Tumgik
#przestraszona
lekkotakworld · 3 months
Text
Zaczynasz zauważać jak bardzo na kimś ci zależy, kiedy nie masz pojęcia co się z tą osobą dzieje, a nie masz jak tego sprawdzić.
Był u mnie chłopak, przeczekał burze i pojechał do domu. Zagadał się z ciotką, później wszedł do mieszkania, zajął się czymś i zapomniał mi napisać, że dojechał. Zdarza się.
Po jakiejś godzinie czy nawet dwóch widzę, że nie ma wiadomości od niego, to zaczęłam się trochę martwić, ale napisałam do niego na Messengerze. Cisza. Napisałam po 10 min SMS. Dalej cisza. Kolejny SMS. Nic, cisza.
Dzwonię. Jeden, drugi raz, trzeci, czwarty, piąty. Odpowiada tylko poczta głosowa.
Domyślacie się jakie miałam myśli. U mnie znów szalała burza, lało jak z cebra. Nie wiedziałam co się dzieje, bałam się, że coś się wydarzyło.
Zadzwoniłam do jego mamy. Był w domu, dała mi go do telefonu. Rozpłakałam się. I nie mogłam przestać płakać. Ciężko miałam się uspokoić. Bo tak bardzo się wystraszyłam, że coś złego się stało. Ehh..
I w tym momencie uświadomiłam sobie jak bardzo jest dla mnie ważny i jak bardzo nie potrafię sobie wyobrazić, że nie mam go przy sobie. Moment w którym usłyszałam jego głos w telefonie był jak kamień z serca, dopiero wtedy poczułam jak bardzo byłam spięta i przestraszona.
Każdemu życzę takiej osoby w życiu. Bratniej duszy. Kogoś, komu bardziej będzie zależeć na twoim szczęściu niż na jego własnym.
K.
29 notes · View notes
polskie-zdania · 1 year
Text
Spojrzał na mnie, jakby bardzo tęsknił. Ja też tęskniłam. Bardzo. I chyba to wiedzieliśmy, ale żadne z nas nie śmiało o tym mówić. Uczucia były w tych czasach zakazane. Zakazane i zbyt drogie. Ludzie próbowali zatem żyć bez nich. Niektórzy stosowali marne podróby, inni przepłacali na czarnym rynku, a jeszcze inni otwierali przydomowe manufaktury. To się generalnie kończyło źle, ale przecież nie można było nikogo winić. Przecież nikt się temu nie dziwił. Świat cierpiał na wiele deficytów i to był jeden z nich. Uczucia stały się towarem luksusowym. Byliśmy dorośli, a siedzieliśmy obok siebie przerażeni jak dzieci. Trzęsło się w nas wszystko. Misterne, klejone klejem na gorąco konstrukcje z emocjonalnych zapałek. Mentalne rusztowania, które chwiały się pod wpływem najmniejszego podmuchu wiatru.
- Nie zepsuj mi, dobra?
- Czego?
- Wszystkiego.
Załamał mi się głos.
- Nie chcę, żeby cię nie było.
- To mnie nie wyrzucaj.
- Już nie.
Zamilkłam. Przecierał nerwowo ręce, jakby czekał na moją odpowiedź. Co miałam powiedzieć? Że się nie boję? Że mam mnóstwo energii na kolejne próby? Że w ogóle nie zrzygam się pod siebie, jeśli znów mi ktoś z dnia na dzień zniknie z życia?
- Ok.
- Ok.
Uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie. Chyba odetchnął. Poczułam intensywnie jego zapach i choć przez ostatnie dwa tygodnie marzyłam tylko o tym momencie, tak teraz, gdy w końcu nadszedł, byłam zdrętwiała i przestraszona. "No jest. No wrócił. O niczym innym nie marzyłaś ostatnie dwa tygodnie, bardzo proszę." Oparta o jego klatkę spojrzałam martwym wzrokiem w podłogę. W ogóle nie odetchnęłam z ulgą. A miałam.
Marta Kostrzyńska
248 notes · View notes
avvakko59 · 3 months
Text
jestem strasznie smutna i przestraszona. ja i mój współlokator od dawna mamy taki swój niedzielny rytuał kiedy spędzamy czas razem, no i przy okazji jemy obiad. nie wiem jak tego uniknąć jutro, bo kiedy to robię (bez żadnego powodu, bo wiadomo że czasem mam inne plany itd) to on wie co się dzieje i ostatnio źle się to skończyło. ahh, zobaczymy
13 notes · View notes
Text
03.08.2024r.
Kartka z pamiętnika
tazapomnianaprzezwszystkichdziewczyna
Co to był za dzień , pełen wrażeń i skrajnych emocji . Totalny mix emocjonalny , czuję się taka zmęczona emocjami … złość i wybuch płaczu , brak motywacji , bezsilność i bezradność , frustracja i okaleczenia a później pełna motywacji i radości dziewczyna , z nadzieją na dobrą przyszłość , czułam się naprawdę bardzo dobrze a później ? Później znowu bum 💥 i kolejny wybuch emocjonalny, znowu złość i frustrację , krzyk i długi p��acz . Totalny chaos.. ale koniec końców udało mi się zapanować nad emocjonalnym rollercoasterem , chyba po prostu mój organizm dostał za dużo informacji , bodźców z zewnątrz . Myślę , że musi chyba zaliczyć po prostu detoks / restart psychiczny i wróci do „normy” . Dziś trochę też „poszukałam” w przeszłości … czasem tak w randomowym momencie przypomni mi się coś z dzieciństwa i przypomniało mi się parę nie miłych momentów… ja to chyba od zawsze byłam tym innym dzieckiem , niestety ( albo i stety , zależy jak na to patrzeć heh ) eh … cicha , przestraszona i zamknięta w sobie dziewczynka , gdzie dzieci w przedszkolu / szkole wygadane i roześmiane i lubiane (?) … bardzo się bałam chodzić do szkoły , przedszkola … wyjście do szkoły często bylo trudną częścią dnia , łzy i strach to była moja „codzienność” w sumie to się nie dziwię tej małej dziewczynce która byłam , łatwa do upokorzenia osoba . Niestety w mojej szkole było takie coś jak ulubieńcy nauczycieli , często to były dzieci bardzo dobrze uczące się , utalentowane lub , że tak się wyrażę z wyższej sfery ( ja do nich nie należałam ) . Była kiedyś taka sytuacja , pamiętam jak zgłosiłam nauczycielce , mojej pani wychowawczyni , że chłopcy z starszej klasy mnie zwyzywali , sprawa poszła do dyrekcji , zostało powiedziane, że ja ich sprowokowałam a oni się bronili . Moi rodzice nawet nie zareagowali jak im o tym powiedziałam , mieli to w dupie . Ja dostałam oczywiście po zachorowaniu, próbowałam się bronić i tłumaczyć , że ja nic złego im nie powiedziałam ani nie zrobiłam tylko poprosiłam , żeby wyszli z szatni dziewczynek ( mieliśmy wf i szatnie na wf mieliśmy tam gdzie była szatnia ogólna , a chłopcy z wyższej klasy po prostu tam siedzieli , czemu to nie pamiętam dokładnie ) , miałam nawet świadka , koleżankę która była przy mnie jak ich prosiłam , żeby wyszli ale wychowawczyni nawet nie chciała o tym słuchać . Dziewczynka też nie należała do TEJ grupy . Pamiętam jak weszłam do tej szatni to zaczęły się sypać te słowa , czułam jakby świat zaczął mi wirować . Sprawa koniec końców skończyła się tak , że powiedziałam , że wyraziłam się nie kulturalnie bo nie miałam siły już im tłumaczyć , że z mojej strony nic im złego nie zrobiłam… taka o historia .
Tak po prostu chciałam to wyrzuć z siebie …
Jeśli przeczytałaś / przeczytałeś to jeśli mogę Cię prosić to zostaw coś po sobie .
Trzymajcie się ciepło !
tazapomnianaprzezwszystkichdziewczyna
8 notes · View notes
sniezzzna · 3 months
Text
kurwa mac, jestem na takim etapie ze snia mi sie binge, i w tym snie mi sie sni ze sie budze przestraszona, i znowu mam binge i to jest takie realistyczne ze wstaje praktycznie z lzami w oczach
17 notes · View notes
mrocznaksiezniczka · 1 year
Text
Tumblr media
Pogrążona w smutku nie mogę zasnąć z myślą o jutrzejszym dniu jest mi tylko gorzej jestem zagubiona i przestraszona nie widzę nic przez słone łzy których wylałam już litry pogrążam się w kompleksach i wspomnieniach w końcu zasypiam z nadzieją że już się nie obudzę a kolejnej nocy dzieje się to samo..
56 notes · View notes
xieonx · 6 months
Text
matko ostatnio ciągle śni mi się, że coś jem 💀 np. dzisiaj śniło mi się, że moja babcia przywiozła mi cały karton króliczków czekoladowych z lindt i wszystkie te króliczki wpieprzyłam jak jakaś świnia. Obudziłam się w cholerę przestraszona i sprawdzałam na internecie ile te króliczki miały kalorii XD ale na szczęście ogarnęłam się i zdałam sobie sprawę, że to tylko mi się przyśniło. Nawet nie wiecie jaką ulgę wtedy poczułam…
13 notes · View notes
fuckingmoonprince · 8 months
Text
misie jednak nie jestem w ciąży, a już byłam taka rel przestraszona ze jestem
no więc jest powód do świętowania
12 notes · View notes
myslodsiewniav · 1 year
Text
Bardzo dużo bardzo dużych spraw i zmian, chyba też w hormonach.
Nie wiem co czuję. To znaczy coś ewidentnie jest nie tak jak powinno z moimi hormonami (jak mniemam), bo robię i czuję baaaaaaardzo skrajne rzeczy.
Wczoraj byłam przekonana, że jestem najgorszym człowiekiem na świecie. Odczuwałam niewyjaśniony i niczym konkretnym (poza tym co jest grane z pracą od czerwca) lęk, który wpychał mnie w płacz. Taki z łkaniem. Nie miałam apetytu, albo wymiotowałam, albo miałam apetyt tak wieki, że masakra i ładowałam w siebie jedzenie bez ładu i składu, ale nie czułam smaku (ale bez wpadania w kompulsywne objadanie się).
Myślałam o mamie i o tym, znowu, że nie pasuję. Że wszystko robię inaczej niż ludzie w moim wieku, że powinnam być na innym etapie życia, że chcę wsparcia od mamy, która jest na innym etapie i nie do końca kminii o jakie ja wsparcie proszę. Sama ma depresję do ogarnięcia, więc rozumiem, nie mam żalu, po prostu wyszłam od mamy bardziej taka... głodna emocjonalnie, nienasycona, przestraszona (chociaż mama mówiła kilka razy, że mnie kocha, że jestem mądra, zdolna i dam radę w trudnej sytuacji, przytulała mnie i głaskała - było super, było racjonalnie okay, ale CZUŁAM się taka pełna strachu, lęku, spragniona spokoju, którego z jakichś powodów nie odnalazłam nawet przy mamie). Bo tak w ogóle to były mamy urodziny - przywiozłam jej ciasto i zjedliśmy ciacho, które dzień wcześniej przywiozła jej moja siostra.
Mama opowiadała mi o warsztatatch plastycznych na które uczęszcza, o książkach, które czyta, o występach na których była, o zajęciach ruchowych na które chodzi, o wycieczkach z plenerami malarskimi na które jeżdzi i o odkryciu sekcji instrumentalnej na którą planuje zaciągnąć tatę. I czuję tak fajnie! Czułam się wzruszona i radosna wiedząc, że mama W KOŃCU prowadzi takie życie na emeryturze o jakim sama marzyła i jakiego ja jej życzyłam. Minęło ponad dekadę od wylewu, a ona w końcu się odnajduję w życiu. Jest w terapii. ALE TAK MI SMUTNO, że ona to wszytsko mówi mi tylko i włącznie kiedy do niej przyjeżdżam. Dzwoniłam do niej tyle razy - zawsze ucina rozmowę, zawsze mówi, że nic ciekawego się u niej nie dzieje, ewentualnie mówi, że nie może rozmawiać bo właśnie jest na jakichś zajęciach i oddzwoń później. Ale nie oddzwania. Jak ja oddzwaniam to zbywa mnie "ale niunia, nie ma czego opowiadać!", słucha trochę tego co u mnie, porozmawiamy o ksiażkach i szybko przerywa rozmowę informując, że gdzieś się śpieszy. Tym czasem na żywo, przy torcie jedna historia prowadziła do drugiej, opowieść o jednej inspirującej koleżance wiodła do kolejnej opowieści, do dzielenia się odkryciami z książkowymi, kawiarnianymi, wiadomością, że MOJA MAMA CHCE CHODZIĆ NA ZAJĘCIA FITNES DLA DOJRZAŁYCH KOBIET (przedtem miała zrywy chęci, ale przez lata nie mogliśmy jej namówić, od wylewu, a potem od wymiany stawu... tyle razy mówiłyśmy, że chcemy by pracowała nad swoją sprawnością, że od tego zależy nie tylko jej samopoczucie, ale też to kiedy i jak ona i jej zdrowie stanie się problemem dla nas, jej córek, a w przyszłości opiekunek - moze wnusio tak na nią zadziałał? Nie wiem, ale CIESZY MNIE TO TAK BARDZO! Sama wiem, jak dużo dobrego na psychę robi ruch. Życzę jej by chodziła na zajęcia dalej).
