Tumgik
#myśl na dobry weekend
werbisci · 2 years
Text
Tumblr media
0 notes
kostucha00 · 1 year
Text
9 Straszdziernika 2023, Poniedziałek 🎃
🥧: 475 kcal
🔥: 180 kcal
💤: 7 h
📙: 4,5 h
Wczoraj się nie odezwałam, przepraszam za to. Właściwie przez cały weekend (a szczególnie w niedzielę) miałam taki nawał pracy, że wczoraj nawet przez myśl mi nie przeszło pisanie posta. Dzień spędziłam po prostu na nauce — pobudka o 10, nauka 12-15, godzina przerwy, nauka 16-19, godzina przerwy, nauka 20-24, spanko.
Dzisiaj rano ledwo zwlokłam się z łóżka. Było mi zimno, niedobrze i bolały mnie głowa i gardło. Śniadania nie zjadłam, wypiłam tylko herbatę i wzięłam leki. Przed w-fem (dwugodzinnym) zjadłam mus, żeby po prostu nie zemdleć. O ile wcześniej było mi po prostu zimno, o tyle bo dwóch lekcjach koszykówki i siatkówki, byłam faktycznie zgrzana, ale też spocona, a potem znowu było mi zimno. Przy czym wciąż byłam spocona, co jest naprawdę bardzo nieprzyjemne, kiedy ma się na sobie sweter w 100% z wełny. Przez jakieś dwie godziny tkwiłam w stanie intensywnego odrealnienia, co zakończyłam kilkuminutowym atakiem paniki w toalecie. Kusiło mnie, żeby po prostu wrócić do domu, ale ostatecznie kupiłam sobie herbatę w automacie i poszłam na fakultet. W domu zaliczyłam sprzeczkę z mamą, po której dała mi do zrozumienia, że w jej opinii nie do pomyślenia jest, żeby jej córka zwracała jej uwagę, że niektóre jej działania i zachowania mogą mieć niekorzystny wpływ na ludzi w jej otoczeniu, wliczając w to rzeczoną córkę — "bo za jej czasów to było nie do pomyślenia". Coś ci nie pasuje? Cóż, najlepsze, co możesz zrobić, to ni mniej, ni więcej, tylko zamknąć pysk. "Wyjdzie ci to na dobre, zobaczysz". Ta, raczej bokiem.
Na kolację wmusiłam w siebie pół porcji makaronu z kurczakiem, resztę musiałam zostawić, bo zaczęłam mieć odruchy wymiotne. Ale makaron dobry. To pewnie ze stresu.
25 notes · View notes
myslodsiewniav · 1 year
Text
Miałam weekend dla siebie i chciałam zrobić TYYYYYLE rzeczy, że chyba przeszarżowałam. Potrzebuję wolnego po tym weekendzie na odpoczynek.
Cało mnie boli od wysiłku fizycznego - dużo roweru, dużo pieszych wycieczek (w sobotę byłam rano z małą biegać, a popołudniu zabrałam ją do parku na 2h - nogi, miednica i plecy mi skrzypiały z bólu/przefosowania, kiedy szłam już do domu).
Do tego spotkałam się po 4 mc nie udanych prób spotkania z przyjaciółką. Ech. To jest etap przejściowy dla mnie: ja teraz zaczynam żyć (dni dłuższe, więcej słońca, mniej znienawidzonych warstw), zaczynam mieć więcej szczęścia i radości (bo bez dyskomfortu można wyjść na dwór, bez ziąbu i chlapy), więcej energii do wychodzenia (dni dłuższe więcej słońca), a ona po zimie pakuje swoje zdolności socjalne, chęci do wychodzenia z domu i odczuwa spadek energii i radości - z tych samych czynników co ja tyle, że poczytuje je jako wady (słońca za dużo jak na jej preferencje, za dużo hałasu, ludzi, za gorąco, trzeba chodzić bez wygodnych i lubianych warstw odzieży, dni dłuższe, ale przez gorąc musi skupiać się tylko na tym by przetrwać nadchodzące lato i jakoś dotrwać do ulubionej zimy).
Spotkałyśmy się i znowu nie czułam upływu czasu (a brałam lek) - wydawało mi się, że minęła chwilka i dopiero się rozkręcamy, a tu nagle okazuje się, że minęły 3h.
Fuck.
Potem pojechałam na saunę, ale nie mogłam się odpreżyć - za dużo było tam ludzi (tj. pierwszy razem byłam w saunie sama i było bosko przez kwadrans, a potem już weszły chichrające się i gadające głośnym szeptem dziewczyny i nie mogłam się odprężyć). W dodatku mnie już drażniła świadomość i strach z tyłu głowy, że ZNOWU stracę poczucie czasu i za długo będę siedzieć w saunie, że nie stawię się na umówione spotkanie. Na spotkanie się stawiłam: spotkałam się w restauracji z moim chłopakiem, który w miedzyczasie wrócił od rodziców. Poszliśmy na burgery - to w ogóle wynik wcześniejszego ustalenia i rozmów, bo ja niezbyt lubię burgery. To znaczy takie z maka bardzo. Ale takie "prawdziwe", takie a'la pasibus, takie na 15cm wysokie to nie moje klimaty... Najczęściej odrzuca mnie od nich poczucie, że jem sam tłuszcz... a ja nie lubię tłuszczu takiego "do polania ziemniaczków", ani takiego do smażenia frytek (przez to, że frytki są tłuste ich też nie lubię). Ten smak przesycony tłuszczem, taki ociekający i połączony z soczystym mięsem po prostu... po jednym gryzie mam dość. Czuję się taka pełna po tym, zatkana i jest mi niedobrze na myśl o kolejnym gryzie. Nie z powodu braku apetytu, smaku, czy obrzydzenia. Po prostu organizm daje mi znać podobnie jak po wypiciu 1l. wody "okay, dobra, dość, tyle wystarczy, więcej nie pomieszczę w tej chwili. Wróć do tematu za godzinę" - i ja to czuję zarówno przy jedzeniu tłuczy i przy jedzeniu mięsa (mięso jest mi trudniej jeść codziennie - po prostu mój organizm czuje, że to nie jest najlepsze pożywienie dla mnie). To jest coś czego zwyczajnie nie lubię i to nie ze względu na dietę (w sensie, że nie chodzi o trzymanie linii - po prostu organizm ma dość tak bardzo, że robi się niedobrze). Wolę smak winny, a nośnik smaku z tłuszczem, który nie czuję, że mnie zatyka po pierwszym gryzie i który mogę jeść i jeść (ignorując swoje zapotrzebowanie na tłucze czy pilnowanie diety) to nabiał WSZELAKI pod każdą postacią, słodycze (nutella) i chipsy. Ale z chipsami inna jest historia - bo to moje jedzenie na napady stresu i objaw mojego zaburzenia odżywiania: nie dość, że są tłuste (ale w inny sposób niż ten płynny tłuszcz w burgerze czy ze świeżych frytek), nie dość, że nie służą mi dla zdrowia, to jeszcze ranią moje dziąsła, a odczuwanie bólu w trakcie gryzienia, miażdżenia przynosi mi ulgę w takich napadach.
Więc burgery są dla mnie jak pad thai - miałam wiele podejść i wszystkie skończyły się dla mnie przekonaniem, że tu nie chodzi o dobry przepis, zdolności kucharza, tylko o to, że po prostu nie lubię smaku i konsystencji. I nie kminię czym się ludzie zachwycają - ja czuję tylko tłuszcz, który przyćmiewa wszystko inne co mogłaby w tych daniach wybrzmieć.
Do tego burgery mają jeszcze jedną cechę: zwykle CHRUPIĄCO wypieczoną bułkę. Jeszcze podsmażają, aby stworzyć chrupką warstwę od strony wypełniania.
A ja mam delikatne dziąsła.
Ranie sama sobie je wtedy, kiedy jestem bardziej zestresowana np: chipsami.
Więc to uczucie w buzi i doznania smakowe jakie fundują mi burgery budzą we mnie skojarzenia dalekie od tego na co z własnej woli jestem gotowa przeznaczyć 40zł w przyjemną, wolną sobotę w którą mam odpocząć. To jak zafundowanie sobie triggera - mam w ustach chrupie pieczywo, więc mózg dostaje info "MIĄŻDŻ, GRYŻ, DO BÓLU ZACISKAJ SZCZĘKI, ROZŁADOWUJ NAPIĘCIE, ODPIERDALAJ KARUZELE DOPAMINOWO-KORTYZOLOWĄ, COŚ SIĘ WYDAŻYŁO I JEST TO NIEPOKOJĄCE, WIĘC CZUJ NIEPOKÓJ".
W zasadzie tak to można ubrać w słowa: jedzenie burgerów wywołuje u mnie stan niepokoju i poczucia winy: bo po jednym kęsie mam dość i szkoda mi wyrzucić czegoś, na co wydałam 40zł... Po czym mam nieprzyjemny posmak w ustach, czym nie jestem nasycona, co nie daje mi przyjemności smakowych, z jedzenia (więc całe wyjście do restauracji jest zwyczajnie rozczarowujące), a po czym nie mam ochoty nawet jeść czegoś co mnie faktycznie nakarmi i uszczęśliwi, bo mam wyłącznie marzenie o wypiciu dużej ilości wody i umyciu zębów. Bo chociaż niby było smaczne, to na czuję, jakbym zjadła łyżeczką ciepły smalec z mielonym mięsem i ostrym jak brzytwa chlebem, przez który całe wnętrze moich ust teraz krwawi. No raczej obrzydliwe.
No to komu obrzydziłam już burgery xD hahaha
Dlatego od jakiegoś czasu nie zmawiam burgerów, chyba, że w maku, z miękkimi bułeczkami, z małą ilością mięsa itp. Idealna porcja miesno-tłuczu i pieczywa dla mnie.
Ale mój chłopak bywa, że zamawia i czasem próbuję od niego. Okazuje się wtedy, że te jego burgery są smaczne - zamawia coś co mi z opisu nie brzmi ciekawie, a po kęsie okazuje się być pyszne!
Dlatego ustaliliśmy, że następnym razem on mi zamówi burgera.
Spotkaliśmy się wczoraj pod wybraną przez niego restauracją z burgerami. Przyszedł z naszym szczeniaczkiem <3. Tęskniłam za nim, miło go było zobaczyć, ale mam jednocześnie poczucie, że potrzebuje jeszcze 2-3 dni solo. :P Wracając: usiedliśmy pierwszy raz tego sezonu w ogródku i przeglądaliśmy kartę. Zobaczyłam w karcie coś, co zapaliło we mnie smaka, a co i on na głos zaproponował, jako burgera skrojonego dla mnie: burger z buraczkami i ananasem. OMG.
BURAK *.*
BURAK!!!!
Nie burger z buraczków (takie to sobie sama robię, bez chleba, sam kotlet, pychotka) tylko kanapka z kotletem z mięsa w towarzystwie buraków i grillowanego ananasa. OMG. Co za emocje! Brzmiało to pysznie!
Zamówiłam prosząc by nic nie robili z bułką - tylko podgrzali, żadnych sucharków. No i całe szczęście nie wysmażyli wnętrza bułki i sosy przesiaknęły do bułeczki zmiękczając ją, ale niestety chyba mają domyślnie te wszystkie bułki z chrupiącym zewnętrzem... Żeby nie mieć przykrości odkrajałam wierzch bułki ^^; by jakoś tego burgera zjeść i nie zrobić sobie krzywdy.
Nie znoszę chrupiącego pieczywa - to jak jedzenie żyletek...
Ostatecznie mój burger (gdzie jeszcze była surówka z kapustki modrej i jakieś sosy ostre) był smaczniejszy niż burger wybrany przez mojego partnera. Ciekawe doświadczenie. Nowe.
Mój chłopak zresztą też przyznał, że mój był smaczniejszy i to nawet biorąc pod uwagę, że w składzie miał jego znienawidzonego buraka. :P
Po powrocie do domu pogadaliśmy o książce, którą mój chłopak słuchał przez ostatnie dwa dni.
Potem jego tata wykręcił numer - kupił spontanicznie samochód. O,o
A potem zadzwoniła moja przyjaciółka z którą rozmawiałam przez 1h, bo okazało się, że minęło od naszej ostatniej rozmowy aż 3 tygodnie.
