Tumgik
#roślinki
kafel88 · 1 year
Photo
Tumblr media
#illustration #digitalart #fanart #roślinki #houseplants #kwiatki #roslinkidomowe #pokemon #odish https://www.instagram.com/p/CphcNQjq3U8/?igshid=NGJjMDIxMWI=
9 notes · View notes
clownleys · 3 months
Note
well uh. happy walentynki!!
(Uciekam w spanko więc ukradłam pierwszy fajny obrazek z taga sory i also 👂👂)
Tumblr media
stealing an obrazek huh? strach pomyśleć, co będzie następne. my heart perhaps? 😳💗
6 notes · View notes
Text
Dzięki głodowi w twoim ciele rozwijają się roślinki a razem z nimi twoje własne motylki . Pozwól im się rozwijać i ich nie zabijaj ❤️🎀
313 notes · View notes
Text
Denerwują mnie niezwykle
Cóż nie nazwę ich fitnesiarami bo fiynesiary są świadome bardziej, ale takimi clean ,,healthy,, girls które No spoko robia skincare i poćwiczę 5min dziennie (w tym yoge która nie meczy zbytnio). Ale coś mnie bierze jak widzę gdy robia healthy smoothie i dodają roślinki owoce o wszystko fajnie po czym…. JEB ! Dodają tyyyyyle mleka i tyle masła orzechowego a przecież j…na łyżka ma 180kcal + daja orzechy fakt zdrowe ale na 100g maja wjecej kcal niż laysy (a wcale objętościowo duże nie są wjec nawet mała garstka jest już kaloryczna zamiar niej można by zjeść 3 posiłki po 100kcal) i jakiś syrop i to ich healthy light smoothie kalorycznoscia przypomina jedna tabliczkę czekolady xDDD W sensie nie powiem im tego bo nie każdy liczy kcal ale No boli ta nieświadomość
Tumblr media
77 notes · View notes
lekkotakworld · 23 days
Text
Witajcie we wtorek!
Spałam mało, bo kończyłam układanie mieszkań w projekcie. Skończyłam koło 3:30, położyłam się o 4, wstałam po 8. Szybki wydruk rzutów i poleciałam na 11 na konsultację z moją promotor. Wchodzę, wyciągam kartki i słyszę: "Już wydruki? To my już kończymy?" Nie powiem, rozbawiło XD mówię, że miałam kryzys z parkingami, a ona do mnie, że też by miała hahaha później przejrzałyśmy te mieszkania, wiem co mam poprawić, trochę się jeszcze posmialysmy. A jak zapytałam o część badawczą to usłyszałam "jak już będziesz rzygać tym (projektem) to wtedy ją sprawdzimy" xd i jeszcze w międzyczasie przy mieszkaniach "(moje imię), ale tak to mi niee rób" hahahaha To były bardzo udane konsultacje, uwielbiam ją naprawdę, lepiej trafić nie mogłam. Jeszcze cały czas mi powtarzała, że ja już jestem wprawiona po inżynierce, więc na luzie sobie poradzę. No i super! Można działać dalej.
Po konsultacjach pojechałam do Ikei. Zjadłam torcik, zrobiłam zakupy, ale też skusiłam się na promocję na roślinki - 25% rabatu przy zakupie dwóch żywych roślin. No żal nie skorzystać. Dlatego poznajcie Clusie i Palmę 🌱🥹 chciałam kupić roślinkę, wprawdzie chodzi za mną Szeflera, ale droga jest kurcze, następnym razem będzie już ona, obiecuję haha 🤞❤️
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Jak wróciłam to ze współlokatorką posprzątałyśmy mieszkanie. A teraz leżę i zbieram siły na zrobienie prezentacji na czwartek na zajęcia. Zaczyna mi wchodzić zmęczenie po zbyt małej ilości snu. Ale to w jakim ja żywiole byłam od rana to wow! Dawno nie czułam takiej wewnętrznej mega radości. Wszystko mnie cieszyło, chciało mi się tańczyć jak szłam ze słuchawkami w uszach Hahah Bardzo dobry dzień to był, ale już zwalniam, bo sporo się dziś wydarzyło.
Dobrego wieczoru! ❤️
37 notes · View notes
kasja93 · 2 months
Text
Siemanko
Tumblr media
Do domu udało się zjechać w czwartek późnym popołudniem. Oczywiście wolne tylko do wtorku rana - a to i tak tylko dlatego, że zaczęłam się awanturować. Zdrowo się u mnie robota pierdzieli zatem jak się nie uspokoją to będę w przyszłym miesiącu rozglądać się za czymś innym. Jednak walić to. Są rzeczy ważniejsze i przyjemniejsze :)
W piątek udało mi się zarejestrować skuter. Raptem 5 godzin czekania i mam już to z głowy. Na początku kwietnia będę miała już do odbioru dowód rejestracyjny. Piąteczek to był również dzień w którym stanął inspekt :) przyszły również sadzonki truskawek zatem i one znalazły swoje miejsce.
Wieczorem w piątek zrobiliśmy ognisko. Nic nie zjadłam bo miałam spinę wtedy z szefem jednak jak wspomniałam chuj z nim. Nerwów mi napsuł tak dużo, że ledwo piwko wypiłam
Tumblr media
Na szczęście sobota już była przyjemniejsza. Zakupy do domu oraz w trasę. Oprysk drzewek olejem parafinowym i ogólne prace porządkowe na podwórku. No i sąsiedzi strajkowali, więc policja stała u nas na wiosce od rana do nocy kierując ruchem
Tumblr media Tumblr media
Zwierzaki zadowolone. Pogoda była przyjemna, więc każdy mógł się wyszaleć na dworze. Nawet uszaki wyszły napawać się słońcem. Ja zaś w ramach prezentu na dzień kobiet składałam sobie bukiet z klocków - podróba lego, ale naprawdę instrukcja była świetna! Nawet takie beztalencie jak ja dało sobie radę a rodzice cisnęli sobie ze mnie bekę wieszcząc mi porażkę
Tumblr media
Kupiłam też sobie szelki bo mam dość spadający spodni z dupy. Wyglądają nieźle :D jednak co najważniejsze przyszedł kubek, który sobie zaprojektowałam. Oczywiście z Alastorem z Hazbin Hotel. Uwielbiam tego „Truskawkowego Alfonsa” i będzie mi przypominał w trasie by się uśmiechać jak psychopata. Zwłaszcza, że rozpędzony cyrk to serio adekwatne określenie tego co się odwala
Tumblr media Tumblr media
Niestety w sobotę jak byliśmy na targu nie było kur. Dlatego w niedzielę rano pojechaliśmy na duży targ w Turku i udało się! Proszę państwa 20 kur i Kogut zamieszkało dzisiaj w kurniku! Są takie urocze! Zwłaszcza jak podchodzą i obserwują co robię. Gdaczą, ryją w słomie niczym dziki miejskie trawniki i ogólnie są całe piękne: no i za jakieś 3 tygodnie pojawią się już pierwsze jajka!
Tumblr media Tumblr media
Ogólnie jest spoczko. Pomimo perturbacji około robotowej humor mi dopisuje. W końcu wszystko idzie jakoś dobrze. Roślinki rosną no i pojawiły się kury zatem kolejne marzenie zrealizowane. Wino bananowe potrzebowało cukru bo wyszło mega wytrawne, ale to nie był problem. Dodałam cukru i już następnego dnia fermentacja cicha zaczęła działać. Myślę, że jak przyjadę następnym razem będzie już gotowe
Tumblr media
Zdzisława i Jerry wyczesane bo znów linieją, Koperek wyszczuplał. Nadal ogromny z niego kocur (w sobotę uratowałam przed nim nornice bo biegał z nią po podwórku a ta krzyczała w niebo głosy), ale zrzucił zimową warstwę smalcu z siebie. Z rodzicami też jest miło oraz przyjemnie.
