Tumgik
#siedzę cicho
impossibl3e · 7 months
Text
godzinami siedzę cicho z najgłośniejszymi myślami
106 notes · View notes
kasja93 · 1 month
Text
Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci
czyli możesz wyjść ze szkoły, ale szkoła z ciebie nie wyjdzie.
Tumblr media
Parafrazując cytat z gry Wiedźmin 3 mogę stwierdzić, że ostatnimi czasy żyje jak stonka - siedzę cicho, nie rzucam się w oczy i wpierdalam kartofle. Mimo, iż żyje pod mentalnym kamieniem to nawet do mnie dociera, iż zaraz zacznie się Szkoła. I nie mam tu na myśli tego beznadziejnego paradokumentu. Dlatego zapraszam serdecznie na garść moich dinozaurzych przemyśleń oraz wniosków. Rozsiądźcie się wygodnie, naszykujcie sobie kawę, herbatę, napój zero tudzież innego energola i rozkoszujcie się moimi intelektualnymi wynurzeniami. A ze względu na długość zapewne wyrobicie normę w czytaniu za całe wakacje xD
Tumblr media
Obowiązkową edukację zakończyłam w 2013 roku zatem kilka ładnych lat temu. Zwieńczeniem ostatniego czteroletniego etapu było uzyskania tytułu Technika Ekonomisty, który przydał mi się w życiu do… Absolutnie niczego 😂 W sensie po praktykach zawodowych udało mi się załapać na ciepłą posadkę w Urzędzie Skarbowym, jednakowoż w zasadzie dzięki mojej charyzmie i miłym usposobieniu.
Owego dyplomu, tak jak i zaświadczeń o ukończeniach kursorów uzupełniających, nikt nie chciał w sumie oglądać. Tak samo jak wyników matur, na które szłam na totalnej wyjebce. Nie dlatego, że byłam pewna swej wiedzy, chociaż to też, lecz dlatego: studiować może każdy, lecz studia nie są dla każdego. Nie widziałam sensu iść na studia bo dla mnie studiowanie wiąże się ze zgłębianiem jakiegoś tematu/zagadnienia/profesji a mnie zwyczajnie nic nie interesowało na tyle by poświęcić te 3/5/10 lat. Z resztą, aby pójść na niektóre kierunki należy zacząć się do tego przygotowywać już na początku szkoły średniej i chyba tylko jednostki wybitne, do których z pewnością się nie zaliczam, byłyby wstanie w pół roku ogarnąć materiał z całej szkoły średniej i napisać przyzwoicie maturę z wybranego przedmiotu. Swoją drogą, naprawdę te wszystkie maturki, egzaminy 8 klasisty to taki bezsens. Jest pewna mądrość ludowa mówiąca, że jeśli coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Analogicznie można powiedzieć o ogólnopolskich egzaminach, które piszą wszyscy uczniowie, w tym samym momencie, z tego samego. Jeszcze sam fakt baboli na maturach w arkuszach mnie mierzi a jestem przecież laikiem w dziedzinie pedagogiki, szkolnictwa i całej tej szopki. Dla mnie jedyna słuszna odpowiedź jaką mogłabym w tym momencie zakreślić to (x)D
Poza despotycznymi rodzicami, nic innego nie niszczy dziecka bardziej, niż szkoła. Zarówno psychicznie jak i fizycznie. Szkoła w cudowny sposób zabija kreatywność, abstrakcyjne myślenie i indywidualność. Bo nie jest ważne, że wykonasz zadanie z matematyki a wynik będzie prawidłowy skoro użyłeś „złego” wzoru. Nie ważne, że nikt poza autorem wiersza nie wie tak naprawdę o co w nim chodzi i jeśli nie zinterpretujesz go tak jak jest zapisane w podstawie programowej, to przykro mi bardzo, ale dostaniesz 0 punktów. Szkoła upycha na siłę do pudełka o określonym kształcie. Jak wystajesz z pudełka to ci przytną skrzydła byś się zmieścił. Jeśli zaś w owym pudełku masz za dużo miejsca to będą cię mentalnie tłuc, aż spuchniesz by pasować idealnie.
Przykład? 8 letnia Kasia, której mama nie pracowała zawodowo i mała czas dla dziecka. Mała Kasia, gdy poszła do pierwszej klasy potrafiła czytać, pisać i liczyć do 100. Wybitne dziecko? No nie… po prostu moja mama spędzała ze mną czas, ucząc mnie poprzez zabawę. Na tym czego mnie nauczyła bawiąc się ze mną przeleciałam do 4 klasy podstawowej. I zaczął się spadek, zaczęły się problemy z nauką bo ja zwyczajnie nie byłam w stanie siedzieć nad książką. Bo byłam przyzwyczajona do poznawania świata w sposób imersyjny a nie kucia na blachę! Do kombinowania by coś zrobić bo mama nie dawała mi gotowych odpowiedzi tylko naprowadzała.
Do tej pory jak mam się czegoś dowiedzieć, nauczyć potrzebuje stymulacji poprzez muzykę, rozmowę etc bo nic nie zapamiętam. Bo moja pamięć jest niczym sito i odcedza rzeczy dla mnie nieistotne. Póki się nie zanurzę w dane zagadnienie, przykładowo podczas czytania książki i nie przestanę zwracać uwagę na to, iż czytam a nie jestem świadkiem przedstawionej historii to nic nie zapamiętuje. Robię rzeczy mechanicznie, jeśli naprawdę się nie wkręcę. Dla mnie 8 godzin lekcyjnych w ciągu dnia było bez sensu bo zapamiętałam z takiego dnia może 30 minut? Łącznie, na cały dzień… Pewnego dnia moją mamę wezwała nauczycielka matematyki w podstawówce. Poskarżyła się mojej mamie, że nie jestem skupiona na lekcji i że nie rozumiem co się do mnie mówi. Kwitując swój wywód, że mama musi się mną mocniej zajmować w domu. Moja rodzicielka spytała, czy tylko Kasia ma problem z matematyką? Nauczycielka stwierdziła, że nie. Większość klasy ma problem. Mama zgasiła panią matematyczkę niczym peta kwitując wizytę słowami „W takim razie to nie jest problem mojego dziecka i innych. Widocznie to z panią są problemy skoro większość ma trudności”. Miałam szczęście, że moi rodzice byli zadowoleni z tego, że myślę inaczej, że mój mózg działa inaczej.
Wszyscy do jednego, miernego poziomu. Wszyscy sprowadzeni do słuchacza jedynej objawionej prawdy jaką głosi nauczyciel, z którym się nie dyskutuje. Bo jak się odezwiesz to zostaniesz oceniony. Przez owego nauczyciela, przez kolegów z klasy. Może wyśmiany? Może ośmieszony? Może, więc lepiej się nie odzywać? I później z dziecka wyrasta dorosły, który w pracy boi się odezwać bo lepiej się nie wychylać i nie narażać się na ocenianie, albo nie daj Boże, jeszcze naciśniemy komuś nad nami na odcisk i ta osoba będzie się mścić. I tak oto po szkole pięknie rośnie grono osób, które ma tak wypracowane odruchy, że mobbing w pracy „jest normalny”. Normalizujemy później te wszystkie toksyczne sytuacje robiąc sobie krzywdę.
