Tumgik
#biżuterii
p33rfekcja · 25 days
Text
MOTYLKI!!!!
Mówiłam wam, że mam w planach robić więcej biżuterii inspirowanej aną, więc jest ten naszyjnik!! Wstawiłam już na v.in.ted nazwa : jakas.altka
Tumblr media Tumblr media
67 notes · View notes
myslodsiewniav · 2 months
Text
Mam dni płodne i tylko to mnie usprawiedliwia xD 🫠 + prośba o polecenia z kilku dziedzin❤️🫡
26.07.2024
Robię sobie dziś projekcik (tatuaż projektuję), zaraz wychodzę z psórcią i książką na uszach do parku, aby się poruszać i zrelaksować.
Miło jest mi dziś, piątkowy poranek, wolny.
Myślami wracam do rozkminki na temat Rodu Smoka, warsztatów artystycznych i innych aspektów projektowych, które wydają się na ten moment lepsze niż poszukiwanie darmowego w zupełności narzędzia do zarządzania projektem trwającm 6 mc dla 4 osób. A robię to w każdej chwilii od zakończenia pracy biurowej do kolacji przez ostatnie 3 dni. Masę czasu straciłam na to. Rzecz w tym, że wszędzie dopiero po rejestracji widzę biało na czarnym, że chociaż Asana czy Trello, czy pierdyliard innych programów/narzędzi ma na oficjalnej stronie info, że w opcji free można tworzyć zadania i zespół, to okazuje, że zaproszenie do zespołu członków tego zespołu ZAWSZE jest płatne xD (czyli mogę sobie stworzyć plan działania projektu z którego mogę korzystać tylko ja, reszta co najwyżej może patrzeć, albo - O ZGROZO - pisać do mnie z prośbą bym w ich imieniu zaznaczyła wykonanie ich zadań. Toż to bez sensu! To miało zaoszczędzić czas, a nie namnożyć dupogodzin do zrobienia). No i kurwa, zajebiście, tracę czas na przedzieraniu się przez chujową komunikację producentów narzędzi do zarządzania, aby ostatecznie ZNOWU musieć przenieść projekt do 100% darmowego excela w dysku Google, tak by wszyscy mogli uczestniczyć w projekcie i zaznaczać realizację tasków. A to mnie wkurza, bo MAM DOŚĆ EXCELA, to jest dziubanie 1:1 jak na kartce papieru, chcę bardziej zautomatyzowanego narzędzia! Na 6mc za free dla zespołu 4 os. Ktoś? Coś? Cos polecacie? Aż się wkurzyłam pisząc o tym. Znowu. Od dwóch dni się na to wkurzam.
Chętnie przyjmę polecenia.
Wracając: słuchałam podcastu popkulturalnego, moje myśli krążą wokół tematu cosplayów, nauki tworzenia ciuchów (cospleyowych), aż do ostatniego epsa Rodu Smoka. Produkcja HBO zawsze powodowała we mnie rozkminianie kostiumów, jakie noszą bohaterowie... a potem jakich NIE NOSZĄ. I bardzo żywo wróciła mi w pamięci scena z chyba 3 lub 4 epsa, w której obnażony Aemond wstaje przed bratem i jego kolegami, którzy go zaskoczyli podczas wizyty w burdelu, a potem odchodzi... Zaskakująco mocna scena, zaskakująco hymm... miałam silny dysonans na tej scenie: jednocześnie widzimy nagiego bohatera, w jego najbardziej bezbronnej chwili i obnażonego, jak tylko się da. Coś we mnie poruszyło ten dziecięcy wstyd: że rodzeństwo zobaczy Cię na golasa, kiedy robisz coś bardzo intymnego. Aż zaciskam zęby, przeszywają mnie ciary żenady. Przecież to najgorszy z dziecięcych koszmarów! W tym momencie, jako widzka kibicowałam Aemondowi mimo wszystkich jego dotychczasowych chujowych zagrań, bo jednak jest nękany przez brata... Ale reakcja tego człowieka to nie reakcja dziecka, to jest kręcone jak "super hero landing" - jako moment jego chwały mimo oczywistego naruszenia chwili intymności i bezbronności. (Przy tym Aemond znowu robić coś chujowego, ech...). Zarazem kręcone jest to tak i daje taki vibe, jakby właśnie w tej nagości i w tej bezwzględnej prawdzie o człowieku jakim jest bez ubrań, tytułów, biżuterii - że on właśnie zaprezentował się w pełnej zbori. Autentycznie miałam dysonans - widzę pięknego, nagiego człowieka i zarazem mam wrażenie, jakbym patrzyła na kogoś uzbrojonego, niezniszczalnego. Wizualny oksymoron po prostu - świetnie to nakręcono. Zresztą komentarz aktora, Ewana Mitchella to w zasadzie przyznanie, że w tej scenie on wykonuje niewiele "na twarzy" by przywdziać tą "fasadę" - yeah, to widać, ale jeszcze bardziej to czuć. Czapki z głów.
Niemniej mam dni płodne ewidentnie, dziś o tej scenie pomyślałam i przypomniało mi się - aż parsknęłam śmiechem - jak bardzo sexy ta scena jest xD.
Jak tą scenę oglądałam w ogóle nie miałam takich myśli czy wrażeń, a dziś NAGLE wspomnienie tej sceny co rusz wskakuje mi przed oczy i tylko "damn, so hot young man!" xD i myślę o tej scenie mimochodem wciąż i wciąż. I sama z siebie się śmieję, bo jednak to zabawne. xD Co całkiem bawi - hormony rządzą moją podświadomością dzisiaj. xD I dziś też dni płodne. xD
Tumblr media Tumblr media
Dla kontekstu i na swoją obronę xD przypomnę, że moja dzisiejsza reakcja jest tym dziwniejsza, że: "House of the Dragon's Sex Scenes Are Unsexy by Design" - sceny seksu lub nagości zawsze są w tym serialu po coś, nie dla bycia "sexy" czy karmienia potrzeby widza by tylko oglądać ładnych ludzi xD
A skojarzeniami (prowadzona tym zażenowaniem reakcją własnej podświadomości, trochę zawstydzeniem tą reakcją, trochę śmiechem na pokrycie tego zażenowania wobec bądż co bądź niewłaściwych uczuć względem innego osoby, której nie znam, a która świetnie zagrała swoją rolę; i zarazem gdzieś między zapewnianiem siebie samej, że to okay tak czuć wobec drugiego człowieka, że to nie jest uprzedmiotowanie, bo cokolwiek moje instynkty teraz dyktują, to intelekt i tak prowadzi w tym przypadku przesiew myśli: to jest zajebiście nagrana i zagrana scena po prostu) nagle dotarłam do uwagi mojej siostry sprzed tygodnia. I znowu: śmiechnęłam na to wspomnienie, bo mnie zaskoczyła xD
Rodzinne niesnaski z gałęzią rodziny z Niemiec trwały itp. Moja kuzynka - bo nawiązała ze mną kontakt kuzynka, córka siostry mojego taty, tej pary, która opiekuje się teraz babcią i spotkanie z którymi sprowokowało we mnie sporą rozkminę - zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego co jest jej przywilejem, a co nie xD zapytała mnie skąd ja wiem, że ona buduje dom. Bo przecież ona dotąd nikomu nie mówiła o tym, że będzie budować dom. A na pewno nikomu z Polski. I teraz się martwi, że wszyscy będą wiedzieć (🤨!? Ale, że o co chodzi?), a chociaż nie chce tego trzymać w sekrecie (znowu - to w czym problem? 🤨) to też nie chce, żeby ktokolwiek z rodziny z Polski wiedział o tym zbyt szybko (🤨?! Ale, że co? Nie kminię tych części...), bo ona jeszcze nie wie czy w tym domu zamieszka sama czy po prostu będzie go taktować jako inwestycję na przyszłość - może go sprzeda, a może będzie najmować (tą część rozumiem i probsuję - spoko pomysł, bez względu na to co zadecyduje).
Nie kryję - czuję się zamotana tymi informacjami, bo coś tam głębiej jest na pewno, ale nie widzę z czego wynikają obawy lub przekonania, a kuzynka nie chciała wyjaśniać. No i jej prawo, ok. Ale po mojej stronie i po moim końcu dostępnych danych zostało mi znowu wznieść brwi wysoko ze zdziwienia: kolejna osoba z ich gałęzi rodziny nie łączy faktów odpowiedziałam "Przecież mój tata będzie w przyszłym miesiącu pracować u ciebie na budowie".
Na co kuzynka, trochę zaskoczona, trochę nerwowa - jakby właśnie do niej dotarło, że mój tato może ROZMAWIAĆ z córkami - przyznała "Ooops, a no tak!" i zaraz dodała, że "ciiiii" i wyjaśnienie, że ona oficjalnie nie ma pojęcia kto będzie pracować przy budowie jej domu, bo to wszystko organizuje i opłaca jej tata. Z jednej strony przyznała, że nieoficjalnie wie, że będzie u niej pracował mój tata, a z drugiej - że ona nie wie nic na ten temat, ona nie zajmuje się opłatą ekipy, ona kupuje tylko materiały, a resztę opłaca jej tata. I dużo uśmiechniętych emotek. I od razu info, że w tej chwilii w Niemczech, u nich, pojawił się już na jej budowie jej daleki kuzyn (na potrzeby tego wpisu nazywany Silvanem) i wyjaśniła mi we wiadomości, że również "oficjalnie" była zaskoczona, widząc tego kuzyna, specjalistę w zakresie budownictwa, bo "oficjalnie" nie wie przecież, że dla niej pracuje.
Nie wiem o co chodzi z tym "oficjalnie" i "nieoficjalnie" w przypadku, gdy rozmawiam z 35-letnią kobietą, która buduje dom za własne pieniądze również wsparta przez rodziców. To brzmi jakbym rozmawiała o jakichś zasadach etykiety z czasów regencji - co wolno przyznać, że się wie, a czego nie wypada przyznać, że się wie. Itp.
