Tumgik
#Czoło Nieba
famousharmonyluminary · 10 months
Text
Kolejka do Czoła Nieba
Kolejka do nieba? Nie ma takiej. Kiedyś coś było o windzie do nieba. Znamy schody do nieba, drogę do nieba. Ale kolejka? Tak można pomyśleć patrząc na znakomite zdjęcie korków na Evereście, najwyższej górze świata, która jak zmierzyli Chińczycy ma wysokość 8848 metry czyli trzy i pół razy wyższa niż nasze Rysy, na których też są kolejki, ale latem podczas wakacji. Mont Everest otrzymał nazwę w…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
forthedarkmessiah · 7 months
Text
Próg naszego domu
Na podwórku rozgościł się spokojny, stonowany wieczór. Czoło nieba pociemniało, okraszone stygmatami gwiazd, zakochanych w swoim własnym świetle. Brakuje paru minut do zapadnięcia zmroku. Za moment zapłoną uliczne latarnie, znacząc drogę dla tych, którzy spóźnili się z powrotem do domowego ogniska.
Stoję w oknie. Przyciskam nos do szyby, aby dokładniej widzieć życie toczące się na ulicy. Dotykam wnętrzem dłoni zimnego, nieustępliwego szkła. Skrapla się na nim mój z lekka niepewny oddech.
Stoję tak od dwóch godzin. Nie mam odwagi, aby oderwać się od parapetu i usiąść w fotelu, by tam cierpliwie zaczekać. Jakaś moc sprawia, że chcę zobaczyć, jak zmierzasz chodnikiem wiodącym do naszego domostwa. Jestem zbyt niecierpliwa, aby czekać na odgłos dzwonka. Nie, nie umiem odejść od okna. Zaczekam tutaj na twoje kroki.
Moje serce podrywa się do szparkiego galopu. Wytężam wzrok, na mojej twarzy przysiada uśmiech od ucha do ucha. A więc jesteś! Mogę w końcu odkleić się od szyby i biegiem ruszyć ku przedpokojowi, by uwiesić ci się u szyi, kiedy tylko przekroczysz próg naszego domu.
Nie wytrzymuję. Drżącymi z ekscytacji palcami odryglowuję drzwi, otwieram i lekko wybiegam na korytarz. Rzucam ci się na szyję, zanim zdążyłeś wspiąć się na nasze piętro. Przylegam do ciebie całym wygłodniałym ciałem, sycę wszystkie niecierpliwe zmysły. Pragnę wdychać zachłannie twój zapach (mieszanka cynamonu i pomarańczy), delektować się ciepłem, bijącym od rozległej piersi.
Mija wiele, wiele czasu, zanim puszczam cię wolno. Biorę krok wstecz i karmię wzrok twoją osobą. Jesteś rozpromieniony, jakbyś dostrzegł nagle swoje uosobione marzenie. Dostrzegam wyraźnie swoje odbicie w twoich oczach. Teraz już wiem, że wytrzymaliśmy aż tyle, żeby obłaskawić przyszłość, ze śmiercią na czele. Wiem, że nie ma mocy, która ponownie podzieliłaby nasz strach i niepokój. Od dziś będzie nas budziło to samo słońce, będziemy oddychać tym samym powietrzem.
Ze światłem w duszy i sercu, zapraszam cię do środka. Czekam, aż spokojnie rozsiądziesz się w fotelu i opowiesz mi, co wydarzyło się przez ostatnie kilka tygodni. Nie mogę nasycić się pięknem i urodzajem twoich słów. Spijam je z twoich warg, których smak zdążyłam zapomnieć. Czuję się, jakby samo słońce zagościło w naszym mieszkaniu. Jakby objawił mi się sam wiosenny poranek. Powietrze jest niezwykle lekkie, jest ciepło i przytulnie.
Czy to szczęście składasz w moje wygłodniałe ramiona? Czy to żal i ból sprawiają, że otwiera się przed nami teraźniejszość? Dzisiejszego wieczora podzielić nas mogą tylko nasze splecione dłonie. Do ust przylegają rozbestwione, łakome pocałunki. Już nigdy, nigdy więcej nie pozwolę ci zasnąć. Pozostaniesz, by każdego ranka karmić mnie pokornym blaskiem. Tak, od dziś będzie mnie budził pełen szacunku, delikatności i miłości dotyk. Namiętność rozsiądzie się wygodnie w naszych myślach. Nie będziemy czekać, aż przeminie ostatnia gwiazda; doskonale znamy posmak tęsknoty i cielesnego oddalenia.
Zaśniemy, gdy świt będzie czaił się za rogiem. Wcześniej nie będzie na to czasu. Spokojnie, nie musimy się donikąd spieszyć; przed nami wieczność, której nie powinniśmy się obawiać. Nasze zmysły długo będą czekały na ukojenie. Już nigdy więcej nie zapomnę muśnięć twojej skóry. Zanim nadejdzie poranek, odetchniemy z ulgą. Sen, poczęty z ochotą, obdarzy ciała pamiątką.
Tumblr media
3 notes · View notes
arekmiodek · 2 years
Text
BABCIA
Była książka klamrą spięta stara i zakurzona, w zapomnieniu i chciała powstać z trumny, święta bo Pan ją wołał po imieniu.
Skrą ciekawości czoło twoje płonie wzrokiem swym wdzierasz się w eterowe tonie i drżysz, i pragniesz, ufności pełna to znów w zwątpieniu, trwożna lecz wierna.
O! Pojmiesz kiedyś i obaczysz okiem jak wieczność sunie nocą gwiezdnym potokiem i czujesz, iż pomóc im trzeba tym, co umarli wdzierać się do nieba.
Ty sama jedna, na szafir święty modlisz się głośno, a z twego włosa jedna za drugą, jak dyjamenty gwiazdy - modlitwy lecą w niebiosa.
Nieustannie twe modły płyną do nieba jak paciorki różańca, które w palce się kładzie, by nigdy nie brakło nam codziennego chleba, pielęgnujesz je jak skarb w hesperyjskim sadzie.
_
Wiersz "BABCIA" (Arkadiusz Miodek)
2 notes · View notes
madaboutyoumatt · 7 months
Text
Omegaverse - Josh
Josh sobie świetnie radził przez te wszystkie lata w Korei. Miał wzloty i upadki, jednak jak na dzieciaka wrzuconego do zupełnie innego kraju, kultury i pracy, jego sukcesy mierzone były inną miarą. Przetrwał. Zrobił sobie markę. Miał masę dobrych wspomnień. Jimina też nie żałował, jak chyba niczego w przeszłości. Może niektóre wspomnienia ściskały go w środku, inne powodowały gorzki posmak w ustach. To wszystko jednak było w jakimś stopniu częścią jego i tego kim był obecnie. Może gdyby nie te wszystkie przygody miłosne, teraz ich sytuacja z Mattem byłaby inna.
Może. Nie wierzył w to, ale zawsze istniała jakaś mała szansa, prawda? Nie chciał się zamykać.
- Pewnie. Zaczekaj aż zobaczysz nas wszystkich – Josh prychnął z cieniem rozbawienia. Można było nie być zainteresowanym modą i obecnymi trendami. Matt właściwie należał do tej całkiem licznej grupy ludzi, która zdawała się być zupełnie nieświadoma wpływu mody na życie. Pomijając całe historyczne wsparcie i poparcie, rzeszę osób biorącą udział w projektach, ciuchy miały znaczenie w odbiorze. Inaczej traktowało się mężczyznę w dresach, garniturze czy jeansach. Na jakimś poziomie Matt to łapał, ale nie na tyle, aby faktycznie zachwycać się kunsztem wykonania poszczególnych części garderoby. Nie, nie. Zostanie wrzucony nie w świat ciuchów, ale modeli i modelek.
Mogli nazywać byłego Amandy dupkiem. Mogli rzucić kilka innych, jeszcze ostrzejszych epitetów. Mogli naprawdę wiele, ale prawda była taka, że niekiedy oko samo leciało. Josh do dzisiaj pamiętał wrażenia po zobaczeniu idealnie zbudowanego sześciopaku, jędrnym biuście dociśniętym do jego pleców podczas jednej sesji, kocich, zielonych oczach wyrysowanych brązową kredką. Nawet nogi Amandy przy pierwszym spotkaniu wydawały się sięgać nieba w ten niekoniecznie niewinny sposób. To było szczególnie dokuczliwe w okresie dorastania. Po jakimś czasie człowiek się przyzwyczajał. Przynajmniej do tego.
Ogarniające ciało ciepło chyba nigdy nie przeminie w temacie Matta.
Josh objął go, cicho śmiejąc się na zmęczenie.
- Nie kuś. Zawsze możesz tylko leżeć i rozkoszować się utulaniem do snu – zażartował, całując go jednak w czoło, a nie usta. Palcami przesuwał po ciemnych włosach, drugą ręką obejmując go w talii. – Zamknij oczy – polecił cicho, tuląc go do snu. Jetlag i długi dzień potrafił być zabójczy.
Następnego dnia Amandy nie było już z rana. Zgodnie z pogodą – padało, i wieczorna sesja została przesunięta. Przemierzanie ulic Seulu nie miało większego sensu, dlatego obaj zdecydowali się na spędzenie trochę czasu w zamkniętych obiektach. Muzea, hale, nawet galerie. Poza kulturą, chodziło też o przyzwyczajanie Matta do poruszania się po mieście.
Trzeci dzień okazał się tak samo beznadziejny pod względem pogody jak poprzedni. Zanim Josh wyszedł z łazienki, w kuchni Matta powitała Amanda. Wyszła o świcie i wróciła późno. Od ostatniego monologu w pokoju dziewczyny, nie rozmawiali ze sobą.
- Nie wyłączyłam ekspresu. Chcesz kawy? – zapytała go. Niezależnie czy to było coś więcej niż zauroczenie, łatwo było przekreślić kogoś bez poznania. Nie o to jednak chodziło w przyjaźni i znajomości. Stąd delikatnie spowalniacze na drodze. Zresztą musiała słyszeć nie takie znowu dyskretne odgłosy z sypialni, kiedy Josh obudził się z typowym, porannym „problemem”. Szybko obrócili to w coś zupełnie innego. – Jeśli nie macie dzisiaj jakiś konkretnych planów, możemy pójść do łaźni. W Seulu jest kilka ogólnodostępnych. W nich jest mniejszy problem z płcią.
0 notes
felxcore · 1 year
Text
zdecydowałam, że i tu będę wstawiać moje one-shoty, bo i czemu by nie!
wattpad: theremina.
*.:。✿*゚゚・✿.。.:* *.:。✿*゚゚・✿.。.:* *.:。✿*゚¨゚✿.。.:*
tytuł: solider of fortune
postacie: Niemcy, Prusy
ship: brak
ilość słów: 1229
{ emotional, angst }
~
But I feel I'm growing older
And the songs that I have sung
Echo in the distance
Like the sound
Of a windmill going round
W 1989 roku siła upadku Muru Berlińskiego zwaliła personifikację Niemiec z nóg. Tego samego dnia, pierwszy raz od niemal trzydziesu lat, Ludwig ujrzał twarz swojego brata.
Niedługo potem miał nastąpić definitywny koniec Gilberta.
Serce Ludwiga zabiło mocniej, kiedy położył drżącą dłoń na klamce. W tym właśnie czasie nigdy nie mógł być do końca pewny, jaki widok powita go za drzwiami; czy stan Gilberta się utrzyma, czy nowy porządek jeszcze bardziej go osłabi, czy Ludwig zastanie puste łóżko z wciąż ciepłym prześcieradłem oraz zmiętą pościelą, bo tak, jak i jego kraj zniknął z mapy, tak i sam Gilbert wyparuje w końcu z powierzchni ziemi?
Przekleństwem personifikacji było między innymi to, że po ich śmierci nie było nawet czego pochować.
Ludwig uchylił lekko drzwi i z ulgą odkrył znajomą wypukłość kołdry na łóżku, unoszącą się z coraz większym trudem wraz z każdym zaczerpniętym oddechem. Zasłona powiewała na wieczornym wietrze, ukazując za oknem kawałek ciemniejącego nieba. Niemcy podszedł do okna niemal bezszelestnie i zamknął je najciszej, jak potrafił. Zdawało mu się, że jego brat był pogrążony we śnie, ale gdy tylko się odwrócił zobaczył, że czerwone tęczówki wpatrywały się w niego mętnym wzrokiem zza wpółprzymkniętych powiek.
Niezdrowa bladość jego skóry odcinała się na tle aksamitnych czerwonych poduszek, cienie pod oczami podkreślały tylko chorobliwy wygląd, a zapadnięte policzki świadczyły o ogólnym osłabieniu ludzkiego ciała. Pojedynczy kosmyk włosów opadł mu na czoło, figlarnie przesłaniając jedno oko.
— Nie musiałeś, braciszku. Berlin jest teraz żywy, jak nigdy. Chciałem tego jeszcze posłuchać — powiedział słabo, głosem zachrypniętym od długiego milczenia. — Jak nastroje?
Ludwig przysunął sobie ciężkie, antyczne krzesło do łóżka Gilberta i usiadł na nim, pochylając się nieco w stronę brata.
— Nie tym powinieneś się teraz przejmować — przypomniał mu Ludwig.
— Jasne, przecież wiem, że wszystko jest tam w porządku. Odziedziczyłeś po mnie potęgę i wspaniałość swojego narodu — powiedział.
Ludwig poczuł, jak coś ścisnęło mu żołądek. Co mu po tej całej wspaniałości, skoro jego starszy brat nic z niej nie zobaczy? Wreszcie, po tylu latach rozłąki, mieli być wspaniali razem, a jednak nieprzewidywalny los personifikacji chciał dla nich inaczej. Chciałby móc cieszyć się z tego nowego porządku razem ze swoimi ludźmi, jednak było to szczególnie trudne, kiedy jedyna osoba, z którą łączył wszystkie swoje przyszłe nadzieje leżała przed nim na łożu śmierci.
Niemcy siedział przez dłuższą chwilę w miejscu ze spuszczoną głową, pogrążony we własnych czarnych rozważaniach, kiedy Gilbert powiedział:
— Będę cię obserwował... gdziekolwiek trafię — zupełnie tak, jakby czytał mu w myślach. Czy telepatia była efektem połączenia obu stron muru w jedno państwo? Ludwigowi nie będzie dane przetestować tę teorię.
— Zawsze byłeś nadopiekuńczy — stwierdził Ludwig.
— No i zobacz, jak ci się to opłaciło. Teraz już wszystko będzie dobrze — zapewnił go Gilbert, siląc się na żartobliwy ton. — Braciszku, to będzie raj na ziemi. Silny naród, szczęśliwi ludzie...
Ludwig podniósł się z krzesła, jak oparzony. Nie zamierzał krzyczeć na brata, jednak złość uderzyła mu do głowy, niczym Jägermeister na pusty żołądek. Mimo wszystko był to jedynie efekt wielodniowego smutku oraz przedwczesnej żałoby po kimś, kto wciąż jeszcze żył. Odwrócił się w stronę okna ukrywając twarz, na której malował się wyraz zaciętości i bólu.
Niebo ciemniało coraz bardziej z każdą sekundą, w kamienicy po drugiej stronie ulicy zaczęto powoli zapalać światła. Poniżej niespiesznie przesuwał się korowód samochodów ich rodzimych marek; Ludwig wbił w niego wzrok, wyobrażając sobie na jego miejscu węża, pasożyta, który, nieuchwytny, wije się gdzieś w żyłach jego brata, powoli go osłabiając i porywając niewiadomo dokąd.