Permanentny stres w wieku dziecięcym i nastoletnim odbija się na zdrowiu. Mamy pokolenie „młodych staruszków”, którzy na początku swojej dorosłej drogi czują wypalenie i bezsens egzystencjonalny. O przepracowaniu nawet nie wspomnę, bo jak nastolatek ma nie być zmęczony, skoro często w szkole siedzi dłużej, niż pracownik w fabryce. Sama pamiętam, jak w klasie maturalnej, w czwartki, lekcje zaczynały mi się o 7:10 a kończyły (wraz z obowiązkowymi, w tamtych czasach, fakultetami) jakoś po godzinie 17 🙃 cieszę się, że do szkoły miałam raptem 2 kilometry, dokładnie to 1,7 kilometra, a nie tak jak niektóre moje koleżanki/koledzy z klasy prawie trzydzieści.
I żeby mnie źle nie zrozumieć. Nie jestem przeciwna kształceniu się, zdobywaniu wiedzy czyli szeroko rozumianej nauce. Po prostu dla mnie absurdem jest to do czego zmusza się ludzi, słynne: zakuj, zdaj, zapomnij.
Bo każdy z nas jest inny, owszem, ludzie dzielą wspólne cechy, jednak ściąganie w obecnych czasach o pogańskiej godzinie dzieci oraz młodzieży, zmuszanie do wchłaniania wiedzy przez tyle godzin z książeczek, zeszycików, ćwiczonek, słuchając nauczyciela co to od X lat prowadzi te lekcje i nie potrafi robić tego w sposób ciekawy. Jeden, tak jak chociażby ja, swój rytm dobowy będzie zaczynał od 5 rano i kończył średnio koło 22 czując się zdolnym do czegokolwiek z samego rana. Jednak wiem, że osoby, których rytm dobowy zaczyna się o 11 i nienależny mówić takiej osobie „ile można spać! Ja to już tyle zrobiłam a Ty się lenisz!”. Najczęściej ktoś kto zaczyna swój dzień o godzinie 11 nie kończy go o 22 a o 3/4 rano. Kiedy ja śpię są osoby, które pracują, uczą się, tworzą czy grają bo taki jest ich rytm dnia. I nie żyjemy w przeszłości gdzie trzeba było wstawać skoro świt tzw Wstawać i chodzić spać z kurami. A wiecie dlaczego? Bo mam do cholery dostęp do energii elektrycznej. Mamy internet i wcale a wcale nie potrzeba siedzieć osiem, dziewięć czy dziesięć godzin w szkole, marnować czasu na dojazdy skoro pandemia pokazała, że praca tudzież nauka zdalna jest możliwa. Skoro w szkole nie uczy się ludzi w sposób kreatywny, poprzez zabawę, nie daje się narzędzi, odkrywania własnych sposobów na rozwiązywania problemów i nie ma polu do dyskusji to podręcznik przepisywać można w domu.
Dobrze, że chociaż zlikwidowali prace domowe. Zawsze miałam takie wielkie WTF, gdy tylko słyszałam argument w stylu „taaak! To teraz te dzieci to już WOGÓLE nic nie będą robić!”. 10 godzin w szkole, dwie godziny dojazdów na dobę i jeszcze zadanka? XDDD To tak jakby człowiek pracował w fabryce i tłukł coś młotkiem przez 9 godzin dziennie a na koniec dnia pracy przełożony dałby mu jeszcze do zrobienia zadanko. Niech uderza tym młotkiem w domu jeszcze tak, powiedzmy, trzy godzinki, aby utrwalił sobie uderzenia rzeczonym młotkiem. By przypadkiem, nie zapomniał jak do owym narzędziem posługiwać xDDD albo niech tłucze jeszcze z dwie by przygotować się na młotkowanie następnego dnia.
Uwielbiam jak od małego zaszczepiają w nas kulturę zapierdolu. „Nic nie robisz cały dzień!” Kto tego nie słyszał niech pierwszy rzuci kamieniem. Bo jak człowiek potrzebuje odpoczynku, by się zregenerować to już jest leń. A później mamy pracoholików i wypalenie zawodowe w wieku 30 lat, ponieważ nie potrafimy odpoczywać. Sama wpadłam w spiralę pracy, tego „jeśli nie będę ciężko pracować to niczego nie osiągnę”, „jak nie wezmę nadgodzin to mnie jeszcze zwolni��”, „co mi szkodzi, popracuję więcej w końcu może ktoś mnie w firmie doceni”. Spojler alert! Dla nikogo twoje oceny, ilość pracy włożonej w zadanie, nie ma znaczenia - chyba, że coś ci nie wyjdzie. Wtedy to wszyscy się zlecą jak te kruki i zaczną dziobać 😉
Podczas edukacji szkolnej - tyraj! Na uczelni - tyraj! W pracy - tyraj! W życiu prywatnym? Tyraj! Bo ty musisz brać udział w wyścigu szczurów. Kto lepiej, kto więcej, kto bardziej. Tylko jest jeden mały problem. Nie da się wygrać wyścigu szczurów, nie ma opcji by być najlepszym w ciągłych rywalizacjach i nie da się być cały czas produktywnym. To jest zwyczajnie niemożliwe, i nie mówię tego bo „ahahaha jej się nie udało! Dlatego tak mówi! Pracuje jak ten robol i mieszka na zadupiu wszechświata! Będzie tak gadać by ciągnąć innych w dół bo sama nie pójdzie w górę!”. To ciągłe porównywanie się do innych jest zakorzenione w nas tak silnie, że przeglądanie mediów społecznościowych może doprowadzić do depresji. Bo inni tyle przeżywają, mają tak fajnie (a przynajmniej tylko tak to wygląda i wcale a wcale nie musi to być rzeczywistość) a ja? A ja nic…
No, no nie XD mówię tak bo, według mnie, tak właśnie wygląda świat jak się zacznie nad tym człowiek zastanawiać. Gdy zacznie przyglądać się światu, ludziom zaczyna dostrzegać pewne wzory. Dochodzi do pewnych wniosków. Może się zgadzać, bądź, nie zgadzać z pewnymi zagadnieniami. I możecie powiedzieć, że bredzę. I może faktycznie za godzinę, dzień, tydzień, miesiąc, rok czy lat pięć, dojdę do wniosku: tyyyy. Faktycznie ta osoba z internetu co mi kiedyś napisała „Kaśka, bredzisz!” Miała rację!
