O tym jak zaczynam lubić -już drugi rok z rzędu - ostatni weekend października :D
Wczoraj wstaliśmy baaaaardzo późno po piątkowym oglądaniu horrorów - w piątek po pracy poleciałam na obiad z siostrą (była u lekarza - mam przez jej wizytę FOMO i to nadaje się na spisanie osobnego wpisu, ale poza moim FOMO to relacja z sis jest spoko, miło było), a potem w piątek do nas wpadł kumpel (Programista) i razem do 1 w nocy oglądaliśmy horrory. Było miło :D Bardzo miło!
Niemniej wczoraj wstaliśmy bardzo późno, ja z kacem, poszliśmy do ogrodniczego i zrobiliśmy gruntowne porządki na balkonie i w domu z roślinami.
Jeszcze nie przygotowuje truskawek do zimowania, jeszcze jest ciepło, ale powyrywałam cały syf, trawy i skórki chleba, które naniosły gołębie. Przesadziliśmy szczepki, O. zasadził swoje “projekciki” (awokado i dwa mango), ja przesadziłam coleusa (jest olbrzymi i się przez to przewracał) i benjaminka (mój synuś jest taki duży, a taki niedopieszczony, że kilka tygodni temu zwalił się nocą do łóżka na mamusie xD - też przeciążył swoją doniczkę, potrzebna była nowa, większa, więcej ziemi). Oprócz tego wraz z benjaminkiem wsadziłam pod prysznic draceny i szeflerę - jakby odżyły natychmiast. Nie zdążyłam z monsterą, ale też pójdzie się kąpać niebawem. :P Wyrwaliśmy marchewki, które przeżyły powódź z sierpnia, zebrałam zioła, zasadziłam pędy truskawek, bazylie dostały ekstra miejsce na rośnięcie. Chyba niezłą robotę odwaliliśmy.
Mamy trochę patową sytuację z pomidorami - pierwszy raz w życiu hoduję pomidory i z tego co wiem, powinny były dawno temu zakończyć okres kwitnięcia. Tym czasem nasze pomidory CIĄGLE, nieustannie od czerwca bodaj, rozrastają się i kwitną. O.O to z jednej strony fajne i napawa mnie dumą, ale z drugiej strony trochę się o nie boję. Mamy niemal listopad, a one z takie tyciej sadzonki wystrzeliły na krzaczory większe ode mnie o głowę (czarny nawet większy jest od O, spokojnie 190 cm, ale się “złamał” - pnie się po krześle na leżąco...). I ciągle mamy nowe pomidorki prosto z krzaka do jedzonka. Pyszne są, ale teoretycznie od miesiąca powinniśmy mieć już oczyszczone, puste doniczki czekające na kolejny sezon. Szkoda mi na myśl, że zaraz przyjdą przymrozki i te słodkie żółte kwiatuszki pomarzną...
Rano wracając z ogrodniczego zajrzeliśmy po pół roku mieszkania w tym miejscu na lokalny targ. Wiemy, że JEST. Ale nie było nam jakoś po drodze. A teraz już wiemy, że będzie nam tamtędy po drodze częściej. No było zajebiście! Domowe przetwory, lokalne sery - kupiliśmy kilka serów owczych (gdy to piszę mój O. właśnie szykuje śniadaniową deskę serów - mrrrrr z miodem i prażonymi orzechami od jego babci) i wypieki od pani, która przez 8 lat mieszkała we Włoszech - wywiązała się super rozmowa o tym, a słodkości wzięte na próbę jedliśmy na obiad - pierniczki różnego rodzaju, kokosanki, pierożki z cynamonem z ciasta drożdżowego, mrrrr. Poza tym od jednego pana kupilibyśmy passatę pomidorową, gdyby jeszcze cos zostało xD a nie zostało, więc wracamy w przyszłym tygodniu. :D Miał facet masę mirabelek i dużo powideł, ale ja nie jestem owocowa, nie znoszę przetworzonych owoców, toleruję tylko jabłka w szarlotce i to najlepiej by były twarde i chrupiące, ale ciepłe. Tym czasem Pan celując w “gusta kobiet” nałożył mi do spróbowania masę słodkich