Jedzeniowo nie mówię bo jak przyjeżdżam do domu to mam cheat days. Jednak i tak jem mniej, niż normalny człowiek zatem się nie przejmuje. No i jest więcej ruchu bo zawsze jest coś do roboty. Tylko dziś w niedzielę mogę sobie pozwolić na nieróbstwo bo pogoda jest słaba. Pizga złem bez kitu
19 notes · View notes
kimbi-posts-blog · 26 days
Text
Wielkanocne roślinki #2
Tumblr media Tumblr media
4 notes · View notes
neine · 11 months
Text
Nowe roślinki zawitały. Trzykrotka i celozja
15 notes · View notes
jazumst · 8 months
Text
Perfekcyjny Jazu swojego życia
Żeby Was... Trzeba było się w końcu zabrać. Posłuchajcie:
Nazbierało mi się questów. Mimo, że wstałem z nieziemskim bólem głowy, wziąłem się za odhaczanie punktów.
//
Pojechałem zatankować. Ręka drżała żeby nie zalać diesla z przyzwyczajenia. W ogóle - zauważyłyście ostatnio wzmożony rucha na stacjach? Wczoraj oblężenie, dzisiaj tłok. Wątpię, że wyprzedaże są letnie XD Pan Ojciec mówi, że od soboty robił trzy odejścia zanim udało mu się normalnie zalać wóz. Ciekawe...
//
Akurat jak wyjechałem dostałem SMS, że jest kasa. Pojechałem, przeliczyłem, premia wakacyjna weszła. Już myślałem jak bardzo mi to pomoże, kiedy zrozumiałem, że mam jeszcze telefon do opłacenia i państwa Rodziców XD Ale mieć a nie mieć to mieć dwa razy. Za godzinę dzwonię do Mechanika.
//
Chciałem zająć się ogrodem jak nie będzie państwa Rodziców, bo wtedy nikt mi się w robotę nie wpierdoli. Będą mogli jedynie przyjąć do wiadomości to co zrobiłem. Ale przecież cierpliwość nie jest moją przywarą. No jak zrobię teraz to nie będę musiał później, a słonko praży. I chuj, w tym skwarze, w samo południe ścinałem krzaki. Umordowałem się jak pojebany. Klejący, w robakach, suchych liściach i pajęczynach. Z mordą czerwoną jak po roku ostrego chlania na nadciśnieniu.
//
podmieniłem wodę u Stefana. Od kiedy zmniejszyłem czas świecenia jest mniejszy syf i roślinki jakby odżyły. No to będzie zaciemnienie. Póki jest lato to słońce nieźle rozświetla pokój, więc chyba jest ok. Niektóre roślinki widzę jak odginają się w stronę okna.
//
Poszedłem się kąpać i włączyłem pralkę. Tak praży, że zanim skończy się jedno pranie to drugie wyschnie. Piękna sprawa. Poza ściągnięciem prania z linki nigdzie dziś już nie wychodzę. Skwar jak cholera.
//
Prawie cały samochód wchodzi pod wiatkę. Pan Ojciec chce ją minimalnie przedłużyć. Dokładnie sam bagaj wystaje, więc na dobrą sprawę tylna szyba nie powinna zimą zamarzać. Szrot oddał miejsce jeździkowi. Troszkę szkoda mi się zrobiło. Ale deal jest deal.
//
Dobry wieczór ;]
youtube
8 notes · View notes
trudnadusza14 · 1 month
Text
25-31.03.2024
W te dni w sumie nic szczególnego się nie działo poza tym że odpoczywałam i głównie czytałam oglądałam sprzątałam i układałam puzzle.
Zamówiłam sobie ostatnio i w poniedziałek przyszły
Już 2 prawie ułożyłam 🤭
Tak czy inaczej w głowie mnie dobijały myśli ale udało mi się bardziej wyspać
Ale myśli samobójcze do teraz mnie nie opuszczają. Tak samo anoreksja i autoagresja
Uciekam ostatnio w książki i w tydzień ostatnio czytam po 12 książek 🙈
Ksiazkocholizm ześwirował 🤣
Aczkolwiek bardzo mi się spodobała książka
Manipulacja-Klaudia Muniak
Jest o dziewczynie co po traumie uczęszczała do terapeutki na terapię i ta terapeutka stosowała nową terapię która polega na inkubacji snów czy jakoś tak. I jakaś jej pacjentka w obłędzie wrabiala ją w to że manipuluje ludźmi
Polecam
Ludzie w bibliotekach to mnie ostatnio kilkanaście razy miesięcznie widzą 🤣
Teraz czytam coś o rozdwojeniu jaźni
Jak skończę to może polecę
Tak się zastanawiam czy kiedykolwiek uwolnie się od tych myśli wiadomo jakich
Ciągle główkuje choć na razie bez skutku
A zamiast tego mam inne rozkminy
Na przykład na temat tego że odczuwamy i świadomością i podświadomością. I obie te rzeczy inaczej można odczuć w ciele
Mam zrobić wypracowanie też na temat świadomości i podświadomości w szkole oraz na temat nowej formy terapii którą sama wymyśliłam
Ja weszłam w jakiś inny stan umysłu czy co ? 🤣
No i wypracowanie na temat żywienia
Do diabła tyle roboty a ja na ostatnią chwilę pewnie będę robić 🙈
I jeszcze sobie stawiam jeszcze inne cele takie jak nauka jazdy na deskorolce
Chce to zrealizować w kwietniu
I będę dalej główkować na temat jak się pozbyć tych myśli
Oraz jak zdjąć tą maskę. Bo nie chce się gorzej czuć ale też nie chce nie byc brans na poważnie przez to że się uśmiecham za często
I nie wiem czy to jedna strona osobowości tak chce tego samobójstwa czy co. Bo znowu mam te stany w których tracę świadomość tak po prostu.
Próbę też zaliczyłam znowu
Nie miałam ostatnio siły ani na ćwiczenia ani na rysowanie ale raz mi coś się udało narysować w tym tygodniu
Tumblr media
Roślinki ! 😁
Ale muszę trochę nadgonić z rysunkami ale daje sobie jeszcze czas
Na razie chyba wpadłam w hiperfokus co do książek
I obiecuje że ten kwiecień będę regularnie pisać. Jak nie uda mi się codziennie to czasem co 2 dni.
Muszę się zmobilizować jak cholera
A co do anoreksji no dziś na wielkanocnym śniadaniu zjadłam trochę Żurka i już samym żurkiem się najadłam a potem trochę sałatki i ryby po grecku w skutek czego wymiotowałam 🙈
Mam już bardzo skurczony żołądek chyba
Jeszcze będę o tym gadac na terapi i u psychiatry za 3 tygodnie
Tyle. Do zobaczenia wam
I jeszcze raz wesołych świąt !💜
Trzymajcie się kochani ❤️
3 notes · View notes
tearsincoffe · 2 months
Text
Dobry wieczór moje miłe Motylki! 🦋
[17.03.2024]
Przytyłam. W miejsce kropki mam szczerą ochotę wstawić słowo "przepraszam". Nie zliczę ile razy padły w moją stronę słowa "teoretycznie jesteś człowiekiem myślącym powinnaś potrafić przestać się obżerać" - sugestia jakobym miała kontrolę. Wcale tego nie czuję, ster jest gdzieś daleko poza zasięgiem moich rąk. Jem i nie myślę, tępo przeżuwając. Tak zamknięta w pokoju nie różnie się niczym od roślinki lub prymitywnego zwierzęcia o które moja mama się nie prosiła.
Mama - u mnie temat rzeka. Ostatnio preferuję słowo "koleżanka". Wspólnie się śmiejemy, kochamy ponad życie aż przychodzi malutki zgrzycik. Wtedy na wzór stereotypowych damskich przyjaźni przedstawianych w komediach dla nastolatków z lat 90' mamo-kumpela dźga moje plecy aby później bez słów skruchy przyłożyć do ran gaze (bądź i to nie). Przecież sobie wymyślam, przesadzam, nic takiego nie miało miejsca a ja jak zawsze koloryzuję. Miłość i nienawiść, przyjaźń i rywalizacja, nigdy córka i matka. Maszyna kreująca wyrzuty sumienia nie zwalnia, choroba. Nowotwór złośliwy który (cytując słowa byłej wychowawczyni rzucone wrogo na łamach klasy) pozwolił mi zdać. Jakbym była niewdzięczną smarkulą wykorzystującą chorą matke. Mam ochotę krzyczeć i zaprzeczać lecz równie szybko knebluje mnie samorealizacja, Thalia przecież to prawda, jesteś potworem, marnujesz istnienie nie tylko sobie lecz matki również. W takich chwilach z dziwną obojętnością wypatruje śmierci. Tak byłoby lepiej wszystkim.
