Tumgik
#ale przynajmniej było fajnie
chimerqa · 11 months
Text
W sobotę ruszyliśmy na Chełmiec spać w namiocie. Ahoj przygodo!
Nieśliśmy ekwipunek po jakieś 20kg na głowę. Zjedliśmy po gołąbku, poleżeliśmy w namiocie godzinę i wróciliśmy do auta. Bo nam dupy zmarzły ;D
Śmiać mi się chce, bo się zarzekałam, ze spanie w aucie to żadna atrakcja i tylko namiot, bo czuj, czuj, czuwaj!
Na szczycie chyba konfederacja miała zlot, bo się modlili drąc ryje, a potem krzyczeli, ze Bóg, honor, ojczyzna i takie tam.
Pan Rower poscielił, ze mucha nie siada! Szkoda tylko, ze rano obudziły mnie obce ryje oglądające mnie jak sobie śpię.
Dziś kupiłam zasłonki do auta (spodobało mi się spanie w aucie!) i stolik składany kempingowy.
Poza tym odkryliśmy fajna miejscówkę, ale to na inny termin zostawiamy.
Byliśmy tez chyba na ruinach zamku Grodno. Ale głowy nie dam, ze to te ruiny.
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Był tez wspaniały las! No jaram się!
Tumblr media
23 notes · View notes
bluedestinybluebird · 17 days
Text
Jest coś miłego w zmianie narracji (czy może w ogóle w pojawieniu się wzmianek) o korzystaniu z pomocy psychologicznej przez profesjonalnych sportowców.
0 notes
pozartaa · 5 months
Text
22.12.23 UTRZYMANIE WAGI dzień 296 ważenie
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Zjedzone: 1600 kcal (limit +/-2100 kcal)
Bez liczenia: 2x mandarynka /łuskane orzechy laskowe ok 20 sztuk
No w końcu nastał dzień ważenia. Miałam duszę na ramieniu. Ale jestem zadowolona. Póki co pożegnałam widmo niedowagi. Niestety nie mam zdjęcia poprzednich stóp na wadze (bo twardy reset telefonu) więc screen z apki dla porównania.
Waga sprzed 2 tygodni i dzis (177 cm)
Tumblr media
Doszło mi 1.65 kg przez 2 tygodnie acz kolwiek nie wiem czy to wynik ok biorąc pod uwagę brak 💩 i lekkie zapuchnięcie z powodu owulacji. Ogólnie jest ok. BMI 18.8 waga prawidłowa 👍. Co na to moja zryta bania? A no pewnie, że EDek niezadowolony, ale go nie słuchamy. Nie czuje się taka zasuszona tylko właśnie szczupła i ładna. Kochani następny wynik 5 stycznia i zapewne będzie to poświąteczna masakra 😮‍💨
***
Oczywiście śnieg dotarł także do mnie w postaci gwałtownej śnieżycy. Spadło chyba z 15 cm w ciągu godziny. Szansa na białe święta raczej słaba... Ale może...było by fajnie
Tumblr media Tumblr media
Obiecałam wam też że pochwale się sernikiem oto on. Pokrimy go dopiero w Wigilię, więc mam nadzieję że w środku jest równie ładny. Na drugim foto szynka świąteczna. Cały dzień mi zajęła, ale tu już mogę się pochwalić, że wyszła bosko. Marynata śliwkowo miodowa (dzięki temu mam teraz słój powideł śiwkowych... I zgadnijcie co na kolację... 🙄)
Ot taki dzień. Gotowałam żarcie (fasolka po bretońsku i kisz na placku od tortilli na jutro). Wklepałam te dwa przepisy do Fitatu - powoli, powoli odtwarzam to, co utraciłam.
***
Mój "małż" wrócił wcześniej i jeszcze ubraliśmy choinkę. Żart był taki "ubierzmy w tym roku na przezroczysto"... i co? Całkiem fajnie to wyszło, nie?
Tumblr media
Aż sobie cyknęliśmy foto w naszych najlepszych domowych dresach 🤣. Na zdjęciu są też nasze kotki choć Svensona słabo widać.