Wreszcie Ludwigowi udało się opanować.
— Nie mów tak — powiedział. — Nie tak to sobie wyobrażałem. Skąd w ogóle u ciebie ten nastrój? Jeszcze wczoraj mówiłeś, że gdy tylko wstaniesz z tego głupiego łóżka dasz nieźle popalić tym, którzy od dawna chcieli twojego upadku.
Gilbert zaniósł się słabym kaszlem. Ludwig nigdy wcześniej go u niego nie słyszał, nie wiedział więc, czy był to powód do niepokoju.
— Jaki nastrój? Może nie wyglądam teraz najlepiej, West, ale czuję się świetnie — zapewnił. — W końcu wszystko potoczyło się po mojej myśli. Zawsze uważałem się za szczęściarza, ale teraz to już chyba przesadziłem — uśmiechnął się słabo, kierując senny wzrok na sufit, a następnie lekko przymykając oczy.
Niemcy obserwował go przez chwilę, będąc prawie pewnym, że jego brat za chwilę pogrąży się we śnie — te niespodziewane drzemki zdarzały mu się ostatnio coraz częściej. Gilbert jednak zaraz na powrót otworzył oczy i znów skierował wzrok na przejętego Ludwiga.
— To ty popadasz w grobowy nastrój, West. Powinieneś wyjść z domu, przejść się po Alexanderplatz i cieszyć się razem z innymi. Co ci da takie siedzenie w jednym miejscu? Mnie się od tego nie polepszy, a tobie humor nie poprawi.
Ludwig westchnął ciężko.
— Nie mogę — przyznał.
Gilbert nie odzywał się przez jakiś czas, a Ludwig czuł się zbyt poniżony swoją słabością, aby móc mu spojrzeć w oczy. W końcu starszy brat odchrząknął, przyciągając tym uwagę Niemiec.
— Czyli jednak jedna rzecz nie wyszła mi tak, jak chciałem — powiedział, jednak bez cienia żalu. — Mój mały braciszek dostał wszystko na co zasługiwał, a i tak chodzi smutny.
— Bracie — jęknął Ludwig, nie mogąc już dłużej słuchać jego wyznań.
— No już dobrze, dobrze. Otwórzże chociaż to okno. Zrobiło się strasznie gorąco — poprosił.
Ludwig spełnił jego prośbę i ponownie zapatrzył się w dal. Wyobraził sobie, jak wzbija się wiatr i porywa jego brata, lekko, niczym piórko, aby zabrać go ponad ciemne chmury, ponad migające gwiazdy, wysoko, w stronę odległej nicości.
— Od razu lepiej — powiedział Gilbert. — Jutro wyjdziesz z domu i opowiesz mi, jak to tam teraz wszystko wygląda. Skoro sam nie mogę tego zobaczyć, chcę przynajmniej posłuchać.
Ludwig zmarszczył brwi. Choć wiedział, że jego brata nie trawiła zwyczajna choroba, czy nawet zwyczajna śmierć, nie chciał go zostawiać samego na długo.
— Czy naprawdę muszę, bracie? Przecież czujesz to samo, co ja. Czujesz chyba, że wszystko jest na swoim miejscu, dokładnie tak, jak powinno być.
Gilbert zaśmiał się słabo.
— To jest już teraz tylko i wyłącznie twój kraj, Ludwig. Ja już niczego nie czuję.
Coś we wnętrzu Ludwiga pękło z cichym trzaskiem, coś podeszło mu do gardła i ścisnęło tak mocno, że przez chwilę nie mógł wydusić z siebie słowa, a w oczach stanęły mu łzy. A więc tak to wygląda, pomyślał.
— Skąd ja mam w ogóle wiedzieć, czy jutro nadal tu będziesz? — zapytał, nie bez cienia niepokoju.
— Będę, Ludwig. Wiedziałbym, gdybym miał odejść. Ale będę.
Niemcy ponuro skinął głową.
— Przyjdę jutro rano — obiecał.
— Jasne — przytaknął Gilbert. — Nigdzie się stąd nie wybieram.
Opuścił sypialnię brata i po cichu zamknął za sobą drzwi. Przytrzymał jeszcze dłoń na klamce dłużej niż to było konieczne, zanim chwiejnym krokiem ruszył przed siebie wzdłuż korytarza.
On sam również powinien uważać się za szczęściarza; Mur Berliński upadł, tereny jego kraju zostały zjednoczone, wreszcie odzyskał swojego brata, na którego tak długo czekał, wszyscy dookoła usłyszeli i poczuli echo padającego gruzu. Przyszłość narodu malowała się w jasnych barwach.
Tymczasem Ludwig prowadził wojnę sam ze sobą. Stał na cmentarzysku swoich porażek i sukcesów, swojej historii i swoich błędów, walcząc, niczym żołnierz o zdolność do odczuwania szczęścia; tak, aby jego brat mógł zniknąć w spokoju ze świadomością, że Ludwig — że West — jest mu dozgonnie wdzięczny za wszystkie jego nauki, że jest szczęśliwy, że z nadzieją patrzy w przyszłość przez kręte ulice Berlina i jeszcze dalej, przez wszystkie miasta i wsie, jak kraj długi i szeroki.
Jak ostatni żołnierz szczęścia. Żołnierz fortuny.
Guess I'll always be a soldier of fortune
~
felxcore, 04.02.23.
1 note · View note
theophan-o · 2 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Pan namiestnik dobrze wiedział, że na łubieńskim gościńcu – osobliwie o zmroku, gdy zrodzone nad moczarami tumany i błędne ogniki rozpoczynały swój miłosny taniec – wszelakie dziwy napotkać można, nigdy, w najśmielszych snach nawet nie przypuszczałby jednak, że takie cudo wpadnie mu w ramiona. Jedwabiste zasłony rzęs, ciemnych, długich i gęstych jak u dziewczęcia z haremu tureckiego padyszacha, uniosły się nagle i spod futrzanego, lisiego kołpaka wejrzała nań para wielkich oczu, bławatnych niczym fale dnieprowe w słoneczny dzień. Oczy te, a zadziorne, a bałamutne, a iskrzące się, a harde, spoglądały mu teraz prosto w twarz, a wpół schowane pod ciemnym wąsem, delikatne niczym płatki róż, lekko zdziwieniem rozchylone wargi, aż prosiły się o to, by złożyć na nich gorący pocałunek.
– Ani kroku, Lachu przebrzydły, bo skórę z ciebie zedrę i ćwiekami nabiję – ozwała się nisko i groźnie spłoszona stepowa ptaszyna.
Na dźwięk tych słów Jan Skrzetuski poczuł, jak w piersi serce zatrzepotało mu w zachwyceniu. Pewnym krokiem podszedł do Kozaka i zamknąwszy w mocarnym uścisku swych husarskich ramion szczuplejszą niż u niejednej panny respektowej talię watażki, wyszeptał:
– A drzyj… Jurko… Zedrzyj bodaj wszystko, aż do samych białych kości.
– Precz z łapami, bo ubiję! – ryknął Bohun, jakby w niego piorun z jasnego nieba strzelił i począł wyrywać się z objęcia namiestnika. Jan, jakkolwiek w pierwszej chwili oszołomiony furią watażki, w lot jednak pojął, że ma przy sobie dzikiego sokoła, nienawykłego do znoszenia jakiegokolwiek jarzma i kajdan, nawet jeśli miałyby to być słodkie okowy Wenery. Poluźnił uścisk i wnet oswobodzona prawica atamana powędrowała ku rękojeści szabli. Na to jednak pan namiestnik pozwolić już nie mógł i błyskawicznym, wyćwiczonym w wielu bitewnych tudzież białogłowskich potyczkach ruchem również sięgnął ku broni Kozaka, kładąc rękę na zadziwiająco drobnej dłoni mołojca. Była ciepła, szorstkawa jak sierść tatarskiego bachmata i – czy młodemu szlachcicowi przewidziało się to jedynie – lekko drżała pod jego dotykiem.
Jurko gwałtownie odwrócił głowę, ponownie kierując na Jana spojrzenie swych błękitnych, głębokich jak dnieprowe odmęty źrenic. Skrzetuski nieomal wyczuwał, mimo rozdzielających ich warstw przyodziewku, ciężkich, przepysznie przetykanych złotem aksamitów i atłasów, które miał na sobie Bohun oraz swej własnej kolczugi, jak w jego towarzyszu tłucze się serce, porażone nagłym, nieznanym wcześniej afektem, zagubione jak porzucony przez wędrowca w nocnym stepie płomień. Na dnie Bohunowych oczu śmiertelna uraza zdawała się walczyć z czymś nieomal podobnym do lęku i jeszcze jednym uczuciem, na samą myśl o którym całe jestestwo Jana wpadało w ogień. Różany, dziewiczy rumieniec okrasił piękne lica watażki, butnie spojrzał jednak namiestnikowi prosto w twarz i spytał ściszonym głosem:
– Czego ty właściwie chcesz ode mnie? Ty…
Janowi nie sposób było powstrzymać uśmiechu, cisnącego się na usta na tak niewinne dictum. Zawadiacka ta wesołość poczęła się udzielać także jego towarzyszowi, gdyż po chwili kąciki jego warg uniosły się nieco i jakby na ostatku oddechu wyszeptał: rarożku…
 „Już dam ja ci rarożka” – przemknęło przez głowę Skrzetuskiemu. Wyczuł jednak, że tego rodzaju krotochwile przyjdzie mu odłożyć na późniejszy, sposobniejszy nieco moment, podobnie jak przyśpiewki o specjałach ponad wszelkie inne i słodyczy tureckich bakalii. Miast tego zamknął szczupłą twarz watażki w swoich dłoniach i zbliżając czoło do jego bujnej, czarnej czupryny wyszeptał:
 – Ofiarować ci świat, Jurko, w którym nikt więcej cię nie skrzywdzi.
53 notes · View notes
wrazliwy-ktos · 4 years
Text
“Iluzja szczęścia, jaką ludzie widzą na instagramie często zaślepia im umysły. Widzą jakąś nastolatkę, co ma tysiące followersów, która codziennie wrzuca perfekcyjnie ułożone śniadanie, pokazuje, że związek z jej partnerem jest idealny, a ona przecież dostaje tysiące kwiatów rocznie. Szczęście aż wypierdala przez 7 calowy ekranik telefonu. Idealna figura, bo przecież zawsze była szczupła, ale od 3 tygodni coś tam chodzi na siłownię, bo przecież dostała zajebiste legginsy od sponsorów (tak naprawdę w większości są to kupione rzeczy).
Ale potem dziewczyna patrzy, taka normalna rzecz jasna, której wielu facetów by chciało nieba przychylić, dlatego bo jest sobą i jest naturalna, piękna i nie zniszczona pojebanym światem lansowania własnej osobowości. Ale już zdążyła wchłonąć jakieś pierdy z internetu, że facet musi mieć zajebisty samochód, robić z kobiety swoją królową i żeby raz w tygodniu dostawała bukiet kwiatów i ona tak chce, bo zobaczyła, że miłość nie polega na uczuciu, na codziennym zasypianiu obok i budzeniu buziakiem w czoło, tylko na świecie pełnym przepychu, więc sama też by tak chciała.
Przykro jest patrzeć jak ludzie sprowadzają wszystko do życia w sieci i pokazują jak jest super, cudownie, fantastycznie. Fury z wypożyczalni to nic. Gorzej że ludzie z uczuć zrobili sobie zabawkę na robienie hajsu w sieci.
Później są faceci, którzy mimo szczerych chęci i serca na dłoni są odrzucani przez kobiety, po jakimś czasie przestaje im się opłacać być dobrymi, bo przecież za to się nie można lansować.
Po drugiej stronie mamy dziewczyny. Piękne, utalentowane, inteligentne, które nie wierzą w siebie i mają zaniżoną samoocenę, podczas gdy są laski, które poza dupą i cyckami nie mają nic do zaoferowania, a mniemanie mają o sobie jak o największym bóstwie. Smutne te czasy”.
Marcin Kędzierski
17 notes · View notes
zolzetkagames · 4 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Powrót do domu okazał się katastrofą. Wszystko się zepsuło. To co miało być proste, piękne, bajkowe okazało się ponure i przytłaczające.
Odkąd opuściliśmy Champs Le Sims, Emelie była bardzo cicha i przygaszona. Powiedziałem jej, że nie ma się czym martwić, że uda nam się przekonać jej tatę do naszego związku. Uśmiechnęła się leciutko, ale nic nie odpowiedziała.
Na miejscu rozpakowaliśmy walizki i zaraz po obiedzie odwiedziliśmy mojego przyszłego teścia. Chcieliśmy porozmawiać o naszym związku z ojcem Emelie i zabrać do domu jej pieska i kota.
I tu pierwszy grom z jasnego nieba. Ojciec kazał Emelie zabrać wszystkie rzeczy, które do niej kiedykolwiek do niej należały i nie pokazywać mu się więcej na oczy. Zabronił jej też używać jego nazwiska. Nie pomogły tłumaczenia, prośby a nawet łzy córki.
W podłych nastrojach wróciliśmy do domu. Każde z nas zajęło się czymś innym. Ja segregowałem swoje zbiory, a Emelie poszła malować.
Kiedy skończyłem, poszedłem do niej, spytać czy nie powinniśmy się już kłaść spać. I wtedy właśnie spadł drugi grom z jasnego nieba:
-Jack, muszę powiedzieć Ci coś bardzo ważnego - powiedziała Emelie
-Nie martw się, może jeszcze się ułoży, może zmieni zdanie, musi tylko trochę ochłonąć.
-Nie chodzi o tatę, jestem w ciąży Jack.
-W ciąży!?!?!? Czyś ty całkiem oszalała!?!?!? Jak to!?!?!? Ja nie chcę żadnych dzieci!!! Nie wiesz, że dziecko to kula u nogi!?!?!?
-Jack! Nie planowałam tego! Ale jakbyś nie wiedział, takie rzeczy w związkach się zdarzają!
-Nie! To są chyba jakieś żarty! Wiesz co, Emelie, zostań sobie tutaj, razem ze swoim dzieckiem! Ja muszę wyjechać i wszystko sobie poukładać. Kasa jest na koncie, kartę masz.
-Jackie, to nasze dziecko, nie tylko moje...
Nie chciało mi się już tego słuchać, zapakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i pojechałem do Chin. Ai Pei mnie zrozumie. On zawsze mnie rozumie.
Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie. W głowie cały czas miałem słowa ojca Emelie i jej słowa również. Jak ona mogła mi to zrobić? I dlaczego to ja teraz czuję się jak drań?
Mistrza zastałem Akademii Sztuk Walki. Nie czekałem na nic, tylko prosto z mostu powiedziałem mu, że chcę zerwać zaręczyny. Mistrz był zaskoczony moim wyznaniem, ale nie zadawał żadnych pytań, kazał mi za to zająć się treningiem, żeby „oczyścić umysł, bo nie myślę racjonalnie”. Dał mi niezły wycisk, po którym zaprosił mnie na przechadzkę.
-Teraz ty słuchaj, a ja będę mówił-odezwał się Ai Pei.-Jesteś odważny, śmiały i masz olbrzymią wiedzę, a mimo to jesteś głupi jak but Jackie!
-Jak to głupi!? To ona...