dżemów i powideł, a przysięgam, że nic we mnie nie wzbudza tak silnego odruchu wymiotnego jak dżem lub przetworzone owoce - więc nie trafił, oddałam to O., a sama wzięłam jego miseczkę z próbkami - ostre pasty warzywne, pasaty i chrupiące kwaszone pyszności. Niom. To moja bajka. Papka z owoców to dla mnie największe fuj. Jak zniszczyć pączek - dodać do niego dżem lub powidła. Ble. Moja babcia zawsze miała podobne podejście do pączków - ona znowu nie znosiła przetworów (i w ogóle żywności) w kolorze czerwonym, więc od dziecka miałam tą przyjemność, że słodycze skrojone pod moje gusta zapewniała babcia. A dżemy i inne ciasta z masą owocową by rodzina ze strony mamy jadła siostra i mialam spokój... No i dygresyjnie: u mojego faceta w rodzinie robi się na potęgę dżemów, bo mają wiele owoców w ogrodzie. I próbują nam to dawać w dobrej wierze, ale kurde, dostaliśmy 6 słoiczków małych i mój O. się wściekł na babcię, która podstępem nam to wpakowała do bagażu, chociaż jej wcześniej mówił, że nie chce, bo jak otworzy takie maleństwo dla siebie to przez 3 miesiące je i potem i tak resztę wyrzuca. No i co? Mamy trochę dżemu, poczeka do grudnia, przełożę cienką warstwą upieczone pierniki i będzie ok. Bo nie wiem co innego można z tym zrobić... Szkoda wyrzucać z jednej strony, ale kurcze... nie lubię, brzydzi mnie konsystencja.
Po przesadzaniu roślin i obiedzie (i kilku kursach do śmietnika z zeschniętymi liśćmi, ziemią itp) dojedliśmy wczorajsze sushi i te wypieki z targu - kokosanki z dodatkiem suszonej żurawiny - cudowne! Potem się kochaliśmy - bardzo spontanicznie. :D Było świetnie. Trochę spanka i zaczęliśmy się przygotowywać na wyjście halloweenowe. Nic BIG. Po prostu w jednym miejscu ogłoszono rodzaj imprezy, który mnie bardzo pociąga, a razem jeszcze nie byliśmy na takiej imprezie, więc to była świetna okazja by to zmienić.
Stworzyłam potwora - mój chłopak ubóstwia Deana Winchestera xP (nadal nie obejrzeliśmy całości Supernatural i ja chyba nie chcę, nie potrzebuję :P niemniej gdyby nie ja mój chłopak by nie poznał tego lore) Więc się przebrał za niego. Włosy ma bardziej jak Sammy, ale z uporem wciąż zwracał się do mnie per “Sammy” xD - niemniej zaproponowałam, że może być fuzją obydwu braci Winchesterów, wystarczy, że mu dorysuję bokobrody i będzie ubrany jak Dean, kolorystycznie jak Dean (też jest blondynem), ale długością włosów i ich stylizacją oraz ogólne wrażenie sylwetki wielkoluda będzie nawiązywał do Sammyego - nie zgodził się, bo “Sammy jest od książek i researchu, a Dean od samochodów i wymachiwania klamką” xD to przesądziło o wszystkim. Hahaha. Miałam ubaw przy samym przygotowywaniu się - tym bardziej, że chciał, abym mu narysowała na klacie “tatuaż” przeciw demonom jaki Dean nosi w show (nie mogłam ze śmiechu... jakieś 10 lat temu też z siostrą z takim oddaniem byłyśmy gotowe na cosplaye w tym fandomie xD). Nawet zadbał o to by pożyczyć ode mnie biżuterię by upodobnić się do Deana. xP Inna sprawa, że przeglądał moją biżuterię z niesmakiem zauważając, że nie mam nic srebrnego - wszystko pozłacane. Nie mógł tego przeżyć - że jak tak można bez srebrnych dodatków! - weszła mu taka drama queen (w żartach ofc), że musiałam mu teorię kolorów zrobić i wyjaśnić, że jest typem chłodnym, a ja ciepłym, mu srebro schlebia, mi trochę mniej.
