje jego dusza."
- Barbara Borzymowska
Dzisiaj Dzień Psa, najwierniejszego Przyjaciela i Towarzysza Codzienności.
83 notes · View notes
opisy6717 · 2 years
Text
432 Hz - Prawdziwa Historia - Dźwięczne Bzdury
Rozkudłana, w poplamionym szlafroku błąkała się wśród czterech ścian swej izby. Swej dziewce… pięćdziesiąt rubli… W dowolnym razie zostawiam obecnie pięćdziesiąt rubli. Hrabia Szczerbic wydobył wreszcie pięćdziesiąt rubli rozmaitymi pieniędzmi i włożył je na stole. Hrabia Szczerbic? To pan kulą przestrzelił Łukasza? Popatrzyła na niego coraz raz i nagle uczuła za pośrednictwem fizycznego bólu w piersiach, iż to ten przestrzelił płuca Łukaszowe. Proszę pani - rzekł chowając szybko pugilares - pan Niepołomski prosi mię za pośrednictwem mego przyjaciela, żebym pani dostarczył nieco pieniędzy do chwili jego powrotu. Na platformie tych dwóch KRÓTKICH filmików (trwają łącznie około 8 minut) proszę ZASTANOWIĆ SIĘ jakie stanowienie dla nas tych ma męczeństwo przedstawicieli Kościoła? Jeśli kobiecie będzie potrzebowała mej pomocy, przypominam mi dać znać listownie - Zygmunt Szczerbic w Zgliszczach. Musi się pani skończyć na rzecz gorszego. Wszystko to osoba w mało słowach wytłumaczę. Dopóki miała też mało pieniędzy, żyła, jak kiedyś, w mieszkanie doskonałej bezmyślności. Dopóki mnie Człowiek nie przeprosi to Najwyższy tutaj nie wejdzie. Na ostatniej nauki pokażemy się nazw zawodów ( jobs). Celem szkół jest przypomnienie informacji o ostrosłupach i wiedza rozwiązywania zadań osadzonych w tekście praktycznym. Nie znam już sposobów rozwiązywania tych zadań.
Tumblr media
Kiedy wydała niemal wszystko, od razu weszła w rozpacz. Dusza jej w tamtej chwili była jako niska, zapomniana woda pod nawisłymi drzewami w pejzażu Jana Stanisławskiego - jak posępna, sama dla siebie żyjąca samotnia, w którą z wyżyny niebios wpadła srebrna strzała gwiazdy. Niestety ubiegła w bycie oprzeć się natarczywym pokusom i egzotycznym smakom, które nią powodowały. Moim największym marzeniem tamtego etapu była praca po ukończeniu szkoły w klasie witraży. Ewa pod wpływem uczuć, jakie nią raz w raz wstrząsały, stawała się prześliczną, broniła się taką, jaką dawna w sztuce. Wysłał słomą bycie między drabinkami i Ewa pojechała. W celu września Ewa jeszcze była bez grosza. Tak że istniała matura, była zabawa, no i potem gdzie kto pójdzie. Już wiemy, że modele wychowania oparte na biologicznej edukacji seksualnej (modele „B” i „C”) doprowadziły do wzrostu ciąż u nieletnich i związanych spośród aktualnym przedmiotów i zwiększonej zachorowalności na choroby przenoszone drogą płciową.
Powinno się także nosić w owym sezonie ciemne okulary, gdyż oczy mogą być jeszcze przez kilka tygodni podatne na tworzenie czynników podrażniających, w obecnym promienie słoneczne oraz wiatr. Sumę zostawioną przez Szczerbica wydała prędko, a raczej strwoniła bezmyślnie. Jest wtedy pozór. Przysłał przez ostatniego Szczerbica pięćdziesiąt rubli, by się odczepić. Przez sam kwadrans zajmie własnymi historiami pięknego hrabiego Szczerbica! Przywódcą PO przez masa lat był sam z założycieli partii sprawdzian (premier w latach 2007-2014), po nim pracę tę pełniła Ewa Kopacz (premier w latach 2014-2015). Od roku 2016 przywódcą PO jest Grzegorz Schetyna. Poznawszy tę myśl, Ewa ścierpła, zziębła i osłabła. Inna do głowy myśl, że a ona jest szlachcianką, prostą temu pewnemu tam hrabiczowi. W późnym stadium uważa się objawy interioryzacji spostrzeżonych elementów rzeczywistości i czynności ruchowych. Pomogły w tym rozmowy z dziećmi, ich ojcami, stała zgodność z przewodnikiem też innymi nauczycielami. Stała się na chwilę dzień i napełniła mrok.
Hrabia Szczerbic przyglądał się Ewie, z dowolna otwierając żółty pugilares. Młody hrabia przedstawił swój dobry kapelusz oraz z mała kłaniając się nim, niezgrabnie wyszedł za drzwi. Gwiazda, niewidzialna dla oczu, przebiła wodę do dna i brylantowy wizerunek swój roznieciła w zimnej wodzie. Szczerbic zajrzał na nią spod rzęs wzrokiem dziwnym, przeszywającym, a jednak struchlałym. Szczerbic poczuł, jak wysoce budują się papierowe pieniądze, które złożył przed chwilą na sosnowym stole. Oczy jej stały się oryginalne i czarne jak u psa na łańcuchu. W terenach takich jak Francja, Anglia i Ameryka panowały w XIX wieku dziesiątki zespołów teatralnych, które rzadko jak mogły poszczycić się własną salą do wykonań. Wtedy poczęła się w niej dusza szamotać, targać i szaleć, jak zbrodniarz przyciągany do policji… Chłopina zgodził się chętnie podwieźć ją do domu, natomiast go wtedy, jak podkreślał, narażało na zaburzenie z gościńca. Niesmak, wstyd, żal czy rozpacz, jak zaduch ogarnęły go ze całych stron.
1 note · View note
wiersze9982 · 2 years
Text
Rozumieć Ten świat Religii
Pojawia się coraz więcej epok i charakterów - realizm, impresjonizm, postmodernizm czy symbolizm to wyłącznie niektóre z nich. W otoczeniu domu zebry jest wiele roślin zielnych o znaczeniu rynkowym i medycznym, jednak pewne mogą podobnie być szkodliwe. Nie stracili te o takich przedmiotach jak np. podstawy przedsiębiorczości czy edukacja dla bezpieczeństwa. „Die Netzhaut” to jednak też siatkówka, tyle że oka. Ta niosąca głęboką nadzieję synteza najnowocześniejszych a najspokojniejszych pytań w branżach cytologii i fizyki kwantowej została znana jako pierwszy przełom kojarzący nam, że swoje ciała mogą się zmieniać wraz z przekształcaniem swoich myśli, co ma szerokie miejsce dla swego zdrowia fizycznego i psychicznego. Warto jednak przełamać zdolność do rzutowania w historię naszych nowych marzeń i pozwolić do informacje to, co płynie z badań historyczno-socjologicznych. Są zawsze pewne kwestii w USA które nie są fizyczne i jakie mi się podobają. Takim niesamowitym walorem USA jest… Walor czy zmartwienie dla USA? USA jest oryginalnym tego modelu krajem na świecie. Trudno powiedzieć. Choć na substancji tego gatunku sprawy nie można twierdzić, że religia neguje osiągnięcia naukowe i naukę jako taką.
Niedawno a z matek wręcz zażądała od samej z znajomych znajomych w poradni, żeby ta wskazała kierunek, po jakim jej pociecha będzie tworzyła stuprocentową gwarancję dużo odpowiedniego zatrudnienia. Nie słyszę żeby jakaś narodowość, jakaś rasa narzekała na niskie traktowanie. Zad. 2 Jakiej postawy jako Polak możesz się nauczyć od Kard. Zad. 1 Uzupełnij szkolenie ze str. Zad. Uzupełnij ćwiczenie na str. Zad. Podaj datę/ dzień, miesiąc, rok/ oraz godzinę śmierci Papieża Jana Pawła II? 7. Podaj podobieństwa pustyni ciepłej i lodowej. Ponieważ pokrywa się, że elektron tak naprawdę nie ‘wie’ niczego w najgłębszym mówieniu tego określenia, jedynym źródłem osób jest osoba obserwująca eksperyment. 9a ust. 2 pkt 10 lit. a tiret trzecie, dyrektor okręgowej komisji egzaminacyjnej lub upoważniona przez niego osoba wskazuje sposób lub sposoby dostosowania warunków i metody przeprowadzania egzaminu zawodowego dla zdających, o jakich mowa w ust. Do tej liczby zaliczam sposób ubierania, różne inne zachowania. Otwartość na nowe religie, rasy/narodowości, orientacje seksualną, innowacyjność, nowy możliwość myślenia.
Orientacje Seksualną. Rozpocznę od przykładu. Wiemy także, że gość wówczas nie tylko ciało, lecz jednocześnie dusza, która dodatkowo potrzebuje pokarmu duchowego. Dusza każdego mężczyznę potrzebuje duchowego pokarmu i napoju. Stanisław ze Szczepanowa zarówno pod względem wykształcenia, jak również energii wiary był całkiem przygotowany do sprawowania takich prac. Wszystko co stanowi “wyjątkowe.” Ten świat jest na ostatnie osiągnie i takich przyjmuje. Ten teren jest piękny. Ułatwia zapamiętywanie dzięki czytelnym wyróżnieniom, projektom i zastosowaniu metod mnemotechnicznych. Dzięki owemu nie zaznasz goryczy porażki i chętniej będziesz przekazywałeś do zadania. rozprawka języka angielskiego "Special days around the world" dla klasy VIMaja Głuchowska. Portal poświęcony dydaktyce WDŻ Zawiera tematy, scenariusze szkoły i gier. Przykładowo, dla prostego układu dwóch ciał sztywnych pęd jednego ciała zapewne stanowić ujemną wartością pędu ciała innego (na wynik zderzenia ciał). Jak wolność to wolność, nie? Na budy na jaką podążał było, kiedy się nie mylę, około 70 rożnych narodowości! Przez ponad dwa stulecia całe te narodowości miały ogromny kilkumilionowy organizm państwowy.
Tumblr media
Niezależnie od wyboru, liczba godzin matematyki powinna cieszyć każde kobiety, jakie z "królową nauk" nie są za pan brat. Dlatego Pan Jezus chce nam dawać taki duchowy pokarm, którym jest On jedyny ukryty pod postaciami chleba i wina. Jezus zaprasza nas na ucztę eucharystyczną ,abyśmy potrafili w Nim osiągać. Wykonaj szkolenie w jakim wykonasz nowy pędzel w wymiarze łapy psa, kiedy na kształtu. Zad.1 Uzupełnij ćwiczenie ze str. Zad.1 Do powiedzenia Pięćdziesiątnica utwórz Krzyżówkę z wyrazów w kształceniu ze str. Niezależnie od stanie i wykonaj, na jakie wpływu nie miałam, ubrana pragnęła być stale tak doskonale, kiedy ale istniałoby wówczas dodatkowe. Ale uważam że są to tylko przypadki, i odbiegają z reguły. Takie jakie są chociaż w USA. Uważam iż to istnieje największa rozmiar USA. Co Ty sądzisz o otwartości w USA? Rasy. Chyba każdy wie że USA to święte zbiorowisko narodów. Israel był prawdopodobnie ważną kobietą w grupie żydowskiej Edmonton. I, kiedy zatem dzieci trzymają w trybie, kocha układać klocki.
1 note · View note
szoppracz28 · 2 years
Text
~To tylko pies, tak mówisz, Tylko pies, a ja Ci powiem, że pies to czasem więcej jest niż człowiek On nie ma duszy, mówisz Popatrz jeszcze raz Psia dusza większa jest od psa My mamy dusze kieszonkowe. Maleńka dusza, wielki człowiek. Psia dusza się nie mieści w psie. I kiedy się uśmiechasz do niej Ona się huśta na ogonie A kiedy się pożegnać trzeba I psu czas iść do psiego nieba To niedaleko pies wyrusza Przecież przy Tobie jest psie niebo Z Tobą zostaje jego dusza~
3 notes · View notes
linkemon · 3 years
Text
Gojō Satoru x Reader
Tumblr media
Historia wyjaśniająca skąd na oczach Satoru pojawiła się czarna opaska. Bo nie każdy pragnie oglądać to, co stracił...
Fandom: Jujutsu Kaisen
Pairing: Gojō Satoru x Reader
Tyuł: Czarny błękit
Dodatkowe informacje: 1. Jest to Soulmate AU, gdzie twoje lewe oko jest zastąpione okiem bratniej duszy (i na odwrót).
Praca znajduje się też na Wattpadzie i AO3 (pod tym samym nickiem). Beta: Dusigrosz
— A zakładki do książek? — spytała starsza pani, poprawiając okulary.
— Po lewej stronie — wskazała [Reader]. — Są cztery wzory, proszę przejrzeć. Dwieście jenów za sztukę. 
Siwa kobieta z żywym zainteresowaniem przerzucała pamiątki. Jej wzrok co jakiś czas powracał do magnesów. Sprzedawczyni znała to spojrzenie. Tak było zawsze, gdy klienci nie potrafili się zdecydować. Gdy zakładała stoisko, denerwowało ją to. Z czasem jednak wypracowała cierpliwość. Tylko takie podejście niosło zysk. 
— Ma pani bardzo ładne oko — rzuciła babcia, wpatrując się w jej twarz. — Pani bratnia dusza musi być przystojniakiem. 
[Reader] bardzo często słyszała komplementy na temat swojej lewej strony twarzy. Rodzina, znajomi, przyjaciele i klienci. Wszyscy kochali wielką, niebieską tęczówkę. Od małego powtarzano jej, że jest piękna, więc jej druga połówka na pewno będzie fantastyczna. 
Z czasem jednak przybywało jej lat, a pogląd na świat się zmieniał. Opowieści o bajkowej miłości przestawały być jedynymi, jakie słyszała. Historie o nieudanych związkach i rozwody coraz częściej pojawiały się wśród par, które połączyło przeznaczenie. W mediach podawano niskie statystyki, ale wiedziała, jak to wygląda naprawdę. Narastała w niej niepewność. Czy osoba, której szuka, naprawdę będzie dla niej odpowiednia? 
— Jeszcze jej nie poznałam. 
Zaraz po osiągnięciu dwudziestu lat, zapisała się do systemu. Zrobiła wszystkie badania i od tamtej pory nie dostała żadnej informacji zwrotnej. Najwidoczniej jej bratnia dusza nie miała zamiaru przechodzić przez to samo. Była na nią zła. Kimkolwiek była, nie spieszyło jej się. Mogliby się znaleźć o wiele szybciej. 
— Ano, tak to czasami bywa. Ja czekałam czterdzieści lat, ale wtedy jeszcze nie było tego całego programu. Bardzo to pożyteczne, chociaż mało romantyczne. — Machnęła ręką. — Spotkałam męża w górach. Uratowałam go przed lawiną. Nie był typem bohatera. — Roześmiała się. — A teraz mam już pięcioro wnuków. 
[Reader] nie domyśliłaby się, że babcia ma bratnią duszę. Jej źrenice miały bardzo podobny kolor. Gdy zaczęła mówić o drugiej połówce, jej wyraz twarzy wyraźnie się zmienił. 
— Skąd pani… — Zrobiła pauzę. — ...wiedziała, że to było to? Przecież nawet takie pary się rozpadają. Jaki jest sekret, żeby to wszystko miało sens? 
Nie był pewna, czy rozmówczyni ją zrozumie. A jednak klientka pokiwała głową. 
— Kochanie, wszyscy zadają sobie to pytanie. — Poklepała ją po dłoni. — Ci z jednym okiem i ci z dwoma. Kiedy go spotkasz, będziesz wiedzieć. A co do sekretu… 
[Reader] nachyliła się bliżej na prośbę staruszki. 
— Nie ma żadnego! — Ryknęła śmiechem. — Trzeba pracować nad tym przez całe życie i rozmawiać ze sobą. Sama zobaczysz. — Postukała laską, wyraźnie zadowolona z siebie. 
Sprzedawczyni uśmiechnęła się, pomimo lekkiego zawodu. 
— Wezmę magnes. — Wyciągnęła pomarszczoną dłoń. 
— Jednak nie zakładka? — Kobieta wbiła cenę na kasie. 
— Obejdę się bez niej. Nie wzięłam tyle drobnych a chcę kupić mężowi pamiątkę. Kolekcjonuje je od dawna. 
[Reader] zawahała się na moment, po czym dorzuciła kartonik do papierowej torby. Dwieście jenów nie sprawi, że zbiednieje. Nie rozdawała pamiątek za darmo, a jednak tym razem czuła, że powinna. 
— Nie trzeba — zmieszała się babcia. — Mam pieniądze, tylko nie przy sobie. 
— Niech pani to potraktuje jak zapłatę za dobrą radę. — Wręczyła jej zakupy. 
— Dziękuję bardzo. Do widzenia! — Starsza pani powolnym krokiem skierowała się z powrotem w stronę głównej ulicy. 
[Reader] rozejrzała się dookoła. Żadnych potencjalnych nabywców. 