-Cicho miałeś być. Po co Ci wiedza, skoro nie będziesz miał się nią z kim dzielić? Po co Ci skarby, skoro, nie będziesz miał komu o nich opowiadać? Po co Ci umiejętności, skoro nie będziesz miał komu ich przekazać? Spotkała Cię właśnie najpiękniejsza przygoda twojego życia, a ty chcesz zmarnować taką okazję? Znalazłeś miłość, kobietę, która pod sercem nosi twojego największego wielbiciela lub największą wielbicielkę. Nie każdy ma tyle szczęścia. Pomyśl co teraz czuje Emelie, odtrącona przez własnego ojca i przez ciebie. Prześpij się z tym co ci powiedziałem i wracaj do domu. Przeproś Emelie, błagaj o wybaczenie. Jeśli ci wybaczy, znaczy, że jest równie głupia jak ty.
-Boję się Mistrzu.
-Wiem, że się boisz i wiem, że stawisz czoło swojemu lękowi. Wracaj do domu. Czekam na zaproszenie na ślub. Poproś jeszcze tylko swoją fioletową skrzydlatą przyjaciółkę, żeby podreperowała moje stare kości.
Cóż, wrócę więc i stawię czoła swoim lękom. Dla Emelie.
1 note · View note
zablakana-w-zyciu · 5 years
Text
Leżysz w mogile, ostatni raz z nami
Całuje Cię w czoło, oblewając łzami
W pokoju rozbrzmiewa wieczny odpoczynek
Panie, wpuść Go do raju za dobry uczynek
Słuchać modły i żale wznoszone do nieba
Takich dobrych ludzi Bogu dziś potrzeba
Spoglądam w gwiazdy i szukam tam Ciebie
Wiem, że jesteś na górze, choć ciało w glebie
-Niechciana
148 notes · View notes
skrzydlanawietrze · 4 years
Photo
Tumblr media
Czasami chcemy poczuć się dla kogoś najważniejsi w życiu i możesz wierzyć lub nie ale do tego nie potrzeba gwiazdki z nieba. Nie potrzeba też pieniędzy czy bukietów róż dawanych raz do roku. Idąc rano do pracy pocałuj ją w czoło nawet bez słów a ona sama w myślach powie "kurcze on to jednak mnie kocha". Robiąc zakupy w sklepie kup jej nawet najmniejszego tulipana tak po prostu bez okazji, myślisz że dlaczego tam stoją? Przecież nie dla ozdoby. Zrób coś od siebie na tyle ile potrafisz i możesz być pewien, że to doceni patrząc na Ciebie z błyskiem w oku. A tak na sam koniec, po prostu bądź,OBECNOŚĆ TO NAJPIĘKNIEJSZY I NAJWAŻNIEJSZY PREZENT
2 notes · View notes
virginia92 · 5 years
Text
Asperger-Człowiek     -rozdział trzydziesty drugi
Tumblr media
Widzisz - powiedziała - tyle jest tego, co nie znajduje sobie miejsca ani latem, ani jesienią, ani na wiosnę. To wszystko, co jest nieśmiałe i zagubione. Niektóre rodzaje nocnych zwierząt i tacy, którzy nigdzie nie pasują i w których nikt nie wierzy... Trzymają się na uboczu cały rok. A potem kiedy jest spokojnie i biało i kiedy noce stają się długie, a wszyscy posnęli snem zimowym - wtedy wychodzą. *
Zima odeszła, nim tak naprawdę się pojawiła, a luty zapowiadał szybkie nadejście wiosny. Lou nie był pewny, czy cieszy go taka pogoda, ale w końcu nie zapomniał jeszcze, gdzie mieszka. W Anglii nie było prawdziwych mrozów, jedyne co mogło spaść z nieba to deszcz. Czas pędził nieubłaganie, minęły urodziny Harry’ego, który chyba pierwszy raz w życiu był podekscytowany na myśl o tym dniu i zaraził swoim entuzjazmem wszystkich domowników, którzy z radością kupili mu prezenty urodzinowe. Lou wcale nie przypisywał sobie tego sukcesu, zupełnie nie. Teraz czekało go coś zupełnie innego i chociaż nie uznawał tego głupiego święta, to miał zamiar przygotować coś miłego dla Harry’ego. W końcu pierwsze walentynki to nie byle co.
Zaplanował sobie wszystko jakiś czas temu. Porozmawiał z Robinem i namówił mężczyznę, by wyciągnął gdzieś Anne na wieczór. Był nawet tak wspaniałomyślny, że kupił im bilety do kina na jakąś komedię romantyczną, która miała swoją premierę właśnie w walentynki. Gemmą nie musiał się przejmować, był pewien, że świeżo upieczeni narzeczeni spędzą pierwsze wspólne święto miłości razem, robiąc nie wiadomo jakie rzeczy. Lou wolał o tym nie myśleć, ale przed wyjściem przypomniał przyjaciółce, że brzuch nie będzie wyglądał zbyt dobrze w sukni ślubnej, w której była zakochana od jakiegoś czasu. Jego dobra rada nie spotkała się z wdzięcznością, a Harry słysząc, co powiedział, przewrócił tylko oczami, nie komentując tego w żaden sposób.
Teraz był idealnie przygotowany. Dom był pusty i panowała w nim przyjemna cisza. Nie musiał przejmować się tym, że zaraz ktoś postanowi wejść do salonu i zniszczyć wszystko, co przygotowywał przez dobry tydzień. Pokój rozświetlały zapalone świeczki, oczywiście pamiętał, by wybrać bezzapachowe. Nauczył się już, że Harry źle reaguje na zbyt intensywne zapachy, zresztą loczek zbyt wiele razy mówił mu, że śmierdzi. Teraz ograniczył używanie perfum do minimum. Na stole czekała już kolacja, którą samodzielnie przygotował, coś lekkiego, co lubił Hazz. Nie chciał, by Harry męczył się podczas jedzenia, chociaż ten prędzej powiedziałby mu, że danie jest ohydne i nie powinien w ogóle zabierać się za gotowanie.
Miał nadzieję, że chłopak będzie zadowolony. Domyślał się, że to będą jego pierwsze prawdziwe walentynki, więc chciał, by wszystko wypadło perfekcyjnie. Kontrolnie zerknął na swoje odbicie w lustrze. Wyglądał nienajgorzej, więc mógł pójść po Harry’ego, który zabunkrował się w swojej sypialni, ucząc się na nadchodzące egzaminy. Zapukał do drzwi i wszedł do środka, zastając chłopaka ślęczącego nad książkami.
– Hazz czas na przerwę – powiedział, robiąc krok w stronę bruneta, który jeszcze nie podniósł na niego swojego wzroku.
– Mhm – mruknął młodszy, nadal wpatrując się w jakieś notatki, całkowicie ignorując obecność Louisa.
– Harry, chciałbym, żebyś skończył naukę na dziś – nie wiedział, czy może nie był zbyt bezpośredni i nieuprzejmy, ale jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, loczek spojrzał na niego i niechętnie zamknął zeszyt. Zauważył, jak zmarszczył czoło i wpatrywał się w niego z grymasem na twarzy. – Coś się stało?
– Co zrobiłeś z włosami? – oczywiście, jak zawsze był szczery i prostolinijny.
– Uczesałem się – zażartował, poprawiając dłonią zaczesane do góry włosy. Oceniający wzrok młodszego sprawiał, że zaczynał czuć podenerwowanie.
– Czyli odkąd cię znam, każdego dnia się nie czesałeś? Zrobiłeś to dopiero dzisiaj?
– Nie, po prostu dzisiaj włożyłem w to więcej starań – starał się ukryć uśmiech, który wywołały słowa wypowiedziane przez Stylesa. – Wyglądam tak źle? To dlatego się krzywisz?
– Jeszcze nie zdecydowałem, czy podoba mi się ta – chłopak machnął dłonią w nie do końca skoordynowanym ruchu – fryzura. Wyglądasz inaczej.
– Daj mi znać, jak już dowiesz się, czy mój wygląd ci przypasował, a teraz chodź – wyciągnął w jego stronę dłoń i poruszył nią, gdy Harry nie ruszył się z miejsca. – Dalej Hazz, kolacja nam stygnie.
– Jaka kolacja? Gotowałeś coś? Jeżeli zdemolowałeś kuchnię, to mama się zdenerwuje i wyrzuci cię stąd. Wiesz o tym prawda? – posłusznie wstał i wyminął Louisa, ignorując jego wyciągniętą rękę.
– Bardzo śmieszne Harry, potrafię gotować, zresztą dobrze o tym wiesz. Już nieraz dla nas gotowałem. – maszerował za nim z niezadowoloną miną. Trudno być romantykiem przy Harrym Stylesie.
– Dlaczego dziś gotowałeś? I dlaczego … – zielonooki zamarł w połowie zdania, gdy stanął w progu. Obejrzał się szybko na Louisa stojącego za jego plecami i posłał mu pytające spojrzenie. – Co się tutaj stało? Po co te świeczki?
– Dzisiaj są walentynki i pomyślałem, że możemy spędzić ten wieczór razem, zjeść coś dobrego, porozmawiać i być ze sobą – wzruszył ramionami i nagle poczuł się całkowicie onieśmielony. Tak właśnie działał na niego Harry, sprawiał, że Lou z dorosłego mężczyzny stawał się dzieciakiem, który nie wie, czy to co robi, jest dobre i ma jakikolwiek sens.
– Walentynki? – powtórzy głucho Styles, przydreptując nerwowo z nogi na nogę.
– Wiesz, takie święto zakochanych, obchodzone czternastego lutego.
–Wiem, co to są walentynki głupku – zganił go, przewracając oczami na ten słaby żart. – Ja po prostu nigdy ich nie obchodziłem i zupełnie o tym nie pomyślałem.
– Chodź skarbie, jedzenie zaraz ostygnie – chwycił go za dłoń i pokierował w stronę stołu. – Proszę – odsunął krzesło, gestem zapraszając go do zajęcia miejsca. – Szef kuchni poleca kurczaka z warzywami. Smacznego – obserwował, jak młodszy niepewnie chwyta widelec i odkłada go po chwili, krzywiąc się na dźwięk, jaki wydało uderzenie stali o porcelanę. – Co się dzieję? – naprawdę nie miał pojęcia, co zrobił nie tak. Chciał tylko, by spędzili miły wieczór.
– Nie wiem, co mam powiedzieć – zaczął cicho Harry, unikając wzroku Louisa, tak jak na początku ich znajomości.
– Prawdę, tak jak zawsze skarbie – chciał go dotknąć, ale nie był pewien, czy właśnie tego potrzebował w tej chwili loczek, który siedział zgarbiony i nerwowo wyginął palce u swojej dłoni. To wszystko tak bardzo przypominało ich pierwsze miesiące życia pod jednym dachem. – Mów do mnie Harry.
– Ja nigdy nie przygotowałem dla ciebie czegoś takiego, a ty postarałeś się i zrobiłeś to wszystko. To niesprawiedliwe i nie powinno tak być. Czuję się głupio i nie wiem nawet, jak powinienem się odwdzięczyć.
– Harry nie musisz się odwdzięczać, to nie o to tu chodzi – przysunął się bliżej loczka, który popatrzył na niego z desperacją w oczach.
– To o co? Bo nie rozumiem tego wszystkiego. Jestem beznadziejny, może mama ma rację, mówiąc, że powinieneś sobie odpuścić Lou. Nie musisz się mną zajmować i opiekować. Każdego to w końcu zmęczy.
– Przestań dobrze? Nie wygaduj takich głupot, które nie mają nic wspólnego z prawdą. Obaj jesteśmy nowi w tych miłosnych sprawach okay? I to jest w porządku, nauczymy się wszystkiego razem. To mnie uszczęśliwia, stawianie wspólnie pierwszych kroków. Nie ma nikogo innego, z kim chciałbym to robić jasne? Tylko ty i ja, nikt więcej. I jesteśmy na randce, więc nie mów o swojej mamie, której pozbyłem się na ten wieczór z domu. Posłuchaj Harry, nie musisz niczego dla mnie robić, jeżeli nie czujesz takiej potrzeby. Do niczego się nie przymuszaj, rób tylko to, na co masz ochotę. Ja jestem szczęśliwy, ponieważ jesteś tutaj ze mną, pozwalasz się przytulać, chociaż to nie jest dla ciebie najprzyjemniejsze, spędzasz ze mną swój czas, robiąc zupełnie nowe rzeczy, które wychodzą poza twoją strefę komfortu. To wszystko co mi dajesz, jest ważniejsze niż jakaś głupia kolacja, którą dziś przygotowałem. Jeżeli kiedyś będziesz chciał, możemy razem przygotować coś takiego, ale tylko jeśli będziesz miał na to ochotę. I nawiasem mówiąc, opiekowanie się tobą sprawia mi przyjemność, chyba po prostu jestem tym typem faceta, który lubi się troszczyć. To nie jest ciężar, ty nie jesteś ciężarem, ale musisz przestać tak o sobie myśleć zgoda?
– To jest randka? – wypalił Harry, ignorując cały emocjonalny monolog Louisa.
– Tylko tyle usłyszałeś z tego, co powiedziałem?
– Słyszałem wszystko, ale jeżeli to jest randka, to powinienem być lepiej ubrany, wiesz? – chłopak zgniótł w dłoniach fragment swetra, który miał na sobie.
– Wyglądasz ślicznie, tak jak zawsze – musnął ustami zarumieniony policzek bruneta i opadł na swoje miejsce. Nie zorientował się nawet, w którym momencie ukucnął naprzeciw chłopaka i trzymał mocno jego drżące dłonie.
– Możemy już jeść? Chyba zgłodniałem.
– Boże tak! – wykrzyknął radośnie, entuzjastycznie zabierając się za przygotowane danie. – Smacznego i nie myśl, że mówiąc tak wymuszam komplementy jasne? – powiedział, gdy zobaczył, że Harry otwiera usta.
– Chciałem tylko powiedzieć, że lubię, kiedy mnie przytulasz.
Lou spojrzał na niego zszokowany, a jego głupie serce zabiło o wiele szybciej, niż powinno.
***
Siedzenie przy stole okazało się nie tak wygodne, jak Lou oczekiwał, a może to po prostu on nie lubił siedzieć tak sztywno i udawać, że klimat szykownych restauracji jest w jego stylu. Zresztą poduszki i miękki dywan położone przed kominkiem wyglądały o wiele bardziej zachęcająco i wręcz zapraszały do skorzystania z nich. Dlatego wylądowali w tym miejscu, siedząc wygodnie naprzeciw siebie przyglądając się płomieniom ognia, otulającym kolejne kawałki drewna swoim gorącem i żarem. Od jakiegoś czasu prowadzili spokojną, leniwą rozmowę i Lou mógł przyznać przed sobą, że przy nikim nie czuł się w ten sposób. Przed Harrym nie spotkał takiej osoby, z którą mógłby po prostu siedzieć i rozmawiać, wymieniać poglądy i opinie, nie wymuszając głupich żartów.
– Nie mogę uwierzyć, że namówiłeś tatę na wyjście do kina z mamą tylko po to, żeby przygotować randkę dla nas – powiedział Harry z nutka podziwu w głosie. – To jakby niewiarygodne, wiesz? Myślisz, że mama dostrzegła w tym podstęp?
– Myślę, że nie. Twój tata często wyjeżdża w delegacje, więc czas tylko dla nich z pewnością im się przyda. Ja tylko trochę pomogłem twojemu tacie, byłem dobrym duszkiem, który zorganizował co nieco – uśmiechnął się w stronę loczka, który kręcił się na swoim miejscu.