Dla siebie po prostu reanimowałam pomyśl z zeszłego roku tj. pomalowanie połowy twarzy na jeden kolor - zrobiłam się od czoła po policzki jaskrawo-czerwona (używałam czystego pigmentu, więc efekt był silny) ze śliwkowymi znakami (to był zły wybór koloru, wyglądało jakbym miała siniaki, ale w sumie interpretacja zależała od osoby, która na patrzyła - mogłam być po prostu dziwnym zombie albo wikinginią-tarczowniczką wracającą z bitwy czy coś, bo niby ten rodzaj makijażu z połową zamalowanej twarzy to właśnie nawiązuje do barw bitewnych kultury celtów/wikingów; mogłam też po prostu mieć ładne ślimaczki/wzroki na twarzy - taki był mój pierwotny zamysł) i ciemno-brązowym pasem wokół oczu oraz ze złoto-czarnym makijażem samych powiek i fragmentem czoła. totalny spontan, bez planu. Improwizacja. Fajnie to wyszło. Nie tak fajnie jak w zeszłym roku, ale całość była świetna. Powietrze wczoraj wieczorem było bardzo wilgotne, więc włosy miałam w fazie “wata cukrowa” i wyglądałby jakby wcale nie wypadały mi na potęgę, a przeciwnie - jakby nagle mi wyrosło na głowie ich 10x tyle co normalnie i osiągnęłam efekt buszu “na Meridę” xP To miłe tak od czasu do czasu :D Niemniej na głowie rudy busz, pół twarzy na czerwono i do tego moja ostatnia zdobycz z ciucha: bawełniana sukienka z czymś co wygląda jak gorset, ale jest po prostu ozdobą służącą za pasek w talii w kolorze ciepłej, ale głębokiej czerwieni. Sukienka ma też taki szeroki kaptur - taki jaki na ilustracjach miewa Czerwony Kapturek, ewentualnie elfy u Tolkiena - wygląda to kozacko! Sztos! Nie długo wprawdzie miałam ten kaptur na głowie podczas imprezy, ale na halloween powiedzmy, że tak umownie przebrałam się za Czerwonego Kapturka, który przyłączył się do grupy wikingów czy coś xD
Poszliśmy na silent disco. Na barce.
Nie bez przygód - jakieś tam pierdy wyszły z opłatą wstępu, musieliśmy najpierw iść do bankomatu, ale się NIC tam nie było w okolicy - mój Dean Winchester googlał, gdy ja rozmawiałam z barmanką (próbowałam zapłacić karta lub szukałam możliwości na wypłacenie środków przy barze by wpłacić za wejściówkę za słuchawki na halloweenowe silent disco - okazało się, że nie ma takiej możliwości). Mój Dean bez słowa podszedł do mnie, do baru i pokazał mi na mapie jak wygląda odległość do najbliższych bankomatów - okazało się, że najbliżej jest nie-tak-bliska Żabka. Byliśmy dokładnie po środku martwego punktu jeżeli chodzi o dostępność bankomatów. Nie było w czym wybierać to niedopowiedzenie - z mapy wynikało, że znajdujemy się w centrum był po prostu wielkiego placka bez żadnych usług poza tym lokalem zacumowanym przy brzegu. Skomentowałam to na głos, nadal stojąc przy barze, kierując pytanie do mojego partnera “czyli musimy iść tam do Żabki? Bo tu jest dziura?” - chodziło mi o dziurę w tym sensie, że na mapie, którą pokazał mi O. w promieniu kilkudziesięciu metrów nie było bankomatów. A barmanka (a może właścicielka tej knajpy?) walnęła w kontuar oburzona “dziura, kurwa! Dziura! TU JEST DZIURA! Ja pierdole! Dziura!” O.o i odeszła na zaplecze śmiejąc się gorzko. Zastąpiła ją natychmiast inna dziewczyna wyjaśniając jak dojść do tej Żabki, ale był kwas... Najgorsze, że typiara zinterpretowała to co powiedziałam po swojemu i to jeszcze... tak głupio. Przecież nie miałam na myśli jakości tej kanjpy tylko dziurę w rozumieniu dostępu do bankomatów. Potem, jak już weszliśmy do lokalu po przygodach w Żabce poszłam z nią pogadać i wyjaśnić - mogłam to olać, ale było mi totalnie przykro, bo nie miałam nic złego na myśli przecież, a jej wcześniejsza reakcja i jakiś taki gorzki wybuch emocji jednak wzbudził we mnie poczucie winy. Ona była obrażona - po prostu okopana na swoim stanowisku, uznała, że “spoko, serio, spoko, nie ma sprawy” - nie dawała mi dojść do słowa. Nie chciała wysłuchać jak sytuacja wyglądała z mojej strony. No cóż. Ma do tego prawo. Ale źle się z tym czułam, bo naprawdę nie miałam na myśli perioratywnego nazwania tego miejsca, tej barki, tylko odnosiłam się do zasięgu na mapie pokazującej odległość do bankomatów ech...I to też nie perioratywnie - po prostu na mapie była dziura w sieci usług, taki blank space, taka część mapki z Herosów, której nie odkryłeś...