Koniec, łono Abrahama, sen wieczny, kres, ostatnia godzina, zatracenie - etc. Mój największy lęk. Kolejny dowód obłudy. Wstyd mi, iż kiedyś podczas "typowej fazy emo, wieku wczesnomłodzieńczego" (lubię spłycać ten rodział mego życia do prześmiewczej nazwy "edgy". Wtedy problem nie istnieje) miałam odwagę szarpnięcia klamki drzwi za którymi kryje się prawda ostateczna a dzisiaj wychodowałam sobie żałosną wolę życia. Całkowicie nieuzasadnioną. Szkołę zawaliłam, codziennie pogarszam sytuacje jakby z premedytacją, wizji przyszłości brak równie co chęci oraz talentu. Ja już nawet nie pragnę życia. Bycia częścią społeczeństwa, relacji, uczuć, wrażen. Chciałabym przeżyć. Moja wizja utopi mieści się w czterech ścianach zakładu zamkniętego gdzie spokojnie czekam aż natura uczyni to czego ja nie potrafię. Przysięgam wytwarzać jak najmniejsze koszta, społeczeństwo nijak nie jest winne, iż los popełnił równie nieznaczący błąd co ja. Jedzenie, kosmetyki podstawowej higieny są mi zbędnę. Brak mi sił nawet umyć zęby, czasami płaczę gdy mama krzyczy abym to zrobiła nie rozumiejąc mojego dziwnego uporu. Ona nawet w niedzielę robi pełny makijaż i biega po domu w kusych, skórzanych spódniczkach. Ja siedzę zaniedbana przypominając raczej poturbowanego koczkodana (o czym naturalnie dostaje przypomnienia od ma- koleżanki). Jak mogę? Jestem zdrowa i tak potwornie leniwa. Ona mimo złośliwego nowotworu dźwiga świat na barkach. Wszyscy ją podziwiają. Jak niesprawiedliwy Bóg pokarał ją taką córką? Niech mnie zamknie gdzieś daleko, zapomni o istocie podobnej do ojca alkoholika oraz gwałciciela, socjopacie bez empatii. W końcu niedaleko pada zgniłe jabłko od jabłoni. A ja odejdę sobie cicho otoczona własnymi myślami (lub nie, ostatnio mam coraz większe problemy z utrzymaniem się na powierzchni świadomości) obserwując kraty w oknie. Gdzieś tam ludzie żyją, ja tylko przeżyłam.
Trzynastka miała zostać moją szczęśliwą liczbą jako, iż wszystko muszę robić odwrotnie (lubię myśl o własnej indywidualności nawet jeśli negatywnej. Thalia, żałosny, mały narcyzie. Nie Ty pierwsza, nie ostatnia). Tego dnia mama-kumpela miała zostawić mnie samą pierwszy raz w życiu. Półtorej miesiąca pozoru posiadania kontroli. Powinna mnie cieszyć myśl, iż wyjeżdża z szansą wyelminowania potwora pożerającego jej organizm lecz ja po cichu skanduje imię wolności. Zostanę sama trzymając los we własnych rękach. Bez komentarzy, wyrzutów czy licealnych wojenek z moim egzemplarzem najstarszej nastolatki w Polsce. Tylko ja. Dopiero utopijna wizja życia w pojedynkę uzmysłowiła mi jak bardzo się duszę, tęsknie oddechu który odbierano mi od chwili narodzin. Pępowina owinęła starannie moje gardło na następnych osiemnaście lat. Zastanawiam się tylko czy pętle zacisnęła mama? Może utworzyła się ona samoistnie? I czy to ważne skoro owocuje w te same skutki?
Ana - ostateczny synonim kontroli. Całkowicie upadłam czemu towarzyszyło wielokrotne łamanie przykazania k. Chciałabym wykorzystać darowane mi półtorejmiesiąca na chociażby chwilowe dotknięcie steru odpowiedzialnego za wrak którym jestem. Nie znam innej drogi. Może po prostu poznać nie chcę. Cytując pewien punkowy klasyk "życie jest jak gówno na kole" - mimo, że czeka mnie brutalny przewrót czuje, że chwilowo znów będę na górze. A teraz to mi wystarcza.
Jeśli jakiś masochista przeczytał powyższy manifest do końca, przepraszam. Nawet Cię nie znając mam wyrzuty. Teraz znasz moje problemy. Myślisz, że kłamie i wyolbrzymiam? Bo ja tak. Ciężko jest przedstawiać własny punkt widzenia po latach kontroli, bagatelizowania moich słów przypisując mi kłamstwo. Nazywania "pojebaną" bo podjęłam własną decyzję w sprawie tak trywialnej jak wybór kurtki.
Chciałabym wyrzucić z siebie więcej (podobnie jak dzisiejszy obiad) lecz brak mi już sił. Wydanie następnych gorzkich żali do świata już jutro... chyba. Nie ufam swoim słowom, ludzie mówią, że nie warto.
Dobrej nocy Motylku! 🦋
6 notes · View notes
myslodsiewniav · 8 months
Text
O weekendzie na chillu, o podobieństwach do ojca, o niejasnych sygnałach od siostry, o spotkaniu budzącym mieszane uczucia, o spędzeniu miłego weekendu z osobami za którymi tęskniłam
11-09-2023
Bardzo dobry weekend za mną.
W sobotę odpoczęliśmy. Totalnie wychillowaliśmy. Pogoda była fantastyczna: gorąc powyżej 25*C i bezchmurne niebo. Wrześniowe słonko jest łagodniejsze i nie czuję już "lata", ale temperatura to wynagradzała. Fajnie móc leżeć na golasa w centrum miasta i prażyć się w słonku. Mam nadzieję, że troche nadrobiłam poziom wit D. Skupiłam się na tym, by zarówno sobie i mojemu chłopakowi przynieść ulgę i wypoczynek. Była sauna, była aromaterapia, było leżenie na słońcu (ja - nawet zasnęłam), w sali ciszy (on - nie zasnął, nie był w stanie, za bardzo denerwował się, że zaśpi, mimo tego, że pilnowałam czasu, zostawiłam go tam i po godzinie po niego wróciłam: nie mógł zarzucić kontroli, ale przynajmniej poleżał rozleniwiony, wykąpany, wygrzany i odcięty od masy niepotrzebnych bodźców). Było pływanie, masaż stóp na ścieżce sensorycznej, był masaż biczami wodnymi, a w domu - masaż olejkami.
Było jedzenie pyszności na balkonie, było dbanie o roślinki (czytaj: babranie się w ziemi, przycinanie, przesadzanie i podziwianie owoców - w tym roku pomidorki obradzają słabo, ale papryczki nam wyrosły fantastyczne. O. planuje w przyszłym roku posadzić ziemniaki... Nie jestem entuzjastką tego pomysłu xD, ale niech typ ma frajdę).
Hahaha! Przypomniało mi się! xD Po śniadaniu w sobotę O. woła mnie z kuchni (piekłam dynię na pure). Wchodzę do pokoju dziennego i zastaję taki obrazek: stolik kawowy odsunięty pod ścianę, pies siedzi na kanapie z pytająco przechyloną główką i patrzy na swojego pana, który odwala prostrację na panelach xD. LOL. I mój chłopak, z policzkiem przyklejonym do podłogi jęczy, że bardzo by docenił, gdybym go pociągnęła gwałtownie za skórę na placach, a potem pochodziła po jego plecach stopami, tak jak to robiła Pani Tajka podczas masażu tajskiego (podczas śniadania proponowałam mu umówienie go na ten masaż - uznał, że w naszej obecnej sytuacji finansowej to nie jest odpowiedzialne). xD I dlaczego mnie to bawi? Bo TYLE LAT kiedyś zarzekałam się, że nie zwiążę się z mężczyzną, który będzie miał cechy mojego ojca! xD A taki obrazek jak ten w sobotę bardzo dobrze koresponduje z moimi doświadczeniami życia: ojciec leżący prostracją na podłodze przy mnie lub przy wujkach domagający się "gwałtownego pociągnięcia za skórę na plecach" i zapewniający, że wie co robi, bo to właśnie przynosiło mu ulgę podczas wizyt u fizjoterapeutów sportowych (tata zawsze był bardzo aktywny fizycznie) i kręgarzy, a potem proponujący braciom i kolegom by teraz oni się położyli, a on zademonstruje jak to należy zrobić (a oni się kładli i odwalali cyrk xD i świetnie się bawili, co ja, jako nastolatka uważałam, za obciach ogromny). No to tego xD Miałam śmiechawkę taką, że nie mogłam się uspokoić zanim przyszłam do O. z ofertą pomocy.