I to przywilej, że jej tata płaci za wykonanie roboty - mam wrażenie, że ona tego nie widzi.
Opowiedziałam o tym siostrze dając w ogóle catchup do sytuacji o której rozmawiałyśmy przez telefon - tj. o odwiedzinach u babci.
Siostra przyznała - też bez wielkich emocji czy złości - że kuzynka zachowuje się jak dziecko i nie dostrzega swojego przywileju, bo chyba nigdy nie musiała go dostrzegać. Że ta rodzina nasza z Niemiec ma jakieś takie inne powody do czucia nostalgii i tęsknoty niż my - lubią wspominać jak byli od nas w lepszej sytuacji z początku zmian ustrojowych i bardzo ich nie cieszy, że polska i Polacy stanęli na nogi, że praca tu jest uczciwa, towary dostępne, a także, że można żyć i budować się na poziomie nie odbiegającym od tego w innych miejscach Europy. Wkurza ich, że nie mogą czuć się lepisi? Nie wiem.
Nie rozkminiałyśmy tego bardziej - już podczas spotkania z siostrą wymieniłam tylko swoje wrażenia i update od osób z rodziny, które mnie zalały informacjami (a w zeszłym tygodniu było tego dużo, byłam tym przygnieciona), ona podała mi na spokojnie swoje doświadczenia i rozkminy, zgodnie stwierdziłyśmy, że z tego wyłania się dość jasny obraz: my nie myślimy o niemieckich krewnych zbyt często, bo mamy swoje życie. Od nich nie wychodzi zbyt często kontakt - to my, Polska część rodziny dbamy o to by się do nich odezwać i to taż luz, bo jesteśmy dorośli i mamy swoje gnające życia, pracę, niektórzy dzieci, choroby itp (w zasadzie w naszym pokoleniu kontakt z niemiecką gałęzią utrzymuję ja -nr6- bo mam kontakt z najmłodszym kuzynem -nr9- i sporadycznie z jego starszą siostrą -nr7-, a mieszkająca w Polsce kuzynka nr 2 utrzymuje kontakt z najstarszym kuzynem -nr3- mieszkającym w Niemczech, z którym ja dla kontrastu wcale nie mam kontaktu). O ile nie wiemy czy rodzina z Niemiec ma jakies uczucia wobec nas przez resztę roku(bo i skąd?), to przy każdej ich wizycie wylewa się z nich żal, że u nas nie jest "jak kiedyś" - i to też jakaś taka bigoteria lub dychotomia (nie wiem, które słowo w tym przypadku zasadniejsze), bo z jednej strony są źli, że nie jest u nas tak źle i biednie, jak było w latach 80-90, a z drugiej, widząc, że jest u nas dostatniej, lepiej niż te 35-40 lat temu są też źli, że nie żyje się nam na takim samym poziomie jak osobą żyjącym w Niemczech. Z jednej strony jesteśmy zbyt bogaci (🤨?) i jest nam zbyt dobrze w stosunku do tego co zostało opuszczone przez emigrantów i zarazem wkurwia ich, że nam wystarcza to jak jest teraz, a nie chcemy "czegoś więcej" przy czym to więcej to właśnie dołączenie do nich w emigracji 🤨...
Bardzo to dziwne.
Do mojej siostry - też się w zeszłym tygodniu dowiedziałam - ciocia i wujek z Niemiec również 2 tygodnie temu robili wycieczki personalne i prztyczki, które miały pokazać, że sis i Szwagier mogliby mieć lepiej, a mają gorzej (w mniemaniu wujka i cioci). Jeszcze rok temu namawiali siostrę i Szwagra do emigracji (żebym była dobrze zrozumiana: wspieram cokolwiek sis i Szwagier postanowią, to okay, że mają pomysły na siebie, różne, emigracja też jest ok jeżeli tak zadecydują) - przy czym wujek wyjaśniał wtedy wszem i wobec, że tylko ich para spośród naszego pokolenia żyjącego w Polsce ma szanse na wielką karierę w Niemczech, bo tylko oni są dość zaradni i inteligentni (żeby nie było: mnie też jakieś 7 lat temu próbował ściągnąć do Niemiec i "pokierować moim życiem", perorował, że pomógłby mi z pracą, z najęciem mieszkania, z nauką języka, ale w zamian za to miałabym pytać go o pozwolenie na zawarcie znajomości, musiałby weryfikować kto może zostać moimi przyjaciółmi, na co wydaję własne zarobione pieniądze, również miałabym go prosić o wyjście na randkę itp. Wkurwiłam się wtedy, bo to była reakcja wujka na wiadomość, że zerwałam z chłopakiem narkomanem... Serio, zerwałam z typem, który chciał mnie kontrolować, a wujek proponuje mi, że dla mojego dobra będzie mnie kontrolował, ale lepiej niż mój ex, no kurwa, wiadomo, że się wkurzyłam i tą propozycję odrzuciłam, wybrałam terapię i stawanie na własne nogi SAMEJ - wujek wtedy uznał, że głupio postępuję. Ja mam inne zdanie na ten temat). A teraz perorowali, że siostra i Szwagier źle wychowują dziecko (dlaczego? Bo moja mama i tata codziennie spędzają po 1 h z wnukiem, a zdaniem cioci i wujka powinni w tym czasie odpoczywać i zwiedzać świat - tato zapytał "za co!?" co zawisło w pełnym pogardy milczeniu). A najgorsze, że uznali, że mój siostrzeniec jest, uwaga, ZA GRUBY, tak, ZA GRUBY i że moja siostra go źle karmi. To wkurwiło moją siostrę wtedy, ale jak mi to opowiadała to nawet nie podniosła głosu, raczej z rezygnacją i z dystansem do tego podeszła. Że widzi, że to nie ma sensu i nie pozwoli krzywdzić swojego dziecka - chłopiec ma 11 miesięcy i jest we właściwej wadze dla swojego wieku. Sis stwierdziła, że nie pozwoli wtłoczyć malca w to co wtłoczono nas - w dyskutowanie na temat tego, że jesteśmy za grube. A przez większość życia nie byłyśmy. Ech. I luz.
Anyway - co mnie rozbawiło xD
Otórz sis słuchając mojej relacji rozmowy z kuzynką zmarszczyła czoło na wieść, że -dajmy na to, zmyślam imię - "Silvan już u nich" zapytała "A kto to Silvan? Powinnam znać?". Wyjaśniłam jej, że to przecież kuzyn naszej kuzynki od strony jej ojca - więc nie nasz kuzyn, ale osoba, którą mimo chodem znamy. Siostra dalej próbowała sobie przypomnieć kto to u licha ten Silvan. Czy ona go widziała kiedykolwiek? Czy ja jestem pewna, że ona typa zna?
W tam czasie - mój obecny przy rozmowie narzeczony - już się śmiał z tego, że nawet moja siostra gubi się w zawiłościach naszego drzewa genealogicznego i pokrewieństw. Nie jest jedyny! xD
Przypomniałam siostrze to zdarzenie z którego ja najwyraźniej wspominam Silvana: to był młody chłopak, w wieku jakoś kuzynki nr 2, czyli o 8-14 lat starszy od nas. Czyli z naszej perspektywy z tamtego lata po prostu stary, dorosły chłop, który pracował na budowie w domu babci, gdy wujkowie dobudowywali piętro w domu, jakoś lato '98-'99. W jakiś sposób jest spokrewniony ze szwagrem naszego taty.
Podczas, gdy my (tj. maluchy w rodzinie): siostra, ja, kuzynka równolatka i jej młodszy brat, bawiliśmy się na wsi, graliśmy w różne gry na ogrodzie, chodziliśmy do lasu na jagody i grzyby, całe dnie jeździliśmy na rowerach lub rysowaliśmy (mieliśmy 7-11 lat) w tym czasie główna działka należąca do rodziny, na której stał dom dziadków była placem budowy. I na tej budowie wyróżniał się młody chłopak, który nawet spocony i brudny wyglądał jak z 6 członek Backstreet Boys w przerwie między kręceniem kolejnych teledysków. xD
Serio.
Pamiętam, że typ miał hustę (zawsze) i pieszczochy (czasami) na nadgarstkach, zawsze nosił szerokie spodnie bojówki z zawsze wypchanymi kieszeniami, ZAWSZE chodził bez koszulki eksponując umięśnione ciało. Miał proste, ciemne, lśniące włosy sięgające ramion, czasem wiązał z tyłu kitkę, ale częściej wiązał czerwoną bandanę na głowie tak, aby przytrzymywała włosy i okrywała głowę przed palącym słońcem.
Będąc sobą oczywiście najbardziej w pamięci utkwiły mi jego włosy. Proste jak druty i lśniące xd to dla mnie było w nim najbardziej fascynujące. Bo lubię włosy u facetów - tj. wtedy nie byłam świadoma, że to będzie cechą, która będzie dla mnie tak istotna w kontaktach romantycznych. Wtedy po prostu ten chłopak wyglądał inaczej niż reszta mężczyzn jakich znałam - i nie wiedziałam, że jest bardziej przystojny, że ma seksy ciało, albo wyjątkowy styl ubioru. Po prostu jako jedyny miał dłuższe włosy i bandanę na głowie. Jakby to był charakter design postaci do animacji/mangii/gry to miałby gość zadatki na postać drugoplanowego pirata.
