Tumgik
#nowi znajomi
pozartaa · 3 months
Text
30.06.24 UTRZYMANIE WAG1 dzień 486. Limit +/- 2100 kcal.
Wybrane posiłki (dziś w przybliżeniu):
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Było mi tak smutno dziś w nocy w robocie. Ostania zmiana z moją "parą". Od lipca roszada. A jeszcze koleżanka powiedziała, że chyba odejdzie bo ma coś innego na oku... Oj, smutno.
Smutno mi też było bo przewijają mi się czasami blogi "moty1kove" i takie konta też mnie obserwują... (nikogo nie wyganiam, a widocznie i ja mam coś do zaoferowania, skoro dostaje takie obserwacje)
Chciałabym was wszystkich przytulić i pożałować, pogłaskać po głowie, i zapewnić, że są inne sposoby niż oszustwa, głodówki, kary, a świat to nie tylko czarna dupa. Dużo jest teraz postów o samotności i braku zrozumienia. Taki summer blues widoczne.
Myślę sobie, że kiedyś samotność tak nie doskwierała... Ale teraz kiedy Twoi znajomi są "na wyciągnięcie ręki" bo widzisz ich życie w socjal media, a ciebie tam nie ma - to boli inaczej... 🤔. Jak myślicie? (oczywiście pisze z perspektywy innego pokolenia, więc definitywnie nie o sobie)
***
A tak poza tymi smutami, to życie się toczy dalej. No to byliśmy na tym grillu.
Tumblr media
Zjadłam dwie kiełbaski śląskie z odrobiną musztardy bez chleba. Najwięcej kcal "zassały" mi piwa. Bezalkoholowe mają mniej kca1, ale to przynajmniej 100 na jedno. Były jeszcze lody. A i tak nie wyszło jakoś tragicznie. Jestem zadowolona.
Uczyliśmy naszego kolegę grać w MTG. Było fajnie...ale jego baba była wyraźnie niezadowolona. Jak wychodziliśmy to myślałam, że nas zadźga spojrzeniem....
Taki to dzień.
Jutro nowy miesiąc. Dobrej nocy wam życzę !!!
29 notes · View notes
delicja-0 · 1 month
Text
Wczoraj wieczorem mialam jakas zalamke i trochę zjadlam wiec smutno, najprawdopodobniej ta zalamka byla spowodowana tym że n gralam na komputerze ze znajomi a ostatnio daje mi to taką normalność, wczoraj nie dało bo nie grałam. Miałam fajny sen ale nie będę się rozpisywać, każdy sen o mojej śmierci jest fajny. Dzisiaj pomyślałam, że skoro wczoraj było do dupy to dzisiaj powinno być git ale jak o 7 rano budzą cie kłócący się dziadkowie to juz wiesz że git będzie tylko jak walniesz magika. XDDD Wg zdecydolam, że zapytam sie matki o nowy telefon bo moj aktualny jest juz nieco w opłakanym stanie. Zdjęcia tym nie zrobisz bo aparat jest bardziej porysowny niz moje uda (XDDDDD) A bateria spada szybciej niż chęci do życia po powrocie do szkoły (a jeszcze szybciej w zime) wg wejście na ładowarkę jest bardziej zjechane od dupy 14 latki dobra sory za te porównania 😔😔 ponioslo mn troxhe. Raczej spodziewam się, że gowno z tego wyjdzie ale jak i tak mam już dzień do dupy to jak pokłóce sie z matka to chociaż wygeneruje nowy kod na ciele 💪💪💪
16 notes · View notes
kotekzielony2 · 7 months
Text
Tumblr media
Z ŻYCIA SAMOTNIKA - wpis 3 (25.02.2024)
-> Znajomość z Julią
Niewątpliwie jednymi z bardziej pamiętanymi przeze mnie dniami są dni, w których poznaję nową osobę i jednocześnie ten nowy znajomy, bądź znajoma przynajmniej na pewien okres "gości" w moim życiu, tzn. zagaduje, kontaktuje się, pyta, jak minął dzień, opowiada o sobie. Dla wielu z nas, w tym dla mnie, są to piękne wydarzenia, kiedy to dwaj nieznajomi pewnego dnia spotykają się gdzieś przypadkowo, po czym zaczynają się poznawać, odkrywać się nawzajem, a nawet zaprzyjaźniać! Czasami nasz nowy znajomy, bądź znajoma okazuje się na tyle sympatyczną osobą, na tyle dobrze się z nią dogadujemy, że chcemy więcej rozmawiać, przebywać z tą osobą, więcej czasu z nią spędzać i mieć stały kontakt. Jednak życie pisze z reguły o wiele bardziej pesymistyczne scenariusze, w których niespodziewanie tracimy kontakt z kimś kogo poznaliśmy, z kim zaprzyjaźniliśmy się i na kim nam w pewnym stopniu zależało, żeby relację z tą osobą utrzymać. Przestaje ona odpowiadać na nasze wiadomości, nie odzywa się, znika bezpowrotnie. Dziś opowiem o jednym z takich przypadków, z którym spotkałem się niecałe trzy lata temu.
28 maja 2021. Byłem zaproszony na plan filmowy pewnego paradokumentu dla komercyjnej stacji. Jadąc na ten plan nie nastawiałem się kompletnie na nic. Trochę sobie posiedzę, wypełnię umowę, zagram w paru scenach, coś zjem, wezmę pieniądze i do domku. Tak sobie to wyobrażałem. Tak miało być. Plan odbył się w bardzo niewielkim gronie, więc czułem się komfortowo i spokojnie, do tego ulokowano go z dala od głównych ulic (mniej więcej tam, gdzie na zdjęciu). Na planie moje gałki oczne zarejestrowały kilka osób, których nigdy jeszcze nie widziałem, ani nie spotkałem. Zauważyłem m.in. pewną dziewczynę, która zajęta była czytaniem książki. Zastanawiałem się, jak do niej zagadać. Przymierzałem się do podejścia do niej i spytania jej, co czyta, choć niestety moje blokady okazały się finalnie zbyt duże, nieśmiałość ze mną wygrała i dziewczyna zniknęła mi z oczu. Plułem sobie wtedy w brodę, że nie odezwałem się do nieznajomej, że nie spróbowałem. Ciekawiło mnie co dokładnie dama czytała. Sądziłem, że dziewczyna odeszła z planu, ale okazało się, że weszła tylko do garderobianego autobusu żeby się przebrać do sceny, w której mieliśmy zagrać. Wkrótce także ja zostałem wezwany do garderoby - przebrałem się więc, wyszedłem, choć koleżanki nadal nigdzie nie widziałem. Udało mi się natomiast pogawędzić chwilę z dwiema innymi osobami w oczekiwaniu na naszą scenę. Po jakimś czasie szczęście uśmiechnęło się do mnie kiedy znów owa nieznajoma pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Czytała dalej. Tym razem już się nie wycofałem i z pewnym stresem rzuciłem do niej pytanie "Co czytasz?". Odpowiedziała i zaczęliśmy rozmawiać. Ku mojemu zaskoczeniu, przerwała wtedy czytanie, a rozmowa przebiegała płynnie i niezwykle miło. Dowiedziałem się, że ma na imię Julia. Wkrótce zagraliśmy wszyscy w jedynej scenie, w jakiej mieliśmy wystąpić tego dnia. Dzień zdjęciowy nie trwał dla nas zbyt długo i skończyliśmy dość szybko. Choć w trakcie sceny nie mieliśmy zbyt wielu okazji do dyskusji, to nie mogłem uwierzyć, z jaką lekkością i delikatnością przeprowadzałem z nią pierwszą konwersację. Po planie miałem tylko nadzieję zdobyć kontakt do nowo poznanej dziewczyny, tym bardziej, że nie był to plan kontynuacyjny i niewielka byłaby szansa spotkania jej ponownie. Nieśmiało spytałem się Julii, czy na mnie poczeka. Zaczekała i udaliśmy się spacerkiem na najbliższy przystanek autobusowy oddalony o niecałe półtora kilometra. Atmosfera panowała bardzo wesoła i miła. Czułem się wspaniale. Uświadomiłem sobie, jak bardzo brakowało mi takich momentów. Może taki wspólny spacer ze znajomym/znajomą nie był dla mnie zupełną nowością, choć przyznaję, że takie sytuacje, gdzie robię coś wspólnie z kimś, są u mnie niezwykle rzadkie. Pod koniec sympatycznego spaceru zaczekaliśmy na pierwszy autobus, a w międzyczasie dziewczyna podzieliła się ze mną kontaktem. W końcu dama wsiadła w swój autobus i pożegnaliśmy się.
Niestety kontakt z Julią urwał się po kilku tygodniach, ani nie spotkaliśmy się więcej razy. Nie ukrywam, że w tamtym okresie czułem wyraźny niedosyt, albowiem dziewczynę mocno polubiłem i zależało mi na dalszym kontakcie. Biło od niej ciepło i posiadała cechy, które bardzo cenię w innych. Mimo negatywnych emocji jakie towarzyszyły mi przez pewien czas od zakończonej znajomości, cieszyłem się i byłem dumny z kolejnego nabytego doświadczenia w relacjach międzyludzkich. Przeczytałem też książkę, którą tamtego dnia czytała ona!
13 notes · View notes
dawno tu nie zagladalam btw
moi nowi znajomi juz maja do mnie problem, klaudia ma mnie w dupie, a przyjaciolke denerwuje
wpadlam tez w taki binge cycle ze to zart
zaczelam wciagac dezodoranty i takie
nwm mysle zeby to wszystko skonczyc od razu po moich urodzinach (beda 30 sierpnia)
w kazdym razie trzymajcie sie tam motylki
chudej nocy/dnia
i zebyscie osiagneli swoje ugw
3 notes · View notes
paulinpaulinpaulin · 1 year
Text
Nasze auto jest w takim stanie po poprzednim mechaniku, że najrozsądniej byłoby je sprzedać póki jest na chodzie zamiast w nie wkładać grube hajsy. Jeździliśmy z każdą pierdołą, wiecznie było że jest wszystko ok, a tu taki chuj :( A ja kocham ten samochód ;(
M. pojedzie jeszcze do drugiego mechanika żeby poznać jego zdanie. Ale ten nasz nowy to znajomy, nie ma interesu żeby tak mówić, mógłby zrobić to co jest teraz do zrobienia za 2 tys, ale mówi że nie chce ciągnąć kasy no bo za chwilę się posypią kolejne sprawy i silnik.
Serio ryczeć mi się chce. To jest tak zajebiste auto.
Raczej będzie już leasing na firmę, zobaczymy.
11 notes · View notes
przez-ciemnosc · 1 year
Text
Siema, pomyślał(a)byś, kiedykolwiek tu znowu się pojawię? Ja też nie. To że tu wróciłam to jedno, ale to, że napisałam, to już coś zupełnie innego. (to będzie jakiś jebany esej)
Mam świadomość, że nikt tego nie przeczyta bc i’m just a girl, a dziewczyny na tumblr zawsze miały trudność w zdobywaniu obserwujących haha (nie żeby był to dla mnie jakiś problem ofc, może nawet lepiej)
Mam 23 lata, sama w to nie wierzę i się tak nie czuję, w sercu zawsze będę zagubioną 16-latką. Kiedyś bym powiedziała, że tumblr będzie miejscem, na którym byłam w najgorszych momentach swojego życia, że gorzej już nie będzie niż było kiedy tutaj przebywałam. Duh, jaka byłam głupia. Oczywiście, to na pewno jest miejsce, które mocno wpłynęło na mnie, moją osobowość i też na moją przyszłość, ale patrząc z perspektywy czasu było to lepsze niż to, co przeszłam rok/dwa temu.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że byłam wtedy sama, bo wiesz jak siedziałam na tumblrze to przynajmniej byli tu ludzie, którzy mnie rozumieli, ludzie, których nigdy nie musiałam widzieć na oczy ale mogliśmy ze sobą pisać. Był tutaj jeden wielki shit, w którym wszyscy tkwiliśmy, ale jednocześnie się wspieraliśmy (coś jak w mojej aktualnej pracy xd). No rozumiesz, ja nie jadłam bo nienawidziłam swojego ciała i inna laska też nie jadła, bo też nienawidziła swojego ciała, żadna nie chciała z tego wyjść, ale obie się rozumiałyśmy. To brzmi strasznie toksycznie, mam tego świadomość, ale jak masz 15 lat i siedzisz sam/sama to po prostu potrzebujesz kogoś kto cię wesprze i zrozumie, nawet jeśli ci nie pomoże tak w stu procentach. Ogólnie rzecz biorąc, nie był to dobry czas, jasne, że nie, do dziś mam problemy z odżywianiem, z postrzeganiem samej siebie, mam bordera, miewałam myśli samobójcze (ale do tego za chwilę) i męczę się z okropnymi epizodami depresyjnymi, ale jak mówię nie było najgorzej, naprawdę nie było.