Opowiadała o koncertach (nic mi nie mówi o koncertach!) na których była z ciocią. Opowiadała o roślinach, jedzonku. To było tak fajne... A ja nic nie wiem. Nie wiedziałam. To strasznie smutne: dzwonię do niej regularnie, czuję odległość, czuję, że nie ma przestrzeni na mnie, czuję, że rozmowa ze mną ją męczy i dlatego ją urywa... a potem dowiaduję się, że mama przez te ostatnie tygodnie prowadziła tak bogate życie (zawsze tak sobie wyobrażałam, że będzie jej życie wyglądać na starość, tego właśnie jej życzyłam! Wzrusz), ale nie uważała za konieczne informować mnie o nim... Trochę jestem rozerwana: dzwonię do niej, bo chcę zadbać o kontakt, o relację, tym czasem okazuje się, że muszę przyjechać... a to jest w tym roku trudne przez mojego pieska (cieczka plus pogróżki), studia, życie, które sobie układam z moim partnerem (i mama mówi, że to rozumie, wspiera i nie ma żalu), przez to, że musimy oszczędzać pieniądze, a bilety kosztują.
No i wracałam do domu od mamy na fali olbrzymiego FOMO, na fali strachu, na fali bezradności, ale też wzruszenia, szczęścia...
A! FOMO, bo mama mi wyjaśniła, że moja siostra pomimo, że ma 3 mc dziecko właśnie rozpoczęła regularne, tygodniowe zajęcia z malarstwa sztalugowego (!), ponad to chodzi 2 razy w tygodniu na zajęcia fitness, a za dwa miesiące rozpoczyna kurs prawa jazdy. Natomiast mój Szwagier rozpoczął półroczny kurs z programowania AI, również chodzi na crossfit, jeździ do biura itp. Wow... tego nie wiedziałam od siostry. Z rozmowy z siostrą natomiast wiem, że po 1) unikają mojego pieska (Ech, długo by gadać, w skrócie: moja niunia szczeka, a ich synek budzi się na szczekanie, ani mój piesek z cieczką i po tych pogróżkach, ani ich synek tak w ogóle nie mogą zostać same w domu, więc z okazji urodzin mamy się wymieniłyśmy na "dyżurze" - oni pierwsi, my drudzy... Tyle, że tego dnia było bardzo baaaaaaardzo dużo korków na drodze, a podróż zajęła nam dodatkową godzinę przez którą moja siostra dzwoniła strofując nas... było nieprzyjemnie, sis właczyła się kontrola i po staremu mnie strofowała... a ja się przejmowałam bardziej niż zazwyczaj: ucinałam jej próby dopieprzania, konrtroli, wypytywania, ale w środku czułam się bliska płaczu, jakby na skraju histerii i poczucia bycia atakowaną, wejścia w rolę ofiary, którą kurwa nie wbyłam, ani nie zamierzałam być. Po prostu siostra mnie wkurwiała...), że po 2) prowadzi szkolenia artystyczne min. dla koleżanek mojej mamy, że po 3) nie mam pojęcia jak wiele kasy obecnie wydaje, że realizuje swoje marzenie (bycie mamą) i z tej okazji ma ZUPEŁNIE zajęty grafik: terapie z fizjoterapeutą i fizjouroterapeutką, masaże dla małego, zajęcia z wiązania chust, szkolenie jakieś-tam dla młodych ojców (na to wysyłała męża jak ze mną rozmawiała: zabrał synka i akurat miała godzinę dla siebie i z tej okazji do mnie dzwoniła na poczatku tygodnia, akurat z poczekalni u weterynarza, gdzie Lucynce kupowała tabletki odrobaczające i tabletkę antypchelną), jakieś jeszcze inne zajęcia z procesów rozwojowych na uniwerku itp itd. Wow... ONA NAPRAWDĘ ma malutkie dziecko, ale obecnie przeżywa jakiś renesans selfcare... Samorozwój na całego. Do tego myślą o nauce języka (ona i Szwagier)... Wow. Miałam wtedy taką myśl, że super, że stawiają na rozwój. Ale nie wiedziałąm, że ona oprócz tego chodzi na zajęcia z malarstwa, a ona na kurs z AI. Wow. No i w tej perspektywie poczułam się jak najgorszy człowiek na świecie, który miał tyle czasu, a nie ma pracy, nie maluje, bo przeżywa, bo blokuje mnie depresja, bo nie mam kasy na kursy itp
No i właśnie: mama o tym wie, a ja nie. I moja siostra wie o tym, jak aktywne życie prowadzi moja mama, a ja nie, chociaż dzwonię do niej regularnie...
I wczoraj się z tym gryzłam...
O. musiał mi przypomnieć, że przecież zaczynam studia, że uzyskałam certyfikat specjalisty ceramika, że byłam w ciągu ostatniego roku na tylu kursach, szkoleniach, próbowałam masy rzeczy... no i mam małego psiaczka... Więc o co ja się rzezam!? I po co się porównuję? No fakt. Też się rozwijam. W takim zakresie w jakim mogę. Ale dziwne uczucie, że odstaję, że jestem najgorsza, niewystarczająca wciąż ze mną jest...
Do tego wczoraj dokonałam zakupu. Inwestycji. O. mówi, że jest ze mnie dumny, że to zrobiłam, ale ja póki co czuję okropne poczucie winy... Wydałam 139zł na 5 swetrów. Wszystkie z genialnym składem i w świetnym stanie. Jeden to wełna, dwa to wełna + angora, jeden to niemal czysty jedwab (i jest pięknie wykonany), ostatni to cieniutki, cieplutki kaszmir. Pomyślałam, że potrafię szukać dobrych składowo ciuchów, znajomi często mnie o to proszą. A w tą bezsenną noc kilka dni temu, gdy przez okres-armagedon nie mogłam spać oglądałam na Vinted ciuchy, które sama chciałam kupić. Wełna merino, wełna, jedwab, angora. Wszystkie w cenach 100-300zł. Wiem, że to jakość i za tę jakość byłam (i jestem) gotowa zapłacić jeżeli coś na tym Vinted jeszcze zarobię. Dodałam jakieś 15 rzeczy do ulubionych. Kolejnego dnia loguję się do Vinted (kompulsywnie wciąż sprawdzam czy coś się sprzedało xP) i odkrywam, że mam jakieś 20 powiadomień. Nic mojego się nie sprzedało, ale wyprzedały się wszystkie rzeczy, które dodałam do ulubionych. WOW O.O No i stąd ten spontaniczny pomysł: wyszukam dobre jakościowo swetry na zimę, zadbam o nie, aby wyglądały jak nówki (pranko w specjalnym płynie, suszenie na płasko, golenie, czesanie, fotki itp) i wystawię za 100-200zł na Vinted. Nie wiem czy to się sprzeda. Nie wiem czy to mi pomoże. Ale to może być doraźny sposób na uratowanie budżetu domowego, bo wciąż nie mam nowej pracy... Nie mam wystarczającego dochodu.
W teorii wiem, że to jest chwilowe. Że praca w końcu będzie, że zarobek będzie. Ale póki co niepewność przytłacza mnie...
No i od wczoraj na myśl o tym, że tak spontanicznie wydałam 139zł powoduje taki stres, że w połączeniu z tym dziwnym okresem/krwotokiem odczuwam po prostu, że ciągnie mnie na wymioty na samą myśl o tym.
Miałam pozbywać się ciuchów z domu, a nie je kupować. Ale pozbyć się próbuje tych, których już nie chcę nosić, więc nie wystawiam nic z moich wełenek, alpak, jaków, angor i innych jedwabiów. Ech. Mam poczucie winy... Ale brakuje mi pieniędzy.
Wracając: wczoraj tata przyjechał, zrobił swoją popisową sałatkę jarzynową i już z drogi zadzwonił z info, ze wiezie ją do nas. Byłam wczoraj w takim POJEBANYM STANIE, że jak to powiedział to weszły mi zawroty głowy. A potem wymioty... byłam bliska omdlenia. Akurat dzwonił, gdy...
Ech.
Chodzi o to, że ze studiami jest przypał: niby mają się zacząć, ale nie dostaję informacji żadnych. Zaczyna się kurwa rozpierdol studiowy. Jeszcze nie zaczęłam, a już jestem wkurwiona i przestraszona! Nie ma planu. Są tylko maile z info o opłatach, ale nie wiem kiedy zaczynam - są podanie terminy zjazdów z jakimiś skrótami, których nie rozumiem, a które nie są skrótami nazw kierunków czy kierunków studiów. To jest dla władz uczelni tak oczywiste, że tego nie tłumaczą i to mnie wkurza... Bo nie odbierają telefonów i NIKT tego nie tłumaczy, nie odpisuje, ale o kasę się upominają (jak w mojej firmie, kurwa mać! I to mnie bynajmniej nie napawa optymizmem). Napisałam do nich dziś z ochrzanem to z ochrzanem mi odpisali - ale przynajmniej wiem. xD Coś mi się wydaję, że ja (aka zawodowo taka "Pani z Dziekanatu" od 5 lat xD) sobie na tej uczelni mimo wszystko poradzę śpiewająco. xD ALE wczoraj nie było śpiewająco. Wczoraj był tylko strach i panika, bezsilność, płacz - sama nie rozumiałam dlaczego płakałam! Najpierw ze strachu, potem z ulgi, a potem sama nie wiem z czego, ale już jedząc chipsy. Okres i hormony to jedyne wyjaśnienie, bo wypełnianie głupiego testu i kontakt z osobami, które same nie ogarniają burdelu biurokratycznego nie powinien wywoływać we mnie takich uczuć (chyba, że to jest jak trigger do traumatycznych wspomnień? Wywołujący regres psychiczny do beznadziei i paniki, braku sprawczości jaki czułam będąc tą 21-22 letnią dziewczyną, próbującą jednocześnie zajmować się mamą i wykonywać wolę ojca: studiować? Hymmm? A może to tylko hormony?).
Ale dobra, bo wybiegam w przyszłość... Chodzi o to, że mój chłopak wczoraj obadał z ciekawości czy on już ma plan. Nie miał planu, ale natknął się na info o inauguracji roku akademickiego (2 dni po terminie xD lol xD tak bardzo obydwoje się przejmujemy tymi studiami) oraz o deadlinie na wykonanie szkolenia z BHP. No luz. Deadline jest do 15 października, a przeczytał o tym 12 października. Zadzwonił do mnie, w godzinach pracy, aby przekazać info oraz przypomnieć, że muszę zapłacić za czesne też do 15 października, że muszę też zapłacić za legitymację jak najszybciej, oraz, że chce ze mną się umówić na wykonanie tego szkolenia z BHP dzis (wczoraj) po obiedzie.
No i kurde... Czułam się tak przestraszona (irracjonanie), że nie chciałam!
A po obiedzie mój facet uparł się, że nawet jeżeli obydwoje się źle czujemy to rozwiązując szkolenie razem mamy większe szanse na szybkie zdanie go dobrze, że będziemy mieć to z głowy, że nic na ostatnia chwilę... Rozsądnie to brzmi. Ale nie mogłam się uspokoić. Logując się pierwszy raz do systemu dla studentów, do platformy szkoleniowej, podając numer albumu i te wszystkie inne pierdoły. Dobrze, że to było tylko kopuj-wklej, bo litery mi migały przed oczami, krew w uszach huczała. Po prostu wszystko we mnie panikowało.
A potem odpaliłam szkolenie i było tak nudne, tak banalne, tak znajome (miałam przed oczami audytorium na którym przechodziłam takie szkolenie BHP na moim pierwszym roku studiów - jak było to nudne, ale konieczne, jak mi było ciężko wysiedzieć i uważnie słuchać, więc zaczęłam rysować Panią na katedrze i kaskadowo spływające w dół siedziska...), że przeklikaliśmy to, a potem przeszliśmy do testu. Były 3 szkolenia i 3 testy, wszystkie zdane na 95%. Ech, to znaczy obydwoje przeszliśmy szkolenie, ale tylko ja miałam test, bo mój chłopak miał jakiś błąd na platformie (dopiero dziś rano mógł to-to wykonać).
Potem znowu coś z kontem się stało i smsy autoryzujące przelewy nie przychodziły, wiec nie mogłam zapłacić.
Potem w trójkę (z Programistą) ustalaliśmy co zrobić by legalnie wyszła pożyczka na czesne. Kręciło mi się w głowie podczas tej rozmowy, zaczęłam blednąć i byłam bliska omdlenia, nie słyszałam co do mnie mówią... Ogarnęliśmy to, ale było mi ciężko tak fizycznie w tamtym momencie.
Do tego zadzwonił tata z info, że jest w drodze.