No i przez tego typa pierwszy raz w życiu obserwowałam, jak moje starsze kuzynki zachowują się debilnie. Dzwoniły do nas, na stacjonarny (jak odbierała babcia, albo ciocia, lub ktokolwiek z dorosłych to prosiły mnie lub moją rówieśniczkę do telefonu xD) i pytały czy to prawda, że pracuje na budowie Silvan, a jeżeli tak, to w jakich godzinach pracuje? I gdzie pracuje? I one mogą wpaść w odwiedziny. A kolejnego dnia kuzynki wpadały w odwiedziny - na co my, maluchy rodzinne cieszyliśmy się jak pojebani xD, gotowaliśmy dla kuzynek specjalne dania, albo planowaliśmy gry z ich udziałem - ale w ogóle nie były zainteresowane zabawą z nami, ani grami, ani jagodami, ani pływaniem, tylko baaaaardzo chciały oglądać postępy na budowie, a jeszcze bardziej chciały, aby im o jakiś belkach czy gładziach opowiadał Silvan. A kolejnego dnia dzwoniły by zapytać czy Silvan coś o nich mówił... Albo odwiedzały nas inne starsze dziewczyny ze wsi babci, albo też będące tam na wakacjach koleżanki kuzynek, które chciały zobaczyć to legendarne ciacho, i też: niby wpadały do nas, jako pretekst, że chcą nas poznać, a tylko czekały, aż pojawi się ten cały Silvan. Interesował je tylko ten typ. I też potem dzwoniły by się upewnić czy może Silvan następnego dnia mówił nam co o nich sądzi... To było taaaakie dziwne, bo poprawiały makijaże, ubierały się w krótkie kiecki i 10 razy sprawdzały czy włosy dobrze leżą nim weszły na budowę (czyli miejsca brudu, pyłu, kurzu). Tak bardzo tego wtedy nie rozumiałyśmy... I tak bardzo czuliśmy się wykorzystani i pomijani...
Doszło do tego, że my, dzieciaki, byliśmy zazdrośni o Silvana (który nie miał chyba pojęcia, że w zasadzie jesteśmy lokalnym punktem informacji jego wielbicielek). Unikaliśmy typa zupełnie (nie było to trudne - on na serio pracował na tej budowie i nie szukał okazji do rozmowy z dziećmi, czasami, jak przechodził obok nas to coś zagadał, albo odrzucił nam piłkę jeżeli wpadła na budowę - minimum kontaktu), żeby w końcu kuzynki i koleżanki kuzynek, nasze nowe "koleżanki", które nawet nie pamiętały naszych imion się od nas odczepiły.
Aż właśnie za którymś razem przyjechała kuzynka nr 2 - to mi utkwiło w pamięci BARDZO - bo ona szczerze się ucieszyła, że nas, młodsze kuzynostwo widzi. I oczywiście w naszych oczach ona też była dorosła - miała 20 lat i była studentką architektury xD. I z podjazdu, przed budową, gdy nas wszystkich wytulała krzyknęła do chłopa na kalenicy "Silvan! Chodź się przywitać!" - bez żadnych pozorowanych przypadków, bez podchodów. Typ zjechał z góry, przywitał ją i zaczęli rozmawiać o tym, że kuzynka dostała zadanie bojowe od wujka: przywieźć na tą budowę brakujące materiały budowlane. Koleś miał jej wymienić co potrzebują. Zaczęli rozmawiać nudno, jak dorośli, o pracy - ale ona nie była zawstydzona, ani on jakiś taki odległy jak przy innych dziewczynach (myślę, że chyba go zawstydzały te wielbicielki przychodzące do jego miejsca pracy). Nas kuzynka uspokoiła, że wróci się z nami pobawić jak wykona swoje obowiązki tj. zrobi zakupy, że jeżeli chcemy to możemy się pakować do jej auta i wszyscy pojedziemy do hurtowni po zaprawy, betony itp. To było fajne! Nie pamiętam czy wsiedliśmy do auta czy nie - pamiętam, że bycie zauważonymi i nieignorowanymi było super. :D Tak bardzo chcieliśmy spędzić czas z kuzynką! No i pamiętam, że jak kuzynka zapisała listę zakupów, dopytała o niezbędne sprawy budowlane mówiąc w tamtym czasie narzeczem architektoniczno-budowlanym, to zmierzwiła Silvanowi te fascynujące mnie włosy. Ot tak. Po prostu. A on chętnie ściągnął z głowy tą czerwoną bandanę, podkładając głowę pod pieszczotę, Więc zmierzwiła mu włosy jeszcze raz. Kuzynka go pochwaliła za nową fryzurę, a potem po prostu, wolno przejechała ręką po jego klatce piersiowej, aż do pasa szerokich spodni. Atmosfera się zmieniła. A potem obydwoje się zaśmiali. Chyba kuzynka skomplementowała typa za zmężnienie, on z nią ustalał kiedy się spotkają, jak starzy znajomi. Jako dziecko nie wiedziałam co się wydarzyło, ale czułam, że cała sprawa jest taka... inna. Bardzo mi to zapadło w pamięć. Wiedziałam, że widzę coś czego widzieć nie powinnam. A zarazem byłam w szoku, że kuzynka tak zupełnie nieskrępowanie dotyka nagiego ciała w zasadzie dalekiego członka rodziny (tak to widziałam - kuzyn naszej kuzynki jest naszym kuzynem xD) publicznie! Na ulicy!
No, więc to dla mnie jest Silvan.
Gdy to opowiadałam siostrze nie mogła sobie przypomnieć takiego osobnika na budowie u babci, w wakacje, lata temu. Pamiętała budowę trwającą kilka wakacji, pamiętała masę innych rzeczy które robiłyśmy, ale nie pamiętała naszej frustracji Silvanem (no cóż, ja i kuzynka z Niemiec byłyśmy najstarsze i to my byłyśmy ciągane do telefonów by opisywać plan dnia typa z budowy). Ani tych włosów, ani czerwonej badany czy gołej klaty. Ale na podstawie opisu stwierdziła, że w sumie nic dziwnego, że na niego leciały nasze kuzynki w wieku późno-nastoletnim. xD
Moją siostrę zainteresowało coś innego: "a tobie się nie podobał?", a ja na to "Ty go nawet nie pamiętasz, a ja byłam zbyt mała by mógł mi się podobać stary facet - ja wtedy miałam crusha na kolegów z klasy i postaci z książek". Na to siostra w śmiech z tego "starego faceta", a ja na to, że dla 9-11 latki to był stary typ! A na to siostra kręci głową dalej rechocząc, patrzy na mojego narzeczonego, którego też bawi słuchanie tej całej historii i nagle jeszcze głośniej zaczyna się śmiać. Pytam jej o co chodzi, a ona - wciąż patrząc na mojego narzeczonego - mówi "No tak, dla ciebie to stary chłop, szczególnie biorąc pod uwagę średnią z metryki twoich dotychczasowych partnerów". xD
Zatopiony xD
Uwaga o tyle trafna, co zabawna.
xD
[Tym bardziej, że te wspomnienia o Silvanie to się rozgrywały w czasach mniej więcej, gdy mój obecny narzeczony się dopiero rodził. xD]
7 notes · View notes
spiderlegeyelashes · 1 month
Text
nie zrobilam tyle ile chcialam, nie zaczelam nawet przeglądu ubrań ani biżuterii, ale kuurwa ile to ogarnianie pod lozkiem ze mnie wycisnelo. okazalo sie se ktorys z kotow mi sie tam chyba kiedys zsikal, plus bylo tam sporo rzeczy do wywalenia i wogle jakas masakra. generalnie to sprzatanie idzie mi strasznie zalosnie i nie wiem co robic, jakby rzeczy ktore sa nieogarniete sa nieogarniete bo nie da sie ich ogarnac albo nie wiem jak. i w efekcie jak chce cos zmienic bardziej to po prostu przestawiam jakies graty z miejsca na miejsce i ostatecznie malo to zmienia. zaczelam juz wywalac rzeczy ktore sa jeszcze nawet funkcjonujace zeby tylko miec juz mniej smieci w tym zasranym pokoju 🧟‍♀️ odkurzylam umylam przetarlam poodkladalam powymyslalam powyrzucalam napakowalam wykombinowalam przejrzalam wypocilam ocean zlamalam dwa paznokcie zaslablam i dalej jest prawie tak samo jak wczesniej. boze jeszcze to pranie co wstawilam sie nie dopralo o czym dowiedzialam sie w polowie wieszania i przez to zamiast juz miec dwoch pran zalatwionych nie mam nawet jednego..... jezu........ plus nie wiem co ja jeszcze z tych gratow do przechowania w domu zmieszcze do piwnicy, jakby tam juz malo co sie miesci i wyglada kiepsko 🍊
5 notes · View notes
chichotka · 5 months
Text
Właśnie dorosłam do tego by zapakować ciuchy, których nawet za 1zł nikt nie chce i wrzucić je do kubła dla potrzebujących.
Na vinted, olx wystawiłam minimum, mam nadzieję, że tych głupich pytań będzie jak na lekarstwo ;)
W ogóle to ja mam taki problem, czas to przyznać...
Mam mnóstwo ciuchów, butów, torebek, biżuterii i lakierów do paznokci.
Do tej pory tłumaczyłam siebie, że nie podróżuje, nie pale, nie pije, ale ostatnio sama stwierdziłam, że przeginam.
Koniec z zakupowym szaleństwem. Nawet na najbliższą imprezę odkurzę starą kieckę.
Ciekawe jak długo wytrzymam
11 notes · View notes
Text
Tumblr media
29 notes · View notes
fluttershycloud · 1 year
Text
18 czerwca
Dziś było dobrze, oprócz tego, że rozwalił mi się naszyjnik 💀 Mój tata mówi, że ma zestaw do naprawiania biżuterii, ale nie wiem kiedy on to wyciągnie w ogóle. Tym bardziej, że sie z nimi pokłóciłam, ale oni szybko zapominają. Byłam dzisiaj na występie przyjaciółki i strasznie sie cieszę, że mogłam tam być, bo wiem, że sie strasznie stresowała i przynajmniej wiedziała, że jestem na miejscu. Też sobie posiedziałam z babcią (tą która nie ma do mnie wiecznie problemu) i bardzo super było. Jutro jadę załatwić parę rzeczy + spróbować sprzedać moje mangi w księgarni za pół ceny, bo słyszałam, że je skupują. Błagam trzymajcie kciuki, żeby wzieli, bo ten plecak z nimi waży chyba 10 kilo....Śmiesznie będe wyglądać zapieprzając rano z plecakiem wyglądającym jak skorupa żłówia i jeszcze paczką do wysłania w ręce
Zjadłam: 1400 kcal
Spaliłam: 500 kcal
Dobranoc!!