Kiedy zaczął się mój największy dół, to najtrudniejsze było to, że nie wyłapałam konkretnego momentu rozpoczęcia i potem już było za późno. Nie streszczę ci tego dokładnie, bo na terapii rozmawiamy o tym bardzo często, dokładam co jakiś czas nowych informacji, więc gdybym miała wszystko opisać wyszedłby z tego licencjat albo nawet magisterka. Ogólnie chodzi o fakt, że byłam sama, miałam swoją przyjaciółkę, ale ona była w takim samym, o ile nie większym gównie niż ja i byłyśmy w tym razem, obie się ciągnęłyśmy w dół, ale też każda z nas była dla siebie powodem żeby wstać z łóżka i chociaż trochę żyć, bez niej by mnie tutaj na stówę nie było. Chłopaka nie miałam, więc nie miałam kogo kochać. Miałam chłopaków, którzy nie byli MOIMI chłopakami, a zabawkami, a ja ich zabawką, oboje toksyczni albo tylko ja, zależało od relacji. Nie jestem nawet w stanie ich policzyć, tak łatwo mi się nudzili, że co chwilę poznawałam nowego, to było dużo łatwiejsze niż budowanie trwałych relacji, prawda? Chlanie, palenie, jaranie, spanie, nauka, studia, depresja, i tak w kółko, w kółko i w kółko. Każdy powód dobry do imprezy. Weekend? Pijemy. Nowy rok akademicki? Pijemy przez dwa tygodnie w ciągu. Nowi znajomi? Pijemy. Zły humor? Pijemy. Ktoś zagadał cię na korytarzu w akademiku w środku tygodnia, że ma imprezę? Pijemy. Początek choroby? Pijemy żeby wyzdrowieć. Koniec choroby? Pijemy żeby to uczcić. Pijemy, pijemy, pijemy… Palimy bo stres, bo znajomi, bo lepiej się rozmawia, bo ktoś zaproponował. Jaramy bo się nudzimy, bo na imprezie ktoś rzucił, że zaprasza chętnych, bo weekend, bo nowy znajomy zachęcił. Czy to niezdrowe? Cholernie. Czy o tym myślałam? Kompletnie nie.
Najlepsze jest to, że od listopada 2020 byłam na lekach i do teraz jestem ciągle na lekach. Były to różne, ale przyjmowane dziennie. Najpierw izotek, potem leki na migreny i koda, potem antydepresanty, stabilizatory i benzo, teraz już tylko anty i stabilizatory. Co je wszystkie łączy? Dokładnie tak, że nie możesz pić. Tylko problem był taki, że jedyny skutek uboczny to było szybsze upijanie się, ale co to za problem dla studenta? Skoro możesz pić mniej a mieć taki sam efekt. Same plusy, zero minusów.
Deprecha, łzy, płacz, sen, zmęczenie, wycieńczenie, chudnięcie, śmierć, smutek, samotność, oszukiwanie siebie i ludzi, toksyczność, kluby, imprezy, masa znajomych, masa chłopaków, złamane serce, chwilowa radość, potem spadek, brak sensu życia, apatia, nuda, dezorientacja, derealizacja, depersonalizacja i po prostu brak siły. Tak mogę podsumować ten czas. A wiesz co jest najlepsze? Że ludzie, nieironicznie zazdroszczą mi tamtego etapu i chcieliby być jak ja XD bo przecież „byłaś taką imprezowiczką, miałaś tyle znajomych, tyle spotkań, tylu chłopaków, tak super się bawiłaś i wszystko miałaś gdzieś, niczym się nie przejmowałaś” no właśnie, miałam gdzieś, bo nic nie miało sensu i tak naprawdę już gorzej chyba być nie mogło…
Teraz jest zupełnie inaczej. Mam kochającego chłopaka, pracę, taka 2/10, ale bywa całkiem fajnie. Byłam na super wakacjach, mam tylko wartościowe osoby przy sobie, żyje dużo spokojniej, mam inne wartości i prawdopodobnie w końcu jestem szczęśliwa. Tego sama nie wiem, bo po prostu nie wiem co to znaczy „być szczęśliwym”.
xoxo
6 notes · View notes
kwiatyzdomu · 2 years
Text
Nie ważne ile razy powiem ci że cię lubię, ile razy będę zadawać ci pytania i troszczyć się o ciebie. Kolejna przyjaźni znika a ja nie wiem dlaczego. Ty nie drążysz tematu, nie pytasz, nie mówisz ani nie pokazujesz że jestem dla ciebie ważna. Z dnia na dzień traktujesz mnie coraz bardziej jak nieznajomą. Czy to nowi znajomi? Chłopak? Jestem niewystarczająca? Nie mówisz mi o co chodzi. Czemu coraz gorzej czuje się będąc przy tobie.
Tumblr media
3 notes · View notes
wurcuburcu · 2 years
Text
Moj 2022 u knihach
Sioleta pračytała 96 knihaŭ (heta tolki tyja, jakija byli na goodreads). Spadziajusia, što paśpieju pračytać jašče try, jakija pačała, da kanca roku; ale heta ŭžo bolš, čym letaś. Pa staronkach, adnak, wyjšła mienš, ale heta tamu, što ja čytała bolš biełaruskaje litaratury, a biełaruskija twory dawoli karotkija.
Śpis knihaŭ, jakija ja ŭpadabała:
- Emma by Jane Austen. Dziŭna, što ja abminuła Emu, kali rabiła marafon Džejn Ostyn kolki rokaŭ tamu i pračytała jaje tolki ŭ 2022. Na maju dumku, heta najlepšy jaje twor. Bolš padrabiazny ahlad rabiła ŭ hetym poście.
- Knihi H.G. Wells’a, a dakładniej Mašyna času, Čaławiek-niewidzimka j Wajna suświetaŭ, jakija nawat isnujuć u biełaruskim pierakładzie. Adkryła dla siabie hetaha aŭtara ŭ 2022. Wodhuk jość tut.
- Sir Gawain and the Green Knight. Epičnaja staraanhielskaja paema, napisanaja niewiadomym aŭtaram u 14-m wieku. Z usich paemaŭ, što čytała, hetaja mnie spadabałasia najbolš.
- The Man in the Red Coat by Julian Barnes. Adziny niemastacki twor, jaki trapiŭ u moj śpis, i ad jakoha ja zastałasia ŭ zachapleńni. Wodhuk na knihu rabiła ŭ hetym dopisie.
- Piranesi by Susanna Clarke. Palubiła styl Siuzany Kłark paśla taho, jak pračytała Jonathan Strange & Mr Norrell. U jaje atrymliwajucca duža prywabnyja j unikalnyja mahičnyja suświety, jakija mnie nia prosta daspadoby, a niby napisanyja akurat pad hust takich čytačoŭ, jak ja. Piranesi jakraz takaja kniha - dziŭnaja, tajamničaja j niezwyčajnaja.
- b, Book, and Me by Kim Sagwa. Jašče adzin krychu niezwyčajny pa styli j źmiestu twor, jaki prywabiŭ mianie swajim dziwactwam. Kniha nie dla ŭsich, ščyra kažučy; i moža pryjścisia daspadoby tym, chto znajomy z melancholijaj praz warožaść wonkawaha świetu j časta łunaje ŭ swajich fantazijach, bo jany mienš wuścišnyja, čym žyćcio.
- Norse Mythology by Neil Gaiman. Mitalohiju treba čytać tolki tak - praz mastacki pierakaz majstra fentezi; tady ŭžo znajomyja historyji nabywajuć nowy koler.
- The Unbearable Lightness of Being by Milan Kundera. Pra hetuju knihu taksama pisała.
- Project Hail Mary by Andy Weir. Adzinaja nawukowaja fantastyka ŭ śpisie. Užo druhi twor hetaha aŭtara (pieršy byŭ The Martian), jaki lohka čytajecca, niahledziačy na žanr, i wyzywaje zapraŭdnuju cikawaść dy emocyji spačuwańnia persanažu.
- A Christmas Carol by Charles Dickens. Kaladnaja kazka z prywidami. Warta čytać u światočnuju paru.
Top biełaruskich tworaŭ:
- U kapciuroch HPU Franciška Alachnowiča
- Biełaja mucha - zabojca mužčyn Alhierda Bacharewiča
- Awantury Pranciša Wyrwiča Ludmiły Rubleŭskaj
Rasčarawańni:
- The Night Circus by Erin Morgenstern. Nahadała sabie nie čytać sučasnyja knihi sa śpisu bestselleraŭ, jakija rajuć na kožnym kroku.
- The Name of the Rose by Umberto Eco. Samaja pradawajemaja kniha ŭ świecie, z prodažam u 50 miljonaŭ ekzemplaraŭ, akazałasia majim rasčarawańniem roku. Kamična.
1 note · View note
textanka · 3 months
Text
"Wszystko będzie dobrze"
Taki wierszyk nowy,
A jakby znajomy,
Zwiastun nadchodzącej jesieni.
Bo ...
Domek i miłość są w kolorze jesieni.
Widzę więc czuję to.
1 note · View note
Text
Szymon Michałek wygrał w pierwszej turze wyborów prezydenckich w Chorzowie.
Nowy szef miasta znany jest z działalności na rzecz Ruchu Chorzów. To dobry znajomy pseudokibica, oskarżonego o przygotowanie na mecz bomby zapalającej. Szymon Michałek po raz pierwszy startował w wyborach samorządowych.20 godzin temu Continue reading Szymon Michałek wygrał w pierwszej turze wyborów prezydenckich w Chorzowie.
View On WordPress
0 notes
linkemon · 6 months
Text
Suguru Geto x Reader
Resztę oneshotów z tej i innych serii możesz przeczytać tutaj. Zajrzyj też na moje Ko-fi.
Some of these oneshots are already translated into English. You can find them here.
Tumblr media
sᴘᴏᴊʀᴢᴇɴɪᴇ ɴᴀ sᴘᴏsᴏ́ʙ ᴍʏśʟᴇɴɪᴀ sᴜɢᴜʀᴜ ᴡ ᴄɪᴀ̨ɢᴜ ʀᴏ́ᴢ̇ɴʏᴄʜ ᴇᴛᴀᴘᴏ́ᴡ ᴊᴇɢᴏ ᴘᴏʙʏᴛᴜ ᴡ ʟɪᴄᴇᴜᴍ ᴊᴜᴊᴜᴛsᴜ ᴏʀᴀᴢ ᴛᴏ ᴡ ᴊᴀᴋɪ sᴘᴏsᴏ́ʙ ᴢᴍɪᴇɴɪᴌ sɪᴇ̨ ᴊᴇɢᴏ śᴡɪᴀᴛᴏᴘᴏɢʟᴀ̨ᴅ ɪ ᴄᴏ ᴅᴏ ᴛᴇɢᴏ ᴅᴏᴘʀᴏᴡᴀᴅᴢɪᴌᴏ. ᴅᴏᴅᴀᴛᴋᴏᴡᴇ ɪɴғᴏʀᴍᴀᴄᴊᴇ:
ᴏɴᴇsʜᴏᴛ ᴢᴀᴡɪᴇʀᴀ sᴘᴏɪʟᴇʀʏ ᴢ ᴅʀᴜɢɪᴇɢᴏ sᴇᴢᴏɴᴜ ɪ ᴛᴏᴍᴏ́ᴡ ᴍᴀɴɢɪ ᴏᴘᴏᴡɪᴀᴅᴀᴊᴀ̨ᴄʏᴄʜ ᴏ ᴍᴌᴏᴅᴏśᴄɪ ɢᴏᴊᴏ.
ɢᴇᴛᴀ ᴛᴏ ᴛʀᴀᴅʏᴄʏᴊɴᴇ, ᴅʀᴇᴡɴɪᴀɴᴇ ʙᴜᴛʏ ᴢᴀᴋᴌᴀᴅᴀɴᴇ ᴅᴏ ʏᴜᴋᴀᴛʏ. ᴏʙᴏɴ (ʟᴜʙ ᴏ-ʙᴏɴ) ᴛᴏ ᴊᴀᴘᴏɴ́sᴋɪ ᴏᴅᴘᴏᴡɪᴇᴅɴɪᴋ ɴᴀsᴢᴇɢᴏ śᴡɪᴇ̨ᴛᴀ ᴢᴍᴀʀᴌʏᴄʜ.