Czas zapierdala.
A ja nadal tracę poczucie czasu przez te leki.
Jeszcze kilka rzeczy się podziało, ale nie mam czasu.
Za 4 h mam rozmowę kwalifikacyjną :P
14 notes · View notes
doublebond · 10 months
Text
Ja nie umiem
Weekend 1
- Co robisz? Ja mam ochotę tylko na herbatę i leżenie pod kocem. - Ja też
Pojechałem po Ciebie, przywiozłem do mnie, oglądaliśmy filmy na YT, piliśmy herbatę, leżeliśmy pod tym kocem. Nie potrzebowałem i nie chciałem właściwie seksu - ale Ty (jak się później przyznałaś), poczułaś taki obowiązek. A kiedy nie skończyłem - poczułaś się odrzucona. Ale tego dowiem się dopiero później.
Wieczorem, kiedy tak siedzieliśmy - nagle poczułem wdzięczność i wzruszenie. Że może to życie jest proste i skromne - ale piękne. Mamy prąd, herbatę, dobry gust i leci fajna muzyka. I mamy siebie.
Wtedy Ty nagle zerwałaś się i postanowiłaś pojechać do domu.
Bo nagle Ci się pojawiła myśl, że to wszystko ściema, kłamstwo...
Po czym w poniedziałek dostałem litanię wiadomości o tym, że nasza relacja nie ma sensu i opiera się tylko na seksie (który TY zaczęłaś).
Załamałem się. Moje poczucie sensu, poczucie, że warto budować ten związek zawisło na włosku.
Po co? Po co budować coś, o co kompletnie nie umiem zadbać?
Wszystkie moje wysiłki - pomoc, opieka, obecność, jedzenie, seks, oksytocyna, dopamina, serotonina - wszystko na marne?
Gorzej - okazuje się, że całe moje "dbanie" to tylko jakieś narcystyczne manipulacje...
Weekend 2
Tym razem poszliśmy na całość - od piątku do niedzieli wieczorem razem.
A więc nie tylko herbata i seks, ale pełna relacja, razem w domu: gotowanie dwa, trzy razy dziennie, backgammon, praca na komputerach, rozmowy. No, po prostu komplet. Ideał.
Oczywiście - nasze "unikające style przywiązania" miały używanie: co chwila lęki, spojrzenia, pytania "czy wszystko jest OK?". Bo nie umiemy jeszcze być ze sobą w normalny, zwykły sposób. Ale się uczymy. Staramy. Budujemy. Będzie dobrze.
W poniedziałek z samego rana dostałem wiadomość, że "życie nie ma sensu i przez takie dopaminowe weekendy masz tylko gorszy zjazd".
A potem, w ramach wspólnego rzucania - kupiłaś sobie jointy - nic mi nie mówiąc. Zero współpracy. Zero kontaktu.
Zapadłem się znowu. Kolejny weekend - kolejny granat wrzucony do raju. Najpierw się uśmiechasz i mówisz "TAK" - a potem robisz piekło i wyrzuty, że zrobiłaś coś wbrew sobie.
We wtorek, kiedy przyjechałaś z ciastkiem - byłem na absolutnym dnie.
Zrozumiałem i poczułem, co to znaczy być absolutnie sparaliżowanym.
Sparaliżowanym do tego stopnia, że nie wiedziałem, co czuję nawet fizycznie. Nie wiedziałem, co myślę. Nie wiedziałem, jakie mam uczucia - poza niemym, obezwładniającym przerażeniem.
Cały tydzień przeżyłem jak zombie. "Beznamiętnie", jak to powiedziałem terapeucie.
Nie chce mi się. Nie chce mi się czuć. Nie realizuję niczego - egzekwuję komendy i wykonuję zadania.
Weekend 3
W sobotę przegrałem. Siedziałem cały dzień przy komputerze. Do oporu, do odcięcia, do odleżyn.
Taplałem się w tej beznadziei. Taplałem się w tęsknocie za tym, żeby się czuć "tak jak wtedy" - zmotywowanym, trzeźwym, pełnym wiary. Dostałem od Ciebie SMSa "Trzymaj się tam". Oraz wiadomość "Mam nadzieję, że się nie przyczyniam".
Nie, nie przyczyniasz - Ty po prostu masz amnezję. Gdzieś szybko urywa się ślad pamięciowy. I on zmywa z Ciebie wszystkie winy i całą odpowiedzialność. "Jestem niewinna, bo nie pamiętam, żebym komuś zrobiła krzywdę"
W niedzielę obudziłem się w słabym stanie. Ale postanowiłem, że się nie poddam. Czas ucieka.
Poćwiczyłem chwilę, rozruszałem się, pogoda była fajna, żeby pójść do parku.
Dobra pogoda, żeby wyciągnąć rękę do Ciebie, zapytać, co robisz, zaproponować coś...
Przemknęła mi przez sekundę taka paranoiczna, głupia myśl: "Hehe, najlepiej, żeby się okazało, że w międzyczasie znowu mnie jednostronnie rzuciła i świetnie się gdzieś bawi".
Ale sam się skarciłem. Bo przecież Ty mnie kochasz.
Bo przecież Tobie zależy.
Odpowiedź mnie rozjebała: "Właśnie się ubrałam i idę na hajka".
Moja kobieta.
Moja narzeczona.
W ramach leczenia traumy po zdradzie - zachowuje się właśnie tak.
Kurwa. Nie potrafię w życiu niczego ani nikogo dobrze wybrać. Ja pierdolę.
0 notes
nawodnienie · 11 months
Text
Moja droga
Rozdział 4
Wróciliśmy do domu, bardzo chciałam przedłużyć nasze wyjście ale mimo wszystko w domu nie było już tak źle, głód psychiczny mi przeszedł, a mama wyszła na zakupy więc mogłam zacząć krótki trening (mieszkam tylko z mamą a sklep jest pod domem, nie zdążyła bym zrobić długiego)
Ćwiczę, ćwiczę, w sumie po 2 5-minutowych treningach mi się odechciało, spaliłam 120kcal, zawsze coś, do tego dzisiejsze kroki i bilans będzie na minusie, jest dobrze, przetrwać do momentu w którym położę się spać i można powiedzieć że dzień zaliczony
-19:30-
To nie moja pora na spanie, ale boje się że (jak to zazwyczaj jest) zaraz złapie mnie wieczorny głód więc kładę się spać, zażyłam dulcobis dobranoc
-12:00-
Wstałam o 9, ale leżałam w łóżku przeglądając tumbrla żeby tylko nie przyszło mi na myśl zrobić sobie śniadania, słyszę że mamy nie ma w domu więc szybko idę do toalety, po czym rozbieram się i staje na wagę, pokazała -0.2 kg od ostatniego ważenia, zawsze to jakiś postęp więc ze spokojem decyduje się jednak zrobić śniadanie
-
Robię szpinak z jogurtem naturalnym i solą, małą porcje, wyszło około 70kcal, ale po dłuższym namyśle zrozumiałam że nawet nie jestem głodna ?chyba? Nie wiem, nie umiem tego określić, ale nie mam apetytu więc zostawiam sobie posiłek na obiad
-13:20-
Jednak zjadłam, ale cóż, 70kalorii zawsze można spalić, mamy nadal nie ma co dziwne, bo w weekend zawsze siedzi w domu, dzwonię pytając gdzie jest a ona odpowiada tylko
-,,będę późno"
Szczerze tylko to mnie obchodziło
Robię mini-trening 40 kalorii spalone, później chwilę chodzę po domu żeby krokami dobić do 70 i wyjść na zero
-15:00-
Mama wróciła wcześniej, powiedziała że to dla tego że kurator nagle napisał jej że przyjdzie z wizytą
Zaniepokojona ostatnią sytuacją u psychiatry czekam na nieszczęsnego kuratora
-16:29-
Przyszedł. Zaraz zwariuje
(k-kurator M-mama j-ja)
K- dzień dobry
M- dzień dobry
J- dzień dobry proszę pana
M- proszę wejść
K- dziękuje
M- może kawy?
K- podziękuję, mamy poważny temat do omówienia
*zamarłam*
K- proszę nie zrozumieć mnie źle, wiem że Kira ma trudne doświadczenia z szpitalami, jednak niestety jako Kurator sądowy jestem zmuszony podjąć decyzję o skierowaniu Kiry do ośrodka
*myślałam że wyjdę z siebie, myślałam jak temu zapobiec*
K- coś się stało?, mam się dobrze, nie rozumiem pana decyzji
M- kiruś... Daj panu powiedzieć
K- a więc, po rozmowie z psychiatrą Kiry doszliśmy do wniosku że waga Kiry niepokojąco spada, jej BMI zeszło z 17,5 do 16,2 w zaledwie tydzień, podejrzewany że pani córka choruję na anoreksje
M- niemożliwe, Kira zawsze je wszystko ze smakiem, prosi mnie o pieniądze na dodatkowe przekąski, a poza tym nie zauważyłam żeby córka znacząco schudła
K- proszę pani, proszę zrozumieć że muszę złożyć wniosek o wysłanie Kiry do ośrodka, dowiedziawszy się takich informacji od psychiatry zlekceważenie sytuacji było by z mojej strony łamaniem prawa
M- rozumiem... Przepraszam
-18:00-
Do psychiatryka?! Ja?!
Nie możliwe nie chcę tam wracać, poza tym jeśli teraz tam pójdę nie będę wiedziała ile jem, będą mnie zmuszali do jedzenia i stracę kontakt z wieloma osobami
To jest nie możliwe...
0 notes
wiking0 · 2 years
Text
Technikum Cz. 1
No to tak, nie wiem od czego zacząć...
Pójście do technikum było dla mnie czymś co miało zmienić moje życie, zacząć nowy rozdział. Obrałam sobie, więc cel - schudnąć. Zaczęłam normalnie, odmówiłam sobie przekąsek. Po miesiącu gdy weszłam na wage i zobaczyłam, że ważę poniżej 60 byłam wniebowzięta i tak zafiksowana, że chciałam więcej i więcej. Wcześniej nie pomyślałabym, że w ogóle kiedykolwiek będę mieć 5 z przodu.
Podekscytowana tym wszystkim zaczełam rezygnować z kolejnych posiłków. Chciałam być piękna, lepsza. Komentarze innych tylko i wyłącznie mnie nakręcały do tego stopnia, że w pewnym momencie jedyne co jadłam to 2 pieczywa chrupkie. Pamietam dobrze tą ilość kcal. Były to 44kalorie i potrafiłam tak żyć tygodniami, aż moje zapasy tłuszczu zaczeły sie wyczerpywać, a ja miałam coraz mniej siły, żeby po prostu wstać. To było okropne, najmniejsze codzienne czynności sprawiały mi kłopot. Ledwo co dochodziłam do szkoły. W pewnym momencie, musiałam robić sobie przerwy jak jakaś starsza osoba.
Myśle, że do mojego schudnięcia też przyczyniła sie znowu sytuacja w domu. Z 70kg zeszłam na 52 w bardzo krótkim okresie czasu 3-4 miesiące. Co sie tam działo Wiktoria? Bardzo dużo, za dużo. Opowiadałam, że mój ojciec jest alkoholikiem. Po tym jak przestał pić nie poszedł na terapie, co za tym idzie agresja podskoczyła mu na maxa, gdy tylko miał ochotę się zachlać. Nie mógł tego zrobić, bo zamieszkałby po prostu na ulicy i jego reputacja wśród sąsiadów, znajomych spadłaby z nieskazitelnej do zerowej.