Albo i nie. Tylko widzicie, ja nie biorę tego typu słów do siebie. Nie traktuje takich tekstów jak słów nauczyciela, czyli nomen omen, niczym prawdy objawionej. To tylko opinia. Co mnie obchodzi opinia jakiegoś typa, kogoś kto nie jest dla mnie ważny? Co mnie interesuje co o mnie myśli koleżanka z pracy, nauczyciel, pan w banku, czy nawet znajomy, który za dwa dni może zniknąć z mojego życia? Bo tak, ludzie znikają z twojego życia i jest to normalne - czasem nawet i mnie wyjątkowo zaboli taka wyprowadzka z mojego życia. Jednak, gdy ktoś ci powie „ale ty jesteś zjebany/a” to niech was to nie gryzie. Bo cobyście nie robili nie da się sprawić, że każdy człowiek na ziemi będzie was lubił. To niemożliwe. I jeśli ktoś mówi „jesteś zjebany/a” to nie jest wasz problem, tylko jego. Możecie wskazać conajwyżej takiej osobie w którym kierunku znajdzie drzwi. Bo wszyscy wszystkich oceniają. Jak okrutne oraz złe by to nie było, też oceniam innych. Sama jestem oceniana. I póki mi, przykładowo, kilkadziesiąt osób nie powie „ty weź się ogarnij bo gadasz głupoty” to wierzcie mi, nawet nie będę się zastanawiała, czy to co mi napisał/powiedział jakiś random na mój temat jest warte roztrząsania. Ktoś może zapytać „ale co to ma wspólnego z tematem ogólno szkolnym? Nie odleciałaś za bardzo?”. I tu was zaskoczę - otóż nie! Nie odleciałam w przestworza dygresji, aby lać wodę. Bo takie przejmowanie się opinią innych, zaczyna się już w szkole. Boimy się odezwać podczas lekcji bo co jeśli powiemy źle i zrobimy z siebie durnia? Ktoś mógłby powiedzieć: nie przesadzaj. Tylko ja ostatnio byłam na kursie wśród kilkudziesięciu dorosłych chłopa. I bali się odezwać jak instruktor zadawał pytanie! Czuć było zapach strachu i choć pan prowadzący zajęcia próbował rozładować atmosferę szło mu to mizernie. Kurs za który samemu płacisz i idziesz z własnej woli (albo tak jak ja - szefostwo mnie tam wysłało), kurs który ma poszerzyć twoją wiedzę tudzież kompetencje. A ty zamiast dyskutować z prowadzącym i chłonąć wiedzę boisz się odezwać bo może tych kilkunastu chłopa za tobą będzie się śmiać z twojej ewentualne pomyłki. Coś wykurwiście wspaniałego, czyż nie?
A jak pięknie ze mnie wyszło to zaprogramowane ocenianie innych przez system edukacji. Jak ja się dobrze czułam, gdy jako pierwsza oddałam egzamin i jeszcze usłyszałam od komisji, że zdałam nie robiąc przy tym żadnego błędu. Ohohoho! Byłam pierwsza! I najlepsza! A te debile z którymi na kursie byłam dzień wcześniej dłużej rozwiązywali zadania i robili błędy! Mega zmroziło mnie, gdy zaczęłam analizować swoje myśli. Bo w czym ja niby byłam lepsza? Bo nie mam problemu z rozwiązywaniem zadań na czas? Mnie nie przeszkadza, iż mam określony ramy czasowe. Mój tata zaś nie potrafi skupić się na zadaniu, jeśli ktoś karzę mu zrobić coś w godzinę czy pół. Bo istotniejsze dla jego głowy są uciekające minutki. W czym byłam lepsza od tych gości z kursu? Bo oddałam jako pierwsza egzamin? Czy ważne jest to czy zadanie wykonasz szybko, czy wolniej, jeśli rezultat jest taki sam? Czy szybciej znaczy lepiej? Przy ratowaniu czyjegoś życia: tak. Przy wykonywaniu pracy: nie. Bo jak już wspomniałam nie jesteśmy tacy sami. Różnie reagujemy, różne metody nauki na nas działają i presja czasu tudzież wykonanie czegoś szybciej lub wolniej to indywidualna sprawa każdego człowieka.
System edukacji krzywdzi całe społeczeństwo. I to nie są żarty. Widuję to w zachowaniach ludzi, których spotykam, których obserwuję i jako ćwiczonko intelektualne analizuje. Najlepsze, że zapewne za kilka lat jedyne co pozostanie po czasach szkolnych to traumy oraz poczucie, iż to wszystko było bez sensu. Bo godziny, które poświęciłam na matematykę, aby zdać maturę sprawiły tylko, że byłam zmęczona, zestresowana i znerwicowana. A mogłam obejrzeć jakiś film, posłuchać podcastu czy po prostu odpocząć - co wyszło by mi na zdrowie.
Lubię oglądać bądź słuchać osoby, które popularyzują naukę. I wiele, wiele tematów twórczości owych ludzi zapewne były w szkole. Przedstawione w sposób nijaki, nużący, nieatrakcyjny. Tematy do których mnie poniekąd zmuszano przez to nie polubiłam się z danym zagadnieniem. Jako osoba dorosła czytam średnio dwie książki miesięcznie, liczyłam sobie to dziś, żeby nie było. Maturę z polskiego napisałam na 78 %, ustną zaliczyłam na 86% (co za absurd, ale do % jeszcze wrócę). Wiecie ile lektur szkolnych przeczytałam? Ani jednej xDD i nie pisze tego by się pochwalić, tylko po to by pokazać, iż oceny (na koniec szkoły średniej miałam 3 z polskiego) nie stanowią o wiedzy, zaś ilość przeczytanego materiału nie sprawia, iż cokolwiek w was z tego zostało. Bo ja jechałam całą szkole na opracowaniach lektur i potrafiłam sprawniej opowiadać o danej książce, niż ktoś kto ją przeczytał. Bo z dajmy 300 stron lektury zapamiętasz może łącznie z 30%. I nie zapamiętasz jakiego koloru była kamienica Łęckiej z Lalki. Ten kolor będziesz mieć zaś w opracowaniu. W moich opracowaniach dosłownie miałam całe tematy lekcji i wystarczyło sobie przeczytać, przepisać do zeszyciku i było super. Oczywiście z racji 3 na koniec roku może już doszliście do konkluzji, że nawet owo przepisanie do zeszytu, było dla mnie tak bez sensu, iż tego nie robiłam XD
A propo tych procencików na maturze. Co one oznaczają? Że opanowałam materiał na tyle, że zdałam to wiadomo bo przekroczyłam magiczne 30%. Ale co oznacza 87% a co 73%? Co oznacza ocena 4 a co trójka? Że coś tam dzwoni, ale nie wiesz w którym kościele? Strasznie to wbrew pozorom nieczytelne i nie daje żadnej odpowiedzi. A uczniowie potrafią wymiotować, nie spać, obgryzać paznokcie bo dziś jest sprawdzian i ocena taka a taka nie będzie satysfakcjonująca. Dla nich bądź rodziców, którzy przeżyli ową indoktrynację nie wyciągając jakichkolwiek wniosków na temat edukacji poza „moje dziecko jest lepsze/gorsze od innych” bądź „Ty to jesteś zdolny/a tylko leniwy/a”. Nawet nie zdając sobie sprawy jak takie słowa potrafią obrzydzić chęć zdobywania wiedzy na całe lata.