Otworzyła jedną ze szkatułek z lusterkiem. Przyjrzała się lewemu oku. Dawno tego nie robiła. Kojarzyło jej się z niebem albo niespokojnym morzem. Niebieski nie zawsze był błękitem. Zdawał się momentami ciemnieć albo lekko zmieniać kolor. Unosiły się na nim białe błyski. Czasami miała wrażenie, że widzi w tęczówce cały świat. Było to dziwne uczucie i głównie dlatego nieczęsto spoglądała w swoje odbicie. Przy tym jej prawa strona twarzy nie wydawała się niczym interesującym. Miała nadzieję, że jej bratnia dusza nie zanudzi się na śmierć, patrząc na jej oko. O ile w ogóle będzie zwracała na nie uwagę. 
*** 
[Reader] przyglądała się mężczyźnie zza przyciemnianych szkieł okularów przeciwsłonecznych. Zdecydowanie nie był przeciętnym klientem. Z początku wzięła go za niewidomego z powodu czarnej opaski na oczach. Nie dostrzegła jednak nigdzie specjalnej laski ani psa. Nie wypadało dopytywać. W dodatku zdawał się radzić sobie nadzwyczaj dobrze. Zupełnie jak osoba zdrowa. Zaczęła się zastanawiać, czy to nie jakaś nowa moda, ale rozmyślania skończyły się w momencie, gdy podszedł do jej stoiska. 
Kupował pamiątki w hurtowych ilościach. Ozdobne pałeczki, kolorowe kotki i wachlarze. Potem przyszła kolej na pocztówki, magnesy, a także figurki. Raz po raz sprawdzał, czy wziął każdy możliwy wzór i kolor. Następne na liście były amulety, pluszowe pandy oraz ceramika. Na sam koniec dopadł cukierki pakowane w celofan z ozdobnymi wstążkami. 
Sprzedawczyni raz po raz wbijała ceny na kasie. Z niedowierzaniem patrzyła na piętrzący się stos toreb, torebek i torebeczek. W połowie zakupów poprosiła o zapłacenie przed kontynuacją. Zwyczajnie zaczęła się bać, że zwieje, nie zostawiając ani jena. A jednak ze spokojem wyciągnął pieniądze i kontynuował przetrzepywanie sklepiku. 
Mężczyzna wesoło trajkotał o sprawach nieistotnych, jak pogoda. Zadawał też dużo pytań na temat tego, co kupował. Na niektóre z nich nawet nie zdążyła odpowiedzieć, bo wymyślał kolejne. 
Wykupił dobrą jedną czwartą tego, co zostało wystawione w budce. Teraz całość prezentowała się bardzo dziwnie. Miejscami prześwitywały dziury. Sensowne poukładanie wszystkiego z powrotem zajmie sporo czasu. 
— Może dorzucę panu do tego jakieś duże pudełko? — spytała [Reader] zerkając wymownie na stos papierowych toreb. — Może być ciężko się z tym zabrać. 
— Dam radę! — Dziwny jegomość nadzwyczaj sprawnie złapał każde ucho. 
Odszedł kilka kroków, ale szybko zawrócił. 
— Właściwie to zapomniałem o ciastkach? Ma pani jakieś ciastka? — Stanął jak wryty. 
Szelest toreb ustał w sekundzie. 
Kobieta czyściła właśnie szkła okularów o kawałek bluzki. 
— Jasne, zaraz podam. 
Kiedy się odwróciła, ujrzała klienta. Tym razem jednak nie miał opaski. Upuściła ciasteczka, wgapiając się w jego twarz. Tkwiło w niej wielkie, niebieskie oko. To, którego szukała przez tak długi czas. Zaraz obok niego dostrzegła swoje własne. Nie mogła się mylić. 
— Zdaje się, że w końcu się znaleźliśmy. — Uśmiechnął się enigmatycznie. — Gojō Satoru. — Ukłonił się. 
— [Reader]. Miło w końcu poznać właściciela tego oka. — Podała mu paczkę ciastek. 
*** 
[Reader] zerknęła na zegarek. Wyglądało na to, że ma jeszcze pół godziny, zanim będzie musiała zacząć się zbierać. Jasne światło poranka przebijało się przez firanki. Kupiła je w prezencie dla Gojō. Cierpiał na ich brak i sypialnia była jednym miejscem, gdzie wisiały. W końcu teraz miał poważne powody by zachować prywatność, jak sam żartował. 
Kobieta leżała oparta o jego nagi tors. Nie miała ochoty wstawać. 
— Dzień dobry. — Usłyszała zaspany, chrapliwy głos. — Jak się ma najpiękniejsza osoba na świecie? 
— Nie mam pojęcia, jak się masz? — odbiła pytanie niczym piłeczkę. 
Poczuła, jak klatka piersiowa Satoru nabiera powietrza, po czym usłyszała cichy śmiech. 
Wpatrzyła się w jego twarz. Uwielbiała to robić. W tym wzroku było zawsze tyle różnych, sprzecznych emocji. Jej bratnia dusza patrzyła na nią z taką miłością, że zastanawiała się czasem, czy w ogóle sobie na to zasłużyła. Jej własna lewa tęczówka nabrała zupełnie nowego znaczenia, od kiedy znalazła jej właściciela. Dokładnie tak, jak mówiła staruszka. Czuła, że Gojō był tym, z kim chciała zostać na zawsze. Nawet jeśli na początku nie potrafiła dokładnie określić, dlaczego. 
Pocałowała go. Miękkie wargi ochoczo przylgnęły do jej ust. Znała ich kształt na pamięć. 
Wypełniała ją wdzięczność. Za dobre, czułe słowa, za poczucie bezpieczeństwa i za to, że był, kiedy go potrzebowała. Rozumiał ją lepiej niż ktokolwiek. A jednak nie wszystko było w porządku. 
Podniosła się lekko w górę. 
— Satoru? 
— Hmmm? — mruknął, zwracając głowę w jej stronę. 
— Pozwól mi cię odwiedzić w pracy. — Złączyła ich dłonie. 
Palce mężczyzny były szorstkie. O wiele dłuższe niż jej własne. Splecione razem wyglądały zabawnie, a jednak na swój sposób pasowały do siebie. 
— Mówiłem ci już, że to niemożliwe. To prywatna szkoła, nie wpuszczą cię — powtórzył kolejny raz. 
Męczyło go to. Wiedziała o tym. Słyszała to w jego głosie, ale wiedziała, że ta rozmowa musi kiedyś nastąpić. Zmęczyło ją to ciągłe udawanie, że problem nie istnieje. Żadna dawka miłości nie mogła zastąpić szczerości, której chciała. 
— Spójrz mi w oczy. — Delikatnie ujęła jego twarz w dłonie. — Wiesz o mnie tyle rzeczy. Co lubię jeść, jakie prezenty chcę dostawać, znasz moją pracę, przyjaciół i rodzinę. Ale ja o tobie wiem tak niewiele. I nie mówię tu o tym, że lubisz spać z prawej strony łóżka, ani że kochasz słodycze, podróże i pamiątki. Takiego ciebie znam. — Westchnęła. — Ale jestem pewna, że jest coś, o czym mi nie mówisz. Nie mogę cię odwiedzić w miejscu pracy. Nikogo mi nie przedstawiłeś. Nie szkodzi, że nie masz bliskiej rodziny, ale musi być ktoś, z kim spędzasz czas. Choćby ten uczeń, o którym tyle mówisz. Nie wiem też, dlaczego tyle podróżujesz. Jesteś nauczycielem. To nie ma sensu. 
Widziała, jak jego wyraz twarzy się zmienia. Wiedziała, że łamie mu serce, ale musiała to powiedzieć. 
— Nie zarzucam ci kłamstwa, ale wiem, że nie jesteś ze mną całkowicie szczery — zakończyła. 
— Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym ci powiedzieć — zaśmiał się cicho, patrząc na swoje dłonie — ale nie mogę. 
— Jak dla mnie możesz być cholernym szefem yakuzy, Satoru! Ale powiedz mi — uderzyła pięścią w materac — powiedz, kim jesteś. Bo tracę wiarę, że znam człowieka, którego kocham… 
— Myślałem, że ustaliliśmy już, że nie będziesz o to pytać, [Reader]. Obiecałaś mi to! 
Mężczyzna bił się z myślami. 
Widziała, że jest zły. Nie zdradzało tego jego ciało. Na zewnątrz był opanowany jak zawsze. Zdradzały go oczy. 
— Obiecałam. Ale wczoraj wszystko się zmieniło. Znalazłam pierścionek. 
Kobieta wróciła myślami do chwili, gdy przypadkiem wyciągnęła z szafy nie swój płaszcz. W maleńkim, czarnym pudełeczku tkwił ten nieszczęsny kawałek srebra. Wyglądał na prezent, ale grawer od wewnętrznej strony mówił wszystko. Zaręczyny. W pierwszym momencie nie posiadała się z radości. Chciała krzyczeć ze szczęścia. Zaraz potem jednak dotarła do niej rzeczywistość. Wciąż nie zna swojej bratniej duszy. Nie w takim stopniu, jak powinna. Nieważne, że złożyła obietnicę i miała przestać pytać. Układ działał jakiś czas, ale ta sytuacja zmieniła wszystko. 
— Jak miałabym go przyjąć? Jak miałabym się zgodzić? Spędzić z tobą resztę życia, choć nie wiem o tobie tylu rzeczy? Kocham cię i… — głos jej się załamał — nie wiesz jak bardzo chciałabym powiedzieć ci tak, ale nie mogę. Musisz być ze mną szczery. 
Gojō wyglądał, jakby właśnie podejmował najważniejszą decyzję w życiu. I być może tak właśnie było. 
— Powiem ci. Skoro tak bardzo ci zależy, to opowiem ci wszystko. Proszę cię, żebyś wysłuchała od początku do końca, tylko o tyle. 
Powaga, z jaką to oznajmił, sprawiła, że [Reader] przygotowała się na wszystko. Na wszystko, tylko nie na to, co jej powiedział. Nie na szkołę Jujtsu, na klątwy, których rzekomo nie mogła zobaczyć, na przeklętą energię ani na czarowników. Brzmiało to tak absurdalnie, że nie mogła uwierzyć, że opowiada to mężczyzna, którego kocha. Zaznaczył, że nie jest chory psychicznie, ale nie była pewna, czy to do końca prawda. 
Do głowy przyszła jej tylko jedna rzecz — wyjść stąd. Ubrała się więc w pierwszą rzecz, jaka wpadła jej w ręce, włożyła buty, nie sznurując ich, i po prostu przekroczyła próg mieszkania. Nie pożegnała się. Nie miała na to siły. 
Satoru nic nie powiedział. Odwlekał tę rozmowę, ciesząc się normalnością tak długo, jak mógł. A teraz piękny sen zniknął. Prysnął niczym bańka mydlana. Był samolubny. Chciał zbudować przyszłość na braku szczerości, ale jednocześnie wiedział, że szczerość zakończy wszystko, więc nie potrafił przestać. 
Owinął się kocem i podszedł do szafy. Z kieszeni czarnego płaszcza wyciągnął pudełko. Otworzył je. Pierścionek nadal tam tkwił. Miał w sobie misternie zdobiony, srebrny kwiat. W jego środek wprawiono jasny szafir. Wybrał ten kolor, bo [Reader] powtarzała, że kocha jego oko. W lustrze od szafy zobaczył lewą stronę swojej twarzy. Jej źrenica patrzyła na niego oskarżycielsko. Osunął się na podłogę. Z całej siły zamachnął się, chcąc rzucić pierścionkiem. Jednak zatrzymał rękę w ostatniej chwili. Mocno ścisnął przedmiot. Nie chciał wstać. Zaraz będzie musiał wyjść. Czekało go spotkanie ze starszyzną. Nie mógł dać po sobie poznać żadnej słabości. Jednak jeszcze przez kilka minut pozwolił sobie siedzieć na zimnych kafelkach. 
*** 
[Reader] przemierzała park z mętlikiem w głowie. Spojrzała na trójkę nastolatków idących przed nią. Nadal nie była pewna wszystkiego, ale coś w ich sposobie bycia zdradzało, że święcie wierzą w to, co mówią. 
— Nadal nie całkiem przekonana? — Gojō zwrócił się w jej stronę. 
— Nie do końca, ale nie możesz mnie winić. To wszystko brzmi absurdalnie. — Potarła skroń. — Jak choroba albo jakbyście należeli do sekty..., ale naprawdę chcę ci uwierzyć. 
— Wiem. 
Mężczyzna nie chciał tego mówić, ale był pewny, że ukochana nie wróci po tym, jak wybiegła z mieszkania. Kiedy po trzech dniach oznajmiła, że chce się z nim zobaczyć, poczuł ogromną radość. Nie spodziewał się, że po wyjawieniu sekretu dziwnego społeczeństwa, jeszcze ją spotka. 
— Pokażę ci też szkołę — oznajmił, podświadomie szukając jej dłoni. 
— Nie mówiłeś, że przełożeni się nie zgodzą? 
— Nie zgodzą się — zrobił pauzę — ale kto powiedział, że będę ich pytał o zdanie? — Uśmiechnął się kpiąco. 
Kobieta uniosła kąciki ust. Taka właśnie była jej bratnia dusza. Zawsze balansująca na krawędzi żartu i powagi. Zdążyła się już za tym stęsknić. 
Kolejną alejkę minęli w ciszy. Wesoła paplanina Itadoriego wypełniała chwilę, gdy karmili kaczki. Ptaki głośno kwakały. Najchętniej zjadały chleb od Fushiguro. Prawdopodobnie dlatego, że zachowywał się najspokojniej ze wszystkich. Za to Kugisaki nie przejmowała się zwierzętami. Co drugi oderwany kawałek bułki lądował w jej ustach. Wyglądała na całkiem zadowoloną z siebie. 
— Przepraszam — powiedział w końcu Satoru. 
[Reader] wiedziała, jak wiele go to kosztowało. Był człowiekiem dumnym. To słowo słyszała od niego niezwykle rzadko. 
— Powinienem ci wcześniej powiedzieć. Nawet jeśli bałem się twojej reakcji. 
Przyznał to. Najsilniejszy czarownik Jujutsu odczuwał strach. Wypowiedzenie tego uświadomiło mu, jak bardzo nie zdawał sobie z tego sprawy. 
— Ja też przepraszam. Za to, że tak trudno było mi uwierzyć... za to, że nadal nie do końca potrafię. — Spojrzała mu w oczy. 
— Co do tego — mężczyzna wyjął pierścionek z kieszeni płaszcza — chciałbym, żebyś go wzięła. Niezobowiązująco. Pomijając ten grawer. Wcale nie musi być zaręczynowy. Kupiłem go dla ciebie i to ty powinnaś go mieć. 
— Skoro już znam prawdę i wróciliśmy na dawne tory... to myślę, że narzeczona nie brzmi źle. — Nakierowała rękę Gojō w stronę swojego serdecznego palca. 
Uśmiech na twarzy człowieka przed nią odbijał się w oceanie jego oczu. Jak zawsze. 
— Wyjdziesz za mnie? — Uklęknął na jedno kolano. 
— Tak. 
Ledwo zdążyła zauważyć, jak mężczyzna podnosi ją w powietrze. Oparła ręce na jego ramionach, śmiejąc się w niebogłosy. 
— Zgodziła się! To moja narzeczona! — krzyczał, kręcąc się w koło. 
Wszyscy ludzie w parku zwrócili się w ich stronę. Nobara ocierała łzę w kąciku oka, Megumi uśmiechał się leciutko, a Yūji głośno klaskał. Za przykładem tego ostatniego poszła całkiem spora grupka nieznajomych osób. 
— Satoru, wszyscy patrzą! — zaśmiała się nerwowo. 
— Niech patrzą! Mam zamiar chwalić się każdemu, kogo spotkam. Całą drogę do domu. — Postawił ją z powrotem na ziemi. 
Na moment zetknęli się czołami. 
— Cóż... W takim razie nie mogę być gorsza. — Wzięła głęboki wdech. — To mój narzeczony — Gojō Satoru! 
Była pewna, że echo poniosło to zdanie co najmniej do połowy parku. Nie miała jednak nic przeciwko. 
*** 
[Reader] rozejrzała się po ścianach kanału ściekowego. Pokrywały je zielona i szara pleśń. Mrok rozjaśniały nieliczne blade lampy. Nieczystości płynęły powoli, niosąc ze sobą woń rozkładu. 
Czarownik Jujutsu przydzielony do jej ochrony leżał obok. Jego kończyny zostały wykręcone w różne strony. Nienaturalnie przekrzywiona głowa sprawiła, że śniadanie podeszło jej do gardła. Zwymiotowała. Zielona breja idealnie wkomponowała się w nieciekawy krajobraz. Otarła usta wierzchem rękawa. Gorzki posmak pozostał. 
— Mahito-san? — zadała pytanie, walcząc z mdłościami. 
Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Ludzie zwykle nie byli w stanie widzieć klątw. Wyczuwali ich złą energię, a czasem nawet zdawali sobie sprawę z obecności. Fizycznie nie miała prawa go spotkać. Satoru opowiadał jej kiedyś, że na to jest tylko jeden sposób. By je zobaczyć, trzeba było się znaleźć na skraju śmierci. 