W wakacje przed rozpoczęciem szkoły poznałam moją miłość i to prawdopodobnie jedyna dobra rzecz z tego momentu. Miałam mojego faceta i dużo czasu spędzaliśmy razem, w końcu poczułam, że kogoś mam. W końcu poczułam sie wysłuchana. Nigdy nie dostałam tego od rodziców, dlatego poświecałam mu maximum mojego czasu. Odciełam się od rodziny, głównie siedziałam na telefonie pisząc, rozmawiajac. Kontakt z nimi ograniczał sie w tamtym momencie do Dzień dobry i dobranoc. Ojciec był z tego powodu zły. Miał żal, że nie poświecam mu czasu, ani rodzinie. Ja nie chciałam miec z nim nic wspólnego, dlatego też nie siedziałam z mama, bo zwykle on przebywał obok niej. Ojciec zaczał od ograniczania kontaktu z moim chłopakiem. Zabierał mi telefon na noc, na dzień co też uniemożliwiło umówienie sie, czy cokolwiek innego. Bylam orzez to praktycznke nieosiągalna. Jedyne co od niego słyszałam to wyzwiska w moja strone. To chyba naturalne, że nie chciałam z nim siedzieć. Po jakimś czasie sie wycwaniłam i po prostu załatwiłam sobie inny telefon z nową karta, żeby móc normalnie rozmawiać. Pewnej dnia jednak ojciec to zauważył i o 2 w nocy wział oba moje telefony i je roztrzaskał na kolanie, mi też sie oberwało. Zostalam sama, z niczym. Zabrał mi coś co pozwało mi czuć sie dobrze.
Po tym incydencie straciłam wiare w cokolwiek. Ojciec do tej pory mnie nie przeprosił, ani za koszmar, który nam wyrządził, ani za telefon, no za nic. Przestałam mieć z nimi kontakt. Nawet nie mówiłam im dzień dobry. Od tamtego czasu atmosfera była bardzo napięta i przemoc w domu przeniosła się też na moje rodzeństwo. Nie wiem jak to opisać, ale czasami bałam sie wracac do domu, wstydziłam się, nasłuchwiałam na klatce czy ktoś nie krzyczy, wolalam uciec, zostawić wszystkich. Wybiegałam z domu, siedziałam sama, odliczałam godziny, żeby wyjść do szkoły, a weekend był dla mnie koszmarem. Miałam dosyć. Sprawy, które działy sie w domu zgłaszałam w szkole pod naciskiem chłopaka. Długo mnie namawiał, żebym coś z tym zrobiła. Widział jak cierpie i że powoli ukrywam te wszystkie akty nawet przed nim, broniąc Ojca. Sama nie wiem czemu to robiłam. Może bałam sie jego reakcji, bałam sie, że zrobi mi krzywde czy młodym. Nigdy bym nie zgłosiła tego w szkole bez jego pomocy. Jak można sie spodziewać przez to było jeszcze gorzej. Ojciec kazał mi nad soba klękać, chciał mnie upokażać. To co sie działo po prostu nie miało końca, a ja musiałam jakoś to zakończyć.
W 1 technikum uciekłam z domu. Zoraganizowałam wszystko i uciekłam do jedynej osoby, która w tamtym momencie obdarowała mnie uczuciem, bezpieczeństwem, zrozumieniem i miłością. Niestety mnie znaleźli. Nie wiem jak, ale natrafili na mój trop i policja zabarała mnie z domu chłopaka. Czekałam z policjantami na odbiór. Nigdy nie czułam sie gorzej. Nie udało się. Poczułam, ze straciłam tą wolność, którą pragnełam. W głowie mialam to, że przecież czekam na powrót do mojego koszmaru...
Po powrocie moja mama zrozumiała dużo, dlatego dziękuję jej za to wszystko. Gdyby nie ona to pewnie nadal moje rodzieństwo przeżywałoby to samo co ja. Moja mama oczywiscie wtedy tez nie była święta, sama w desperacji nie raz podnosiła na mnie czy rodzieństwo rękę, ale to dzięki niej i temu, że ojciec bardziej ją szanuje udało sie wyjść z tego koła przemocy. Jedyną zmiane zauważyłam w matce. Reszta rodziny pokazywała i nadal pokazuje jak bardzo mną gardzi przez to wydarzenie, bo przecież głupia gówniara uciekła sobie z domu, żeby zwrócić na siebie uwage, ale mniejsza o nich. Naprawdę jebie mnie ich zdanie.
Nadal cieżko mi o tym rozmawiać. To wszystko działo sie tak szybko i czasami nie dowierzam, że to miało miejsce. Odtwarzając moja pamięć mam wrażenie jakbym oglądała film.
Co z tego wyniosłam? Żeby zawsze walczyć o swoje, nawet jeśli na początku ma być cieżko. Coś co wydawało sie niemożliwe, zostało osiagniete. Wielkim bólem, ale sie udało. Bez tego nadal bym siedziała w kącie, płacząc. Gdyby nie walka z ojcem to to co sie działo by sie nigdy nie skończyło i cierpieliby inni. Wiem też czego nie robić swoim dzieciom i czuję, że jestem o wiele lepszym materiałem na rodzica niż mój ojciec czy zagubiona matka. Co najważniejsze w tym wszystkim to NIE ŻAŁUJĘ i NIE UBOLEWAM nad przeszłością. Wyciagam z niej wszystko co moge. Dziekuje Bogu, że dał mi to wszystko, bo dzieki temu jestem taka, a nie inna. Dużo mnie to nauczyło i dużo pokazało, prawy o świecie i o ludziach, którzy w tamtym momencie widząc cierpienie zakrywali oczy i udawali, że nic nie widzieli.
Te posty podzielę na cześci, bo jest dużo do pisania, a nie chce wstawiać tego, żeby każdemu odechciało się czytać w połowie. Zobaczymy kiedy poczuje wene na dalsze rozważania. Wybaczcie, że jest tego tak dużo, ale to jedna piąta tego co było. Krócej sie nie dało.
Trzymajcie sie 🌸
Tumblr media
18 notes · View notes
depresj-e · 4 years
Note
Update: w sumie skończyło mi się benzo, myśle jak załatwić kolejne ale coraz bardziej skłaniam się to tego żeby iść w końcu do lekarza i na prawdę zacząć się leczyć. Przepraszam ze ci się tak wyżalam ale na prawdę nie mam ani jednej bliskiej osoby z która mogłabym o tym porozmawiać. Mam nadzieje ze chociaż u ciebie nie jest tak chujowo
Myślę ze rozpoczęcie leczenia to naprawdę dobry pomysł i powinno w pewnym stopni ci to pomóc. U mnie wmiare okej chociaż dość poważnie myślałam o pocięciu się, chyba zakochalam sie w mojej przyjaciółce chociaż mam chłopaka. Ale ogl dobrze zrobiłam SB weekend wolny od nauki bo już kurwicy dostawałam z tym gownem.
4 notes · View notes
poiverine · 6 years
Text
To był Regulus.
>Alphard Black próbujący uleczyć już kilkudniowe rany jedenastoletniego Syriusza, kiedy ten spędzał u niego weekend zapytał, czy to naprawdę on rozbił wazę w salonie. - Nie - chłopiec wzruszył ramionami i jednocześnie wykrzywił, kiedy wuj dotknął dużego siniaka na plecach - To był Regulus. >Na trzecim roku w Hogwarcie, kiedy Syriusz wrócił po rozmowie z McGonagall z ujemnymi punktami i karą na najbliższy tydzień, siedzący w łózkach Huncwoci zapytali, czy to prawda, że zaczął bójkę ze swoim bratem. - Nah - rzucił zanim zniknął we wspólnej łazience - To Regulus. >Na piątym roku James przebiegł całe błonie, żeby wreszcie znaleźć Syriusza wygrzewającego się w słońcu nad jeziorem i z niekrytą ekscytacją zapytał, czy słyszał o tym jak jeden ze Ślizgonów stanął w obronie jakichś dzieciaków półkrwi. - Tak - chłopak nie otworzył oczu, ale na jego twarzy pojawił się leniwy uśmiech - To był Regulus. >Syriusz pojawił się w domu Potterów z nieprzytomnym spojrzeniem i natychmiast opadł na najbliższe krzesło jakby opuściły go wszystkie siły mamrocząc, że widział u kogoś Mroczny Znak. James przykląkł przy nim i zapytał czy chodzi o jego kuzynki albo rodziców, bo oni pierwsi przyszli mu na myśl. - Nie - pokręcił głowę, a jego następne słowa zostały prawie całkowicie zduszone przez szloch - To był Regulus. > > >Noc była cicha i ciepła, a nieba nie przysłaniała ani jedna chmurka ukazując wszystkie gwiazdy. Nastrój w kwaterze od kilku dni był zadziwiająco dobry i Syriusz cieszył się, że ostatnie dni wakacji może spędzić z Harrym właśnie w takiej atmosferze. Kilkukrotnie Moody nawet zgodził się, by wyszedł na chwilę na zewnątrz; oczywiście tylko w nocy i blisko kwatera. W noce takie jak ta Syriusz siadał na trawie i obserwował gwiazdy opowiadając chrześniakowi o jego ojcu i ich szkolnych czasach. Kiedy Harry nalegał na kolejną historię, Syriusz obiecał, że coś sobie przypomni, o ile chłopiec znajdzie na niebie jego gwiazdę. Harry nie mając zbyt wielkiego pojęcia o astronomii wskazał szybko najjaśniejszą gwiazdę jaka rzuciła mu się w oczy z szerokim uśmiechem. - To ta! Znalazłem Syriusza! - Nie - odpowiedział po chwili milczenia podnosząc się na łokciach, a jego twarz nagle postarzała się o kilka dobrych lat - To Regulus.
4 notes · View notes
annette-anette · 5 years
Photo
Tumblr media
"Każda noc, po której ma nastać świt, jest czekaniem na cud. To pragnienie, by konająca dusza i serce, zatrute strachem przed codziennością, zmartwychwstały. To takie trwanie w bezsenności w nadziei, że kolejny dzień sprowadzi spełnienie marzeń. Kiedy jednak nadchodzi brzask... ja pierdolę! Kiedy nadchodzi brzask, to paraliżuje nas myśl o życiu! Wpadamy w cykl kolejnych dwudziestu czterech godzin udawania innych, niż jesteśmy. Wolimy być egzystencojalnie martwi niż stawić czoła temu, co ogranicza naszą wolność." • T. Jachyra, Teatr Wskrzeszonych __ Dzień dobry ☕ Ja już zaczęłam weekend, więc mam dzisiaj dużo czasu na leniwe śniadanie i kawkę ☺️ To jak ? Ile 🍩 wczoraj zjedliście ? 🤔 Ja, całe 0 🤭 [sytuacja wyglądała by inaczej gdybym miała w zasięgu ręki pączki lub faworki robione przez moją mamę 😅] #mymorningcoffee #coffeeinbed #longmorning #morninginbed #taktrzebażyć #chwilotrwaj #goodmorningvibes #slowmornings #hyggelifestyle #mybeigemood #homemagic #poetryofsimplethings (w: Wroclaw, Poland) https://www.instagram.com/p/B80myRkJVHQ/?igshid=1mcez48lwb9c4
0 notes
werbisci · 2 years
Text
Tumblr media
0 notes
jazumst · 10 months
Text
Miszmasz
Żeby Was... O wszystkim i o niczym. Posłuchajcie:
Ze wstydem przyznaję, że czytam Wasze wpisy i po trzy razy (bo zapominam co pisałyście) ale nie komentuje od razu i muszę czytać znowu. No a że czytam je np. jedząc to znowu nie komentuję, bo lubię zjeść od razu i koło się zamyka. Jestem upośledzony -.-
//
Od wczoraj pada śnieg. Szrot znowu pod plandeką, a ja dziś pierwszy raz jadę Paskiem w takiej pogodzie. Trochę się cykam, bo nie wiem jak się będzie zachowywał. Jeżdżę powoli i niedaleko, ale... A! Co komu pisane tak będzie.
//
Żabka w miejscu Dużego już oficjalnie zapowiedziana. Rusza od stycznia. W takich chwilach się denerwuję, bo nic nie jest jak się wydaje. Właściciele, niczym Prywaciarz, mają ośrodki nad morzem i z nich żyją. Sklepy oddali dzieciom, ale tylko jedno prowadzi biznes. Córa zapchaj dziura woli żyć wygodnie.
//
Pojawiła się wędrowna trupa złodziei. Mózg wysiada jak się słucha. Karakan ukradła Merci. Pan C. wybiegł za nią. Porzuciła fanty i zbiegła. Jak wracał do domu to ta go wyzywała, że się wpierdala jak nie zna sytuacji.