27 notes · View notes
cienduszytwt · 1 year
Text
Wróciłam już od rodziców i odebrałam paczuszkę z shein.
Kupiłam mega dużo rzeczy do biżuterii i zrobię specjalnie dla siebie motylkową, pewnie wieczorem wam pokaże 🥹
Będę musiała pójść jeszcze do bankomatu i sklepu, także odezwę się później
Chudego dnia skarby 🦋🥰
11 notes · View notes
Tumblr media
Dziś setne urodziny obchodziłaby Lena Kowalewicz Wegner (1924-1989) – twórczyni łódzkiej szkoły projektowania biżuterii. Via Łódzki Szlak Kobiet
Helena Kowalewicz-Wegner, także Lena Kowalewicz Wegner (ur. 25 kwietnia 1924 w Wilnie, zm. 22 września 1989) – polska malarka i projektantka biżuterii, założycielka Pracowni Drobnych form – pierwszej w Polsce placówce zajmującej się kształceniem w zakresie projektowania biżuterii. Via Wikipedia #LenaKowalewiczWegner
2 notes · View notes
crocrooow · 25 days
Text
kilka rzeczy o mnie ₊˚ෆ
༯ uczę się w szkole plastycznej
༯ inspiruje się stylem gotyckim i grunge’owym, jestem wielką fanką ubrań i biżuterii vivienne westwood
༯ nie chcę promować ed ani żadnych tego typu rzeczy, ten blog chciałabym traktować jako cos w stylu publicznego pamiętnika
༯ zdaje sobie sprawę z moich problemów jednak nie wyobrażam sobie żyć inaczej. nie szukam na tej platformie głosu rozsądku
༯ ograniczam kalorie do max. 1000 dziennie. najważniejsza jest dla mnie samokontrola, nie stosuje na sobie tych bardziej drastycznych kar (s/h)
༯ jedzenie nie sprawia mi przyjemności.
cw: 43kg (bmi - 16) gw: 35kg (bmi - 13) 164 cm
może niedługo zrobię jakiś body check ⋆ ˚。⋆୨୧˚
1 note · View note
zhimaqiu · 8 months
Text
Mam to do siebie, że nie używam swoich szuflad. Jasne coś tam włożę, ale wyjmę raz na rok albo i rzadziej. Bardziej to drugie.
Mama zapodała mi pomysł, abym wyczyściła jedną z szuflad, abym miała pod ręką miejsce na leki. Uspokajające, przeciwbólowe. Takie których najczęściej potrzebuję. Wybrałam więc jedną z szuflad i zaczęłam ją opróżniać. Kabel USB, kabel HDMI, gra Hotwheels z 2012 roku, która była dołączona do moich ukochanych do dzisiaj płatków kukurydzianych, dwie kolejne gry, Harry Potter i Więzień Azkabanh na DUŻEJ KASECIE, zaproszenie moich już nieżyjących babci i dziadka na uroczystość z okazji ich dnia w przedszkolu, rok 2009, bilet z muzeum narodowego z 20.02.2020 - jeszcze przedpandemiczmy!!
Co najbardziej mnie rozczuliło to były sznurowadła. Zwykłe, czarne, niepozorne. Ale wiem, że Beza się nimi nie bawiła. Sznurkami bawiłam się tylko z Ryśką. Więc w momencie, kiedy zobaczyłam parę włosków, charakterystycznych dla niej, zaczęłam płakać. Tak po prostu stałam, Beza siedziała na swojej wieżyczce obok mnie i patrzyła z zainteresowaniem, jak to ma w zwyczaju. Ciekawskie kocie. Zwinęłam i zachowałam. To jedyna pamiątka jaką będę po niej mieć. Nawet jak to piszę to znowu płaczę.
Co jeszcze mnie ogromnie wzruszyło było pudełko z wisiorkami. Po pierwsze, nie widziałam, że tak były, a parę miesięcy temu miałam atak paniki przez to, że nie widziałam, gdzie się podziały. Zawsze dostawałam parę na święta od mamy i siostry, więc okropnie mnie to przybiło, że nie były u mnie w biblioteczce jak reszta biżuterii.
Wśród tych wisiorków był także symbol z serii Assassin's Creed. Całe moje nastoletnie życie było oplecone wokół serii. Moja siostra kupiła Jedynkę i nigdy nie dokończyła. Dopiero ja, mając, nie wiem ze 12 lat przeszłam do końca i tak zaskoczyło mnie zakończenie, że wskoczyłam w wir pozostałych produkcji. Niby od 18 roku życia, ale mnie zawsze krew kręciła, fach medyczny już mam, więc powiedzmy, że nadały mi kurs, którego się nigdy nie bałam. No i miłość do historii, która wtedy się obudziła. Tak wiele zawdzięczam tym grom. Przykro mi czym się teraz stały. Płakałam przez te gry. Szczególnie, gdy pojawiły się wspomnienia Altaïra, bo nadal protagonista z Jedynki jest moim ulubionym. Moja ulubiona gwiazda na nocnym niebie nosi nazwę Altair z gwiazdozbióru Aquila.
Miałam też grupę przyjaciół internetowych, których poznałam przez Asasynów właśnie. Były to pierwsze osoby, które dały mi prawdziwą przyjaźń. Był to rok 2017 o ile się nie mylę. Przez chwilę zapomniałam, że mamy 2024. Najpierw myślałam, że jest 2021, później 2023.
Jak ten czas leci... A wydaje się, że taka bździągwa jak ja z 03 powinna być nadal dzieckiem. Szczerze? Nadal się nim czuję. Może to dlatego, że mało wychodzę z domu. Gdy trzeba zawsze staję na wysokości zadania i zachowuję jakiś profesjonalizm. Poza tym, że jestem zdecydowanie zbyt wesoła, by ludzie uważali mnie za po prostu profesjonalną. Głównie tylko dlatego, że przez lęk społeczny tak właśnie z tym walczę, a przy okazji ludzie się uśmiechają przez moje wygłupy. Eh... jednak, już prawie 21 lat na karku. Już luty, a marzec przyjdzie szybko. Wtedy mam urodziny. Jak dziwnie mi teraz słyszeć deszcz za oknem. Gdy urodziłam się szalała śnieżyca, a mój ojciec z trudem dowiózł moją mamę do szpitala. Musiał jechać wtedy do Warszawy, bo szpital najbliżej nas akurat miał remontowany położniczy.
Brakuje mi tego oglądania wszystkich "Było sobie..." odcinków czy to z historii, czy z medycyny lub wynalazków. Pamiętam jak oglądałam te odcinki z taką fascynacją, a babcia siedziała na kanapie za mną, mówiąc mi bym nie siedziała tak blisko telewizora. Pamiętam też jak przewijałam filmy na kasetach. Jakie to było piękne. Jak mi brakuje tamtych czasów. Brakuje mi cukierków w szkole po 10gr za sztukę! Kupowałam sobie jednego jak ładnie mi szło w szkole. Jejku... Kiedyś wzięłam chyba ze 20 i chwaliłam, że wydałam całe dwa polskie złote. Oczywiście koleżanki i koledzy z klasy zaraz żebrali, a ja myślałam, że jakoś przez to zaczną mnie lubić, ale ZGADNIJCIE! nadal byłam drugą opcją i siedziałam sama z moimi encyklopediami.
Grając ostatnio w Red Dead Online kupiłam sobie kladrubera - takiego konia z garbatym nosem. Bardzo mi się podobają i gdzieś w mojej pamięci, jak za dziecka bardzo chciałam mieć z tymi zwierzętami kontakt, zaświtało, że mam książkę z rasami i znalazłam piękny opis tej dumnej czeskiej rasy. Na okładce nawet było napisane "Książka należy do (moje imię i nazwisko)" moim krzywym dziecinnym pismem.
Wiem, wiem, rozczulam się. Ale jakoś tak, gdy myślę o przeszłości, o tym dzieciństwie, które było okrutnie samotne, ale również wypełnione ekscytacją i podziwem dla świata... Chciałabym mieć to z powrotem. A tak to siedzę i gram całe dnie. Jakbym jeszcze robiła fabułę jak wcześniej, ale teraz to nudny grind w RDO i dlaczego to robię? A za cholerę nie wiem. Mogłabym się uczyć. Nawet już nie jakiś rzeczy na studia typu biologia czy chemia, ale jakbym chociaż posiedziała sobie z durną encyklopedią tak jak za dawnych lat to coś by w tym mózgu zostało. Dobra, super, bawię się i w ogóle, ale ja pierdole w jaką ja się stagnację zapędziłam.