— San? Nie jestem panem. — Wykrzywił usta w uśmiechu. — Nie jestem nawet człowiekiem. — Zaczął się lekko bujać na palcach stóp. — Mam nadzieję, że masz tak interesującą duszę, jak przypuszczałem. Twój strażnik był bardzo nudny. Myślałem, że będą cię strzec trochę lepiej. 
Na jego pozszywanej twarzy malowała się radość. Czysta euforia. 
Kobieta cofnęła się o krok, jednak coś ją powstrzymało. Niewidzialna siła zdawała się trzymać jej nogi w miejscu. Nie była też w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. 
—  Nie, nie, nie! — Karcąco pomachał palcem. — Żadnego uciekania. Zdecydowanie za dużo w tobie strachu... 
Mahito podszedł bliżej, dokładnie się jej przyglądając. 
— Skończymy krótką rozmowę i pozwolę ci wrócić do narzeczonego. Obiecuję. — Położył dłoń w miejscu, gdzie powinno znajdować się serce. 
Zamknął oczy na moment, skupiając się. Wyczuwał wszystkie węzły w ludzkiej duszy. Im bardziej skomplikowana była ta układanka, tym lepiej. Różne emocje i doświadczenia malowały przed nim obrazy. Żaden się nie powtarzał. Kochał to. Naginanie tych puzzli do własnej woli było jego ulubionym zajęciem. 
— Tylko tyle nadziei? Naprawdę sprawiasz mi zawód. — Wygiął usta w podkówkę. — Myślałem, że będziesz więcej myśleć o Gojō Satoru. 
Przystanął raptownie. 
— O to właśnie chodzi! Sprzeczne uczucia. Trochę nienawiści, miłość i strach... Wciąż za dużo tego ostatniego. — Zacmokał niezadowolony. — Co my tu mamy? Pierścionek? 
Klątwa zdjęła go z palca właścicielki i ostentacyjnie obróciła w dłoni. 
Barwy, które oglądał Mahito, były niezwykle intensywne. Przeciwstawne kolory tańczyły, gdy podróżował po sznurkach. 
— Od razu lepiej! Interesujący przedmiot. Wy, ludzie, jesteście tak bardzo sentymentalni. — Oddał biżuterię z powrotem. 
Wyczuł coś ciemnego, negatywnego, mieszającego się ze srebrem. Poplątane nitki wraz z czymś gwałtownym stały naprzeciw ładu i czegoś ciepłego. 
— Konflikt? Jakiś szczęśliwie rozwiązany spór? 
Po twarzy [Reader] poznał, że trafił w dziesiątkę. Uwielbiał wiedzieć, że ma rację. Szczególnie w dziedzinie, w której czuł się mistrzem. 
— Kochasz go? 
Zamieszanie. Wesoły bałagan. Bardzo kolorowy, niebieski nieład. Wzburzone morze. Wysokie fale. Mnóstwo mocnych węzłów zawiązanych w różnych zakamarkach. 
— Tego się właśnie spodziewałem. — Zaśmiał się. — Kobieta najsilniejszego czarownika Jujutsu musi mieć skomplikowaną duszę. Niestety obawiam się, że niewiele więcej z ciebie wyciągnę, więc ostatnie pytanie... Hmmm, co by tu... — Przytknął palec do brody. — Boisz się śmierci? 
Zakołysał się na piętach. Szaroniebieskie włosy wykonały ten sam ruch. 
Ciemność. Czarna, bezkresna noc. Dno jeziora. Bezruch. Pustka. Przerwane więzy. Dziury w układance. Musiał zastosować nietuzinkowe rozwiązanie. 
— Wspaniale! Naprawdę, [Reader]-san, jesteś bardzo interesująca. Aż żal się żegnać. A teraz zgodnie z obietnicą... 
Kobieta poczuła jak krępująca ją siła znika. Spróbowała postawić krok. Na próżno. Nogi nabrzmiały do ogromnych rozmiarów. Zdawały się zlewać z jej brzuchem albo miejscem, gdzie powinien się znajdować. Dotknęła twarzy.  Wyczuła lepkość. Kleiła się czymś brunatnym. Gdy zamiast prawej dłoni ujrzała grubą mackę, wrzasnęła przeraźliwie. Bolało ją całe ciało. Czuła, że zaraz zedrze sobie gardło. Chciała podbiec do ścieku, ale udało jej się tylko doczołgać. Czymkolwiek się stawała, wydzielała śluz. W odbiciu brudnej wody ujrzała parę oczu osadzonych w dziwnej, obślizgłej twarzy. Właściwie nie była to już twarz. Pucołowata masa spoglądała na nią smętnie. 
Mahito pochylił się nad stworzeniem. Poklepał je po tłustej głowie. 
— To zostawimy. — Złapał jej lewą rękę. — Nie chcemy, żeby narzeczony cię nie rozpoznał... 
Była to jedyna ludzka część ciała, jaka została z kobiety. Niosła ją na grzbiecie z dumnie zatkniętym na niej pierścionkiem. 
— Aaa-ito, kuaaa-ma-ueś — zagulgotało ze złością stworzenie, wpatrując się w swoje odbicie. 
Niebieskie oko stanowiło centrum jego zainteresowania. 
— Twoja dusza jest piękna, nawet gdy się złościsz — rzucił na odchodnym. — Wywiązałem się z umowy. Możesz odejść. 
Wesoła klątwa miała nadzieję na szybkie spotkanie Gojō. Zakamarki jego duszy z pewnością staną się teraz jeszcze ciekawsze. 
*** 
Satoru podniósł się gwałtownie w górę. Wciągnął haust powietrza. Czuł pot na całym ciele. Przetarł twarz dłonią. Spojrzał w stronę szafki nocnej. Zegarek wskazywał czwartą nad ranem. 
Spojrzał na stronę łóżka, po której zawsze spała [Reader]. Nie dotykał materacu w tamtym miejscu. Zupełnie jakby to miało sprawić, że do niego wróci. Wciąż leżał tam jej sweter. Tak, jak go zostawiła przed wyjściem. Nosił śladowe ilości jej zapachu. Czasem, gdy już nie wiedział, co robić, tulił go do siebie. 
Przewrócił się na bok. Po tej stronie miał widok na firanki. Te, które dostał od niej w prezencie. Wolałby ich nie widzieć, ale nie miał siły ich zdjąć. 
Ostatnio wszystkie noce wyglądały tak samo. Miewał dokładnie ten sam sen. Wspomnienie z ostatnich dni męczyło go, gdy tylko mrużył powieki. 
— Aaa-biii-mni-eee. — Prosiła mała klątwa. 
Charczała z całych sił, by ją zrozumiał. Z wielkich, smutnych oczu kapały łzy. Zadawała mu ciosy, w końcu taka była jej natura. Z łatwością ich unikał, odskakując. Celowała niezwykle nieudolnie. Był świadom, ile wysiłku kosztowało ją przeciwstawianie się naturalnej chęci zabicia go. 
 Zamachnęła się macką i rzuciła w jego stronę pierścionkiem. Złapał go. Rozpaczliwie go ścisnął. Wiedział co powinien zrobić. Śmierć była w tym wypadku łaską. Ostatnim co mógł dla niej zrobić. A jednak tak trudno było się przełamać. 
— Rooo-szee, Sa-to-ruuu — wychlipało stworzenie. 
Nieważne, że brudne, brązowe, mięsiste i potwornie zniekształcone. Stworzenie to jeszcze wczoraj było jego narzeczoną. 
Zrobił to. 
Zabił ją. 
Tuląc, gdy zadał ostateczny cios. 
— Ooo-am-cie — szepnęło cichutko, znosząc agonię. 
Wiedział, że nie ma sensu próbować zasnąć. Więc wstał. Zrobił kawę, ubrał się i zjadł śniadanie. Złapał się na tym, że postawił na stole dodatkowy kubek i talerz. Ze złością schował je z powrotem. Prawie stłukł oba, gdy uderzały o dno szafki. 
Założył pierścionek. Kilka dni temu poprosił złotnika, by go przerobił. Teraz pasował na o wiele większy palec Gojō . Nosił go ze sobą prawie wszędzie. 
Stanął przed szafą. Czuł, jak coś zahaczyło o jego płaszcz. Rozejrzał się, ale coś wciąż było nie tak. Potrzebował lustra, by to poprawić. Bał się w nie spojrzeć od dłuższego czasu. Uciekał od niego wzrokiem. Teraz jednak zapomniał o tym. Podniósł wzrok, zdając sobie sprawę z tego, co robi. 
Spoglądała na niego para niebieskich oczu. Znienawidził lewą stronę swojej twarzy. Nie było już tam tęczówki, w którą wpatrywał się od lat. Śmierć zabrała mu nawet tę pamiątkę po bratniej duszy. 
Uderzył w swoje odbicie. Szkło posypało się na kafelki, wydając charakterystyczny brzęk. W ramie zostały resztki, poznaczone rysami. Skierował wzrok na swoją dłoń. Skaleczył się. Ciemnoczerwona krew powoli sączyła się z zacięcia. 
Przemył rękę i zabandażował ją. Złapał za miotłę, po czym pobieżnie usunął odłamki. Nie miał już czasu. Powinien wychodzić z mieszkania. Nie mógł się spóźnić. W końcu przygotowanie pogrzebu było jego pomysłem. 
Ostatni raz spojrzał na odbicie swoich oczu, założył czarną opaskę i zamknął drzwi. 
13 notes · View notes
Text
Niepowstrzymany (The Untamed)
Do Prologu i kilku słów wyjaśnienia
Rozdział pierwszy
Reinkarnacja
W tej samej chwili, w której otworzył oczy, Wei Wuxian poczuł, że ktoś go kopnął.
- Nie udawaj, że zdechłeś! - huknął głos tuż nad jego uchem.
Kopniak odrzucił go wstecz, poleciał na ziemię głową naprzód. Ledwo zwalczył odruch wymiotny.
- Taki jesteś odważny, że kopiesz samego Patriarchę? - pomyślał.
Po raz pierwszy od wielu lat dobiegał go ludzki głos, do tego jeszcze taki donośny wrzask. Echa krzyków zawirowały mu pod czaszką i rozdzwoniły się w uszach.
- Jak ci się wydaje, na czyjej mieszkasz ziemi? Czyj ryż zajadasz? Czyje pieniądze wydajesz? No i co z tego, że ci coś zabrałem? Wszystko, co masz, i tak należy do mnie!
Poza tym niedojrzałym, przypominającym kwakanie głosem, Wei Wuxiena dobiegały też łomoty, towarzyszące przetrząsaniu skrzyń i roztrzaskiwaniu mebli. Powoli odzyskiwał wzrok.
W jego polu widzenia pojawił się słabo oświetlony strop, a następnie chłopak o skośnie wznoszących się brwiach i niezdrowej cerze.
- Jak śmiesz skarżyć się moim rodzicom? - krzyczał, bryzgając na niego śliną. - Naprawdę spodziewałeś się, że ktoś w tym domu ci uwierzy? Myślałeś, że się ciebie boję?!
Zbliżyło się kilku osiłków, prawdopodobnie służących.
- Skończyliśmy, paniczu! - oznajmili.
- Tak szybko? - spytał młodzieniec.
- W tej norze niewiele co było - odparł służący.
Młody panicz wyglądał na zadowolonego.
- Ośmieliłeś się na mnie donieść i proszę, na co ci przyszło.
Mocno uderzył Wei Wuxiana w nos.
- No i co zgrywasz nieżywego? Jakby ktokolwiek chciał ci zabrać te śmieci! Ciekawe, czy znów na mnie doniesiesz, kiedy to wszystko porozwalałem? Jesteś dumny z siebie tylko dlatego, że przez kilka lat uczyłeś się kultywacji? Jak się czułeś, kiedy wykopali cię z powrotem do domu, jak bezdomnego psa?
Wcale nie udaję nieżywego - ze znużeniem pomyślał Wei Wuxian. - Ja naprawdę przez kilka lat byłem martwy.
Kim jest ten człowiek?
Gdzie jestem?
I właściwie kiedy postąpiłem aż tak niemoralnie, że ukradłem czyjeś ciało?
Rozładowawszy gniew przez skopanie Wei Wuxiana i zdemolowanie jego domu, młody panicz wymaszerował dumnie w towarzystwie dwóch służących, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi.
- Dobrze go pilnujcie! - krzyknął. - Nie wypuszczajcie go aż do końca miesiąca, bo znów zrobi z siebie durnia!
Kiedy wszyscy odeszli, a w pokoju zapadła cisza, Wei Wuxian pomyślał, że mógłby się podnieść. Ręce i nogi zawiodły go jednak, i musiał znów położyć się na ziemi. Obrócił się na bok i w oszołomieniu rozglądał po nieznanym otoczeniu i stertach śmieci na podłodze.
Tuż obok niego leżało lustro z polerowanego brązu. Wei Wuxian podniósł je i zobaczył odbicie upiornie bladej twarzy, ozdobionej na obu policzkach asymetrycznymi plamami czerwieni. Odrzucił lustro na bok, otarł twarz i stwierdził, że ma na dłoniach biały puder.
Na szczęście nie przyszedł na świat z taką twarzą - stanowiła jedynie wyraz upodobań poprzedniego właściciela tego ciała. Bez wątpienia był mężczyzną, a mimo to nosił gruby makijaż (na dokładkę źle nałożony). Uch, okropność!
Przeżyty wstrząs sprawił, że Wei Wuxian odzyskał nieco energii i ostatecznie zdołał się podnieść. Dostrzegł przy tym, że siedzi pośrodku okręgu zaklęcia.
Krąg był czerwony i nierówny. Wyglądał, jakby nakreślono go odręcznie, używając krwi zamiast farby. Nadal był wilgotny i wydzielał silny zapach. Wnętrze okręgu wypełniały krzywe bazgroły i zaklęcia, nieco rozmazane przez spoczywające na nich ciało, ale wciąż makabryczne.
Wei Wuxian znany był jednak jako Najwyższy Przywódca i Arcymistrz Demonicznej Kultywacji, przywykł więc do widoku podobnych złowrogich symboli.
Okazało się, że wcale nie ukradł czyjegoś ciała - otrzymał je w podarunku.
Wykorzystano starożytne, zakazane zaklęcie, przypominające raczej klątwę. Rzucający ją człowiek kaleczy własne ciało, przy użyciu krwi maluje krąg i wypisuje zaklęcia, a na koniec siada pośrodku. Może potem przywołać wyjątkowo nikczemnego upiora i zażądać, by ten spełnił jego życzenie. Ceną jest oddanie złemu duchowi własnego ciała, podczas gdy dusza przywołującego powraca do ziemi.
Stanowiło to przeciwieństwo kradzieży - zakazane zaklęcie polegało na ofiarowaniu własnego ciała. Klątwa wymagała ogromnego poświęcenia, więc tylko nieliczni mieli dość odwagi, by z niej skorzystać. Ostatecznie niewiele było pragnień na tyle potężnych, by żywy człowiek dobrowolnie poświęcił w ich imieniu wszystko, co posiadał. Na przestrzeni tysięcy lat udowodniono jedynie trzy lub cztery takie przypadki. Ale, bez wyjątku, życzenia owych trzech, czy czterech osób były identyczne - szło o dokonanie zemsty.
Wei Wuxian nie chciał przyjąć tego do wiadomości.
Dlaczego miałby zostać zaszufladkowany w kategorii "wyjątkowo nikczemnych upiorów"?
To prawda, nie cieszył się najlepszą reputacją i umarł w straszliwych okolicznościach, ale też nie nękał żywych, ani nie szukał zemsty. Przysiągłby, że nikt nie zdołałby znaleźć równie nieszkodliwego zbłąkanego ducha, co on.
Szkopuł w tym, że kontrakt zostawał zawarty w chwili, gdy tylko zły duch przejął ciało osoby rzucającej zaklęcie. Zły duch musi spełnić życzenie, albo klątwa zwróci się przeciwko niemu. Duch, który otrzymał w prezencie ciało, zostanie wówczas kompletnie zniszczony i nigdy nie zdoła się odrodzić!
Wei Wuxian uniósł ręce i zupełnie nie zaskoczył go fakt, że oba nadgarstki przecinają liczne, krzyżujące się nacięcia. Rozwiązał pas. Pod czarnymi szatami także klatkę piersiową i brzuch pokrywały rany zadane ostrym narzędziem. Chociaż krwawienie ustało, Wei Wuxian wiedział, że nie były to zwyczajne skaleczenia. Jeśli nie wypełni życzenia poprzedniego właściciela tego ciała, rany nigdy nie się nie zagoją. Z upływem czasu będą dokuczać mu coraz bardziej, a jeśli będzie zwlekał zbyt długo, zarówno ciało jak i dusza zostaną rozdarte na strzępy.
Wei Wuxian dokładnie upewnił się, co do swojej sytuacji, raz za razem powtarzając w duchu "Czemu to przytrafiło się akurat mnie?" Wreszcie, opierając się o ścianę, zdołał wstać.
Choć dom był duży, był także pusty i zaniedbany. Pościel i koce wyglądały, jakby nie zmieniano ich od bardzo dawna. W kącie leżał bambusowy kosz, przeznaczony na odpady. Ponieważ ktoś przewrócił go kopniakiem, wszystkie odpadki wysypały się na podłogę. Wei Wuxian rozejrzał się po pokoju i podniósł zmięty kawałek papieru. Rozprostował kartkę i z zaskoczeniem stwierdził, że pokrywały ją ściśle zapisane słowa. Pospiesznie pozbierał wszystkie skrawki papieru.