Przyzwyczaił się już do pewnego sposobu bycia Harry’ego, wiedział, że chłopak czasami wpatruję się w przestrzeń bez ruchu i wtedy nie docierają do niego żadne słowa, albo chodzi nerwowo lub kręci się na swoim miejscu, starając się odnaleźć jakiś spokój, którego w danym momencie mu zabrakło. Domyślał się, że kolacja i cały ten wieczór dały Harry’emu tyle wrażeń, że teraz zwyczajnie nie mógł usiedzieć z podekscytowania.
– To prawda, taty często nie ma, a mama zazwyczaj przejmuje się i wtrąca we wszystko, co dzieję się w domu i w mieście. Gemma jest do niej bardzo podobna pod tym względem. Ciekawe, czy rodzice będą zadowoleni z tego wyjścia.
– Mam nadzieję, że tak w innym razie twój tata przestanie być moim sojusznikiem – naprawdę liczył, że Robin nie przejdzie na stronę Anne w ich małym sporze. Dobrze było mieć za sobą jakiegoś faceta z tej rodziny. Harry’ego miał, tego akurat był pewien.
– Sojusznikiem? – powtórzył brunet, krzywiąc się nieznacznie.
– Twój tata chyba mnie lubi, więc nie ma nic przeciwko naszej relacji, a twoja mama, sam wiesz – zauważył, jak Harry przytakuje ze zrozumieniem, zgadzając się z tymi słowami. – Ale koniec rozmawiania o twoich rodzicach. Wiem, że jest już późno, ale zaplanowałem dla nas jeszcze coś. Tylko się nie denerwuj.
– Jest udowodnione naukowo, że kiedy ktoś mówi tylko się nie denerwuj, druga osoba automatycznie zaczyna się stresować – zauważył Harry, zaplatając ręce na piersi. Nie miał pojęcia, co też mógł wymyślić Louis.
– To nic takiego, ale jeszcze tego nie robiliśmy, więc proszę, nie panikuj – szatyn wstał i podszedł do starego odtwarzacza Anne.
Czuł wzrok loczka, który nie spuszczał z niego oczu. Był chyba bardziej przerażony samą reakcją bruneta, niż tym co ma zamiar zaraz zaproponować chłopakowi. Gdy pierwsze dźwięki fortepianu rozległy się w pomieszczeniu, odetchnął głęboko i odwrócił się w stronę Harry’ego, który nadal nie miał pojęcia, co zaplanował. Wyciągnął w jego stronę dłoń, zachęcając Stylesa do podniesienia się z miejsca.
– Nie wiem, o co ci chodzi. Po co ta piosenka? – zapytał zmieszany chłopak, ale wstał i powoli podszedł do Louisa, który uśmiechał się spokojnie, tak jakby miał wszystko pod kontrolą.
– Pomyślałem, że moglibyśmy zatańczyć – rzucił lekko i w tej samej chwili Harry zamarł w pół kroku. – To nic strasznego Hazz, tylko ty i ja.
– Nie, ja nie tańczę – chłopak cofał się szybko, jak przestraszone zwierze, chcące uciec przed zagrożeniem, ale przecież Lou nie był żadnym niebezpieczeństwem.
– Ja też nie, ale razem możemy spróbować.
– To nieprawda – zaprotestował nagle loczek. – Widziałem, jak tańczysz z tym chłopakiem, który chciał być z tobą.
– Słucham? Nie wiem, o czym mówisz Hazz. Jakim chłopakiem? – zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o czym mówi Harry. Naprawdę nie tańczył zbyt często, a już szczególnie z mężczyznami.
– Wtedy też miałeś taką fryzurę, a Andrew przytulał cię cały czas, kiedy tańczyliście razem – dolna warga Harry’ego zadrżała, a szatyna nagle olśniło.
– Andy? Mówisz o znajomych Gemmy? Hazz nie myśl o tym teraz, proszę cię. To był zwykły natrętny typ, którego chciałem się pozbyć, ale nie miałem jak. Nawet nie pamiętałem jego imienia, dopóki mi go nie przypomniałeś. On jest nikim, a ty znaczysz wszystko – chwycił go za dłoń i przyciągnął bliżej siebie, mimo oporu stawianego przez młodszego. – Nie myśl o nim, jasne? Nie chcę, byś kiedykolwiek czuł się gorszy przez jakiegoś nic nieznaczącego typka. Teraz lepiej powiedz mi, dlaczego odmawiasz mi jednego tańca.
– Tańczenie jest męczące, sprawia, że ludzie się pocą i rumienią. W dodatku trzeba się dotykać, zazwyczaj wszyscy ocierają się i przytulają, a to wygląda okropnie. Wiem, że większość osób lubi tańczyć i sprawia im to przyjemność, ale dla mnie nawet patrzenie na tańczące pary jest nudne albo obrzydliwe. I nie rozumiem, jak można za pomocą tańca przekazywać uczucia. Nie jestem głupi i wiem, że są gesty i mimika, ale nadal taniec jest głupi. Mama zmusiła mnie kiedyś do pójścia na zabawę szkolną, to jedno z najgorszych wspomnień z mojego życia.
– Dooobra – powiedział przeciągle Lou. – Powiedzmy, że rozumiem twój punkt widzenia, a dyskoteki szkolne to koszmar, więc Anne zawaliła po całości. Jednak nadal chcę z tobą zatańczyć i obiecuję ci, że będzie miło. Masz moje słowo, że nie będzie żadnego ocierania i pocenia się. Może przytulę cię, bo tak będzie nam wygodnie. Zaryzykujesz? A później przebierzemy się w pidżamy i obejrzymy u ciebie w pokoju świetny film o tańcu. Będziesz zachwycony – przyciągnął loczka jeszcze bliżej, obejmując go w pasie i przytulając do swojego ciała. Słyszał, jak marudzi i narzeka, ale spokojna melodia your song sprawiała, że bujali się powoli w swoich ramionach.  Czuł, jak napięte jest ciało chłopaka, wiedział, że dla niego to coś więcej, niż zwykły taniec, ale po raz kolejny czuł, że zrobili razem wielki krok. Nie byłby sobą, gdyby nie pośpiewał pod nosem, szczególnie, że bardzo lubił tę piosenkę.
So excuse me forgetting but these things I do
You see I've forgotten if they're green or they're blue
Anyway the thing is what I really mean
Yours are the sweetest eyes I've ever seen
Zauważył mały uśmiech na ustach Harry’ego, a dłonie chłopaka delikatnie dotykały jego karku i włosów. To było miłe i sprawiało, że chciał jedynie przymknąć oczy i rozkoszować się chwilą, ale jeszcze bardziej magiczna była twarz loczka, która rozświetlała się z każdym miły słowem tej piosenki.
 I hope you don't mind that I put down in words
How wonderful life is while you're in the Word
Zaśpiewał z Eltonem ostatnie słowa utworu i nie zastanawiając się długo nad kolejnym krokiem, pocałował Harry’ego. Musnął jego wargi czule, chcąc przekazać, jak bardzo jest w nim zakochany. Słyszał ciche westchnienia chłopaka, które mimowolnie uciekały z jego zaróżowionych ust. Nie wiedział, czy kiedykolwiek przyzwyczai się do tego, że może pocałować Harry’ego, przytulić go i nazywać swoim chłopakiem.
– Powiedz proszę, że ten film to nie Step up – wyszeptał w jego wargi, gdy tylko przerwał pocałunek.
– Za kogo ty mnie masz Hazz? Oczywiście, że to nie Step up. Skarbie obejrzymy jeden z najpiękniejszych filmów o tańcu, marzeniach i miłości Zatańcz ze mną.
Zauważył jego zaskoczoną minę i z zadowoleniem pociągnął go w stronę schodów prowadzących na piętro. Zapowiadał się naprawdę miły wieczór.
***
Niall trzymał dłoń Gemmy, gdy spacerowali po pustych uliczkach z Theo i Mią biegnącymi przed nimi, wskakującymi do wszystkich kałuż, które zdołali zauważyć. Po zimie nie było już śladu i chyba wszyscy czekali na prawdziwą wiosnę. Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się na myśl, że to będzie ich pierwsza wiosna razem. Może był głupi i sentymentalny, ale takie drobiazgi naprawdę się dla niego liczyły i były istotne.  
– Niall chciałbyś mieć kiedyś dzieci? – pytanie Gemmy sprowadziło go na ziemię, ale nie był to zły powrót. Zerknął na nią zaskoczony nagłą zmianą tematu, jeszcze chwilę temu dyskutowali o wyjeździe na kilka dni do Londynu.
– Skąd to pytanie? – naprawdę był ciekaw, nigdy nie rozmawiali o dzieciach, nie żeby miał coś przeciwko, ale zastanawiał się o czym myślała Gemma.
– Nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat, a to chyba jest ważne prawda? Dzieci to istotna kwestia, a przecież jesteśmy zaręczeni i planujemy ślub – wyjaśniła pospiesznie, ale od razu wyczuł, że to nie w tym rzecz. Nie była z nim do końca szczera, ale wiedział, że dopóki nie odpowie, nie dowie się prawdy.
– Oczywiście, że chciałbym mieć dzieci, ale tylko wtedy, gdy ty również będziesz tego chciała. Myślę, że bylibyśmy świetnymi rodzicami, mamy już wprawę, odkąd opiekujemy się tą dwójką praktycznie non stop, ale nic na siłę – spojrzał na narzeczoną, która zatrzymała się nagle w miejscu i nie wyglądała na uspokojoną, wprost przeciwnie targały nią jakieś emocje. – Mogę wiedzieć, co się dzieje? Jesteś niespokojna. Powiedz, o co chodzi.
– Załóżmy, że będziemy mieć dziecko, a co jeśli okaże się, że jest takie jak Harry?
– Mądre, sympatyczne, homoseksualne czy też przystojne? Wiesz, nawet ja umiem dostrzec, że masz świetnego brata – uśmiechnął się w jej stronę, ale Gemma nie odwzajemniła tego.
– Wiesz, co mam na myśli, nie żartuj sobie.
– Nie żartuję. Pytasz, czy zespół Aspergera sprawi, że przestanę kochać swoje dziecko? Kocham cię Gemms, ale muszę to powiedzieć, zadałaś najbardziej idiotyczne pytanie na świecie. Jak w ogóle możesz myśleć, że to cokolwiek by zmieniło. To nadal byłoby nasze dziecko, które kochałbym najbardziej na świecie. Nieważne, czy miałoby Aspergera, było niepełnosprawne, homo, trans, czy cokolwiek innego. Nie jestem tym typem człowieka, nie jestem, jak twój ojciec. Myślałem, że to wiesz. Uwielbiam twojego brata i skoczyłbym za nim w ogień, więc odpowiadając na twoje pytanie, jeżeli okaże się takie jak Harry, to będę je kochał, wspierał i był przy nim wtedy, kiedy będzie mnie potrzebowało.
– Kocham cię Niall, wiedziałam, że tak odpowiesz, ale musiałam się upewnić. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek później cierpiał, przepraszam – objęła go, mocno się w niego wtulając. Czuła na swoich plecach jego dłonie, powoli głaszczące ją w uspokajającym geście. Nigdy nie wątpiła w Nialla, ale pamiętała doskonale swojego ojca i nie przeżyłaby ponownie takiej sytuacji.
– Rodzice mówili, że macie się przy nas nie obściskiwać! – zawołała Mia, a Theo przytaknął jej ochoczo. Ciekawe od kiedy tych dwoje było tak zgodnych. Jeżeli te dzieciaki zawiążą pokojowy pakt, wszyscy będą w niebezpieczeństwie, Niall był tego pewien.
– A kto się obściskuje? Chyba wy – prychnął, odsuwając się od Gemmy i obejmując ją jednym ramieniem.
– Ja w życiu nie dotknę dziewczyny, one są beznadziejne – stwierdził z obrzydzeniem Theo, robiąc dwa kroki w bok, byle dalej od Mii, która przewróciła na niego oczami.
– Jasne, zawsze możesz znaleźć sobie chłopaka – prychnęła dziewczynka, kręcąc protekcjonalnie głową.
– I wszystko wróciło do normy – stwierdził z zadowoleniem Niall, przysłuchując się kłótni dzieciaków, która raczej nie miała skończyć się zbyt szybko. – Równowaga musi zostać zachowana.
– Wiesz, że oni zachowują się jak my w dzieciństwie prawda? – zapytała Gemma, wbijając mu palce w bok.
– Co?
– Oni są  tacy, jak my dawniej. Nie śmiej się, ale myślę, że może uda nam się jeszcze bawić na jednym weselu w przyszłości.
– Wiesz myślę, że poza naszym weselem i tej dwójki – wskazał głową na popychające się dzieciaki – może będzie jeszcze jeden ślub. Wcale by mnie to nie zdziwiło – obserwował, jak oczy Gemmy otwierają się coraz szerzej, a zrozumienie wymalowało się na jej twarzy, gdy w pełni zrozumiała, co miał na myśli. On był święcie przekonany, że w tym miasteczku będzie się dużo działo w przeciągu kilku lat.
***
    ***
Był wykończony. Nie myślał, że egzaminy w trakcie sesji okażą się tak wyczerpujące i stresujące. Był na skraju równowagi i miał wrażenie, że niedługo oszaleje z nerwów i ilości materiału, którą musiał opanować. Nie miał czasu na jedzenie, wychodzenie ze zwierzętami, a o rozmowach z Lou mógł tylko pomarzyć. Żył w jakiejś innej czasoprzestrzeni i szalonym pędzie. Nie mógł się już doczekać, kiedy w końcu odetchnie i odpocznie. Miał wszystko rozplanowane co do minuty, Louis śmiał się, że działa jak szwajcarski zegarek, ale naprawdę gdyby nie jego obsesja na punkcie planowania i bycia systematycznym, teraz z pewnością wrzeszczałby ze złości i bezsilności.
Bał się, że zawali jakiś egzamin i wtedy wszystko legnie w gruzach. Nie mógł zawieść samego siebie i wszystkich, którzy na niego liczyli. Był zbyt ambitny, czuł to szczególnie wtedy, gdy łzy kłuły go w oczy, a twarz stawała się czerwona ze złości. Brał na siebie zbyt wiele, ale nie potrafił odpuścić i poddać się. Było przedpołudnie, ale pół nocy spędził wczoraj na nauce, a później nie mógł zasnąć z nerwów przed egzaminem, który ostatecznie poszedł mu bardzo dobrze. Dopiero teraz zaczął czuć głód, a burczenie w brzuchu stawało się nie do wytrzymania. Zerknął na kanapki, które przyniósł mu wczoraj Louis. Teraz nie miał ochoty ich jeść, były nieświeże i stare, dlatego postanowił wyjść z pokoju i przygotować sobie jakiś szybko posiłek. Wydawało mu się, że jest w domu zupełnie sam. Wyraźnie pamiętał, jak szatyn przed wyjściem do pracy po cichu wkradł się do sypialni i pocałował go w czoło na pożegnanie. Był pewien, że Lou każdego dnia sądził, że smacznie śpi i nie jest świadom tych pocałunków. Nie miał zamiaru wyprowadzać go z błędu, chociaż czasami naprawdę z trudem powstrzymywał się przed szczerością i powiedzeniem prawdy.