Z jednej strony mam czas na rozmyślania w trakcie tego grania, spędzania czasu w necie, przeszukiwaniu Pinteresta, który zapodał mi wiele filmików, które zaczęły budować moje poczucie własnego ja, poczucia estetyki, stylu, zachęcił do nauki makijażu i tym podobne, ale to są dość... powierzchowne sprawy? Ważne, bo ważne. Trzeba wiedzieć kim się jest. Sfery psychicznej nie zaniedbywałam, bo odkąd jestem na lekach to jestem na tyle spokojna, że wszyscy w mojej rodzinie widzą wielką poprawę. Dzisiaj powiedziałam "Proszę, idź. Popilnuiję. Przepraszam, że to tyle zajęło, ale chciałam dokończyć", po tym jak zasmuciłam mamę, że nie przyszłam na tyle szybko jakby tego chciała. Chciała pójść do łazienki, a żebym ja popilnowala garnków. Zaczęłam misję w RDO i chciałam skończyć. Takie sobie 4 minuty. Ale tak wściekła na siebie o to byłam. Bo przez to czekanie mama w końcu nie poszła do tej łazienki i dopiero za jakiś czas jej się udało jak brzuch ją zaczął boleć. To się tak wydaje, że "Ah skończę sobie". Przy obiedzie prawie w ogóle się nie odzywałam, humor mi zszedł, wzięłam pragabalin, bo już wolę mieć stagnację niż atak paniki. Trochę porozmawiałam z rodzicami na tematy techniczne, co do domu, ale to było takim wypranym z życia głosem, pomimo, że myślałam logicznie, że tata podszedł do mnie i mnie przytulił. Chyba widział, że to ja zawiniłam i mama miała prawo być na mnie zła, ale i tak to zrobił. Nie pamiętam kiedy ostatni raz to on mnie przytulił. Zwykle to ja się do niego kleję i dopiero odpowiada albo się kładę o niego na kolanach jak rozwiązuje sudoku i trochę śpię. Ewentualnie opieram się na jego dużym ramieniu i pomagam mu. Przeprosiłam mamę jeszcze raz, klasyczne przytulając się do jej brzucha. Chociaż to było w skłonie zamiast na kolanach jak to zwykle robię. Zawsze mówi, że tak leżałam jak byłam niemowlakiem, chowałam się jej pod koszulką (to pamiętam! pod jej żółtą koszulką w lato jak byłam jeszcze niemal łysa haha) i teraz jak jestem dorosła to nadal tak robię, bo jej brzuch działa na mnie leczniczo. Boże, by tylko moja mama nie schudła, bo kocham ten jej brzuszek. Ale wracając do mojego tulaka przeprosinowego to powiedziałam coś na zasadzie "Przepraszam. Nie bądź na mnie zła", a odpowiedziała, głaszcząc mnie po głowie "Nie jestem zła. Tylko... przykro mi się zrobiło". Nawet nie pamiętam, co było potem, ale koniec końców wszystko jest okej. Jak ja kocham moich rodziców.
Nie wiem, gdzie ta opowieść zmierza. Siedzę teraz na moim krześle, nogi złożone po turecku, ale oparte na blacie mojego biurka i tak wspominam. Taki moment czystości umysłu. Myślę, że przez to, że zbliża się ta moja trzecia siódemka to charakter zaczyna się lekko zmieniać i potrzebuję takiego momentu, by zastanowić się co jest dla mnie ważne, co chcę bronić i jak chcę to robić. Przede mną ważna decyzja rozpoczęcia studiów, ale jednocześnie myślę o posprzątaniu pokoju. Życie... Moje życie. Coś takiego. Ja żyję.
5 notes · View notes
borntodie523 · 11 months
Text
Z jednej rzeczy odnośnie mojej psychiki jestem zadowolona. Jakoś od początku 2022 odczuwałam ciągle taki paniczny lęk gdy nie znajdowałam się w domu.
Kilka przykładów:
-Szlam na przystanek i wiedząc, że muszę przejsx obok ludzi dopadała mnie taka panika, że jak już tam doszłam miałam problemy z oddychaniem
-Gdy miałam wysiąść z autobusu serce mi strasznie nawalalo. Bałam się, że zrobię coś nie tak (xd?)
-Idąc do szkoły odczuwałam panikę mijając ludzi i mając świadomość, że za mną idą ludzie którzy mnie znają ze szkoły
-Siedząc w klasie lub gdziekolwiek odczuwałam taki stres że nie mogłam wysiedzieć, ciągle wykręcałam palce, ruszałam nogą, dotykałam biżuterii
-Muszę się kogoś o coś zapytać? Czy da mi długopis, cokolwiek. Okej zacznę panikować i będę powtarzać sobie w głowie 1000 razy co mam powiedzieć a później będę się zamartwiać następny miesiąc że głupio coś zrobiłam
To było takie straszne uczucie, że ja naprawdę nie mam pojęcia jak ja tak żyłam. To tylko kilka przykładów a mnie dosłownie wszystko przerażało.
Pod koniec tego roku szkolnego to powoli zaczynało znikać, w wakacje nie miałam okazji za bardzo być w podobnych sytuacjach wiec nie wiedziałam jak będę reagować ale teraz widzę, że ten taki paniczny lęk zniknął. Nadal sie stresuje trochę bardziej niż powinnam i myśle za dużo ale nie jest to w takim stopniu, że przeszkadza mi w codziennym funkcjonowaniu. Teraz mogę sobie normalnie przejść przez tłum ludzi bez trudności z oddychaniem i gapieniem sie na godzinę w telefonie aby tylko na nich nie patrzec.
Tylko trochę średnio jest z tym, że ja nie wiem co sie stało, że to sie tak zmieniło. Jestem w stanie sobie mniej więcej wyjaśnić dlaczego takie zachowania sie u mnie pojawiły ale nie mam pojęcia co sprawiło, że to stało sie łagodniejsze. Boje się, że to wróci i nie będę wiedziała co zrobić aby to zniknęło
6 notes · View notes
myslodsiewniav · 5 months
Text
12-04-2024
Drogi pamiętniczu... dostałam okres, yey! Super. To jest ulga, gdy jednak się zaczyna, gdy nie spóźnia się o miesiące i gdy to spóźnienie nie budzi innych ponurych pytań czy wizji. Fakt. Jednak zawsze zaskakuje jak bardzo okres może być wyczerpujący dla organizmu. Ale czuję się wyczerpana - jak to na okresie. Mam wrażenie, że lunatykuję, oczy mnie pieką jakbym albo nie spała tej nocy wcale (nieprawda, spałam ponad 8h, z koszmarami, fakt, ale sen był i to twardy), albo jakbym ledwo chwilę temu się przebudziła (też nie prawda - wstałam o 6:30, po ponad 8h snu i powinnam czuć się zaopiekowana, zatroszczona, wypoczęta, a wcale się tak nie czuję). Ciało mówi "boli, idź spać". A rozum mówi "miałaś dzisiaj wziąć się za robotę, bo wczoraj czułaś się źle i już wczoraj nie odpoczywałaś". Ech.
Potrzebuję urlopu.
Zrobiłam dla mamy rozpiskę opieki nad pieskiem.
Widziałam się z przyjacielem.
Byłam na mani i pedi i CZUJĘ SIĘ ZAJEBIŚCIE PIĘKNA I SEXI! Po prostu coś takiego przestawia się w głowie, jak patrzy się na ten lakier na paznokciach! No po prostu zachwyt.
I chyba się zaprzyjaźniłam z panią manikjużystką. Tak wyszło. Planowałam podczas pedi pisać prace zaliczeniowe, ale podczas mani musiałyśmy rozmawiać albo milczeć. Wybrałyśmy rozmowę... i okazało się, że pani chce chodzić na jakieś kursy, poznawać ludzi, a nie ma gdzie i nie wie gdzie, bo cale dnie siedzi w pracy i po prostu nawet nie wie, gdzie takich rzeczy szukać. Podpowiedziałam jej co i jak, obiecałam, że podczas pedi jej podeślę to co polecałam przez media społecznościowe. No i od słowa do słowa doszłyśmy do tego, że dałam jej pomysł na biznes, a ona powiedziała, że mam taką wiedzę o tym mieście, jego historii i wydarzeniach kulturalnych, że powinnam to sprzedawać, jako e-booki. Opowiedziała o swojej klientce, która tylko na takich e-bookach zarabia kokosy. I tak od słowa do słowa... i mamy obydwie zwroty możliwości rozwoju, a przy okazji jesteśmy ustawione na przyszły semestr (bo w tym już wiem, że nie dam rady) na organizację akcji społecznej naszego osiedla z wnioskowaniem o grant. Ona zna jeszcze 2 osoby prowadzące małe usługi niedaleko, ja znam kilka innych... i ja wiem, jak to zrobić. Bo byłam na szkoleniach, tyle, że nie miałam rok temu pisać tych planów - zresztą tylko ja jedna miałam być wtedy odpowiedzialna za ten plan. A teraz nagle mamy opcję zorganizowania czegoś kolektywnie w 3-4 osoby, które mają to, czego nie mam ja tj. lokal. WOW. No i... Wracałam tak pozytywnie naładowana emocjami.
Zaczęłam się po prostu spontanicznie dzielić tym co wiem, co mnie jara i o czym dotąd nie myślałam o tym, jak o moim kapitale za który ktoś mógłby mi płacić. A tu dostałam zwrot, że nie dość, że jestem chodzącą komediom wiedzy o mieście to jeszcze podobno opowiadam o tym zajebiście, aż chce się w tym uczestniczyć i powinnam ten swój spontaniczny zapał faktycznie spieniężyć, bo to TO JEST mój kapitał.
HAHA! Opowiedziałam o tym - zdziwiona/zaskoczona tym feedbackiem, jaki mi dano i zajarana perspektywą możliwości działania w zespole z lokalnymi przedsiębiorczyniami - mojemu chłopakowi. A on na to, że "I nie zaproponowała Tobie zniżki na pedi za te wszystkie linki, które jej wysłałaś?" xD Nie pomyślałam nawet! Ha ha ha.
WOW!
Czułam się piękna! Z nowymi paznokciami! Nie miałam czasu szukać inspiracji, więc zapytałam panią "a co jej w tym sezonie modne? Zaproponuje mi Pani coś?" - no i zrobiła mi jasnoróżowe paznokcie z biało-złotym zdobieniem. Delikatne. Bardzo eleganckie. Trochę czuję się, jak w biżuterii na specjalną okazję - nie do końca do mojego typowego, dziennego stylu to pasuje. Ale podobają mi się bardzo. Mam nadzieję, że przetrwają do końca przyszłego tygodnia xD (ja kompulsywnie zdzieram hybryty i inne emalie z paznokci u rąk, tak mam, łapię się na tym dopiero jak szkody już są).