No ale poszliśmy do Żabki. Zjedliśmy hot dogi (raz na ruski rok można - taki klimat imprezy xP), wybraliśmy środki i wróciliśmy.
Miejsce było cudowne, słuchawki super działały, gorzej było z jakością DJki. Pierwszy kanał odpowiadał za muzykę latynoską - mi się podobało, była Shakira i Enrique :P, la camisa negra, despacito i inne takie kawałki do zabawy, ale mój O. skwitował, że “na zielonym kanale cały czas leci jedna i ta sama piosenka” xD, więc trochę nie trafili zróżnicowaniem w gust. Na kolejnym -czerwonym- kanale grali kawałki nostalgiczne, niestety grali je CAŁE, a to męczyło, bo pobawiliśmy się naprawdę fajnie do 2 z 4 zwrotek czegoś-tam i przydałaby się po prostu zmiana tempa, a tu nic... a juz hit był, jak raz za razem puścił DJ ten sam kawałek Tiny Turner. Męczące to było, chociaż nuty były najsympatyczniejsze. Na trzecim - niebieskim - kanale leciał house który na parkiecie chyba miał najwięcej zwolenników, a który nas nie porywał wczoraj. Ale bawiliśmy się naprawdę fajnie. Mój chłopak czekał na Eye of the tiger - niestety się nie doczekał (kto zna fandom Supernatural wie, że aktor grający Deana odwalił takie spontaniczne impro przy jednym z sezonów i oczywiście jako oddana fangirlka Deana to impro kiedyś męczyłam z wypiekami, a które jakiś rok temu pokazałam rosnącemu mi pod dachem fanowi Deana, też je męczył na YT z wypiekami, a któremu się marzyło odegranie tej improwizacji na wczorajszej imprezie xD chyba bym umarła ze śmiechu, bo jestem pewna, że by to zrobił - strasznie lubię w nim ten brak poczucia obciachu).
Po godzinie niestety... uznaliśmy, że padamy ze zmęczenia xD I to też mnie trochę bawi, bo jak wchodzisz w kierat praca-wolne to naprawdę wypracowana rutynka zmusza Twoj organizm do spanka o określonej godzinie. Jak się jest studenciakiem to inaczej się to odczuwa, a jednak praca... ech...
Wyszliśmy na spacer by się dotlenić. Myślałam, że wyjdziemy na pomost, ale OLŚNIŁO nas, że jest otwarte przejście na dach barki.
I tu mam ciary, jak myślę o tym co się wczoraj podziało.
Kurde, lubię musicale. Bardzo.
Moje pokolenie chyba poza bajkami Disneya nie miało swojego musicalu. Mieliśmy filmy taneczne jak Step-UP, Save the last Dance; były filmy muzyczne jak 8 Mila czy Across the Universe, ale takich stricte musicali, gdzie jednocześnie tańcem i wokalem przekazujesz istotny dialog i uczucia chyba nie mieliśmy, albo nie pamiętam. Ja mam swoją big love tj. Deszczową Piosenkę, a Skrzypka na Dachu mój tata od dziecka nam śpiewał w niedzielne ranki - jest masę sentymentu. Podobnie jak do Kabaretu, którego nie mogłam oglądać (byłam za mała, mama nie dawała pozwolenia), a który uwielbiała moja mama i cudownie mi opowiadała o Lizie Minelli, puszczała piosenki. Chyba jedyny musical, który przychodzi mi do głowy jako ważny dla mojego-mojej siostry grupy rówieśniczej to Moulin Rouge!, a potem, już jako studentki miałyśmy swoje Glee oglądane na wspólnym komputerze.