A do O. zadzwonił jego tata chcąc ustalić z synem czy w odwiedziny do córki, do Włoch możemy pojechać w składach "chłopcy" i "dziewczyny". Że to byłoby - zdaniem taty mojego chłopaka - świetne rozwiązanie, bo w mieszkaniu, które opłaca córce jest tylko jedna dodatkowa sypialnia, więc nie możemy pojechać wszyscy razem. Dlatego wymyślił, że on sam, jego tata i syn polecą w listopadzie, a jego żona i jej mama (i chyba ja... nie wiem? Nie wiem czy byłam brana pod uwagę w ogóle do grona "dziewczyn"? Nie słyszałam tego) polecą w odwiedziny w lutym, kiedy będą ferie. Zestresowałam się W CHUJ. Bo ja tu o pieniądzach WIELKICH gadam, podejmuje się czegoś co mnie finansowo obciąży na kilka kolejnych lat i to w momencie kiedy straciłam pracę i nie mogę znaleźć nowej, bo ja się martwię o zdrowie (a badam się prywatnie i na to też kasy nie mam obecnie), marzenia, o FOMO, o pieska, o mieszkanie (tj. o tym, że nie mam mieszkania, ani zdolności kredytowej by taką perspektywę mieć), a on mi znowu wyskakuje z planowaniem mojego potencjalnego urlopu na który obecnie niestety mnie nie stać... Całe szczęście O. przerwał ojcu z info, że nie może nic planować, bo obydwoje nie mamy jeszcze planów zajęć, do tego nie wiemy jak będzie z pracą i że to dla nas priorytet. Poza tym - dodał - że tam jest faktycznie tylko jedna dodatkowa sypialnia z której obydwoje chętnie skorzystamy, ale którą wykorzystamy na własnych zasadach, we dwoje... Ufff...
Ale ze stresu - bo całość odbywała się jak zakładałam buty w przedpokoju i ogarniałam podekscytowanego (i bardzo słabego) pieseczka, jednocześnie instruując mamę, że schodzę na dół i będę na nich czekać.
Czekaliśmy we dwoje na chodniku (trzymając sunię na rękach - to nie był jej czas spaceru, a ze względu na jej rozchwianie emocjonalne i dziwne zachowanie spowodowane przeżywaniem pierwszej w małym psim życiu cieczki nie chcemy jej zostawiać samej, bo wszystko obecnie przeżywa BARDZIEJ, boi się nawet szeleszczącego papieru... nie chcieliśmy by szczekała). Streszczaliśmy co powiedziało każde z naszych rodziców, ustalaliśmy co dalej ze studiami, czego nie ma, a co jest na stronie i czy udało się uregulować opłaty (suprice: wtedy jeszcze nie, mój bank odpierdalał z przelewami) no i znowu kręciło mi się w głowie i ciagnęło mnie na wymioty.
O. żartował "Czy ty na pewno nie jesteś w ciąży?" bardzo, kurwa, śmieszne.
Musiałam usiąść na krawężniku, bo czułam jak tracę przytomność. Jednocześnie ból w podbrzuszu, krwotok z macicy, tyyyyyyyyyle stresu...
Wpadli rodzice - znowu nas zaskakuje (zawsze nas zaskakuje) jak na ich widok reaguje nasz piesek. Tak się cieszę widząc ją tak radosną! Wymachała im ogonkiem, wylizała oczka i popiskiwała ze szczęścia. Rodzice oddali nam sałatkę, a sami, nocą, pojechali - myślałam, ze do domu. Mama obiecywała, że napisze jak bezpiecznie dojadą do domu, ale nie pisała, więc już 2h później, z łóżka do niej zadzwoniłam zaniepokojona. A mama odbiera "Myślałaś, że my pojechaliśmy od Was do domu? Nie! Córcia, my pojechaliśmy do wujka Krzysia, do strefy kibica, właśnie oglądamy mecz. No, nie mogę rozmawiać! Oglądamy! PA!" xD (no i to tyle w kwestii upierdliwych uwag mojej siostry, że wpadam do rodziców w odwiedziny po 18, że będziemy siedzieć do 20, a to za późno xD - ja już spać szłam, a moi rodzice mecz oglądali ze znajomymi 40km od domu xD).
No i wracając... jak wróciłam do mieszkania i popłakałam, a O. poszedł wziąć prysznic, a potem przyniósł chipsy i oglądaliśmy serial to... odpręzyłam się.
Poczułam się tak, jakbym dokonała tytanicznej pracy ogarniając wszystko ze studiami, z pracą (bo tam jeszcze szef się wczoraj odzywał o to, żebym coś-tam zrobiła - ale nie mam siły się nim martwić, nie chcę u tego skunksa pracować, jestem w chujowej sytuacji... ale też wyścia z tego nie mam... ), z opłatami, z bankiem, ze strachem i z moim organizmem.
I o dziwo libido wróciło.
Od miesięcy nie czułam ochoty na seks.
A wczoraj NAGLE.
I było fajnie...
Ale potem znowu, jak zaspokoiłam stan napalenia xD, wróciła ochota na płacz...
Po prostu skrajne emocje. To chyba hormony, nie? Bo nie wiem jak inaczej to wytłumaczyć....
7 notes · View notes
pettania · 10 months
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
These little kitties survived the war in Ukraine, they were rescued by Ukrainian warriors and volunteers. Now they are looking for a home and a family in Europe.
🇬🇧 We are looking for new families in Europe for cats rescued from Chasiv Yar, Ukraine! They all saw the war, they all were rescued from the front line, taken from bombed houses, and carried away from inevitable death. All of them were healed, vaccinated, sterilized, and are ready to look for their happy destinies! In the near future (approximately 2 weeks) it will be possible to take these cats to Europe, so we are looking for the maximum dissemination of information! Germany, Poland, Czech Republic! We'll discuss all the options!
Please help them finally become adopted and forget the horror they experienced.
Sonya is 2-3 years old, a beautiful gentle cat who probably survived the death of her owners because she was rescued from a bombed house.
Roxy - 2-3 years old, probably an abandoned cat, survived on the street under bombing. A beautiful large cat, her character is very affectionate towards people, she loves cats less.
Ninja - 1 year old, she was rescued as a kitten from territories where active hostilities took place. Her brother already lives in Germany. Ninja is a very active and cheerful young cat. Sucks her paw like a pacifier when she purrs.
Sigurd - 7 months old, he was born from Sonya, who survived on the front line. He has a gentle, playful character.
Freya – 7 months old, she has a calm, affectionate character, also she is a magnificent smart sweet cat.
Daphne - 7 months old, she is a little scared cat, takes time to trust new people, but Daphne is a very playful and funny kitten, loves to carry toys in her mouth.
Cersei - 7 months old, royal kitty, she is a very respectable and capricious kitten who constantly needs to be admired for her beauty!
🇵🇱 Szukamy nowych rodzin dla kotków z Czasowego Jaru w Europie!
Wszystkie one przeżyły wojnę, zostały uratowane z linii frontu, wyciągnięte z zbombardowanych budynków, ocalone od pewnej śmierci.
Wszystkie zostały wyleczone, poddane zabiegom, zaszczepione, sterilizowane i są już gotowe szukać swoich szczęśliwych losów! W najbliższym czasie (prawdopodobnie za 2 tygodnie) będzie możliwość wysłania kotków do Europy, dlatego szukamy maksymalnego rozpowszechnienia informacji! Niemcy, Polska, Czechy! Porozmawiajmy o wszystkich opcjach! Proszę, pomóżcie im wreszcie stać się domowymi i zapomnieć o tym przerażeniu, przez które przeszły.
Sonia - 2-3 lata, wspaniała delikatna kotka, która przeżyła prawdopodobnie śmierć właścicieli, ponieważ została uratowana z rozwalonego budynku.
Roxy - 2-3 lata, prawdopodobnie porzucona kotka, przetrwała na ulicy pod ostrzałem. Piękna duża kotka, bardzo łagodna wobec ludzi, mniej toleruje inne koty.
Ninja - 1 rok, została uratowana jako kociak z obszarów objętych intensywnymi walkami. Jej braciszek już mieszka w Niemczech. Ninja jest bardzo aktywnym i wesołym młodym kotem. Ssie łapkę jak smoczek, gdy mruczy.
Sigurd - 7 miesięcy, urodzony od kotki Sonii, która przetrwała na linii frontu. Charakter delikatny, zabawowy.
Freya - 7 miesięcy, spokojny, łagodny charakter, wspaniała inteligentna kotka.
Dafna - 7 miesięcy, trochę przestraszona kotka, potrzebuje czasu, aby zaufać nowym ludziom, bardzo zabawna, uwielbia nosić zabawki w zębach.
Serseja - 7 miesięcy, królewska kotka, bardzo godna i kapryśna piękność, której trzeba ciągle wyrażać zachwyt nad jej pięknem!
#pet_family_fund #ПетФемелі #adoptcat #adoptkitten #adoptcatfromukraine
4 notes · View notes
lekkotakworld · 10 months
Text
Środa, 13 gru 23
Poszłam spać koło 2. O 7 obudził mnie telefon. Byłam święcie przekonana, że to mój budzik i że jest już 8, ale po chwili patrzę na ten telefon, że ja jednak go odebrałam i że to ktoś dzwonił. Okazało się, że w nocy sieć zwariowała i mamie przyszło powiadomienie że po 2 do niej dzwoniłam. Przestraszona pisała do mnie na Whatsapp, ale jako że jeszcze spałam i miałam wyłączony internet to nie wiedziałam. Dlatego zadzwoniła zapytać czy wszystko w porządku. Później już nie zasnęłam. Do 8 przeleżałam w łóżku. Później siedziałam przy projekcie, w międzyczasie zrobiłam pranie.
Ten dzień był dla mnie bardzo słaby pod względem psychicznym. Wczorajszy dzień, a raczej poranek mnie tak przygniotły, że pewnie kilka dni zejdzie zanim wróci mi dobre samopoczucie. Rano płakałam. Za dużo emocji we mnie się kotłuje. Tak bardzo chcę już święta i dom.
Od kilku dni (pewnie przez okres) czuję się jak beczka, dosłownie. Unikam lustra, na wagę w sumie wchodzę z przyzwyczajenia, ale nie przywiązuje do tego zbyt dużej uwagi. Dziś też starałam się już zjeść jakoś bardziej zdrowo i odżywczo, bo to zaniedbałam trochę.
Taki ten post o wszystkim i o niczym. Zajęcia dzisiaj były super, byłam też w galerii po kilka kosmetyków bo się pokończyły, szukałam farby i ehh nigdzie nie ma tego koloru co chce, najwyżej kupię drożej w rossmannie jutro. Chce jutro pofarbować te włosy w końcu. Teraz siedzę przy projekcie na jutro, może dziś już się położę spać o normalnej godzinie.
Tak jak obiecałam, dziś dwa rysunki. Prawdę mówiąc zrobiłam je wczoraj wieczorem, dziś tylko zrobiłam zdjęcia. Są kolorki @pozartaa! Powoli się do nich przekonuje, ale powoli haha
Tumblr media
12. Podjęłam próbę takich wełnianych, ale nie wiem, jak jedną rękawiczkę dałam radę zrobić, tak drugą potraktowałam zupełnie szkicowo 😅
13. Jak to mi się podoba! Nie wiem czy to zasługa kolorów czy co, ale jeden z moich ulubionych rysunków z tego wyzwania do tej pory ❤️
Tumblr media Tumblr media
21 notes · View notes
kajojek · 2 years
Text
Powrót
Wróciłem do mieszkania i już w progu usłyszałem jęki, więc po cichu zamknąłem drzwi. Podszedłem na palcach do drzwi sypialni, jęki robiły się coraz głośniejsze. Przez uchylone drzwi zobaczyłem, że leżysz na łóżku I oglądałaś porno. Leżałaś w podwiniętej bluzce. Jedną ręką pieściłaś sobie piersi, a druga była włożona między. Próbowałem zobaczyć jak się bawisz myszką, ale zasłaniała mi twoja noga. Poczułem jak robi mi się twardo w kroczu, ten widok strasznie mnie podniecał. Wyciągnąłem go ze spodni i zacząłem się masturbować patrząc na Ciebie. Czasami odchylałaś głowę do tyłu z rozkoszy i cicho jęczałaś. Już nie mogłem się powstrzymać, wszedłem do pokoju. Przestraszona szybko schowałaś telefon i zakryłaś się kołdrą. Byłem tak napalony, że zdarłem ja z Ciebie równie szybko jak moje spodnie. Od razu położyłem się na Tobie i zaczęliśmy się całować. Wysunąłem się między Twoje nogi, mój penis zaczął ocierać się o Twoją myszkę, była bardzo mokra, czułem jak się po niej ślizgał. Delikatnymi pocałunkami poprzez piersi i sutki zszedłem między nogi, od razu posmakowałem twojej soczystej myszki. Jak tylko jej dotknąłem, zaczęłaś delikatnie stękać. Przez twoje odgłosy dostałem gęsiej skórki. Mój język rytmicznie poruszał się wzdłuż szparki, ale nie mogłem już dużej się powstrzymywać. Wróciłem z powrotem na górę i jedną ręka nakierowałem czubek penisa na szparkę, była tak mokra że od razu wszedłem do końca. Głośno zajęknęłaś z bólu i rozkoszy, wbiłaś mi paznokcie w pośladki i jeszcze mocniej przycisnęłaś moje biodra do siebie. Nasze ciała zaczęły się zgrywać, zacząłem szybciej oddychać, a Twoje jęki doprowadzały mnie do szału. Nie wytrzymałem długo, za chwilę doszedłem w Tobie, odleciałem. Ty resztka sił zrzuciłaś mnie z siebie. Tylko kątem oka byłem w stanie patrzeć jak kończysz się masturbować, i nagle jakby przez Twoje ciało przeszedł dreszcz. Wygięłaś się w łuk i głośno zajęczałaś, najpiękniejszy widok na świecie.