***
Jutro do roboty na dniówkę, a w Wigilię na nockę. Ze świątecznych dni mam tylko wolne 25 grudnia... No cóż... Ale chciwość przynajmniej będzie zadowolona. Za świąteczne dni są lepsze pieniądze. W sam raz by się odkuć 😉.
Dobrej nocy wam życzę!
Tumblr media Tumblr media
56 notes · View notes
kostucha00 · 1 month
Text
14 kwietnia 2024, Niedziela🌷:
POST-TASIEMIEC ALERT!
Update'u z mojego życia ciąg dalszy!
Dostałam nowe leki na migrenę, na razie działają. W tym miesiącu miałam na razie tylko jeden dwudniowy atak, co jest całkiem niezłym wynikiem, bo bez nich dni migrenowych w miesiącu było średnio od 14 do 21. Wprowadziłam też dietę antymigrenową — w końcu. Wcześniej trochę się przed tym wzbraniałam, ale uznałam że frekwencja nie pozwoli mi na więcej nieobecności. Bałam się tej diety, bo wyklucza baaardzo dużo produktów: wszystkie sery, fermentowany nabiał, wędliny, wywary mięsne, owoce morza, soję, suszone i bardzo dojrzałe owoce, cytrusy, pomidory, czosnek, paprykę, banany, awokado, kapustę, szpinak, truskawki, ananasa, kiwi, cebulę, chilli, imbir, ocet, kakao, drożdże, zakwas chlebowy, glutaminian sodu, aspartam, czerwony barwnik, kofeinę, kiszonki i wszystkie orzechy z wyjątkiem migdałów. Także trochę tego jest. Jak się jest na recovery i to takim które nie idzie zbyt dobrze, taka restrykcyjna dieta mocno triggeruje i potrafi naprawdę siąść na psychikę. Na razie sobie radzę. Dieta polega na tym, że na tydzień odstawia się wszystkie te produkty, a potem wprowadza po jednym raz na trzy dni (wszystkie "przetestuję" do około połowy lipca) — jak dostanie się ataku, to pewnie przyczyną jest to konkretne jedzenie i trzeba go unikać. Na razie wprowadziłam już kofeinę (w rozsądnej ilości 300 mg dziennie nic mi nie było) i dzisiaj zaczęłam z bananami. Na razie jest okej. Bardziej mnie ta dieta irytuje niż wywołuje chęć Edziowego okultyzmu — to chyba dobry znak. Nawet jak czuję, że atak się zbliża, to wystarczy że wezmę kilka Ibupromów albo pójdę spać (bez leków, jak szłam spać z początkiem migreny oznaczało to, że kiedy się obudzę to przechylę się przez łóżko i zwymiotuję na podłogę z bólu — innej opcji nie było), więc leki w połączeniu z tą dietą przynoszą efekty.
Byłam też z Nicolasem u weterynarza, bo miał zapalenie ucha i na badania krwi, bo zaczął więcej pić. Ogólnie kosztowało mnie to 400 zł (a i tak miałam zniżkę po znajomości bo klinikę prowadzi kolega mojego taty z dzieciństwa) + i kilka minut kociego focha po każdym zakropleniu uszu (przynajmniej dopóki nie ogarnął że potem zawsze dostaje jeść). Zauważyłam że coś jest nie tak dość szybko, dzięki temu że po prostu dzielimy poduszkę i miałam niepowtarzalną okazję poczuć smrodek wydobywający się z jego uszu, poza tym zaczął się częściej drapać. Do weta trafiłam z nim na szczęście zanim zaczęło go boleć przynajmniej od środka, bo drapał się tak intensywnie że rozdrapywał sobie skórę przy uszach. Chciałam mu obciąć pazurki z tylnych łapek żeby nie zrobił sobie krzywdy, ale zaczynał mnie kopać xD.