Wszedł do kuchni, pocierając drżącą dłonią zmęczone oczy. Spędzał zbyt dużo czasu przed ekranem komputera, całe jego ciało protestowało przed tak dużym wysiłkiem, jaki wkładał obecnie w naukę. Z trudem włóczył nogami po drewnianej podłodze, która nieprzyjemnie skrzypiała pod nogami. Louis zawsze powtarzał, że to dźwięk prawdziwego domu, ale dla niego był to tylko kolejny irytujący odgłos, który wywoływał grymas na twarzy i nieprzyjemne pulsowanie skroni. Pochylił się przed lodówką, zastanawiając się, co mógłby zjeść, gdy usłyszał ciche, znajome chrząknięcie. Obrócił się gwałtownie, a przed jego oczami pojawiła się ciemność. Szybko oparł się o blat, czekając, aż świat przestanie wirować mu przed oczami.
– Jesteś skrajnie wyczerpany Harry – oceniła Anne, wpatrując się w niego z czymś, co mógł ocenić jako niezadowolenie.
– To tylko zmęczenie mamo – odparł, wzruszając ramionami.
–Nieprawda i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Jesteś tym wszystkim przytłoczony i wcale nie mam na myśli nauki. Radzisz sobie świetnie na uniwersytecie, nauka nigdy nie była dla ciebie problemem.
– Nie wiem, o co ci chodzi mamo. Mogłabyś mówić szczerze, co masz na myśli? – był zmęczony ciągłymi atakami ze strony mamy. Nawet w domu musiał ciągle zastanawiać się nad drugim dnem każdej jej wypowiedzi. To nie było miłe szczególnie dla niego. Jasne, po tylu latach terapii, rozmów i szkoły, która dała mu prawdziwą lekcję przetrwania teraz potrafił już odczytywać ukryte znaczenie pewnych słów, ale nadal u siebie w domu wolałby nie męczyć się w ten sposób snując domysły.
– Dobrze, w takim razie powiem, co o tym myślę – Anne wstała z miejsca i podeszła bliżej niego, wpatrując się w jego oczy. Starał się z całych sił, by wytrzymać jej wzrok dłużej niż zazwyczaj, ale czuł jak jej spojrzenie atakuje go, więc wbił wzrok w małą paprotkę stojącą na kuchennym blacie niedaleko okna. – To wszystko wina Louisa, odkąd zacząłeś to coś z tym chłopakiem, stałeś się podenerwowany i rozkojarzony. Nie można nawet normalnie spędzić z tobą czasu, ciągle nas unikasz i jesteś swoim całkowitym przeciwieństwem. On cię zmienił Harry, nie poznaję już swojego syna. Kiedyś było dobrze, a później pojawił się on i proszę, spójrz na siebie. Co się z tobą stało? Nie powinieneś w ogóle tego z nim zaczynać, to był błąd.
– Co ty mówisz? – nie mógł uwierzyć w to, co mówiła jego mama. – Jak mogła obwiniać o wszystko Louisa? Był tylko zmęczony, zarywał noce, by uczyć się jeszcze więcej, dlatego stał się podenerwowany i rozdrażniony. To nie miało nic wspólnego z Lou, przecież właśnie szatyn uspokajał go i sprawiał, że chociaż na moment odkładał książki i odpoczywał. Dlaczego ona tego nie rozumiała i zachowywała się w taki sposób?
– Mówię prawdę Harry. On wszystko zniszczył i sprawił, że jesteś nieszczęśliwy – głos jego matki był pretensjonalny, a ton opryskliwy. Nigdy nie mówiła do niego w ten sposób. Czuł się, jakby wrócił do szkoły i ludzi, którzy go gnębili i krzywdzili. Chciałby, żeby Lou był obok niego albo Gemma i Niall, oni zawsze byli po jego stronie, nie ważne, co by się działo.
–To co mówisz jest głupie i pozbawione sensu. Nie wiem, dlaczego nagle zaczęłaś tak nienawidzić Louisa, ale uspokój się i zmień swoje nastawienie – nie chciał kłócić się z mamą. Odkąd pamiętał, zawsze byli zgodni. Czuł, że teraz dzieje się coś złego.
– Ja jestem głupia? Jestem twoją matką i znam cię lepiej, niż tym sam siebie. Nie życzę sobie, żebyśmy rozmawiali w ten sposób.
– Powiedziałem, że to co mówisz jest głupie, a nie że ty jesteś głupia. Słuchaj uważnie. Nie musimy w ogóle rozmawiać, przyszedłem tylko zrobić sobie coś do zjedzenia.
– Kiedyś taki nie byłeś, Lou wmówił ci, że coś do niego czujesz, że jesteś gejem. Nigdy nawet nie interesowali cię inni ludzie, a nagle co, stwierdziłeś, że nadajesz się do bycia z kimś? – prychnęła, mierząc go wściekłym wzrokiem. Ta cała rozmowa nie poszła po jej myśli.
– Niczego mi nie wmówił, wiem, co czuję i kim jestem. I nie chcę być z byle kim, tylko z Louisem, tylko z nim. Ja naprawdę go kocham mamo. Czy mogłabyś zaakceptować to tak, jak zaakceptowałaś związek Gemmy i Nialla? – poprosił, wpatrując się w jasne drewno pod swoimi stopami.
– Kochasz go? Błagam Harry, wiesz w ogóle, co to znaczy? – przewróciła oczami, na głupoty wygadywane przez chłopaka. Nie słyszała większych bzdur w ostatnim czasie.
– Słucham? – wyszeptał, czując jak jego broda zaczyna drżeć, a łzy chcą wydostać się spod przymkniętych powiek.
Nie był głupi, nie był pozbawiony uczuć. Jak jego mama mogła powiedzieć coś takiego? Kochał ją, tatę, Gemmę, byli dla niego najważniejsi, odkąd tylko pamiętał. Teraz pokochał jeszcze Louisa i wiedział, jak to jest, wiedział co to za uczucie. Nie chciał zostać w tym miejscu ani chwili dłużej. Wyminął kobietę, która uważała, że zna go najlepiej na świecie i poszedł do swojego pokoju. Każdy, dosłownie każdy mógł sobie twierdzić, że ludzie z Aspergerem nie czują, nie potrafią okazywać uczuć, kochać, ale nie jego własna matka. Osoba, która wspierała go od najmłodszych lat, gdy zamiast bawić się samochodami, wolał czytać słownik. Czy to, że kogoś pokochał, było tak złe? Czy może to, że był to Louis? A może to, że nie była to dziewczyna?
***
Louis miał dość. Krążył po swoim pokoju niczym lew zamknięty w klatce i zastanawiał się, co do cholery zrobić. Coś było bardzo nie tak, ale nie miał pojęcia co. Wszystko było świetnie, gdy nagle wrócił z pracy i zastał Harry’ego, który nie przypominał dawnego siebie. Od tamtego wydarzenia minęło kilka dni, a loczek cały czas był smutny i zdystansowany. Jasne, pozwalał się przytulać, nie odpychał Louisa, ale ich rozmowom brakowało dawnej iskierki, a spojrzenie chłopaka pozbawione było blasku. Pomyślałby, że to wina egzaminów, ale Harry zdał je wszystkie z bardzo dobrymi wynikami. Pomiędzy nimi również nie wydarzyło się nic złego. Od walentynek było idealnie i Lou każdego dnia zakochiwał się w tym chłopaku coraz mocniej. Wiedział, że brzmi to kretyńsko, ale taka była prawda. Do głowy przyszedł mu tylko jeden pomysł i był związany z Anne. To ona spędzała czas w domu z loczkiem. Może ona wiedziała, co się stało pod jego nieobecność.  Zdeterminowany, by dowiedzieć się prawdy, wyszedł z pokoju i wbiegł do kuchni, gdzie Anne siedziała przy stole pijąc kawę.
– Możemy porozmawiać? – zaczął, stojąc po przeciwnej stronie stołu.
– O czym Louis? – westchnęła zmęczonym głosem, nawet na niego nie patrząc. Ona też miała już dość tej chorej sytuacji.
– O Harrym. Nie wiem, czy zauważyłaś, jaki jest smutny i przygnębiony. Co się stało? – usiadł na krześle, nie chcąc stać nad kobietą w bojowej pozie.
– Może w końcu zrozumiał, że to wszystko nie ma sensu – powiedziała spokojnie, w końcu spoglądając na szatyna.
– Co nie ma sensu? – zmrużył oczy, wpatrując się w brunetkę. Miał złe przeczucia.
– Ten wasz związek – ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło, Lou widział to wyraźnie, jak skrzywiła się podczas wypowiadania.
– O czym ty mówisz? Co się wydarzyło, kiedy nie było mnie w domu? O czym rozmawiałaś z Harrym? Co mu powiedziałaś? – teraz zyskał pewność, że to Anne znowu coś zrobiła, że to ona nagadała loczkowi jakichś głupot, po których się załamał. Nie mógł dopuścić, by Harry zamknął się w sobie, jak po walentynkach rok temu. To byłoby najgorsze, co mogło ich spotkać.
– Nic takiego mu nie powiedziałam – stwierdziła obronnie kobieta, ale jej głos zadrżał niespodziewanie. Ukrywała coś, co męczyło również ją. Louis naprawdę chciałby, żeby w tym domu zapanował spokój, dokładnie taki, jak wtedy, gdy wprowadził się do nich dawno temu.
– Anne proszę cię. Co mu powiedziałaś? Chcesz, żeby wydarzyło się to, co wtedy, gdy Harry prawie wylądował w szpitalu, a lista leków jakie musiał zażywać, ciągnęła się bez końca? Powiedz mi, błagam – był zdesperowany, martwił się i z trudem mógł usiedzieć w miejscu, nie wrzeszcząc na matkę Harry’ego.
– On był taki podenerwowany i zestresowany. Przyszedł coś zjeść i ręce drżały mu przez cały czas. Chciałam z nim porozmawiać i powiedziałam, że to wszystko wina waszego związku, tego co was łączy. Dodałam, że to nie ma sensu i  to twoja wina, bo ty go zmieniłeś. On był zły, powiedział, że wygaduję głupoty, pierwszy raz tak naprawdę podniósł na mnie głos i pokłóciliśmy się – głos Anne zaczął drżeć i Lou z chęcią pocieszyłby ją, ale to ona doprowadziła do tej sytuacji, męcząc Harry’ego, podjudzając przeciwko niemu. – On powiedział, że cię kocha, a ja zapytałam, czy … czy w ogóle wie, co to znaczy kochać kogoś – kobieta zamilkła, a on wpatrywał się w nią w milczeniu, przetwarzając wszystko, co powiedziała. Bolało go serce. Myślał o tym, jak zraniony był jego Harry, jak okropnie musiał się poczuć, słysząc takie słowa od swojej matki. Musiał coś powiedzieć, coś zrobić.
– Wiesz, jak mocno go zraniłaś? Harry kocha ciebie, Desa i Gemme tak mocno. On … on może tego nie mówi, ale jesteście dla niego najważniejsi. Jak mogłaś powiedzieć, że nie wie, co to miłość? On to wie bardzo dobrze, potrafiłby powiedzieć ci dokładną definicje słowa miłość, a później sama dostrzegłabyś, jak on … jak okazuje ją w codziennym życiu. Jesteś jego mamą, znasz go najdłużej z nasz wszystkich. Jak mogłaś nawet pomyśleć, że Harry nie potrafi kochać? – zamilkł, myśląc o Harrym,  o tym chłopaku, który tak wiele razy musiał słyszeć lub czytać o czymś takim, o głupich stwierdzeniach, że ktoś z Aspergerem nie czuję. A teraz Anne, osoba która była mu najbliższa, powiedziała coś takiego. – Jak on zareagował? Nie miał w swoich oczach łez? Nie widziałaś ich? Czy tak reaguje osoba, która nie wie, co to miłość? Mam dość Anne – pokręcił głową z trudem, powstrzymując łzy, które chciały wypłynąć z jego oczu – mam dość tych kłótni, głupich sporów i dogryzania sobie na każdym kroku. Chciałbym żebyś traktowała mnie tak jak wcześniej, jak tego pierwszego dnia, kiedy tu przyjechałem i od razu poczułem, jakbym miał drugą mamę. Czułem się tu jak w domu dzięki tobie, chciałbym dalej móc spędzać z tobą czas, rozmawiać o nowych przepisach, sadzić kwiaty w ogrodzie, oglądać stare filmy, które tak lubimy. Czy tylko ja za tym tęsknię? Czy tylko dla mnie to coś znaczyło? Kocham twojego syna Anne. Pokochałem go tak mocno, że czasami budzę się w nocy i jestem przerażony, bo nie wiem, czy na niego zasługuję, nie wiem, czy jestem odpowiedni, ale później myślę o tym, jak wiele bym dla niego zrobił, ile poświęcił, byleby tylko był szczęśliwy i wiem, że to jest to. To jest miłość Anne. Możesz mnie stąd wyrzucić, możesz mówić mu, co chcesz na mój temat, ale ja nie zniknę z jego życia, chyba, że on sam tego zapragnie. Zastanów się proszę nad tym wszystkim – wstał ze swojego miejsca i stanął obok kobiety. – Tym zachowaniem ranimy Harry’ego, a on zniósł już w swoim życiu wystarczającą ilość bólu. Powinniśmy zrobić wszystko, by był szczęśliwy.
– Louis – kobieta chwyciła go za dłoń, gdy chciał odjeść. – Po prostu zawsze myślałam, że to ja będę się nim opiekować, a później zostanie z nim Gemma. On nigdy nie miał nawet przyjaciół. A nagle pojawiłeś się ty i wywróciłeś nasz świat do góry nogami. Musisz zrozumieć, że jestem jego matką i boję się, że pewnego dnia zrozumiesz, że pragniesz czegoś więcej. Będziesz chciał założyć normalną rodzinę, wyjść za mąż, zaadoptować dziecko. Z Harrym to ci się nie uda. I wtedy go zostawisz, a on sobie z tym nie poradzi.
– Pragnę wszystkiego z Harrym, nie jestem głupim dzieciakiem Anne, nie mam trzynastu lat i wiem, że świat to nie jest komedia romantyczna. Nie wszystko będzie różowe i idealne, ale czy kiedykolwiek jest? Czy twój mąż miał Aspergera? Z tego co wiem, to nie, a i tak zdołał zniszczyć ci życie. A co do dzieci, to nie wiem, czy widziałaś kiedyś swojego syna z maluchami. Jest przy nich najspokojniejszą osobą na świecie. Jest idealny Anne, więc porzuć swoje obawy dobrze? Nigdzie się nie wybieram, ale też na razie  nie planuje w swojej głowie ślubu i dzieci, możesz się uspokoić.
– Przepraszam Louis, nie chciałam być taką … jędzą, ale całe życie byłam tylko ja i Harry. Chyba trudno mi się pogodzić z tym, że on otworzył się na kogoś innego, a przecież przez całe życie tylko tego chciałam.
– Nie mnie powinnaś przeprosić, ja nie potrzebuję twoich słów. Porozmawiaj z Harrym dzisiaj, bo jutro mam zamiar zaprosić go na krótki wyjazd do mojego rodzinnego domu. Mama nie może się doczekać, kiedy go przywiozę – uśmiechnął się na samą myśl o rodzinnych stronach i Harrym.
– Dobrze, porozmawiam z nim, ale nie sądzę, że on zgodzi się z tobą pojechać. To byłby dla niego zbyt duży krok.
Lou miał ochotę przewrócić oczami, ale powstrzymał się i ruszył w stronę schodów. Powiedzieli dziś wystarczająco, oboje mieli o czym myśleć. Wiedział jedno, Anne nie miała racji i w swojej głowie miała stworzony przedziwny obraz Harry’ego, który nie miał już nic wspólnego z prawdą.