5 notes · View notes
tancerz85 · 6 months
Text
Aforyzm o rozwòdce
Pozytywista:
Proszę o aforyzm o rozwòdce.
Aria:
Oto kilka aforyzmów o rozwodzie:
"Kiedy bierzesz rozwód i nie jest to pozytywne wydarzenie w twoim życiu, możesz czuć się przestraszona, zdezorientowana, zła, ale pamiętaj, że jesteś silniejsza, niż myślisz."
"Ile trzeba mieć odwagi, by ruszyć traktor i zaorać plony, które uprawiało się sześć, może siedem lat? Ile odwagi trzeba, by zaorać zboże, kiedy wszystkie nadzieje na żniwa przepadły?"
"Rozwód nie jest końcem świata, to początek nowego rozdziału. Możesz odbudować swoje życie i znaleźć prawdziwe szczęście."
"Rozwód to bolesny proces, ale czasami jest to jedyna droga do odzyskania swojej wolności i szczęścia."
Mam nadzieję, że te aforyzmy dadzą Ci trochę pocieszenia i inspiracji w trudnym czasie rozwodu. Pamiętaj, że zawsze jesteś silniejsza, niż myślisz.
0 notes
autorkaromansow · 7 months
Text
Tumblr media
Ewelina C. Lisowska WALERIAN I RÓŻA
Romans historyczny, wiek XIX. Hrabia Walerian Orłowski od wielu lat jest zakochany w baronównie Angelice Dulskiej, która wciąż wodzi go za nos. Na pewnym balu, ten zakochany desperat wpada na pomysł, który ma w końcu pomóc mu obnażyć uczucia ukochanej. Jego ofiarą pada panna Róża Najman, córka chłopskiego dorobkiewicza, znawczyni jeździectwa i hodowli koni. Niewinna i przestraszona istotka znalazła się na balu na własne życzenie, jednak czując się tam źle, postanawia natychmiast opuścić to pełne ludzi miejsce. Wtedy na jej drodze staje hrabia! Dziewczyna wylewa wino na jego garnitur, sama kalecząc swoją dłoń podczas upadku. Mężczyzna, którego wolałaby na swojej drodze nie spotkać, opiekuje się nią. Konsekwencje? Hrabia wpada na pomysł, żeby wzbudzić zazdrość w ukochanej, wykorzystując do tego pannę Najman. Baronówna wydaje się być o nią zazdrosna, więc mężczyzna rusza śladem swojej ofiary, aby czym prędzej wykorzystać ją do swoich celów. Nieświadoma tego, Róża Najman, ma zagrać główną rolę w spektaklu jego życia. Pech Waleriana będzie polegał na tym, że nagle zorientuje się, że obydwie damy są mu bliskie. Którą z nich wybierze? Dumną Angelikę czy skromną Różę? WALERIAN I RÓŻA jest dla Ciebie, jeśli nie lubisz dat, niepotrzebnych faktów historycznych czy polityki, które mogą czynić książkę ciężką w odbiorze. Ten lekki romans posiada dwie części: Żona Waleriana i Pokuta Waleriana, które zawarte są w jednym ebooku. Spodziewaj się sporej dawki emocji, nagłych zwrotów akcji, wciągającej lektury.
0 notes
inspogals · 1 year
Text
01. Dziewczyna z sąsiedztwa // Noc, która zmieniła wszystko
„Well fancy seein’ you in hereYou’re all tarted upAnd you don’t look the sameWell I haven’t seen you since last year[…]So what do you know?Oh you know nothingYeah, but I’ll still take you home”
Arctic Monkeys - Still Take You Home
***Związek Alice i jej byłego chłopaka zawsze był dość burzliwy, w drodze powrotnej zaczęli się kłócić w aucie. Jej były w końcu wybuchł i wysadził ją na poboczu, dookoła las.
Z jeziora wyłania się postać identyczna jak Alice. Gdy Alice idzie obok lasu przed wschodem słońca, wpada na dziewczynę wyglądającą identycznie jak ona. Martwa-Alice (no prawie bo zaraz hehe) ucieka lasem przed swoim klonem. W końcu Alice z Jeziora ją dopada i zabija.***
Pustą drogą o wschodzie słońca jedzie Duncan, zauważa idącą poboczem poszarpaną i brudną Alice. Zatrzymuje się i oferuje podwózkę. Dziewczyna wsiada. Dun stara się nawiązać rozmowę, dawno jej nie widział, jednak dziewczyna jest milcząca, trochę rozdygotana, jakby nieobecna. Dun pyta się czy coś jej się przytrafiło, jednak ona nie odpowiada, patrzy się na drogę. Dun zaniepokojony zatrzymuje się na poboczu i pyta czy ktoś ją skrzywdził. Alice spogląda na niego i odpowiada, że nie. Dun więc chce ruszyć autem, lecz kiedy chce zmienić bieg, dłoń dziewczyny zatrzymuje jego rękę na drążku przytrzymując jego przedramię. Następuje chwila konsternacji, patrzą sobie w oczy. Dun próbuje odgadnąć, czy na pewno dobrze odczytuje zamiary dziewczyny.
Patrzą się na siebie przez dłuższa chwilę. Dun chciał zabrać rękę, ale Alice ją nadal przytrzymała. Zbliżyła się do niego i zainicjowała pocałunek. Dun był za bardzo zszokowany by zareagować, jedynie po chwili odwzajemnił go. Gdy Alice dotknęła jego szyi, zdał sobie sprawę z tego jak bardzo przemoczona i wyziębiona jest. To go ocuciło i odsunął się od niej.
W ciągu tych kilku minut słońce zaczęło wychodzić i widnieć. Zauważył, że ma bardzo rozszerzone źrenice, poza tym wyglądała na poturbowaną – z zadrapaniami i otarciami.
Spytał co się stało, na co ona rozsiadła się na fotelu i patrząc przed siebie odpowiedziała, że zawsze zastanawiała się jak to jest go pocałować, wyobrażała sobie scenariusze.
Dun w ciągu chwili zmierzył jej stan, miała poszarpaną bluzkę, obite kostki i całe brudne dłonie i paznokcie, mimo ze padał deszcz i cześć się zmyła. Wzrok Alice był dość nieobecny, dziwnie zaciskała szczękę.
W Duncanie się zagotowało. Przerwał jej ostro pytając co się stało. Dziewczyna zamilkła. Dun powtórzył pytanie, jednak gdy w ciągu kilku sekund złapał ją mocno za przedramię i pociągnął w swoją stronę. Alice westchnęła przestraszona. Zapalił światło w samochodzie. Alice przymrużyła oczy i starała się lekko odwrócić od światła, ale Dun złapał jej głowę i skierował w stronę samochodowej lampki. Przymknęła oczy a w kącikach pojawiły się łzy z powodu rażącego światła. Zamrugała szybko kulka razy, jednak nadal była unieruchomiona przez Duncana. Warknął do niej przez żeby by popatrzyła się na niego. Alice nieruchomo patrzyła sie na Duna, oddychając płytko i mrugając by pozbyć się kropli łez z kącików. Starała się utrzymać wzrok, jednak drżał a ona sama momentami błądziła wzrokiem z jego jednego oka na drugie. Jej źrenice były tak powiększone, że w ogóle nie było widać tęczówki, ogólnie jej oczy wydawały się bardzo dziwne, miał wrażenie ze przestrzeń tęczówki w ogóle była nienaturalnie duża, ale może to było dziwne złudzenie. Dun westchnął, agresywnie wypuszczając powietrze. Puścił jej głowę i złapał ją obiema rękami za ramiona, nim ta zdążyła zareagować i się odsunąć.
Spytał co się stało i gdzie była. Alice wyraźnie przejęła się jego postawą. Otworzyła usta ale nie wypowiedziała ani słowa. Dun potrząsnął nią, pytając czy brała coś z Kristy (jego siostrą), jednak sam zrezygnował z tej myśli, wiedział ze jego siostra zmądrzała mimo pojedynczych wybryków. Od razu wiec zmienił pytanie wymawiając imię Mike’a. Spytał czy była z Michaelem. Czy on jej coś zrobił. Alice tylko sapnęła żeby ją puścił. Dun zrobił to, jednak tak agresywnie, ze Alice musiała podeprzeć się drzwi samochodu by nie obić się o nie. Dun ponowił pytania, wściekły, wskazując na jej wygląd i stan. Alice nagle w świetle lampki spojrzała na swoje ręce i jakby dopiero w tamtym momencie zrozumiała o co chodzi Duncanowi. Szybko zaczęła je oglądać i swoje nogi, oddychając przy tym głośno, wyraźnie będąc w szoku.
Duncan spytał kto jej to zrobił.
Alice miała szeroko otwarte oczy, zapatrzyła się, intensywnie myśląc. Po kilku sekundach odpowiedziała – ja.
Dun spytał – sama sobie to zrobiłaś?
Alice odpowiedziała cicho, że tak. Po chwili dodała, że jej zimno. Siedziała wbita w fotel, kuląc ramiona.
Dun westchnął, przełknął złość i zerknął na tylne siedzenie, ale nie miał nic co mógłby jej dać. Ściągnął wiec swoją bluzę. Alice wzięła ją od niego ostrożnie, nie odrywając od niego wzroku. Gdy Alice zaczęła powoli zakładać przez głowę jego bluze, ten zgasił lampe, rozsiadł się i spojrzał przed siebie na maskę samochodu. Po chwili ruszył gwałtownie samochodem, jechał zdecydowanie za szybko, jednak emocje nie pozwoliły mu nad tym zapanować. Co jakiś czas zerkał na Alice. Siedziała obejmując się ramionami, z podkulonymi nogami na fotelu.
Nie miał wątpliwości co do tego, że winnym był Mike. Był wściekły. Trzymał tak mocno kierownice, że pobielały mu kłykcie. Podczas ich cichej drogi zaczął wymyślać różne scenariusze. że imprezowała z mikiem, a ktoś ją napadł, wykorzystał, albo nawet zgwałcił. Albo się pokłócili i to Mike ją tak poturbował. że namówił ją na wzięcie narkotyków, a potem sam jej nie upilnował. Że sam był pod wpływem i Alice ktoś coś podał. Dlaczego była na środku szosy sama? Droga wiosła przez gęste lasy. że ktoś ją zabrał i skrzywdził a potem wyrzucił gdzieś na poboczu. Dlaczego wiec Alice nie chciała powiedzieć mu co się stało? Gdyby nic nie Duncana, po co miałaby mówić, że sama się dopeirowafzila do tego stanu? Musiała wiec być z Mikiem i chciała go bronić. Tak, Dun był pewny, ze chodziło o Michaela. Jednak co się stało?
Jechał zamyślony, znał drogę na pamięć, wiele razy był u Alice. Oprzytomniał dopiero w momencie gdy dojechali do drogi wewnętrznej prowadzącej do jej domu. Brama była otwarta. Zajechał i zaparkował niedbale przed jej domem. Stał tylko jej samochód. Curta nie było.
Po zatrzymaniu się auta żadne z nich nie drgnęło przez prwna chwilę.
Dun prychnął pogardliwie. Nastała kolejna cisza. Dun w końcu skwitował, że jej nie poznaje.
Alice podniosła wzrok na niego. Jej twarz nagle się uspokoiła. Przysunęła się odważnie w jego stronę i powiedziała spokojnie, że tamtej Alice już nie ma.
Duncan podejrzewa, że ktoś ją mógł skrzywdzić. Dalej dopytuje, czy widziała się z byłym. Alice potwierdza, ale na resztę pytań nie chciała odpowiadać. Mówi, że chce iść już do domu bo jej zimno. Duncan ją puszcza.
0 notes
myslodsiewniav · 1 year
Text
OMG 2023 co za rok...
Jakoś dziwnie reaguję na te wczorajsze wydarzenia.
Zupełnie inaczej jest znaleźć się w tak chujowej sytuacji będąc singielką, a będąc osobą w związku.
Czuję, że jest chujowo, ale jednocześnie czuję się bezpiecznie. I jestem strasznie senna. Siedam przed ekranem co jakiś czas próbując ruszyć z pisaniem - bo wiem, że mi to pomoże - a jakoś... Nie wiem co pisać. Tego wydaje się być tyle i zarazem wydają się być rzeczy ważniejsze niż moje odsiewanie myśli, wyłapywanie istotnych wątków itp. Muszę zrobić pranie po powrocie z wyczepującej podróży, rozpakować bagaże i ogarnąć na bieżąco na przykład rozsyłanie CV na ogłoszenia. Dopiero teraz, po wzięciu tabletki na ADHD jakoś słowa płyną... Blokada puściła... Przedtem siedziałam taka DZIWNIE spokojna przed ekranem i nie wiedziałam co pisać...