A nikt nie będzie w przyszłości pytał co mieliście z biologi w tej albo tamtej klasie. Czy był czerwony pasek a jak już to kiedy…. Będą pytać was o umiejętności nie wnikając gdzie się ich nauczyliście. Nikogo nie obchodzi czy angielskiego nauczyliście się z gier, filmów, serialów, wyjazdu za granicę czy może jakimś cudem uczenie się słówek w szkole dało jakieś wyniki. Jedyne co to możecie się uczyć dla siebie, ale nie w banalnym słów tego znaczeniu. Uczyć się tego co was interesuje bo prędzej nauczycie się grać na gitarze bo was to jara, niż gdy zmuszać was do tego będzie nauczycielka muzyki/sztuki czy jak tam ten przedmiot się teraz nazywa.
Nie powinniście się przejmować ocenami innych bo ci ludzie są nieistotni. Prędzej czy później znikną z waszego życia zapominając i was. A wy dalej nie będziecie mogli spać po nocach przypominając sobie ich słowa.
Szukajcie własnych sposobów na optymalne przyswajanie i poszukiwanie wiedzy. Nie musicie robić tego jak w szkole: w określonym czasie, określonej pozycji, bez muzyki, dźwięków, obrazów, jedzenia, picia i pełnym pęcherzem. Może dla was lepsze jest chodzenie podczas nauki? Może usypiać was będzie jakiś ambient do nauki zaś play lista energicznych piosenek sprawi, że lepiej będzie wam obcować z uczeniem się. Jak nie idzie was czytanie lektur czytajcie opracowania, jak to też nie dla was włączcie sobie na youtubie bądź Spotify podcast na temat owej pozycji.
Myślcie kreatywnie choć ja niemal zawsze w szkole była za to ganiona. Tylko zgadnijcie do kogo znajomi dzwonią i zapytaniem, jak ugryźć dany temat bo „ty zawsze coś wymyślisz na co nikt normalnie by nie wpadł”. Nie uczycie się na pamięć suchych danych a zrozumcie kontekst - to jest ważniejsze.
I przede wszystkim nie dajcie sobie wmówić, że jesteście gorsi od innych. Słynne „ryby i dzieci głody nie mają” wygłaszane przez osoby wyżej w hierarchii niczym prawdy objawione. Nikt w dorosłym życiu nie każe wam nic robić z pamięci. W pracy jak nawali jakaś maszyna serwisant sprawdzi w książce schematy a nie zacznie próbować przywołać z pamięci dany układ. Lekarz nie przepisze ci leku z pamięci tylko sprawdzi czy, aby na pewno o ten mu chodziło bo nazwę ma podobną do innego. Pan hydraulik czy elektryk spojrzy w plany techniczne, niż w budynku zacznie ryć ściany w myśl zasady „pamiętam, że dwa budynki temu tak było”. Kierowca (nie mylić z posiadaczem prawa jazdy) będzie patrzył na znaki a nie jechał na pamięć.
Jak już się uczyć to po to by zrozumieć a nie by wyrecytować :)
36 notes · View notes
borntodie523 · 3 months
Text
Jak mnoe to wkurza ze moja mama nie potrafi panować nad emocjami. Ciagle się drze i sama się nakręca.
Weszła mi do pokoju. Pyta się czy pójdę jej po szczaw do zupy i papierosy. Sapnelam, no bo nie ukrywam nie chciało mi się isc tylko po to wieczorem do sklepu. Spytałam się czy jej partner nie będzie może jakoś zaraz wracać i czy on nie mógłby tego kupić. (No bo po co ja mam isc na darmo skoro on byłby szybciej autem a i tak jedzie po zakupy) Ona postanowiła nie odpowiadac tylko wyszła i trzasnęła drzwiami. Pomyślałam ze poszła do niego zadzwonic. Po paru minutach wbiega mi do pokoju zaczyna się na mnie wydzierać (nie zadzwoniła do niego) ze on jej nie kupi papierosów ze jak zwykle mam problem ze cały dzień w domu siedzę ze każdy inny z zakupami dla matki lata.
I okej, mogło ja zirytować to sapnięcie, rozumiem. ALE gdyby zamiast się obrazac i trzaskać drzwiami powiedziała mi ze jej partner nie może jechać to bym powiedziała okej i bym jej poszła po te papierosy i szczaw. Ale ona postanowiła się drzeć.
Codziennie się drze, dosłownie o wszystko i na każdego i mam tego dosc. Próbuje spać to się drze, rano się drze, jak przyjdzie z pracy to się drze. I to nie tak ze krzyknie. Ona się wydziera a później powtarza to wszystko w kółko dalej się wydzierając sama do siebie przez kolejną godzinę.
Wyszłam z pokoju, nie chciałam się zniżać do jej poziomu wiec zaczęłam jej normalnie mówić. Ona się jednak darła. W końcu ja sama wydarlam się tak ze sobie zdarłam gardło żeby dała mi dojść do słowa. Mówiłam spokojnie i oczywisxie wciąż mi przerywała krzykiem.
Krzyczała ze mi się wiecznie nic nie chce, ze zmęczona królewna itp
I ja mówię ze tak, nikomu się nie chce. Sama przecież prosi mnie bo JEJ się nie chce isc samej. I żeby pomyślała ze tak, jak wievzorem ktoś mnie prosi żeby isc po jedna rzecz to może mi się po ludzku nie chcieć (co nie zmienia faktu ze gdyby nie było innej opcji to bym to zrobiła i tyle)
Ta się nadal darła na mnie
Przyszedł kot to zaczęła się na niego drzeć i na mnie ze wievej im jedzenia nie kupi bo jej się nie chce i ze mam mu wyczarować jedzenie bo ona mu nie da. Poszłam, wzięłam mięso o którym mówiła przedwxzoraj ze mogę dać dla kota a ta zaczęła się nagle drzeć ze to na kanapki i mam to zostawić. Powiedziałam ze przecież mówiła ze mogę to widać ze się zakłopotała ale i tak się wydzierala.
Powiedziałam żeby się do mnie nie odzywała jak ma się drzeć bo to się robi aż śmieszne xo ona nakręca żeby tylko wymyślić nowy problem.
Przestałam się odzywać w ona widząc to zaczęła się drzeć ze nic mi więcej nie kupi do jedzenia i ze pisze do partnera ze ma kupić szczaw a to co ja mu pisałam to ma nie kupować.
Poszłam do pokoju usiadłam.