Kolejna kwestia! Dzięki moim wspaniałym, wspierającym rodzicom zaczęłam się zastanawiać czy na pewno dostanę się na studia, a nawet jeśli, to czy nie wywalą mnie po pierwszym semestrze 🙂. Fajnie, co? Nie że coś, ale mogliby nie dissować mnie tylko dlatego, że chciałabym czegoś innego niż oni; zmęczonej życiem mamy-korposzczura z depresją i zespołem lęku uogólnionego albo taty-alkoholika po technikum mechanicznym, bez matury, bezrobotnego przez pół życia i rzucającego każdą pracę po roku. Chciałabym być szczęśliwa i spokojna, a nie mieć wciąż nawracające myśli, że życie jest bez sensu, skoro harujesz przez 40 lat w "porządnej pracy" której nienawidzisz, za psie pieniądze, a potem umierasz na zawał albo zbyt późno zdiagnozowanego raka bo twoje ciało nie wytrzymało takiej ilości stresu, a nie było cię stać żeby iść do lekarza prywatnie, podczas gdy na NFZ następny termin był za rok. A nawet jeśli żyjesz, to siedzisz całymi dniami w nieogrzewanym mieszkaniu, w którym światło zapalasz tylko do czytania, bo nie stać cię na prąd, i z którego wyściubiasz nos tylko na zakupy, bo szkoda ci wychodzić, skoro tyle płacisz za czynsz. Tak, taka jest moja wizja dorosłości i starości — przynajmniej takiej, jaka myślę że czeka moich rodziców, i jakiej chciałabym uniknąć. Chciałabym pójść na studia, na które będę chodzić z przyjemnością, a nie jak za karę i znaleźć taką pracę, żeby to nie był obowiązek, tylko przyjemność. I chciałabym być samowystarczalna, a nie — jak moi rodzice — polegać na rodzicach/teściowych, mieszkać w ich mieszkaniu i wisieć dziesiątki tysięcy, których nawet się nie ukrywa, że nie zamierza się oddać. I chciałabym nie czuć się samotna — ale ten problem już rozwiązałam adoptując Nicka i jego towarzystwo w pełni rekompensuje mi relacje międzyludzkie, czy raczej ich kompletny brak. Do tej pory nie poznałam nikogo z kim dogadywałabym się wystarczająco dobrze, żeby nawiązać jakąkolwiek relację koleżeńską, nie licząc katechety i historyka z liceum, ale czy da się to zakwalifikować do relacji? No nie wiem, już sama różnica wieku dodaje dziwności kiedy się o tym opowiada (jeden ma z 60 lat, drugiemu niedawno stuknęła 40-stka), ale nie zliczę ile razy spędziłam z którymś przerwę albo zostałam godzinę po lekcjach bo się zagadaliśmy. I wiem że to może dla niektórych brzmieć niezbyt dobrze — bo jak to tak, nastolatka urządza sobie pogaduszki z nauczycielami?! W dodatku z facetami?! — ale naprawdę nie ma w tym nic niewłaściwego. Łatwiej mi się z nimi rozmawia niż z ludźmi w moim wieku. Ci, których znam gadają ciągle o tym ile to ich rodzice nie mają pieniędzy (snoby zasrane), o imprezach, o randkach, związkach, znajomych, o celebrytach i ciągle plotkują (a ja nienawidzę plotek, bo sama wielokrotnie byłam ich ofiarą — i wciąż zdarza mi się być). Nie mam o czym z nimi rozmawiać. Mam nadzieję, że miałam do tej pory pecha do ludzi, bo jeśli nie, to boję się co to dla mnie znaczy. Przynależność do Klubu Seniora, bo gdzie indziej spotkam ludzi, z którymi znajdę wspólny język? Randki z ludźmi z pokolenia moich rodziców? Błagam, LITOŚCI. Oczywiście biorąc pod uwagę, że kiedykolwiek pójdę na jakąś randkę. Na razie się nie zapowiada (ludzie nie są zainteresowani mną, mnie nie obchodzą ani ludzie, ani wymagające relacje z nimi, a tym bardziej jakakolwiek fizyczna zażyłość; od trzymania za ręce, przez całowanie, aż po szeroko pojęte "coś więcej" — wszystko to mnie odrzuca, ale tylko ze względów sensorycznych. Gdybym nie miała czucia, chyba nie miałabym nic przeciwko. Powiedzmy, że jestem osobą do przytulania, ale nie za długo i na moich zasadach). Może jestem niedojrzała, a może boję się czegoś, czego nigdy nie doświadczyłam. A może po prostu coś jest ze mną nie tak.