Fakty są takie, że oczywiście fizjoterapeutką nie jestem i nie mam wiedzy jak uciskać by zrobić to dobrze, nie naruszyć nic co poruszanie nie powinno być, więc przy kręgosłupie mu nie uciskałam, ale trochę wymasowałam mu mięśnie pleców. Miał je twarde jak kamień. Dużo napięć. Mówił, że dopiero po serii rozciągania, a potem po spędzeniu ponad kwadransa na biczach wodnych poczuł w tych mięśniach rozluźnienie.
Martwię się trochę, bo to młody człowiek, a w piątek i w sobotę tak go bolało, że nie mógł siedzieć na kanapie oglądając serial. Leżenie na boku też uruchamiało ból. Musiał leżeć na wznak, albo na brzuchu. To jest niepokojące...
Kilka rzeczy mnie martwi po tym weekendzie - sprawa z mamą, z polityką, ze zdrowiem i z przypadkowo (i spontanicznie) nawiązanym/odnowionym kontaktem z osobą z bardzo trudnego momentu mojego życia. To ostatnie najbardziej: szliśmy z przyjaciółmi (których odwiedzaliśmy i z którymi spędziliśmy fantastyczny dzień, zrobiliśmy sobie piknik) na spacer, po parku i NAGLE usłyszałam głos. Zdumiewające jest to, że w niedzielnym zgiełku na zatłoczonej alejce byłam w stanie wyodrębnić w ogóle ten jeden głos. Parczaną alejką mijała nas setka ludzi, a ja ten głos wyłapałam jakoś tak zaskakująco wyraźnie, coś we mnie się obudziło, organizm silnie zareagował - trochę jakby ekscytacją (a teraz sama nie wiem czy komfortowe towarzystwo przyjaciół nie zaburzyło odczytu tego co dawało znać ciało? Poczułam bardzo silną reakcję, przyspieszyło tętno, poczułam się zaalarmowana, zaczęłam się rozglądać, coś zaczynało świtać w głowie - nie wiedziałam SKĄD to uczucie i kierowana ciekawością próbowałam obadać co się ze mną dzieje, a może to jednak było zaalarmowanie, może podświadomy/nieświadomy sygnał od ciała, że jestem w sytuacji w której konieczna jest wzmożona czujność? Może to nie było coś, co uruchomiło się z radości czy serdeczności, a z nieufności i strachu? Teraz sama nie wiem).
Zlokalizowałam źródło dźwięku: na szerokiej alejce mijała nas rodzinka: mężczyzna w krótkich spodenkach, mała, może 5-7 letnia dziewczynka o blond włosach spiętych w kucyk, podskakująca przed swoją mamą oraz właśnie mama: wysoka, szczupła, blond-włosa kobieta w okularach i zwiewnej, letniej sukience maxi szukająca czegoś w obszernej plażowej torbie i w atmosferze sympatycznej, ciepłej, zaprawionej humorem wymiany zdań dyskutująca z córką. Mówiła tak charakterystycznym głosem, ale obcym tonem. Pamiętam jej głos pełen arogancji, wyższości, ale też niepewności... i nie myślałam o tej osobie od lat! Ta osoba, którą z tym głosem łączę w mojej pamięci wyglądała tak bardzo inaczej: gotka o czarnych włosach, czarnym ubraniu, o mocnym i charakterystycznym makijażu, w gorsetach, w glanach... A wszystko to pamiętam jak zza mgły, jakoś tak odlegle. To osoba z najtrudniejszego okresu w moim życiu: ze studiów, z tej paczki, która w moim odczuciu mnie zawiodła, od której usłyszałam wiele przykrych rzeczy, które nie potrafiły (bo były zbyt młode, a może problemy zbyt dojrzałe) zrozumieć co się ze mną dzieje, które obrabiały mi dupę czyniąc ze mnie sensację. Z okresu gdy moja mama miała wylew, a ja próbowałam efektywnie studiować, pracować, być rodzicem dla młodszej siostry i zajmować się rehabilitacja mamy. Z tego okresu gdy i ja i ta osoba miałyśmy 20-21 lat i byłyśmy u progu dorosłości, z pierwszymi dorosłymi problemami, wątpliwościami i głupimi wyborami. Z tego okresu, który wyparłam na lata z pamięci, dokładnie na ponad na dekadę, który mi się zatarł, którego fragmenty przypomniały mi 2,5 roku temu. To w jej wynajmowanym mieszkaniu studenckim miała miejsce tak bardzo rzutująca na mojego całe życie sytuacja z jebanym marynarzem! A jednak wczoraj, nim zdążyłam to wszystko poskładać, zastanowić się, przeanalizować co czuje ciało, skąd ta ekscytacja i czy nie jest ona przypadkiem powiązana ze stresem, z raną, po prostu przyglądałam się mijając alejką na tę obco wyglądającą blondynkę w kwiecistej sukience, która żartowała z córeczką szukając czegoś w torbie i wyłowiłam z pamięci jej imię. Tylko imię! Nie to skąd je znam! Ani kim jest ta kobieta. Nie jak bardzo bolał mnie koniec tej relacji. Nawet nie powiązałam jej z inną, bliższą mi przyjaciółką z tamtego okresu i z Marcelem, którego chciałam odszukać przecież, bo czuję, że mu akurat jest winna kilka słów, powinien ode mnie usłyszeć kilka "przepraszam" i kilka "dziękuję". Tak czuję. Ale wtedy, w parku, będąc zadowolona, czując komfort, na spacerze, idąc z moim chłopakiem za rękę, rozmawiając z moimi serdecznymi przyjaciołmi z którymi spotkanie to sam relaks - NIC z tych rzeczy nie wróciło. Po prostu: silna reakcja na brzmienie głosu jakiejś obcej kobiety. Jestem zaskoczona, że je pamiętałam - usłyszenie jej głosu jakoś to w mojej głowie połączyło, nagle pojawiło mi się skojarzenie z kimś w gorsetach, w czarnych włosach, a potem IMIĘ i rzuciłam "Marianna?*" (zmieniłam ofc). Sama byłam zaskoczona, że je pamiętam. Kobieta się zatrzymała. Odwróciła. Zaczęła rozglądać. Ja się wyszczerzyłam w uśmiechu, nadal czując dużo i biorąc to za ekscytację (a nie za stres - jak teraz myślę, że ciało czy tam podświadomość mi to podpowiadały).