Tym czasem dla pokolenia mojego chłopaka w zasadzie jednym w bardziej kształtujących młodych ludzi i świadomość na temat wielkiego zmartwychwstania musicalu jako gatunku jest High School Musical - żeby wyjaśnić jaki ja miałam stosunek do tych produkcji, gdy wychodziły: były dla mnie zbyt “dzieciuchowate”, moja siostra oglądała Disney Chanel (więc ja znam ten kawałek kultury przez osmozę), a ja w tym czasie poznawałam dorobek Copollów, Deszczową Piosenkę, a z przyjaciółmi spotykałam się na imprezy podczas któych oglądaliśmy wersję reżyserskie LOTRa :P Khem. Więc tego. Mój chłopak być może tak bez krępacji odwala tańce jak ze sceny, bo też z własną siostrą jako dzieciaki się tak bawili. Po prostu.
Niemniej wczoraj wchodzimy na dach baki, widzimy panoramę miasta w światłach, kolory katedry odbijają się drgającej rzece, jest ciemno - już 22 wybiła, jest chłodno, ale nie jest zimno ani mroźnie, jakby to nie był koniec października tylko połowa maja... Ustalamy między sobą, że jesteśmy bardzo zmęczeni. Ale tak bardzo. Że po szalonym tępię jakie nam narzucił podczas radosnego tańca do piosenki z czołówki z Friendsów przed chwilą na dole pada - a mnie bierze ulga, bo sama ledwo zipałam po tych wszystkich piruetach, miło wiedzieć, że dla niego było to tak samo cardio-wyczynowe jak dla mnie. On jest gotowy zostać pomimo senności jeszcze chwile, bo wie, że mi zależało na tej imprezie. A ja mu mówię, że dosłownie chwilunię bo też padam i zależy mi na nim i widzę, że jest wykończony... I nagle w opartych o karki słuchawkach na “czerwonym” kanale słyszymy piosenkę z Greace. Tak. Greace. You the one that i want. I tu cała cudowność - mój chłopak nawet chciał się kiedyś przebrać za Danny’ego, bo on przecież tańczył w warsztacie mechanika na masce jakiegoś fajnego samochodu - i to lata temu nakłoniło mojego chłopaka do tego by obejrzeć Greace i pokochać.
I co?
NATYCHMIAST weszły słuchawki na łep, bo to taka nuta! I znowu zatańczyliśmy.
Ale tak inaczej.
Tak totalnie się wygłupiając.
Tak, jakbyśmy grali w musicalu. Z celową teatralnością, wygibasami i dramatycznym cierpieniem i równie dramatycznie okazywanym oddaniem.
A potem weszła Sanah z Ale Jazz i zrobiliśmy podział na role.
A potem czułam się jakbym grała w filmie na MAXA, bo weszła piosenka z Dirty Dancning - Time of my life - i absolutnie czułam się jakby to był time of my life! Totalnie zachowywaliśmy się jakbyśmy grali w jakimś totalnie dramatycznym filmie i nie czułam ani trochę zażenowania kręcąc się w kółko, kręcąc się wokół mojego chłopaka, kręcąc mojego chłopaka wokół siebie, będąc podnoszoną, podrzucaną, całowaną, całując, padając na kolana, siadając na barana, powalając go na kolana, wbiegając na stoły, przewracając krzesła, tańcząc i grając na przewróconych krzesłach, udając, że śpiewamy piosenki z podziałem na słowa, machając włosami i robiąc całą resztę niemożliwych rzeczy, które ludzie robią tylko i wyłącznie jeżeli są bohaterami musicalu i mają ustawioną całą choreografię na jakimś totalnie-nie-muzycznym miejscu, jak na przykład dach kawiarni na barce. xD
No i po jakimś czasie się zmęczyliśmy xD i poszliśmy na dół oddać słuchawki i wróciliśmy do domu spać.
I mam taką myśl od wczoraj, od podróży tramwajem do domu... że gdybym go nie kochała to po tym wieczorze bym się w tym typie zakochała. On jest TAKI FAJNY! Skąd on się wziął.
No i się cieszę...
A teraz idę piec ciasto dyniowe na jutro do pracy, :D
7 notes
·
View notes
Ciasto francuskie z jabłkami i śmietaną z cukrem przykryte ciastem
Ciasto francuskie z jablkami i smietana z cukrem. Ciasteczka z ciasta francuskiego z jabłkiem, śmietaną i cukrem. Ciasto francuskie z jabłkami i śmietaną z cukrem przykrytymi ciastem
Ciastka z ciasta francuskiego z jabłkami i ze śmietaną z cukrem.