"Love is the most twisted curse of all." Gojō Satoru
— Wszystkiego najlepszego, [Reader].
Dziewczyna odwróciła się, przekrzywiając głowę w sposób, który dawał do zrozumienia, że jest zdziwiona jego życzeniami.  
Suguru rozejrzał się po otwartym korytarzu. Cisza, przerywana jedynie cykaniem świerszczy i okazjonalnym śpiewem nocnych ptaków. Ciemność, rozświetlana blaskiem nielicznych latarni zapalonych na stałe przy najważniejszych budynkach. Czerwień kolumn odbijała się na jej tle znajomym kolorem. O tej porze większość liceum Jujutsu pogrążała się we śnie. Choć, kto wie, być może Gojō byłby o tej porze na nogach. Z jego przyjacielem nigdy nie było wiadomo.  
Dziś Suguru był wyjątkiem wśród uśpionego towarzystwa. Nie było go cały tydzień, odkąd wyruszył na solową misję, by pozbyć się jednej z klątw. I tak miał szczęście, że zdążył na ostatni autobus o tej nieludzkiej godzinie. Wszystko po to, by zdążyć na czas. Na urodziny [Reader].  
— Dziękuję, Suguru. Miałam to w kalendarzu, ale… — Niedokończone zdanie zawisło w powietrzu.  
— Zapomniałaś? — dokończył.  
Nastolatka pokiwała głową.  
— Shōko i Satoru kupili mi tort i jakieś drobiazgi. Szczerze mówiąc, to mogłoby być cokolwiek. Nie żebym pamiętała, jaki prezent dał mi ktokolwiek ostatnim razem — westchnęła. — Mam jeszcze pół kawałka. — Podsunęła mu talerzyk.  
— Satoru nie zeżarł całego? — zakpił.  
— Udało mi się trochę uratować.  
Chłopak przyjął ciasto. Podsuwała mu słodycze w hurtowych ilościach, odkąd opowiedział jej o tym, jak jego zdaniem smakują klątwy. Jego technika polegała na zjadaniu zła. Ciężko było to opisać. To trochę tak, jakby zjadał szmatę, którą ktoś zgarnął wymiociny, albo jakby ktoś napchał mu szlamu do ust. Błoto zdawało się chcieć wypłynąć z niego za każdym razem. Zawsze jednak z uporem je przełykał. Nie mógł się do tego przyzwyczaić. Nieważne, ile razy tego nie robił, zawsze pozostawał posmak. Gorzki, zbierający na wymioty smród, którego nie czuł nikt poza nim. Nie sposób było się go pozbyć. Kawałek tortu, który teraz jadł, nie dałby rady go zabić. Nie chodziło jednak o jego przyziemnie słodki smak. Bardziej o to, od kogo pochodził. Sam fakt, że [Reader] wywalczyła jeszcze kawałek dla niego od żarłocznego Gojō, był miły. Sam ten akt łagodził niesmak po klątwach, które musiał dziś zjeść, bardziej niż słodycz.  
— Mam coś dla ciebie. — Wyciągnął zza pleców opakowany pamiętnik. — Widziałem, że kończy ci się miejsce w notatniku, więc kupiłem nowy.  
— Dziękuję. — Uśmiechnęła się, zrywając papier i kartkując prezent.  
To zawsze był dobry wybór. Ilość rzeczy, które spisywała, zwiększała się z dnia na dzień. Chciał, by przynajmniej mogła je umieścić w czymś, co ładnie wyglądało, skoro wszędzie biegała z notesem. Obkleił go naklejkami i poprosił, by znajomi się podpisali. Niech chociaż ten jeden będzie inny niż pozostałe. Trochę żywszy. Bardziej kolorowy. Z wesołymi stronami.  
— Nie cieszysz się — stwierdził.  
— Nie zrozum mnie źle, Suguru. To bardzo ładny prezent. Po prostu… czasem chciałabym, żeby w ogóle nie był mi potrzebny. — W głosie pobrzmiewała nuta melancholii.  
Ostatnio zapomniała wszystkich poprzednich urodzin razem z datą. Jej technika była potężna. Jednak z wysoką mocą szła w parze wysoka cena. Im ważniejszych rzeczy ze swojego życia zapominała, tym większą przeklętą energią mogła dysponować.  
Oczywiście dalej mogła świętować swoje urodziny. Miała ich datę pod ręką. Poprzednie wydarzenia zapisała już dawno temu, by nie zapomnieć. Jednak czytanie nawet swoich własnych przemyśleń i wspomnień było trochę jak słuchanie siebie w próbie przekonania, że ma się rację, choć uważa się inaczej. Kiedyś opisała to jak oglądanie siebie na filmie z dzieciństwa. Masz pojęcie, że ty to ty, ale wciąż czujesz, jakby to była inna osoba.  
— Wiem, że jest ci przykro, ale zrobiłaś to, co słuszne. Uratowałaś komuś życie. Jestem pewny, że gdyby ci ludzie wiedzieli, jak im pomogłaś, byliby ci bardzo wdzięczni. — Złapał ją za rękę.  
Dłoń była niezwykle ciepła. Szczególnie w chłodnym nocnym powietrzu.  
Ta rodzina pewnie nigdy nie dowie się, że byli o włos od jednej z najbardziej okrutnych śmierci. Zapewne zobaczyli coś zupełnie innego. Jak większość zwykłych ludzi, którzy rzadko potrafili ujrzeć prawdziwe natury klątw.  
Getō przeszło kiedyś przez myśl, że gdyby on był na jej miejscu, być może chciałby zrezygnować. Jednak dziewczyna gorąco zaprzeczyła. Czarowników jujutsu było tak niewielu. Każdy był na wagę złota. Wierzyła, że urodziła się z tym darem w jakimś celu. Szczególnie że nie pochodziła z żadnej z wielkich rodzin. Ktoś musiał pomóc ludziom, którzy sami nie potrafili się bronić.  
— Masz rację. Jeszcze raz dziękuję za prezent. Na pewno mi się przyda. Pora zrobić nową listę, bo już zbliżam się do końca poprzedniej. — Położyła głowę na jego ramieniu.  
[Reader] ziewnęła przeciągle i przymknęła oczy. Blask latarni tańczył w jej włosach. Słyszał jej miarowy oddech.  
— Wpisz mnie na nią — stwierdził chłopak.  
— Hę?! — Dziewczyna podniosła głowę w zaskoczeniu. — Przecież wiesz, że nigdy bym tego nie zrobiła, więc nie wiem, po co w ogóle o tym gadamy.  
— Gdyś kiedyś była w potrzebie — widział, że już była gotowa mu przerwać, więc delikatnie położył jej palec na ustach, uciszając ją — chcę być na tej liście.  
Był ważny w jej życiu. A przynajmniej chciał w to wierzyć. Na tyle, by poświęcenie wspomnień z nim mogło kiedyś pomóc jej w uzyskaniu ogromnej ilości kontrolowanej przeklętej energii.  
Lista była swego rodzajem przygotowaniem. Spisem tego, co w razie potrzeby mogła poświęcić licealistka, walcząc z klątwami. Stosy pokreślonych kartek w jej pokoju w akademiku były świadectwem tego, jak ewaluowała wszystko w swoim życiu. Musiała stale określać, jaka wiedza czy wspomnienia są dla niej ważne i czy może jej poświęcić. A po wszystkim skreślała je z listy, by wracać do nich jedynie w formie zapisków.  
— To może ci kiedyś uratować życie. A nawet jeśli mnie zapomnisz… zawsze będę obok, żeby ci o sobie przypomnieć. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz — zaśmiał się.  
— Nigdy nie będziesz na tej liście, Suguru. — Patrzyła mu głęboko w oczy. — Jest wiele rzeczy, które mogę oddać, ale nie ciebie.  
Nic nie odpowiedział. Z jednej strony nie była to deklaracja, którą chciał usłyszeć, z drugiej wywoływała miłe uczucie. Jedynie mocniej ścisnął jej rękę, zapatrzony przed siebie. Słodki smak tortu wciąż panował w jego umyśle, choć już dawno skończył jeść kawałek.  
Urodziny
***  
— To nie jest trening! — zaprotestowała [Reader]. — Yaga-sensei nas zamorduje.  
Leżała między nogami Getō. Bynajmniej nie wyglądała na niezadowoloną z ich obecnej sytuacji. Chłopak uznał, że tylko tak sobie narzeka. Musiała. Dla zasady.  
— Co robimy? — spytał przekornie Suguru.  
— Lecimy — odpowiedziała dziewczyna.  
— Na czym?  
— Na Tęczowym Smoku… — odparła, wciąż niepewna tego, dokąd zmierza ta wymiana zdań.  
— A więc lecimy na klątwie. Trenujemy — zakończył rozbawiony Getō.  
Miał już na dziś dosyć walki. Wymiana ciosów była męcząca. Szczególnie że nie mógł używać przeklętej energii. Inaczej przeciwniczka niewiele by z tego wyniosła poza pobytem w szpitalu. Musiała oszczędzać wspomnienia na misje. Tak więc na terenie liceum pozostawała jej jedynie nauka walki wręcz. Żadnej specjalnej techniki, co najwyżej najprostsze. Walkę z klątwami od dłuższego już czasu praktykowała jedynie w terenie.  
— Jeśli tak bardzo chcesz, to wrócimy, ale nie wyglądasz na nieszczęśliwą — stwierdził Suguru.  
Smok rzucił mu szybkie spojrzenie. Wyłupiaste oczy gapiły się w oczekiwaniu. Najpotężniejsza klątwa w jego arsenale nie była wybitnie inteligentna, ale tyle potrafiła zrozumieć. Chciała wiedzieć, czy powinna zawrócić. Jej wąsy powiewały w chłodnym powietrzu.  
— Nie chce mi się — oznajmiła [Reader]. — Może po prostu zwalę winę na ciebie, jak już będziemy na dole.  
Kąciki ust Getō poszybowały w górę. Pokiwał jedynie głową. Niech jej będzie. Zawsze wstawali na trening, gdy jeszcze panował mrok. Do wschodu słońca mieli jeszcze odrobinę czasu. Może Yaga-sensei nie przyjdzie sprawdzić, czy rzeczywiście ćwiczą. W końcu lasy otaczające liceum jujutsu wciąż otaczała ciemność. Odcienie granatu i szarości tańczyły dookoła, sprawiając, że nauczycielom nie chciało się wychodzić ze swoich wygodnych łóżek.  
— Trzymaj. To łapówka — oznajmiła, wręczając mu lizaka.  
Był to jeden z tych wielkich, tandetnie wyglądających. Ogromne, czerwone serce dawało mu znać, że musiała go kupić w rodzinnym miasteczku. Uwielbiali tam takie kramikowe rzeczy. Wśród czarowników panował zwyczaj przywożenia pamiątek i słodyczy z odległych miejsc, gdzie musieli spędzać często sporo czasu.  
Przyjął słodycz. Smak zdawał się rozpływać na języku. A może po prostu to sobie wmówił. W końcu czy to rzeczywiście było w stanie zmyć z jego języka wymiociny i zapach gówna? Dobrze wiedział, że nie, ale zawsze mógł udawać.  
Wyegzorcyzmować i wchłonąć. Wyegzorcyzmować i wchłonąć. Wyegzorcyzmować i wchłonąć… I tak w kółko. Robił to od tak dawna, że z czasem przestał pamiętać czasy, gdy tego nie czynił. Momenty, gdy nie było brudu.  
— Pokłóciłam się z dziadkami. — Głowa [Reader] przekręciła się nieznacznie na jego kolanach.  
To była niespodziewana zmiana tematu. Czuł jednak, że coś było nie tak od kilku dni. Kiedy wróciła po wolnym weekendzie, nie wyglądała na zadowoloną. Pojechała w rodzinne strony z powodu obon. Święto zmarłych zwykle stanowiło dość zapracowany czas dla czarowników jujutsu, ale uczniowie w miarę możliwości odwiedzali domy. O ile je mieli, a z tym też różnie bywało.  
— Myślałem, że dobrze się dogadujecie. O co poszło? — spytał Suguru.  