Patrzyła na mnie długo. Bardzo długo. A ja też nagle wiedziałam, że "razem studiowałyśmy" - powiedziałam podchodząc z rozwartymi ramionami (idiotka - taki odruch, jakby odzyskanie fragmentu układanki "to przyjaciel" wyłączało wszystkie systemy obronne, no tak, V., ale fragment układanki na którym się przejechałaś! aaaargh - jestem zła, że tak bez filtra i z pełnią zaufania podeszłam do kogoś, bez weryfikacji czy po tych ponad 10 latach nadal bym uważała tę relację za dobrą). I dopiero jak kobieta o jasnych włosach, reagująca na imię "Marianna", patrząca na mnie dotąd pytająco ROZPOZNAŁA kim jestem to zobaczyłam na jej twarzy wstrząs, a potem mieszankę strachu, zawstydzenia i niechęci. Ale podeszła do mnie. Przytuliła mnie chłodno, bardziej poklepała po plecach, było w chuuuuj niezręcznie, ja już w tym momencie zaczęłam się stresować: przeskoczyłam z tej serdecznej ciekawości i zaskoczenia, że nie tylko rozpoznałam kogoś z etapu życia, który wyparłam z pamięci, kiedy miałam załamanie nerwowe, ale do tego pamiętałam imię, pamiętałam, rozpoznałam głos... a w tamtym momencie zaczęłam się bać. Czuć odrzucenie, czuć potrzebę chronienia, przypomniałam sobie, że to ona mi mówiła, że nie da mi notatek do skserowana "bo do szpitala latam, zamiast iść na wykłady tak, jak ona" i że to w jej kuchni, w jej domu, miała miejsce sytuacja z marynarzem... Odstąpiłyśmy od siebie nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Widziałam jak ona jest bardzo niepewna, czujna jak duża trzyma rezerwę wobec mnie. Miała spojrzenie jakby zobaczyła ducha - było na niej wypisane dużo niepewności, strachu. Moje serce też wystrzeliło: strach, strach, strach! Poczucie, że nie chcę tu być, że czuję się niechciana, niepasująca, nierozumiana, odległa, upokorzona, wyśmiana, zdradzona - generalnie wszystkie te uczucia, które czułam będąc 21-latką, która straciła mamę i próbowała na 100% w dorosłe życie, której problemów nikt nie rozumiał. Przypomniałam sobie dlaczego kiedyś tej dziewczyny wcale nie wybierałam za swoim pierwszy kontakt (tj. takie cechy, jak pochopna ocena i poczucie, że ona wie lepiej co ktoś myśli - ALE TO BYŁO KIEDYŚ, teraz nie wiem jaka ta kobieta jest). Przypomniałam sobie, że ona była przy tym, jak miałam... nie wiem czy to "atak", ale jak w akcie nieproporcjonalnej do sytuacji furii podczas załamania nerwowego wyrzuciłam Marcela paczkę fajek do kosza i zamknęłam się na godzinę w kiblu rycząc tak, że zdzierałam gardło. Z bólu, z samotności, ze złości, ze strachu - z przeciążenia tym wszystkim zdając sobie sprawę, że zachowuję się, i wcześniej zachowałam się jak osoba szalona i czując wstyd z tego powodu, czując, że jeszcze bardziej odstaję, że nigdzie nie pasuję i nie daję już z tym rady.
To ona tamtego dnia - jej głos, donośny, o dobrej dykcji - obwieściła całej naszej grupie z pogardą "no patrzcie kto tu idzie", słyszałam to idąc przez parking do naszego instytutu odprowadzana spojrzeniami całej około 20-osobowej grupy studentów, w ciszy, bez uśmiechów (teraz, po terapii i na terapii zrozumieć potrafię, że ci młodzi ludzie widzieli, że jestem w dramatycznej sytuacji życiowej, ale dla nich mierzenie się z tym co czuję, co robię, co przechodzę to było coś niemożliwego do zrozumienia), bez odpowiedzi na moje "cześć" - w ciszy. Ja szłam z teczką na ramieniu pod górę przez wielki parking odprowadzana w pełnej napięcia ciszy, wyczekiwaniu osób stojących i siedzących na podwyższeniu, na schodach i gzymsach, na tarasie. Palących fajki. Rosło we mnie napięcie, byłam zła, że na mój widok wszystkie beztroskie rozmowy zgasły, byłam zła, że nie mogę żyć tak jak oni, bezpiecznie, byłam zła, że byłam przyczyną gaśnięcia uśmiechów, że na każdym kroku wszyscy traktowali mnie inaczej, że żadna część mojego życia nie jest już taka jak przedtem... I wtedy z tego obserwującego mnie z góry tłumu rówieśników wyłamał się Marcel - wyszedł, zszedł po schodach, aby zaproponować mi papierosa. Szedł z uśmiechem, normalnie - ale ja to zinterpretowałam jako szyderę (bo taką mieliśmy relację... tym czasem on był jedyną osobą, która miała jaja by traktować mnie normalnie i by zaproponować mi przyłączenie się do rówieśników - w końcu wszyscy palili). I jego gest również mnie striggerował: bo przyczyną wylewu mojej mamy było nic innego jak palenie papierosów. I wtedy na moment zwariowałam. Furia we mnie się obudziła. Wyrwałam mu gniewnie paczkę malboro, przełamałam na pół, wbiegłam na schody, wyrzuciłam do kosza rwąc znienawidzone papierosy i pobiegłam się zamknąć w kiblu, bo było mi WSTYD i byłam PEŁNA emocji tak bardzo, tak bardzo bolało, że potrzebowałam RYCZEĆ jak zwierzę. Dwie koleżanki weszły za mną do kibla. Przynajmniej dwie z nich słyszałam siedząc zamknięta w kabinie i RYCZĄC na pełne gardło. Jedna chciała się upewnić czy nie potrzebuję więcej husteczek. Druga - ta z którą byłam kiedyś najbliżej - dała mi do zrozumienia, że przesadziłam, że zachowuję się jak pojebana i że jak już wyjdę stamtąd to mogę iść na zajęcia do sali takiej i takiej, jeżeli tym razem w końcu uznam za stosowne by się pojawić na zajęciach, zamiast domagać się "specjalnego traktowania" - miała ból dupy o to, że ustawiłam sobie tak grafik z prowadzącymi ćwiczenia i wykłady, że mogłam chodzić wyjątkowo na zajęcia innych grup tylko "po to, aby zaliczyć konsultację", albo dostawałam od profesorów slajdy z wykładów tak, abym mogła w tym czasie pracować i w niektóre dni dojeżdżać do szpitala na rehablitację mamy - dziewczyny uważały, że niesprawiedliwie mam lepiej, że one są poszkodowane, a ja po prostu "unikam" wykładów. Teraz jak o tym myślę to przejmowanie się ich opinią było idiotyczne - ale przejmowałam się. Bardzo. Czułam się tak bardzo samotna. To była przez pierwszy rok studiów moja paczka, wspólne imprezy, nauka, domówki, wycieczki, lumping, kolokwia itp A potem najwięcej niechęci i niezrozumienia spotkało mnie z ich strony, to bolało... Najwięcej zrozumienia okazało mi prymuska z roku i mama dwójki dzieci - też z roku: wcześniej z nimi nie utrzymywałam kontkatu, a one dały mi swoje notatki do skserowania, nauczyły tego czego nie miałam szansy nauczyć się z wykładów, wyjaśniały, zaprosiły do siebie - przeznaczyły na to swój prywatny czas, to one do mnie podeszły z propozycją po tym, jak słyszały jak moja wówczas najbliższa kumpela, od tamtego momentu kumplująca się ze wspomnianą Marianną obrabiały mi publicznie dupę opowiadając o tym, jaka ze mnie wariatka i księżniczka, jak bardzo domagam się specjalnego traktowania. Ech... No i z tego kibla jak wyszłam po godzinie to nigdy na zajęcia nie dotarłam. Wróciłam do domu - zawstydzona, czując się poniżona, odepchnięta i wiedząc, że odpierdoliłam też grubą akcję z tymi Malboro. I jednocześnie czując nieopisany ból i żal...
A wczoraj NAGLE zalała mnie mieszanka emocji, jakieś takie zrozumienie skąd rezerwa Marianny wobec mnie i jakiś niesmak na myśl o tym, że sama ją tak serdecznie powitałam. Niezręcznie w chuuuuuuuuj. Ale czułam, że może warto będzie pogadać, ale w innych okolicznościach, tym bardziej, że z perspektywy czasu inaczej się patrzy na własne czyny z okresu początków dorosłości - wszyscy wtedy głupoty robią, sami sami poplątani we własnych uczuciach, a co dopiero odkodowywanie cudzych. [Poza tym ona może mieć namiary na Marcela - i potwierdzić mi czy typ żyje czy nie żyje; przypominam, że jak go szukałam to natknęłam się w jego rodzinnej miejscowości na nagrobek z jego nazwiskiem i imieniem, ze zgadzającym się rokiem urodzenia oraz datą śmierci sprzed kilku lat] A przede wszystkim teraz byłam w odwiedzinach u przyjaciół i na tym doświadczaniu chciałam się skupić. Poprosiłam, aby mi dała na namiary na siebie. Z rezerwą - obydwie niezręcznie, obydwie zachowując się jakbyśmy dźgały się patykami i sprawdzały czy ta druga nie pogryzie, wykonując pełne wahania ruchy dałyśmy sobie wzajemnie namiary na siebie.