A na stopach pani chciała też mi zrobić coś delikatnego, ale tam miałam już wizję. Nie chcę nic delikatnego na pedi! Chcę konkretny, intensywny kolor. W ciepłym zabarwieniu. Pani od razu pojechała w "To niebieski? Albo czarny ze zdobieniem indygo?". Eeee. Nie wiem dlaczego, ale niebieski kolor to nie jest kolor mojego wewnętrznego Power Ranger. xD Lubię czasem nosić niebieskie ciuchy, ale to nie jest moja ulubiona paleta szafowa (chociaż zauważyłam, że na przestrzeni tego roku w dni, kiedy faktycznie pamiętałam, że zrobić sobie zdjęcie, albo gdy ktoś zrobił mi zdjęcie okazywało się, że tego dnia byłam ubrana w odcienie błękitu - nie planowałam tego, jestem zbyt wyczerpana, żeby myśleć nad ubiorem, po prostu sięgam po pierwszą-lepszą rzecz i wychodzę, dla mnie samej zaskoczeniem jest fakt, że ciuch jest niebieski xD). Więc mówię "a może ombre pomarańczowo-czerwone?", a Pani w szoku. Chyba jej nie pasowałam do tych barw (może faktycznie mam "niebieski" okres życia?). Zaproponowała mi pomarańczowy-neonowy. NA to ja, że "nah, to bez pomarańczowego, tylko z żółtym, ale takim ciepłym, w kolorze kukurydzy lub miodu, albo musztardy miodowej! Na to Pani znowu w szoku i pokazuje mi jakie żółte odcienie ma - kanarki, cytrynki. No totalnie, nie to. Więc wybieram czerwony, klasycznie, jak ostatnio. Pani pokazuje mi chłodny odcień, czerwień wina, głęboka, trochę krwawa wręcz. Pięknie będzie wyglądał na osobie o urodzie zimy lub lata. A ja jej wyciągam z próbnika taką w kolorze maków lub pomidorów. O taką czerwień chcę, na ciepło. I wtedy pani dopiero sapnęła "Aha! O to pani chodzi mówiąc o ciepłym kolorze!"
No i mam czerwone pedi i czuję się super sexy w moim dresie, skarpetach w jednorożce i sportowych butach - niesamowite jak poczucie "bycia sexy" nie zależy od tego co widać, a od tego o czym się wie. <3
Spotkałam się z moim przyjacielem wczoraj - masakra jak wiele o sobie wzajemnie nie wiedzieliśmy, bo nie mamy czasu na spotkania. Mieliśmy TYYYYYYLE do nadrobienia. I to było tak fajne! Mega się bawiłam.
A dziś... a nie, jeszcze wczoraj. Ech. Mam z rodzicami utrudnioną komunikację, wczoraj niemal się poryczałam. Mama nie mogła rozmawiać cały dzień. Odrzucała połączenia, albo informowała, że jest zajęta i oddzwoni, a potem ofc nie oddzwaniała. W końcu o 21 odebrała i mogła rozmawiać.
To była cholernie ciężka rozmowa. Mama jest tak rozkojarzona i tak zmieniała tematy, że nie wiedziałam o czym rozmawiamy, czy ona w ogóle mnie słucha, ani czy my coś w ogóle ustalimy. Po prostu chaos. Mój chłopak powiedział, że ewidentnie moja mama ma to samo co i my: przebodźcowanie tematami wymagającymi uwagi. Fakt. Tak może być.
W skrócie: napisałam jej kiedy mamy studia, żeby wiedzieli, kiedy prosimy ich o opiekę nad małą, a kiedy zajmiemy się sami naszym psieckiem. Uważam, że to uczciwe, tak jak uczciwe będzie jeżeli mamie coś wyskoczy i zadzwoni z info, że nie ma opcji, nie będzie mogła zająć się pieskiem. No trudno. Doceniamy pomoc, ale też rozumiemy, że nic na siłę. No. Ale co innego kiedy wchodzi w grę opieka nad pieskiem podczas naszego urlopu. Tutaj nie poradzimy sobie ot tak, to nie jeden dzień, to tydzień, który musi być dobrze zaplanowany i musimy dostać zielone światło na to czy mama zaopiekuje się pieskiem czy może nie może - wtedy musimy organizować opiekę pieskowi inaczej. A mama miała coś tam ustalić i potwierdzić czy zajmie się pieskiem. Nie potwierdzała, dawała mi sprzeczne info, obiecywała, że coś tam jeszcze musi zrobić i wtedy powie czy tak, cyz nie. No i od dwóch dni nie odbiera ode mnie telefonów, bo jest zajęta. Ech. Aż w końcu mówi, że spoko, że zajmie się pieskiem, że możemy młodą przywieźć NAWET JUŻ W PONIEDZIAŁEK. Zatkało mnie. Tłumaczyłam jej, że mamy w weekend zjazd i chcemy młodą odstawić dwa dni wcześniej... Chciałam w zasadzie zapytać o której dziś (w piątek) będzie w domu, by zastać mamę w domu i móc małą przywieźć na weekend, a przy okazji dowiedzieć się czy młoda zostaje u bapsi na psiakajki w trakcie naszego urlopu. A tu nagle mam wyskakuje, że nie wchodzi w gre weekend, ale zajmie się pieskiem w nasz urlop. I ja w szoku. Zdzwiona "mamo, mogłaś mi powiedzieć, że nie możesz w ten weekend, po to daję Tobie te daty zjazdów, żebyś wiedziała czy Tobie pasuje obecność psiej wnuczki... Teraz musimy coś zorganizować i to na ostatnią chwilę..." i mama płynnie weszła w obronę, bardzo agresywnie, że my (w sensie, że ja i moja siostra) ciągle ją zarzucamy jakimiś obowiązkami i naszymi zobowiązaniami. Okazało się, że mojej siostrze wypadła śmierć w rodzinie szwagra, jadą na pogrzeb i podrzucają Lucynkę co rodziców. A mama nie pamiętała o tym, że w ten weekend miała zająć się Welesią. I tu nakręcona warczała do słuchawki czy ona ma sobie żyły wypruć czy co, ona zostaje z problemem, a chce każdej z nas pomóc i jak to pogodzić!? Wyjaśniłam jej, że nie biorę jej pomocy w opiece nad psem za pewnik - że absolutnie rozumiem, że może nie chcieć lub nie móc tego dla mnie zrobić, jestem wdzięczna za każdą opiekę nad małą, ALE potrzebuję wiedzieć z wyprzedzeniem, jeżeli nie może się zająć małą, bo też muszę to jakoś ogarnąć, zmienić plany itp. Ech na to mama "a nie, wiesz co, faktycznie, obydwie dziewczynki siebie lubią, mogę się nimi obydwiema zająć, okay, przywieź ją jutro". Odetchęłam po tym wybuchu i poczuciu niezrozumienia, a mama nagle weszła w gawędziarskie "A wiesz co teraz robię?" i nagle wchodzi entuzjastyczna opowieść o tym, jak wydobyła z piwnicy mój stary domek dla lalek.
Ech, ten domek to jest taka spuścizna rodzinna - jakiś pan krewny, którego nigdy nie miałam okazji poznać (a którego imię myślę, że warto by wydobyć od tych, którzy go pamiętają), który był stolarzem jak był na emeryturze lub rencie, u schyłku życia zrobił dwa drewniane domki dla lalek. Nie są to te domki z amerykańskich filmów, te z otwieranymi jak drzwiczki ścianami i okiennicami będącymi popisem snycerki. To zdecydowanie bardziej drewniane odpowiedniki tych plastikowych domków dla Barbie, które wtedy, gdy ten pan (wujek?) je robił (przełom lat 70/80) były dostępne w Niemczech, a w Polsce był głęboki PRL i dzieci nie miały szans na takie domki.
Nie wiem dlaczego ten pan (wujek) zrobił tylko dwa domki i dla akurat tych dzieci braci mojego taty (?). Bo robił je - z tego co wiem - dla dziecka najstarszego i najmłodszego brata (jeden ze średnich braci miał wtedy też dzieci, a mój tata jeszcze nawet nie miał mnie w planach :P). Mam takie mgliste skojarzenie, że ten Pan (wujek?) jakoś był bliżej spokrewniony z rodziną żony najstarszego brata mojego taty, a to górale, szlachcie herbowi z Zakopca, ale nie jestem pewna, musiałabym popytać.
Niemniej.
Pan zrobił dwa domki. Piękne, proste, drewniane. Domki w formie były niemal jednakowe. Pierwszy miał jednolite obramowanie balkonu, a zwieńczenie dachu i zdobienie u szczytu więźby dachowej (tj. ozdoba markująca, że w tym domku jakaś więźba jest) była pełna kątów prostych i prostokątnych elementów. W tym domku - dla kontrastu chyba? - okna w pokojach by powycinane w kształt z łukiem. Półokrągłe - takie jakie mieliśmy w mieszkaniu w którym się wychowałam. Drugi domek miał okna prostokątne, bez łuków, ale za to balkon i zdobienie strychu i dachu było pełne półkoli i falbanek, półokręgów.
Pierwszy domek trafił do najstarszego brata mojego taty, do kuzynki, która jest po kądzieli potomkinią zakopiańskiej szlachty :P. A drugi domek pojechał do Niemiec, do dziecka najmłodszego brata mojego taty, do kuzyna tylko o 2,5 roku młodszego od mieszkającej w Polsce kuzynki. Oczywiście zrobił w nim garaż na resoraki. :P
Minęło ponad 10 lat, w międzyczasie twórca domków (wujek?) zmarł. Domek z Polski przeszedł do młodszego brata kuzynki (tez potomka zakopiańskiej szlachty :P), które też w nim zrobił garaż dla resoraków i półkę na kasety VHS z bajkami Hannah Babera. Aż jego rodzice zdecydowali się przekazać domek dla mnie... A po mnie oczywiście domek trafił do mojej siostry. Oczywiście w nim mieszkały lalki, w nim realizowałyśmy pierwsze projekty meblarskie, często z klocków LEGO, montowałyśmy w nim zjeżdżalnie dla naszych chomików...
W tym czasie domek z Niemiec został przekazany do dziecka najmłodszej (i jedynej) siostry mojego taty i jego braci: czyli kuzynki równolatki. A po kilku latach domek trafił do jej młodszego braciszka. Teraz w sumie nie wiem gdzie jest ten domek z "falbanami na barierce na balkonie"? Możliwe, że wrócił do swojego pierwotnego właściciela, kuzyna, który malutką córeczkę.