Po namyśle: może wcale nie chodzi o to "związek/bycie singielką", bo przecież byłam w podobnej sytuacji szukając pracy te 8 lat temu, będąc nota bene w związku i czując się samotna, obciążona i przestraszona. Chodzi o TEN związek. Czuję się spowolniona i czuję, że ogarnę, nie tak, jakbym sobie tego życzyła, ale ogarnę i wyjdziemy na prostą, tak bezpiecznie.
Ech.
Od rana skupiłam się na działaniu: umówione 2 spotkania z radcami prawnymi, próbuję się dodzwonić do PIPu (trudno), uruchomiłam kontakty najpierw - niech najbliższe otoczenie wie, że szukam pracy "na teraz", kilka osób poprosiło mnie o CV i już poszło w świat w systemie poleceń. W tym mój Szwagier dostał moje CV i pochwalił je tak bardzo, że mi ego wypączkowało <3 (powiedział, że jedno ze schludniejszych i bardziej przejrzystych jakie widział, a widział dużo przez ostatnie lata, do tego doświadczenie moje robi wrażenie) - wzięłam też pod uwagę jego uwagi odnośnie procesu rekrutacji w jego firmie i firmach współpracujących. Typ jest super, uwielbiam jego niezastąpiony spokój - przetłumaczył mi (trochę zabawnie, bo tłumaczył mi podczas noszenia części i skręcania mebelków do pokoju niebawem przychodzącego na świat syka) ten moim zdaniem stresujący żargon korpo-IT na ludzki, a przynajmniej na bardziej znany mi z innych branż :P. Podpowiedział mi w jaki sposób mogę zaprezentować swoje umiejętności by były atrakcyjne dla jego branży IT, podpowiedział co z własnego CV lepiej wyrzucić - to bardzo doceniłam xD (bo miałam jedną rzecz, która by mnie wjebała na minę). Inna sprawa, że czuję się TOTALNIE GŁUPIA jak on mi mówi taskami i innymi żargonowymi rzeczami, których nie znam z doświadczenia w mojej branży i nie rozumiem. Po tej rozmowie przerobiłam nieco CV i wysłałam mu poprawione jednocześnie czując w środku STRACH (większy niż przed bezrobociem i brakiem środków do życia) po prostu nie wiem czy to praca dla mnie - podjęłam z połową zeszłego roku decyzję, że wolę w sztukę przecież, miałam nie być już więcej wbrew sobie "rybą, która dostosowuje się do życia w koronach drzew", ale sytuacja jest podbramkowa, więc doceniam każdą pomoc. Zobaczymy, sprawdzę. Najwyżej ja zrezygnuję z nich - albo oni ze mnie.
I zarazem dodam, że wysłałam Szwagrowi CV po prawie 4 latach wzbraniania się przed wysyłką CV do jego korpo. Jakoś w zeszłym roku przestał mnie cisnąć o to CV, a cisnął dotąd regularnie przez te 3 lata i nie przyjmował mojego wyjaśnienia - że nie chcę narazić się na kontakt z psychicznym triggerem, który powoduje u mnie koktajl emocji zamraczających mózg, a w konsekwencji wstyd i ból. Tym czasem wczoraj zadzwoniłam i on pomógł. Czuję się z tym zaskakująco spoko - a te 4, 3 i 2 lata temu byłam bardzo nie-spoko, czułam strach. Tym czasem teraz czuję, że jestem w innym miejscu. I to też jest zaskakujące i zarazem czuję SIŁĘ. Czuję, że gdybym spotkała mojego ex (bo chłopaki pracują w tym samym korpo: mój ex przed lata podczas sporadycznych spotkań, gdy się pojawiał by mi przez moment nasmrodzić w życiu i emocjach ZAWSZE przyznawał, że stalkował mojego Szwagra, wysokość jego wynagrodzenia, zakres kompetencji - i wykpiwał go oczywiście, ech, sukunks, sprawiał mi tym przykrość i budził niepokój, że ma dostęp do takich delikatnych danych jako pracownik o niższym szczeblu i z innego działu) to na pewno wywarłoby na mnie reakcję, pewnie tą znaną: ból brzucha, silną potrzebę wymiotów i zarazem kosmiczne podniecenie, jakbym w rui była, ALE tym razem nie miałoby to znaczenia, bo za nic nie zmieniłabym mojego obecnego związku na tamto wspomnienie, na tamto uczucie. Pewnie bym przeżyła te odczucia od ciała jak dziwną chorobę po-toksynie, ale na ten moment czuję, że odzyskałam zaufanie do siebie - nie pójdę za tamtym koktajlem uczuć. Nie czuję na myśl o tym ekscytacji czy strachu, jedynie zmęczenie, że tak smrodził. Mam w domu lepszy. Jest mi teraz inaczej - nie do porównania, bo to zupełnie inna skala, jednak zarazem mogę spokojnie stwierdzić, że jest lepiej niż w najlepszych momentach tamtego związku. Poczucie bezpieczeństwa i wsparcia, grania do jednej bramki i zarazem wolności to coś moim zdaniem w naszej kulturze niedowartościowanego. Za mało jest o tym baśni, za mało książek z takim wątkiem. A za dużo toksyny.
Przyjaciel Programista nie mógł spać całą noc o czym mi pisał rano - doceniam i przykro mi, bo ja zaskakująco dobrze spałam. Chociaż właśnie: tkwiłam w takim zamrożeniu od rana, jakby w niedowierzaniu: że jest bezpiecznie, że działam racjonalnie, ale w emocjach jest... bardzo dziwny i nieznajomy spokój. Anyway zaalarmowany Programista dziś poszedł w mojej sprawie do szefa-szefów w swoim korpo. Opowiedział o mnie, o mojej sytuacji. Szef mówił, że teraz niestety więcej zwolnień niż naborów mają zaplanowane w firmie, ale mam wysłać CV i zobaczą co da się zrobić. Więc też idę przez wewnętrzne polecenie. To już coś. To chyba więcej niż przez ostatni rok...
Wujek mojego chłopaka (O. zadzwonił do niego wczoraj) akurat podobno szuka PMa do swojej firmy... albo do firmy w której sam pracuje? Nie wiem. O. też nie wie. xD Zadzwonił do wujka, a wujek walnął "Nie mam czasu, wyślij CV i coś wykombinujemy, zobaczymy co się da zaproponować, polecenie pójdzie do haerów". Nie mam pojęcia czy to branża dla mnie xD Nic nie wiem! Ale wysłałam - no bo dlaczego nie?
Bliscy chłopcy skupili się na pomocy z zapewnieniem dochodu, a "na później" polecili odłożyć ogarnianie prawnych aspektów tej sytuacji.
Natomiast bliskie dziewczyny wszystkie skupiły się na "DZWOŃ DO PIPu!" i podawaniu mi namiarów na znajome i znajomych, którzy swoją kasę od nieuczciwych pracodawców odzyskali xD Zaskoczyło mnie, jak dużo takich historii mamy wokół siebie - dlaczego ludzie oszukują?
To też był mój pierwszy kierunek - PIP wczoraj wieczorem już zamknięty, a dziś próbuję się dodzwonić do nich od 7 rano. Ech. Wczoraj też, takim pierwszym odruchem wybrałam numer do koleżanki, która jest prawniczką, radczynią prawną. Ona się urodziła po to by walczyć w sądzie xD - jak się na coś wkurzy, szczególnie na łamanie prawa, to odpala takie przemówienie, że scenarzyści z Hollywood by ją ozłocili. xD I nota bene to jest specjalistka, która już mi pomogła, gdy te kilka lat temu potracił mnie samochód na pasach (nie wspominając, że była przy tym obecna i wydarła się na sprawce wypadku tak merytorycznie, że gościa poskładało). Mam zaufanie do niej. Mankament jest taki, że urodziła dzieciaczki, jakoś tak rok-po-roku, obydwa malutkie i wczoraj odebrała tel ode mnie, ale nie mogła rozmawiać. Miała oddzwonić, jak dzieci uśpi, ale niestety usypiała tak długo, że sama zasnęła (napisała mi to rano). Powiedziała, że mogę ją łapać dziś około 15stej. Więc to jedna droga. Druga droga: umówiłam się do radcy prawnego świadczącego dyżur bezpłatnych porad prawnych na czwartek, za dwa dni.
Kolejna sprawa - jestem zatrudniona trochę na dziele i troszkę na zleceniu. Dzieło mam podpisane do końca roku kalendarzowego, a zlecenie kończy się w czerwcu. Szef wszystkie informacje przekazał mi TELEFONICZNIE, bo sprytnym jest rekinem biznesu. Zaznaczył, że z końcem miesiąca się wyklaruje czy ogłaszają upadłość czy nie (tj. nie wyjśnił czy i co to dla mnie znaczy) i uspokajał, że postarają się wypłacić mi wynagrodzenie w częściach, a potem powiedział to co powiedział i co opisałam w poprzednim wpisie: że nie wie co mi powiedzieć i nie wie co miałby z tym zrobić, bo już o tym myśleli - mogliby wyłożyć na moje wynagrodzenie z własnych kieszeni, ale cytuję "po co dokładać z własnego budżetu, skoro i tak mają ogłosić bankructwo"?
Więc oficjalnie jestem wciąż zatrudniona.
Obadałam stronę PUPu - gdybym była bezrobotna mogłabym się starać o zapomogę na realizację studiów o ile nie mam wykształcenia wyższego. Czyli się łapię. I po podjęciu studiów, nawet jeżeli będę miała dochód (tj. jeżeli w związku z podjęciem studiów aktywnie będę szukać pracy i ją znajdę), mogę ten grant dostawać przez kilka mc na opłacenie studiów wyłącznie w trybie zaocznym (oczywiście mnie interesują wyłącznie studia w trybie zaocznym). Więc to jest jakaś szansa dla mnie. Ale do końca tygodnia czekam na info od szefa...
No i wreszcie nie wiem co robić i na co będę miała przestrzeń i pieniądze.
Najgorsze, że mam kredyt... Świeży... JPDL.
Moje przyjaciółki wskazują taką drogę: może to jest świetna okazja do tego na co nie miałaś czasu!? Może to jest okazja do tego, aby nagrywać ten podcast, aby zainwestować w drukowanie plakatów i ich sprzedaż, by prowadzić zajęcia plastycznie - przecież DOPIERO CO zrobiłam uprawnienia. No i... mam teorię, mam wiedzę, mam narzędzia, ale z tego nie będzie ani solidnej pensji od razu, ani nie będzie pensji pozwalającej przeżyć w przyszłym miesiącu. Rozwijanie takiej działalności TRWA. A ja nie mam na to środków i czasu. I zarazem czuję, że znowu zdradzam siebie - bo zamiast iść w to co mi wychodzi i przychodzi łatwo, co płynie z serca, to szukam pracy tam, gdzie czuję, że potrafię dostosować, ale kosztuje mnie to dużo więcej energii i trudu. Ech. Ale nie mogę przeżucić na mojego partnera takiej odpowiedzialności - on sam jest w pierwszej swojej pracy i jest tą sytuacją zestresowany równie mocno jak ja, chociaż twierdzi, że jeżeli TO wybiorę to będzie mnie wspierał. Jestem bardzo wdzięczna. Serio. Ale czuję się jak skrajnie nieodpowiedzialna osoba próbując wejść na drogę o której marzę, ale której nie znam, bo dotąd nie zaryzykowałam zarabiania w tej branży.
Miałam w tym tygodniu do końca zrobić tylko dwie rzeczy, aby w końcu odpocząć: miałam ogarnąć zajęcia z behawiorystą dla psinki i dokończenie formalności przy zapisie na studia. A poza tym mieliśmy z O. dokonać REFORMY podziału obowiązków, REFORMY i REWIZJI tempa naszego życia, abyśmy faktycznie żyli szczęśliwie - bo ja się czuję ostatnio wypompowana.
A teraz filar podstawy bezpieczeństwa jest zachwiany - nie mam pensji. Bez bezpieczeństwa w postaci wpływu wynagrodzenia trudno o kreatywność. Póki co opłaciliśmy mieszkanie z oszczędności. Póki co nasz piesek jest zdrowy, więc nie zostawiamy tygodniowo 700zł u weta. Póki co mam już wykupione leki na dwa miesiące do przodu. Ale mam kredyt. I potrzebuję urlopu - takiego prawdziwego urlopu.
Najlepsze jest to, że w poniedziałek (WCZORAJ) rano byliśmy w biurze podróży by zapytać o urlop wypoczynkowy. Dostaliśmy 3 oferty, wybraliśmy jedną... Po południu dostaliśmy jeszcze jedną. A ja czekałam z decyzją o zapłacie zaliczki na przyjście wynagrodzenia - dlatego tak intensywnie monitorowałam sytuację na swoim koncie. W końcu po 17-stej napisałam do Szefa i Zarządu smsy z pytaniem o co chodzi (bo telefonów nie odbierali - i to nie odbierali od zeszłego tygodnia). Szef oddzwonił wieczorem no i wiadomo... urlop wypoczynkowy odkładam... Nie na zawsze, bo pracę znajdę, bo znaleźć muszę, ale nie mogę wykupić tego urlopu TERAZ.