— Siedzieliśmy przy stole. Dziadkowie postawili rodzicom ołtarzyk. Wiesz, jak to jest na obon. Zrobili się sentymentalni i zaczęli wspominać stare dzieje. Nie spodziewałam się tego. Jakiś czas temu czytałam notatnik, ale nie aż tak dogłębnie. Wkurzyli się, że ich nie pamiętałam. Powiedzieli parę przykrych słów. Po kolacji wszystko wróciło do normy. Przynajmniej na zewnątrz… ale we mnie chyba wciąż to siedzi. Myślisz, że dobrze zrobiłam?  
Getō doskonale wiedział, jakie myślenie stało za [Reader] poświęcającą pamięć o swoich rodzicach. Oczywiście, że byli dla niej ważni, jednak trudno było znaleźć coś cennego, by móc to poświęcić w zamian za użycie techniki w bardzo silnej formie. Dziewczyna wyszła z założenia, że skoro od ich śmierci minęło już wiele czasu, nie będzie tych wspomnień aż tak potrzebować. Gdy do wyboru było zginąć z ręki klątwy albo przeżyć i zapomnieć, drugi wybór wydawał się lepszy.  
— To nie twoja wina. Oni po prostu nigdy nas nie zrozumieją. Jestem pewny, że gdyby wiedzieli, że dzięki temu ratujesz życia innych i swoje, nigdy by czegoś takiego nie powiedzieli. Oczywiście nie próbuję ich usprawiedliwiać, ale musimy też spróbować spojrzeć na to z innej perspektywy.  
Suguru nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad tym, jak duża przepaść dzieliła ich świat i świat zwykłych ludzi. Mimowolnie pomyślał o swoich rodzicach. Odwiedzał ich bardzo rzadko. Oni również nie mieli zielonego pojęcia, kim był. Dla nich chodził jedynie do jednego z wielu liceów w Tokio. Czy gdyby spróbował im któregoś dnia wyjawić prawdę, to zrozumieliby? Oczywiście wiedział doskonale, że nigdy się tak nie stanie. Nikt na górze by na to nie pozwolił. Nie potrafili dojrzeć klątw. Jednak to hipotetyczne pytanie zaczęło go nurtować. Czy dziadkowie [Reader] by jej uwierzyli? Czy jego matka i ojciec uznaliby go za dziwaka? Czy byliby w stanie zrozumieć, jak ważną pracę wykonują? Czy usłyszeliby jakiekolwiek słowa podzięki? Nie potrafił znaleźć odpowiedzi.  
— Pewnie masz rację. Następnym razem więcej poczytam o rodzicach i nie będzie problemu…  
Getō mimowolnie zaczął gładzić jej włosy. Było w tym coś uspokajającego. Jej bliskość zdawała się odpędzać mętlik, który powstał w jego głowie. Po co właściwie zastanawiał się nad takimi rzeczami? Ten świat został tak urządzony dawno temu. Dalsze szukanie dziury w całym nie miało sensu.  
Rodzice
***  
Getō z początku nie był pewny, czy obchodzenie letniego festiwalu w połączeniu z misją było dobrym pomysłem. Do czasu aż nie zobaczył radości na twarzy [Reader]. Egzorcyzmowanie klątw nigdy nie było przyjemne, ale tym razem było szczególnie męczące. Te, które spotkali, powinny być o wiele niższego stopnia. Wstępny wywiad nie przewidział wszystkiego. Dlatego gdy wreszcie skończyli, byli wykończeni. Wizją odpoczynku według Suguru było raczej przespanie całego dnia, jednak Shōko i Satoru wspólnie wygrzebali informację o festiwalu i na tym stanęło.  
Tak więc stał teraz pod jedną z budek, patrząc, jak dziewczyna kupuje zapas nadzianych na patyczek dango. Głos zachwalającego słodycze sprzedawcy dochodził do niego jakby z daleka . Czy mógł zresztą siebie winić? Pomimo zmęczenia wyglądała prześlicznie. Ubrana w powłóczystą yukatę, którą Ieri pomogła jej założyć, bo jak przyznała, poświęciła tę rzadko przydatną wiedzę już jakiś czas temu. Getō miał szczerą nadzieję, że wystroiła się tak głównie z jego powodu. Może on sam nie pokusił się o aż tak formalne odzienie, ale specjalnie na tę okazję przywiózł ze sobą białą, wyprasowaną koszulę. Gdyby tylko pozostała dwójka znajomych przestała go znacząco szturchać z tego powodu, byłoby cudownie.  
— Trzymaj! — Wcisnęła mu do ręki trzy patyczki.  
— Reszta też chciała? — spytał, spoglądając na dango.  
Nie widział Satoru i Shōko już od jakiegoś czasu. Podejrzewał, że schowali się gdzieś, by dać im chwilę prywatności.  
— Nie. Kupiłam je dla ciebie. — Zawzięcie zabrała się za swoją porcję.  
Uśmiechnął się sam do siebie. No tak. To był jej sposób, by walczyć z jego gorzkim posmakiem klątw. Najwidoczniej uznała, że jeśli zwiększy ilość, to jakoś uda jej się zabić odór po dzisiejszym dniu. Wiedział już, że jak zawsze nie ma racji i nic to nie da, ale i tak spróbował.  
Zaoferował jej swoje ramię. Chodzenie w geta wymagało zachowania równowagi. Sądząc po ciężkim dniu, czuł, że dziewczyna i tak długo w nich nie wytrzyma. Wspólnie ruszyli w tłum ludzi w poszukiwaniu kolejnych budek i stoisk. Drogę oświetlały kolorowe latarnie, rzucające mdłe światło na twarze mijających ich gości.  
— Jeszcze jeden raz, Suguru. — Pociągnęła go za rękaw koszuli, gdy po raz trzeci próbowali złowić rybki papierowym kijkiem.  
No tak. Stare, dobre techniki sprzedawców wykorzystujące niechęć do przegrywania.  
— Może już wystarczy? Chcesz zbankrutować? — Potarł skroń.  
Rybki koi leniwie bulgotały pod powierzchnią małego baseniku. Jakby nabijając się z porażki.  
— Myślałam, że to ty płacisz — jęknęła [Reader], rezygnując ostatecznie z zabawy.  
Nie wyglądała jednak na przejętą. Nadchodził czas pokazu fajerwerków. Chcieli zająć dobre miejsca. Pagórek wydawał się jeszcze w miarę niezaludniony. Mieli z niego widok na piękne, czyste, nocne niebo. Powietrze pachniało latem.  
— Super mamy przyjaciół, nie ma co… To był ich pomysł i nas olali — poskarżyła się dziewczyna, siadając na trawie.  
Chłopak nie skomentował tego. Czuł, że [Reader] mimo wszystko wie, dlaczego to zrobili.  
— Jestem wykończona…  
— Mówiłem, żebyś włożyła normalne buty — westchnął Getō. — Nie będę cię niósł na barana całą drogę z powrotem.  
Zrobiłby to. Doskonale wiedział, że byłby gotowy nieść ją z powrotem do hotelu z jej śmiesznymi geta w zębach, gdyby trzeba było.  
— Nie… Jestem wykończona tym całym dzisiejszym bieganiem za klątwami — stwierdziła dziewczyna.  
— Zastanawiałaś się kiedyś, co by było, gdybyś nie musiała? — spytał nagle Suguru.  
— Co masz na myśli? — Zerknęła na niego z ukosa.  
— Gdybyś nie musiała nikogo ratować i używać swojej techniki.  
Od jakiegoś czasu chodziło mu to po głowie. Dokładnie od dnia, gdy zginęła Riko. Umarła po nic. Tōji pozbył się jej na jego oczach. Wystarczyła jedna kula wymierzona w głowę i było po sprawie. Dlaczego tak to do niego trafiło? Znał ją przecież zaledwie kilka dni. Poza tym ostatecznie bariera pozostała na miejscu. Kolejne naczynie było przygotowane już dawno temu, więc wszystko skończyło się szczęśliwie.  
Po co właściwie było im to wszystko? Co by było, gdyby ich problemy można było łatwo rozwiązać? Dlaczego ktoś z większą władzą miał podporządkowywać swoje życie tym, którzy żyli w beztroskiej ignorancji? Zdawało mu się, że każdy siedzi i udaje głupiego. Istniało tyle rozwiązań na pozbycie się problemu, którzy niejako sami stworzyli, chowając się. Zwykli ludzi w jego oczach zaczynali trochę przypominać małpki. Zamknięte w klatce niewiedzy. Głupiutkie. Nadające się tylko do niektórych czynności. Tych prymitywnych. Kiedy tak zmienił się jego światopogląd?  
— Kto ratowałby zwykłych ludzi, gdyby mnie nie było? — spytała [Reader].  
— A gdyby ich nie było? — kontynuował.  
— Masz na myśli sytuację, gdybyśmy wszyscy byli czarownikami jujutsu, czy nikt z nas nie potrafił władać przeklętą energią?  
Gdyby przeciętnych ludzi nie było na tej ziemi. Gdyby zostali na niej sami czarownicy jujutsu. To chciał powiedzieć. Jednak w jej oczach już dostrzegł brak zrozumienia. W tej kwestii jego rozterek nie podzielał nikt. Była jedyną, co do której łudził się, że mogłaby zrozumieć. Ze względu na swój dar. Teraz wiedział, że się mylił.  
— Nieważne. Chyba przemawia przeze mnie zmęczenie. — Machnął ręką lekceważąco.  
— Hmmm…  
— Lepiej powiedz mi, co dzisiaj zapomniałaś — zmienił temat, nie chcąc dłużej o tym myśleć.  
To były rozważania na inny czas. Nie na moment, gdy zaczynano przygotowywać fajerwerki do strzału i coraz więcej ludzi zbierało się dookoła.  
— Nie powieeem…  
— Przecież zawsze mówisz. Czemu zawdzięczam zmianę zdania? — Getō spojrzał na nią z zaciekawieniem.  
— Będziesz się śmieć — ucięła krótko.  
— Ranisz mnie. — Suguru teatralnie położył rękę na sercu. — Czy kiedykolwiek rzeczywiście się śmiałem?  
— Mam wyliczać? — [Reader] uniosła brew.  
Może istotnie zaśmiał się kilka razy. Nie było to jednak aż tak często. Chyba…  
— Obiecuję, że nie będę.  
— Poświęciłam swój pierwszy pocałunek…   
Nie dał jej dokończyć.  
— Chcesz mi powiedzieć, że tamta klątwa została pokonana siłą twojej młodzieńczej miłości? — Getō ledwo powstrzymał się od śmiechu.  
— Właśnie dlatego nie chciałam ci mówić! Wiedziałam, że będziesz się nabijać. — Uderzyła go drewnianym geta. — To był bardzo miły chłopak z podstawówki. W przeciwieństwie do ciebie!  
A przynajmniej tak głosiły zapiski w notatniku. Nie żeby była w stanie kiedykolwiek przypomnieć sobie w umyśle, jak dokładnie to wyglądało. Cały zestaw emocji z tym związanych został niejako pogrzebany, gdy uzyskała ogromną kulę przeklętej energii, by wyegzorcyzmować klatwę.  
— Dlaczego porównujesz mnie do niego? — Suguru przekrzywił głowę. — Przecież jeszcze się nie całowaliśmy.  
Te słowa wywołały dokładnie taką reakcję, jakiej oczekiwał. Może nawet odrobinę lepszą. Chwilowe zdziwienie. Ekscytację. Pożądanie. Migoczące iskierki, które, jak się okazało sekundy później, były odbiciem kolorowych fajerwerk, które wzniosły się w powietrze. Czy letnie powietrze zawsze było tak gorące? Czuł oddech [Reader] w chwili, gdy złapała go za kołnierz śnieżnobiałej koszuli, za którą w duchu sobie teraz dziękował. Przyciągnęła go do siebie. Ich nosy zderzyły się ze sobą, ale nie miało to już żadnego znaczenia. Głośny huk wystrzałów dochodził jakby z daleka. Liczyły się jedynie miękkie usta. Ujął jej twarz w dłonie i pogłębił pocałunek. Była słodka. Smakowała dango.  
Odsunęli się od siebie nieznacznie. Na tle ciemnego nieba właśnie rozbłyskiwały tysiące świateł. Złoto mieszało się z czerwienią i zielenią. Kolejne wybuchy były większe niż poprzednie.  
— Czy to znaczy, że jestem twoim nowym pierwszym pocałunkiem? — Uśmiechnął się, poprawiając koszulę.  