Weszła, wydarła się na mnie
Wyszła
Znowu weszła zaczęła krzyczeć ze mam się ubrać i isc
to ja mówię ze nie i ze bym poszła gdyby mnie tak nie potraktowała bo ja nie będę słuchać jak ktoś się na mnie drze a później wesoło robić tego co on sobie życzy
wyszła
weszła i spytała znowu krzykiem czy idę i xos jeszcze pogadała
kazałam jej wyjsx i powiedziałam ze nie będę z nią rozmawiać i zavzelam mieć łzy w oczach
po jakimś czasie przyszła i powiedziała ze może mnie przeprosić za to ze krzyxzala
ja próbowałam jej wyjaśnić ze nie lubię jak krzyczy i się poryczalam wiec kazałam jej wyjsx
wyszła i już jesy cicho, xhyba ogarnela ze trochę przesadziła
xd
jak to napisałam to znowu weszła wkurzona i mówi ze pyta ostatni raz czy pójdę jej po zakupy
łzy mi lecą ale powiedziałam ze nie
Ja naprawdę rozumiem ze mogła być zirytowana ale ja jej na początku nawwt nie odmówiłam. A ja nie pozwolę sobie żeby ktoś darł na mnie morde i traktował mnie jak gowno bo to mój rodzic. Nienawidzę tego krzyku
24 notes · View notes
skinnyr4t · 4 months
Text
︶⏝✧⏝︶⏝♱⏝︶⏝✧⏝︶
Bilans za dzisiaj(03.06.24)
zjedzone: fast
spalone: 481kcal
• wypiłam dzisiaj około 1,5 litra wody i zrobiłam pona 13k kroków
Właściwie ten dzień był dość spokojny? Ale jednocześnie był bardzo smutny i po prostu siedzę na mentalu. Położę się spać za niedługo (przynajmniej spróbuje?)i cicho liczę że uda mi sie przebić wreszcie przebić to 49 i pójść w dół jeszcze w tym tygodniu.
Nawet nie wiem co napisać do końca, źle się czuje, chciałabym żeby moje życie potoczyło się w innym kierunku, może wtedy to wszystko by sie tak nie jebało
︶⏝✧⏝︶⏝♱⏝︶⏝✧⏝︶
33 notes · View notes
cierpienieduszy · 1 year
Text
15/09/23
Chciałbym móc wygarnąć im co myślę,
lecz gdy nadarza się okazja, siedzę cicho...
Moje myśli przechodzą tornado, lecz ja nie potrafię się odezwać.
Chcę krzyczeć, ale nie słyszę swojego krzyku, ponieważ krzyczę w środku...
20 notes · View notes
kostucha00 · 1 year
Text
9 września 2023, Sobota, 22:38
Dzisiaj leniwie. Obudziłam się późno, bo o 10 i od razu wstałam, w dodatku tak szybko, że zakręciło mi się w głowie. Zwykle lubię sobie poleżeć, ale czasami mam tak, że nie zdążę oczu otworzyć, a już siedzę xD. Śmieszne jest to, że nawet nie robię tego świadomie.
Poleżałam sobie z godzinkę na balkonie na hamaku z książką, potem się po prostu obijałam. W ogóle nagle się we wrześniu zrobiła ładna pogoda. Nad morzem zawsze jest jakieś 18 stopni i deszcz od maja do października, z małą przerwą na jakieś ciepłe dwa tygodnie w sierpniu. A teraz cały tydzień było jakieś 25 stopni i słońce, i tak samo ma być w przyszłym tygodniu. Nie narzekam. Minus jest taki, że trudno mi się wbić w tryb przetrwania, który towarzyszy mi w trakcie roku szkolnego, ale za to z powodzeniem już drugi dzień z rzędu udaje mi się wmówić, że dalej są wakacje.
I trochę śmieszny incydent na koniec: oglądałam sobie Batmana na telewizorze w salonie, kiedy nagle coś wielkiego i czarnego wpadło do środku przez otwarty balkon. Strasznie się przestraszyłam więc wybiegłam z pokoju (wrzeszcząc, jak się później dowiedziałam) i zamknęłam drzwi. Rodzice byli w kuchni — zero reakcji. Zaczęłam wykrzykiwać że "COŚ TAM JEST" a oni do mnie tylko żebym była cicho i nie oglądała filmów po których mi potem odwala. Bo oni myśleli, że się przestraszyłam czegoś na filmie i dlatego z krzykiem wypadłam z pokoju. Żeby nie było, nigdy nie zdarzyło mi się tak zareagować więc nie wiem skąd im to przyszło do głowy. W każdym razie tata potem wszedł sprawdzić co to było i okazało się że to był nietoperz 🦇. Zabawny zbieg okoliczności że akurat oglądałam Batmana.
Borze Dębowy, tak piszę o dupie marynie bo nie wiem o czym :P. Blog o ed recovery a ja piszę o nietoperzach xD
23 notes · View notes
tearsincoffe · 6 months
Text
Dobry wieczór moje miłe Motylki! 🦋
[17.03.2024]
Przytyłam. W miejsce kropki mam szczerą ochotę wstawić słowo "przepraszam". Nie zliczę ile razy padły w moją stronę słowa "teoretycznie jesteś człowiekiem myślącym powinnaś potrafić przestać się obżerać" - sugestia jakobym miała kontrolę. Wcale tego nie czuję, ster jest gdzieś daleko poza zasięgiem moich rąk. Jem i nie myślę, tępo przeżuwając. Tak zamknięta w pokoju nie różnie się niczym od roślinki lub prymitywnego zwierzęcia o które moja mama się nie prosiła.
Mama - u mnie temat rzeka. Ostatnio preferuję słowo "koleżanka". Wspólnie się śmiejemy, kochamy ponad życie aż przychodzi malutki zgrzycik. Wtedy na wzór stereotypowych damskich przyjaźni przedstawianych w komediach dla nastolatków z lat 90' mamo-kumpela dźga moje plecy aby później bez słów skruchy przyłożyć do ran gaze (bądź i to nie). Przecież sobie wymyślam, przesadzam, nic takiego nie miało miejsca a ja jak zawsze koloryzuję. Miłość i nienawiść, przyjaźń i rywalizacja, nigdy córka i matka. Maszyna kreująca wyrzuty sumienia nie zwalnia, choroba. Nowotwór złośliwy który (cytując słowa byłej wychowawczyni rzucone wrogo na łamach klasy) pozwolił mi zdać. Jakbym była niewdzięczną smarkulą wykorzystującą chorą matke. Mam ochotę krzyczeć i zaprzeczać lecz równie szybko knebluje mnie samorealizacja, Thalia przecież to prawda, jesteś potworem, marnujesz istnienie nie tylko sobie lecz matki również. W takich chwilach z dziwną obojętnością wypatruje śmierci. Tak byłoby lepiej wszystkim.