Więc to był dzień WIELU skrajnych emocji.
I wydarzyło się coś fajnego - wygrałam w konkursie książkę kulinarną. Bardzo się jaram, bo wygrałam ją swoim pisaniem. Opisałam na konkurs część losów rodziny. Jurorzy wczoraj odpisali z info, że powinnam spisać te losy i wydać jako książkę, bo są fascynujące! :D Miło to słyszeć, tym bardziej, że faktycznie chodzi mi to po głowie od lat, tylko czasu lub/i weny brakuje. Niebawem wyślą mi książkę, to wypróbuję przepisy. :D
Ech.
Nie czuję teraz czy mam czas na spisanie tego, co wczoraj czułam, że muszę wyrzygać, bo wszystkie emocje teraz wydają się TAKIE NIEWAŻNE, TAKIE MAŁE I NIEISTOTNE w obliczu kryzysu egzystencjalnego jaki się rozwarł pęknięciem pod moimi stopami wczoraj po telefonie szefa.
Może jakoś tak schematycznie?
Mój chłopak ma swoją pasję i w związku z nią jeździ na rajdy pasjonatów takich, jak on.
Dwa lata temu, jak zaczynaliśmy się spotykać, pojechał na ten doroczny rajd charytatywny wraz z ojcem ich zabytkowym samochodzikiem. Razem z nimi pojechali kumple jego taty - nie pamiętam czym oni jechali wtedy. To znaczy ja chyba nawet nie widziałam zdjęć ich auta, po prostu dowiedziałam się, że kamper, którym jechali rok później pierwszy raz bierze udział w rajdzie. Tam poznali na jakimś postoju innego ojca z synem (aka Muszkieterem, bo image miał jak z okładki powieści płaszcza i szpady) - "moi" panowie byli zachwyceni samochodem tamtych panów i vice versa xP w rezultacie zgadali się, że pochodzą z tego samego regionu i za rok pojadą na ten rajd wspólnie. Anyway - wtedy to był wypad 4 facetów w góry i spontaniczne spotykanie różnych innych pasjonatów. Nie mieli ogarniętego noclegu, więc wszyscy nocowali w bacówce (serio), na hali w tatrach, a rano obudziły ich krowy na wypasie i bajeczny krajobraz. :D Chłopaki byli zachwyceni, a O. przywiózł z tego wypadu dla mnie oscypka, którego ugrillowaliśmy kilka dni później na plaży w Gdyni (bo musiałam uciekać z domu na 24-42h z powodu dezynsekcji silnie trującymi środkami). Miło.
Rok później na ten rajd O. zaprosił mnie. Jego mama "doprosiła" nam do ekipy swojego bratanka, a sama chociaż bardzo ciała nie mogła pojechać ze względu na pracę. W rezultacie teściu pojechał z tymi dwoma kumplami kamperem, po drodze dosiadł się do nich bratanek - kamper nie przyjechał na miejsce STARTu, bo coś-tam (nie pamiętam), łapaliśmy się w pół drogi. Tym czasem, a ja i mój chłopak jechaliśmy zabytkowym autkiem O. i jego taty od startu wraz z tą ekipą ojca Muszkietera i syna (Muszkieter)a, którego "moi chłopcy" poznali rok wcześniej. Tamci jechali z przyjaciółmi i jakimś zespołem, kilka samochodów w ogonku, komunikacja przez walkie-talkie. I to była katorga. Bo ta ekipa to KOSZMAR nieogarniaczy. Hałas, jazgot i morze pretensji do mojego chłopaka (i do mnie, że na niego nie wpływam by robił to, co oni chcą by robił) o coś na co on nie miał wpływu (o drogę jaką wybiera bo nie pasuje komuś, że nie wyszukuje na tej drodze otwartych w Boże Ciało restauracji i sklepów, bo przecież oni są głodni, prowiantu nie mają i zapomnieli, że w dzień wolny od pracy mogą być zamknięte restauracje, a na wyjaśnienie "to sami poszukajcie, my mamy prowiant, nam nie potrzeba gdzieś stawać, jemy w drodze, spieszymy się by spotkać naszych przyjaciół. Poza tym nie wiem co lubicie. Wyszukajcie, sprawdźcie sobie menu i wyślijcie pinezkę to was poprowadzimy" - spotkały się z oburzeniem i zaskoczeniem, bo "dlaczego my mamy prowiant i nie będziemy jeść z nimi" JPDL; jak im się zepsuły stare samochodu okazało się, że nie wzięli części zamiennych - mój chłopak akurat miał i jeszcze im samochody pomagał naprawiać; potem zamawiali na stacjach benzynowych hotdogi na kilogramy, a droga, która miała nam zająć 4h zajmowała dzięki tym postoją 6-7h). Oczekiwali też, że mój chłopak będzie im rozpalał grilla (naszego grilla, naszą podpałką), że będzie ogarniał noclegi - a wszystko dlatego, że prowadził ten korowód ileś-tam samochodów na drodze, chociaż wcale nie był organizatorem. Na koniec okazało się, że jedyny postój na drodze, który mojego chłopaka i mnie interesował (dojechanie do jego własnego ojca i jego ekipy) to za dużo do zniesienia dla tych głosicieli chaosu i po prosu nas zostawili (a mój chłopak nie chciał ich wcześniej zostawić, chociaż mnie doprowadzali do szału - było mu bardzo przykro, bo dotąd stawał na rzęsach by ich zachcianki spęłniać, a gdy doszło do spełniania jego potrzeb to usłyszeliśmy "za dużo czasu to trwa, my lecimy do noclegu", a na noclegu czekali, aż mój O. im pomoże załatwić dobre miejsca, bo "nie wiemy jak najlepiej się ustawić").
To był pierwszy dzień rok temu i potem już było ok. Tylko jeszcze spanie w namiocie chujowo wyszło dla mnie, babysiting młodego kuzyna O. też nie był idealnym sposobem na spędzanie czasu w urlop, ale miło się nam rozmawiało jak akurat rozmawialiśmy (bardzo barny człowiek, po prostu średnio tak mieć przyzwoitkę na urlopie), ale jak się odłączaliśmy od tej wielkiej grupy, a potem czasm przyłączaliśmy do reszty "naszych" to całkiem odpoczęłam. W dodatku poznałam fantastyczną babeczkę - partnerkę jeszcze innego kolegi mojego teścia. Po prostu miałam na nią krasza. Czyli na 5 dni podróży - 2 niezbyt, 1 znośny, 2 fantastyczne.
Dlatego nauczona tymi doświadczeniami w tym roku jeszcze zimą zaczęłam wraz z O. planować tegoroczny wyjazd. Opisałam mu co mi odpowiada, a co nie. Wydawało mi się, że się rozumiemy, ale... no zaraz opiszę. Wtedy wypunktowałam co i jak mi się podobało, pytam mojego partnera o to co dla niego jest istotne w tym wyjeździe i szukaliśmy gruntu, który nam obydwojgu zapewni frajde i komfort na tym rajdzie.
Wyjaśniłam, że z kolegą Muszkieterem z przyjemnością się spotkam, bo sobie od zeszłego roku regularnie piszemy DMy, bardzo spoko ziomeczek. Ale spotkam się na starcie lub na mecie, bo w drogę z nim nie zamierzam jechać, bo pierdolca dostanę od tego ich nieogaru i braku odpowiedzialności. Zimą też O. potwierdził chłopaków: chętny był jego tata, jego dwa kumple (których rok temu nazwaliśmy X-meni, odpowiednio Dr Xavier i Magneto) oraz kuzyn O., bratanek jego mamy. Czyli ta sama ekipa co rok wcześniej. Spoko, bo z nimi było spokojnie, przewidywalnie, trochę babysiting kuzyna mnie irytował, ale w sumie polubiłam typa, był bardzo przyjemny i inteligentny chłopak, chętnie się z nim spotkam na tych samych zadawach do rok wcześniej (czyli widzimy się 2 z 5 dni rajdu). Mieliśmy do zapewnienia sobie 4 noclegi - obadaliśmy trasę, szukaliśmy fajnych noclegów jeszcze w styczniu i lutym. To troszkę trwało i było fajne. :D Fajnie się planuje wyjazdy z O., to świetny chłopak. Wiedziałam mniej-więcej czego się spodziewać: że wyskoczymy na nieśpieszne zakupy, że tata O. i jego kumple pewnie wyskoczą gdzieś na miasto na piweczko jak rok temu, a my w tym czasie będziemy się mogli pograć w gry, pogadać o filach, wyspać w domkach ZE ŚCIANAMI (bo wiadomo, po tamtym zeszłorocznym rajdzie już NIGDY w życiu nie pojadę w takich okolicznościach pod namiot - doświadczenia z zeszłego roku i bezsenność mnie załatwiły, jeżeli znowu spróbuję spania pod namiotem to tylko na jakimś odludziu, nie na polu namiotowym w szczycie sezonu), żeby rano wcześnie wstać i o świcie udać się na spacer.
Ekscytowało mnie to. Tym bardziej, że po pierwsze miałam wyobrażenie tego, jak może być (dzięki doświadczeniom), a po drugie - będę w trakcie fascynującej przygody! Z moim świetnym O.!
Do tego tata O. poprosił syna, aby zarezerwował mu też nocleg na łóżku - bo nie czuje się już na spanie w namiocie, jest za stary na to. Co rozumiem i co tym bardziej się zgrywało ze mną i moimi potrzebami.
I tak na pierwszy postój zarezerwowaliśmy nocleg w domku campingowym, a na dwa kolejne w domku holenderskim. Czwarty nocleg rezerwowaliśmy tylko dla naszej dwójki, bo reszta miała szybsze, młodsze samochody, którymi ostatniego dnia dojechali po prostu do domu.
I luz.
W teorii.
Bo w maju mój chłopak po naszym urlopie zabrał od rodziców (za ich zgodą) ten stary samochód do nas. Tutaj go naprawiał. Antyk jest oficjalnie jego. Nasz.
Natomiast już w Wielkanoc teściu mi wyznał, że na myśl o tym, że w tym roku po pierwsze spłacił kredyt na dom, po drugie dziecko mu się usamodzielniło, po trzecie prawdopodobnie zmieni pracę, a po trzecie będzie miał pusty garaż - planuje kupić samochód sportowy. Też takiego starusza z sercem.
Jak wspominałam: kiedy w maju O. zabrał samochód, to jego tato na spontanie dokonał zakupu: nim O. dojechał do naszego domu jego tata już zasypał chat rodzinny zdjęciami nowego cacka na przydomowym podjeździe. xD
Ale jedyną informacją jaką dodał do tych zdjęć była wiadomość do córki: "córuś, mamy czym jechać na rajd w czerwcu xD!". Dla mnie to była nowość, bo siostra O. nie wykazywała zachwytu samochodami (jak ja, lol xD), ani zainteresowania w ogóle pasją ojca i brata. Nie byłam przynajmniej nigdy dotąd obecna przy rozmowach z których by wynikało, że ona też chce jechać na ten rajd, że w jakikolwiek sposób jest zainteresowana.
No i potem był ten weekend majowy w który wraz z rodziną O. byliśmy w Krakowie i czułam na różne sposoby takie "uwieranie" mojej niezależności. Zauważyłam jaki rodzaj noclegu i z kim powoduje we mnie dyskomfort. Jeszcze nie zdążyłam się z tym ułożyć, przeanalizować jakie granicę chcę w związku z tym postawić i jak to zrobić, a już nasz pies najpierw był chory i wszystkie popołudnia i zupełnie moje myśli zawładnęło jej zdrowie, a potem od razu wszedł temat kolejnych planowanych zmian - studiów, które są olbrzymim finansowym zobowiązaniem, więc zaczęłam research, do tego dzień matki, odwiedziny mamy, wizyty u lekarzy, bejbiszałer mojej siostry, szkolenia, aż tu NAGLE czas się skurczył i planujemy już wyjazd na rajd, który ma się odbyć lata dzień! Wszystko na wariackich papierach!
I tu kolejne problemy... bo pytam mojego chłopaka, już zaniepokojona, wytracona z równowagi na którą się szykowałam (że ten wyjazd będzie przewidywalny), gdzie jego siostra będzie spać? A on na to odpowiadał zbywczo (bo to dla niego niezbyt ważne, gdzie ona będzie spać), że pewnie w namiocie, że dla niej to normalne. We mnie rosło napięcie...