Potrzebne Składniki :
----------------------------
1 opakowanie ciasta francuskiego gotowego
5-6 jabłek
Śmietana + jogurt naturalny + śmietanka
cukier do śmietany nie za słodko żeby było 1 łyżeczka
Papier do pieczenia
Sposób przygotowania :
-----------------------------
Rozłożyć ciasto pokroić radełkiem na 6 prostokątów.
Na blasze położyć papier do pieczenia.
Śmietanę, jogurt czy śmietankę albo po trochu z każdego mieszamyh z cukrem.
Jabłka obieramy ze skóki i kroimy na pół i na plasterki dokładniej na półplasterki.
Na papier nakładamy łyżką śmietanę z cukrem.
Na tą śmietanę układamy jabłka im jak najwięcej się zmieści.
Każdy kawałek z jabłkami przykrywamy prostokątem z ciasta i dociskamy go do blachy.
Wstawiamy do piekarnika na 190°C na około 30 - 35 minut.
Składniki: Ciasto francuskie, jabłka i śmietanka z cukrem. Śmietankę nakładamy na blachę
Na na papier nakładamy łyżką śmietankę i na nią dajemy jabłka pokrojone w półplasterki.
Przykrywamy jabłka ciastem i dociskamy do papieru do pieczenia.
Gdy wszystkie jabłka przykryjemy ciastem, posmarowałam śmietaną i dajemy do piekarnika na 190°C na około 30 - 35 minut.
Wyciągamy ciastka zpiekarnika.
Obracamy na drugą stronę bardzo fajnie smakują.
Gotowe ciasto francuskie, jablko, smietana
♥ Smacznego Bon appétit ♥
CIEKAWOSTKI:
-----------------------------
Jabłko to owoc jest doskonały,
niezwykle smaczny , okrągły cały ,
na konfitury ,soki i dżemy ,
na spór Cyprydy , Hery , Heleny….
Na wyganianie z Raju Niecnoty ,
na letnie skwary , jesienne słoty…
i…na zaparcie dobry jest przecież
surowy , młody jabłkowy przecier !
autor nieznany
Ciasto francuskie, jabłka, jogurt naturalny z cukrem.
THE END <><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>
0 notes
Dlaczego nie warto dodawać miodu do gorącej herbaty
Hydroksymetylofurfural (w skórcie HMF) to związek organiczny pochodzący z reakcji odwodnienia niektórych cukrów, głównie fruktozy - jednego z głównych cukrów występujących w miodzie. Składnik ten tworzy się powoli podczas przechowywania miodu, ale powstaje bardzo szybko, gdy miód jest podgrzewany (rysunek 1) [1]. Oznacza to, że hydroksymetylofurfural powstaje w wyniku rozkładu cukrów pod wpływem ciepła i jest dowodem na to, że miód jest podgrzewany lub gotowany. HMF generalnie nie występuje w świeżym miodzie. HMF jest stałą, żółtą substancją, która ma niską temperaturę topnienia, ale jest dobrze rozpuszczalna w wodzie.
Powszechnie wiadomo, że miód zawiera wiele różnych rodzajów cukrów. W rzeczywistości badania wskazują, że miód zawiera około 40% fruktozy, 28% glukozy i 3% sacharozy [2]. Cykliczny aldehyd HMF jest wytwarzany w miodzie poprzez degradację fruktozy i pokrewnych cukrów (rysunek 2 - reakcja powstawania HMF). Podgrzanie miodu podczas jego przetwarzania zmniejsza jego lepkość, co może zapobiegać krystalizacji lub fermentacji, ale sprzyja reakcji powstawania HMF. Oprócz ogrzewania na powstawanie HMF w miodzie wpływa kilka innych czynników, takich jak właściwości fizykochemiczne miodu (pH, zawartość wolnych kwasów, kwasowość całkowita, zawartość laktonów i zawartość minerałów), aktywność wody (aw), stosowanie pojemników metalowych oraz stres termiczny i fotochemiczny [3]. Dla przykładu HMF stosunkowo łatwo tworzy się w warunkach niskiego pH nawet w niskich temperaturach. Wysoka zawartość wody w miodzie także sprzyja tworzeniu HMF. Literatura fachowa sugeruje szereg różnych szlaków, w których HMF powstaje z fruktozy i sacharozy [4]. Szybkość tworzenia HMF zależy również od stosunku fruktoza:glukoza i rodzaju powstających cukrów, ponieważ doniesiono, że przy pH 4,6 fruktoza ma pięciokrotnie większą reaktywność niż glukoza, a wysoki stosunek fruktoza:glukoza przyspiesza reakcję.