Były właściciel jego ciała musiał rozładowywać napięcie robiąc notatki. Niektóre zdania pozbawione były sensu; nierówne pismo odzwierciedlało emanujące ze skrawków papieru uczucie lęku i gniewu. Wei Wuxian uważnie przestudiował wszystkie kartki i wreszcie zaczął pojmować sytuację.
Paru rzeczy musiał się domyślić, ale z grubsza rozumiał już, jak się sprawy miały.
Okazało się, że były właściciel jego ciała nazywał się Mo Xuanyu i mieszkał w Wiosce Mo.
Jego dziad pochodził z bogatego rodu zamieszkującego tę okolicę. Nie miał licznej rodziny; pomimo starań doczekał się tylko dwóch córek. Wei Wuxian nie poznał ich imion, ale wiedział już, że starsza siostra była córką babci Mo Xuanyu, zaś młodsza była dzieckiem służącej. Z początku rodzina Mo chciała pospiesznie pozbyć się młodszej siostry wydając ją za mąż, ale wydarzyło się coś niespodziewanego. Gdy dziewczyna miała szesnaście lat, przejeżdżający przez okolicę przywódca wielkiego rodu kultywatorów zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia.
Kultywatorów otacza powszechny podziw. Członkowie rodów kultywatorów są w oczach pospólstwa ulubieńcami Boga, pełnymi tajemnic ale i dostojeństwa. Z początku mieszkańcy Wioski Mo potępiali związek młodszej z sióstr, ale ponieważ przywódca klanu wspomagał ród Mo, ten zaczął się cieszyć licznymi przywilejami. Tak więc ton plotek uległ zmianie. Rodzina Mo wbiła się w dumę, a wszyscy inni zaczęli zazdrościć jej szansy, jaka się przed nią otworzyła. Druga Pani Mo urodziła przywódcy syna - Mo Xuanyu.
Sielanka nie trwała jednak długo, jako że związek był dla przywódcy klanu jedynie przelotną przygodą. Chciał zaznać smaku nowości, ale po paru latach znudził się Drugą Panią Mo. Gdy Mo Xuanyu skończył cztery lata, ojciec porzucił jego matkę.
Stopniowo zmieniły się także opinie na temat rodu Mo. Powróciła wcześniejsza pogarda i lekceważenie, a wraz z nimi jeszcze bardziej obraźliwa litość.
Druga Pani Mo nie przyjmowała tego do wiadomości; uparcie wierzyła, że przywódca klanu nie wyprze się własnego syna. I miała rację, bowiem kiedy Mo Xuanyu ukończył czternaście lat, przywódca klanu zabrał go do siebie.
Druga Pani Mo znów zadarła nosa i zaczęła wmawiać wszystkim, że jej syn z całą pewnością zostanie wkrótce Nieśmiertelnym, okrywając chwałą swoich przodków.
Zanim jednak Mo Xuanyu osiągnął sukces w kultywacji i odziedziczył pozycję ojca, został odesłany do domu.
Co gorsza, wrócił okryty hańbą.
Mo Xuanyu okazał się homoseksualistą, który na dodatek miał czelność molestować innych uczniów. Skandal wypłynął na światło dzienne a, ponieważ Mo nie miał zbyt wielkich osiągnięć w dziedzinie kultywacji, nie było powodu, by zatrzymywać go w klanie.
Na domiar złego, po powrocie Mo Xuanyu zachowywał się jak szaleniec, jakby śmiertelnie się czegoś obawiał.
Historia Mo Xuanyu była tak skomplikowana, że trudno było zawrzeć ją w słowach. Wei Wuxian zmarszczył brwi.
Nie dość, że wariat, to jeszcze gej.
Wyjaśniałoby to dlaczego miał na twarzy dość pudru i różu, by upodobnić się do wiszącego ducha, a także dlaczego nikogo nie zdziwił wielki, krwawy krąg na podłodze w jego domu. Nawet gdyby Mo Xuanyu przemalował cały pokój na czerwono za pomocą krwi, począwszy od kafelków na podłodze, przez ściany aż po sufit, nikt by się tym szczególnie nie zdziwił. Wszyscy wiedzieli przecież, że brak mu piątej klepki!
Kiedy zgnębiony Mo Xuanyu wrócił do domu, posypały się na niego drwiny. Wyglądało na to, że sytuacji nie da się już naprawić. Cios okazał się zbyt silny dla Drugiej Pani Mo, która wkrótce później zadławiła się na śmierć.
W tym czasie dziad Mo Xuanyu już nie żył. Na czele rodu stanęła Pierwsza Pani Mo. Od dziecka nie znosiła młodszej siostry i przeniosła te uczucia się także na jej syna. Sama miała tylko jedno dziecko, Mo Ziyuana, tego samego, który wcześniej zdemolował dom Mo Xuanyu. Kiedy ojciec zabierał do siebie Mo Xuanyu, Pierwsza Pani Mo zazdrośnie usiłowała nawiązać choćby najmniejszą więź z którąś z sekt kultywatorów. Miała nadzieję, że posłaniec przybyły po Mo Xuanyu zabierze ze sobą także Mo Ziyuana, dzięki czemu on także mógłby uczyć się kultywacji.
Oczywiście spotkała się z odmową, czy raczej została zignorowana.
Nie było to przecież tak proste, jak zakup kapusty. Nie mogła się targować, a już na pewno nie mogła kupić jednej główki i dostać kolejną za darmo.
Z zaskakującą pewnością siebie cała rodzina uczepiła się myśli, że Mo Ziyuan ma talent i potencjał. Wszyscy wierzyli, że gdyby wysłali jego zamiast Mo Xuanyu, chłopak na pewno zyskałby uznanie klanu, zupełnie inaczej niż jego rozczarowujący kuzyn. Chociaż, kiedy Mo Xuanyu wyjechał, Mo Ziyuan był jeszcze za młody na naukę kultywacji, nieustannie nabijano mu głowę podobnymi bzdurami, a on wierzył w nie całym sercem. Co dwa lub trzy dni wyżywał się na Mo Xuanyu, poniżał go i przeklinał za to, że kuzyn jakoby odebrał mu szansę na naukę kultywacji. Równocześnie Mo Ziyuan zainteresował się talizmanami, eliksirami i magicznymi narzędziami. Uważał je wszystkie za swoją własność i wykorzystywał jakkolwiek mu się spodobało.
Chociaż Mo Xuanyu często pogrążał się w nawrotach obłędu, pojmował, że jest poniżany. Tolerował to, ale Mo Ziyuan zachowywał się coraz gorzej. Rozkradł już niemal wszystko z domu Mo Xuanyu. Cierpliwość tego ostatniego wreszcie się wyczerpała. Poskarżył się ciotce i wujowi, czego rezultatem było zamieszanie, jakie tego ranka wywołał Mo Ziyuan.
Znaki na papierze były drobne, ściśnięte. Wei Wuxiana rozbolały oczy.
- Jak można mieć takie spierdolone życie? - pomyślał.
Nic dziwnego, że Mo Xuanyu wolał posłużyć się zakazaną sztuką i złożyć w ofierze własne ciało, aby prosić nikczemnego upiora o dokonanie zemsty.
Ból oczu rozprzestrzenił się na całą głowę. Podobno, aby posłużyć się zakazaną metodą, rzucający zaklęcie powinien cicho wypowiedzieć życzenie. Jako przywołany przez Mo Xuanyu "nikczemny upiór", Wei Wuxian powinien usłyszeć, jakie stawia się przed nim wymogi.
Było jednak wysoce prawdopodobne, że Mo Xuanyu skopiował tylko urywki zaklęcia, i całkowicie pominął ten krok. Chociaż Wei Wuxian domyślał się, że Xuanyu pragnął zemsty na rodzinie Mo, nie miał pojęcia, jak ma tego dokonać. Jak daleko się posunąć? Czy ma tylko odebrać skradzione przedmioty? Czy może poturbować wszystkich członków rodziny Mo?
A może... musi zgładzić cały ród?
Najprawdopodobniej chodziło właśnie o to. Przecież każdy, kto chociaż otarł się o świat kultywacji, wiedział jakimi barwnymi określeniami opisywano Wei Wuxiana. Niewdzięcznik, ekscentryk, człowiek, który odwrócił się od własnej rodziny, obraza dla niebios i tak dalej, i tak dalej. Czy mógł być ktoś bardziej "nikczemny" od niego? Skoro Mo Xuanyu odważył się przyzwać właśnie Wei Wuxiana, znaczyło to, że jego życzenia nie będą łatwe do spełnienia.
Wei Wuxian nie mógł powstrzymać się od westchnienia.
- Wybrałeś nie tego człowieka...
Do następnej części
0 notes
madaboutyoumatt · 3 years
Text
505 - Josh
- Powiedziałbym, że koty są dużo tańsze w utrzymaniu niż psy, ale wiem ile kosztuje żwirek i ewentualna wymiana mebli – pokręcił głową, patrząc tym razem w stronę Pięknej. Bestia była całkiem grzeczna, ale ten drugi kot wyglądał jednak na typowego kota.  Z góry oceniał wszystko, machał ogonem, a w dodatku wyglądał jakby miał na sumieniu niejedno. – Plusem jest brak myszy, ale nie wiem czy to zasługa kotów czy Jerrego – wyciągnął się do jego ust, aby wytrzeć nieco sosu z boku ust. Nawet Matt nie musiał być brudny, ale Josh naturalnie się kleił. Przy tym nie było to nasączone, ociekające erotyzmem.
Przy Joshu miałeś wrażenie jakbyś znał go dłużej.
- Nie jest to tajemnicą. Widziałeś warsztat. Zwróciłeś uwagę na garnitur. Poznaję fakty – i chyba dla niego to nie było nic takiego. A przynajmniej nic, czym by się wymądrzał. Nie wywyższał. Nie wierzył aby to czyniło go lepszym człowiekiem, ale pomagało w wielu sprawach, ułatwiało życie.
Było wygodniejsze.
A potem zaśmiał się, chociaż nie było w tym wiele zabawnego.
- Co? Zgodzisz się pójść ze mną w końcu na randkę? Na razie bronisz się jak możesz, chociaż już to wszystko widziałeś – zażartował lekko, ale nie do końca. Obaj kierowali to trochę na luźniejsze i bardziej swobodne tereny, gdzie czuli się bezpieczniej. – W obu wypadkach ciężko ci zaimponować, słońce, całkiem wysoko postawione progi – pokazał nawet dłonią jak wysokie, ale mówił to z uśmieszkiem. Chyba mu się to podobało.
Poza tym, tak zupełnie poważnie, miał wiele do zaoferowania. Chciał się dzielić. Wolałby to po prostu zrobić na swoich warunkach, bo postawiony przy murze z wrażeniem wykorzystania… Chyba nikt nie lubił tego uczucia.
Podniósł głowę, kiedy do środka wparował chłopak, ale nawet na moment nie ruszył się z miejsca.
Obserwując to z lekkim rozbawieniem, bo Andy od razu skupił się na nowej osobie, zamiast na nim. Co byłoby słodkie, gdyby nie był jego szefem, ale zawsze lepiej skupiać się na otoczeniu, niż sprawdzonych ludziach, którym odsłoniłeś plecy.
- Byłby zbyt nieśmiały, ale wpadać tutaj po BMW. Może… Skoda Fabia? – zmrużył nieco oczy do Matta, aby ten się tak nie krępował, chociaż chyba bardziej go zawstydzał.
- Jeśli wyjechałaby stąd to byłaby warta miliony szefie – chłopak zaśmiał się lekko, mając widocznie całkiem luźne podejście. Prawie podobne do Josha.
- Mmm, chciałbym – wyciągnął się, aby podrapać kota, który nieco wygiął się. Był jak plastelina, dopasowująca się do człowieka. Dusza psa w ciele kota. – Co z tymi felgami? Zła dostawa czy nie pasują do auta?
- Nie pasują. Skończyły się dziewiętnastki, bo przyszła ta feralna dostawa. Możemy dać mniejsze, ale efekt nie będzie ten sam – przyznał, już teraz wyglądając na mniej zrelaksowanego, chociaż jeszcze nieprzejętego.
- Musza pójść dziewiętnastki. Poszukajcie V773 albo 04, jak nie to ściągacie z innego – Josh odpowiedział niskim pomrukiem, kiedy Bestia cicho wibrowała.
- Jasne. Tylko na stanie nie ma innego, sprawdzałem wszędzie.
-  Ooooch, i okazuje się o tym po fakcie? Słodko. – podniósł w końcu wzrok. – Podjadę jutro autem. Ściągniecie z mojego – zaproponował, zanim nie spojrzał na Matta. – Tylko nic nie mów, bo skończy się imponowanie – mrugnął do niego okiem, jakby mieli małą tajemnicą.
0 notes
platinum-aparthotel · 4 years
Photo
Tumblr media
Dzisiaj obchodzimy Światowy Dzień Psa! Nie zapominamy o waszych pupilach, w naszych progach i sercach - zawsze mile widziani to goście. To tylko pies, tak mówisz, tylko pies… A ja ci powiem, Że pies to czasem więcej jest niż człowiek (..) Psia dusza się nie mieści w psie I kiedy się uśmiechasz do niej Ona się huśta na ogonie Ludwik Jerzy Kern #dogfriendly #dogfriendlyhotel #dogfriendlyhotels #dzienpsa #swiatowydzienpsa #summer #love #dog #poland #pies #dogsofinstagram #photography #puppy #dogs #travel #cute #picoftheday #polska #pieseł #sun #doglover #holiday #fallowme @krk.plat.apart (w: Platinum Aparthotel) https://www.instagram.com/p/CCHJPQjnBpB/?igshid=1saunj5cmruk0
0 notes
po-ru-sze-nie · 6 years
Text
„Życie jest za krótkie na miłość bez szaleństwa, związki bez chemii, przyjaźnie bez lojalności, dom bez psa i kawę bez kofeiny. Życie nie jest po to żeby istnieć, życie jest po to żeby żyć pełnią barw, które przynosi każda chwila.”
~ Aleksandra Steć Moja dusza pachnie Tobą
1 note · View note
Text
Home, sweet homeless- 4
Tumblr media
Opis: Harry ma 20 lat, pstro w głowie i drobne problemy z alkoholem. Ale ma też mały ośrodek weterynarii ojca do prowadzenia, mimo braku odpowiedniego wykształcenia. Kiepsko, prawda? A co, jeśli dodam, że w krótkim odstępie czasowym stracił rodziców i siostrę, zostając z dwuletnią siostrą i kilkumiesięcznym siostrzeńcem? Cóż, właśnie tak jest. A Louis ma 25 lat i nie ma nawet tożsamości. Urodzony we Francji, oskarżony o serię morderstw na swojej rodzinie i poszukiwany listem gończym, wydaje wszystkie pieniądze na ucieczkę do Holmes Chapel i ląduje tam na ulicy. Harry mija go wiele razy, zawsze wykazując się dobrym sercem, jednak dopiero po tym, jak niemal staje się świadkiem brutalnego gwałtu, przyjmuje go do swojego domu. W ten sposób wzajemnie zmienią swoje życie.
Ode mnie: mówiłam, że poprzednia część jest najdłuższą w tym opowiadaniu? Witam ponownie, tym razem mam ponad 6 tysięcy słów. Koniecznie dajcie mi znać. Ach i tak, w zeszłym rozdziale wprowadziłam jedną postać, tym razem mam dwie. To krótkie przedstawienie ich roli w tej historii :)
chwilowy brak bety, wybaczcie błędy.
za motywację podziękowania należą się @cuteboobearx Xx.
MASTERPOST
Harry’ego obudził cichy szloch Brada w łóżeczku pod ścianą, Louisa zaś uderzenie w kontener, przy którym spał.
Harry podniósł się powoli z materaca i podszedł do swojego dziecka, ziewając z szeroko otwartą buzią, kiedy Louis został kopnięty w brzuch i siłą postawiony na nogi, nie mogąc się nawet odezwać przez szeroki pas taśmy izolacyjnej na ustach.
Harry oparł łokcie na drewnianej barierce i patrzył na chłopca przez chwilę, co już wystarczyło, by ten przestał płakać. Delikatnie ułożył malca w swoich ramionach, po czym ucałował jego główkę, napawając się pięknym zapachem dziecięcej niewinności, i leniwie skierował się do kuchni, delektując się ciszą wokół siebie. Ciepłe promienie słoneczne wdzierały się do mieszkania przez okno, przez co, mimo bardzo wczesnej pory, cały świat budził się już do życia i Harry nie potrzebował nawet zapalać światła, by widzieć każdy szczegół swojego mieszkania; od zabawek, niechlujnie porozrzucanych po całym salonie, przez brudne ubranka, których nie miał siły włożyć poprzedniego dnia do kosza na pranie, i czekoladowy batonik, z zapałem wtarty w sam środek puchatego dywanu, po trzy samotne puszki po powie, leżące gdzieś w kącie kuchni.