//
Kierowniczka z Dużego okazała się niezłą cwaniarą. Wcale nie była taka dobra i uczciwa... Wcale nie jest taka dobra i uczciwa jak wszyscy myśleli. Jej stary wynosił browary ze sklepu na skrzynki a butle opierdalał u konkurencji. Dodatkowo kradła i kłóciła się z szefostwem. Raz nawet pobiła z Córą.
//
W bloku obok miały miejsce orgie. To w sumie wiadomo było. Nikt jednak nie wiedział jakie. Teraz wszystko wyszło, bo tam dwoje się zapiło, jedną znaleziono martwą na innej melinie, ale że tu brała czynny udział to prowadzono śledztwo. Nawet nie będę powtarzał, ale oczy to mi wywaliło ze zdziwienia. W życiu bym nie pomyślał. Ale jak widać, kilka tanich win i ogień na całego.
//
Filtr chodzi. Wlewka się zapchała. Oczyściłem koszyk, powyrywałem rośliny. Działa jak trzeba. I dobrze, bo na rozkładanie filtra nie mam siły. - Robiąc zakupy świąteczne kupiłem sobie kilka wkładów, bo już trzeba wymienić.
//
Pani Matka to jest... -.- Chciałem jej kupić gofrownice albo frytkownicę. Nagle jej niepotrzebna. Myślę ściemnia, bo przecież wiem ile tego gówna się naoglądaliśmy. Nie i chuj. Więc dostanie tradycyjne lampki choinkowe. Świeczki z kolorowymi żarówkami. Może i dobrze, bo na ten obecny chłam patrzeć nie mogę. W ogóle muszę rozegrać to tak żeby choinkę ubrać samemu. Czyli przez zapierdol w pracy parę dni przed Wigilią. Mamy głupi zwyczaj ubierać w Wigilię.
//
Właściwie to został mi już tylko pan Ojciec do obkupienia, ale jak co roku czekam na maila z jego listą potrzeb. Jakoś się opierdala w tym roku.
//
Jeszcze nie ma grafiku!!! Szlag mnie trafi z niecierpliwości. W zeszłym miesiącu był już niemal w połowie, a teraz końcówka i jeszcze nic. Czyżby żona SWS bała się buntu na pokładzie? XD Nie no serio mógłby już być. Wczoraj miałem wolne, wiec jak go nie było to będzie dopiero w poniedziałek, bo w weekendy SWS takich rzeczy nie załatwia.
//
No to spadam do roboty. Weekend w pracy. Trzymajcie za mnie kciuki i zza bezpieczną jazdę.
Dobry wieczór;]
10 notes · View notes
myslodsiewniav · 2 years
Text
Papu
Jestem przemęczona i przepracowana. To znaczy jeszcze nie wróciłam do formy po chorobie, CHOCIAŻ zwolniłam w stosunku do maja i kwietnia. 
Przytłacza mnie ogrom obowiązków. Odczuwam to tak: mam pracę regularną, do tego mam przymus kontroli swojego jedzenia (aby wydawać mniej na jedzenie trzeba samemu gotować i zapewniać sobie dobre papu, by potem nie podjadać fastfoodów by nie tyć, bo zdrowie poleci), do tego po pracy konieczność a) gotowania, b) rozpakowania kolejnych pudeł, c) posprzątania/uporządkowania mieszkania by nie było bałaganu (przez to już jeden świetny pendrive zgubiłam), d) aranżacji ogródka na balkonie, bo to już ostatni dzwonek na sadzenie rzeczy, e) ogarniania poszukiwania pracy (dziennie rozsyłam 3 CV przynajmniej), f) ogarnianie leczenia, przygotowania się logistycznie do wyjazdów itp.
Czuję to trochę tak, że nie mam przestrzeni na relaks, bo po pracy mam kolejną pracę, która czeka i rzuca się w oczy gdzie tylko spojrzę.
Ech.
Mój chłopak lubi ustalac różne rzeczy po wyciszeniu przed snem, a ja wtedy jestem chyba przemęczona, przebodźcowana i już nic nie rejestruję. I tak właśnie przez to się wczoraj dogadaliśmy w sprawie jedzenia...
W tym tygodniu na wtorek-środę zrobiłam nam do pracy placki na serku wiejskim 3%, cukinii, marchewce i tartych batatach. Wyszły smacznie. W poniedziałek przygotowałam zestaw do wymieszania - granola, świeże owoce i skyr, ale dla mojego O. było to-to za mało słodkie (dla mnie poziom słodyczy był wystarczający, bo dodałam świeżego ananasa, a to owoc, który mnie zasładza zwykle - nie dodawałam więc erytrytolu bazując na własnych przyzwyczajeniach... i najwidoczniej przeliczyłam się). O. miał ochotę na coś słodkiego do pracy... więc zrobiłam na dni czwartek-piątek w pojemniczkach serniki - 4 biszkopty na spodzie, przestrzeń między nimi zalana owsianką (tj. płatki górskie i siemie lniane zagotowane razem), do lodówki. Na przestygniętą podstawę poszła masa sernikowa (mieszkanka sernikowa, 2 serki truskawkowe homogenizowane, mleko 0,5% i erytrytol), na to borówki amerykańskie (antyoksydanty). A potem położyłam gruuubą warstwę truskawek i zalałam wszystko truskawkową galaretką. Pyszne! Jakoś w jedzeniu i przygotowywaniu deserów z truskawek nie mam umiaru, ale myślę, że jedna porcja zawierała jakieś 400-500 kalorii. 
Palce lizać!
Obiady miał robić mój facet. Przynajmniej obiad na wtorek-środę był zakupiony zgodnie z jego rozporządzeniem - makrela, cytryna, czosnek itp. A na czwartek-piątek kupiłam w weekend mięso z indyka, mielone (to znaczy - staram się robić duże zakupy spożywcze raz w tygodniu, więc w sobotę, kiedy mój facet leczył spuchniętą, ranną nogę byłam na dużych zakupach i kupiłam różne produkty w myśl “dobra jakoś, na pewno wymyślimy co  tego zrobić” - uważam, że pomysł nadal dobry). 
I coś mi wczoraj z tego stresu nie pykło we łbie i jakoś spięłam się, że to znowu ja musze zrobić obiad. W stresie biegałam od komputera do kuchni, by zrobić... pulpety. Bo coś mi w głowie migało, że poprzedniego dnia przed snem mój facet robił checklistę i właśnie próbował coś ustalić... I chyba ustalił właśnie pulpety.
Gotowanie zajęło mi dużo czasu, bo miałam wczoraj zapieprz z projektami w robocie. Chciałam się wyrobić na powrót mojego chłopaka, tak by tylko po zakończeniu mojej pracy wstawić na ogień ryż. Ale niestety się nie wyrobiłam pomimo chęci, bo jednak priorytetem była praca. Wstawiłam naczynie żaroodporne do piekarnika dopiero na kwadrans przed jego powrotem do domu.
Przyszedł O., przywitał się, zastał mnie przy komputerze, podczas wymiany wiadomości na temat ticketów z innym zespołem (tj siedzibą-matką). Spinka wielka u mnie, bo nie chcę babola zrobić. A mój chłopak nagle dzieli się głośno, że taaaaaaki jest głodny, że przydałoby się coś do jedzenia zrobić, bo nie wytrzymię. Kurwica mnie strzeliła, bo ja kuźwa pracuję! Przecież nie rzucę wszystkiego w pizdu, bo on kończy robotę o 1h wcześniej niż ja! Wzięłam jego komentarz za przypierdolkę do tego, że obiadu nie ma (bo cały dzień się nakręcałam, że MUSZĘ zrobić pulpety, żeby miał co zjeść po pracy). xD Odwarknęłam mu, że obiad będzie później i że “nie mogę, pracuję” - on na luzaku mi odpowiada, że przecież wie, że będzie później, ale szkoda, że trzeba tyle czekać - a we mnie ciśnienie skoczyło, ale skupiłam się na pisaniu maila, bo praca miała priorytet, potem mu planowałam wygarnąć. xD Rzuciłam tylko wkurwiona “mam nadzieję, że będzie smakować!” - a on jakby ciosem raniony, osobiście urażony spojrzał na mnie wzrokiem kotka ze Shreka i pyta “nie ufasz mojej kuchni?”. I zapadła konsternacja... Bo nie wiedziałam o co mu chodzi... a on dalej patrzył się mnie tak jakoś urażony. Wyjaśniłam mu spokojnie, że pulpety się pieką, że może w międzyczasie ugotować ryż, zamiast do mnie mówić i że nie wiem o co mu chodzi obecnie z tą “jego kuchnią?”. A na to on, że “Jak to się pieką!? Przecież ja miałem robic obiady w tym tygodniu, abyś mogła spokojnie sobie pracować bez rozpraszaczy”.
xD xD XD
Podobno się tak nawet umówiliśmy wczoraj przed snem, że tak zrobimy xD 
Brawo ja. 
JA PIEROLE... 
Ale pulpety wyszły przepyszne! 
Zmiksowałam opakowanie baby szpinaku, oregano, pietruszki i kolendry (z mojej “grządki” balkonowej :D) z 4 ząbkami czosnku, dodałam 500g mielonego mięsa z indyka, sos sojowy, trochę kurkumy, dużo papryki wędzonej, 1 średnia marchewka starta na tarce na małych oczkach, 1 średniej wielkości pietruszka starta na najmniejszych oczkach tarki, 1/2 sporej cukinii tarta na wielkich oczkach tarki. I pieprz. Wszystko wymieszałam razem i uformowałam pulpety. 
Całość zalałam puszką krojonych pomidorów, dodałam do nich płatki chilii, krem balsamiczny, odrobinę bulionu,  sos sojowy i pieprz do smaku.
Było TAK CHOLERNIE pyszne! Mrrrrr! Palce lizać! 
Plus też taki, że użyłam resztek z lodówki (pół cukinii, ostatnią smutną pietruszkę) - nic nie zepsuło się. A jedzenia ku mojemu zaskoczeniu wyszło... na 3 dni. Więc mamy szamkę na dziś do odgrzania przed podróżą na Śląsk i na niedzielę - po powrocie ze Śląska.
Musiałam też po pracy zrobić porządek z 2kg truskawek, które kupiłam w środę - poprzebierałam je, spleśniałe wyrzuciłam, a pozostałe podzieliłam na dwie grupy: te twarde i ładne umyłam, pourywałam szypułki, poporcjowałam i zamroziłam. A te, które zmiękły, ale wciąż były ok użyłam do upieczenia ciasta. 
Ciasto eksperyment - kasza manna, mąka ze zmielonej soczewicy, serek bez tłuszczu, jajka, erytrytol itp. I do tego truskawki. Do części ciasta po prostu domiksowałam truskawki, a część wyłożyłam do formy i po prostu ułożyłam w niej truskawki. Ciasta obydwa pięknie rosły.... NAPRAWDĘ pięknie rosły. Ale potem siadły... Anyway - zjadliwe są, zabierzemy je na Śląsk dziś popołudniu. 