Jakoś jeszcze chyba w maju mój O. wyskoczył z propozycją, żeby w środę przed Bożym Ciałem, zaraz po naszej pracy przyjechał do nas jego kuzyn, na noc, żeby w tym roku mógł uczestniczyć w rajdzie od startu. Znowu mnie zmroziło... bo w zeszłym roku miałam ból dupy o to w ogóle, że ten kuzyn został zaproszony, że nie na taki urlop się szykowałam, ale jak w praktyce wyszło, że spędziliśmy z nim łącznie 2 dni i w dodatku odbieraliśmy go w pół trasy, a odstawiał do domu teściu, to się zgodziłam i na to właśnie nastawiałam - na 2 dni z "przyzwoitką" i miłym człowiekiem przy tym. A nie na prawie 3... Tym bardziej, że w środę po pracy byłam zmęczona, wolałabym się wyspać, wyciszyć, naładować socjalne baterię przed tak intensywnym festiwalem fanów motoryzacji. W takich sytuacjach wolę rozpieścić mojego wewnętrznego introwertyka, tym bardziej, że szykowałam się na 5 dni z MASĄ NOWYCH BODŹCÓW, w bardzo głośnym starym samochodzie, w gronie bardzo głośnych ludzi, a już i tak byłam przebodźcowana i zmęczona. Dlatego poprosiłam O. byśmy zrobili tak samo jak rok temu - bo po prostu będę zmęczona. A gość w domu to dodatkowy stres. O. zgodził się, chociaż był rozczarowany, bo chciał spędzić z kuzynem czas. A ja byłam sfrustrowana... I tu już się niedogadaliśmy. Mam wyrzuty sumienia. Mój komfort to może być jego problem.
Potem jakoś, na początku czerwca zadzwonił teściu pytając czy dzień przed wyruszeniem na Start może u nas nocować, bo musi jakoś dotrzeć od siebie, po pracy ze Śląskiego, a X-mani w kamperze wyjadą wcześniej i będą spać bezpośrednio pod metą. No i co? No i rozłożyłam ręce - no i tak mieliśmy razem od Startu jechać... Poza tym ja tyle razy u teścia w nocy nocowałam, zapraszam go, chociaż kosztem własnego poczucia komfortu - gość w dom jest, muszę ten dom wysprzątać (tj. spakować się po pracy, przygotować prowiant I WYSPRZĄTAĆ wszystko, w tym wyprać sikane pokrowce na kanapę zutylizować inne szkody na estetyce pomieszczenia poczynione ząbkami mojego pieska). No i stres był. Ale czułam, że odmówienie w tej sytuacji teściowi to byłoby chamstwo - spoko facet jest, nieba by przychylił. No po prostu ta ich rodzina jest bardziej ekstrawertyczna niż ja potrafię być i niż potrafię znieść na dłużą metę...
Ale w Krakowie pod koniec maja dowiedzieliśmy się NAGLE dwóch rzeczy: że siostra O. owszem, jedzie ze swoim tatem samochodem, ale jej chłopak Szwagier nr 2 też jedzie - z tymi naszymi ziomkami w kamperze. I szok. Jak to? Ale teściu uspokaja, że w porządku, oni tak tam mają wolne miejsce. Na co O. przypomina ojcu, że przecież tam z tyłu kampera miał jechać jego kuzyn, jak rok wcześniej, że wszystkie noclegi są ogarnięte z myślą o naszej czwórce: ojciec i syn, ja i kuzyn oraz miejsce postojowe obok nas dla kampera. Na co ojciec zdziwiony pyta "SERIO!? Młody też miał jechać!? Od kiedy!?", a podekscytowany tym zamieszaniem Szwagier nr 2 oznajmia "będzie zajebista impreza!", zaś siostra O. wyjaśnia, że ona i jej chłopak i tak śpią w namiocie, więc spoko.
Okazało się, że od stycznia do maja ojciec O. i X-mani zapomnieli, że mieliśmy jechać w takim składzie jak rok wcześniej. W ogóle zapomnieli o bratanku mamy O. W rezultacie trzeba było do chłopaka zadzwonić z informacją, że nie ma dla niego miejsca i odwołać jego przyjazd. Było chłopakowi bardzo smutno.
I tak z ekipy 6 osobowej na którą się szykowałam, takiej cichej, z trzema osobami, które lubią wyjść sobie na piwo do późna i z 3, które raczej aktywnie spędzają czas, albo leżą na kocach czytając książki, albo robią sobie grilla rozmawiając o Gwiezdnych Wojnach zrobiła się ekipa 7 osobowa, z czego 5 osób późno chodzi spać, chce się upić, narzeka na aktywność.
Zupełnie inna ekipa. Zupełnie inny sposób spędzania wolnego czasu.
Ojca O. najbardziej jarał fakt, że będzie jechał szpanerskim sportowym samochodem z młodą, piękną dziewczyną na miejscu pasażera i wciąż rzucał moim zdaniem niestosownymi i seksistowskimi żartami "co ludzie pomyślą, stary facet i wyrwał se młodą dupę!". Mój ojciec za taki tekst dostałby suszenie głowy i w łeb od każdej z nas (mamy, mnie i sis) - a u nich w rodzinie tylko śmiech. Noż cholera... nie pojmuję. To nie jest zabawne! Ale zdecydowałam za każdym razem, że odpuszcza - nie mój ojciec, nie mój cyrk, nie moje małpy.
No i teraz wszystko się zmieniało... wszystko co było dla mnie komfortowe i przewidywalne NAGLE stało się rozchwiane i nieprzewidywalne. Inni ludzie, inna dynamika. Miało być spokojnie, bo w zeszłym roku było, a teraz będzie element chaosu i imprezy, czyli siostra O. i jej chłopak. Nagle z wyjazdu kilku osób zrobił się znowu wyjazd rodzinny. Z osoby niezależnej, podmiotowej, znowu wylądowałam w zależność, w partnerkę O. Nie w członkinię zespołu, tylko w osobę, która musi się dostosowywać do większości. Nikt mnie nei pytał czy to-siamto-owamto mi odpowiada...
Do tego pojęcia "wyjazd rodzinny" jeszcze wrócę, bo podobno w napięciu go powtarzałam od tygodnia mówiąc o swoich obawach mojemu partnerowi, a on nie rozumiał dlaczego uważam to za wyjazd rodzinny.
Bałam się, że znowu będzie problem z łazienką - dlatego chciałam domek wynająć, aby nikt mi nie wchodził, abym miała komfort i mniej krwi w kale ze stresu i bólu podczas załatwiania potrzeb. O. mnie uspokajał, że rozmawiał z siostrą: mówił, że jego siostra zamierza z partnerem spać na polu namiotowym i korzystać z ogólnodostępnej toalety. Spoiler: do własnej łazienki z pełnym pęcherzem czekałam nie raz, i nie krótko. :( Spoiler: kiedy w końcu udało mi się wychillować i dorwać wc solo to do domku wbił Szwagier nr 2 i miał masę pytań do mnie "przez drzwi" o to co jest w lodówce, dopytywał też czy będę w ubikacji długo i czy on może wejść, bo musi wziąć papier toaletowy (ofc nie załatwiłam się, ze stresu tak się spiełam, że nawet parcie nie pomogłoby, tylko bym krwawiła). Gdy go poprosiłam by mnie zostawił w spokoju po prostu kręcił się pod drzwiami, tak 2 metry od drzwi do wc szukając czegoś w lodówce... Komfortu żadnego. Braku komfortu 100%; Spoiler: znowu wychodząc z własnej sypialni budziłam ludzi, którzy nie mieli spać w naszym domku tylko na polu namiotowym. :( Spoiler: nikt mnie nie pytał o zdanie czy mi to odpowiada - pytania były kierowane do taty, bo to on decydował.
No masakra.
Ale do początku.
W zeszłym tygodniu, gdy najpierw sprzątaliśmy balkon, potem znowu balkon i lekarz, bejbiszałer, pakowanie, potem znowu sprzątanie i załamka z płaczem, bo całe mieszkanie znowu było do prania i sprzątania (bo pies rozrzucił sadzonki po mieszkaniu), praca przez pół dnia, chory piesek z chorym pęcherzem i masę wyjść na spacer, wizyty kontrolne u lekarzy, research dotyczący studiów, wizyta mamy i załatwianie formalności w zawiązku z tą wizytą: wtedy zadzwoniła siostra O. z info, że ona i jej chłopak też przyjeżdżają do nas, aby wsiąść do sportowego i do kampera i pojechać na Start. Że mieli spać u brata Szwagra nr 2, ale ten brat baaaaardzo daleko i zupełnie nie w tę stronę co trzeba mieszka, że aby dojechać do nas, a potem na Start musieliby wstać o 4 rano i czy w związku z tym mogą tez u nas nocować.
Wiedziałam, że tak będzie.
Wiedziałam.
Byłam TAK KURWA ZMĘCZONA i TAK BARDZO nie miałam siły przy tym tempie życia, bez chwili wytchnienia... O. nim coś odpowiedział siostrze spojrzał na mnie pytająco. Kiwnęłam głową, bo kurwa i tak będę miała przecież w głównym pokoju naszego mieszkanka ich ojca. I tak jedziemy razem. I tak się w środę nie zresetuję. Chuj. Trudno. Tak wtedy myślałam.
Zamiast się cieszyć na spotkanie czułam się zmuszona do tego.
Najgorsze jest to, że ja ICH LUBIĘ. Ja naprawdę bardzo chcę się cieszyć na spotkania z nimi. Ale nie na takich warunkach. Nie na kupie i bez przerwy. Nie tak. Tak się czuję ZŁA. Zmuszona. Przekroczona. Postawiona pod ścianą. To nie jest ok. Jednocześnie trudno odmówić, że jednak dzwoni z pytaniem, nie? Tylko czemu na ostatnią chwilę, a nie w styczniu do cholery, kiedy to planowaliśmy.
Miało być inaczej.
No i w środę O. widząc, że jestem wykończona wziął się za robienie jedzenia: takiego na drogę i kolacji dla gości. Ja się dopakowywałam. Czułam dyskomfort bo chociaż na pierwszy rzut oka było w naszym domu czysto, to jednak widziałam tu masę bałaganu, którego nie zdążyłam ogarnąć przez psa, który co chwilę brudził tą przestrzeń, którą poprzedniego dnia posprzątałam.
Wolałabym, aby jednak nikt nie przyjeżdżał ale było za późno...
Przyjechała sis O. i Szwagier nr 2 i wtedy odpalił się pies. Nie wiem co się stało. Czy to skok rozwojowy czy co... Nie wiem. Ujadała ZE STRACHU tak zaciekle, tak wrogo, tak JAZGOTLIWIE i ROBIŁA TO GODZINAMI. Wwiercała się w mózg, własnych myśli nie słyszałam. Nie pomagało nic, co do tej pory pomagało - nawet jeden z jej ulubionych ludzi, Szwagier nr 2 nie pomógł, ba! Był przedmiotem jej zaciekłego ujadania. Teścia próbowała ugryźć. Wszyscy próbowali ją ogarnąć. Od 19 do 23. Cały środowy wieczór. Sąsiedzi następnego dnia pytali co się stało - pytali z troską, ale też informowali, że spać nie mogli i w sumie zastanawiali się czy ktoś policji do nas nie wezwie. Ja w nocy, gdy światła pogasły po prostu nie wytrzymałam, tamy puściły i się rozpłakałam. Tym bardziej, że szczeniak około 3 nocy mnie obudził - tak sobie gryzła kurtkę O., odgryzła troczki. Przypuszczałam, że psina się obudziła, bo była spragniona (jej miski zostały w pokoju, w którym spali teściu, szwagierka i szwagier) - a mi się chciało siusiu jak już się obudziłam o tej zbójeckiej porze. Wstałam, ale wtedy znowu okazało się, że nie mogę wyjść z sypialni do własnej łazienki, bo Szwagier 2 rozłożył się tak, że zastawił nasze drzwi xD. Więc byłam uwieziona we własnym domu. Bez komfortu. Jak w potrzasku. Napięcie we mnie rosło. Wkurwiona przecisnęłam się przez szparkę - Szwagra nie obudziłam, ale obudziłam siostrę O., która kolejnego dnia wyjaśniała mi, że takie chodzenie po nocy ją budzi (noł shit). Okazało się, że ani ona, ani ja już do rana nie mogłyśmy spać (dowiedziałam się już rano w drodze). A jak wróciłam nie mogłam zasnąć, bo było DOKŁADNIE tak jak się stresowałam, że będzie. Dokładnie tak, jak nie chciałam by było. Mój płacz obudził O. - pytał o co chodzi. Wyjaśniłam mu to najlepiej jak potrafiłam. Prosił, abym wytrzymała do jutra. A ja miałam flash back do zeszłorocznego tego samego wydarzenia: bezsenna noc w mój wolny dzień, urlopowy dzień, w namiocie, wokół HAŁAS, a ja płaczę z bezsilnej złości, bo JAK TO SIĘ STAŁO, ŻE MÓJ URLOP TAK WYGLĄDA!?
Bo tak miało być.... jeden wieczór dyskomfortu i urlop. Reset.
Nie było.
Byliśmy w pięknych miejscach i z przyjemnością to lepiej opiszę później, naprawdę. Były momenty super. Ale przeszkadzało mi CHOLERNIE to, że to był wypad rodzinny. Że to nie były osobne komórki, dorosłe dzieci z osobami partnerskimi i ich ojciec z kolegami, którzy mają biwak w jednym miejscu. Oni jeszcze są na etapie wypracowywania tej dynamiki relacji. Dopiero co sami wkraczają w dorosłość. A ja jestem DOROSŁA, KURWA! Nie chcę tak spędzać czasu z moimi rodzicami, a tym bardziej z cudzymi!