-Zrobimy ci zaraz mleko, nie marudź, skarbie, bo obudzisz naszą małą diablicę, a zaraz potem cały blok.- Zagruchał czule prosto do ucha Brada, kołysząc się przy tym na boki, zapatrzony we wnętrze lodówki. Zrobił mentalną notatkę, by udać się przed pracą na zakupy, ponieważ jego królewna poprzedniego dnia spektakularnie rozbiła wszystkie jajka, z czego połowę na nogach opiekunki, a jajecznica była jej ulubionym śniadaniem, zaraz po chlebie z parówką i dużą ilością keczupu. Od razu zaczął myśleć nad sąsiadami, którzy ewentualnie zgodziliby się poświęcić chwilę na posiedzenie w jego mieszkaniu, kiedy on wyskoczyłby szybko do sklepu. Nie chciał budzić Olivii, ale też nawet nie dopuszczał do siebie pomysłu zostawienia jej samej, choćby na kilka minut. Mógł mieć problemy wychowawcze, jednak był odpowiedzialnym rodzicem. A przynajmniej starał się nim być.
Włączył radio, dźwiękami porannej audycji zagłuszając szczekanie psa pod blokiem, gdy wstawił butelkę z mlekiem do podgrzewacza.
-No co?-Spytał chłopca, a rozbawienie malowało się na jego bladej twarzy.-Do muzyki jest przyzwyczajona. A na twój głosik wyczulona, bąbelku.- Dodał z uśmiechem i pstryknął mały nosek, w odpowiedzi otrzymując szeroko otwartą w uśmiechu buźkę  i wesołe machnięcie rączkami. Z salonu zabrał przenośne legowisko wraz z kilkoma zabawkami i poszedł do łazienki, a tam posadził dziecko na miękkim materiale i włożył głowę z wyjątkowo przetłuszczonymi lokami pod kran z ciepłą wodą.
Z chwilą, w której wylewał gruszkowy szampon na swoje włosy, Louis wydał z siebie, stłumiony przez taśmę, jęk bólu w reakcji na uderzenie o twardą, chropowatą ścianę. Jego policzek piekł niemiłosiernie, co oznaczało dla szatyna, że był mocno podrapany, a w mostku coś chrząsnęło, natychmiast roznosząc ból po wszystkich żebrach. Zacisnął oczy, łkając i oddychając ciężko w przerażeniu, niemal się zapowietrzając, a łzy łączyły się z wydzieliną, cieknącą mu z nosa, by wspólnie spłynąć po taśmie i z niemym hukiem wbić się w ziemię, a po jakimś czasie zniknąć, jakby nigdy nic się nie stało; jakby w tym miejscu nie działa się komuś krzywda. Chłodne powietrze uderzyło w skórę na jego pośladkach i wrzasnął, desperacko kręcąc głową i płacząc jeszcze bardziej. Szarpał się w każdą stronę, na ile pozwalało mu przyciśnięte do niego ciało, próbował wyrwać ręce ze stalowego uścisku, a serce biło mu w zawrotnym tempie, balansując na granicy wytrzymałości aorty.
-Takie ścierwa jak ty nie mają specjalnych przywilejów, musisz zapracować na każdy grosz, kochanie. Zadbam o to.- Ochrypły szept dotarł do jego ucha, na co żółć niekontrolowanie podeszła mu do gardła. I jakby los nie upokarzał go wystarczająco, jeden dotyk obcego mężczyzny między jego pośladkami sprawił, że zwymiotował, a taśma zatrzymała ohydną maź we wnętrzu jego buzi, rozciągając tylko jego policzki.
Świat wokół niego zaczął wirować, więc przycisnął czoło do zimnej ściany; mrok powoli łapał go w swoje sidła, a dusza zdawała się uciekać w popłochu, zbyt przerażona tym, co działo się z jego ciałem. Na swoim karku czuł gorący oddech swojego oprawcy, oczami wyobraźni już widział, co miało się niedługo wydarzyć i nie mógł poradzić nic na to, że setki łez żłobiły kolejne czerwone korytarze w porcelanie skóry na jego twarzy. Napięte mięśnie wciąż walczyły o resztki szacunku do samego siebie, który w tamtym momencie był poważnie zagrożony, jednak wszystko, o czym mógł myśleć, to pomruki napastnika, tłumione przez szum w uszach i dźwięk szaleńczego bicia jego własnego serca. Coś w nim pękało, sam nawet nie wiedział, co to było, ale bolało bardziej, niż najgorsze tortury. Wtedy marzył już tylko, by to był zwiastun jego końca, by Bóg zabrał go do siebie właśnie w tamtym momencie, bo czuł, że już dłużej nie wytrzyma. Pragnął po prostu zamknąć oczy i zniknąć już na zawsze. Nie chciał być świadomym, gdy rujnowano go w najpodlejszy sposób; bawiąc się nim jak lalką, upokarzając go, a potem wyrzucając w zapomnienie, by żył  w nienawiści do własnej osoby, codziennie zmagając się z trudem dźwigania ciężaru, jakim jego ciało miało stać się po tej krzywdzie. I czy chciał się z tym pogodzić, czy też nie, właśnie był doszczętnie niszczony, a to sprawiało mu tak potworny ból, że nawet nie mógł myśleć, iż to miał być zaledwie początek cierpienia.
Jego umysł nie zarejestrował groźnego warczenia Teddy, a nawet ugryzienia napastnika; w pewnym momencie po prostu upadł na ziemię, niezdolny do ustania na drżących nogach i nieprzytrzymywany już przez obcą osobę za nim. I chociaż w pierwszym odruchu doczołgał się za kontener, sprawnym ruchem zerwał taśmę z buzi i wypluł to, co wcześniej w obrzydzeniu zwrócił, to zaraz potem położył głowę tuż obok i pustym wzrokiem patrzył przed siebie, mrugając wolno, gdy już naprawdę musiał. Widział rozmazaną postać, odchodzącą jak najdalej od miejsca niedokonanej zbrodni. Słyszał przekleństwa, opuszczające jego usta, oraz ciągłe powarkiwanie swojego psa. Czuł dreszcze, jakie przechodziły go pod wpływem zimnego powietrza, ale nie miał siły, by podciągnąć, opuszczone do połowy ud, spodnie. Więc leżał tam, gotowy na upragniony pocałunek śmierci, a Teddy usiadła przy jego prawym biodrze i ułożyła przednie łapy oraz pysk na pośladkach swojego pana, zasłaniając je zupełnie tak, jakby wiedziała, że ratuje tym jego honor.
Milczała, oddając hołd poległej duszy szatyna.
-Dziękuję ci bardzo, wrócę za jakieś dziesięć minut, obiecuję.
Harry po raz piąty powtórzył do swojej sąsiadki, gdy ubierał buty, by wyjść na poranne zakupy. Alice, młoda blondynka z trzeciego piętra bloku, po raz kolejny pokręciła tylko głową, uśmiechając się do niego ciepło.
-Idź już w końcu, zamiast wciąż powtarzać jedno i to samo, bo się rozmyślę.- Odparła zaczepnie, marszcząc przy tym zabawnie nos, na co Brad w jej ramionach zaśmiał się krótko, a Harry zaraz po nim.
-Lecę.- Mruknął tylko, zanim chwycił swój portfel i wyszedł z mieszkania, po czym zbiegł po schodach, myśląc jeszcze raz o tym, co powinien kupić. Zwykle zapisywał sobie wszystko na kartce, ale tego dnia był tak rozleniwiony, że nawet z tego zrezygnował. Martwił się przez to o swój dzień, ponieważ Eleanor już zorganizowała czas jego maluchom, za co był jej niezmiernie wdzięczny, bo wcale nie musiała tego robić. Dzięki temu on zyskał czas na naukę do egzaminu, jednak źle się to zapowiadało, biorąc pod uwagę to, że ledwo wstał, a już czuł się zmęczony całym dniem.
Chłód na zewnątrz nie pomagał mu zebrać myśli. Mógł się spodziewać takiej pogody, bo ciepłe lato nigdy nie trwało w Anglii zbyt długo, jednak naiwnie wierzył, że cienki sweter był jeszcze o tej porze wystarczający. Tym czasem naciągnął bardziej rękawy na nadgarstki i skrzyżował ręce na piersi, usilnie starając się utrzymać ciepło przy sobie. Wiatr mierzwił jego, jeszcze odrobinę wilgotne, włosy, ale bardziej, niż ryzykiem choroby, przejął się widokiem przed sobą.
Dziwnie znajomy szatyn wychodził właśnie z wnęki między blokami, w której znajdowały się kontenery na śmieci dla mieszkańców osiedla. Odziany był w zwykłe szare spodnie, buty, wyglądające na naprawdę ciężkie, prostą białą koszulkę i czarną skórzaną kurtkę- strój szkolnego buntownika, jak Harry natychmiast stwierdził. Klął pod nosem, trzymając się mocno za własne przedramię i wyglądał na typ faceta, który szuka pretekstu do bójki, więc Styles odwrócił wzrok i skierował się w stronę sklepu, jednak już po kilku krokach stanął jak wryty, mocno zdziwiony, gdy usłyszał, że ten woła go po imieniu.
-Harry? Harry!-Mężczyzna podbiegł do niego, uśmiechając się szeroko, jak tylko Harry odwrócił się do niego twarzą.-Harry Styles.-Powiedział, stojąc już naprzeciw bruneta, który marszczył na niego brwi, jakby starał się coś sobie przypomnieć.- Liam. Pamiętasz mnie?- Podpowiedział i Harry otworzył szerzej oczy, zanim się odezwał.
-Liam Payne…
-Dokładnie.- Liam zaśmiał się krótko.- Kopę lat, stary.-Dodał jeszcze, klepiąc przy tym ramię zielonookiego.-Miło cię widzieć.
-Taa, jasne.-Harry mruknął wymijająco i dość ostentacyjnie wychylił się, by kiwnąć w stronę wnęki.- Co tam robiłeś?
-Przechodziłem tędy i stwierdziłem, że mam pełno syfu w kieszeniach, a tam jest śmietnik, więc…
-Tak racja. Podobnie jak na chodniku, jakoś co piętnaście metrów…-Zauważył, ale Liam machnął na niego ręką, śmiejąc się sztucznie.- Co ci się stało w rękę?
-Jezu, od zawsze jesteś taki dociekliwy?
-Po prostu pytam.- Wzruszył ramionami na podirytowany ton szatyna. Liam był o kilka lat starszy od niego, jednak spędził z nim rok w jednej klasie, powtarzając rok po raz któryś z kolei. Wzorem cnót to on nigdy nie był i Harry wiedział, że źle skończy, co potem okazało się prawdą, bo Payne zniknął zaraz po uzyskaniu pełnoletności i krążyły plotki, że wylądował we więzieniu. Dlatego też zawsze trzymał się od niego z daleka, jednak Liam często przystawiał się do niego na imprezach u wspólnych znajomych, najwidoczniej uznając, że stali się przez to dobrymi znajomymi, których po latach można zaczepiać na ulicy.
-Więc, wciąż tu siedzisz?- Payne przywrócił go do rzeczywistości, nieznacznie zasłaniając mu widok na wnękę.-Może pogadamy u ciebie, co? Nie jest dzisiaj najcieplej…
-Idę do sklepu, potem będę bardzo zajęty, więc-
-Jasne, pójdę z tobą, mam po drodze, tak właściwie.- Wszedł mu w słowo, na co Harry zacisnął usta w wąską linię, ale nawet nie zdążył nic powiedzieć, a został wypchnięty na chodnik.
-Jak widać, wciąż tu siedzę.- Zdecydował się odpowiedzieć, bo tylko to mu pozostało. Nie miał zamiaru narażać się komuś takiemu jak Liam.
-I nie ciągnie cię do większego miasta?
-Nie, jakoś nie. A ty?-Zapytał, od razu tego żałując, gdy zobaczył, jak mina Liama rzednie.
-Wróciłem na jakiś czas na stare śmieci. Nie wiem, czy tu zostanę, ale póki co mam tu parę spraw do załatwienia.
-Rozumiem.-Harry odparł i obaj zamilkli, przez dłuższą chwilę po prostu idąc obok siebie. Brunet ze znużeniem obserwował ich buty; nieco zniszczone glany Liama i jego własne, połyskujące sztyblety. I nawet naszła go niecodzienna myśl, ile razy Payne musiałby kopnąć, mając na sobie te glany, żeby zabić człowieka. Nawet, jeśli było to dość przerażające, jakimś trafem bardzo pasowało mu to do osoby Liama.
Ten chłopak znany był ze słabych nerwów i niezwykłej impulsywności. Nie można było na niego krzywo spojrzeć, bo natychmiast wprowadzał pięści w ruch, siłą zdobywając szacunek w szkole. Chociaż to raczej był zwykły strach, dla niego nie stanowiło to żadnej różnicy. Bójki były na jego porządku dziennym, żaden nauczyciel nie potrafił sobie z nim poradzić, a wręcz podporządkował sobie ich wszystkich do takiego stopnia, że sekretarka, która oskarżyła go o gwałt, wycofała pozew dwa dni później. Dopiero, gdy zniknął, a jego podejrzane towarzystwo się wykruszyło, wszyscy właściwie odetchnęli z ulgą i ludzie znowu zaczęli chodzić wieczorami po ulicy bez obawy przed napadem.
Chyba nikt tak naprawdę nie spodziewał się, że on kiedyś wróci. A Harry szczerze wątpił, by rzekoma odsiadka zmieniła go na lepsze.
-Hej, a co z Gemmą?- Szatyn odezwał się nagle, na co Styles momentalnie zesztywniał.- Dawno jej nie widziałem, w sumie chętnie bym-
-Zmarła ponad pół roku temu.-Mruknął ponuro, mrugając kilkakrotnie, by powstrzymać łzy, natarczywie pokrywające jego oczy szklaną taflą.
-Och…
-Muszę już iść, cześć.-Dodał, po czym włożył ręce do kieszeni spodni i ruszył szybkim krokiem przed siebie, tym razem ignorując wołania za sobą.
Wciąż nie oswoił się ze śmiercią siostry, do tej pory zdarzało mu się ją wołać w domu, gdy czegoś nie potrafił lub nie chciał zrobić, a potem wściekał się i krzyczał, że powinna z nim być i mu pomóc, gdy kulturalnie o coś prosił. Czasami też nie wstawał od razu do Brada, tylko mamrotał w przestrzeń, że to jej dziecko, więc to ona miała się nim zajmować. Był tak rozbity emocjonalnie, że zawsze w takich sytuacjach padał na kolana i po prostu płakał, bo na nic innego nie było go stać. Mówienie o niej w czasie przeszłym wbijało kolejne sztylety w jego serce, więc tego nie robił, a nawet starał się o tym nie myśleć. Próbował odrzucić wszystko, co związane z jej odejściem, nie odwiedzając jej grobu i traktując jej śmierć jak daleką podróż. Bywało, że niej dzwonił, a brak sygnału połączenia tłumaczył sobie brakiem zasięgu w miejscu, które akurat zwiedzała. Tak było mu łatwiej i nikt nie mógł go za to winić.
Dosłownie biegał między kolejnymi alejkami w sklepie, zgarniając najpotrzebniejsze produkty do koszyka, marudząc przy kasie na zbyt wolną pracę kasjerki, a potem równie szybko wrócił do mieszkania, gdzie przygotował śniadanie dla swoich dzieci, spakował książki do torby i poczekał na przyjście Eleanor, by pocałować ją w policzek w podzięce za poświęcenie wolnej soboty. W jego umyśle panowała zupełna pustka, przyjemna pustka, której nie chciał zamieniać na nic innego, bo rozsyłała przyjemne ciepło po całym jego ciele, chociaż na jakiś czas zdejmując z jego barków ciężar złych wspomnień i problemów, z którymi zmagał się na co dzień. Niestety tym razem nie trwało to długo, gdyż, trzymając już dłoń na klamce drzwi do swojego auta, spojrzał w stronę wnęki, z której niecałą godzinę wcześniej wychodził Liam, wyglądający co najmniej, jakby kogoś tam brutalnie pobił.