Chyba trochę zgubiłam wątek. Rozgadałam się. Mówiłam o studiach. Rodzice mnie zniechęcają, sama zaczęłam się zastanawiać czy to na pewno dobry pomysł, ale to nie ma absolutnie żadnego znaczenia, bo nie mam innego planu. Koniec, kropka. Jadę. Kij wam w oko, skurczybyki. Ze mną nie ma tak łatwo.
Zastanawiam się nad odkupieniem samochodu od kuzynki — fiat 500 z 2008 roku za 13.000 zł. Na razie nie mam jeszcze nawet prawa jazdy i brakuje mi czterech tysięcy, ale może uda się namówić rodziców żeby sypnęli trochę grosza na kurs. Argumenty są po mojej stronie: "niepowtarzalna okazja", nic od nich nie dostałam ani na 18-stkę, ani na Boże Narodzenie, no i fajniej będzie zwiać z domu pierdząc im tłumikiem na odchodne niż ładować siebie, kota i marny dorobek swojego marnego życia do TLK, próbując nie spierdolić się z peronu na tory. Natomiast ich jedyny kontrargument to że nie mogę prowadzić, skoro mam ADHD (nie dociera do nich, że biorę na nie leki od ponad 11 miesięcy) i że młodzi prowadzą nierozważnie (kiedy przypomniałam im że to oni jeżdżą 80 km/h w terenie zabudowanym, podczas jazdy siedzą z nosem w telefonie: tata ogląda shorty na YouTubie, mama czyta artykuły — "ale tylko nagłówki!", i w dupie mają tak prozaiczne rzeczy jak sygnalizacja świetlna, i to ja jestem osobą, która się na nich drze, że prowadzą jakby prawa jazdy znaleźli w chipsach, zaczęli się burzyć, że jestem bezczelna). W każdym razie jeśli się zgodzą, to pójdę sobie do pracy na miesiąc do Burger Kinga (klientów mają z 10 razy mniej niż McDonald a płacą podobnie) i jak zdam prawko będę miała samochód, yay!
Na koniec wrzucam zdjęcie drzewa za oknem bo wiosna jest super i Nicolasa obczajającego lampę bo wygląda wtedy jak ślimak
Tumblr media Tumblr media
To nie koniec update'u, po prostu wiem że zbyt długie posty nie są tak dokładnie czytane xD. Update vol. 3 już wkrótce!
32 notes · View notes
motylekjulaa · 8 days
Text
21.05.2024
Zjedzone : ?? Kcal
Spalone : 200 kcal
Waga : 58,9 kg (nie na czczo)
Wiem nie odzywałam sie znowu ale u mnie nie jest za fajnie dużo stresów i kłótni.Przez ostatnie dni które się nie odzywałam były dla mnie tragedią zacznijmy od komunii kuzynki,musiałam ubrać sukienkę w której wyglądałam jak świnia a po komunii podczas jedzenia przy stole z rodziną ( nie mogłam nic wyrzucić bo się wszyscy patrzyli i mama siedziała obok mnie podczas obiadu i deseru jeszcze w dodatku mnie zmuszała do jedzenia czy ona naprawdę nie widzi jaka ja jestem ulana???) Była w dodatku taka ciotka której nie znam bo to bardziej rodzina mojej kuzynki i nigdy z tą ciocią nie gadałam ani nic,ciotka cały czas komentowałam co kto je i ile dosłownie wkurwiało mnie to bo co chwilę komentowała.Komentowała,że wujek zjadł za dużo a,że drugi wujek tyle słodzi kawy jakby na chuj to mówisz i na chuj zaglądasz komuś do talerza .Jeszcze gadała do innych o dietach i do mojej kuzynki powiedziała,że dba o talię bo mało zjadła ,miała też pretensje do swojego męża ze za dużo zjadł i nie powinien bo ma za duży brzuch czy coś w tym w stylu no powiem wam wkurwiała mnie fest.Na kolejny dzień okresu dostałam i miałam na tyle zepsuty humor,że nic mi się nie chciało i nie miałam na nic siły i najgorsze,że za dużo zjadłam💀 Przez te dni które mnie nie było jadła jakby jutra właśnie