Koniec, łono Abrahama, sen wieczny, kres, ostatnia godzina, zatracenie - etc. Mój największy lęk. Kolejny dowód obłudy. Wstyd mi, iż kiedyś podczas "typowej fazy emo, wieku wczesnomłodzieńczego" (lubię spłycać ten rodział mego życia do prześmiewczej nazwy "edgy". Wtedy problem nie istnieje) miałam odwagę szarpnięcia klamki drzwi za którymi kryje się prawda ostateczna a dzisiaj wychodowałam sobie żałosną wolę życia. Całkowicie nieuzasadnioną. Szkołę zawaliłam, codziennie pogarszam sytuacje jakby z premedytacją, wizji przyszłości brak równie co chęci oraz talentu. Ja już nawet nie pragnę życia. Bycia częścią społeczeństwa, relacji, uczuć, wrażen. Chciałabym przeżyć. Moja wizja utopi mieści się w czterech ścianach zakładu zamkniętego gdzie spokojnie czekam aż natura uczyni to czego ja nie potrafię. Przysięgam wytwarzać jak najmniejsze koszta, społeczeństwo nijak nie jest winne, iż los popełnił równie nieznaczący błąd co ja. Jedzenie, kosmetyki podstawowej higieny są mi zbędnę. Brak mi sił nawet umyć zęby, czasami płaczę gdy mama krzyczy abym to zrobiła nie rozumiejąc mojego dziwnego uporu. Ona nawet w niedzielę robi pełny makijaż i biega po domu w kusych, skórzanych spódniczkach. Ja siedzę zaniedbana przypominając raczej poturbowanego koczkodana (o czym naturalnie dostaje przypomnienia od ma- koleżanki). Jak mogę? Jestem zdrowa i tak potwornie leniwa. Ona mimo złośliwego nowotworu dźwiga świat na barkach. Wszyscy ją podziwiają. Jak niesprawiedliwy Bóg pokarał ją taką córką? Niech mnie zamknie gdzieś daleko, zapomni o istocie podobnej do ojca alkoholika oraz gwałciciela, socjopacie bez empatii. W końcu niedaleko pada zgniłe jabłko od jabłoni. A ja odejdę sobie cicho otoczona własnymi myślami (lub nie, ostatnio mam coraz większe problemy z utrzymaniem się na powierzchni świadomości) obserwując kraty w oknie. Gdzieś tam ludzie żyją, ja tylko przeżyłam.
Trzynastka miała zostać moją szczęśliwą liczbą jako, iż wszystko muszę robić odwrotnie (lubię myśl o własnej indywidualności nawet jeśli negatywnej. Thalia, żałosny, mały narcyzie. Nie Ty pierwsza, nie ostatnia). Tego dnia mama-kumpela miała zostawić mnie samą pierwszy raz w życiu. Półtorej miesiąca pozoru posiadania kontroli. Powinna mnie cieszyć myśl, iż wyjeżdża z szansą wyelminowania potwora pożerającego jej organizm lecz ja po cichu skanduje imię wolności. Zostanę sama trzymając los we własnych rękach. Bez komentarzy, wyrzutów czy licealnych wojenek z moim egzemplarzem najstarszej nastolatki w Polsce. Tylko ja. Dopiero utopijna wizja życia w pojedynkę uzmysłowiła mi jak bardzo się duszę, tęsknie oddechu który odbierano mi od chwili narodzin. Pępowina owinęła starannie moje gardło na następnych osiemnaście lat. Zastanawiam się tylko czy pętle zacisnęła mama? Może utworzyła się ona samoistnie? I czy to ważne skoro owocuje w te same skutki?
Ana - ostateczny synonim kontroli. Całkowicie upadłam czemu towarzyszyło wielokrotne łamanie przykazania k. Chciałabym wykorzystać darowane mi półtorejmiesiąca na chociażby chwilowe dotknięcie steru odpowiedzialnego za wrak którym jestem. Nie znam innej drogi. Może po prostu poznać nie chcę. Cytując pewien punkowy klasyk "życie jest jak gówno na kole" - mimo, że czeka mnie brutalny przewrót czuje, że chwilowo znów będę na górze. A teraz to mi wystarcza.
Jeśli jakiś masochista przeczytał powyższy manifest do końca, przepraszam. Nawet Cię nie znając mam wyrzuty. Teraz znasz moje problemy. Myślisz, że kłamie i wyolbrzymiam? Bo ja tak. Ciężko jest przedstawiać własny punkt widzenia po latach kontroli, bagatelizowania moich słów przypisując mi kłamstwo. Nazywania "pojebaną" bo podjęłam własną decyzję w sprawie tak trywialnej jak wybór kurtki.
Chciałabym wyrzucić z siebie więcej (podobnie jak dzisiejszy obiad) lecz brak mi już sił. Wydanie następnych gorzkich żali do świata już jutro... chyba. Nie ufam swoim słowom, ludzie mówią, że nie warto.
Dobrej nocy Motylku! 🦋
7 notes · View notes
motylekm2024 · 8 months
Text
Uwielbiam patrzeć kiedy wszyscy coś jedzą a ja siedzę cicho i odmawiam
13 notes · View notes
myslodsiewniav · 1 year
Text
28 sierpnia 2023r.
Za kilka dni mamy rocznicę.
Ale od początku.
Udało mi się całkiem wypocząć, chociaż były wyrzuty sumienia (bo tyle miałam zrobić -_- a nie zrobiłam) - ale jednak udało mi się rozluźnić. W pewnym momencie prawie zasnęłam (!) co mi się ostatnio w ogóle nie udaje za dnia. Fajne to było. Bardzo tego moje ciało potrzebowało (ale wciąż to nie było to czego potrzebowała -w swojej opinii - moja głowa: POWINNAM być przecież bardziej aktywna itp)
Słuchałam przez weekend dziesięcioodcinkowego miniserialu/słuchowiska o Annaliese Michel. Autor to Mikołaj Kołyszko. Polecam, ciekawe podejście do tematu prezentuje, trochę usystematyzował mi wiedzę, którą mam (w ogóle to jedna z tych sytuacji, kiedy słuchając religioznawcy mam takie dziwne wrażenie, że w zasadzie to mogłabym z takim specjalistą prowadzić rozmowę na równi, bo przez mój dociekliwy mózg i ciekawość historiami/religiami sięgam po te etosy/mity/religie/dogmaty, a potem sama-nie-wiem-skąd-to-wszystko-wiem xD trochę to dla mnie samej śmieszne, trochę krypne - a trochę pokazuje jak duży mam syndrom oszusta: wciąż mi się wydaje, że wiem za mało by to było wartościowe ech).
Wychodziłam w słuchawkach z małą na spacerki. Było miło. Przyjemność sprawiało mi noszenie sukienek i ich zwiewny, delikatny dotyka na skórze.