***
Przekroczyli już granice miasta, a Lou cały czas miał przed oczami zszokowaną twarz Anne, obserwującą, jak pakuje ich walizki do bagażnika. Oczywiście była przekonana o tym, że Harry odmówi i wybije mu ten pomysł z głowy, ale ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich, loczek zgodził się. Zerknął na bruneta, który przez całą drogę odezwał się zaledwie kilka razy. Teraz również siedział w milczeniu i wpatrywał się w mijany miejski krajobraz. Ostrożnie, tak żeby nie wystraszyć chłopaka, położył dłoń na jego kolanie. Poczuł, jak Harry drgnął niespokojnie i skierował na niego swoje zielone tęczówki.
– Wszystko w porządku? Jesteś dziś wyjątkowo milczący – powiedział, obdarzając go ciepłym uśmiechem, który miał dodać mu otuchy. Z zaskoczeniem zarejestrował to, jak Harry chwyta jego dłoń i umieszcza na kierownicy.
– Z tego co wiem, to są pewne zasady dotyczące kierowania pojazdami. Obie dłonie na kierownicy Louis – pouczył go młodszy, a jego ton głosu wyrażał jedynie znudzenie. – Nie patrz tak na mnie, dobrze wiesz, że mam racje.
– Jak zawsze – mruknął rozbawiony, rejestrując, że może się pożegnać z romantycznym trzymaniem za dłonie w trakcie jazdy – zaśmiał się z własnych myśli, zyskując zdezorientowane spojrzenie loczka.
– Podobno tylko nienormalni ludzie śmieją się i gadają sami do siebie – zauważył z uniesionymi brwiami, oczekując jakieś reakcji ze strony Louisa.
– Gdzie to usłyszałeś? – zapytał, ciesząc się, że młodszy w końcu włączył się w jakąś rozmowę. Chociaż za dosłownie minutkę miał zaparkować przed swoim rodzinnym domem, więc nie zostało im dużo czasu na dyskusję.
– Słyszałem to zbyt wiele razy w szkole. Ludzie nie rozumieli, dlaczego nagle zaczynałem się śmiać, a mi po prostu przypomniało się coś zabawnego i nie ukrywałem tego, bo dlaczego miałbym. Tak samo było, kiedy szeptałem coś do siebie. Ludzie mówili, że jestem psycholem, a to po prostu mnie uspokajało.
– Ludzie zazwyczaj wyśmiewają, albo obrzucają obelgami coś, czego nie rozumieją lub czego się boją.
– Ludzie się mnie bali? – zapytał z niedowierzeniem młodszy, obracając się całym ciałem w jego stronę. – Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
– Nie bali się ciebie, ale Aspergera. Nie wiedzieli, co to jest. Pewnie nie mieli pojęcia, jak się objawia, co oznacza i obawiali się, jak będziesz się zachowywał. Dlatego łatwiej im było krzyczeć na ciebie lub śmiać się z twojego zachowania. To zawsze jest dużo łatwiejsze, niż próba zrozumienia i zaakceptowania – po raz kolejny położył dłoń na kolanie loczka i gdy już chciał ją zabrać, by nie dostać reprymendy od młodszego, ten uścisnął ją szybko.
– Nawet jeżeli dlatego zachowywali się w ten sposób, nie mam zamiaru myśleć o nich dobrze. Byli okropnymi dupkami w stosunku do mnie.
– Gdybyś myślał inaczej, chyba bym się na ciebie zdenerwował. Nic nie usprawiedliwia ich zachowania Hazz, to ograniczeni kretyni, którzy niczego nie osiągną w swoim życiu. A teraz kończymy już rozmowę na ten temat, ponieważ jesteśmy na miejscu – wyciągnął kluczyk i spojrzał na Harry’ego, który wyszedł szybko z samochodu, rozglądając się po okolicy. – Podekscytowany?
– Twoja mama mnie nie lubiła, ale później było już lepiej prawda? – upewnił się loczek, zatrzymując Louisa, który maszerował w stronę drzwi wejściowych.
– Teraz cię uwielbia, więc niczym się nie przejmuj – pogłaskał go po policzku, bojąc się, że chłopak za chwilę może zacząć panikować. – A moje siostry są w porządku. Nic złego cię tu nie spotka, obiecuję.
– Dobrze, ale jeżeli powiem coś głupiego i cię zawstydzę to nie bądź na mnie zły – poprosił Harry i dokładnie w tym momencie drzwi otworzyły się, a w progu stanęła uśmiechnięta Jay.
– Nigdy nie będę na ciebie zły – wyszeptał szybko tak, by matka niczego nie usłyszała. – Kocham cię.
– Chodźcie, chodźcie. Lou nie trzymaj Harry’ego przed domem. Jak ja cię wychowałam? – kobieta zaśmiała się, wpuszczając ich do przedpokoju. – Jak dobrze was widzieć. Harry nie mogłam się doczekać twoich odwiedzin. Wiedz, że to wszystko wina Louisa. Chciałam, żebyś do nas przyjechał już dawno temu, a on się jakoś ociągał  – kobieta mówiła radośnie, przyciągając młodszego do ciasnego uścisku.
– Nie męcz go mamo i przestań go tak ściskać, zaraz go udusisz – znał młodszego aż za dobrze, od razu zauważył, jak zesztywniał w objęciach Jay. Ruszył mu na ratunek, lekko odsuwając swoją mamę. – A mnie to już nie przytulisz? Tak teraz wita się swoje dziecko? – prychnął, udają niezadowolenie.
– Nie bądź zazdrosny o moją uwagę Louis, jesteś na to za stary – stwierdziła Jay, przytulając go krótko – dziewczyny zaraz przyjdą się z wami przywitać. Nie mogły się doczekać, by w końcu się poznać Harry.
– Ja też z chęcią je poznam. Louis dużo o nich opowiadał – brunet odważył się odezwać, mówiąc wyuczoną formułkę, którą wcześniej sobie przygotował. Wolał nie popełnić jakiejś gafy na wstępie. Wytrzymał nawet długi uścisk mamy Louisa, a nie należał do najprzyjemniejszych.
– Pewnie mówił o nas same dobre rzeczy – powiedziała jakaś blondynka schodząca ze schodów i Harry szybko przypomniał sobie, że to pewnie Charlotte. Za nią podążała wyższa brunetka. Przed przyjazdem tutaj chciał dowiedzieć się jak najwięcej na temat rodziny szatyna. Wolał wiedzieć za dużo, niż za mało.
– Nazywał was potworami – powiedział, nim pomyślał, że nie powinien tego mówić.
– To takie typowe i w stylu Louisa – prychnęła ciemnowłosa dziewczyna. – Jestem Fizzy –pomachała do niego z daleka , więc odetchnął z ulgą, widząc, że nie idzie się do niego przytulić. Doprawdy nie rozumiał, dlaczego niektórzy ludzie czują taką potrzebę ściskania innych osób.
– A ja Lottie – starsza po prostu podała mu dłoń, która uścisnął krótko.
– Miło was poznać Charlotte i Felicite – chciał być uprzejmy, ale wytrzymał tylko chwilę patrzenia im prosto w oczy. Poczuł, jak ktoś staje obok niego i z ulgą dostrzegł, że to Louis. Brakowało mu poczucia bezpieczeństwa, jakie odczuwał w jego obecności.
–Hazz nie lubi używać zdrobnień, więc cieszcie się, że ktoś nareszcie będzie używał waszych pełnych imion – powiedział podchodząc do sióstr i obejmując je mocno ramionami.  – Dobrze was znowu widzieć potworki.
– Nie mamy pięciu lat Lou, ogarnij się błagam i nie przynoś nam wstydu przed Harrym – Lottie odepchnęła szatyna. – Nie wiem, jak ty z nim wytrzymujesz każdego dnia, ale dla mnie już jesteś święty.
– Do wszystkiego można się przyzwyczaić – nie wiedział, czy dziewczyna żartuje. Przy nowopoznanych osobach potrzebował chwili, by przyzwyczaić się do zupełnie nowego stylu bycia drugiego człowieka. Dlatego wolał ostrożnie dobierać słowa, nie chciał się zbłaźnić.
– Lou mówił, że studiujesz, jak podoba ci się twój kierunek? – Fizzy poszła za swoją siostrą, więc wszyscy razem ruszyli do salonu, który zupełnie nie przypominał tego w domu Stylesów. Było tu o wiele więcej miejsca i całość była bardziej nowoczesna, ale Harry bardziej lubił ten wiejski, brytyjski klimat, jaki panował w jego domu.
– Zajęcia są ciekawe. Mam bardzo dużo książek do przeczytania, ale lubię czytać, więc to nie jest problem. Egzaminy były trudne, ale studiowanie jest o wiele lepsze, niż szkoła średnia.
– Wszystko jest lepsze, niż szkoła średnia – zażartowała Fizzy i Harry zgodził się z nią szybko, a na jego twarzy pojawił się mały uśmiech.
– Uwierz mi Fizzy on jest mądrzejszy od nas wszystkich razem tutaj zebranych. Bez obrazy, kocham was, ale Hazz jest najzdolniejszą osobą, jaką znam – Lou promieniał z dumy i cały czas się uśmiechał. Jak na razie nie wydarzyło się nic złego i loczek wydawał się całkiem zrelaksowany i spokojny.
– Każdy jest mądrzejszy od ciebie, to jest pewne – zawyrokowała Lottie, unosząc złośliwie brew. Wiedziała, jak sprowokować brata. – Żałuję, że nie mogłam przyjechać do twojego domu razem z mamą. Podobno mieszkacie w pięknym, starym, angielskim domku. Mama była zachwycona po powrocie.
– Tak, mieszkamy tam odkąd tylko pamiętam. To stary dom rodziców mojej mamy, nigdy ich nie poznałem, ale rodzice nigdy nie chcieli wyprowadzić się z tego domu. Mama lubi odnawiać stare rzeczy, więc większość z tego co mamy, to stare meble dziadków – nawet nie wiedział, dlaczego mówił tak dużo, ale wszyscy chyba byli zainteresowani, ponieważ nikt mu nie przerywał. Zerknął na Lou, chcąc upewnić się, że wszystko jest dobrze, ale ten uśmiechał się i obejmował go jednym ramieniem, więc chyba nie powiedział nic głupiego. – Wasz dom jest zupełnie inny, ale też całkiem ładny, chociaż na razie widziałem tylko korytarz i salon.
– Właśnie tacy z nas gospodarze – Jay zaśmiała się, słysząc ostatnie zdanie chłopca. – Louis oprowadź Harry’ego, a ja przygotuję kolację. Pewnie jesteście głodni po podróży.
– Chodź Hazz, pokaże ci mój pokój – chwycił dłoń loczka, który usłyszał tylko cichy chichot sióstr szatyna. – Uspokójcie się dzikuski.
***
Byli już po kolacji, Harry wytłumaczył się zmęczeniem i poszedł do pokoju, a Lou obiecał, że zaraz do niego dołączy. Chciał jeszcze przez chwilę porozmawiać z rodziną, dowiedzieć się, co sądzą o Harrym. To nie tak, że ich opinia mogłaby coś zmienić w jego uczuciach, ale miał nadzieję, że dziewczyny polubiły choć trochę loczka, który radził sobie dziś lepiej, niż zwykle. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu, chłopak rozmawiał podczas kolacji, wymieniał jakieś opinie na temat książek z Fizzy i zadał nawet kilka pytań dotyczących studiów Lottie. Było miło i Lou w pewnym momencie przestał się tak potwornie stresować. Odpuścił sobie czujność i ciągłą kontrolę tego, o czym rozmawiają jego siostry i Harry.
Przysiadł się obok swoich sióstr i westchnął głośno, przygotowując się do zadania pytania, które męczyło go cały wieczór.
– Co jest Lou? – Fizzy spojrzała na niego pytająco, więc teraz nie było już odwrotu.
– Co sądzicie o Harrym? – zapytał prosto z mostu, modląc się w myślach, by dziewczyny były wyrozumiałe i łagodne.  
– A o to chodzi – Lottie zaśmiała się, widząc zmartwioną twarz brata. – Dlaczego jesteś taki zestresowany? Uspokój się Lou, wszystko jest dobrze. Harry jest w porządku, jest miły, na pewno nie jest głupim gówniarzem,  ma poukładane w głowie i chyba faktycznie miałeś rację, jest bardzo mądry.
– Zapomniałaś jeszcze o czymś – wtrąciła Fizzy, uśmiechając się radośnie. Lou patrzył na nią zmieszany, ponieważ dziewczyna prawie podskakiwała na swoim miejscu z podekscytowania. – Harry jest prześliczny, ma najładniejszy uśmiech, jaki widziałam i żałuję tylko, że tak rzadko patrzył nam w oczy. Gdybym miała coś o nim powiedzieć, to on jest jak disneyowska królewna śnieżka.
– Co? – skrzywił się i zaczął głośno śmiać, słysząc głupotki, jakie wygadywała jego młodsza siostra. O czym ona mówiła? To co powiedziała Lottie było w porządku, wiedział to wszystko, ale Fizzy chyba oszalała. – Masz gorączkę?
– Hej Lou, nie żebym popierała porównywanie chłopaków do księżniczek Disneya, ale cała reszta była jak najbardziej zgodna z prawdą – blondynka patrzyła na szatyna, który zmarszczył czoło, myśląc o czymś intensywnie. – Mamoooo! – krzyknęła Lottie, nagle rozumiejąc, co się dzieję i o czym myśli jej brat. – Mamo! Louis jest całkowitym idiotą.
– Dlaczego tym razem? – Jay usiadła naprzeciw swoich dzieci, które wyglądały komicznie.
– On zakochał się w Harrym, całkowicie nie dostrzegając jego wyglądu, rozumiesz? Jakiego ty syna wychowałaś?
– Przecież wiem, jak wygląda Hazz. O czym wy mówicie? Mogłybyście nie dramatyzować, chciałem tylko zapytać, czy go polubiłyście i tyle – naprawdę nie chciał przebywać dookoła tych kobiet, kiedy wpadały w swój fanatyczny nastrój, taki jak teraz. Zawsze uważały, że mają rację.
– Wiesz? Doprawdy? Bo przed chwilą zachowywałeś się, jak nieświadomy idiota – Lottie obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem. Patrzyła na niego tak, jak patrzy się na obrzydliwego robaka. Studia chyba nie służyły tej dziewczynie, zrobiła się przemądrzała.
– Wybacz, że nie porównuję mojego chłopaka do królewny śnieżki, ale nie mam wszystko dobrze z głową – żachnął ze złością, wstając z miejsca. – Powiedz im coś mamo, bo zaraz puszczą mi nerwy.
– Uspokójcie się wszyscy – Jay nie miała zamiaru krzyczeć, ale musiała podnieść głos, żeby przekrzyczeć tę dzieciarnię. – Posłuchajcie, Harry jest na piętrze, a wy zachowujecie się jak zgraja przedszkolaków. Jeżeli Lou nie zakochał się w wyglądzie Harry’ego, to oznacza, że wychowałam go lepiej, niż sądziłam – spojrzał na siostry z wyższością, ponieważ wygrał to starcie. – Chociaż synku, może powinieneś przejść się do okulisty?
– Co? Mamo błagam, ty też? Przecież wiem, jak wygląda Harry, spędzam z nim każdy dzień, nie jestem ślepy – mówił obronnie, przecież nie kłamał. Mógłby dokładnie opisać Harry’ego, skupiając się na detalach.