— Przeginasz, Suguru — stwierdziła [Reader].  
Jednak zaraz potem pocałowała go ponownie.  
Pierwszy pocałunek
***  
Suguru osunął się całkowicie po ścianie budynku. Resztką sił trzymał kikut prawej ręki. Nie żeby to miało znaczenie. Jeśli się nie wykrwawi, to Satoru z nim skończy. Sam nie wiedział, co było dla niego lepsze. Powiedział mu wszystko, co chciał. Nie było tego wiele. Oddał identyfikator jego ucznia. Tyle przynajmniej mógł zrobić. Jakby nie patrzeć, Okkotsu Yūta był dobrym czarownikiem jujutsu. Niezależnie od okoliczności, cieszyło go, że młodzież jest tak silna. Szkoda tylko, że nie uda mu się już przejąć Riki. Z tak wspaniałą klątwą po swojej stronie mógł naprawić społeczeństwo. Zmienić świat. Pozbyć się małp. Przykra konieczność, ale kto inny byłby w stanie tego dokonać poza nim? Mogli żyć w idealnej harmonii. Gdyby tylko mu się udało…  
Słońce zachodziło za horyzontem. Zdawało się wisieć nad nim resztką sił. W czerwonym kolorze. Takim, jak krew kapiąca bezradnie na jego szaty. Mrok nadchodzącego wieczoru zdawał się zamazywać wszystkie kształty dookoła. A może po prostu coraz gorzej widział? Nie był pewien. A jednak postać [Reader] była wyraźna. Stała nad nim. Chciał wreszcie oślepnąć. By nie widzieć tego wzroku. Pełnego smutku. Wypełnionego złością. A przede wszystkim zdradą.  
— Wtedy w wiosce… myślałam, że to pomyłka. Suguru nigdy by tego nie zrobił. Tak sobie powtarzałam… — zaczęła.  
Miała na myśli małpy. Te same, które zaatakowały Mimiko i Nanako. Tylko za to, że potrafiły więcej niż one. Za umiejętności przewyższające ich postrzeganie. Nie czuł żalu. Zrobił to, co należało zrobić. One dwie były warte więcej niż sto dwanaście głupich kreatur, które się nad nimi znęcały. Ważniejsze nawet od jego rodziców. Nieświadomych niczego jak cała reszta. Byli poświęceniem, na które był gotów. Nie mogło być wyjątków.  
— Kiedy Shōko i Satoru powiedzieli mi o waszym spotkaniu, też nie chciałam uwierzyć, że to ty…  
Widzieli się w Shinjuku. Wtedy, kiedy ujawnił im, co zamierza zrobić. Właściwie gdy teraz o tym myślał, nie wiedział, po co to wtedy uczynił. Nie przyniosło mu to korzyści. Po części zdradził swoje plany. Może to część jego manii wielkości. Czyżby po prostu chciał, by inni dookoła wiedzieli, że to akurat on zbawi czarowników jujutsu? Nie. Przecież robił to dla nich wszystkich. Był po prostu tym, który podjął się brudnej roboty.  
— Nawet wtedy, kiedy zobaczyliśmy się ostatnim razem, myślałam, że uda mi się zawrócić cię z tej drogi.  
Właściwie to wiedział, po co wyznał im swoje plany. Gdzieś głęboko miał nadzieję. [Reader] wydawało się, że go zmieni. A jemu, że ją przekona. Do swoich racji. Że przejrzy na oczy i zrozumie, że to on ma rację. Że nie warto poświęcać swojego życia i wspomnień na ratowanie niewdzięcznych małp. Nigdy jej nie podziękują, bo nie rozumieją, w jakim świecie żyją. Pewnego dnia zginie gdzieś w kałuży krwi, nie pamiętając nikogo i niczego. A zwykli ludzie wciąż będą produkować klątwy, z którymi czarownicy jujutsu będą walczyć. W bezsensownej krucjacie. Bez końca. Bo nie znalazł się nikt, kto położyłby temu kres.  
Nie udało mu się. Wszyscy byli tak strasznie uparci. Mieli prawdę przed sobą, ale nie chcieli jej zobaczyć.  
— Wtedy… wcześniej… naprawdę cię kochałam, Suguru. — Spojrzała na niego oczami pełnymi łez.  
— Ja ciebie też, [Reader]… — powiedział głosem o wiele cichszym niż chciał.  
Co by było, gdyby wszystko potoczyło się inaczej? Gdyby tamtego dnia nie zmarła Riko. Gdyby nie spotkał Tsukumo. Gdyby nie stracił Haibary. Nie uratował dziewczyn. Nie opuścił liceum. Nie spróbował zdobyć Riki… Jeśli mógłby cofnąć czas, zrobiłby to jeszcze raz. Nawet jeśli w inny sposób. Ale może gdzieś istniało życie, w którym stałby obok niej. W którym mógłby uniknąć tych łez. Zaciśniętych zębów. Posmaku tych wszystkich klątw na języku.  
Krwawiącą ręką wyciągnął z kieszeni płaszcza cukierek i włożył go do ust. Nie czuł słodkiego smaku. Gorzki muł przebijał się ponad niego. Nic zresztą dziwnego. Po tylu klątwach, które niedawno wchłonął i wypuścił, nie mogło być inaczej. Nie sądził, by cokolwiek było w stanie go zmienić. Jakże żałośnie trzymał się swoich starych przyzwyczajeń. To była jedna z tych rzeczy, która go zgubiła. I nawet teraz nie potrafił się tego wyzbyć.  
— Tamtego wieczora w liceum… powiedziałeś, że mogę cię wpisać na listę. Nie sądziłam, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie. — Uśmiechnęła się melancholijnie.  
Ileż by dał, by cofnąć swoje słowa. Nie był gotowy na to, by być zapomnianym. Nie przez nią. Niedługo już go tu nie będzie. Nie przypomni jej, kim jest. Zostanie zredukowany do zapisków. Do kilku, może kilkunastu kartek w starych notatnikach. Do jakichś zdjęć. Zakładając, że niczego nie zniszczyła. Że jego imię nie zostało przekreślone, a tusz na fotografiach nie rozmazał się od łez.  
— [Reader]… — jego oddech stawał się coraz płytszy — przeklnij mnie trochę. — Uśmiechnął się ostatkiem sił.  
Może choć tak mógłby tu zostać. Satoru powiedział mu kiedyś, że nie ma na tym świecie tak skrzywionej klątwy, jak miłość.  
Widział ten blask jej techniki w oczach. Po tylu latach nie mógłby go zapomnieć. Gdy je otworzyła, wciąż były pełne niewyschniętych jeszcze łez. Skierowała głowę dokładnie w jego stronę. Zaraz potem przeczytała coś na małej kartce, którą miała w dłoni. Pewnie potrzebowała dać sobie instrukcje odnośnie tego, co powinna z nim zrobić. Czyżby wymazała nawet ich obecną rozmowę z umysłu? Zdążył jeszcze zauważyć, że była to strona z notatnika, który kupił jej tyle lat temu na urodziny. Kolorowa. Pokreślona wielokrotnie. Jakże ironicznie.  
Mężczyzna westchnął po raz ostatni. W tych oczach była czysta obojętność. Stwierdził, że to bolało bardziej niż przeklęta energia, która przebiła jego ciało w tamtej sekundzie. Na języku wciąż czuł gorzki smak klątw. Dlaczego cukierek nie był słodki, gdy wykreślała go ze swojej listy?  
Getō Suguru
0 notes
ekielskasara · 8 months
Text
mój nowy plan na wyjścia ze znajomymi jest taki ŻEBY KURWA RZUĆ GUMĘ jak bede rzuć gumę to nic nie zjem a jak moi znajomi otwierają 3 paczki czipsow i ciastka a ja siedze z nimi na jakimś melanżu to NIE POTRAFIE kurwa tego nie jeść i jak siedze sobie w domu to nie jem nic i jest super ale każde wyjście ze znajomymi to z 2 tysiące kalorii bo alkohol i zawsze coś jemy i już mnie to wkurwia wczoraj miałam nie pic alkoholu tylko herbate i nie jeść nic ale zjadłam kilka frytek od koleżanki kupiłam sobie piwo i już stwierdziłam ze no chuj już i tak coś zjadłam to kupiłam jeszcze kilka piw zjadłam kilka ciastek i dużo czipsow i jeszcze poszliśmy na kebaba jak zawsze po piciu i zazwyczaj nie kupuje tylko patrze sobie jak oni jedzą ale wczoraj już stwierdziłam ze wyjebane i tak dużo zjadłam i kupiłam tego kebaba i był taki cudowny zajebisty ale chuj teraz jestem załamana jak tak dalej będzie ze bede sie głodzić ale każde wyjście ze znajomymi będzie kończyło sie napadem to znowu wpadnę w cykl głodzenia sie i objadania na zmiane i nie bede ani tyć ani chudnąć już tak kiedys miałam a ja nie chce zostawać przy tej wadze ja chce schudnąć jeszcze 10kg i wtedy moge sobie tak raz na tydzień powiedzmy zrobić cheat day i przy tej wadze 38kg chciałabym już zostać wiec bede czasem sobie coś mogła przekąsić i będzie super ale teraz jeszcze z 2 miesiące musze przecierpieć i nie moge sobie pozwalać na żadne kurwa cheat daye ani nic tego typu bo nigdy nie schudne i sie tylko bede męczyć psychicznie i fizycznie w sumie tez na marne w sumie bo po co sie głodzić jak potem sie ma napad i sie nie chudnie wiec kurwa od teraz na każdym wyjściu ze znajomymi bede rzuć gumę i wtedy nie bede jadła tych przeklętych czipsow które oni kupują a kilka piwek moge wypic jak wychodze tak z 2 razy w tygodniu powiedzmy ze znajomymi to moge tak do 1000 kalorii w te 2 dni pod warunkiem ze wszystkie inne dni tygodnia bede na max 200 kalorii ale tez postaram sie ograniczyć alkohol bo już zamiast wypic dwóch piw którymi ani sie nie najebie ani nie najem wolałabym zjesc paczke czipsow bo przynajmniej by mi słabo nie było i lubie czipsy a takie 2 piwa to nic mi nie dają tylko maja te 500 kalorii a i tak sie nimi nie najebie wiec teraz bede pic herbate na wyjściach ze znajomymi i chuj
0 notes
martimartinka20 · 8 months
Text
3. Nieufność w Mury Strachu Dmie
Wakacje zawsze były momentem odpoczynku zarówno dla uczniów, jak i nauczycieli. Ten rok okazał się wyjątkiem. Młodzi czarodzieje przeżywali żałobę, a personel... Cóż, może też. Gdzieś w środku, bo na pewno nie na zewnątrz. Nie było czasu. Większość zaangażowała się w działania Zakonu, który zaczął rozpatrywać każdy atak Voldemorta z pierwszej wojny czarodziejów, a było ich całkiem sporo. Ci, którzy nie byli wtajemniczeni, zostali przypisani do emocjonującego zadania, polegającego na sporządzeniu list rzeczy zagubionych, zniszczonych czy znalezionych.
Zawsze sami się tym zajmowali, ale przeważnie nie robili tego tak wcześnie. Tym razem Dumbledore nalegał jednak, by zacząć zaraz po zakończeniu roku. Nie pomagał fakt, że niedawno zmarł młody Diggory. To nie pierwsza śmierć w murach tej szkoły, ale ostatnia miała miejsce w 1943 roku i chyba tylko sam dyrektor i martwy profesor Binns znali jej ofiarę za życia. Minęło 50 lat...
Pukanie w stół przypomniało jej, po co tu była. No tak, coroczna impreza zapoznawcza. Osobiście nazwałaby ją raczej jakąś konferencją, ale nie ona ustalała zasady. Może i to wydarzenie miało sens w poprzednich latach, chociaż już wtedy polegało raczej na wymianie kilku zdań i wpatrywaniu się w siebie w niezręcznej ciszy. Każdy zawsze czuł się nie na miejscu, chyba tylko Dumbledore pozostawał niewzruszony, opowiadając o jakichś mugolskich słodyczach. W tym roku jednak nie widziała w tym powitaniu nic nadzwyczajnego. To nie Dumbledore wybrał nowy personel, a ministerstwo. Do tego jedna z kobiet według niej zdawała się być zupełnie niepotrzebna, bo przecież Skrzydło Szpitalne już miało uzdrowicielkę i nie potrzebowało drugiej. Gdyby tylko mogła złapać Knota za kudły i...