4 notes · View notes
chojraczek · 7 years
Text
Autumn Leaves - Rozdział Piąty
Przez następne trzy dni Harry zrozumiał, że krótka przejażdżka z Louisem była jak dotąd jedyną rzeczą, która dostarczyła mu rozrywki. Gdy w końcu poznał kogoś w swoim przedziale wiekowym, z kim mógłby się dogadać, jak zwykle musiał popisać się swoim brakiem kultury i prawdopodobnie zniechęcił do siebie starszego chłopaka. Przez te trzy dni, chociaż się z nim nie widział, ciągle myślał o tym, jak głupio się zachował. Było mu wstyd, ale mimo namów babci, że powinien się z nim chociaż witać, Harry jedynie kręcił swoją głową i całymi dniami przesiadywał w swoim pokoju na piętrze sam. Czasami tylko zdarzało mu się go dostrzec ze swojego okna w domku na drzewie, gdzie spędzał samotne wieczory. Jednak po tych trzech dniach ciszy z jego strony, Harry w końcu nie wytrzymał. Wczesnym popołudniem, gdy pomagał pielęgnować kwiaty w ogródku, a babcia kończyła piec swoje popisowe ciasto, nagle wstał i otrzepał swoje brudne dłonie z ziemi. - Zrobię sobie przerwę - oznajmił dziadkowi, który odpoczywał właśnie na ławce, robiąc sobie tym samym przerwę od pracy z powodu bolącego kręgosłupa. Wsadził dłonie w kieszenie swoich szortów i niepewnie ruszył w stronę posesji państwa Lancaster, chociaż nie był do końca pewien, co tak naprawdę zamierzał. Nie miał żadnych konkretnych planów, ale czuł, że właśnie powinien tak postąpić. Mógł nie zastać chłopaka w środku, był w końcu weekend i mógł on spędzać sobotnie popołudnie w towarzystwie przyjaciół, ale mimo to Harry chciał spróbować. Jego nogi same poprowadziły go do stajni, która była najbliżej. Zmarszczył swój nos na okropny zapach, jaki dotarł do jego nosa i wszedł niepewnie do środka przez dwuskrzydłowe drzwi, które były szeroko otwarte. - Eee... Dzień dobry? Louis? - zaptał niepewnie, rozglądając się po paskudnie wyglądającym, śmierdzącym, drewnianym budynku. Podłoga była pokryta sianem, a z boksów wychylały się głowy koni, które parskały na jego widok. Dostrzegł otwarty boks nieco dalej, czwarty od lewej, więc niewiele myśląc ruszył w tamtą stronę. - Jesteś piękna, jesteś cudowna. Wiesz to, prawda? Oczywiście, że wiesz. - dobiegł do niego pieszczotliwy głos Louisa. - Och, jak ja cię kocham. Chcesz moją marchewkę? Tylko nie... nie, nie całuj mnie tu! Harry zatrzymał się nagle i otworzył szerzej swoje oczy, gdy tylko dotarły do niego te słowa. - Śmierdzi ci z pyska! Zaraz po tym usłyszał głośne parsknięcie, więc mimowolnie odetchnął z ulgą i próbował powstrzymać rumieńce, właśnie napływające do jego twarzy. Nie wiedział, jak powinien się zachować, więc po chwili wahania zapukał do drzwi boksu i stanął w końcu w progu. Louis opierał się o ścianę i wyciągał swoją dłoń z pokrojoną marchewką ku zwierzęciu. Zwrócił swój zaskoczony wzrok na Harry'ego, gdy tylko go zauważył, a kąciki jego ust powędrowały w górę. - O, cześć. - Hej - odparł nieco zmieszany Harry i przygryzł wnętrze swojego policzka. - Przepraszam, że tak nachodzę, było otwarte... - Wiesz, myślę, że poważnie się naraziłeś za to i powinienem właśnie zadzwonić na policję - zażrtował Louis, kręcąc swoją głową. Wytarł mokre dłonie o swoje uda i wyszedł z boksu, zamykając drzwi. - Chcesz któregoś dosiąść? To była moja klacz, Ella. Jest jeszcze Ricky, Diamond, Hanoko... - Co? Ja? Nie, nawet nie umiem. - pokręcił swoją głową. - W imieniu babci chcę zaprosić cię na ciasto. Niechętnie wypowiedział te słowa z wypełniającym go po brzegi zażenowaniem. Który normalny nastolatek w tych czasach chciałby jeść ciasto u babci? - Naprawdę? Chętnie. - Louis zgodził się, nie widząc w tym najmniejszego problemu i wzruszył swoimi ramionami. - Teraz? - Myślę, że tak, właśnie je upiekła.. - Chyba znajdę chwilkę czasu. Kocham ciasto twojej babci. - Mojej? - Harry zmarszczył swoje brwi. - No cóż, jest... dobre. - Fantastyczne. Zawsze częstuje nimi mieszkańców, a na kiermaszu ciast daje niezły popis. Harry stał jeszcze dłuższy czas i przyglądał się, jak Louis wymienia wodę w wiadrach i czyści czapraki, nawet przez chwilę nie narzekając, że musiał zmusić się do takiego wysiłku, dźwigać te wszystkie, ciężkie rzeczy i wykonywać nawet najbardziej skomplikowane czynności. - Lubisz jeździć konno? - Kocham, ale niestety przez pracę nie mam zbyt wiele czasu. Zwykle przebywa tu stajenny, ale zajęcia prowadzi tutaj tylko w okresie od jesieni do późnej wiosny. - westchnął z rezygnacją. - Boję się, co tutaj będzie, gdy wyjadę. - Czy twój brat nie może się nimi zająć? - Zajmuje w tygodniu, gdy ja prowadzę sklep. Harry chciał zapytać, czym w takim razie zajmowali się jego rodzice, ale nie chciał być zbyt wścibski. Zamiast tego zacisnął swoje usta i poczekał na Louisa, stojąc niezręcznie na boku i gdy ten w końcu skończył odkładać wszystkie rzeczy na miejsce, niespecjalnie się przy tym spiesząc, razem z Harrym udał się w stronę domu jego dziadków. Szli w ciszy, przerywanej jedynie podmuchami wiatru, szelestem liści, szumem traw i owadów, ale cisza ta była zadziwiająco kojąca. Harry rzucał starszemu chłopakowi ukradkowe spojrzenia i nagle poczuł do niego szacunek za to, jak dojrzały i odpowiedzialny się wydawał. Zdał sobie również sprawę, że powinien wziąć z niego przykład i być milszy nie tylko dla niego, ale również dla babci, dziadka, swoich rodziców i sióstr, oraz reszty mieszkańców. Jedynym wyjątkiem mógłby być Adam. - Dzień dobry - Louis przywitał się uprzejmie, dostrzegłszy panią Branson na ganku, która właśnie dźwigała pokaźną donicę ze storczykami. Kobieta spojrzała w ich stronę i przywołała ich gestem głowy z małym uśmiechem, zanim zniknęła w środku. Chłopcy podążyli za nią, a Louis przepuścił Harry'ego pierwszego w drzwiach. - Idźcie umyć ręce, dziadek zaraz wróci z miasta - oznajmiła Judith, spiesząc się do salonu. - Chodź, tam jest łazienka. Ponownie w ciszy udali się do łazienki, aby umyć ręce, a podczas tego Harry przyglądał się jego smukłym palcom i złocistej opaleniźnie. W porównaniu z jego bladą skórą tworzyła niezwykły kontrast, dlatego stwierdził, że powinien więcej przebywać na słońcu. Zgodnie za namową babci, zajęli miejsce przy stole na ganku, skąd mieli idealny widok na rozciągające się w oddali pola. Harry siedział obok Louisa, przeglądając wiadomości w swoim telefonie, jakie dostał od swoich przyjaciół dzisiejszego poranka. Ściskało go w żołądku na wieść o nowej dziewczynie jego przyjaciela, którą udało mu się poderwać na imprezie zeszłego wieczoru. Gdyby tylko nie wyjechał na wieś, teraz to mogło spotkać jego. - Harry, odłóż telefon, proszę - poprosiła go babcia, nakładając każdemu po kawałku ciasta. Chłopak niechętnie podniósł wzrok znad ekranu smartfona i dostrzegł wpatrującego się w niego Louisa, który opierał policzek na dłoni. Zarumienił się i natychmiast odłożył urządzenie, spuszczając wzrok na swój talerz. - Gdy Harry był mniejszy, non stop piekłam ciasto jagodowe dla niego i dla Alice, jego siostry - rzekła kobieta uśmiechnięta, gdy wszyscy już zajadali się deserem. - Nawet na jego ósmych urodzinach go nie zabrakło. - Babciu... - Harry westchnął zawstydzony, niechętnie przeżuwając ciasto. Uważał całą sytuację za niezręczną, szczególnie, gdy babcia zawstydzała go przed Louisem opowieściami z jego dzieciństwa. - Ósme? - zaciekawił się Louis. - Ja to pamiętam. To było w czerwcu w „Gospodzie u Seana", prawda? Harry posłał mu zaskoczone spojrzenie. - Byłeś tam? - Tak. Niewiele pamiętam, ale byłem tam z rodzicami. Twoja babcia nas zaprosiła, tam poznałem Alice. Co się z nią teraz dzieje? - Wyjechała na studia w Cambridge, mądra dziewczyna - odezwał się dziadek dumnym głosem. Młodszy chłopak odsunął od siebie talerz, zostawiając tym samym niedojedzone ciasto, ale jedynym, co teraz krążyło po jego głowie, była myśl, że Louis znał go wcześniej. Próbował przywołać do swojej głowy wspomnienia ze swoich ósmych urodzin, ale naprawdę niewiele pamiętał. Niczego nie ułatwiała świadomość, że Louis znał również jego starszą siostrę, z którą teraz jego kontakty były bardzo ograniczone. Mieszkała poza rodzinnym miastem i przyjeżdżała tylko na święta, więc rozmawiał z nią tylko raz do roku. - Było naprawdę pyszne - skomentował posiłek Louis, gdy tylko skończył jeść. Przez pół godziny rozmawiał z dziadkami Harry'ego, zdając się dogadywać z nimi o wiele lepiej, niż sam Harry. Chłopak zrzucał to jednak na mentalność tutejszej wsi. - Tak, jak zwykle - dodał Harry, chcąc chwycić swój talerzyk, ale babcia go w tym wyręczyła. - Nie, ja posprzątam. Cieszę się, że wam smakowało. Harry odprowadził go do drzewa, na którym znajdowała się jego huśtawka. Oparł się ramieniem o pień drzewa, przyglądając się Louisowi, jakby czegoś oczekiwał, chociaż sam nie wiedział czego. - Bujasz się? - Louis uśmiechnął się i trącił dłonią sznurek od huśtawki. - No coś ty, za duży jestem. - No dobrze. No to co tu robisz? Masz jakieś fajne, ciekawe miejsca? - Ja... - Harry zawahał się, nie będąc pewien, czy mógłby powiedzieć Louisowi o swoim ulubionym miejscu. Jak na razie uważał, że był bardzo miły i godny zaufania, którym właśnie teraz zamierzał go obdarzyć. - Mam... mam domek na drzewie. Jest za tymi dwoma drzewami. Wskazał palcem ponad ramię Louisa na drewniany domek, a chłopak w odpowiedzi pokiwał swoją głową, spoglądając w tamtym kierunku. - Wiem, który to. Przebywasz tam? - ponownie zwrócił swój wzrok na Harrye'ego, oblizując swoje różowe usta. - Czasami... - Świetnie, no to co powiesz... co powiesz na małe spotkanie? Jest godzina... - wyciągnął swój telefon z kieszeni jeansów, aby zobaczyć, która była godzina. To była kolejna rzecz, która zaimponowała Harry'emu, jak i bardzo go zaskoczyła: ludzie tutaj posiadali smartfony! - Skoro jest piętnasta, co powiesz na to, abyśmy spotkali się za dziesięć godzin? Muszę jeszcze wyprowadzić konie na padok, skosić trawę i mam coś do załatwienia w mieście. - O pierwszej w nocy? - jęknął Harry. - Dziadkowie chodzą spać już o dziewiątej, a schody skrzypią tak, że nie wyjdę. Nie wypuszczą mnie. - Cóż, jak nie dotrzesz, to trudno - Louis wzruszył swoimi ramionami i wyciągnął do Harry'ego dłoń. - Do zobaczenia? Harry wpatrywał się przez chwilę w jego zadbane, mimo ciężkiej pracy, dłonie i przybił mu w końcu piątkę, już zaczynając obmyślać w głowie plan, jak wymknąć się z domu po zmroku. Wiedział, że nie było to łatwe, ale czego się nie robi dla przygody. - Do zobaczenia. *** O godzinie dwudziestej, gdy tylko Judith i Carl szykowali się do spania, Harry stanowczo zadecydował już, jak będzie wyglądała