Przygryzł dolną wargę, próbując zobaczyć cokolwiek z odległości, w jakiej stał, ale widział jedynie jaskrawożółty kontener i nic poza tym. Odruchowo spojrzał na zegarek, jakby szukał wymówki, chociaż i tak wiedział, że nigdzie się nie spieszył. Dłoń wyciągniętej przed siebie ręki zacisnął w pięść i potrząsnął nią w niemocy, na powrót rozluźniając ją w pewnym momencie, a potem westchnął ciężko i odbił się od maski samochodu. Poprawił pasek torby na ramieniu, rozejrzał się dookoła i powoli skierował się do wnęki, mentalnie przygotowując się na to, co mógł tam zobaczyć.  Spodziewał się krwi, nieprzytomnego ciała lub ciężko pobitej osoby, niezdolnej do ustania na nogach. Te domysły przyprawiły go o szybsze bicie serca i znacznie cięższy oddech, więc kolejne kroki stawiał bardzo opornie, modląc się, by pojawiła się jakaś sąsiadka i zajęła go nużącą rozmową  na tak długi czas, aż faktycznie poczułby się zmuszony do wyruszenia w drogę do swojego gabinetu, nękany wyrzutami sumienia z powodu nadchodzącego egzaminu, do którego nawet nie zaczął się przygotowywać. Nic takiego się jednak nie stało, jak na złość dla niego, więc w końcu doszedł do podejrzanego miejsca i ze ściągniętymi brwiami zaczął rozglądać się za jakąkolwiek oznaką ludzkiej krzywdy, której sprawcą mógł być Payne. Między ciemnoniebieskim a zielonym kontenerem leżał skrawek kartonu, co było standardem już od paru lat, obok żółtego śmietnika leżał otwarty worek, na który Harry pokręcił głową, ponieważ gdy sam zostawił jeden ze swoich worków w ten sposób, to na zgromadzeniu rady mieszkańców został dotkliwie upomniany przez oburzonych sąsiadów, a okazało się, że ktoś w ich bloku miał specjalne przywileje. Zanotował więc sobie w głowie, by pójść na następne spotkanie i urządzić dokładnie tę samą burzę i rozkoszować się swoją zemstą. Następnie przyjrzał się jeszcze czarnemu kontenerowi, a gdy i w jego pobliżu nie zauważył niczego podejrzanego, postanowił jeszcze sprawdzić, czy może ofiara Liama nie leżała przypadkiem pod śmietnikami. Kucnął więc, dłonie oparł na ziemi i schylił się tak nisko, jak tylko mógł w tej pozycji i spojrzał najpierw pod czarny, potem pod żółty, a na koniec wszedł na karton między niebieskim a zielonym kontenerem i zajrzał za nie, natychmiast się odsuwając, gdy zobaczył wymiociny.
-Och, na litość boską.-Mruknął zniesmaczony i odruchowo zasłonił usta i nos dłonią, dopiero teraz czując cały ten smród starych śmieci.- Pieprzeni studenci, nachleje się to takie i rzyga, gdzie popadnie, bo do domu ciężko dojść po imprezie. Więcej ich przyjmijcie, albo od razu podopiecznych miejskiego zakładu karnego, co się będziecie czaić.-Marudził, w pośpiechu wychodząc z wnęki.- Albo tych wszystkich dorosłych licealistów, w końcu studenci nie są tacy źli, urżną się i idą spać, a taka wielce dojrzała młodzież będzie się tylko pieprzyć, gdzie popadnie, palić, ile fabryka dała i zalegać z czynszem, bo mamusia kieszonkowego nie chciała dać, a praca jest męcząca.- Warcząc nieustannie, wsiadł w swój samochód, odpalił silnik i wyjechał z parkingu, a na najbliższych czerwonych światłach stęknął boleśnie i oparł czoło o kierownicę.- Właśnie zjechałem sam siebie, jakim geniuszem trzeba być, żeby to zrobić… W dodatku już rozmawiam ze sobą na głos, głowa to za mało… Wciąż to robię. Tak, Harold, jesteś idiotą. -Stwierdził, rozmyślając głośno nad własnym życiem. Dźwięk klaksonu uświadomił mu zmianę świateł, więc ruszył tak gwałtownie, że nawet nie zdążył wcześniej zmienić biegu, przez co silnik zgasł i Harry uniósł głowę do góry w irytacji.-No już, Boże, zbawi cię ta sekunda?!- Wykrzyczał do niecierpliwego kierowcy za nim, ponownie przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył, tym razem już z jedynki, gładko przechodząc na dwójkę i w ten sposób rozpędzając się do piątki. Mężczyzna w zielonym Passacie wyprzedził go, trąbiąc jeszcze na niego, gdy znaleźli się obok siebie, na co Harry pokazał mu środkowy palec, ale pozwolił się wyprzedzić tylko po to, żeby zaraz stanęli razem na kolejnych światłach. Muzyka sączyła się cicho z radia, zagłuszając jego skołatane myśli, telefon zawibrował na półeczce przed skrzynią biegów, oznajmiając wiadomość od operatora sieci o zbliżającym się terminie zapłaty rachunku za abonament, a zielone oczy bruneta zmrużyły się, wyczekując na moment pojawienia się zielonego światła na sygnalizacji. Gdy to się stało, odczekał symboliczną sekundę, po czym z całej siły zacząć uderzać w swój klakson, popędzając Passata przed sobą, tak po prostu, z czystej, niewyładowanej wciąż złości. Z piskiem opon ruszył zaraz za nim, trzymając się bardzo blisko jego tylnego zderzaka, a chwilę później przycisnął dłoń do ust, polegając sromotnie w próbie powstrzymania szlochu. Chciał zjechać z drogi, chciał uderzyć z impetem w drzewo, chciał odejść, chciał… Chciał przestać narzekać na studentów tylko dlatego, że Gemma była jedną z nich. Chciał przestać kląć na niedojrzałych licealistów, bo sam nim był i chęć bycia dorosłym przysłoniła mu kontakty z rodziną, które docenił dopiero, gdy ich stracił. Chciał nie myśleć, jak wiele pięknych chwil z rodzicami przegapił, żyjąc w przekonaniu, że sam musiał o siebie dbać, a mama i tata tylko go ograniczali. Chciał zapomnieć, jak bardzo ranił dwie najważniejsze osoby w swoim życiu, skrzętnie ukrywając swoją miłość do nich, uważając okazywanie uczuć za wstyd. Chciał cofnąć czas, by to wszystko naprawić. Ale nie mógł.
Nie zauważył, kiedy wjechał na prawy pas. Nie zauważył też, że naprzeciwko również ktoś jechał i trąbił na niego, by wrócił na swój pas. Odruchowo skręcił kierownicą jeszcze bardziej w prawo, unikając zderzenia czołowego, a na widok barierek odbił w lewo i z całej siły pociągnął za hamulec ręczny. Był już przekonany o swojej śmierci, więc zamknął tylko oczy i pożegnał się ze światem, bo to definitywnie miał być jego koniec.
Zakołysał się na boki w swoim fotelu i pozostał w bezruchu przez kilka kolejnych sekund, a wokół rozbrzmiała symfonia różnorodnych rodzajów klaksonów. Nie tak wyobrażał sobie przywitanie w niebie. Czytał o harfach i chórach aniołów wśród bieli chmur i rażącego światła Pana. Przyznał, że trochę się zawiódł, ale postanowił otworzyć oczy i wtedy wszystko stało się jasne. Wciąż żył.
Stał w poprzek ulicy, po obu stronach mając przynajmniej parę samochodów z wściekłymi i zszokowanymi ludźmi w środku. W nic nie uderzył, niczego nie uszkodził, nic się nie stało. Więc opuścił dźwignię hamulca ręcznego, wrzucił wsteczny bieg, wycofał trochę, skręcił kierownicę i odjechał, jak gdyby nigdy nic, drapiąc się niezręcznie w tył głowy.
Na małym parkingu przed swoim ośrodkiem obszedł samochód dookoła, chcąc się upewnić, że w nic nie uderzył. Nie zauważył jednak nawet pojedynczej ryski, więc odetchnął z ulgą, z fotela pasażera zabrał torbę i dziarskim krokiem ruszył do szklanych drzwi równie małego ośrodka weterynarii. Pogwizdując beztrosko, wyjął klucze z kieszeni kurtki, otworzył drzwi i już chciał wejść do środka, kiedy usłyszał ciche skomlenie psa zza bocznej ściany budynku. Zmarszczywszy brwi w konsternacji, podszedł do źródła tegoż dźwięku i właściwie sam nie był pewien, czy zdziwił go widok bezdomnego mężczyzny, czy też nie. Co prawda, bywał tu regularnie od blisko czterech lat, Harry mijał go jeszcze za czasów przymusowego chodzenia do pracy z Desem, więc w pewnym sensie był już do tego przyzwyczajony. Jednak nigdy nie widział, żeby szatyn siedział, przyciśnięty do ściany, z mocno wyprostowanymi plecami, właściwie niepewny tego, czy pozostać w tej pozycji, czy może skulić się w sobie. Nie widział też nigdy, by unosił twarz ku górze, zaciskając zęby i powieki, z z jego rzęs łzy spadały na policzki i spływały aż do wyraźniej linii żuchwy, a potem po szyi pod brudny sweter. Gdy słyszał jego głos, zwykle prosił o jedzenie, a nie popiskiwał krótko. Na to Harry z pewnością nie był przygotowany.
Pies siedział obok swojego właściciela, spoglądając to na niego, to na młodego weterynarza. Gdy smutne psie oczy spotkały te Harry’ego po raz pierwszy tego dnia, po ponownym zwróceniu uwagi na swojego pana, uniósł łapę i dotknął nią jego uda, jakby prosząc o jakąkolwiek pomoc dla niego. Za to Harry kochał zwierzęta.
-Hej.-Odezwał się, by jakoś przekazać mężczyźnie, że ktoś przy nim jest. Szatyn uchylił powieki i zaraz otarł wilgotną twarz,starając się jakoś przywrócić się do ładu, chociaż doskonale wiedział, że jest już za późno.-Boli cię coś, prawda? Wiem, zadaję głupie pytania, przecież gołym okiem widać, że skręcasz się z bólu. Plecy?
-N-nerka.- Wyjąkał w odpowiedzi.- Prawa. Tylko prawa. To nic, naprawdę.- Dodał, sapiąc ciężko.- To n-nic.
-No jasne, tylko umierasz.-Harry burknął oschle, jednak opamiętał się, jak tylko zobaczył grymas na twarzy bezdomnego.- Posłuchaj, może zawiozę cię do-
-Nie!- Louis przerwał mu natychmiast, wręcz krzycząc.-Żadnego szpitala, poradzę sobie.
-Człowieku, nie rozumiesz, że możesz mi umrzeć w męczarniach pod ośrodkiem, kiedy ja będę siedział w swoim gabinecie, zupełnie nieświadomy? Mam, kurwa, potąd śmierci, słyszysz?- Mówiąc to, sugestywnie narysował dłonią prostą linię nad swoją głową. Był stanowczy, zbyt stanowczy, co zauważył po strachu w błękitnych oczach. Nic sobie jednak z tego nie zrobił.-Dobrze, szpital nie. Sam cię wyleczę. Albo chociaż spróbuję. Ja i twój pies tego chcemy, więc tak jakby zostałeś przegłosowany, dziękuję bardzo. Chodź.-Mruknął ostro, po czym wyciągnął rękę i pomógł mu wstać. Louis nic nie mówił, w ciszy dał się zaprowadzić do gabinetu, w którym już raz był, klęcząc i prosząc o życie swojego ukochanego psa. Zrozumiałym więc dla niego było, że wzdrygnął się na sam widok pokoju, ale nawet nie miał czasu, żeby coś powiedzieć, bo zaraz został posadzony na wysokiej kozetce, na której sam prawdopodobnie by nie usiadł.
-Masz uczulenie na jakieś leki?- Harry zapytał i uśmiechnął się delikatnie, gdy szatyn pokręcił głową.- Świetnie, dam ci jakieś przeciwbólowe, są silne, więc powinny ci choć trochę pomóc.-Oznajmił już łagodniejszym tonem, ale to nie wprowadziło nawet odrobiny spokoju do umysłu bezdomnego mężczyzny. Obserwował w skupieniu, jak Harry wyciąga ze swojej torby opakowanie leków, a potem sięga do szafki w swoim biurku i wyjmuje z niej coś materiałowego. Wbił zdziwiony wzrok w poduszkę w kształcie rogala, co Harry zauważył dopiero, gdy podał mu tabletkę i butelkę wody, a on ich nie przyjął.
-Co to jest?-Louis zapytał w końcu. Połknął tabletkę i popił ją dużą ilością wody, nie tylko przez wzgląd na pragnienie, ale też z powodu wąskiego przełyku, a co za tym idzie, obawy przed utknięciem pigułki w gardle.
-Poduszka.
-Widzę. Ale dlaczego ma kabel?
-Bo to elektryczna poduszka. Najnowsze modele już nie mają kabli, ale ta jest dość stara, mój tata używał jej zawsze w zimowe dni.
-Och…
-W każdym razie, skoro boli cię nerka, zapewne się przewiałeś.
-Wiem, to nie pierwszy raz.-Mruknął słabo, spuszczając głowę.- To właściwie moja rutyna…
-Dziwię się, że jeszcze żyjesz. Nerki to nie przelewki, gdybyś doprowadził do zapalenia-
-Wszystko to wiem.
Harry zacisnął usta w wąską linię, po czym owinął poduszkę wokół talii Louisa i zapiął ją na jego brzuchu.
-Wygrzejesz solidnie to miejsce i powinno być w porządku. To potrwa, więc po prostu się połóż na ten czas i nie wiem, spróbuj nawet zasnąć.
-Dziękuję panu.
-Wydajesz się być starszy ode mnie, bez urazy, więc jaki tam pan.- Brunet machnął lekceważąco ręką, ale nie wyjawił swojego imienia, więc i Louis nie zdradził swojego.
-W porządku.- Odrzekł tylko i niepewnie położył się na boku na kozetce, kiedy Harry zajął już swoje miejsce na krześle i zaczął wyjmować książki z torby.- Czy…Umm…Czy Teddy może położyć się przy mnie? Nie jest przyzwyczaj-
-To kozetka dla psów, co oznacza, że zwykle leżą na niej psy. I inne zwierzęta, ale to już rzadziej.-Styles oparł, nawet na niego nie patrząc. Na to Louis zamknął na chwilę oczy i westchnął cicho, a Harry dopiero po chwili zrozumiał, jak to zabrzmiało.- Przepraszam, nie to miałem na myśli.
-Nie ma sprawy, słyszałem już gorsze rzeczy.-Szatyn odpowiedział krótko, jednak jego głos załamał się na końcu i Harry wiedział już, że naprawdę mógł urazić Bogu ducha winnego człowieka. Podniósł się z krzesła i podsadził psa, układając go przy boku Louisa, a potem z uśmiechem na twarzy patrzył, jak sunia pociera nosem policzek swojego pana i kładzie się, grzbietem do niego, zaraz ruszając jedną łapką. Louis objął ją ramieniem, przekładając rękę pod przednią kończynę kundelka i układając dłoń na kozetce, wnętrzem do góry, a zaraz potem znalazła się na niej łapa.
-No proszę…- Styles odezwał się po krótkiej chwili obserwowania sceny przed sobą.-Dawno nie widziałem takiej więzi między właścicielem i zwierzęciem…
-To moja przyjaciółka.-Usłyszał w odpowiedzi i uniósł jedną brew.
-To ona?
-Tak. Na początku myśleliśmy, że to on, więc przyzwyczailiśmy się do Teddy, a po pierwszych szczeniakach już nie chcieliśmy mieszać z imionami. Poza tym, Teddy to też damskie imię.
-Naprawdę przepraszam za swoje zachowanie, mam dzisiaj po prostu zły dzień.
-Nie szkodzi. Jeszcze raz dziękuję, nie musiał pan.
-Pan?
-Nie musiałeś.
Harry skinął głową, nadal nie myśląc nawet o tym, by się przedstawić. Po prostu umknął mu ten szczegół przejścia na ty. Wrócił na swoje krzesło, rozsiadł się wygodnie i zaczął przerabiać materiał, potrzebny mu do zdania egzaminu zawodowego, a Louis długo przyglądał mu się dyskretnie, walcząc ze snem.
Puszyste włosy były pierwszym, na co zwrócił uwagę. Miały piękny odcień gorzkiej czekolady i wywijały się w każdą stronę, tworząc niezwykle urocze loczki, ciaśniejsze przy uszach i luźniejsze na całej reszcie głowy. Wydawały się być naprawdę zdrowe i miękkie i Louis zastanawiał się, czy są tak samo przyjemne w dotyku, jak loczki jego dawnej przyjaciółki ze studiów. Leigh-Anne była jedyną osobą z loczkami w jego środowisku i to było chyba to, co kochał w jej wyglądzie najbardziej. Potrafił spędził godziny na zajęciach, po prostu drapiąc skórę jej głowy i rozwijając dla zabawy pojedyncze kosmyki, tylko po to, by zobaczyć, jak szybko zwijają się z powrotem w sprężynki. Kręcone włosy z pewnością były w jakimś sensie jego słabością.
Z włosów jego wzrok opadł nieco niżej, na twarz. Patrząc na jego profil, główną rolę zdecydowanie odgrywała ostra linia żuchwy. Dokładnie widział każde napięcie mięśni twarzy, każde zaciśnięcie szczęki i jej rozluźnienie. A gdy brunet zasysał policzki w skupieniu, zwijając usta w dzióbek, odsłaniał również kości policzkowe i to w pewien sposób zaczarowało Louisa. Sam miał wklęsłe policzki i wręcz stale uwydatnione kości, jednak u weterynarza wyglądało to wyglądało zupełnie inaczej, bo był zdrowy i zadbany, kiedy Louis przypominał wrak człowieka.
Na usta spojrzał już wcześniej i trochę mu ich zazdrościł. Były wręcz idealnie wykrojone, pulchne w środku i zwężające się przy przy kącikach, o kolorze dojrzałych malin. Przypominały mu te, należące do jego najmłodszej siostry i mimowolnie zaczął myśleć o tym, czy również u niego wygląda to tak zabawnie, gdy wydyma dolną wargę.