HMF może być stosowany jako wskaźnik nadmiernej obróbki cieplnej w wielu produktach spożywczych, takich jak miód, soki owocowe, mleko UHT, dżemy, wyroby alkoholowe czy słodycze. W miodzie HMF jest wskaźnikiem jakości - załącznik II dyrektywy Rady 2001/110/WE określa kryteria składu miodu, w tym zawartość HMF (określoną po przetworzeniu i zmieszaniu). Międzynarodowe normy żywnościowe wymagają, aby zawartość hydroksymetylofurfuralu w miodzie po przetworzeniu nie przekraczała 40 mg/kg. W krajach tropikalnych wartości te są wyższe, ponieważ miód powstaje w warunkach sprzyjających powstawaniu HMF. Miody piekarnicze zwolnione są z kryterium poziomu HMF.
Laboratoryjne oznaczanie HMF w miodzie jest kluczowe, aby zagwarantować, że miód nie został nadmiernie przegrzany podczas przetwarzania. Stosowana w laboratorium SajTom Light Future metoda może dokładnie określić ilościowo poziomy HMF w miodzie z limitem 1 mg/kg, aby udowodnić, że próbka miodu spełnia kryteria jakości. Testy na HMF można wykorzystać jako wskaźnik jakości miodu, zwiększając zaufanie konsumentów do produktu. Badanie poziomu hydroksymetylofurfural w miodzie może również pomóc także hurtownikom i sprzedawcom detalicznym w weryfikacji autentyczność miodu w dowolnym punkcie łańcucha dostaw i dostarczając dowody na to, że produkty oferowane do sprzedaży są zgodne z etykietą.
Dlaczego stężenie HMF jest ważne? Potwierdzono, że HMF i jego pochodne mają działanie genotoksyczne, mutagenne, rakotwórcze, uszkadzające DNA, organotoksyczne i hamujące działanie enzymów. HMF ma działanie cytotoksyczne w wysokich stężeniach, ponieważ związek powoduje podrażnienie błon śluzowych, skóry, oczu i górnych dróg oddechowych. Ważną konkluzją jest to aby nie dodawać miodu do gorącej herbaty - nie dość, że miód traci wówczas wiele cennych właściwości prozdrowotnych, to prowadzi to do wytwarzania szkodliwego HMFu. Z drugiej strony HMF ma także pozytywne efekty na organizm ludzki: jest antyoksydantem hamującym powstawanie wolnych rodników oraz ma działanie antyalergiczne. Co ważne, miód o wysokiej zawartości HMF nie powinien być podawany pszczołom, ponieważ jest dla nich szkodliwy, prowadzi do osłabienia rodzin. Niskie stężenia HMF w pokarmie użytym do karmienia czerwiu nie prowadzi do jego obumierania, ale kondycja larw jest słabsza, co udowodniono w badaniach naukowych [5]. Z drugiej jednak strony wysokie sężenie HMF w badaniach doprowadziło do 100% śmiertelności czerwiu.
Literatura
1. White, J.W. (1994) Bee World 75 (3): 104-117
2. Solayman M, Islam M, Paul S, Ali Y, Khalil M, Alam N, Gan SH (2015) Physicochemical properties, minerals, trace elements, and heavy metals in honey of different origins: a comprehensive review. Compr Rev Food Sci Food Saf. 5:219–233
3. Spano N et al (2006) An RP-HPLC determination of 5-hydroxymethylfurfural in honey: the case of strawberry tree honey. Talanta 68:1390–1395
4. Shapla, U.M., Solayman, M., Alam, N. et al. 5-Hydroxymethylfurfural (HMF) levels in honey and other food products: effects on bees and human health. Chemistry Central Journal 12, 35 (2018).
5. Krainer S, Brodschneider R, Vollmann J, Crailsheim K, Riessberger-Gallé U. Effect of hydroxymethylfurfural (HMF) on mortality of artificially reared honey bee larvae (Apis mellifera carnica). Ecotoxicology. 2016 Mar;25(2):320-8.
0 notes