Mówiłam to mojemu chłopakowi... i teraz wiem, że chociaż mówiłam on tego nie rozumiał.
Pierwszego dnia w samochodzie, po odstawieniu psa do moich rodziców myślałam o tym, że to naprawdę TURBO dziwny czas w moim życiu: dzieją się same spoko rzeczy w sumie, ale w taki sposób, że moje granice są przekraczane i jestem przez to nieszczęśliwa.
Np: przyjechali do mnie na noc, w gości. Do mnie i O. Ale to my jesteśmy hostami, to na nas spoczywa odpowiedzialność organizacji. Nie umawialiśmy, że będzie inaczej. Więc wieczorem - kiedy mój O. wraz z ojcem, siostrą i Szwagrem rozpuszczali się nad słodyczą naszego WŚCIEKLE ujadającego pieska, kiedy miło spędzali czas automatycznie wchodząc w ten swój żargon, czując się "jak u siebie", ja wtedy robiłam tartę.
Rano, jak oczywiście wszyscy goście poszli do ubikacji przygotować się przed podróżą ja poszłam do kuchni (zagraconej, miałam ją sprzątać i przejrzeć co wyrzucić w zeszłym tygodniu, zanim goście przyjadą) dokończyć nam tartę. Tarta z różowego ciasta kruchego (wegańkie, bez cukru) i z pianką z ubitych jajek, serka qwark i cytryn (dodałam tu żółtego barwnika), a górę ubrałam bezikami i kilogramem truskawek. Niskokaloryczne, kolorowe. A u ojca rodziny widok ciasta wywołał zdziwienie - bo przecież on przywiózł śniadanie od swojej zony: upiekła nam półtorej metra chałki, zrobiła ulubioną pastę Szwagra nr 2, jakieś jeszcze pasty wegańskie dała. Noż cholera, ja się wkurzyłam (nie okazałam tego mam nadzieję), bo przyjechali do mnie przecież. Jestem przekonana, że teściowa w dobrej wierze te żarcie podała, ale ja to czuję jak zagarnianie mojej przestrzeni zwyczajami ich rodziny. Nie mówili, że te jedzenie chcą zjeść dzisiaj - myślałam, że to prowiant dla teścia i dla Szwagra nr 2 na kolejne dni. A okazało się, że to miało być jedzenie na ten poranek - tylko nikt mi tego nie tylko nie powiedział, ani nie zapytał czy taką pomoc chcę przyjąć. Takie "jak gdzieś jadą moje dzieci i mąż to niech mają jedzenie jak w domu". Ale to mój i O. dom! :( I najzabawniejsze i najsmutniejsze jest to, że to półtora metra chałki wróciło z nami po 5 dniach do domu nietknięte, nikt jej nie zjadł, a jakieś 500ml pasty jajecznej dla Szwagra nr 2 tenże zapomniał spakować i leży w naszej lodówce do dziś...
Niemniej moja tarta wyszła obłędnie pyszna, pozmywałam, posprzątałam, spakowaliśmy się w samochodzik i ruszyliśmy (mijając po drodze tych wszystkich sąsiadów zaniepokojonych wściekłym, bezustannym ujadaniem naszego psa poprzedniego wieczoru...)
Rano złapaliśmy się z ekipą z kampera i ruszyliśmy.
Było spoko, ja też myślałam o tym, że najgorsze już za mną. Były takie chwile, że byłam bardziej napięta - i trudno mi było ocenić czy to napięcie wynikające z nieprzespanej nocy i zmęczenia, hałasu, upału, czy napięcie które czuje bije od innych członków ekipy. O. był super. Serdeczny, kochany. Trochę bezradny, bo teraz wiem, że nie rozumiał... myślał, że potrzebuję "bardziej odpocząć po ciężkim tygodniu". A to nie o odpoczynek chodziło tylko o granice - o to, że we własnym domu, we własnej przestrzeni czułam się jak intruz, nie miałam swobody, nie odpodiwadało mi to, że podejmuje gości w tak bardzo rozpieprzonym domu, że zamiast odpocząć jestem spięta, piekę ciasta, zabawiam... No nie naładowałam baterii by móc się komfortowo cieszyć z towarzystwa po prostu.
Pierwszy nocleg wywołał małe... tym. Napięcie. Ja byłam bliska płaczu znowu. Potrzebowałam się odłączyć od ludzi, od kontaktu, od brania innych pod uwagę. Proponowałam mojemu chłopakowi, że pójdę gdzieś sama - powiedział, że woli iść ze mną. Proponowałam, aby został z chłopakami i siostrą i chłonał atmosferę festiwalu na którą czekał cały rok. Wolał iść ze mną. Ale w wyniku chaotycznej rozmowy pod domkiem (okazało się, że ubikacja i tak jest w innym obiekcie, a w naszym domku są 4 posłania na łóżkach piętrowych i jeden stolik xD) mój chłopak zaproponował, żebym się z jego ojcem dogadała jakie ma plany i żebym "postawiła granice tak, abym potem nie miała do niego pretensji, że moje granice są przekroczone" - bo on tego nie rozumiał, chociaż mówił, że rozumie. ARGH. No i podchodzę do teścia i pytam jak robimy z kluczem do domku, bo ja i O. teraz wychodzimy. Jakie on ma plany i jak ewentualnie wymienimy się kluczem. A teściu wychodzi przed domek i zastanawia się. Pyta córki jakie ona i Szwagier nr 2 mają plany. Córka zainteresowana przerywa rozbijanie namiotu i mówi, że chce się wykąpać. A na to ojciec jej proponuje, że może chce iść z bratem i ze mną na miasto bo my teraz planujemy wyjść, a on i X-mani później wybiorą się do miasta pochillować. OMG, jak ja się WKURWIŁAM. ZNOWU moje granice były przekraczane. Wcięłam się mu w słowo, głosem drżącym od płaczu czającym się w gardle, że ja chcę pomyć sama dlatego wychodzę. Na co teściu wybucha śmiechem "jak to SAMA? To czemu idziesz z O.?". Odparłam, że on chciał dołączyć. I teraz jak to piszę to sama nie wiem czy dodałam jakieś wyjaśnienie typu "jego obecność zniosę" czy coś - co dla osoby z boku może brzmieć niemiło, ale chodzi o moją potrzebę... No nie wiem. Mam wrażenie, że wtedy mój ton i złość z jaką spiorunowałam siostrę O. i ich ojca mogła być... no cóż, namacalna. Ja jednak mam emocje wypisane na twarzy i potrafię zabijać spojrzeniem. Wiem. Ale w tamtym momencie byłam na GRANICY, bałam się, że zaraz się ze mnie wyleje i się rozszlocham. I zacznę krzyczeć po prostu. Potrzebowałam być sama. Potrzebuję niezależności. Kurwa, mam 34 lata! To idiotyczne, że na własnym urlopie mam się tłumaczyć z tego jak spędzam czas...
No i poszliśmy i było super.
Zregenerowałam się.
Ból głowy minął. Nabrałam humoru. Apetytu. Nawet przynieśliśmy reszcie coś pysznego z miasta, ale chyba od tamtego momentu siostra O. i Szwagier mieli rezerwę wobec mnie... Wobec O. byli serdeczni, wobec mnie zachowawczy.
X-mani, teściu i sis&Szwagier nr 2 potem dali odczuć, że słabo robimy, że wracamy do campingu, kiedy oni dopiero wychodzą na miasto. Dali tez odczuć O. że teraz najlepsza impreza będzie. Rozmawiali o tym, jakiego alko chcą spróbować... No... Czułam się jak Pan Maruda, niszczyciel dobrej zabawy i uśmiechów dzieci. I zarazem czułam się zła, bo mam prawo mieć swoje potrzeby, swoje granice i mam prawo oczekiwać, że będą brane pod uwagę i respektowane.
:(
Oczywiście w naszym domku ładowały się telefony i laptop siostry O. oraz jej partnera. Zajęli wszystkie gniazdka. Potem O. nad ranem podpioł swój telefon, ja swój później, ale za jakiś czas odkryłam około śniadania, że ekipa młodsze-rodzeństwo odpięła nasze telefony by przypiąć swoje. Znowu. No szlag mnie trafił, bo MÓJ DOMEK! Nikt nie pytał czy to okay, czy my nie potrzebujemy. No i jeszcze teściu musiał podpiąć się gdzieś - pewnie go córka pytała.
Mieliśmy ruszać w dalszą drogę rano. Tak, jak poprzedniego dnia, najlepiej o 7, a najpóźniej o 9. Więc dla własnego zdrowia psychicznego wstałam o 5:30 i poszłam pobiegać. To pomogło. Jak zawsze. Bieganie to najlepszy sposób na skuteczne pozbywanie się napięcia i wietrzenie głowy... Ale jak wróciłam około 7 - wstał tylko mój partner. Poszliśmy na plac zabaw się powygłupiać, a potem przygotowywaliśmy śniadanie. O 8 byliśmy gotowi do drogi. Dosiadła się siostra O. i w zasadzie prowadziła sympatyczną konwersację z bratem - nie to, że mnie ignorowała, co po prostu wspominała z nim jakieś wydarzenia z dzieciństwa. Spoko. Zjedliśmy razem śniadanie. Potem zaczęła wstawać reszta. Dopiero...
Ale wyruszyliśmy w drogę po 11, bo reszta ekipy okazało się, że leczyła kaca i nie mogli się zebrać. Ech. Z pobłażliwymi uśmieszkami typy komentowały moje biegańsko rano "ja takich sportów ekstremalnych to nie uprawiam" - niby było sympatyczne to-to, ale czułam jeszcze mocniej, że odstaję, nie pasuję. Kiedy kamper się zbierał pomyślałam, że wrócę do chłodnego domku i jeszcze pośpię, ale wbiła siostra O., jej chłopak i O., zaczęli sobie rozmawiać przy ładujących się komórkach "bo tu jest przyjemny chłodek". No i co? W teorii normalna sytuacja. A mnie to już drażniło. Zakładano, że skoro innym mieszkańcom domku jest okay z takim ciągłym przebywaniem razem, to mii też. I to ja musiałam się wciąż dostosowywać. I się czułam winna, że mam takie potrzeby, że z ich perspektywy moje potrzeby bycia w odosobnieniu to jest zachowanie wymierzone w nich - odepchnięcie, obrażenie się, znielubienie. Oni są rodziną i tak funkcjonują, a ja jestem wcielona do rodziny i musze się dostosować do nich... A to przecież mój urlop też jest... :(
No i resztę opiszę może jutro.
Generalnie dopiero w niedzielny wieczór mój O. załapał o co mi chodzi. Co jest dla mnie tym "za dużo", którego on nie czuje i nie rozumie, bo jest dla niego normalne.
W niedziele byliśmy z odwiedzinami u moich przyjaciół, dosłownie na godzinę, jak nam się zepsuł samochód w Poznaniu. Zarówno J. jak i V. mówili do mnie z troską o tym, że troszczą się o mnie, bo widzą i słyszą, że ostatnio zbyt wiele na siebie biorę. Mówili łagdnie o odpuszczaniu, rezygnowaniu. Ja do nich mówiłam moim zdaniem dokładnie to samo co do mojego partnera: że czuję, że za dużo się dzieje, że moje granice są przekraczane i czuję, że jako jedyna mam tak te granice ustawione i że nie potrafię jeszcze znaleźć balansu w żonglowaniu między tym, jak ułożyć swoje życie z całym dodatkowym ambarastem, jaki wiążę się z byciem w związku i jak znaleźć w tym po prostu poczucie szczęścia, a nie rozpaczy, że jestem bezustannie przytłoczona WSZYSTKIM.
O. tego słuchał. Powiedział mi, że było mu przykro, że do niego nie mówię tak, jak mówiłam do przyjaciół.
Okazało się, że są błędy komunikacyjne po mojej i po jego stronie.
Dlatego cały niedzielny wieczór spędziliśmy na balkonie rozmawiając... To była bardzo trudna rozmowa. Bardzo się denerwowałam, bałam. I oprócz tego, że nazwaliśmy nasze potrzeby i lepiej rozumiemy się, to obiecaliśmy sobie, że jeszcze do tego wrócimy: bo stan, który ja uważam, za komfortowy wywołuje w moim chłopaku dużo sprzeczności. Powiedział mi "ja nie jestem gotowy postawić tak granic, bo tak rzadko ich widuję, że czuję się obecnie w swojej rodzinie jak obcy człowiek" - i mówi, że to jak jest teraz, czyli "intensywnie przez kilka dni raz na jakiś czas" jest dla niego obecnie wielkim wyzwaniem związanym z budowaniem życia rodzinnego ze mną i naszym pieskiem. A ja jeszcze nie wiem jak to rozegrać bym mogła się cieszyć i O CO KONKRETNIE chodzi - bo jak jestem ich gościem to mogę się podporządkować rytmowi ich rodziny (np: w świeta), ale jak jestem na urlopie to w żadnym wypadku nie chcę tego robić.
Na razie tyle... Jeszcze muszę rzygnąć tekstem, ale najpierw obiad.
14 notes · View notes