Ale wczoraj dowiedziałam się, że domek z "prostym" balkonem był w naszej piwnicy, ale mama postanowiła go wydobyć, odświeżyć i podarować póki co... córeczce kuzynki. I sama nie wiem. Bo kuzynka pochodzi z tej gałęzi, która jako jedyna nie miała tych domków w swoich domach - ciekawe czy ten wujek-twórca nie lubił się z wujkiem-bratem-taty? Bo tylko dla jego dzieci nie było domków... Nie wiem... Niemniej rodzice postanowili kontynuować tradycję i przekazać kolejnemu dziecku w rodzinie drewniany domek dla lalek, aby za kilka lat - tak rodzice mają nadzieję - ten domek wrócił do ich wnuka.
Hymmm... fajna tradycja. Fajnie mi się mamy słuchało, gdy wspominała jak jej dziewczynki miały frajdę z tego domku, jakie kreatywne rzeczy w nim ustawiały - piękne wspomnienia. Serducho rośnie. Mam cholerne szczęście mając tak kochających rodziców. Ewidentnie podczas rozmowy mama myła domek, sapała z wysiłku. Wyjaśniała, że tata ma zamiar zreperować zabawkę, bo przez lata się trochę rozklekotał, są jakieś drzazgi, ścianka gdzieś odchodzi, ale impregnowanie drewna i pokrywanie domku lakierem zostawi już bratu - niech dziadzio się wykaże dla wnusi! Ha! Tata w tle się rechotał i fantazjował na głos, jak tym tekstem wejdzie na ambicję najbardziej nerwowemu i drażliwemu spośród swoich braci. Tatę mega cieszyło, że go wkurzy. Bardzo to tatę bawiło xD (w formie tato, w formie, złośliwy chochlik).
I nagle mama wypala "to przywieź moją malutką psinkę w podziałek!" i próbuje ze mną skończyć rozmowę. Ja na to, ze nie rozumie,, dopiero co mówiła, że mogę przywieźć na weekend, dosłownie chwilę temu. Że nie rozumiem teraz nic. To jak się ustawiamy? A na to mama, że w takim razie mogę im przywieźć psa w sobotę późnym wieczorem lub w niedzielę rano. JA jej na to "mamuś, my mamy zajęcia stacjonarnie na uczelni od 8-9 do 20-21... nie damy rady w weekend". I mama znowu wybuchła złością, że my (ja i sis) ją zarzucamy oczekiwaniami, którym ona nie może sprostać! Darła się na mnie. Znowu musiałam jej wyjaśnić, że nie robie jej wyrzutów, tylko sama nie wiem na co się ustawiłyśmy! Nie rozumiem! Niech mi powie czy możemy przywieźć psa w piątek, czy mamy jej szukać opieki na weekend. I mama znowu z jakąś taką ulgą, jakby dopiero po zapewnieniu, że nie jestem na nią zła i nie mam zamiaru robić jej awantury, że zrozumiem, jeżeli nie może się zająć psem tylko MUSZE TO WIEDZIEĆ, dopiero wtedy ZNOWU (w trakcie jednej rozmow) uspokajała się kojącym głosem "A nie, luz, przecież dziewczynki się lubią, nie mam się czego obawiać, obydwie są kochane, możesz mi przywieźć maluszka jutro, córcia".
JA PIERDOLE... na bezdechu, trochę w szoku od tej huśtawki emocji musiałam policzyć do 10, bo byłam bliska łez nieadekwatnych do sytuacji, jestem zmęczona ogarnianiem własnego życia, jest gęsto jakbym grała w Tetris, a tu jeszcze mamine rozchwianie. Spokojnie mówię tylko "okay, a o której godzinie wolisz, żebym ją przywiozła? Rano czy popołudniu?", a mama zdzwiona, że pytam. Że ona przecież jest na emeryturze, że ma tyle czasu, żebym po prostu przywiozła. Przypomniałam jej, że to, że jest na emeryturze nie oznacza, że nie ma planów i ja doskonale wiem, jako osoba, która próbuje ją notorycznie łapać telefonicznie, a która słyszy, że mama jest zajęta i zaangażowana w jakieś spotkania, zajęcia, wystawy, kluby książkowe itp. Bardzo mnie to cieszy i chce wiedzieć czy ma przestrzeń na spotkanie ze mną, bo nie chce jej mieszać planów.
Na to mama "a co ty gadasz! Ja nic nie robię. Nie mam nic zaplanowanego! Przywieź mojego małego misia! A propos misiów, wiesz, że mój słodziutki wnuczek powiedział pierwsze słowo? Baba! Jestem pierwsza! Yes, yes, yes! On jest taki kochany!"
I zaczyna mi opowiadać o siostrzeńcu. Oczywiście to najbardziej genialne dziecko na świecie, bo istnieje. :D Tyle w mamy głowie jest wzruszenia i miłości jak o nim mówi. Mega się cieszę tym, jak ona jest (oni obydwoje są) zakochaani we wnuczku. Coś się w ludziach zmieniło przez to małe, urocze życie. <3 Streszczała mi co się wydarzyło na odbicie życia jej wnusia w tym tygodniu - o większości wiem, bo siostra mi relacjonowała.
Opowiedziała mi o tym co odwalił tata i za co dostał bana na zabieranie młodego na spacerki (zostawił wózek z młodym pod sklepem, a sam wszedł do piekarni kupić sobie rogalika. Pomijając, że to było debilne posunięcie i należy mu się za to opierdol miał tato pecha wyjątkowego, bo akurat matka tegoż pozostawionego samotnie w wózku na chodniku dziecka jechała na rowerze obok tej piekarni - chyba sis na jogę miała iść podczas, gdy dziadzio zabrał dzidzię na spacer. Moja siostra się nie pierdoli w tańcu, a jak się wkurwi to bardziej niż potrzeba. Tak epicko opierdoliła ojca, tak była rozgoryczona, zawiedziona i ZŁA, że do ojca się nie odzywa i dekretem "królewskim" pozbawiła tatę przywileju zabierania jej synka na jakiekolwiek spacerki dopóki nie zrozumie czym jest odpowiedzialność.)
Tą opowieścią byłam poruszona. Bardzo. ALE NAGLE mama pyta na ile my jedziemy na wakacje i jak ona ma sobie poradzić tyle czasu sama z naszym psem. Znowu wybuchła tym trybem obronnej, podszytej złością paniki. Znowu mnie wzięła z zaskoczenia. Znowu ją sprowadziłąm na ziemię zapewniając, że to jej WYBÓR, jak wybierze inaczej to załatwimy inną opiekę dla naszego pieska. Ale tym razem już nie wytrzymałam i sama jej rzuciłam "co tobie odwala!? Mamo, ogarnij dupę!" - to ostatnie tak ją zakoczyło, że zaczęła się śmiać i przeprosiła.
Wróciłam do sedna - mamo, mam przyjechać rano czy wieczorem.
Na to mama, że i tak jest cały dzień w domu na emeryturze i mam po prostu przyjechać.
Okay.
Rozłączyłam się wykończona psychicznie, padłam na kanapę jęcząc. Mój chłopak pyta "co się stało? Coś nie tak?"
Chciałam mu opwoiedzieć, ale akurat dzwoniła mama. Więc odebrałam. A mama mówi, że jednak lepiej by było, żebym przyjechała rano, bo właśnie sobie przypomniała, że wieczorem idzie z koleżankami z Uniwersytetu Trzeciego Wieku na wernisaż. Oczywiście zaprasza nas do muzeum, bo wernisaż ciekawy, ale nie może zagwarantować, że będzie miała dla nas przestrzeń, bo była już wcześniej umówiona z jakaś Basią, Kasią i Halinką na pogaduchy (ofc imiona wymyślam, ale tak szczerze MEGA się cieszę, że w końcu moja mama ma koleżanki). Wzdycham do słuchawki, trochę zirytowana, a trochę z ciepłem, bo takiego żyćka mamie zawsze życzyłam: "A nie mówiłam, że masz napięty grafik, mami?". A na to mama, żebym już nie przesadzała, po prostu ot wernisaż, życie emerytki. Zbywa to, jakby to nie było nic istotnego (gdyby sobie sprzed 10 lat powiedziała, że tak będzie wyglądać jej życie, to pewnie ta mama sprzed 10 lat byłaby przerażona skąd ona weźmie tyle odwagi by robić te wszytskie rzeczy <3). Zostawiam temat i pytam o której mogę przyjechać, czy lepiej o 9 czy o 10?
Mi odpowiadają te godziny by ominąć tłok na dworcu.
A to mamę zaskakuje. Pyta ostrożnie "a mogłabyś przyjechać trochę później?", ja już zestresowana, bo chcę bez tłoku, im później w piątek tym więcej tłoku na dworcu głównym, więcej bodźców, a nie mam w głowie na to przestrzeni, więc pytam "Mogłabym, ale wolałabym nie. A dlaczego?", a na to mama "A tak pytam, bo wolałabym, żebyś była tak około 15...".
Ja milczę... trawię, że pakuję się w to co mnie i mojego psa stresuje, ale w końcu mała będzie miała dobrą opiekę...
Negocjuję i proponuję: "A może o 12?", na co mama "A, 12 byłaby okay! Dobrze, to ustawmy się tak, może zdążę wrócić do 12" xD No myślałam, że jebnę! Ze śmiechem już pytam tej "siedzącej non stop w domu emerytki" gdzie będzie do tej 12 w południe. A ona z dumą mi wyjaśnia, że może być z wnusiem na spacerku. I wtajemnicza mnie w grafik obowiązków babci. Bo gdy mały wstaje między 6-7, to jej babciny spacer wypada miedzy 10-12, a jeżeli wstaje między 7-8, to spędzają razem czas od 11-13. A wiadomo, że wnusio jest najważniejszy - tłumaczy mi przepraszająco mama.
xD
No nie mogę.