I potem do końca dni miałam wątpliwości czy dobrze zrobiłam...? Czy ja serio chcę, aby ta osoba znowu miała dostęp do mojego życia?
Czułam strach.
I czułam niepokój.
Czy ta spontaniczna chwila jest warta stresu? A z drugiej strony: czy to co się we mnie teraz odzywa lękiem to faktycznie jest coś aktualnego czy coś w przeszłości? Coś (ktoś? Jakaś dawna wersja mnie?) nauczona liczyć się ze zdaniem koleżanek z grupy? Ktoś bardzo samotny i przestraszony, a zarazem spragniony wsparcia, zrozumienia i miłości? Tyle, że ja, ta ja-z-teraz mam i wsparcie, i zrozumienie, i miłość. A blisko mam fantastycznych ludzi z którymi przyjaźń pielęgnuję od dekad.
No nie wiem... wciąż o tym myślę.
Czuję bardzo dużo sprzecznych uczuć, które najłatwiej zebrać pod etykietą: niepokój i wątpliwości.
Nie napisałam do niej.
A ona nie napisała do mnie.
Jedynie przyjęła mnie do znajomych.
Ot - i tyle.
A to dla mnie i tak za dużo...
Odnośnie przyjaciół: tęskniłam.
Było cudownie. Bardzo tęskniłam. Wybraliśmy się na piknik, przygotowaliśmy z O. jedzonko, oni też. Ja upiekłam piernik i ciasto dyniowe (wyszedł zakalec, więc ogłosiliśmy je mianem "dałni" jak "browny", ale jak zakalec z dyni - "downy" xD), mój chłopak upiekł przeeeeepyszną focaccię z oliwkami, do tego ajwar, banany, winogrona, a O. zrobił jeszcze koreczki (też wchodziły super z ajwarem). Moi przyjaciele przynieśli piwo i sałatkę. Leżeliśmy w parku na kocyku, pod łagodnym słońcem i słuchaliśmy o ich przygodach.
Było sympatycznie. Kumpela zmienia pracę po 13 latach - nie szukała pracy, ale praca szukała jej i to już w kolejnym miejscu. Dużo emocji, dużo rozkmin. Wspieram i zazdroszczę (to inna branża niż moja, nie czuję zawiści, ale w obecnym miejscu w życiu trudno mi się słucha o sukcesach aplikacyjnych osób, które czynnie nie aplikowały nigdzie, po które praca zgłosiła się sama). Kumpel natomiast był milczący i pełen rezerwy, bo pierwszy raz poznawał nową osobę, on tak ma. O. natomiast prędziutko wszedł w sympatyczną rozmowę - jak zeszło na samochody to chłopaki o niczym innym mogliby nie mówić. A potem jak w końcu mógł się podzielić swoimi niedawnymi osiągnieciami sportowymi to snuł opowieść tak, że mi się klatki epickiego filmu układały przed oczami xD Fascynująco i elektryzująco! Po prostu aż żałowałam, że mnie tam nie było! Spełniają się ludzie nasi szczęśliwi. <3
Przyjaciele śmiali się trochę początkowo, że przyjechałam z "dzieckiem" - bo WIDAĆ różnicę wieku między nami, ale potem mi napisali, że strasznie fajny ten mój chłopak, faktycznie bardzo ogarnięty i mentalnie w ogóle nie czuć różnicy między nami. Że sympatyczny typ.
Weszliśmy na temat polityki, trudnych startów i łatwych startów w dorosłe życie, o pracy, ustroju, emigracji, imigracji, zakupie nieruchomości, ziemi, o tym jak ciężko z mieszkaniami, jak się nie wjebać w olbrzymi kredyt itp. No, dołująca dla mnie rozmowa.
Trochę mniej dołująca, a bardziej taka skłaniająca do rozkmin była ta dotycząca ich przebojów z teściami - rodzce ziomka to trudne ludzie, a on ma schemat działania, który go samego obdziera ze sprawczości. Oczywiście on tego nie widzi, a nie moją rolą jest go terapeutyzować. Jest całkiem otwarty w mówieniu o tym, że wiele dawnych nawyków zmienił i dopiero teraz widzi je jako krzywdzące, ALE nadal jest uwikłany w kontakty rodzinne i nadal bywa ciężko. Początkowo też chciałam im opowiedzieć jak to jest u mnie, oni też pytali o rodziców O. i ich reakcję na naszą różnicę wieku. Ale chyba ich zaskoczyłam? To znaczy chyba oczekiwali sensacyjnej opowieści jak ich własna, a obecnie nie mam ani weny na sensacyjne opowiadanie, ani siły czy energii w sobie na to (jestem tak energiczna jak flaki z olejem, bleh, nie mam siłt) ani nie czuję, że mogłabym w tym momencie powiedzieć coś bulwersujacego na temat zachowania moich teściów lub moich rodziców, a przynajmniej nie w kontekście analogicznym do ich problemów: póki co nikt nie próbuje przekraczać granicy naszego związku. A przynajmniej nie mogłam sobie przypomnieć nic poza tym, że mama O. też - jak mama ziomka - bardzo przeżywa, że dzieci wyfruwają z gniazda i układa się na nowo z nowym etapem w jaki wchodzi jej życie: dom bez dzieci, pół wieku na karku, więcej czasu z partnerem, dbanie o zdrowie. Nawet w tej sprawie do mnie zadzwoniła, aby się wygadać - czym zaskoczyła syna ogromnie, bo jego mama prawie NIGDY i z NIKIM nie mówi o emocjach jakie przeżywa, wszystko kisi w sobie. Gdy ja zaczęłam, a O. uzupełnił tę opowieść to moi przyjaciele patrzyli na nas ja na kosmistów. W sumie nie wiem czy chodzi o kontrast "to takie relacje mieć się da?" - No póki co się daję. Czy może zakładając, że nie mówię otwarcie? Nie wiem. Wyznałam im, że jestem od kwietna jakoś świadoma, że nie łapię balansu między spotkaniami z jego rodziną, swoją rodziną, z jego przyjaciółmi, moimi przyjaciółmi, czasem każdego dla siebie, czasem na rozwój, na ćwiczenia, na pracę - że wszystkiego zrobiło się za dużo w stosunku do czasu jaki mogę na to przeznaczyć i się w tym gubię. Myślę, że albo tłumaczyłam to zbyt niejasno, albo tak flegmatycznie, że nie oddałam wcale poziomu poczucia tracenia sterów z rąk. Pytali mnie co z rodziną O. jest problemem - wyznałam, że są zbyt INTENSYWNI. Sympatyczni, serdeczni, chcący być razem, ale szanujący zarysowane granice, ale głównie INTENSYWNI. Za intensywni, jak na moje standardy, wciąż się docieramy. I tu temat umarł... A już zupełnie nie było komentarza, gdy DOKŁADNIE w tym momencie mój telefon zawibrował: okazało się, że mama O. życzyła nam udanego dnia i przesyłała zdjęcia: byli z mężem na 50-tych urodzinach przyjaciółki, której zmontowała na szybciutko tort-kanapkę (olbrzymi tort w kształcie kanapki, z chleba tostowego i maaaaaaasy świeżych warzyw w środku, ozdobiony na wierzchu obrazkiem kwiatów z mozajki z pomidorków koktajlowych, kolorowej papryczki, kapek majonezu, pietruszki i szczypiorku - no uśmiech sam na buzi rośnie, jaka to kreatywna babeczka! ) :D Moje ziomeczki to przyjęli z takim "o wow, masz bardzo ciekawą mamę" - i tyle. Jakby nie do końca zdecydowali czy takie smsy to dobrze czy źle... Może powinnam była to poprzeć przykładem? Nie wiem. Bardziej się czułam na słuchanie wczoraj, niż mówienie. Jestem przebodźcowana i łatwo tracę energię.