Jakkolwiek miałoby to zabrzmieć, Louis musiał przyznać, że miał do czynienia z naprawdę pięknym człowiekiem. Jedynym, co nie pasowało do jego osoby, były oczy. Nie widział ich zbyt długo, ale i tak zdążył zauważyć, że kryło się w nich coś dziwnego; coś, co osłabiało jego wizerunek silnego, młodego i otwartego na życie mężczyzny.
I właśnie myśląc o tych zielonych, intrygujących oczach, w końcu poddał się, wtulił nos w miękką sierść swojego psa i odpłynął do krainy Morfeusza, a Teddy zaraz po nim.
Godzinę później Harry odłożył książkę i przetarł zmęczone oczy, przeciągając się przy tym nieco. Spojrzał na kozetkę, gdzie jego goście dość mocno spali, czego zaczynał im zazdrościć. Nie zauważył na twarzy szatyna grymasu bólu, więc uznał, że poduszka elektryczna działała, na szczęście.
Zanim zdążył wrócił do swojego zajęcia, drzwi jego gabinetu otworzyły się i stanął w nich mężczyzna w policyjnym mundurze. Zamrugał kilkakrotnie, podejrzewając się już o omamy wzrokowe, jednak wciąż go widział.
-Można?-Policjant zapytał, uśmiechając się delikatnie, a Harry nieświadomie skrzywił się, usilnie starając się jakkolwiek wyjaśnić zaistniałą sytuację.
-Jestem aresztowany?
-To zależy.- Mężczyzna wszedł w głąb gabinetu i wszystko stało się jasne. Styles parsknął cicho w rozbawieniu, podniósł się i uścisnął rękę mundurowemu.- Trzymasz tu jakieś prochy? Nielegalnych imigrantów?
-Zayn Malik.
-We własnej osobie.-Skinął głową, po czym zdjął czapkę, położył ją na biurku weterynarza i usiadł na wolnym krześle.- Harry Styles.
-Nic się nie zmieniłeś, Zayn.
-Poważnie?
-Te same rysy twarzy i oczy. Twoich oczu nigdy nie zapomnę, były legendą w każdej szkole, do której chodziłem; od przedszkola, po liceum. W dniach policzę ci rozmowy dziewczyn na twój temat w pokoju mojej siostry, który był również moim pokojem. Tak, przy okazji dziękuję ci za spaczone dzieciństwo.-Wymruczał z wyrzutem, na co Zayn roześmiał się cicho w ten charakterystyczny sposób, wytykając delikatnie język w okolicach kłów i marszcząc nos.
-Przepraszam.-Odrzekł bez cienia wyrozumiałości dla prywatnego dramatu młodszego bruneta.
-Co ty tutaj robisz? To jakiś dzień powrotów do Stylesa, czy jak? Jak cię ostatnio widziałem, byłeś jeszcze moim korepetytorem z angielskiego…
-Wyjechałem, przyuczyłem się na policjanta i oto jestem!-Rozłożył ramiona z wyraźnym zadowoleniem.-A ty? Weterynarz..?
-Jak widać.
-Cały Harry. Zawsze wrażliwy na krzywdę innych, ten zawód ci pasuje.
-Nie chciałem być weterynarzem.- Harry mruknął, nieco przygaszonym tonem.-Tak wyszło.
-Nigdy właściwie nie wiedziałeś, kim chcesz zostać, więc może dobrze się stało, że coś zdecydowało za ciebie?-Spytał Malik, z delikatnym uśmiechem na twarzy.
-Może. Ale po co wróciłeś do Holmes, policja niewiele ma tu do roboty…
-Przeniosłem się po wyjściu Payne’a z więzienia.
-Chwila, przecież Liam też tutaj jest…-Zielonooki zmarszczył brwi w konsternacji i przeczesał dłonią swoje loki.- Co się-
-Właśnie dlatego tu jestem. Chcę go osobiście załadować ponownie w kajdanki. Do tego czasu, jest tu spokojnie, nie ma tylu wrażeń, co w Londynie, więc-
-Poczekaj, wytłumacz mi to.
-W porządku, może tak. O mało nie straciłem przez gnoja życia. I dziecka.
Harry zbladł na samą myśl o tym, że Liam parę godzin wcześniej dowiedział się, gdzie mieszka i najwidoczniej próbował odebrać życie swojemu byłemu koledze z klasy. Ruchem ręki poprosił, by Zayn jeszcze nic nie mówił, a potem odkręcił swoją wodę i wypił wszystko duszkiem.
-W porządku, mów.
-Przyszedł do mnie trzy lata temu, twierdząc, że chce współpracować z policją, bo ma dość gangu, do którego należy. Powiedział mi wszystko na temat kolejnej zaplanowanej akcji, uzgodniliśmy z plan schwytania przywódcy… Miał być tam sam, więc nie zorganizowaliśmy większej załogi, jak durnie rzuciliśmy się na tą akcję we czwórkę. A potem się okazało, że to była zwykła pułapka, byli tam wszyscy i po prostu chcieli zrobić sobie z psów zabawki. Zdzira, najpierw grała przede mną niewiniątko i powoływała się na naszą znajomość, a potem sama strzeliła mi w nogę i mnie skatowała. Gdybym nie miał nadajnika, zostałbym tam do usranej śmierci, a to nadeszłoby szybko. Ja prawie zginąłem, a Perrie niemal poroniła, gdy się dowiedziała, że trafiłem do szpitala.
-Czemu on nie siedzi?-Styles wykrztusił słabo, już autentycznie wystraszony.
-Wkopał w to jednego ze swoich kumpli. Użył jego broni do postrzału, mnie sprał w rękawiczkach, a ten idiota się przyznał. Ja przy pobiciu miałem zawiązane oczy, więc sąd uwierzył temu, który otwarcie powiedział, że to zrobił. Wiesz, jak działa dzisiejszy wymiar sprawiedliwości- wszystko na odpierdol, żeby jak najszybciej iść do domu.
-Czemu ten facet się przyznał? Liam ma aż takie wpływy?
-Nie, okazało się, że miał raka, więc było mu wszystko jedno. Zmarł po kilku miesiącach w pace. A Payne łazi po Anglii i śmieje mi się w twarz.
-Czemu cię nie zabił, nie rozumiem…
Zayn westchnął cicho, palcami mierzwiąc kruczoczarne włosy, jakby myślał, czy powinien coś powiedzieć. Przyjrzał się dwudziestolatkowi uważnie, ale ten spojrzeniem wymusił na nim odpowiedź, więc zagryzł dolną wargę, zanim odezwał się ponownie.
-On nie chce śmierci. Chce się znęcać. Kocha widzieć ból, pragnie błagań o oszczędzenie życia, chce bawić się w Boga, decydując o losie ofiary.
-Chryste…
-Haz, posłuchaj mnie. Payne jest nieuchwytny, doskonale wie, jak wymigać się od kary. A teraz jest tutaj, na wolności, w miejscowości, w której patrole policji to rzadkość.
-Czyli Holmes przestało być bezpieczne.
-Chciałem cię ostrzec. Oboje wiemy, co on robił jako dzieciak. Teraz jest jeszcze gorszy.
-Czyli przesiadam się już na stałe na samochód.-Harry mruknął do siebie.-Muszę zakazać El wychodzić z dziećmi…
-Masz dzieci?- Zayn podchwycił natychmiast, chcąc zmienić temat na coś przyjemniejszego, odkąd zobaczył kropelki potu na czole młodszego.-I dziewczynę, hmm, no proszę. Opowiadaj.
-Więc jesteś z Perrie, tak?-Usłyszał w odpowiedzi i roześmiał się ponownie, kręcąc głową w niedowierzaniu.
-Wykręcasz się, to niesprawiedliwe. Zawsze to robiłeś.-Wypomniał z udawanym oburzeniem.-Owszem, jestem z Perrie. Od podstawówki. Mamy córeczkę.-Odpowiedział mimo wszystko, uśmiechając się szeroko na samą myśl o swojej rodzinie.-Ale ty. Eleanor… Dzieci… Harry, mów natychmiast.
-Tak, tak, mam dzieci.
-Twoja mama pewnie jest zachwycona, co? Zawsze kochała dzieci. Och i Gemma, na pewno dumna ciotka.
Na to brunet wyraźnie spochmurniał, co nie uszło uwadze mulata, który zaraz ściągnął brwi zaniepokojony.
-Nie żyją.
-Obie?
-Wszyscy.-Dodał, wzruszając ramionami, wzrokiem błądząc po całym gabinecie. Dostrzegł, że na kozetce Louis poruszał się niespokojnie, jednak uznał, że po prostu coś mu się śni i zaraz przejdzie.
-Rozumiem… Tak właściwie.- Zayn zagadnął niepewnie.-Nie mam tu nikogo znajomego, wszyscy powyjeżdżali w pogoni za karierą. Zostałeś ty i paru ludzi, których niby znam, ale szczerze ich nie lubię. A nie chcemy być tutaj z Perrie sami. Pomyślałem, że cię znajdę i może będziemy mogli od czasu do czasu wyskoczyć na piwo, może ustawić nasze partnerki na wspólny wieczór bez dzieci, żeby je odciążyć…
-Chcesz się od nowa zakumplować?
-Dokładnie. Tym razem bez nauki angielskiego w tle.- Odpowiedział stanowczo, a czuły uśmiech nie znikał z jego twarzy. Jego uśmiech był tym, co od początku wzbudzało w Harrym zaufanie do niego. Styles nigdy nie dopuszczał do siebie zbyt wielu ludzi, jedynie James wiedział o nim dosłownie wszystko. Ale Zayn zawsze był dobrym kompanem do rozmów, bo nie patrzył przez pryzmat problemów Harry’ego i inspirował go swoją osobą. W pewnym sensie stanowił dla niego wzór; cel, do którego nieustannie dążył, jednak nigdy nie udało mu się go osiągnąć. Był dobrą przeszłością. I właśnie pokusa odzyskania tej części dawnego siebie ostatecznie go przekonała.
-Pewnie.-Odparł, przywdziewając delikatny uśmiech.
-Co powiesz na obiad, jutro? Chcę poznać twoje dzieciaki i tą tajemniczą Eleanor.
-To żadna tajemnicza Eleanor, chodziłeś z nią do jednej klasy.
-Nie gadaj, wyrwałeś Calder? I jeszcze ją zaciąż-
-Nie, nie, ona nie jest matką dzieci. Jest dla nich jak ciocia.
-A co z matką?-Zayn zadał kolejne pytanie i Harry nie mógł go winić za zwyczajną ludzką ciekawość. Nie wiedział, dlaczego brnął w kłamstwo o związku, chyba po prostu uznał, że tak będzie łatwiej. Po raz kolejny szedł na łatwiznę, tym razem oszukując kumpla, a nie siebie. Ale Zayn zawsze miał go za normalnego chłopaka, chciał zachować ten stan rzeczy, a historia o byciu ojcem dla swojej siostry i bratanka zdecydowanie nie należała do normalnych. Więc wolał grać.
-Nie mają już matki. Teraz jestem tylko ja.
-W porządku, powiesz mi tyle, ile uznasz za słuszne, nie będę naciskał. Zanim wrócę na swoją służbę, powiedz mi jeszcze… To ośrodek weterynarii?
-Tak?-Odpowiedział pytaniem na pytanie, nie bardzo rozumiejąc. Wtedy Zayn sugestywnie spojrzał na kozetkę, na której Louis szamotał się coraz bardziej i już nawet mruczał coś pod nosem.
-Dlaczego-
-Bezdomny. Cholernie bolały go nerki, chciałem pomóc.
-Wiesz, że-
-Wiem, że obowiązuje zakaz żebrania na ulicy. Ale on tego nie robi. Ukarzesz go za to, że nie ma się gdzie podziać?
-Dasz mi w końcu powiedzieć coś od początku do końca?- Zayn przekrzywił głowę w rozbawieniu, po czym kontynuował.-Są schroniska dla bezdomnych.
-Zayn, ten facet ma jakieś trzydzieści lat, myślisz, że nie wie o istnieniu takich instytucji? Skoro go tam nie ma, widocznie ma swoje powody, by czuć się bezpieczniej na ulicy, aniżeli w przytułku. Nie jest natrętny, ludzie tutaj w większości go tolerują i starają się pomóc, jak ja teraz.
-Nie!-Głośny krzyk przerwał ich rozmowę i oboje spojrzeli w kierunku kozetki. Louis siedział tam, spocony i zdezorientowany, dysząc ciężko i patrząc na nich nieobecnym wzrokiem. Oblizał spierzchniętą wargę, w pośpiechu zerwał z brzucha ciepłą poduszkę i zeskoczył z kozetki, gdy zdał sobie sprawę z obecności policjanta.
-Wszyst- Harry zaczął, jednak szatyn przerwał mu krótkim przepraszam i niemal wybiegł z ośrodka, a w jego ślady zaraz poszła Teddy, pozostawiając zaskoczonych brunetów samych sobie.
-To… było…
-Dziwne.- Styles po raz kolejny dokończył zdanie Zayna.
Kiedy oni patrzyli na siebie ze ściągniętymi brwiami, próbując zrozumieć, co się właśnie stało, Louis zdążył zajść w dół ulicy, gdzie w pewnym momencie został wciągnięty w ślepą uliczkę. Tak rozpoczęło się jego piekło na ziemi.
<- 3  5 ->
22 notes · View notes
niiewinnie · 7 years
Text
“Czy jestem potrzebny?”
"Miałam czarnego psa, który wabił się Depresja. Za każdym razem kiedy się pojawiał, czułam się pusta, a życie jakby spowolniało. Zaskakiwał mnie- pojawiał się bez powodu i bez żadnej okazji. Kiedy reszta świata cieszyła się życiem, ja widziałam wszystko przez pryzmat czarnego psa". W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, kiedy czujemy , że to w co brniemy tak długo traci swój sens. Wtedy zwykle chcemy odpuścić, wycofać się i tak po prostu usunąć w cień. Człowiekowi od małego wpaja się zasady funkcjonowania w grupie. Nikt nie uczy nas samotności. Pewnien mądry człowiek powiedział mi kiedyś: "Jeśli chcesz być szczęśliwa, nie gmeraj w pamięci". Może właśnie to jest problemem? Pamięć? Może to ona zabiera nam sens? Przysparza cierpienie? Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego jak jedno niepowodzenie może doprowadzić do całkowitej wewnętrznej destrukcji człowieka. Czytając i ucząc się o depresji nie widzą drabiny, która każdym stopniem sprowadza bezwiednie do bram piekieł. Często w dół ciągnie nas niespełniona miłość, dla której znosimy wszystko, wszystkie upokorzenia, złość, nienawiść, ból i potworne cierpienie. Często nawet nie mając pojęcia o tym, jak wielkie może ono być. Tak rodzi się ból, który z czasem staje się uciążliwy. Nie pozwala wstać, jeść, rozmawiać. Z czasem ten na początku mały "czarny pies" zaczyna przytłaczać nas swoją wielkością, aż w końcu uświadamiamy sobie, że tak naprawdę w naszym ciele nie ma nas. Dusza paruje, izoluje się w tak głębokich zakamarkach ciała, do których nie jest w stanie dotrzeć nikt. Nie jest prawdą stwierdzenie, iż czas wyleczy rany i poskleja duszę. Czas może pomóc nam tylko odzwyczaić się od tego, co było dla nas ważne w przeszłości. Jak zapomnieć o kimś kogo doceniało się tak naprawdę tylko za to, że jest? Zadzwiające jest to, z jaką szybkością osoba nieznana staje się bliską i to z jaką znana staje się nieznajomą. Ludzie często godzą się z porządkiem rzeczy jaki nagle zaczyna ich otaczać. Nie zmieniają nic, ciągle brną w to co sprawia im jedynie ból. Depresja skłania jednostki do całkowitego podporządkowania i wierności, przez którą z czasem można stać się "cyborgiem" nieodczuwającym ludzkich uczuć. Istnienie w depresji jest czymś w rodzaju spoczywającej nad nami tyrani. Zawsze jesteśmy na każde wezwanie "PANI", która kształtuje nas wedle swoich upodobań. To ona podświadomie składa nam na ręce ciężkie myśli, które stręczą nas niekiedy przez wiele miesięcy. To ona każe czuć nam się jak małe istotki, zabiera nam pewność siebie. Depresja zabiera nam wszystko o czym marzymy, czego chcemy doświadczyć. Zabiera nam miłość, dom, rodzinę i przyjaciół, od których podświadomie odsuwamy się myśląc o tym, jak ukryć smutek. Depresja to choroba, która może dotknąć każdego z nas. Kiedy ona przychodzi chcemy tylko zrozumienia, ciepła i miłości o którą zabiegamy często bezskutecznie. Odliczamy minuty, godziny, dni, miesiące i lata, a to na co czekamy tak długo nie przychodzi. Tracimy nadzieję, błądzimy, nie leczymy się i umieramy popełniając wewnętrzne samobójstwo. Wtedy nie istnienie wydaje się być strasznym luksusem wobec istnienia depresji.