Dobra, ze śmiechem zgadzam się na ta 12, najwyżej dołączę wraz z pieskiem do jej spacerku z wnuczkiem. Luz. Miło będzie. xD
Mama mnie przeprasza, że tak wyszło, a ja jej przypomniam, że WIEM, że tak wygląda jej życie i się z tego powodu cieszę, szanuję jej wybory i dlatego w ogóle dzwoniłam przecież pytając o te godziny.
Mama powiedziała, że nas kocha i kazała iść spać.
Skończyłam rozmowę i opowiedziałam O. co się odjebało podczas tych kilku minut rozmowy. Mój chłopak westchnął i stwierdził, że mama ewidentnie też jest przebodźcowana i jej sposób komunikacji to przecież jest niemal 1:1 to jak my obydwoje teraz jesteśmy przeciążeni i zestresowani. Że łatwiej to zrozumieć, bo obydwoje też balansujemy na granicach wytrzymałości.
Mam nadzieję, że to jest to... Ech...
A dziś zgłosiłam się do konkursu... okazało się, że napisanie swojego bio jest prostrze niż myślałam. Ech.
10 notes · View notes
pinkpilatesgirl · 1 year
Text
matka zrobiła z siebie drama Queen a mnie uczy jak najgorsza córka, jak weszliśmy do babci to ona coś tam mruknęła do mojej mamy że ona się chyba obraziła na nią (bo było coś że matka nie przyjechała raz chyba ale babcia powiedziała to w żartach) a matka co?
powiedziała: ja wcale tu przyjeżdżać nie chciałam, nie miałam na to ochoty, szczególnie z nimi (w sensie ja mój brat i ojciec) i że ja wykończymy psychicznie i się rozbeczaka xdddd, później pwoiedziala że szczególnie moja to wina i jaka to ja okropna nie jestem i jak jej nie szanuje
a gdy ja nie miałam ochoty i byłam dla niej niemiła przy nich to wielka drama bo po co ja to wynoszę że to można w domu załatwić no pojebie mnie chyba
oni ja tam zaczeli pocieszać (bo były też dwie moje kuzynki już dorosłe które pomagały babci s szykowaniu jedzenia) i mówić że to tylko mój bunt i że mi przejdzie xddd wiec chyba tytuł najgorszej córki należy już do mnie
później była wielce obruszona a ja na początku już humor też miałam spierdolony i też pewnie dlatego zjadłam dość sporo żeby po prsotu odreagować (dosłownie mój słaby punkt💀💀💀)
z fajniejszych rzeczy to dostałam trochę kaski na urodziny, dwie czekolady 💀💀💀💀, jakieś pianko żelki Haribo idk, zestaw do robienia własnej biżuterii (kolczyki, bransoletki, naszyjniki i to jest z drucikami, koralikami, zapięciami i w ogóle wiec zadowolona jestem w chujj) i markery którymi rysuje się na ubraniach (że to jakby wiecie takie mazaki do materiałów) wiec imo jest zajebiście a babcia powiedziała że jak przyjade następnym razem to da mi jeszcze 50 więcej bo akurat nie miała drobnych wiec słodko chyalba i czuję się trochę źle z tym ale no wiem że babcia teraz też kasy nie wydaje już tyle bo sama mieszka wiec automatycznie mniej jedzenia kupuje, ubrań dla dziadka też nie itp
jestem w chuj zmęczona wiec idę się zaraz umyć i potem może porobie coś na uspokojenie bo wkurwiona jestem na maksa
16 notes · View notes
saszixmotylek · 11 months
Text
PROSZĘ PRZECZYTAJCIE TO DLA MNIE BARDZO WAŻNE
HEJ MOTYLKI!! I NIE TYLKO
Trochę mnie tutaj niestety nie było, ale nie oznacza to, że się poddałem, dalej pracuję nad wymarzonym celem choć chwilowo trochę wolniej niż przedtem
Przychodzę tu jednak w konkretnej kwestii, a mianowicie, muszę przyznać trochę kiepsko u mnie z pieniędzmi, sprzedaję ręcznie robione bransoletki na vinted (nie wszystkie są jeszcze wystawione, ale pojawią się w najbliższym czasie)
Tumblr media Tumblr media
Ceny nie są jakieś kosmiczne, osobne produkty nie przekraczają 10zł
Sprzedaję je i w zestawach (wychodzi taniej) i osobno, wszystkie ceny zestawów i osobnej biżuterii podane są w opisie produktów
Naprawdę miło by mi było jakby ktoś wpadł coś kupił albo chociaż udostępnił
Link do mojego vinted-
Po za bransoletkami myślę nad tworzeniem grafik na zamówienie, też nie jakoś drogo, pewnie do 20zł w max, ale ceny nie są jeszcze do końca ustalone. Moje dotychczasowe pracę są na tiktoku- Quatizz.artspace.com
Z góry serdecznie dziękuję w razie pytań, pisać śmiało gdzie chcecie, do zobaczenia i postaram się wrócić do prowadzenia bloga.
4 notes · View notes
niechciaana · 1 year
Text
Jeśli ty też to lubisz, mamy wiele wspólnego:
Robienie fotek
Zachwycanie się świeżym mani
Picie mrożonej kawy przez prawie cały rok
Obsesja na punkcie dodatków, zwłaszcza biżuterii
Częstsze wychodzenie w delikatnym makijażu
Obsesja na punkcie kwiatów
5 notes · View notes
mauraplametyst · 1 year
Text
apatyt
Zdobądź Idealne Akcesorium Dla Par: Maura's Bransoletki Dla Par
Bransoletki dla par to piękny sposób na wyrażenie miłości, więzi i zaangażowania między partnerami. Chociaż na rynku dostępnych jest wiele opcji, Maura wyróżnia się jako zaufane źródło bransoletek dla par.
W tym artykule sprawdzimy, dlaczego warto wziąć pod uwagę Maurę przy następnym zakupie bransoletek dla par, podkreślając kilka kluczowych powodów.
Tumblr media
Jakość Wykonania:
W Maura jakość jest sprawą najwyższej wagi. Kupując u nas bransoletki dla par, możesz mieć pewność, że inwestujesz w dobrze wykonane elementy. Zastosowane materiały są starannie dobierane, aby zapewnić trwałość i długowieczność.
Tumblr media
Nasze zaangażowanie w rzemiosło oznacza, że Twoje bransoletki z howlit u będą nie tylko wyglądać oszałamiająco, ale także przetrwają próbę czasu.
Unikalne Projekty:
Jesteśmy dumni, że możemy zaoferować szeroką gamę unikalnych i przyciągających wzrok wzorów bransoletek dla par. Niezależnie od tego, czy wolisz minimalistyczną elegancję, czy misterne detale, istnieje projekt pasujący do stylu każdej pary.
Każda bransoletka apatyt owa została starannie zaprojektowana, aby symbolizować więź między partnerami, dzięki czemu jest idealnym odzwierciedleniem Twojej miłości.
Opcje Dostosowywania:
Jedną z wyróżniających się cech Maury są możliwości dostosowywania. Możesz spersonalizować bransoletki dla par, dodając inicjały, imiona lub znaczące daty.
Dzięki temu Twoja biżuteria nabiera wyjątkowego charakteru i staje się naprawdę jedyna w swoim rodzaju. Personalizacja pozwala stworzyć przedmiot, który ma wartość sentymentalną zarówno dla Ciebie, jak i Twojego partnera.
Materiały Wysokiej Jakości:
Maura przywiązuje dużą wagę do pozyskiwania wysokiej jakości materiałów bransoletki na szczęście. Od metali najwyższej jakości po oryginalne kamienie szlachetne – możesz mieć pewność, że Twoje bransoletki będą nie tylko wyglądać znakomicie, ale także zachowają swój blask i piękno przez długi czas. Dbałość o szczegóły w doborze materiałów wyróżnia Maurę na tle konkurencji.
Symboliczne Kamienie Szlachetne:
Wiele bransoletek dla par Maury zawiera kamienie szlachetne o szczególnym znaczeniu. Na przykład fluoryt jest kojarzony z promowaniem harmonii i równowagi emocjonalnej, podczas gdy uważa się, że apatyt poprawia komunikację i kreatywność. Te jaspis czerwony dodają głębi i znaczenia Twoim bransoletkom, pozwalając Ci przekazać swoje intencje i emocje za pomocą biżuterii.
Przystępność:
Chociaż Maura oferuje wysokiej jakości rzemiosło i materiały, stara się również utrzymać przystępne ceny.
Ich zaangażowanie w przystępność cenową oznacza, że możesz inwestować w piękne bransoletki dla par bez rozbijania banku. To doskonała opcja dla par poszukujących znaczącej, a jednocześnie niedrogiej biżuterii.
Pozytywne Recenzje Klientów:
Maura zyskała dobrą reputację dzięki zadowoleniu klientów. Czytając recenzje naszych klientów, znajdziesz niezliczone historie szczęśliwych par, które są zachwycone swoimi zakupami.
Tumblr media
Świadomość, że inni mieli pozytywne doświadczenia, może dodać Ci pewności w podejmowaniu decyzji.
youtube
Łatwe Zakupy Online:
Zakup bransoletek dla par od Maura to bezproblemowe doświadczenie. Nasza przyjazna dla użytkownika strona internetowa u��atwia przeglądanie kolekcji, wybór ulubionego projektu i dostosowanie go do własnych upodobań. Prosty proces składania zamówienia zapewnia płynną i przyjemną podróż zakupową.
Konkluzja:
Kupowanie bransoletek dla par od Maury to opłacalny wybór dla par poszukujących jakości, niepowtarzalności i znaczącej symboliki w swojej biżuterii.
Dzięki naszemu zaangażowaniu w rzemiosło, możliwości dostosowywania i przystępne ceny, Maura wyróżnia się jako zaufane źródło bransoletek dla par.
Wybierając Maurę możesz w piękny i trwały sposób wyrazić swoją miłość i zaangażowanie, czyniąc Waszą więź jeszcze bardziej wyjątkową czarny turmalin .
1 note · View note