jego ucieczka z domu dziadków. Od kilku godzin chodził podenerwowany, obawiając się, że to nie wyjdzie i zostanie przyłapany na gorącym uczynku, a Louis będzie się z niego śmiał. Nigdy jednak nie czuł potrzeby, aby wymykać się w nocy z domu, bo zazwyczaj informował o tym rodziców, że wychodzi i nie wie, kiedy wróci. Gdy tylko wybiła godzina dwunasta pięćdziesiąt, nastał czas wcielenia swojego planu w życie. Przekręcił zamek w drzwiach od swojego pokoju, na wszelki wypadek wepchnął pod kołdrę ubrania i starą, sflaczałą piłkę do nogi i zgasił światło, aby stwarzać pozory, że smacznie spał. Następnie narzucił szarą bluzę z kapturem na swój podkoszulek od pidżamy, żałożył na stopy trampki i uchylił okno, wyglądając przez nie na zewnątrz. Wychylał się za nie już kilka razy dzisiejszego dnia, aby upewnić się, że był w stanie wyjść przez dach, ale gdy tylko nadeszła ta ostateczna chwila, nabrał pewnych wątpliwości. Po chwili wahania wreszcie przecisnął się przez ramę okna i znalazłszy się na dachu, na drżących nogach zaczął zsuwać się w dół prosto do rynny. Czekała tam na niego drewniana drabina, którą podsunął sobie tutaj, gdy dopiero się ściemniało, a dziadek już udał się do domu na kolację. Był wtedy święcie przekonany, że nikt nie zauważy drabiny, która służyć mu miała za pomoc w ucieczce. - Dasz radę, Harry, dasz radę to zrobić - wyszeptał do samego siebie, aby dodać sobie otuchy, stawiając stopy na samym szczycie drabiny. Złapał ją po obu stronach i gdy upewnił się, że była mocno przytwierdzona do dachu, zaczął schodzić powoli i ostrożnie, szczebel po szczeblu, a gdy znajdował się już na wysokości trzech stóp, uśmiechnął się zwycięsko, pewien, że mu się udało. Jednak to właśnie wtedy przydługie spodnie od pidżamy zaplątały się o jego stopę i zanim mógł zareagować, odsunął się po szczeblu drabiny, lądując pośladkami na twardej trawie. - Kurwa mać! Zakrył swoje usta dłonią, gdy tylko przekleństwo wyszło z jego ust, mając nadzieję, że nie powiedział tego aż tak głośno. Szybko wstał z ziemi i kulejąc, cały obolały i brudny od ziemi, zaczął biec w stronę domku na drzewie. Wdrapał się po drabinie i jakby tego było mało, gdy tylko dotarł na sam szczyt domku, w jego dłoń wbiła się drzazga. Skulił się pod ścianą, próbując dostrzec coś w ciemności. Przeklął siebie w duchu za to, że zapomniał zabrać ze sobą telefonu lub chociaż latarki, ale był zbyt przejęty ucieczką, aby o tym myśleć. Musiał zatem czekać na Louisa nieskończenie długo, nie wiedząc nawet, która była godzina. Dlaczego on się w ogóle zgodził, aby spotkać się z nim w środku nocy na domku na drzewie? Niecałe piętnaście minut później usłyszał, jak ktoś wspinał się po drabinie, więc usiadł po turecku i poprawił swoje włosy, a jego serce zabiło szybciej. Już za chwilę z klapy w podłodze wyłoniła się głowa Louisa. - Hej - rzekł cicho Harry, bezwstydnie się na niego gapiąc. Louis skinął do niego głową, lekko się krzywiąc i dopiero po chwili wszedł do domku cały, przytrzymując dłońmi swój ogromny brzuch, schowany pod granatową bluzą. - Jesteś w ciąży? - Głupi jesteś - parsknął, kręcąc swoją głową i w tym samym momencie wyciągnął spod bluzy dwie butelki piwa. - Musiałem to tutaj jakoś przytachać, żeby twoi dziadkowie nie zobaczyli ani moi rodzice. - Dziadkowie śpią, a ty... ty masz już osiemnaście lat... Jego wzrok utkwiony był w butelce, którą właśnie podał mu Louis. Nie potrafił uwierzyć w to, że chłopak właśnie ją tutaj przyniósł, chociaż jeszcze parę dni wcześniej nie chciał sprzedać mu jej w sklepie. - Mam ci może pokazać dowód? - Nie, teraz nie działam służbowo. - Służbowo? Jesteś sprzedawcą. Obaj chłopcy zaśmiali się cicho na komentarz Harry'ego. Chłopak podciągnął kolana do klatki piersiowej i naciągnął rękawy grubej bluzy na nadgarstki, po czym przycisnął do ust szyjkę butelki, rozkoszując się smakiem swojego ulubionego piwa. - Zimno jest. - Tak - zgodził się, rzucając Louisowi krótkie spojrzenie. - Dzięki. - Nie ma sprawy, ale... nie mów nikomu, jeśli twoja babcia się dowie, znienawidzi mnie! - Nie powiem. Mały uśmiech rozciągnął się na twarzy Harry'ego. - Przepraszam, że wcześniej byłem taki niemiły dla ciebie. Rodzice wysłali mnie na wieś, głównie mama, bo uważa, że jestem okropnym i trudnym nastolatkiem, który potrzebuje odseparowania. - Jest aż tak źle? - brwi Louisa uniosły się w górę. - No... Może tylko czasami. Mam młodszą siostrę, bardzo mnie irytuje i kilka razy zdarzyło mi się zostawić ją samą w środku miasta, aby zrobić na złość rodzicom... - wyznał niechętnie, krzywiąc się na samo wspomnienie. - Gdy raz w życiu wróciłem do domu pijany, dwa miesiące temu, akurat przyłapała mnie na tym matka i było bardzo źle. Mówi, że nie radzi sobie ze mną. Louis milczał, wyglądając na głęboko zamyślonego, gdy przypatrywał się etykiecie na butelce, którą trzymał. - Oczywiście wiem, że to wszystko było złe - kontynuował, czując nagle ogromne poczucie winy za to wszystko, do czego właśnie się przyznał. - Przepraszałem wielokrotnie, ale te moje wybryki chyba przeważyły na decyzji mamy. Tata twierdził, że się nie miesza, ale że wyjdzie mi to na dobre. - Wiesz - zaczął Louis, marszcząc lekko swoje brwi. - Może mają racje. Starszy chłopak rozejrzał się po ścianach domku, a jego spojrzenie zatrzymało się na drewnianej skrzynce w rogu pomieszczenia. - Trzymasz tam coś ciekawego? - Um... - Harry powiódł za nim spojrzeniem. - Jakieś stare zabawki, nie pamiętam. Nie zaglądałem tam długo. Zestresowany zacisnął palce na butelce i syknął cicho, gdy tylko drzazga w jego dłoni dała o sobie znać. Przełożył naczynie do drugiej ręki i zaczął przyglądać się bolesnemu ukłuciu. - Co jest? - Louis zbliżył się do niego, zapewnie zauważywszy grymas na twarzy chłopaka. - Nic takiego, to tylko drzazga - Harry wyznał zmieszany. Mimo tak drobnego podrażnienia, czuł, że wywołało ono drobną opuchliznę. - Jest zbyt ciemno, nie zobaczymy nic. - Daj, może ja coś zobaczę? - Louis wyciągnął do niego swoją dłoń. Harry przypatrywał jej się krótką chwilę, po czym ujął ją bardzo delikatnie. Nie był nawet w stanie opisać uczucia, jakie mu wtedy towarzyszyło - gdy tylko poczuł jego ciepłą i miękką skórę, zadrżał, a jego serce zaczęło bić szybciej. Starał się sobie wmówić, że to była tylko jego ręka, ręka Louisa, i nie powinien reagować w ten sposób. Harry nawet nie był pewien, czy go lubił, nawet jeśli był bardzo sympatyczny. Louis przyglądał się jego dłoni bardzo uważnie i wyciągnął ją w stronę okna domku, aby wychwycić światło księżyca. Wyglądał na skupionego, gdy paznokciami próbował wyciągnąć drzazgę wielkości ziarenka maku z dłoni Harry'ego, co tylko utwierdziło młodszego chłopaka w tym, że niewątpliwie go lubił. Tak, Harry go lubił. - Wiesz, jesteś inny niż twój brat - odezwał się cicho, aby nie utrudnić mu tej czynności. Gdy tak obserwował jego twarz, skąpaną w świetle księżyca, nie myślał nawet o bólu. Co więcej, przyznał sam przed sobą bardzo cicho, że chyba lubił go obserwować. Był interesujący. - No wiesz, jesteś miły. - Jestem po prostu starszy i mądrzejszy. Kąciki ust Harry'ego drgnęły, ale już po chwili opadły w dół. Poczuł małe ukłucie, gdy tylko Louis pozbył się drzazgi i zacisnął swoją dłoń. Chwycił z powrotem w dłonie butelkę, aby uśmierzyć ból łykiem piwa, a Louis zajął swoje poprzednie miejsce naprzeciwko niego. Ledwo mieścili się w domku we dwójkę, ale żadnemu z nich zdawało się to nie przeszkadzać. - Dzięki, chyba bym umarł bez ciebie. W ogóle głupio wyszło z tym wszystkim... - wyprostował się i odchrząknął, po czym wyciągnął do Louisa wyciągniętą dłoń. - Jestem Harry. Słowa Harry'ego chyba wywarły na Louisie ogromne wrażenie. Najpierw spoglądał na Harry'ego jak na kosmitę, ale kiedy dotarło do niego, o co tak naprawdę mu chodziło, zacisnął swoje usta, układające się w uśmiech i uścisnął jego dłoń. - A ja Louis. Ale nie myśl sobie, że to się powtórzy. Nigdy nie sprzedam ci alkoholu w moim sklepie. - Jak sobie chcesz - Harry potrząsnął swoją głową uśmiechnięty. - Ale mam tutaj kolegę, który mógłby przemycać dla mnie piwo w środku nocy, gdy tylko go o to poproszę. - Wiesz, źle cię oceniłem. Naprawdę wierzyłem tym wszystkim osobom, w tym Adamowi. Nie uważasz się wcale za lepszego od nas. Rozumiem cię, też bym się wkurzył, gdyby rodzice zrobili coś wbrew mojej woli. Rumieńce ponownie zalały policzki Harry'ego, ponieważ Louis miał po części rację. Teraz był już jednak pewien, że to już nigdy więcej się nie powtórzy. Louis zmienił cały jego światopogląd w zaledwie jeden dzień, uchodząc za zwyczajnego nastolatka, takiego jakim był on sam. Dodatkowo chłopak okazał mu zrozumienie i nie pouczał go jak jego rodzice. Odnalazł z nim wspólny język i był pewien, że mógłby się z nim zaprzyjaźnić. Był również pewien, że chociaż się nie zapowiadało, to lato miało przynieść jeszcze wiele, niezapomnianych przygód, których nie zapomni do końca swojego życia. - Nie pamiętam cię na moich urodzinach. - A ja ciebie pamiętam - kolejny uśmiech rozjaśnił twarz Louisa. Palcami odgarnął grzywkę na bok, odstawił na ziemię pustą już butelkę i położył dłonie na swoich udach. - Taki mały, lokaty chłopiec, który płakał, bo był za młody i za niski, aby wejść na kolejkę górską. - Ty naprawdę tam byłeś - Harry wyszeptał z niedowierzaniem. - Byłem tam. Zawsze tu byłem, mieszkam tu od urodzenia. Po prostu ty mnie nie pamiętasz. - Louis wzruszył swoimi ramionami, ale wypowiedział te słowa bez żadnego żalu. Harry przycisnął mocniej kolana do klatki piersiowej i zaczął zastanawiać się, dlaczego Louis pamiętał jego, ale on nie pamiętał Louisa. Jak mógł zapomnieć tak istotnej rzeczy, jego obecności, widoku jego błękitnych oczu i jego imienia, skoro mieszkał tuż obok, a Harry przez te wszystkie, dziecięce lata spędzał każde lato u dziadków. Planował zapytać o to babcię, gdy wybiorą się jutro na wspólne zakupy, ale nie spodziewał się uzyskania satysfakcjonującej odpowiedzi. Chciał jednak dociec, co sprawiło, że poznał Louisa dopiero teraz.
2 notes · View notes
blogsantamuerte · 7 years
Text
*
Stała pod drzewem na jakimś pustkowiu. Dookoła widniała tylko zieleń trawy, błękit nieba i ...cisza. Cisza ciężka, smutna, samotna....bolesna.
Patrzyła w dal zamyślona, skupiona, wstrzymując oddech aby nasłuchiwać, tęskniąca..... czekająca....
Powoli opuściła głowę głęboko wzdychając. Wbiła wzrok w czarną ziemię pod swoimi butami.... Zacisnęła powieki i przygryzła wargę powstrzymując łzy . ” Czego ty właściwie oczekiwałaś?”  zapytała samą siebie w myślach....