– Coś cię gryzie, Poppy? – usłyszała zza pleców znajomy głos.
Nie odwróciła się, wiedziała, że jej rozmówczyni sama się zaraz pokaże. Naprzeciw niej pojawiła się wysoka, szczupła postać, ubrana w szare szaty, z ciasnym kokiem na głowie i w cienkich okularach. Wyjątkowo pozbyła się eleganckiego kapelusza, za to postawiła na malutką torebkę w szkocką kratę. Jej chude palce splotły się wokół siebie, gdy już usiadła, a bystre oczy wpatrywały się w nią uważnie.
Próbowała ją złamać, wyciągnąć od niej jakieś informacje. Nie miała zamiaru dać jej tej satysfakcji, pewnie znowu założyły się z Rolandą, o czym myślała. Jak ona nienawidziła tych gierek. Nie, nie rozstrzygną tego tak łatwo, na pewno nie.
Wpatrywały się w siebie przez blisko dwie minuty. Żadna z nich nic nie mówiła, zbyt skupione, by nie dać drugiej wygrać. Krew aż się jej gotowała, gdy przypominała sobie, na kogo czekali, ale...
Na Merlina, niech cię coś trzaśnie, Minerwo McGonagall.
– Jestem w stanie perfekcyjnie zająć się swoimi pacjentami sama, nie potrzebuję niczyjej pomocy, dziękuję bardzo. – zaczęła Pomfrey. – Do tego Malfoy? Naprawdę nie było nikogo lepszego?
Uzdrowicielka wybuchła szybciej, niż którakolwiek z nich mogłaby przypuszczać. Jej wzrok błądził po pokoju, pod stołem nogi trzęsły się ze złości i aż parowała emocjami.
W kącie można było zauważyć madam Hooch rzucającą wymowne spojrzenie nauczycielce transmutacji, ale McGonagall tylko przewróciła oczami. Później będzie musiała się z nią rozliczyć, nie spodziewała się, że jej przyjaciółka tak szybko się podda. Teraz trzeba było ją uspokoić.
– Poppy, doskonale wiesz, że nie wątpimy w twoje umiejętności. – uspokajała Minerwa. – Minister się boi...
– Że zabiję mu dzieci? – krzyknęła oburzona. – Radzę sobie lepiej niż te ministerialne świry!
Dobra, chyba poszła nie w tę stronę. Musiała zmienić taktykę. Całkowite zignorowanie problemu będzie chyba najlepszym rozwiązaniem.
– Ciesz się, że to Malfoy, – słowa ledwo przeszły jej przez gardło. – bo inaczej dostałabyś Picklesa.
Poppy zdawała się na chwilę zatrzymać w bezruchu, rozważając słowa, które usłyszała. Kiedy już je przeanalizowała, opadła z powrotem na krzesło i już nieco spokojniej zapytała:
– Co mnie uratowało?
McGonagall uśmiechnęła się delikatnie.
– Amelia. Pisałam do niej. – wyjaśniła Szkotka.
Madam Pomfrey westchnęła z ulgą na wspomnienie swojej dawnej znajomej. Poznały się przez Minerwę na jednej z jej imprez urodzinowych. Nie pamiętała dokładnie, ile lat kończyła, ale Bones również się zjawiła i łatwo wmieszała się w tłum. Uzdrowicielka zauważyła ją dopiero, gdy ta sama do niej podeszła, by się przedstawić. Szybko złapały wspólny język i przegadały przynajmniej połowę przyjęcia. Później wymieniały wiele listów, ale z czasem coraz rzadziej to robiły. Z uwagi na pracę Poppy organizacja spotkań była praktycznie niemożliwa i wkrótce kontakt się urwał.
– Podziękuj jej ode mnie – poprosiła towarzyszka, siadając wreszcie prosto. – Co u niej?
– Wiesz, Korneliusz ją denerwuje, – odparła starsza z nich. – ale to nic nowego. Mówi, że gdyby nie była potrzebna, już dawno zmieniłaby pracę. Teraz, kiedy Knot jasno pokazał, że nie ufa Albusowi, jest naszym jedynym wejściem do jego zaufanego grona.
Poppy doskonale wyobrażała sobie, jak musiała się czuć. Pracowała tam z uwagi na innych, a nie na samą siebie. Sama przecież na co dzień to robiła, ale ona chociaż lubiła pomagać młodzikom w potrzebie. Czasami faktycznie przydałaby im się lepsza dyscyplina, ale nad tym też dałoby się popracować. Poza tym człowiek nie mógł mieć wszystkiego...
– Gdzie jest ten Dumbledore?
~*~*~
Stała właśnie na zatłoczonej ulicy, w środku lipca, gdzieś w Hogsmeade. To miasteczko nigdy nie spało, ale podczas dni takich, jak te, stawało się istną opoką handlarzy. Wybuchające lody, samodmuchające się bańki, wachlarze, suknie, kapelusze i te piekielnie drogie patyki chłodzące, które stwarzały wir powietrza po złamaniu. Po prostu idealna okolica na spotkanie.
Po co Dumbledore chciał, by tu była, sama nie wiedziała. Umbridge nie zaprosił. Z drugiej strony, kto o zdrowych zmysłach by to zrobił? Nie znała jej zbyt dobrze, ale na pierwszy rzut oka widać było, że to świrnięta kobieta. Jak większość ministerstwa, w tym Lucjusz i Knot. Bones też nie wydawała się bardzo rzeczowa, za to miękka na pewno. Artur czy Tonks byli zdecydowanie zbyt żywiołowi, wyglądali, jakby podobała im się praca. Szczerze powiedziawszy, mogłaby tak wymieniać godzinami, ale na szczęście jej męki dobiegły końca.
Po drugiej stronie ulicy aportowała się wysoka postać o długiej brodzie i bujnej, siwej czuprynie. Jego niebieskie szaty w gwiazdy zupełnym przypadkiem odbijały błękit jego oczu, a spojrzenie, które rzucał znad okularów-połówek przyprawiało ją o dreszcze.
Akurat przy nim nie możesz zachować godnej postawy.
Odwróciła się, by nie patrzeć na niego jak na raroga, i zaczęła podziwiać wystawę w pobliskim sklepie stolarskim. Wśród różnorodnych mebli, stoliczków i krzeseł dało się odnaleźć wszelkiego rodzaju zabawki. Samochodziki, centaury, lalki, jednorożce czy...
Samoloty. Tak podobne.
Kobieta przemierzała przeludnione alejki, po brzegi wypełnione akcesoriami dziecięcymi. Pełno łóżeczek, szafek, poduszeczek i innych mniej lub bardziej przydatnych maluchowi rzeczy.
Pamiętała, kiedy ostatnio tu była, ale to było jakiś czas temu i sporo się zmieniło w tym sklepie. Jakoś dzisiaj znalezienie półek z zabawkami zdawało się bardziej czasochłonne niż parę miesięcy temu. Dlaczego z każdą nową kolekcją musieli przestawiać wszystkie wystawy.
Skręciła w prawo, gdzie - jak jej się wydawało - powinien być upragniony dział, ale zamiast niego znalazła butelki, smoczki i talerzyki.
Naprawdę?
– Dzień dobry! – zaskoczył ją ktoś za nią.
Odette odwróciła się ostrożnie, by zobaczyć, że stała przed nią jedna z pracownic sklepu. Jej różowa koszulka z niebieskim logo w kształcie słońca od razu ją zdradziła, a siwe włosy dodawały babcinej urody do ciepła, które biło od sprzedawczyni. Kobieta uśmiechnęła się przepraszająco.
– Nie chciałam pani przestraszyć – wyjaśniła szybko. – Szuka pani czegoś konkretnego?
Przeważnie nie korzystała z pomocy pracowników w jakichkolwiek sklepach. Nie lubiła, gdy cała uwaga jakiejś obcej osoby skupiała się na niej. Tym razem jednak naprawdę nie wiedziała, gdzie się znalazła, a kobieta wydawała się sympatyczna.
– Szukam prezentu – odrzekła Odette. – dla rocznego chłopca.
Miła kobietka przez chwilę wpatrywała się w nią z zainteresowaniem, ale nic nie powiedziała, po czym kazała jej iść za sobą. Minęły kilka kolejnych alejek, aż w końcu zatrzymały się przy konkretnej zabawce, po którą sięgnęła ekspedientka. Po chwili trzymała w dłoniach niebieski, drewniany samolocik z kółkami i małym śmigłem. Wyglądał jak te pierwsze prototypy, które budowali mugole, ale miał swój urok.
– Kupiłam identyczny wnukowi – powiedziała sprzedawczyni, uśmiechając się ciepło. – Przypadł mu do gustu.
Czyli jest babcią.
Wzięła ten samolocik. Oczywiście, że tak, a chłopiec bawił się nim następny miesiąc. Ten, który teraz widziała przed oczami zdawał się niemal identyczny. Tak, jakby cofnęła się w czasie o te kilka lat.
– Zawsze uwielbiałem drewniane zabawki, miały najwięcej uroku.
– Dumbledore! – podskoczyła zaskoczona.
– Tak, to ja – odparł spokojnie, niezrażony jej wybuchem.
Matko, ten mężczyzna. Zawsze brakowało mu piątej klepki, ale nikt mu tego nigdy nie powie, bo przecież był zbyt poważaną osobą w tym świecie. Sam sposób, w jaki się nosił, chodził, mówił, tak beztrosko i uprzejmie, jakby całe jego życie było zwykłym spacerkiem pewnego ciepłego popołudnia. Wszyscy wiedzieli, że to nieprawda.
– Zaprosiłeś mnie, bo... – zaczęła Odette, przechodząc do rzeczy.
Albus dostrzegł tę niezbyt subtelną zmianę tematu, ale na szczęście zdecydował się nie komentować.
– Chcę, żebyś poznała swoich przyszłych współpracowników – oświadczył wesoło.
Jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, żeby twój przyszły "szef" zapraszał cię na spotkanie z resztą pracowników ponad miesiąc przed rozpoczęciem pracy, bez osoby, która również rozpocznie z tobą ten etat. Wydawało jej się to co najmniej dziwne. Chyba, że chodziło mu o coś innego...
– Nie wciągniesz mnie w te swoje szeregi światła czy jak tam je zwiesz. – przyjęła obronny ton. – Pozostaję neutralna w tej wojnie.
Oboje wiedzieli, że to nieprawda. Oboje zdawali sobie sprawę, że w wojnie nikt nie mógłby pozostać neutralny. Ktoś, kto by to zrobił, zginąłby, gdyby wygrał Voldemort, i okryłby się złą sławą, jeśli by przegrał. Ucieczka też nie wchodziła w grę, to byłby bilet w jedną stronę. W końcu trzeba podjąć decyzję, za kim będzie się stać. Na szczęście jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj wolała sobie wmawiać, że istniała jakaś trzecia droga, którą będzie mogła podążyć, choć doskonale wiedziała, że taka się nie pojawi.
– Czyli wierzysz, że Voldemort powrócił? – zapytał zaciekawiony dyrektor.
Przynajmniej wie, o co nie powinien pytać.
– Tylko głupiec by w to nie wierzył.
Właściwie taka była prawda. Gdyby tylko zobaczyli tego chłopaka zabitego z zimną krwią. Gdyby tylko przy tym byli, mogli z nim porozmawiać... Nikt nie mógł tego zrobić, jedynym świadkiem był Harry, któremu obecnie mało kto wierzył. Właśnie to ją denerwowało, bo chociaż Potter zdawał się być niezasłużoną gwiazdą, to nie mógł kłamać. Nie potrafił. Wierzyła mu, miała swoje powody.
– Nazywasz głupcami większość czarodziejów – zauważył Dumbledore. – w tym samo ministerstwo?
– Nie byłby to pierwszy raz. – rzuciła beztrosko.
Odwróciła się w stronę wyjścia z miasteczka i zaczęła iść powoli. Miała nadzieję, że dyrektor pójdzie za nią, ale nim to zrobił, pozwolił sobie na wyjątkowo miły komentarz.
– Jesteś rzeczywiście niezwykłą czarownicą, Odette.