W sobotę odbywały się konwent na którym byliśmy wspólnie już po raz 3. Trochę to niesamowite. Znam tego człowieka od ponad 3 lat. I wciąż jest w moim życiu. Wciąż mnie wybiera. Wciąż nie ucieka. Nie znika. Jest. I to jest super... I zarazem straszne - bo nie wiem co będzie dalej - właśnie niebawem będę dłużej w związku niż kiedykolwiek byłam... Wracając do sobotniego wyjścia na konwent: wzięliśmy na event nasze psiątko, bo przy okazji chcieliśmy wziąć udział w zajęciach z udzielania pieską pierwszej pomocy - okazało się, że obecność naszego psiaka była zbyteczna (nauczali na fantomach i pluszakach, aby żadnemu maleństwu nie stała się krzywda - fantomy były krypne, ale zajęcia bardzo ciekawe i pouczające). Od tygodni było dostępnych do zakupu online masę prelekcji (w zeszłym roku tam właśnie uczestniczyłam w najlepszym szkoleniu swojego życia), ale wszystko mnie przytłaczało... trochę chciałam, a trochę nie... Do ostatniej chwilii nie wiedziałam czy na coś pójdę. W rezultacie zdecydowałam, że nie, że nic nie wybieram. Że chce po prostu BYĆ i to chyba mnie na ten moment przytłacza momentami po prostu...
Przeliczyłam się myśląc, że udział w tak hałaśliwym, ludnym wydarzeniu festiwalowym to będzie dla mnie faktycznie W TYM STANIE coś okay. Zazwyczaj lubię. Tym czasem w sobotę jechałam podekscytowana z O. na event, ale po niecałej godzinie weszłam w stan takiego przytłoczenia, że nawet nie zauważyłam, że siedzę cicho. Rozmowa to było dla mnie zbyt dużo... Było naprawdę sympatycznie, bardzo inspirujący ludzie byli wystawcami, ale szybciej niż zazwyczaj po prostu rozładowały mi się baterie... nie miałam siły chociażby otworzyć ust czy uśmiechnąć się.
Odpoczywałam po tym przez jakieś 4h... dopiero po tym wzięłam się za obróbkę zdjęć, które zdążyłam nacykać na potęgę. No fajnie tam było! Uśmiecham się do tych zdjęć! Ale nie potrafiłam w tym uczestniczyć... Jeszcze nie zupełnie, ale wszystkiego było TAK DUŻO, że cały mój organizm krzyczał "wiej!".
Potrzebowałam zaszyć się w domu, wziąć prysznic (MARZĘ O WANNIE - wanna zrobiłaby mi o wiele więcej dobrego dla zdrowia psychicznego) i z podcastem na uszach zaszyć się w sobie, znaleźć na nowo zdolność do regeneracji.
Jakoś w ciągu dnia O. walnął w żartach, nawiązując do jednego z bohaterów serialu, który niedawno obejrzeliśmy, że chciałby sprawdzić jak to by było mieć loczki. I czy mu mogę zakręcić włosy.
Fajny pomysł! Pewnie.
Więc mój chłopak grał w prowadzenie farmy xD (serio), a ja słuchając o sprawie opętań i możliwych interpretacji socjo-kulturowej case'u Annelise Michel kręciłam mu włosy na papiloty. Tyle ile dałam radę - momentami miał zbyt krótkie.
O. i jego siostra są szczęściarzami: posiadają włosy niskoporowate, zdrowe, lśniące i proste jak druty. Efekt prostownicy bez używania prostownicy. W dodatku blond (zaznaczam, bo ten rodzaj włosa, taki sypki, błyszczący i bardzo prosty bardziej kojarzy się z osobami pochodzącymi z Indii lub z Chin, włosy zwykle są czarne/ciemne). A ten rodzaj włosów niestety nie lubi się kręcić, nawet kręcony na papiloty.
Tamtej nocy nie mogłam spać - przepadłam w Internetach do niemal 3 nad ranem. Położyłam się do łóżka tylko dlatego, że martwiłam się już godziną, a nie z powodu senności czy zmęczenia. Ech... chociaż byłam zmęczona. Czuję, że dzieje się ze mną coś złego...
Kolejnego dnia O. od rana (bo ja próbowałam przespać te 8h, żeby jakoś funkcjonować i zregenerować się) buszował w kuchni. Zrobił pyszne śniadanie (w tych papilotach na głowie poleciał na zakupy - miałam go na ulicy wyprowadzając naszą niunię na poranną sikupę - reakcja ludzi na ulicy była przezabawna: najpierw nic, ale po kilku sekundach niepewne odwracanie się by upewnić się, że dobrze widzieli i wymiana spojrzeń z rodzaju WTF? xD hihihi), obydwoje się rozpłynęliśmy nad śniadankiem (pieczony ser z sosem żurawinowym i croisantami - MNIAM!), potem O. upiekł jeszcze ciasto i zrobił obiad (tikka masala - pyyyyyyszne, kurczak wyszedł mu tak delikatny, że rozpływa się w ustach).
Po jego podbojach kuchennych rozpletliśmy papiloty. Efekt utrzymał się dłużej niż zakładałam (myślałam, że do 3h nie będzie śladu po loczkach, a utrzymało się przez 9h - rozplecione, of, ale fale były zauważalne). Najfajniejsze, że tą małą rzeczą sprawiłam mu tyle frajdy i radochy. :D Uznał, że MOŻE zaszaleje i zrobi sobie loczki, bo IMO i według własnej opinii wygląda cute. Dodał te zdjęcia na relacji. Ja je podałam dalej u siebie, bo całkiem dumna z tego plecenia jestem i fajną zabawę mieliśmy, sporo śmiechu. I do mnie pisali różni nasi znajomi dając znać, że efekt dziwny nieco, nie przywykli, ale O. wygląda uroczo i że w ogóle słodziak. Szwagier zupełnie na poważnie napisał "pasuje mu! Powinny zostać!". Koleżanki/dziewczyny/znajome pisały, że słodziak w loczkach, bo faceci w loczkach to słodkie bestie (zgadzam się). I jeden komentarz (też pisany do mnie) pytał "Czy to młody Kuba Wojewódzki?", a jego własni rodzice napisali, że wygląda jak "wredna baba w okienku urzędzie w PRLu". Wszyscy mieliśmy z tego fun! :D Ale potem O. walnął "widzisz? Dlatego właśnie lubię jak mi dajesz komplementy. To były moje relacje o moim wyglądzie, ale to do ciebie pisali różni ludzie by powiedzieć, że dobrze mi z tą zmianą image. Nikt do mnie nie napisał. Facetom nikt nie prawi komplementów." - też racja i słuszna uwaga. Tym bardziej będę go zasypywać komplementami tak często, jak dotychczas, bo to zwyczajnie miłe! Prawmy komplementy ludziom, też facetom!
No i tak by nam zleciał weekend... gdyby nie to, że za kilka dni mamy rocznicę i próbujemy zaplanować coś budżetowego na uczczenie jej.
Nie mam siły na szukanie... a z drugiej strony chcę zadbać o NAS. Zależy mi na NAS.
{opisałabym to lepiej, ale już się zmęczyłam nawet pisaniem powyższego]
W rezultacie stanęło na dwóch decyzjach:
1 - zapisałam się na najbliższy możliwy termin do psychiatry, bo robi się ze mną i moją energią do życia coś bardzo złego. Wczoraj się zapisałam. Najbliższy termin dostępny we wrześniu. Drogie to będzie. Ale muszę.