Koniec końców pod wieczór - przyjaciele i O. niezależnie od siebie wyznali mi odpowiednio: w treści smsów po pożegnaniu i podczas drogi powrotnej do domu, że w tym towarzystwie i w taki sposób odprężyli się tak bardzo, tak wypoczęli, zrelaksowali się, wychillowali i dali odpocząć bolącym plecom, że po prostu czują wdzięczność, serdeczność, spokój. Że bardzo miło w tym naszym towarzystwie się spotykać, że jest bezpiecznie, dobrze, serdecznie i jest akceptacja. Że trzeba powtórzyć. Fajnie. Naprawdę fajne popołudnie.
... ja cieszę się, że ich odwiedziłam, bo tęskniłam. Od 2 lat się nie widzieliśmy. Ale nie wypoczęłam. ZNOWU zapomniałam, że mam szybciej wyczerpującą się baterię socjalną i zwyczajnie od pewnego czasu byłam bardziej milcząca, uciekająca w siebie, nieobecna duchem, chociaż obecna ciałem - być może dzięki temu byłam lepszą słuchaczką, ale niczego tak nie pragnęłam, jak zapaść się w jakimś ekwiwalencie "pokoju ciszy": naprawdę doceniłam leżenie na trawie i słuchanie fantastycznie snutych opowieści.
WAŻNE:
Rano pojechaliśmy jeszcze zawieźć naszą sunię do mamy na psiakajki (przyjaciele mają psiaka, który nie lubi gości na 4 łapkach). Mama szczęśliwa. Kupiła niuni zabawkę, którą niunia już porwała tego samego dnia xD. Zostawiliśmy mamie słoiczek ajwaru i jedną rynienkę piernika - zrobiłam dwa rodzaje: klasyczny z orzechami i kakao oraz nieklasyczny, z różowym barwnikiem, z duuuuuużą ilością żurawiny, płatkami kokosowymi i migdałami. A stamtąd pojechaliśmy odwiedzić SIOSTRZEŃCA!
Mój chłopak ma mieszane uczucia i nie rozumie (i obawia się trochę) moich reakcji i rozkmin jakie we mnie budzi temat i widok siostrzeńca. W ogóle fakt, że młody istnieje. Bo jak na kobietę, która wchodziła w ten związek z postanowieniem "nie chcę mieć dzieci" mam totalnie hopla na punkcie młodego. Wyjaśniałam mu, że nie ogarniam JAK moja siostra, jak osoba, która WSPÓŁISTNIEJE w mojej jaśni zarówno jako wredna kobieta w wieku 30 lat, jako zapłakany w przedszolu maluszek w wieku lat 3, jako nastoletnia tancerka itp, itd - tak dużo życia, tak dużo uczuć, tak wiele barw, niuansów, tak wiele DNA wspólnego życia, dorastania, komfliktów, potrzeb, żali, ran, miłości - to wszystko co tworzy wyjątkową osobę "MOJĄ SIOSTRĘ" było w stanie wraz z jej mężem stworzyć, a potem wydać na świat nowego człowieka. To jest dla mnie TAK MAGICZNE! O ile koncepcja rozmnażania, biologii jest dla mnie naturalna, oczywista itp o tyle połączenie tego z tym, że MOJA SIOSTRA w 9 miesięcy upichciła W SOBIE nowego człowieka to dla mnie jak BIG BANG! Nie ogarniam!
Przed drzwiami czekał na nasz Szwagier z pieskiem - kochana moja włochatka się z nami wytulała. Plan był taki, że ma się wyskakać i wyszczekać na dworze by młodego nie budzić, ale ledwo weszliśmy do domu to pobiegła do łóżeczka młodszego braciszka (cudzkiego), usiedła obok, odchyliła łepek i zawyła jak wilk xD. Taka dumna starsza, futerkowa siostrzyczka! :D Siostra na nią fuknęła, ale koniec - Króliczek się obudził! :P
I wtedy dostałam go na rączki! <3 (a Lusia została wygnana do ogrodu, skąd poszczekiwała z pretensją xP)
Pierwszy raz trzymałam go i z nim podskakiwałam! :D
Potem siostra i Szwagier demonstrowali nam karmienie i to jak świetnie radzą sobie z zaleceniami specjalistki od laktacji - jak niuniuś pięknie je. Chwalili chłopczyka, że taki dzielny jest, że tak mu trudno ssać, a mimo to próbuje. I z pobłażliwością opowiadali nam o tym, jaki niuniuś jest niecierpliwy. Kochają tego maluszka i mają sami w sobie masę cierpliwości wobec jego trudności. Wyczekany, wychuchany. Jak pączek w maśle będzie miał <3.
No i króliś-szumiś już jest pobrudzony czymś. Podobno ratuje dupę na spacerach i nocą, bez niego ani rusz. Najważniejsza zabawka. :D Straaaaaaasznie mnie to cieszy. <3
Dla siostry przyzieżliśmy taki sam zestaw piernikowy jak dla mamy: czyli rynienka z piernikiem pół na pół: klasyczny i z żurawiną, oraz tartę dyniową na kruchym spodzie, a O. przywiózł im też większy kawałek focacci i ajwar (moi rodzice też dostali). Znowu nam jęczeli, że przywozimy im tak dobre jedzenie, że możemy wpadać częściej. Miło mi.
Potem sis karmiła i wyznała, że chciałaby aby wpadała częściej, że liczyła, że zostaniemy znacznie dłużej. Że powinnam była zobaczyć karmienie, że liczyła, że młodemu się odbije i po tym zobaczę jaki z niego słodki niuniuś - jak jest najedzony, ale jeszcze nie senny, to już uśmiecha się, wyciąga łapki. Że to najlepszy czas.
Ech.
No i ręce mi opadają, bo spędziliśmy u nich 1h. Nie pogadaliśmy długo, bo spora część z tego czasu sis i Szwagier ogarniali płaczącego maluszka. Ale my też mamy limity... Ech... A do tego siostra przecież ostatnio umówiła się ze mną tak, że prawie godzinę siedziałam z psem w ich sypialni, gdy była u nich jakaś spóźniona położna... no... Mój czas też jest ważny. Z drugiej strony narzekała przez tel na rodzinę Szwagra, którzy mieli kilka tygodni przyjechać w odwiedziny by zobaczyć dzidziusia "tylko na chwilę", a byli u nich bite 5h, przez to zarówno oni i młody ominęli drzemki... Myślałam, że 1h czasu na odwiedziny to spoko, tak zrozumiałam, tak założyłam. Na to karmiąca siostra fuknęła "Villuś, nie, możesz wpaść na dłużej, po prostu oni przesadzili. Teraz ty nie przesadzaj. Wpadaj na dłużej niż na chwilę!" Ech... No nie dogodzisz.... i dopiero po tej wizycie pojechaliśmy do moich znajomych na piknik...
O Oppenheimerze wcale nie myślałam (teraz spojrzałam o czym ostatnio pisałam - nope, więcej przemyśleń nie mam, film fajny, rozrywkowy, mojego życia nie zmienił, do refleksji większych nie nakłonił - albo po prostu nie mam na to przestrzeni).
5 notes · View notes
chimerqa · 1 year
Text
Co prawda nie znaleźliśmy obiektu, którego szukaliśmy, ale znaleźliśmy zupełnie inny i też ciekawy. Ale tak przegniły, że strop zleciał do piwnicy xD
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Te roślinki na belkach mnie bardzo wzruszyły.