Kobieta fuknęła w odpowiedzi, ale na jej ustach mimo wszystko pojawił się nikły uśmiech. Dumbledore zdawał się go zauważyć, bo także się uśmiechnął. Coś w tej dziewczynie sprawiało, że nie można jej było na starcie nie lubić. Wciąż miała cechy typowego Malfoya, ale posiadała też coś, czego czystokrwiste rodziny raczej nie przekazywały dalej. Tylko jeszcze nie potrafił stwierdzić, co to takiego. Może Alastor miał rację, może nie wszystko w tym roku stracone.
~*~*~
Spotkanie z personelem minęło dość szybko. Uścisnęła każdemu rękę, wymienili z grzeczności kilka zdań, usiedli przy stole i... nic. W pokoju zapadła cisza, którą przerywała tylko tyrada dyrektora. Mężczyzny i tak nikt nie słuchał, więc raczej mało to dawało.
Czuła się tu nieswojo. Nie chodziło tylko o to, że większość tych ludzi uczyła ją w szkolnych latach albo że części w ogóle nie znała. Każdy zdawał się obarczać ją jakimś oskarżycielskim spojrzeniem, jakby wypalali jej napis "winna" na plecach. Winna, że była spokrewniona z Lucjuszem? Winna, że Knot wysyłał ministerstwo do szkoły? Winna, że to oni bezpodstawnie ją obwiniali?
Gdyby był tu Severus, przynajmniej miałaby znajomą twarz, która nie okazywałaby żadnych emocji. Miałaby coś, na czym mogłaby się skupić. Mogłaby negocjować, co kryło w sobie jego spojrzenie, gdzie wędrowały jego myśli. Robiłaby cokolwiek. Miała ochotę policzyć ilość oczek na swojej różdżce, pobawić się skrawkiem sukienki, spuścić wzrok i nawijać na palce kosmyki włosów.
Nie tak cię uczyli.
– Poppy? – Albus na ratunek. – Może pokazałabyś swoje miejsce pracy, naszej nowej znajomej?
Czyli jednak nie na ratunek.
Kobieta nie wydawała się zadowolona i, jeżeli Odette miała być szczera, nie dziwiła jej się. Uzdrowiciele strasznie nie lubili dzielić się pracą, jeśli nie musieli tego robić, a z tego, co słyszała, szkolna matrona radziła sobie zadziwiająco świetnie, jak na to, że była tu sama. Też byłaby zła, gdyby ktoś nagle przysłał jej kogoś niedoświadczonego w pracy z dziećmi do pomocy. Tylko, że Odette nie była takim kimś, wiedziała, jak obchodzić się z dziećmi. Przynajmniej tak się sprawa miała, nim wróciła do Ministerstwa Magii.
Madam Pomfrey wstała niechętnie. Nawet nie zmierzyła jej wzrokiem, a już znajdowała się za drzwiami. Malfoy nie pozostało nic innego, jak pójść za nią. Odprowadziły ją szepty i nieufne spojrzenia.
Szły jakiś czas przez zamek w kompletnej ciszy. Żadna z nich się nie odezwała. Młodsza czuła, że duma uzdrowicielki została naruszona, gdy zdecydowano o kontroli. Chyba to bolało ją najbardziej i to sprawiało, że była taka oschła. Jeśli miały jakoś przeżyć następne parę godzin, musiały to zmienić.
– Jak długo tu pracujesz? – zapytała z nadzieją, że trochę się otworzy. Nie miała tyle szczęścia.
– 30 lat – odpowiedziała krótko.
Rzeczywiście świetny start nowej znajomości. Bardzo przyjemnie się im rozmawiało. Jak tak dalej pójdzie, to na pewno nie skoczą sobie do gardeł zaraz po wejściu do Skrzydła Szpitalnego. Oj, nie lubiła tak grać.
Odette zatrzymała się, złapała Poppy za ramię i odwróciła do siebie, żeby spojrzała jej w oczy. Pomagał fakt, że matronę i ją dzieliło kilka centymetrów wzrostu z przewagą dla Ślizgonki.
– Nie mam zamiaru wchodzić ci w paradę. – odparła młodsza z nich. – Będę stała grzecznie z boku, pisała co miesiąc raporty do Knota i udawała przed Umbridge, że obchodzi mnie, co robisz ze swoimi pacjentami. Chętnie ci pomogę, ale obie wiemy, że z twoimi zdolnościami do takiej sytuacji nie dojdzie.
Kobieta wyglądała komicznie w swoim białym fartuszku, czerwonych szatach i chuście na głowie z miną, jakby Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, właśnie się jej oświadczył. Gapiła się na nią wielkimi oczami, a na jej twarzy malował się delikatny uśmiech.
– Cóż, nie powiem, że się tego spodziewałam, – zaczęła ostrożnie. – ale może rzeczywiście dojdziemy do porozumienia.
Kobiety patrzyły na siebie przez chwilę, bo czym powoli podały sobie ręce na zgodę. Zaczęły iść dalej.
– Myślisz, że zdążymy przed 18? – spytała Odette, gdy wchodziły do skrzydła.
– Raczej tak. Czemu pytasz? – zaciekawiła się madam Pomfrey.
Ślizgonka już miała jej powiedzieć, żeby nie wtykała nosa w nie swoje sprawy, ale... jeśli coś miało z tego wyjść, musiała być nieco milsza.
– Randka – odparła krótko.
Jej brak entuzjazmu pokazał matronie, że to wcale nie wesołe wieści.
~*~*~
Był spóźniony o dokładnie 5 minut. 5 minut dodatkowego spokoju. Albo dodatkowej męki, gdy będzie chciał przedłużyć spotkanie. Plan jest taki: przyjść, zjeść, obejrzeć coś, po czym wrócić do domu. Nic trudnego, prawda? Może gdyby umówiła się sama ze sobą. Facetowi zależało, nie wypuści jej po godzinie. Musiała zostać dłużej.
Jej blond włosy opadały falami loków na ramiona, a karmazynowa suknia delikatnie opinała ciało. Kupiła ją kiedyś w tym samym sklepie, przy którym teraz czekała. Madam Malkin tworzyła prawdziwą sztukę.
– Odette! – usłyszała znajomy głos.
Zaczynamy zabawę.
– Przepraszam, że się spóźniłem, o 17.30 skończyłem zmianę w ministerstwie – wyjaśniał pospiesznie, chcąc się usprawiedliwić.
Może gdyby jej też zależało, to uszłoby mu to płazem. W końcu miał ważne powody, dla których go nie było. Całkiem zapomniała, że ich departament nie pracował jak każdy inny. Tylko że jej nie obchodziło, czy coś z tej randki wyjdzie. Miała wręcz nadzieję, że nic nie wyjdzie. Dlatego wypomni mu to, gdy przyjdzie czas.
– Gdzie najpierw idziemy? – zapytała niewinnie.
Lepiej to zignorować.
Brian spojrzał na nią niepewnie i uśmiechnął się nieznacznie. Jego czarny trzyczęściowy garnitur, to chyba jedyny fragment jego garderoby niewymagający natychmiastowej utylizacji. Ulizał włosy żelem - wyglądał gorzej niż Draco na drugim roku - ale doceniała starania. Chciał jej zaimponować.
Wręczył jej kwiaty, pochwalił sukienkę i rzucił jej ten pewny siebie uśmiech.
– Co powiesz na kolację w moim domu? – zapytał z nadzieją.
Spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego. Nikt nigdy nie zaprosił jej do siebie do domu na pierwszą randkę. Nikt poza Brianem najwyraźniej. On naprawdę myślał, że z nim pójdzie? Błagam, przecież to się mogło skończyć na tyle możliwych sposobów. Moody miał czasami rację, stała czujność to podstawa. Nie miała zamiaru tam iść. Nagle minęła jej ochota na jedzenie.
– Wiesz co, jadłam godzinę temu. – kłamała jak z nut. – Narcyza zaprosiła mnie na późny obiad.
Pewnie gdyby stała przed kimś tak wnikliwym, jak Dumbledore, od razu rozpoznałby, że to tylko wymówka, ale Pickles nie należał do najbardziej spostrzegawczych osób, więc tylko uśmiechnął się smutno.
– Och, szkoda – odparł zawiedziony. – To może chodźmy do Esów i Floresów? Dziś jest wieczór czytania, zaproszeni mogą przyjść i posłuchać. Wykupiłem dwa miejsca.
Nie przepadała za książkami, chyba, że mówiły o leczeniu lub życiu pośmiertnym, ale lepsze to niż samotny wieczór z Brianem w jego mieszkaniu. Dlatego też udali się w stronę sklepu, o którym wspominał mężczyzna.
Rzeczywiście odbywała się akcja czytania. Księgarnia zawsze tętniła życiem, a teraz przy nastrojowym blasku świec i fotelach oraz kocach dookoła niewielkiego podium miejsce zdawało się wręcz opuszczone. Gdyby nie czarodzieje, którzy zebrali się dookoła, właśnie za takie by je wzięła.
Weszli do środka i, choć noc była ciepła, poczuła jak jej mięśnie rozluźniały się mimowolnie. Jednak co innego na zewnątrz, a co innego w pomieszczeniu. Usiedli na najbliższych pufach, przysłuchując się historii, którą właśnie przerwali. Czytelnik zdawał się być niewzruszony i nic nie powiedział, więc nie musieli się obawiać o swoje spóźnienie. Panowała tu iście magiczna atmosfera nawet jak na Pokątną. Historia opowiadała o małym chłopcu, który szukał mamy.
"Ciągle nucił tę śliczną piosenkę, której go nauczyła, a szła ona tak:
Śpij, gdy gwiazdy lśnią na niebie,
Zamknij oczy, mkną do ciebie.
Śnij o górach i przygodzie.
Smacznie chrap, jestem przy tobie.
Wciąż błądził i nie mógł jej znaleźć, aż wreszcie usiadł na kamieniu, zamknął oczy i ponownie zaśpiewał swoją piosenkę.
Wtem w śnie ujrzał matkę uśmiechającą się do niego. Mówiła mu, by wracał do domu, do babci, ona się nim zajmie. Chłopczyk zapytał, czemu z nim nie pójdzie, ale ta odparła, że nie może. Dziecko nic z tego nie rozumiało, nie chciało wracać bez matki. Obudziło się, kaszlało, było całe przemarznięte. Resztę nocy spędziło na kamieniu, nad źródełkiem.
Rano z niechęcią wypełniło polecenie mamy. Zaszło do miasta, w którym mieszkała babka. Właśnie miał wybrać odpowiednią dróżkę, kiedy na drodze stanął mu wysoki, brodaty czarodziej. Mężczyzna przyjrzał się chłopcu, a następnie rzekł:
– Zgubiłeś się, chłopcze?
Mały pokiwał przecząco głową.
– Pokaż mi, dokąd idziesz. Zaprowadzę cię.
I poszli. Mały chłopiec i nieznajomy mężczyzna. Doszli w ten sposób do domku babci, a gdy już znaleźli się w środku, czarodziej zakluczył drzwi.
– Zostań tu. – powiedział. – Ja poszukam babci.
Ruszył wzdłuż korytarza, a chłopczyk został w przedsionku. Miał dziwne wrażenie, że nie powinien słuchać tego pana. Chciał uciekać, ale zauważył, że był za niski, aby cokolwiek zrobić.
Wtedy z sąsiedniego korytarza doszły go dwa niby zwyczajne słowa, a cały dom rozbłysł zielonym światłem. Mężczyzna wrócił po chwili, z różdżką wycelowaną w chłopca.
– To teraz twoja kolej..."
– Co ci jest? – zapytał nieco zdezorientowany mężczyzna obok niej.
Odette cała skamieniała, czuła, że nie mogła się ruszać. Jej oddech przyspieszył, ale się trzymała. Jeszcze się trzymała.
Pickles jakby wyczuł napięcie i poczekał, aż jego partnerka się uspokoi. Coś było nie tak, ale przecież tak działały czarodziejskie dobranocki - nie kończyły się dobrze, miały przygotować na tragiczny los.
Gdy już się rozluźniła, zapadła niezręczna cisza, której żadne z nich nie miało odwagi przerwać. Ciągnęła się dość długo, nikt nie zwracał uwagi, na treść następnej powieści czytanej w tle.
– Chciałabyś mieć kiedyś dzieci? – zapytał nagle Brian, żeby rozluźnić atmosferę.
Odette zamarła.
Chciałaby?
Raczej by chciała, ale jak on może o to pytać? Może pytał jako przyjaciel, rozpoznawał sytuację, był ciekawy, lubił dociekać, chciał czegoś więcej... Nie wiedziała. Wiedziała, że miała dość. Cały dzień myślała o dzieciach. Szkoła, samolot, bajka na dobranoc.