2 - mamy fajne plany, a ZAMIAST wybrać się na wystawną kolację kupiliśmy sobie ROZBUDOWANĄ edycję naszej ulubionej gry planszowej. W weekend świętowania 2 lat razem będziemy rozpieprzać system jako właściciele winnic w Toskanii. :P Giera do nas leci (od marca regularnie wypożyczamy tę grę w bibliotece, indoktrynujemy nią członków rodziny - wersja podstawowa kosztuje 300zł, a do niej jest aż 5 dodatków. Znaleźliśmy aukcję ZE WSZYSTKIM za mniej niż 500zł... i bardzo odpowiedzialnie dokonaliśmy zakupu ^^')
Zobaczymy jak będzie.... mam jeszcze kilka rozkminek... w tym efekty sesji zdjęciowej z piątku... ale to na później... póki co jestem padnięta...
14 notes · View notes
Text
Czuję, że nabrałam świeżej motywacji do działania. Chyba znowu wkręcam się w ten świat, ten mrok mnie pochłania. Nie wiem czy znowu nie chcę w to wpaść 🦋. Tym razem siedzę cicho i robię swoje.
Dzisiaj: 1000
Tumblr media Tumblr media
30 notes · View notes
kreskabitch · 2 years
Text
Z idiotami nie gadam, więc siedzę cicho.
7 notes · View notes
pinkpilatesgirl · 1 year
Text
troszeczkę zjebalam bo zjadłam sporo chleba i cała tabliczkę 100g czekolady mlecznej
wyszło ok 1700kcal więc nienajgorzej ale czuję się źle, aktualnie jestem w lesie na spacerze, miał być rower ale rodzice nie zostawili pilota (bo jest połączony z otwieraniem bramy) więc nie mam jak się dostać do roweru
dziś mam chyba też spotkanie do bierzmowania (co mnie niesamowicie dołuje bo nienawidzę instytucji kosciola delikatnie mówiąc) ale na razie siedzę cicho to może unikne xd
ak cos to ta koszulka jest męska i oversize, nie przytyłam aż tyle xd
Tumblr media
3 notes · View notes
moiclaudie · 2 years
Text
Nie radzę sobie z własnymi emocjami.. Czuje sie tak bardzo odstająca od świata 😭
Brakuje mi oczywiście miłości i zainteresowania mną. Jednocześnie głównie przez swojego doła i gówniane samopoczucie zachowuję się odpychająco w stosunku do innych. W pracy nie mam ochoty radośnie "ćwierkać", siedzę cicho, mimo że ludzie są generalnie spoko. Zapewne wychodzę na gbura, gdy odpowiadam zdawkowo. Nie chce mi się też odpisywac na wiadomości koleżanki czy siostry. Zamiast dbać o te relacje na które mam wpływ, to mam wyjebane.
I co zrobiłam na pocieszenie? Oczywiście znowu wciągnęłam żarcie w niekontrolowanej ilości. Dopiero cieszyłam sie pięknym spadkiem wagi, a przez ten kryzys i do tego święta zapewne znowu przytyję.
Mam dość, wszystkiego dość.
6 notes · View notes
czytowazneblog · 2 years
Text
Tyle niepewności, stresu, żalu i złych decyzji. Czuje się jak na łódce którą dopadł sztorm, a ja będąc w niej obijam sie co chwile o każdy bok. Gdy sie tak czuje puszczam sobie muzykę i klękam na środku pokoju, zamykam oczy i tak siedzę sztorm nie ustaje ale przynajmniej przez chwilę jest cicho.
1 note · View note
glupiaswinia · 13 days
Text
Potrzebuje pogadać konkretnie z nim, ale nie chcę, żeby to wyglądało tak, że zebrań o atencję więc siedzę cicho zamknięta w sobie
0 notes
s0m3b0dy4u · 3 months
Text
Witajcie widzowie kolejny mental breakdown dump
ogólnie to czuję że zjebałam dzisiaj totalnie tyle wpierdoliłam że hit no płakać mi się chcę a teraz taka pora że jedyny sposób na spalenie kalorii którego mogę użyć tak żeby nikt nic nie słyszał to chodzenie po pokoju
brat znalazł mojego bucha i naprawdę srałam się że powie mamie i będę miała z życia Mortal Kombat ale dzięki bogu siedzi cicho
nie wychodzę totalnie z domu moja koleżanka mi się żaliła że nie ma znajomych nie ma z kim wychodzić a cały czas jest kurwa z kimś na mieście
no normalnie szlag mnie trafia jak tego słucham bo kiedy ja chcę z nią wyjść to jest że nie nie nie mam czasu wychodzę z X lub Y lub Z
jestem zła i jest mi cholernie przykro bo kurwa przez depresje nie chce mi się wychodzić z domu a sama też nie mam znajomych więc siedzę cały dzień w łóżku z telefonem
nawet gdybym chciałam z kimś wyjść to nie mam z kim a do tego co można robić samemu jakbu let's be real w centrum jak jest się samemu to się po prostu czujesz jak debil bo wszyscy się świetnie bawią z innymi a ty kurwa sam siedzisz na tym zasranym przystanku z najtańszą kawą z biedronki i buchem
siedzisz palisz, torchę pijesz kawy wsiadasz w jakiegoś busa jedziesz gdziekolwiek i co teraz? dalej gdzieś siedzisz idziesz na spacer? Zwiedzać? Co tu kurwa zwiedzać urodziłam się w tym mieście widziałam już wszystko! Snujesz się po tych parkach, między blokami patrzysz na ludzi i co dalej? To jest zabawa? To jest fajny sposób na spędzenie czasu? Ludzie niby piszą o jakiś sposobach na to żeby fajnie się zabawić samemu ale kiedy nie ma się nikogo to wszystkie te sposoby można sobie w dupe wsadzić bo chcesz mieć kontakt z ludźmi. Chcesz mieć przyjaciół ale boisz się zagadać, boisz się bycia ocenianym, boisz się że ciebie ktoś wyśmieje. Poza tym jak tu zagadać? Może zabrzmię jak boomer ale kurwa przez te telefony naprawdę każdy staje się takim hikikomori. Tyle razy już miałam akcję że ktoś bał się podejść i nie wiem zamówić jedzenie albo kupić bilety do kina. Dlaczego nie potrafimy rozmawiać z innymi? Czy to tylko moje fanaberie?
Depresja miesza z głową to fakt dlatego też strasznie się wkurwiam jak widzę ludzi którzy chcą romantyzować ją TO JEST KURWA CHOROBA NIE WASZE KOLEJNE AESTCHETIC to nie jest nic fajnego. Nie chcesz z tym żyć. Nie chcesz w ogóle żyć. Dosłownie prowadzę życie Simona Henrikssona z gry Cry of Fear ale nie mam żadnej swojej Sophie ani nikogo do kogo mogę simpować
0 notes