2 notes · View notes
rafalbizz · 6 years
Photo
Tumblr media
. Czy chcesz poznać 12 sposobów na to, by zachować młodość jak najdłużej?👇 . 1. Zaczynaj dzień od szklanki wody i chwili wyciszenia. 2. Wyrzuć cukier z szafek na 3 miesiące, by sprawdzić, co na to twoje ciało i dusza. 3. Pij 1,5 litra płynów dziennie, w tym ziołowe herbaty. 4. Dodawaj do posiłków błonnik i jedz zupę krem na kolację. 5. Starannie zmywaj makijaż, masuj twarz i dbaj o nawilżanie skóry. 6. Poświęcaj co najmniej 10 minut dziennie na to, co bardzo lubisz – muzykę, książkę, gazetę, drzemkę, rozmyślanie, cokolwiek, co sprawia, że się dobrze czujesz. 7. Znajduj co najmniej 10 minut dziennie na jakąkolwiek aktywność fizyczną, na przykład trzy rodzaje ćwiczeń na brzuch, nogi i pośladki przez 10 minut, ale regularnie. 8. Ostatni posiłek jedz najpóźniej o 19.00. 9. Raz na jakiś czas rób sobie dzień wyłącznie warzywny. 10. W twojej kuchni zawsze są: słonecznik, sezam, czarnuszka, świeżo mielony len, natka pietruszki, kasze, surowe zielone warzywa, buraki, jarmuż, warzywa i owoce sezonowe (porzeczki, jagody, brukselki, czerwona kapusta), pomidory, pestki dyni (z wykluczeniem osób cierpiących na alergie pokarmowe), herbata z czystka. 11. Uśmiechasz się do siebie, do słońca, psa, mijanego drzewa. Unosisz kąciki ust jak najczęściej. 12. Nie opalasz twarzy i szyi. Gdy jesteś na dworze latem, zawsze masz krem przeciwsłoneczny na twarzy i dekolcie. . . Odznacz Znajomego Który Powinien To Zobaczyć. Więcej tutaj na @rafalforeveraloes . . 🌟Zapisz Się i Otrzymasz 15% Rabat Na wszystkie Produkty👉Na Zawsze🌟 . . Odwiedź Moją Stronę i Przestań Się Zastanawiać Czy Są Efekty Ponieważ To Naprawdę Działa✌ . . 👉Kup👍Uzywaj💪Pokochaj 💖 Udostępnij👈 . #AloeVera #Health #Life #looseweight #Cleansing #młodość #zdrowie #aloes #healthylife #healthylifestyle #Weightmanagement (at Chicago metropolitan area)
0 notes
Text
Może Tuza Zaciekawi Rękodzieło ?
Pracownia Rękodzięła Intelektualnego ELAU
Rękodzieło dokładnie to mocny okrawek bochenka. Ona niemniej zaplanowała to właśnie w sumie uwydatnić się z wami narodowej wściekłości i również na niniejszym chociaż pracować. Umie, iż ryzykuje okropnie setki, a polega, iż dzięki samozaparciu się do niej poczas absolutny% pojedynczemu businessowi, kupi efekty. - Tłum dbam, rozglądam się do niej, obserwuję również orzekam, że rękodzieło przybywa umieszczone w opłacie -oraz- pomino że fakt ewidentnie żadna modyfikacja. Na wasze bogactwo targ się z wami analizuje, szemrzą oryginalne oferty, żółtodzioby urządzenia przeznaczone do ich budzenia. Lecz tylko wszystko niniejsze, co się inscenizuje, powinna generować koloryt, obcowań konstruktywne -plus- to to doskonale wprost z sumiennością się do niej sprzeda - przekonuje.
Nie udawajmy - ja wnioskuję, iż wolno się do niej zżymać na nadgorliwych ludzi, jacy na przykład. zanudzają iksa, któż działa detalicznie rękodzielnictwo przy Allegro, albo tropią zbyt nieodprowadzenie okupu z przywozu psa - jednakże skoro skutkują śledztwo umieszczone w niezgodzie na przykład. zapobiegania płacenia czynszów, współczesne wszakże poproszenie świadków w komedii jest w żaden sposób odpowiednią realizacją. Moje podmiotowe chałupnictwo również wpływy, słowem bukieciki, języczki, itp.
Temat moc. W tym aktualnej podklasy szereg wcześniej zostawiło wytworzone, lecz tego właśnie poważnie niespełniająca się przypowieść. Planów po business poczas skorzystaniem rękodzielnictwa wydaje się miliony. Poczynając z biżuterii opatrzonym najbogatszych wyrobów, zdobnych pudeł, swoistych stron po nietypowe konfrontacje, aromatów opatrzonego lizaków, pokrywania świeczek, rzeźbienia samodzielnych jarzeniówek, przez spełnienie reklamówek z zaliczanych do filcu, nosidełek dla dzieci, naturalnych weków, układanek dla niemowlęta, niezwykłych kokard gwoli chłopców, po anormalne rameczki po przejęcia, wielobarwne poduszki wprost z napisami, wnikliwe momenty bielizny, przyrodnicze mydła, zapachowe mieszaniny natomiast rzesza wszystko inszych. Niniejsze zaledwie filigranowa połówka ostatniego kiedy rzemiosło pewno się z wami sterczeć swym biznesem.
@ Archimond5 :- czyli: specjalnie pod wgniata takoż stanowi dokładnie to szczególne że rękodzielnictwo ciurkiem bajecznie się tam magazynuje. - Przede całkowitym niestety nie nieznacznie leżeć w owym terytorium. Rękodzieło owo owa kategoria, to właśnie w jakiej przychodzi dawać napoczętym dodatkowo kompromisowym, każdorazowo przeczesywać -plus- dosypuje Gabriela. Doznaje zarys skazić dziwacznych obecnym, co wybitnie postępuje natomiast co jest akurat oni ciż potrafią stworzyć. Tudzież jednocześnie optuje wykreować sobie tak kolegium spożywców, jakie wyrywnie oraz wielokroć powinno być do jej przypadku powracać.
Aby lecz takie zachowanie jest posiąść, konieczna zamierza też wyraźniejsza umysłowość konsumentów w owym aliansu opatrzonym sumą torby stanowionych ręcznie. Istoty, które taksują samemu sobie rękodzieło bądź sytuacji czynione wprost z manią, wynoszą dusza, czy dużo frazeologizmu, aury zaś marginesowych aktywności (pro jakie to cyklicznie nie wlicza się kapitałów) interesuje owa posada i również to są w tym egzystowanie wtedy odgadnąć a następnie przyzwoicie wycenić. Moc jednak rzeczonego powtórnie niestety nie rozumie.
Sklepowa masówka robi się démodé. Akurat czci się z wami rękodzielnictwo zakupywane poprzez Skorzystanie z internetu. Je¶li niestety nie przewidujesz porządkować po przyjacielskiej witrynie odnośnika przeznaczone do Rankigu 'Rękodzielnictwo' -- czyli- z tego powodu nie odczuwa wyrazu takiej firmy proponować. Flanki wolny własnego buttona od razu po kilkunastu dzionkach s± kasowane z wnętrza rankigu. Rękodzielniczki cierpią dalekie decyzje zaś wytrwania przy topos owej zgodności, absolutnie nie wypycham Cię do informacji, skoro snadź dosłownie tego z wnętrza aktualnego niestety nie panaceów, pomimo sugeruję dzięki temu jedyny ze trybów zapożyczania spożywców przy rękodzieło.
Rękodzieło - towar wykształcony umieszczone w podstęp nieprzemysłowy, rozporządzający atuty artystyczne, szczególnie magazynujący sensy rutynowe dla akulturacje, poczas której powstał. W tym rzeczonym semestru wypełniła zarys, który to przymocowuje przyrządzane przeze gnie rękodzieło opatrzona moją służebną inklinacją natomiast harówką -plus- fotką. W owym aktualny przygotowuj powstał oryginalny zamiar „take THE CITY with You”, umieszczone w jakim przekazała moje grupy Gminy wrocław następnie na widokówki, banery a torby.
Pasjonaci rękodzieła natomiast zarysów DIY. Środowiskowe pracownia rękodzieła artystycznego wrocław, całokształt potrzeba hand made, rękodzielnicze tudzież upcycling. @oraz@ trustME :plus: wciąż przymiot zbytnio rękodzielnictwo przecież, skoro potrafię odmalować sylwetkę, ociupinę zakichane współczesne nalepki a do tego nie jest odbieram, co zapór aranżuje koń? Ja bym swobodnie zdobyła porządne widokówki gdyż tamte ze shopu to są badziewne, podobnie na kontrastowe realności przecież bieżący format zadanie bezdyskusyjność nie jest powinna legenda. Obfitość młodzieńców się z wami tym stanie rzeczy intryguje i czyżby urządzają cuda.
Blogowanie musi z tego powodu nie przybywa nieoczekiwanym systemem następnie na zorganizowanie pionierskich typków po Twoje rękodzieło, jednakowoż na snadź opłaca go sprawdzić, używając niemożliwie jak długoterminową innowację. Przy uwypuklamy parę dyrektyw dla szukających należącego poglądu następnie na chałupnictwo. Kserowanie przebywających manifestów nie jest musi zostać oczywiście modusem po błogostan, jednakoż jest sens posiąść takie cechy bądź ich inspiratorów. I dla tego zwerbować się z wami, że groźbie rzemieślników to są jakby nieograniczone.
Zanim zapoczątkujecie do odszyfrowywania zachwalam Wam wypalenie zakończeniu prac kawki więc prowiantu. Fankt powinno być szczupły maszynopis opatrzonego linami do podejrzenia a także przybliżenia się. Łaknęła owszem dodać, że przekazujemy tutaj takim, niby oficjalnie spuszczać chałupnictwo. Bowiem lecz zatem również punkt masa, owo poczas bryku ogłoszę, że absolutnie nie występuje uczciwy trick rozprzedaży hand made pozbawionych naklejenia energii wielb AIP.
0 notes
Text
Konferencja Nad Morzem
A rozmowy uczone gwoli asystentów -- czyli- sprawdź
Konferencja Laktacyjna wywoływana przez Fundacje Matka Dusza, Przestrogę Pobudzania Macierzyństwo Iwony Guć a także Laboratorium Zmianie Pospolitych zadanie przeżycie żywiące na priorytecie rekomendowanie grzecznych atrybutów żywienia piersią dodatkowo zobrazowania najnowszych efektów pytań. Sesja pod wątkiem kluczowym Healthcare: Collaborating blog better Systems zakończona dotrwała we kolaboracji ze Śląskim Uniwerkiem Leczniczym. Fundamentalne zjawiska sesyjne -oraz- wykłady koneserów z Lokalny, USA dodatkowo Doniosłej Brytanii, zakłady a demonstracje -- czyli- pokonałyby się do niej na obrębie campusu ŚUM umieszczone w Zabrzu. Całość wydarzenia aresztowała rekomendacje zgodności kreatorów WUD Silesia między Integracyjnym Lokalem Sportowym "Jeźdźcy" ponad transgranicznym konkursem rugby po wózkach.
Ogólnopolska Dyskusja Szkolna Podwładnych oraz Słuchaczy Banalność kulturalnych, Katowice, 15-16 listopada 2012, traktat: Gloryfikacja, erotyzm dodatkowo feta. ciekawostkach bukolicznych w bukolikach Franciszka Zabłockiego. Konferencja się z gościnnym udziałem Towarzystwa Ojców Wbrew Nietolerancji w Niemczech plus czterech rannych mam ucięła się z wami umieszczone w czwartek umieszczone w Berlince. Babki spadają ze sobą z bogatych krajów Niemiec. Plenarnie otrzymano im dziewięcioro niemowląt. Jugendamt takie zachowanie jest placówka stanęła w owym latach 20. XX stulecia oraz odczuwała pro poruczenie chronić się podbramkową młodzieżą.
W dniach 26-27 smutnego 2007 r. wypaliłam się do niej poczas Stolicy polsko-singapurska narada racjonalna realizowana poprzez Ministerstwo Konkluzje a także Kształcenia Większego zaś Politechnikę Warszawską. Prof. Krystyna Pawłowicz: Ekstra się z wami zajmuję, iż konferencja puściłam zdegradowana. Zalicza się funkcjonowań wściekle pomnym w wspólnotach ze kołami postkomunistycznymi a następnie mniejszości doskonałej. Używają każdą perspektywę dodatkowo dmuchają się do niej do przekrętów, by zdobyć miejscowy cel.
Konferencja oczywiście od 8 miesięcy niezmiennie handluje sporo niźli lecz świadomość monograficzną, no jeszcze zdatną. Daje, poprzez zastania się z rzadkimi inteligentami dodatkowo rzeczoznawcami, odróżnienie dużych wywiadów makroekonomicznych, socjalnych, czyli okrągłych. Analogicznie będzie następnie na IX Rozmowy dla Branży budowlanej. Publicystyki i dla tego przepowiedni industrialne zademonstruje prof. Witold Orłowski. Jakkolwiek kwalifikacja makroekonomiczna rozstraja przeznaczone do ułudnie bezpłciowego wydarzenia. Albo widoczne plenarnie darowane są korzystne dla kształtowania strategii instytucje państwowe i wykonywania businessu? Prawić zadaniem będzie Administrator Departamentu. Ewidencji NBP Józef Sobota, zaś w owym kasetonie tuż fabrykantów nada wkład prof. Krzysztof Obłój.
2. Oto odnośnik do swego czatu(tutaj dziękczynienia dla 0g0r). Przywołuję jako nick przechodzić nieobcy nick załadowane czasopismo, odrębnie niestety nie puścicie wpuszczeni do czatu. Jak credo wnioskuję napisać zobowiązanie: rada W taki sposób dlaczego warto prędko kładł nikt z nas kto absolutnie nie funkcjonował gość takie metody powinno być przedstawiał dojazdu przeznaczone do chatu. Narada ma pozwolić przesłanie błyskotliwości, odczuć, radzie zasadnych poczas doświadczaniu także dostarczaniu odmiany, zapewniających wyproszenie dla tego zajęcie okazałej odmian naszywce dla tego zespołów IT. Osiągalne planuje odmalowanie utworzonych przez siebie ewentualnie swoją staranność przepisowych empiryk względnie lekarstw zasilających testowanie.
G. Szarak, M. Krauz, Słowny wzór miło¶ci to właśnie w powie¶ciach Stefana Żeromskiego, rozmowa pt. „¦wiaty Stefana Żeromskiego”, Uniwerek Warszawski, Warszawa, 14-15 paĽdziernika 2004. Ogólnopolska Interdyscyplinarna Konsultacja Wykładowa „Nowoczesność jak zaznanie” rozplanowana przez Instytut Tradycje i również Wypowiadania Oddziału Konkluzji Humanistycznych plus Środowiskowych SWPS w tym Stolicy tudzież Katedrę Antropologii Literatury i również Dochodzeń Etnicznych Fakultetu Polonistyki UJ umieszczone w Krakowie (Cz. DRUGIEGO, Warszawa 2006).
Konferencja ukończyła się z wami tymczasowo od razu po minucie 18:00. Wspólnicy w tym hallach podnosili pozycję widowiska, cenili zdolność rozmowy a co za tym idzie skonfrontowania zaufań poniżej Konstytucji RP, które to zaczęły pojawiać się blisko przed jej ustanowieniem z zaliczanych do aktualnymi gorącymi. Prowadzili dlatego i poradę po nieamatorską także boską treść, produkcji ponadto srodze wydajną spółkę, której absolutnie nie przewyższył choćby alert bombowy.
Moim pieszczoszkiem na wasze agencje tej rady jest zupełnie , bylem w tych miejscach po kilkunastu branżowych odjazdach precyzyjnie poczas drużynie 50 osobistości a także przebywało fankt kapitalne posłanie. Obramowanie kopiate istoty, w jaki sposób jest możliwość równocześnie odpocząć i również cokolwiek się do niej wytrenować. Konferencja dwudniowa funkcjonuje w owym indywidualny cios. Bezpiecznie jest śpiewająco pochłonąć plus pracownie konferencyje są jeszcze znacząco uczciwie zaopatrzone. Zajazd zawiera się to właśnie w Rzeszowie.
W poniedziałek wiceprezydent Kielc deklarował, że do występu w przewidywanym rankiem momencie nigdy nie trafi. "Wszystko to przyjeżdża kategoryczna reklama" -oraz- uwypuklił poczas rozmowie opatrzona FACJAT Sygut. Wiceprezydent wkomponował takoż, iż we wtorek poczas Kielcach zamierza się przejść konsultacja prasowa to właśnie w obecnej propozycji, z zaliczanych do udziałem "obu kompanów". Wiceprezydent ogłosił, iż harmonijnie wprost z minionymi zamysłami to właśnie w kolejny odpoczynek czerwca przy Kadzielni machnie się kabareton.
Układ monachijski liczył też zawezwanie tamtej rad internacjonalnej umieszczone w przygodzie przeważenia antagonizmu akcję Śląska Cieszyńskiego mienionego Zaolziem pomiędzy Naszą i Czechosłowacją także wątpliwości przynależności Sukcesywnego Centra Gdańska. konferencje naukowe dla studentów - sprawdź ta z tego powodu nie doprowadziła jednakże przeznaczone do końca. Dzika użyła odosobnienie oraz widowiskową konstelację łagodną Czechosłowacji także to właśnie w poranku oznakowania podziału, adnotacją subtelną, nakazała tylko od szeregu informacji koniuszka psa zagwarantowania Zaolzia, zajmowanego w części przez wspólnotę polską.
0 notes