–To spójrz teraz na niego inaczej – zaproponowała Fizzy. – Jeżeli jesteś w nim zakochany, to nie możesz tylko się o niego martwić i opiekować nim,  musisz widzieć, jaki jest śliczny. Może i jest facetem, ale każdy od czasu do czasu lubi usłyszeć komplement, a on zasługuje na wszystkie piękne słowa tego świata.
– Od kiedy z ciebie taka poetka? – zaplótł ramiona na piersi, obserwując ją przymrużonymi oczami.
– Nie złość się na nas, zawsze jesteśmy po twojej stronie, ale byłeś tak śmiesznie zdezorientowany, kiedy zdałeś sobie sprawę, że Harry oprócz umysłu ma też ciało – Felicite jak na swój wiek, była zbyt mądra. Nie wiedział, czy podoba mu się to, że poucza go nastolatka. Był dorosłym facetem i nie potrzebował takich porad.
– Słuchajcie, może to faktycznie tak dziwacznie wyglądało, ale ja naprawdę wiem, jakie mam szczęście, mogąc być z Harrym. On … on jest najlepszym, co mi się przytrafiło i wiem, jak jest uroczy i kochany. Po prostu czasami bardziej skupiam się na tym, co czuję, będąc obok niego, rozmawiając z nim. To może brzmieć idiotycznie, ale zakochałem się w osobowości Harry’ego, w jego umyśle, drobnych gestach, słowach, które wypowiada, a nie w tym, jak wygląda. On jest wyjątkowy i jest czymś więcej, niż tylko ładną buzią.  
– Posłuchajcie czasem brata i pokochajcie kogoś za to, jakim jest człowiekiem, a nie za to, jak wygląda – Jay patrzyła na swojego syna z dumą i rozczuleniem. Pamiętała swoje pierwsze spotkanie z Harrym i to, jak go potraktowała. Była taka ograniczona. Potrafiła skupić się tylko na zaburzeniu, które miał, nie widziała niczego poza nim. Jej syn od początku wykazał się większą dojrzałością niż ona.
– Wpadłeś Lou, jesteś szaleńczo zakochany – zawyrokowała Fizzy, przytulając go mocno. – Nigdy jeszcze nie widziałam, żebyś zachowywał się w ten sposób. To miłe, widzieć, że jesteś szczęśliwy i twoje serce odnalazło swój dom w ramionach drugiego człowieka.
– Czuję, jakbym błądził przez całe życie i nagle odnalazł sens tego wszystkiego. To takie głupie – był zmieszany i zawstydzony. Nie lubił tak uzewnętrzniać się przed najbliższymi, ale one same dostrzegły więcej, niż powinny. Chyba był zbyt oczywisty, jeżeli chodziło o Harry’ego. – Lubicie go tak? Nie … nie będziecie traktowały go inaczej i zaakceptujecie jego dziwactwa? Chciałbym, żeby czuł się u nas dobrze, żeby był szczęśliwy i spokojny.
– Pokochamy go jak brata – przyrzekła Lottie, dając mu krótki uścisk. – Nikt nie jest dziwniejszy niż ty, więc uspokój się i przestań tak denerwować, bo naprawdę jest z tobą gorzej niż zwykle.
– Jesteś okropna – cmoknął ją w czoło i odsunął pospiesznie, obawiając się uderzenia, które oczywiście nadeszło po chwili. – Myślę, że pójdę już do niego, pewnie siedzi i stresuje się całą sytuacją. Dzięki mamo – spojrzał na Jay, która patrzyła na niego z niemym pytaniem w oczach – za to, że dałaś mu szansę i potraktowałaś tak, jak na to zasługiwał.
– Zawsze Lou, zawsze.
– Kocham was – krzyknął, wbiegając po schodach. Obawiał się, że jeszcze chwila, a rozpłakałby się, a Lottie nie zapomniałaby mu tego do końca życia. Wszedł do sypialni i tak jak się spodziewał, zastał loczka siedzącego na łóżku. Zauważył, że chłopak był już w pidżamie i pisał coś w swoim notesie. – Przepraszam, że to zajęło mi tak dużo czasu.
– Nic się nie stało? Słyszałem, jak krzyczeliście. To przeze mnie? – Harry przerwał pisanie i spojrzał na niego, oczekując odpowiedzi.
– Niee – podszedł szybko i usiadł naprzeciwko niego, chwytając go za dłoń – oczywiście, że nie. Ja i dziewczyny często się sprzeczamy, ale to raczej takie żarty i dogryzanie sobie, a nie prawdziwe kłótnie. Mama musiała podnieść na nas głos, żebyśmy w końcu się uciszyli.
– Och ok., bałem się, że kłócicie się przeze mnie. Czy … czy twoje siostry mnie nie lubią?
– Skąd taki pomysł Hazz? Bardzo cię polubiły i właśnie o tym rozmawialiśmy. Lottie stwierdziła, że naprawdę jesteś super mądry, a Fizzy – przerwał, zastanawiając się czy powinien powiedzieć chłopakowi prawdę – cóż powiem ci, ale nie śmiej się. Fizzy powiedziała, że wyglądasz jak disneyowska królewna śnieżka – był ciekaw, jak zareaguje Harry na takie rewelacje.
– Słucham? Ja jestem chłopakiem. Dlaczego nazwała mnie królewną śnieżką? Przecież ona jest dziewczyną –  loczek był zmieszany i widać było, że stara się zrozumieć, o co mogło chodzić Fizzy.
– Wydaje mi się, że to przez twój wygląd.
– Mój wygląd? Nie rozumiem Louis – zagubienie chłopca było rozczulające.
– Wiesz w tej baśni było chyba coś takiego skóra biała jak śnieg, usta czerwone jak krew i włosy czarne jak heban. To stąd skojarzenie mojej siostry, po prostu uważa, że jesteś bardzo ładny i wyzwała mnie mówiąc, że mówię ci za mało komplementów – paplał coraz szybciej, obserwując, jak policzki młodszego robią się coraz bardziej zarumienione.
– Jestem ładny? Podobam się twojej siostrze? Czy to nie jest dziwne?
– Oczywiście, że jesteś ładny. Dlaczego jesteś taki zdziwiony. Nie mówiłem ci tego nigdy? – chyba naprawdę siostry miały rację, zbyt mało komplementów.
– Nie przypominam sobie, ale to chyba miłe prawda? To, że twoja siostra twierdzi, że jestem ładny, gdyby uważała mnie za okropnego, byłoby o wiele gorsze – wzruszył ramionami, uśmiechając się delikatnie do Louisa.
– Moje siostry bardzo cię polubiły, mama zresztą też, ale to już wiesz. A ja faktycznie nie mówiłem ci, jak śliczny jesteś, ale teraz to powiem ok.? Jesteś najpiękniejszym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek widziałem, kocham twoje zielone oczy i czuję się zaszczycony za każdym razem, gdy na mnie spojrzysz, uwielbiam twoje kręcone włosy i masz tak cudowny uśmiech. Jestem beznadziejny, jeżeli chodzi o komplementy, ale bardzo mi się podobasz.
– Też polubiłem twoje siostry, są naprawdę miłe i lubię z nimi rozmawiać – ostrożnie dobierał słowa, ale nie musiał kłamać, Felicite i Charlotte okazały się sympatyczne. – I nie musisz mi mówić, że jestem ładny, nikt mi nigdy nie mówił takich rzeczy, chyba dziwnie się z tym czuję. Zawsze wydawało mi się, że jestem brzydki albo może zwyczajny.
– Jesteś niezwykły i od dzisiaj będę cię komplementował każdego dnia, aż w końcu będziesz miał mnie dość – zażartował, głaszcząc go po dłoni, którą cały czas trzymał.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek będę cię miał dość tak naprawdę – wyznał, spuszczając szybko wzrok. – Też powiem ci coś miłego, bardzo lubię kiedy mnie dotykasz, masz miłe dłonie i twoja skóra jest przyjemna w dotyku. Czy to w porządku?
– Jak najbardziej – pochylił się, muskając usta młodszego i obejmując jego twarz dłońmi – bardzo się cieszę, że lubisz mój dotyk. – Wyszeptał, całując go ostrożnie za uchem, czując jak chłopak drży.
– Czy będziemy spać dzisiaj w jednym łóżku? Chciałbym, żebyś przytulał mnie przez całą noc. Mama opowiadała, że kiedy byłem mały, uwielbiałem, kiedy coś mocno mnie otulało z każdej strony, prawie przyciskało. Później nagle stałem się wrażliwy na dotyk i miałem problem nawet z kołdrą – wyznał, układając się wygodniej pod pierzyną, wpatrując w szatyna prosząco.
– Jasne, skoczę tylko pod prysznic i zaraz do ciebie wracam, ale obiecaj, że jeśli będziesz czuć się źle z moją obecnością dasz mi znać – poprosił, pochylając się i poprawiając okrycie na młodszym chłopaku.
–To chyba oczywiste, że od razu dam ci znać Lou, przecież mnie znasz – loczek zaśmiał się, obserwując rozbierającego się szatyna, który zrzucił z siebie ciepłą bluzę. – Mogę cię jeszcze o coś poprosić?
– O wszystko.
–Nie używaj żadnego żelu pod prysznic dobrze? Nie lubię na tobie tych chemicznych zapachów.
– Jasna sprawa, zaraz wracam skarbie – pocałował go szybko i wyszedł z pokoju, uśmiechając się do siebie, jak wariat.
Naprawdę był szalony z miłości, jego siostry miały całkowitą rację.
***
Byłem przerażony, ale starałem się to ukrywać. Nie chciałem, żeby Lou denerwował się jeszcze bardziej. Okazało się, że mój strach był niepotrzebny. Zresztą na terapii rozmawiałem już o wielu sprawach i o takich rodzinnych spotkaniach także. Podobno nawet neurotypowi denerwują się przed poznaniem rodziców partnera. To całkiem mocno podniosło mnie na duchu.
Siostry Louisa okazały się miłe i radosne tak jak on. Myślę, że mogły mnie trochę polubić, a Felicite ma całkiem dobry gust filmowy i wypowiada się ładnymi słowami. Miło słucha się jej wypowiedzi.
Rozmawiałem o czymś z Norą jakiś czas temu i postanowiłem, że to ten dzień. Odważę się i poproszę, by Lou został ze mną na całą noc. Naprawdę chciałem się do niego przytulić i być bliżej, niż kiedykolwiek wcześniej. Myślałem jeszcze o czymś, ale na razie zrobię ten jeden krok i zobaczę, co z tego wyjdzie.
Mam nadzieje, że Louis mnie nie zawiedzie i zgodzi się ze mną zostać. Kocham go i to chyba najważniejsze, co chciałem dzisiaj napisać. Może jeszcze to, że przekraczam kolejne bariery właśnie dla niego i czuję się szczęśliwszy, niż kiedykolwiek wcześniej.
    *Tove Jansson 
16 notes · View notes
forthedarkmessiah · 7 months
Text
Wieczór na łące
Rozpoczyna się nieśmiało pierwszy letni wieczór. Zmęczone dwunastogodzinną pracą słońce chyli się ku horyzontowi, zalewając go purpurową posoką. Nie przeszkadza mu w tym najdrobniejszy strzęp obłoku. Złota poświata kładzie się wśród bujnych traw i kwiatów łąki, wydobywając z nich coraz dłuższe cienie. Jest ciepło, nawet bardzo, jak na tak wczesne lato. Od czasu do czasu daje o sobie znać delikatny powiew, przeczesując niewidzialnymi palcami źdźbła. Po wschodniej stronie nieba można dostrzec pierwsze niewinne gwiazdy. Swoją obecnością szczyci nas nadgryziony księżyc.
Lecz my nie przejmujemy się nadchodzącą nocą. Wypoczywamy na dużym kocu w szkocką kratę. Leżysz wygodnie, z rozprostowanymi nogami, wspierając się na łokciach. Spoglądasz niewidzącym wzrokiem w dal, ssąc od niechcenia źdźbło trawy. Ja waruję u twojego boku, z głową złożoną na twoich z lekka kościstych kolanach. Mogę przyglądać ci się ukradkiem, jak marszczysz czoło i wyraźnie się nad czymś zastanawiasz.
– Jesteś tam? – zapytuję ostrożnie i niewinnie. Sprawiasz bowiem wrażenie nieobecnego duchem.
Potrzebujesz trochę czasu, aby oderwać się od absorbujących myśli. Wypluwasz źdźbło i skupiasz na mnie uwagę. Przez chwilę wyglądasz tak, jakbyś zobaczył mnie po raz pierwszy.
– Słucham? Mówiłaś coś? – odpowiadasz pytaniem na pytanie. Twoje wysokie czoło wciąż przecinają zmarszczki.
– Tak. – Biorę głęboki wdech. Moje serce goni jak oszalałe. – Jak myślisz, co czeka na nas tam, za granicą życia i śmierci? Co się dzieje z człowiekiem, kiedy zamilknie jego serce, kiedy krew przestanie płynąć w jego żyłach, kiedy już nigdy nie zaczerpnie oddechu? Jak myślisz, o co tutaj chodzi?
Potrzebujesz chwili, aby znaleźć właściwe słowa.
– Wiesz, czasem zdarza mi się o tym myśleć. Co sądzę na ten temat? Myślę, że każdy dostaje to, w co wierzy i na co zasługuje. Jeśli wierzysz w brak Boga – po śmierci zastaniesz tylko pustkę. Jeśli jednak uważasz, że nie jesteśmy samotni i osieroceni, na pewno spotka nas coś pięknego, coś, czego nie sposób opisać zwykłymi słowami, co nie mieści się w myślach. A co ty o tym sądzisz, mała?
Zagryzam wargi, zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu zdobywam się na odwagę.
– Moim zdaniem, musi istnieć coś więcej. Wydaje mi się, że nie jesteśmy sami. Załóżmy, że nie ma żadnej siły wyższej… To niedopuszczalne, żeby wszystko kończyło się wraz z nami. Wszechświat nie może być przypadkiem, nie może zmierzać ku pustce. To niewiarygodne, aby z człowieka pozostawało tylko wspomnienie. Musi, MUSI być coś jeszcze! – Uch, trochę ponoszą mnie emocje. Oddycham szparko, czuję, jak na moje policzki wstępuje rumieniec. Zwracam ciało ku tobie. – To wszystko nie może dziać się bezmyślnie, bez wyższego celu. Choć możemy tylko gdybać, to ufam, że pewnego razu spotkamy naszych bliskich zmarłych. Wiesz, czuję się bezpieczniejsza, gdy myślę w taki sposób.
Zapada głęboka cisza. Ponownie układam się u twojego boku, wspierając potylicę o twoje uda. Nie sprawiasz już wrażenia pogrążonego w rozważaniach. W pewnym momencie, zupełnie niespodziewanie, unosisz rękę w stronę ciemniejącego nieboskłonu. Sprawiasz wrażenie, jakbyś chciał schwytać coraz odważniejsze gwiazdy.