15 notes · View notes
angriso9 · 1 year
Text
NIE MOGE SIE DOCZEKAC WIOSNY BOZE CZY TO TYLKO JA CZY WY TEZ
wgl co do dzisiejszego dnia (25.01) to ogolnie było ok bo ćwiczyłem na wf jakies doslownie interwały i biegalem troche to chociaz to dobre poza faktem ze nienawidze wf
jestem w chuj zawiedziony ze opierdolilem dzis 500 kcal nawet jeżeli połowę tego spalilem bo jakby ustaliłem sobie ze bede jesc tak około 450 dziennie to wtedy do lata będę poprostu chudy (tak przynajmniej mowi mi ta stronka)
Tumblr media
tbh dało mi to motywacje serio bo wyobrazam już sobie jak zaczyna się wiosna i robi się ciepło i będę mogl nosic same bluzy bez tej jebanej niewygodnej kurtki i będę chudszy kilka kilo i nawet jeżeli jeszcze nie będę chudy to poprostu będę taki z siebie dumny ze chudnę
wgl wiosna to jest dla mnie taki super czas jakby w zeszłym roku było tak super wgl sama ta pogoda I te roślinki boze to wszystko takie ładne + wlasnie wtedy schudłem 10 kg i boze czułem się tak super
moj plan na jutro to po obudzeniu nic totalnie nie pic tylko pierwsze co to isc się wyszczac i zważyć się bo w chuj jestem ciekawy czy chociaż trochę mi zeszło czy nie bo nmg sie doczekac gw1
10 notes · View notes
lekkotakworld · 3 days
Text
Podsumowanie kwietnia
Byłam na wyjeździe z pracowni badawczej, super spędzony czas (mimo, że zakończył się przeziębieniem haha) 🙈
Byłam w Grudziądzu, też super czas!
Korzystam z każdej wolnej chwili, wychodziłam nad Wartę, czasami wychodziłam na jakiś spacer, pozwalałam sobie leżeć, spać, starałam się nie przeciążać
Z tego też powodu z magisterką jestem w lesie
Ale nadrobiłam ćwiczenia i mam w ponad połowie zrobione portfolio..
Przechodzę lekki kryzys czytelniczy, prawie dwa tygodnie nie sięgnęłam po książkę, tym samym
Nie przeczytałam w całości żadnej książki, jestem w trakcie Systemu do mieszkania A. Twardoch (28%) i Co chcesz powiedzieć światu M. Wojciechowskiej (54 %)
Wagowo stoję w miejscu, udało mi się zejść do 64,5 kg, ale później wyjazd trochę to zepsuł, generalnie stoję na 66 kg
Co do picia koperku, ostatnio go nie pije bo mi się skończył i już odczuwam różnicę, koperek zmniejsza u mnie wzdęcia! Pijąc napad z koperku rano naprawdę super się czuję, czasami piłam też np. po obiedzie. Kocham koper tak samo jak rumianek, polecam bardzo
Jedzeniowo jest różnie, ale zaczyna się sezon na owocki, więc za chwilę będę już szamać owoce i warzywa jeeeej 🍑
Ze słodyczami jest tak połowicznie, raz jem, raz nie, w zależności od ochoty
Miałam dwa epizody migrenowe, pierwsza jakoś w pierwszej połowie kwietnia - bez aury, druga 2 dni temu - z aurą i potwornym bólem.. Za dużo stresu i za mało płynów
Miałam przynajmniej dwie sytuacje, że wątpiłam w siebie, wpadłam w dołki, całe szczęście były chwilowe. Wyciągnęłam z tych sytuacji wnioski, za bardzo wypieram złe emocje, tłumię je. Wiem, że w dalszym ciągu mam do przepracowania pewne kwestie i muszę się za to zabrać - ale tak jak obiecałam, do końca tego roku będzie to ogarnięte!
Kupiłam kolejne dwie roślinki hihi 🌱 Clusia i Chamaedorea elegans (Palma salonowa), a mój ananas niestety nie przetrwał i chyba muszę go reaktywować i zasadzić nowego (czuprynę z tego co mam teraz) i czekać na owoc 🍍
Znam już termin absolutorium! Nareszcie haha już nie mogę się doczekać rzucania czapeczką 😆
Kwiecień był zbyt szybki. Miał być pracowity, ale wyszło jak wyszło. Na magisterkę zostały mi dwa miesiące. Czy dam radę? Oczywiście! W pierwszej połowie lipca napisze Wam tutaj, że zakończyłam tą przygodę i mam tego pieprzonego magistra 😆
Cele na maj ☀️
Magisterka musi dobrze siedzieć, projekt jak najbardziej zaawansowany, praca pisemna niech też idzie do przodu 😮‍💨
Więcej warzywem i owoców - zgubić ten kilogram lub dwa 😆 ale bez spiny haha
Troszkę więcej się ruszać, jakieś spacerki czy coś
Przeczytać dwie zaczęte książki! Wojciechowska idzie mi szybko, gorzej z Twardoch, ale dam radę
Wypadają 25 urodziny mojego lubego, więc muszę wymyślić jakiś prezent 😅 nie mam jeszcze pomysłu, ale coś wykombinuje
No i jeszcze dzień mamy, też coś trzeba wymyślić, może zawieszka do bransoletki, albo coś jeszcze innego, do przeglądania z bratem
Podchodzić do wszystkiego na spokojnie, nie stresować się za bardzo, żeby nie wróciły migreny
Oby maj okazał się bardziej pracowity i przyniósł postępy w magisterce 😅 o to boje się najbardziej, tak niech po prostu maj będzie dobry i słoneczny ☀️❤️
13 notes · View notes
kasja93 · 1 year
Text
Cześć! Dzisiejszy bilans:
Zjedzone 893
Spalone aktywnie 1437
Tumblr media
Dziś już lepiej się czułam. Gdy ból głowy lekko zelżał wzięłam się za sprzątanie. Ogarnęłam porządnie wszystko i znów mam porządek wokół siebie. Postanowiłam dziś zjeść więcej i wrócić do stałego zestawu ćwiczeń.
Nie powiem mam lekkie wyrzuty sumienia przez tą małą mrożoną pizzę, którą zjadłam… ale spaliłam i jest trochę lepiej. Jednak fakt, że zjadłam ją dzień przed ważeniem lekko mnie gryzie…
Rudzikowi przeszedł foch. Znowu wróciły amorki. W nocy wskakuje mi na łóżko i po chwili całusów wtula mi się w ramie. Kochany Uszatek. Zrobiłyśmy sobie wspólne selfie
Tumblr media Tumblr media
Poszłam dziś do sklepu i kupiłam jej przy okazji trochę świeżego zielonego. Dużo już z roślinki nie zostało, ale spróbuje odratować to co zostało. Może się uda :) już się nie mogę doczekać, aż zrobi się zielono i pójdziemy w plener. Możliwe, że już „na swoim”.
Tumblr media
Często tu widziałam, że słodycze z serii „bob snail” króluje wśród naszego grona i postanowiłam kupić jedno opakowanie na próbę. Galaretki są mega pyszne! Ledwo powstrzymałam się by zjeść tylko dwie. Generalnie mam ostatnio fetysz chodzenia po sklepie i patrzenie na jedzenie. Bo ja mogę sobie najwyżej popatrzeć przy mojej aktualnej wadze dwóch słońc 💀
Jutro jadę po tatę do pracy i na obiad do rodziców… zjem trochę, ale nie wiem czy zrobię jakieś zdjęcie. Ostatnio mama na moje stwierdzenie, że wezmę sobie dwie babeczki do domu powiedziała „ta i pewnie wyrzucisz”… skwitowałam to słowami „Okej. Proszę. Zjem jedną byś nie myślała, że jestem anorektyczką” ona zaś odbiła piłeczkę „I tak wiem swoje”. Tata generalnie stwierdził, że nie mamy (w sensie on i mama) wpływu, jeśli zachoruje na anoreksję przez dietę bo każdego może to dopaść. Rzuciłam najbardziej oklepanym tekstem „Jak ktoś tak gruby jak ja może mieć anoreksję” by temat wyciszyć. Tu muszę pochwalić tatę bo powiedział, że waga nie ma tu nic do rzeczy i anoreksję mogą mieć nawet osoby otyłe… Narazie staram się nie martwić moich rodziców i stwarzać pozory normalności. Jednak są zwyczajnie przyzwyczajeni do mojego BED i moja zmiana budzi niepokój.
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Menu:
Śniadanie: śliwki oraz truskawki (winogrona nie zjadłam) razem 237 kalorii
Obiad: mała pizza z pieczarkami 605 kalorii
Kolacja: dwie galaretki 51 kalorii
Tumblr media
Ćwiczenia:
10454 kroki
20 km w 45 min na rowerze stacjonarnym
30 min hula hop
35 notes · View notes