– Powiedziałem coś nie tak? – zmartwił się czarodziej.
Kobieta wyrwała się, nim złapał ją za rękę, i wyszła ze sklepu. Nie obchodziły ją spojrzenia, jakie rzucali jej inni słuchacze. Deportowała się. Brian za nią nie nadążył.
To była najkrótsza randka na jaką poszła i to ona wyszła pierwsza.
0 notes
luxlius · 10 months
Text
wybieramy sie na targi i do kina jutro w grupce i nowi znajomi z roboty jeszcze nie są świadomi mojej ujemnej orientacji w terenie i specjalnego talentu do gubienia się po całym rozkopanym poznaniu. they gonna find out soon it is really THAT bad. co, kino w którym byłam 10 razy? nie no na pewno sama trafie no worries *somehow ends up on wholeass wrong street* chłopaki troche sie spóźnie jednak
0 notes
violetcreator · 11 months
Text
Tumblr media
,,If you want it, yeah You can have it….”
Przed urlopem rozmyślałam o urlopie. Wyobrażałam sobie wszystko to co chciałbym zrobić, kogo odwiedzić, dokąd pojechać, jak spędzić czas by wycisnąć z niego najwięcej jak się da. Podczas urlopu moja uważność naprawdę dostała w kość, ponieważ była na pełnych obrotach. Trzy tygodnie spałam za krótko, przeżywałam dużo i spełniałam długą listę wakacyjną to-do na każdy dzień. Odwiedzam wszystkie stare miejsca. Wszystkie gdzie został jakiś ślad, ostatecznie tylko w mojej pamięci. Niekończąca się historia… Ale tylko w mojej głowie. Tam gdzie skończyło się wszystko, przychodzę ja i wygrzebuję wszystko na nowo. Za każdym razem gdy wracam do mojego pokoju, przyglądam się swojemu odbiciu w szybie szafki z książkami. Mam wrażenie że tam wciąż tkwi moja Wiola, która wszystko przeżywa tysiąc razy, dokładnie ta sama która pisała pamiętniki i dokładnie ta która nie wyrzuca rzeczy, które pieprzonym sentymentem mogą bardzo ranić. Za każdym razem podczas odwiedzin w domu, czytam ten sam list i za każdym razem wraz z biegiem czasu pozwalam sobie analizować i kwestionować decyzje podjęte wcześniej. Oczywiście wiem, że tak się nie robi i rozsądna Wiola na co dzień nie robi takich rzeczy. Tylko powrót do tych słów i zdjęć stanowi wyjątek. Przeczesuję krótkie znów włosy palcami i czuję że cofam się do przeżytych wydarzeń. Zgodnie z postanowieniem, odwiedzam wszystkie miejsca z mojej pamięci. Po kolei zjawiam się wszędzie. Ile by mnie to nie kosztowało. Przecież taki masochizm jest tego warty. Przecież całe moje jestestwo podpowiada mi, że w taki sposób mogę jeszcze zmienić bieg wydarzeń. Z przeszłości.. To dlatego stoję przed drzwiami i tylko dotykam ich faktury. Oczami wyobraźni jestem już za tymi drzwiami i pozwalam sobie zrobić kawę. Oddycham głęboko i czuję znajomy zapach tego przytulnego mieszkania. Wpuszczam z ogródka obcego kota do salonu. Przejeżdżam palem po albumach i szukam tego ostatniego dla mnie. Dotykam rękopisów w znajomym zeszycie i w ostatniej chwili łapię się na tym, że za tymi drzwiami raczej nie powinno mnie już być. Otwieram oczy, opuszczam dłoń i odchodzę niosąc pod palcami znajomą fakturę… Niczego sobie nie obiecuję. Następnym przystankiem jest plaża, do której drogę przypominałam przez godzinę. Ostatecznie razem z wodą w szklanej butelce mogłam tam pobyć i przywoływać absolutnie wszystkie wspomnienia podczas odsłuchu starych wiadomości głosowych. Śmiech i płacz. Jakie są podobne… Innym zaś razem witam nowy dzień z cudownym wschodem słońca i Kubem 555 nad jeziorem Białym. Znajduję szczególne miejsce przy brzegu i zasiadam pogrążona w myślach. Pogrążona.. Kilka innych miejsc odwiedzę w przyszłym roku. I już teraz wiem, ze pomimo wrażenia czyjejś obecności -będzie to samotna podróż. W głąb siebie. W myślach powtarzam swoją lokalizację i wierzę, że Twoje myśli w tej chwili potrafią to usłyszeć. Czasami zastanawiam się czy wypowiedziane kiedyś słowa tracą w końcu ważność, czy zawsze będą aktualne. W wielu przypadkach patrząc przez taki pryzmat w końcu nie wiem jak postąpić. Może trzeba przestać patrzeć. A może trzeba w końcu postąpić.. Powiedz mi. Czy wciąż istnieją kiedyś wypowiedziane słowa?
0 notes
Text
Tumblr media
ŚWIATOWE ŻYCIE
Dla przypomnienia, dodatek The Sims Światowe Życie miał swoją premierę w 2000 roku i był to czas, kiedy gry komputerowe wydawano w tzw. big boxach. To były ogromne pudła, w których znajdowały się płyta (najczęściej w opakowaniu CD) i instrukcja, a 98% pozostałej zawartości stanowiła przede wszystkim tektura, dzięki, której płytka i instrukcja obsługi nie majtały się tam w środku. Dlatego każde wydanie Światowego Życia, prawie w każdym kraju, miało dwie wersje - pierwsze wydanie w big boxie i późniejsze wznowienia już w doskonale nam znanych dvd boxach. Także jeśli ktoś się kiedykolwiek zastanawiał co to za egzotyczna wersja w opakowaniu cd, no to już spieszymy z wyjaśnieniem - to gra, którą ktoś kupił w big boxie i obecnie sprzedaje ją bez niego.
I jeszcze słówko wstępu przed przeglądem fotek - słyszeliśmy w przeszłości wiele opowieści, że ktoś zainstalował podstawkę, a potem Światowe Życie i nie miał żadnych przedmiotów z tego dodatku, dopiero instalacja następnego rozszerzenia wreszcie “uruchomiła” mu content ze Światowego. U nas przez lata to się nigdy nie zdarzyło, a problem naszych znajomych uważaliśmy za jakiś błąd w ich śliskich wersjach gry, w które grali. Przypominamy, że w tamtym czasie większość ludzi grało na pirackich grach i na czarnym rynku sprzedawali już takie esy floresy, że ciężko to sobie teraz wyobrazić. W każdym razie po latach, kiedy instalowaliśmy grę na nowszych windowsach i z konieczności wgraliśmy sobie plik no-cd do The Sims, pojawił nam się wreszcie ten błąd z brakiem Światowego Życia po zainstalowaniu Światowego Życia! Problem okazał się być prozaiczny i spowodowany został właśnie przez plik no-cd, który jest praktycznie crackiem gry. Instalator pierwszego dodatku do The Sims, jak i kolejnych (ale ten ze Światowego jest jednak bardziej prymitywny niż to, co było w następnych grach, dlatego z nimi nie ma już takich problemów) ogólnie bezmyślnie wypakowuje i nadpisuje nowe pliki na stare. Jak widać nie potrafi sobie poradzić z jakimś niestandardowym plikiem typu no-cd/crack, dlatego wychodzi to tak, że nadpisze to, co może, a przerobiony sims.exe zostawi taki, jaki był. Tym samym gra nie jest w stanie odczytać nowych rzeczy dochodzących w Światowym Życiu i gramy dalej podstawką. Problem częściowo można rozwiązać wrzucając do gry nowy plik sims.exe no-cd, który jest kompatybilny ze Światowym Życiem, wtedy pojawią nam się przedmioty z gry, ale wciąż instalator, kiedy dostawał głupawki, bo za bardzo mieliśmy namącone w plikach, nie zaktualizował nam pliku Globals.iff i przez to nie pojawią się np. nowi NPCe. Dlatego w tej sytuacji konieczna jest instalacja następnego dodatku do gry, która działa już zdecydowanie lepiej i “aktywuje” nam cały inwentarz Światowego Życia. W ten sposób rozwiązała się zagadka - dlaczego nasi znajomi z podstawówek mieli tego typu problemy? Bo grali na piratach. My, mając oryginały i grając z płytami, nie musieliśmy wgrywać cracków i dzięki temu nigdy nas nie spotkał podobny problem z grą. Dopiero kiedy nowe windowsy zmuszają nas do wrzucania plików no-cd, bo nie odtworzą nam płyty, poznaliśmy przyczynę tego wszystkiego. Teraz pokażemy jak wyglądają poszczególne podstawki w wybranych przez nas krajach, żeby pokazać różnice i zwrócić uwagę na pewne niuanse.
POLSKA
Tumblr media
Tak jak przy podstawce, nasza gra to wersja “International”, ale w przypadku Światowego Życia to nie ma żadnego znaczenia, bo w samym dodatku nie wprowadzono żadnych różnic pomiędzy regionami, poza oczywiście okładkami i wyglądem płyt. Gra na początku była wydana w big boxie, a potem w opakowaniu DVD. Warte odnotowania jest też to, że okładka opakowania cd w polskim big boxie, była z wersji angielskiej dla UK, więc jakbyście znaleźli na allegro czy olx ofertę polskiego big boxa, gdzie na pudle jest polski napis The Sims Światowe Życie, obok instrukcja po polsku i do tego płyta z napisem The Sims Livin’ it Up, to nie macie się czym przejmować, bo tak sprzedawano u nas tę grę w sklepach.
Tumblr media Tumblr media
Wersja w dvd boxie:
Tumblr media
Ciekawostka: Na ekranie ładowania tytuł dodatku ma inny wygląd, niż na okładce z pudełka do gry.
Tumblr media
WIELKA BRYTANIA
Tumblr media
Praktycznie bliźniacze wydanie do naszego. I tak samo jak u nas, na początku wydali płytę w pudle, a potem w pudełku dvd.
Tumblr media Tumblr media
Ciekawostka: Wygląd tytułu dodatku na ekranie ładowania gry nieco się różni się od tego, który jest na okładce pudełka.
Tumblr media
USA
Tumblr media
Amerykanie mieli inny tytuł gry niż Brytyjczycy i jak zwykle zmieniony wygląd okładki i płyt. Najpierw wydali big boxa, a potem dvd boxa.
Tumblr media Tumblr media
NIEMCY
Tumblr media
Tak jak ostrzegaliśmy, żebyście koniecznie uważali na niemiecką podstawkę wydaną przez Bild Interactive, tak tutaj już nie trzeba się niczym martwić. Co prawda na okładce Światowego Życia jest logo Bilda, przed którym tak was przestrzegaliśmy, i to logo będzie też na kolejnych dodatkach wydawanych w Niemczech, ale to już nie ma takiego znaczenia, jak w podstawce, bo przy dodatkach nie było już żadnych ingerencji w grę i płyty są w takiej formie, jak każda inna z regionu “International”, więc posiada wszystkie języki, w których było wydawane klasyczne The Sims.
Tumblr media Tumblr media
JAPONIA
Tumblr media
Japończycy jak zwykle ze swoim SimPeople. Po raz kolejny nie udało mi się znaleźć wersji tej gry w pudełku dvd, więc zapewne takiej nie było i Światowe Życie w Japonii było dostępne tylko w big boxie. Płyta jest podobna do wersji amerykańskiej, tylko w szaro-fioletowych odcieniach.
Tumblr media Tumblr media
FRANCJA
Tumblr media
Wydanie takie samo jak w Polsce, Wielkiej Brytanii, Niemczech i każdym innym kraju, gdzie była wydana gra dla regionu “International”. Na początku wypuszczono big boxa (którego zdjęcia nie znalazłam, poza płytą z niego, najwidoczniej Francuzi oddali wszystko na makulaturę), a później dvd boxa. Wrzucam info o tej wersji tylko dla ciekawostki poniżej.
Tumblr media Tumblr media
Ciekawostka: Na ekranie ładowania gry, zamiast wpisać nazwę dodatku Les Sims Ça Vous Change La Vie, wpisano “Disque Additionnel”, co dosłownie oznacza “dodatkowa płyta”. To tak, jakby u nas wpisano w ekran ładowania “The Sims Dodatek do gry”. Chyba mamy zwycięzcę plebiscytu najgorsza lokalizacja ever. Kurtyna.
Tumblr media
0 notes