– Widzisz, mała? – przemawiasz ostrożnie, z rezerwą. – Wszystko jest tak blisko. Zdaje się, że zaciskam palce na niebie. Ze wszystkim jest bardzo podobnie. Wystarczy przytulić się do drzewa, aby odkryć pulsujące w nim istnienie. Wystarczy, że wyszeptamy imiona gwiazd, żeby oswoić wschodzącą noc. Nie bój się chodzić po wodzie – obiecuję, że nie utoniesz. Mała, możesz wszystko, wszystko, czego pragniesz. Piekło ma miejsce wyłącznie w twoim umyśle. Uwierz mi, świat cię kocha. Bóg cię kocha. Nie jesteś tutaj sama, czuwają nad tobą piękne anioły. No i ja, jeśli uda ci się w to uwierzyć.
Podrywasz się nagle, strącając mnie ze swoich kolan. Klękasz obok, chwytasz w dłonie moją twarz. Nasze oczy dzieli kilkanaście centymetrów. Czuję na policzku świeży, tchnący cynamonem oddech. Wpijasz się wzrokiem w moje oblicze.
– Mała, pragnę zadedykować ci wszechświat. Pragnę, żebyś przeszła na drugą stronę tej czarnej, wartkiej rzeki. Proszę, zbliż się do mnie, do mojego serca – chcemy dla ciebie dobrze. Słyszysz, jak szepce nadchodzący wieczór? Carpe diem, moja miła. Nie zapominaj, że posiadłaś w życiu to, co najważniejsze: spełnioną samotność. Od ciebie wszystko zależy. Słodka… – Wciąż nie odrywasz ode mnie oczu, tak, jakbyś chciał zapamiętać moje rysy twarzy na zawsze. – Pragnę, abyś podążała za mną. Żebym to ja podążał za tobą. Czy nie widzisz, że w tym wszystkim obecny jest boży palec? Mała, zanim zaśniemy tej nocy, obiecaj mi jedno: wspólnymi siłami odkryjmy prawdę. Uwierzmy, że jesteśmy silniejsi od złej niemocy. Zaufajmy łzom, które nas przepełniają. Słyszysz, mała?
Nie odpowiadam. Jestem pod znacznym wrażeniem twoich słów. Nie spodziewałam się, że umiesz mówić tak wyjątkowo. Jako że nie znam trafnej riposty, ujmuję w dłonie twoją kochaną twarz. Podnoszę lekko głowę, aby odszukać twoje usta.
Tak. Z pewnością jest coś więcej oprócz martwej ciszy i lodowatej przepaści. Tam, po drugiej stronie, na pewno czeka na nas coś jeszcze. Czy nie słyszymy szelestu kroków na tym nierównym, wyszczerbionym trotuarze? Czy nie czujemy, jak blisko nam do księżyca? Wciąż łykamy łzy, ale są to łzy słodko–kwaśne. Nie wierzymy w ból, nie wierzymy w samotność. I choć przepełnia nas tęsknota za snami, zrozumiemy sens obopólnej egzystencji.
Pora wstawać, mój najmilszy. Słowa są zbyt blisko, myśli – zbyt daleko. Zaraz zapadnie zmrok, nie odszukamy drogi powrotnej. Musimy iść, żeby jutro móc znów się odnaleźć. Nie mamy wyjścia, powinniśmy stawić czoła północy. Jutro tutaj wrócimy, możesz mi wierzyć. Wszystko będzie na swoim miejscu, przekonasz się. Wspólnymi siłami zerwiemy maskę z oblicza miłości. Doszukamy się melancholii, która nas pokrzepi. Trzymając się za ręce, udamy się na drugą stronę świata. I będzie tak, jak zawsze.
Kocham cię, miły. Dziękuję, że mogę ci o tym powiedzieć. Pewnego dnia przebudzimy się w lepszym czasie. Powitają nas piękniejsze pragnienia. Chodź, mój drogi. Pora wstawać… Pora, aby doczekać się jutra. Nie, nie samotność jest nam pisana. Nie. Nasze słowa tętnią zgodnym rytmem. Wzruszenie zaciska się na gardle, łzy napływają do myśli… Dziękuję. Dziękuję, że jesteś tak blisko, na wyciągnięcie oddechu. I niech tak pozostanie. Aż do końca.
Tumblr media
1 note · View note
wolcichyczas · 5 years
Text
2019/08/13
Objawienie Jana 20:1-15
I widziałem anioła zstępującego z nieba, który miał klucz od otchłani i wielki łańcuch w swojej ręce.  2 I pochwycił smoka, węża starodawnego, którym jest diabeł i szatan, i związał go na tysiąc lat.  3 I wrzucił go do otchłani, i zamknął ją, i położył nad nim pieczęć, aby już nie zwodził narodów, aż się dopełni owych tysiąc lat. Potem musi być wypuszczony na krótki czas.  4 I widziałem trony, i usiedli na nich ci, którym dano prawo sądu; widziałem też dusze tych, którzy zostali ścięci za to, że składali świadectwo o Jezusie i głosili Słowo Boże, oraz tych, którzy nie oddali pokłonu zwierzęciu ani posągowi jego i nie przyjęli znamienia na czoło i na rękę swoją. Ci ożyli i panowali z Chrystusem przez tysiąc lat.  5 Inni umarli nie ożyli, aż się dopełniło tysiąc lat. To jest pierwsze zmartwychwstanie.  6 Błogosławiony i święty ten, który ma udział w pierwszym zmartwychwstaniu; nad nimi druga śmierć nie ma mocy, lecz będą kapłanami Boga i Chrystusa i panować z nim będą przez tysiąc lat.  7 A gdy się dopełni tysiąc lat, wypuszczony zostanie szatan z więzienia swego  8 i wyjdzie, by zwieść narody, które są na czterech krańcach ziemi, Goga i Magoga, i zgromadzić je do boju; a liczba ich jak piasek morski.  9 I ruszyli na ziemię jak długa i szeroka, i otoczyli obóz świętych i miasto umiłowane. I spadł z nieba ogień, i pochłonął ich.  10 A diabeł, który ich zwodził, został wrzucony do jeziora z ognia i siarki, gdzie znajduje się też zwierzę i fałszywy prorok, i będą dręczeni dniem i nocą na wieki wieków.  11 I widziałem wielki, biały tron i tego, który na nim siedzi, przed którego obliczem pierzchła ziemia i niebo, i miejsca dla nich nie było.  12 I widziałem umarłych, wielkich i małych, stojących przed tronem; i księgi zostały otwarte; również inna księga, księga żywota została otwarta; i osądzeni zostali umarli na podstawie tego, co zgodnie z ich uczynkami było napisane w księgach.  13 I wydało morze umarłych, którzy w nim się znajdowali, również śmierć i piekło wydały umarłych, którzy w nich się znajdowali, i byli osądzeni, każdy według uczynków swoich.  14 I śmierć, i piekło zostały wrzucone do jeziora ognistego; owo jezioro ogniste, to druga śmierć.  15 I jeżeli ktoś nie był zapisany w księdze żywota, został wrzucony do jeziora ognistego.  
Szatan jako mistrz umysłu dostaję najcięższą karę.Objawienie Jana 20 jest pierwszym miejscem gdzie jest napisane, że panowanie mesjanistyczne będzie trwało tysiąc lat. Wszystkie stwierdzenia w Biblii przed tym fragmentem  nie  określają jak długie jest to wydarzenie. Numer „tysiąc” jest powtórzony sześć razy w tym rozdziale. To daję nam do zrozumienia, że ta liczba ma być rozumiana jako rzecz dosłowna, a nie symboliczna. ( Niektórzy się kłócą, że Era Kościoła jest „ królestwem” i, że w jakimś sensie Szatan aktualnie jest związany.) Być może Bożą oryginalną długością życia człowieka było właśnie tysiąc lat. Adam zgrzeszył i umarł w „ dniu” ( mniej niż 1,000 lat) w którym zgrzeszył. Teraz gdy Chrystus powraca ogród Eden zostaję odnowiony a w tym się zawiera też przedłużenie długości życia człowieka. Prorok Izajasz popiera twierdzenie tego , że człowiek, który zostaję zabity przez Chrystusa za nieposłuszeństwo mając sto lat tragicznie umiera jako „dziecko” (Izajasza 65:20). Chrystus nie będzie tolerował  żadnego otwartego buntu. Duch Święty będzie wylany na każde ciało i świętość będzie znakiem rozpoznawczym w tym czasie. Pomimo tych niesamowitych warunków będą ludzie, którzy urodzą się w tym długim okresie historii i będą otwarcie dostosowywać się do nakazów Jezusa. Jednak nigdy szczerze nie wyznają, że Chrystus jest Panem ich osobistego życia. Na końcu tej początkowej fazy mesjanistycznego królestwa Szatan zostanie uwolniony na krótki okres czasu. To będzie jego ostatnia okazja żeby wywołać bunt na świecie. Ojcowi kłamstwa znów uda się zwieść ludzi mających dziedziczną grzeszną naturę do przyłączenia się do jego sprawy pomimo tego, że wydawało się to niemożliwe. Jan widzi ostatnie sądy, których rezultatem jest to, że grzesznicy w każdym wieku otrzymają sprawiedliwy wyrok i przypisaną karę w piekle. 
Krok Życiowy 
W Słowie Bożym istnieją tylko dwie opcje. Jesteśmy zbawieni i stajemy się częścią „ pierwszego zmartwychwstania” (Stary Testament, Nowy Testament, Wielki Ucisk, święci w tysiącleciu) albo nie jesteśmy zbawieni i będziemy częścią „drugiej śmierci.”
1 note · View note
poiverine · 6 years
Text
You have married an Icarus
Kalila powoli odeszła od tonącego w karmazynowej poświacie wychodzącego na zachód okna jej pięknego salonu. Z trudem przyszło jej oderwanie wzroku od zasnutego czerwienią i złotem nieba, nie dlatego, że widok w ten sposób zachodzącego słońca był dla niej czymś nowym, niedostępnym, niepowtarzalnym – odkąd tylko pamięta, dzień zawsze kończył się tutaj w ten sam, niepokojąco spokojny w swej krwawej oprawie, sposób – ale dlatego, że wiedziała, że gdy tylko się odwróci, będzie musiała spotkać się ze zmęczoną, zbolałą twarzą młodszego brata, który tylko w ciągu ostatni paru tygodni musiał postarzeć się o kilka dobrych lat. 
Felib natomiast zdawał się nie dostrzegać niczego, co działo się w tym momencie za oknem; Kalila mogłaby się wręcz założyć, że mężczyzna nie zobaczyłby nawet jej, gdyby stanęła naprawdę blisko. Jego palce błądziły bez sensu po brzegach porcelanowej filiżanki, w której zalegała nietknięta, zimna już herbata imbirowa. Ciemne kosmyki opadły mu na czoło – przez chwilę Kalila zastanawiała się, czy gdy widziała go uprzednio, również tu i ówdzie przetykały je srebrne pasma - przysłaniając szeroką zmarszczkę formującą się na czole.
Kobieta westchnęła ciężko; dla niej to też nie były łatwe dni i trudno było jej nie okazać słabości.
- Nie wygłupiaj się, Felib. – Kalila pochyliła się nad bratem, dotykając delikatnie jego kolana, po części by dodać mu otuchy, a po części, żeby przyciągnąć jego uwagę. - Jeśli nie chcesz jeść, powinieneś przynajmniej to wypić.
Jeszcze ostatni raz pomyślała dziś o zachodzie słońca za jej plecami, kiedy podniosły się na nią bursztynowe oczy nabiegłe krwią od zmęczenia i łez. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby miał spróbować się do niej uśmiechnąć, ale zamiast tego coś na jego twarzy rozjaśniło się tylko na chwilę, a później znów pociemniało.
- Tak mi przykro – jasnowidzka spuściła wzrok – Nie wyobrażam sobie nawet, co musisz teraz czuć…
- Myślisz, że to moja wina?
Z tymi słowami, Kalila poczuła, jak coś w jej klatce piersiowej zaczyna się kruszyć. Spojrzała na brata szeroko otwartymi oczyma i nie mogłaby sama sobie przysiąc jakie emocje malowały się teraz na jej twarzy. Tymczasem twarz jej brata pozostawała niezmiennie smutna i okrutnie poszarzała. Pomyślała, że przypomina jej teraz twarze męczenników na obrazach albo żebraków w najbrudniejszych zakątkach Omanu i zastanawiała się, czy tę rozpacz można jeszcze pogłębić. Jej wzrok przesunął się po porzuconej na stoliku filiżance i przeszło jej przez myśl, że w pewnym momencie potłuczona porcelana nie daje się już kruszyć na mniejsze kawałki.
- Gdybym tam był, Lila…- mężczyzna ciągnął swoim słabym, zachrypłym od żalu głosem – Może nie doszłoby...Cholera, za miesiąc bralibyśmy już ślub, wszystko było gotowe! Dlaczego on...Dlaczego nalegałem tak na ucieczkę...Alphard przecież nie chciał, a ja…
Słowa Feliba gubiły się zagłuszane przez zduszony szloch, próbując dogonić sens, którego w całej tej historii brakowało.
- Dlaczego mi to zrobił? - Oczy Feliba – ciemne, nagle prawie czarne i zupełnie jakby oderwane od obrazu jaki tworzył; od mokrych od łez policzków, pomiętej koszuli i siwych pasm we włosach – przeszyły Kalile na wylot zostawiając za sobą piekące rany. - Dlaczego mnie zostawił?
Tego samego ranka, zaledwie kilka godzin wcześniej, Felib pojawił się w drzwiach jej domu w taki sposób, w jaki nie widziała go już od bardzo dawna – samotnie. Już wcześniej dostała jego listy (straszne, straszne listy, z których wręcz lakonicznego tekstu biła bezradność), ale dopiero, kiedy na własne oczy zobaczyła rozbitą postać młodszego brata, dotarło do niej ich faktycznie znaczenie.
Alphard Black nie żył, a wszystko, co przy nim znaleziono to pusty kieliszek po winie. Żadnej wiadomości, żadnego listu. Żadnej leżącej na poduszce obrączki, mówiącej krótkie „zwracam”. Niczego, co uczyniłoby tę sprawę prostszą, ale Alphard Black w końcu nie był prostym człowiekiem, prawda? Co najwyżej kolejnym rozpuszczonym chłopcem, który popełnił samobójstwo we własnym domu…
- Pokochałeś prawdziwego Ikara, Felib. – Kalila nie chciała, by brzmiało to jak „a nie mówiłam”, czy „ostrzegałam cię, że ten chłopak złamie ci kiedyś serce”; jeśli jednak taki ton faktycznie pojawił się w jej głosie, młodszy czarodziej zdawał się tego nie dostrzegać. - Miał piękne skrzydła, ale poleciał zbyt blisko Słońca.
- Nie pamiętam już jak spojrzeć na Słońce bez niego…
2 notes · View notes
cwizewicz · 6 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Gdyby jakiś malarz wpadł na pomysł namalowania takiego nieba to gawiedź pukałaby się w czoło,a jednak.foto.M.Ć.
3 notes · View notes
nikolet00 · 3 years
Text
Ja
tak wiele ludzi
choć oczy ślepe
ty widzisz
siebie
Konsumpcjonizm.
Egoizm.
Nasz marsz.
nasz świat to my
każdego jest nim
Jesteś komórką
setką tysięcy
miliardy
innych od siebie
lecz wciąż tych samych?
błysk
patrzysz w górę
Lustro nieba
widzisz siebie
mrówkę
mrowiska
nie ma ja
wiec go szukasz
niczym fala morza burzy
budzisz ciało
budzisz umysł
i wyłaniasz się bez dna
schylasz czoło
ciepłą dłonią
ciałem żywym
Dotykasz ziemie
Ziema Ciebie
Całość.
Wieczność.
To jest
Ja
0 notes