Odrzuciła lekko głowę do tyłu i potrząsnęła nią , jakby chciała odgonić złe myśl. Otarła szybko policzki wierzchem dłoni i powiedziała na głos “ Ja sobie tu jeszcze chwilę poczekam”....Oparła się o drzewo i zapatrzona w dal wstrzymała oddech....nasłuchuje, wyczekuje....
To niemal bajka, a jednak jakże realna....Mistrz (tak będę go nazywała) ,  suka i Pani.(Tak będę nazywała ją ).
**
Nuda....każdy kolejny dzień przypomina poprzedni...Nikt nie dzwoni,nikt nie przychodzi...Zbliża się jedyny wolny weekend...brak perspektyw.
Może tym razem odwiedzę stare śmieci, miejsca w których bywałam i miałam znajomych....Tak , to dobry pomysł , tym bardziej że innych perspektyw brak.
Jeszcze tylko włączę laptopa....
...Wielu miejsc już nie ma ,  ale cierpliwie szukam dalej....nie mam ochoty kolejnego weekendu spędzać sama tęskniąc za czyjąkolwiek obecnością. 
Jest lato, półmrok, parno....Idę w swojej małej czarnej deptakiem, i nagle zauważam go kątem oka. Spuszczam wzrok mijając go, w myślach kłębi mi się pytanie “Gdzie to ja miałam iść...?” 
I nagle mimowolnie odwracam się i mierzę go łapczywie wzrokiem....
Nagle mój wzrok zatrzymuje się na jego wpatrzonych we mnie oczach. Czuję się przyłapana jak małe dziecko na jedzeniu czekolady . Oblewa mnie rumieniec i spuszczając gwałtownie wzrok mówię nieśmiało “Cześć. Czy my się przypadkiem nie znamy ?”
Uśmiechnął  się wesoło i powiedział -“Miałem zapytać o to samo “ Wpatrywałam się w niego nieświadomie...śledziłam ruch jego warg i syciłam się jego głosem. To było niesamowite. Nie potrafiłam oderwać od niego oczu . Syciłam każdy fragment swojej duszy jego głosem....sama nie mogłam uwierzyć, jak to możliwe....Nie znałam go, to pewne. Takiego człowieka nie da się zapomnieć . Byłam jak zahipnotyzowana...
- Może podać Ci wodę ? Dobrze się czujesz? - usłyszałam jego hipnotyzujący, anielski głos....dotyk jego dłoni na moim czole....Poczułam mrowienie w dole brzucha i nierówny rytm serca. Oddech stał się przyspieszony...-”Co się dzieje?”- myślałam - “ Co się ze mną do cholery dzieje ?”
Byłam podniecona i przerażona jednocześnie. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się coś takiego....obcy facet, może być kimkolwiek....a ja niemal padam do jego nóg. Kim on jest? Co ze mną zrobił ? I jak?
Czuję , że tracę władzę w nogach...chyba zasłabłam. Ale on jest przy mnie. Jak anioł stróż. Sadza mnie delikatnie na piasku i sam siada obok. 
- Wszystko ok? Przestraszyłaś mnie . 
Siedzi obok poważny i patrzy na mnie w ten tajemniczy, niewyjaśniony sposób. Tak bardzo chciałabym go teraz dotknąć, poczuć ciepło jego skóry, jej gładkość, jej realność.....On tu jest...ze mną...Tak bardzo chcę jego obecności...tak bardzo pragnę jego bliskości...
Biorę głęboki oddech i mówię - “Dziękuję i przepraszam, słabo się poczułam...to ze zmęczenia.
-Oprzyj głowę i popatrz w górę - mówi wesoło- Za Tobą jest ławka, oprzyj głowę . Popatrz w niebo - mówi ciszej i sam opiera głowę o ławkę siedząc ze mną ramię w ramię. Odchylam głowę i widzę nad sobą granatowe niebo usłane złoto srebrnymi gwiazdami. Wyciągnął przed siebie rękę i mówiąc szeptem pokazywał mi palcem...- Zobacz, to mały wóz, a to duży....to Wielka niedżwiedzica....- odwrócił głowę w moją stronę i przyglądał mi się . Czułam jego wzrok na swoim policzku, szyi, ramieniu, piersi....Odwróciłam głowę w jego stronę i śledziłam jego wzrok....Patrzył na mnie inaczej, niemal go czułam na skórze, czułam dreszcz...Zupełnie jak we śnie, nieświadomie, nieprzytomnie wyciągnęłam dłoń i dotknęłam jego policzka....położyłam ja na jego policzku i pogładziłam patrząc wprost w  jego zaskoczone oczy. Patrzyłam mu w oczy i czułam jak serce coraz bardziej mi wali. Oddech stał się krótki i urywany, głos drżał...w głowie miałam tylko jedną myśl...- Chcę żeby mnie dotknął. Pragnę jego dotyku. Niczego więcej nie chcę “.
Zauważył to, wyczuł...na pewno. Nagle wstał i powiedział _ “Przepraszam, muszę już uciekać . Jutro wcześnie wstaję . 
Ale jeśli będziesz chciała kiedyś pooglądać gwiazdy to polecam się “-uśmiechnął się wesoło i machając ręką dość szybko oddalił się za róg ulicy Ciepłej i zniknął w mroku......
9 notes · View notes
madaboutyoumatt · 5 years
Text
Josh
Dla Josha telewizor nie miał większego znaczenia aktualnie. Jasne, byłoby wygodniej jakby się pojawił, ale na poprzedniej stancji nie posiadał go, w swoim starym pokoju tez nie, i zwyczajnie nie widział potrzeby w kupieniu jakiegoś już teraz. Jeśli Matt go potrzebował, to ten mógłby go kupić bardziej pod niego niż siebie, ale jeśli ten chciał zarobić i zakupić go we własnym zakresie? Co wcale nie oznaczało, ze nie ściśnie go później na myśl o tym, ze jego studiujący i ciężko pracujący chłopak ma wydać pieniądze na coś drogiego, tylko dlatego, ze to była jego męska duma (jakby Josha męska duma nie wpływała w ogóle na jego decyzje).
Jednak na razie cieszył się tym co miał – swojego chłopaka obok siebie, odkładając na bok telewizor czy swój wyjazd do ostatniego momentu, kiedy był w sklepie po pracy, robiąc zakupy odruchowo dla nich na weekend, zanim niemalże przy kasie nie wpadł na to, ze w sumie niepotrzebnie. Podstawowe rzeczy i tak kupił, aby Cam nie narzekała na brak mleka do kawy, jeśli faktycznie wpadnie na oblewanie mieszkania (po raz chyba setny, ale każdy powodów dobry, prawda?), no i żeby Matt miał co jeść na śniadanie.
- Jestem w sklepie. Czegoś potrzebujesz poza mlekiem, bułkami, parówkami, cukrem i płatkami? A, i pamiętasz te kanapki co robiłeś je na wyjazd do Zoo? Te z mozarellą i pomidorem. Co do nich dawałeś jeszcze? – zadzwonił do swojego chłopaka, stojąc przed półkami. Względnie pamiętając czego im brakowało, ale przez ostatnie dni nie miał głowy sprawdzać i robić jakiejś konkretnej listy, więc teraz stał jak idiota, bez dalszego pomysłu na zakup. Nie mieli tez rano możliwości niczego ustalić, bo Josh zerwał się zdecydowanie za wcześnie jak na standardy Małego, więc wymienili jedynie buziaka porannego, i jednego już nie było, a drugi wrócił do spania. W przeciągu dnia mieli parę smsów, bo chociaż większość sobie wyjaśnili, tak atmosfery nie da się do końca oczyścić w jeden dzień. I mogłoby być o wiele bardziej niezręcznie, gdyby kolega nie zdenerwował Josha w pracy, na co ten od razu musiał się pożalić do Małego. Oczywiście tuz po tym jak wyjaśnił sprawę z kolegą, po to, aby się wygadać i spuścić z siebie nieco ciśnienie.
Do domu wrócił chwilę po 18, bo w czwartki wieczorem miał jeszcze trening.
- Hej – przywitał się z nim, od razu idąc do sypialni po swoje dresy i koszulkę. Ubrany w wyjściowe ubrania z pracy, ale czuć było, ze śmierdział potem. – Zapomniałem żelu pod prysznic, daj mi chwilę – pocieszało go tylko to, ze mógł tłuc się w samochodzie śmierdzący, a nie w komunikacji miejskiej. – Rozpakujesz zakupy? – kiedy to mówił już szedł pod prysznic, czując się jakby miał na sobie jakąś skorupę, do której przylepia się warstwa brudu. Nienawidził tego uczucia, chociaż był w stanie je przełknąć jak mężczyzna. Dopiero jak wyszedł, poszedł przywitać się z Małym porządnie, odruchowo przytulając się do jego pleców i wychylając głowę po buziaka, co było niewygodne, ale powiedz to jemu, jak się przykleił.
- Cześć – przywitał się znowu, wsuwając mu dłonie pod koszulkę, przeszkadzając w włożeniu ostatniego produktu – bułek – do chlebaka. – Jak było dzisiaj na uczelni?
0 notes
starkholmaks · 7 years
Text
(YAOI FNAF) Drogi nauczycielu - rozdział 3
Ten tekst urywa się w połowie, ponieważ tumblr służy mi tylko za reklamę. Jeżeli was zainteresowałam, dokończenie możecie znaleźć na moim blogu:
yaoi-my-revolution.blogspot.com
***
– Plush, jeszcze nie śpisz? – Spring wszedł do pokoju młodszego brata, widząc, że u niego wciąż pali się światło. Gdy tylko uchylił drzwi, młody jak oparzony zamknął laptop i pospiesznie wstał z fotela.
– Kładę się już przecież. Daj spokój, nie mam pięciu lat, żebyś wciąż musiał mnie w tym temacie kontrolować – prychnął, zrzucając z łóżka na podłogę plecak i sterty książek, tym samym robiąc sobie miejsce do spania. Nie zawracając sobie głowy przebieraniem, po prostu zdjął koszulkę i wskoczył pod kołdrę.
– Tylko pytam, bo już prawie druga w nocy, a mówiłeś mi, że jutro masz te korki. Nie wstaniesz, dzieciaku. – Fizyk usiadł na brzegu łóżka, zerkając na obróconego do niego plecami, brata.
– Wstanę, serio. Moja sprawa o której się kładę – burknął. – A ty czemu jeszcze nie śpisz?
– Nie do końca twoja, bo wciąż jesteś niepełnoletni, a ja za ciebie odpowiadam – westchnął ciężko, nawet nie próbując mu robić przydługich, bezsensownych wykładów. Młody nie będzie ich słuchał. Jak zechce, to sam zrozumie. – Miałem robotę ze szkoły, chciałem ją szybko skończyć, żeby mieć wolny weekend i spędzić z tobą trochę czasu.
– Słodko. – Spring mógłby przysiąc, że Plush w tym momencie wywrócił oczami. – Idź już, chcę spać.
– Ta… – Nauczyciel wstał z materaca. – Jeżeli coś złego się dzieje, to mi powiedz, pomogę ci. Wiesz o tym, tak? – zapytał dla pewności. Zachowanie młodszego wydawało mu się dziwne.
– Wiem. Nic się nie dzieje, nie masz co się martwić. Dobranoc. – Nastolatek zakrył się cały kołdrą, dając tym samym znać, że nie ma chęci na rozmowy.
– Dobranoc – odpowiedział mu mężczyzna, po chwili zwlekania decydując się nie drążyć tematu i wyjść z pokoju, uprzednio gasząc światło.
  Młody trzy razy sprawdzał adres zapisany na małej karteczce, nim w końcu odważył się wcisnąć dzwonek do drzwi.
Nie ukrywał, że widmo nadciągających korków wywoływało u niego nieciekawe sensacje żołądkowe. O ile w szkole czuł się względnie bezpiecznie, bo wokół niego zawsze było pełno ludzi i mógł liczyć, że przynajmniej jedna osoba z tłumu zareaguje, jeżeli zadzieje mu się jakaś krzywda, o tyle prywatne spotkanie w domu Nightmare’a miało się odbyć sam na sam z nauczycielem, który, bądź co bądź, potrafił go przerazić.
Miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi, kiedy usłyszał przekręcany od wewnątrz klucz. Sekundę później drzwi otworzyły się na oścież, a w progu stanął nie kto inny, jak sam matematyk.
– Dzi-dzień dobry… – Uczeń przywitał się grzecznie, zmuszając przy tym do lekkiego uśmiechu.
Mężczyzna nie odpowiedział, tylko odsunął się nieco, wpuszczając go do środka.
Nikłe nadzieje Plushtrapa, że domowa atmosfera pomoże mu się rozluźnić, prysły zaraz po wejściu do salonu. Wnętrze miało tak surowy charakter, jak jego właściciel i to do tego stopnia, że dzieciak zwyczajnie bał się usiąść na białej, skórzanej kanapie, żeby przypadkiem jej nie zabrudzić.
W pomieszczeniu przeważały zimne barwy, na domiar złego Nightmare był typem, który szafki ze szklanymi drzwiczkami trzymał chyba tylko po to, żeby jakoś zająć ogromną przestrzeń, bo chłopak niczego w nich nie dostrzegł. Żadnej kolekcji szkieł, żadnych poupychanych pierdółek… nawet kurz znudził się panującą na półkach pustką i omijał je szerokim łukiem.
Przez głowę Plusha przemknęła myśl, że może zamiast do czyjegoś mieszkania, trafił do meblowego, bo tylko tym określeniem potrafił opisać to miejsce. Było zbyt perfekcyjnie. A sądził, że jego brat to pedant.
– Siadaj – usłyszał za sobą niski głos mężczyzny. Trochę niepewnie zajął wskazane na sofie miejsce, torbę z rzeczami odkładając na podłogę tuż obok niej. Nightmare usiadł w fotelu naprzeciwko niego, po drugiej stronie szklanego stolika. – Z czym masz największy problem? – zapytał, w międzyczasie wyjmując z kieszeni paczkę fajek i odpalając jedną. Niemal wszystkie okna były pootwierane, więc uczeń w żaden sposób nie przeszkadzał wydobywający się z niej dym.
Słysząc pytanie, wyjął z torby książkę i wskazał w niej tematy oraz zagadnienia, z którymi sobie nie radził. Przed lekcją solidnie się przygotował, musiał pokazać, że mu zależy.
– Na początek chciałbym się skupić na tych dwóch tematach. Tutaj nie mam pojęcia na jakiej zasadzie z tego wyciąga się to, – wskazał palcem odpowiedni fragment – a tu nie wiem kiedy używać którego wzoru.
– Mhm. – Nauczyciel pokiwał głową, w międzyczasie strzepując popiół z papierosa do kryształowej popielniczki. – Nie jesteś pełnoletni, co nie? – zapytał nagle, kompletnie ignorując to, co młody przed chwilą do niego mówił.
– Co? Nie, mam szesnaście lat… – odparł uczeń z lekkim zdziwieniem. – Czemu pan pyta?
Odpowiedzi znowu nie dostał. Matematyk po prostu wstał i wyszedł z salonu.
No co do chuja? Co ten koleś odwalał? A jak wyszedł po jakiś nóż, żeby go tu zadźgać? Zdecydowanie wyglądał jak psychol z pierwszego lepszego horroru, więc blondyn nawet by się nie zdziwił, gdyby wrócił do niego z tasakiem.
Ku jego zaskoczeniu, gdy Nightmare znów pojawił się w pokoju, nie miał przy sobie nic ostrego. Zamiast tego postawił przed nim szklankę z jakimś sokiem, a obok pudełko czekoladek.
Plush uniósł brwi ze zdziwieniem. Takiego gestu by się po swoim nauczycielu nie spodziewał.
– Em… dziękuję? – Z grzeczności wziął sobie jedną czekoladkę.
Od razu po przegryzieniu jej wyczuł alkohol, ale, o dziwo, nie psuł on smaku jak w wypadku większości tanich słodyczy z dodatkiem trunku. Wręcz przeciwnie, nastolatek z ręką na sercu śmiało mógł stwierdzić, że to jedne z lepszych słodkości, jakie próbował.
A po pierwszej czekoladce przyszedł czas na drugą; a potem na trzecią i czwartą.
Kilka minut później młodzik sięgał już do opakowania zupełnie bezwiednie, wsłuchany w głos tłumaczącego mu temat, nauczyciela. Przecież czymś takim się nie upije, to czemu miałby sobie żałować, prawda?
 ***
 – Wpadniesz jutro? – zapytał Mangle, zbierając ze stolika swoją wygniecioną koszulę i spodnie. Zaplecze w gabinecie od biologii nie było duże, ale lepsze to niż nic.
– Nie mogę, mam trening. Chyba, że wieczorem do twojego mieszkania. – Rudy wzruszył ramionami i zapiął spodnie. Uwielbiał takie spontaniczne zaproszenia na seks.
Tu sobie wychodzi, jakby nigdy nic, z chłopakami, a nagle dostaje od swojego miśka dwuznacznego SMS-a, z którego wywnioskował, że psorek czeka na niego w klasie.
Sobota rano i od razu zaruchał, najlepsze zaczęcie weekendu świata!
Szkoda tylko, że już musieli się zbierać, bo za godzinę Mangle miał umówione z uczniami poprawki sprawdzianów.
Czasami Foxy’ego lekko irytowała ta skrajność między ich pozycjami. Jeden z nich był nauczycielem, ciągle pracował, nie mogli zbyt często razem wychodzić, no bo jakby ktoś ich przyłapał to kaplica, więc spotykali się przeważnie w domu starszego z nich, czasem w szkole… Po prostu się z tym kryli. Chłopaka powoli zaczynała taka sytuacja denerwować. Poza tym nie mógł mieć stuprocentowej pewności, że facet zwyczajnie go nie oszukuje i nie ukrywa przed nim innych partnerów.
Bardziej przypominało to seks-przyjaciół, niż prawdziwy związek, na który Foxy skrycie liczył.
– No to do zobaczenia. – Mangle uśmiechnął się i pocałował krótko swojego kochanka w usta. Zaraz po tym wrócił do ogarniania swojej garderoby. Musiał jakoś wyglądać nim przyjdą uczniowie.
Rudy wziął z podłogi swoją torbę, rzucił do niego krótkie „cześć”, wychodząc z zaplecza, otworzył drzwi klasy… i mało brakowało, a zaliczyłby glebę.
Tuż przed nim stał ten pieprzony jełop, Bonnie. Jego mina wyrażała więcej, niż paczka Raffaello. Gość musiał wszystko słyszeć… a może nawet widzieć.
Foxy błyskawicznie popchnął go w tył, wyskoczył z gabinetu i trzasnął za sobą drzwiami, żeby Mangle przypadkiem nie zauważył tej ameby. Jego kochanek miał dość własnych spraw na głowie, takie zmartwienia nie były mu potrzebne.
– Co ty tutaj robisz?! – wysyczał przez zaciśnięte zęby, przypierając Bonnie’ego do ściany. Chłopak nawet mu się nie stawiał, widać był zbyt zszokowany.
– Nie mów… nie mów, że ty i… TY JESTEŚ GE...?! – zaczął, ale gdy tylko podniósł głos, ręka Foxy’ego błyskawicznie wylądowała na jego buzi.
– Stul japę, pojebie – warknął agresywnie. – Nic nie widziałeś, jasne? – Odczekał chwilę, po czym ostrożnie zabrał dłoń z jego ust.
– Jak nie widziałem, jak widziałem? Stary, pochrzaniło cię do reszty? – Na szczęście jego rywal zrozumiał aluzję i postanowił współpracować, bo zszedł z tonu i starał się mówić szeptem.
Na wszelki wypadek Foxy odciągnął go jeszcze trochę dalej, aż pod jedną z pustych klas, gdzie na pewno nikt ich nie usłyszy.
– Słuchaj, to jest moja sprawa, a tobie nic do tego. Trzymasz śliczne usteczka zamknięte, bo inaczej się policzymy. – Rudy założył ręce na piersi i zmarszczył brwi, patrząc spod byka na chłopaka.
– Foxy… ja pierdolę… – Bonnie złapał się za głowę, przy okazji przeczesując palcami fioletowe kosmyki. – Ale co, on cię zmusza, ty jego, czy jak to jest?
– No kurwa, masz mnie. Mangle od roku przekupuje mnie markowymi pomarańczami z przeceny, żebym wkładał swojego szanownego fiuta w jego spragnioną doznań dupę. – Rudy pomasował palcami skroń. – To zwykły związek, idioto! Żadnego „oceny za seks”, czy coś w tym guście – prychnął z irytacją. Bonnie otworzył usta z zamiarem kategorycznego podważenia jego słów, ale jak się mocniej zastanowił, to doszedł do wniosku, że chłopak raczej go nie okłamywał. Foxy od pierwszej klasy jechał z tego przedmiotu na samych dwójach, nie było szans, żeby Mangle dawał mu jakieś ekstra ocenki za stosunek. – Nie wierzę, że to akurat ty się dowiedziałeś… Obiecaj, że będziesz cicho.
– A niby czemu mam być, co? – Jego rywal oparł się plecami o ścianę.
– Słuchaj… ja wiem, że się nie dogadujemy. Nawet nie to, że nie chcę, ja po prostu NIE UMIEM się z tobą pogodzić. Ale serio, postaw się w mojej sytuacji. Wyobraź sobie, że zakochujesz się w nauczycielce, jakiejś mega ładnej, cycatej niuni, niewiele starszej od ciebie, ona to odwzajemnia, uprawiacie dziki seks w szkole, a tu nagle jakiś debil się o tym dowiaduje i rozgaduje to komu tylko się da.
– Nie za fajnie… – przyznał Bonnie. – Nawet ja nie chciałbym zrobić komuś takiego świństwa. Ale milczenie kosztuje, Foxy.
 ***
 Kilka chwil wystarczyło, żeby odszukał w jego torbie telefon.
– Hasło? – zapytał na wpół przytomnego, rozłożonego na kanapie, Plusha. Chłopak miał kompletny odlot.
– JebSię – mruknął chłopak.
– Co proszę…? – Mężczyzna zmarszczył groźnie brwi.
– JebSię. Przez duże „j”, duże „s” i pisane razem. – Uczeń wskazał na trzymany przez dorosłego, phone. – Hasło – wyjaśnił z błogim uśmieszkiem na ustach. Spróbował podnieść się na łokciach, ale niezbyt mu to wyszło. – Zadzwoń do brata, on się zmartwi jak nie wrócę… a na pewno nie wrócę, zeberki na drogach mnie pożrą! – zamarudził i obrócił się na brzuch, żeby móc ukryć twarz w poduszce. Kolejny zły pomysł, bo momentalnie zachciało mu się rzygać.
– Bez wątpienia tak będzie. – Nightmare wywrócił oczami i szybko odszukał właściwy kontakt w spisie. Nie mylił się. Ten mały był bratem Springtrapa. – Masz jakichś kolegów?
– No mam… Nightmarionne to mój pszyjaciel. Ale jego też pożrą te wstrętne zeeeebryyy!
– Mhm, mhm… nie mogę zaprzeczyć – pokiwał głową i szybko napisał do Springa krótkiego SMS-a.
Plush w tym czasie rozpiął bluzę, miał lekki problem z całkowitym jej zdjęciem, ale kiedy w końcu mu się udało, odrzucił ją z obrzydzeniem na stół, prosto do popielniczki, przewracając przy okazji szklankę po soku.
– No kurwa, serio?! – Nightmare rzucił niedbale jego phone z powrotem do torby i zabrał ciuszek z blatu. – Eh… czekaj tutaj. – Poszedł odnieść jego bluzę do prania, a po drodze zabrał z szafki aparat. Kiedy wrócił do pokoju, chłopak właśnie ze smutkiem odkrywał, że skończyły się czekoladki. Zjadł całe opakowanie.
– Daj mi więcej – spojrzał na Nightmare’a szczenięcymi oczami. – Proszę… były takie dobre!
– Dostaniesz ile będziesz chciał – zapewnił z perwersyjnym uśmieszkiem na ustach. – Ale najpierw zrobimy sobie kilka zdjęć…
0 notes