miało nie być i wstyd było mi wchodzić na Tumblr.Mam już siebie dosyć wzięłam dzisiaj trzy tabletki dulcobisu więc mnie przeczysxi plus jest taki,że nie idę w środę,czwartek i piątek do szkoły bo mam wycieczkę na którą nie jadę.Dzisiaj poszłam do lekarza dac bilans z mamą i była tragedia,popłakałam się bo musiałam się rozebrać i lekarka kazała mi ściągnąć spodnie i chciała zbadać okolice brzucha gdzie mam takie rozstępy ,że mi było wstyd ściągnąć i się popłakałam przy mamie i przy dwóch lekarkach ( naszczęście pani lekarz była mega kochana,naprawdę dziękuję❤️) finalnie nie już nie musiałam ściągnąć spodni ale musiałam się zważyć i zmierzyć,jak zobaczyłam na wadze 58,9 kg to mnie zamurowało.Pani Lekarka i moja mama miały szik szak szok,że jakim cudem przytyłam 9 kg od września,było mi tak wstyd dawno takiego wstydu się nie najadłam.Urosłam tylko 1 cm ale przynajmniej coś no nie? Po południu zjadła trochę tarty i zaczęłam lq fasta.Sprawdzialam i ile zjadłam tej tarty to wyniosło około 668 kcal bardzo dużo :/.o 16 wyszłam do kościoła na próbę do bierzmowania,myślałam że będzie gorzej ale ok było.Nie chciałam nigdzie wychodzić i się pokazywać ale musiałam niestety bo ksiądz ostatnio miał do mnie problem czemu mnie nie było a nie było mnie bo byłam przeziębiona więc dzisiaj już musiałam iść.Rano jeszcze zjadłam jogurta gdzie finalnie wyszło dzisiaj ponad 1000 kcal ale od 15 zaczęłam lq fasta i chcę go pociągnąć do poniedziałku rano a jak mi się uda to w nagrodę kupię sobie prostownice i krete do oczów (jeżeli będę miała na to hajs).Zaniedbałam już do końca Ane ale tak strasznie nie chce żeby mnie opuszczała,nie chce być grubasem,przepraszam.Jeszcze wczoraj pokłóciłam się z przyjaciółką,mam nadzieję,że się szybko pogodzimy bo mam tylko ją i jeszcze taką jedną znajomą.Zważe się dobiero w poniedziałek i mi się okres wtedy też skończy więc fajnie,zobaczymy ile schudnę.Mama ma teraz cały czas pracę więc na luzie będę mogła robić lq Fasty tylko w niedziela ma wolne ale coś się wymyśli.
Chudej nocy motylki 🦋
36 notes · View notes
goalsdigger · 5 months
Text
50. 💸 👠 🐕‍🦺
💸 Przyszła mi pierwsza renta. Dobrze, że wojskowa. W lutym robię challenge czy uda mi się z tego wyżyć (pomijając wydatki na Waltera).
👠 Podobają mi się ostatnio zajęcia z heelsów. Idzie mi dalej źle, ale przynajmniej fajnie się bawię. 😃 No i zatańczyłam w domu dla D. i mu się spodobało, a więc motywacja wzrosła! Tylko przez lata treningów mam już wyćwiczone ruchy, sztywne, zdecydowane, a nie figlarne i zgrabne jak u reszty dziewczyn… Brakuje mi seksapilu i luzu, ale wyćwiczy się.
🐕‍🦺 Walterek świetnie sobie radzi! Wsiada już sam do auta (wcześniej go trzeba było włożyć), przestał w nim rzygać, na spacerach w mieście też już nieco mniejszy wypłosz. Do weta już sam wchodzi. Bał się przejść podziemnych strasznie, kładł się przed nimi i trzeba go było targać, a teraz tylko lekko się waha przed. Był też ze mną w OSP, wszyscy się nim zachwycali i mówili, że zdjęcia nie oddają tego jaki jest duży. Merda częściej ogonkiem (przez pierwszy tydzień nie merdał w ogóle), ale dalej rzadko i niepewnie. Najbardziej się cieszę, gdy chodzi koło łóżka i merda jak się budzę, od razu chce się wstawać. 💗🐕‍🦺 I 🍒na torcie: obok nas jest pusta, ogrodzona działka, ostatnio poszliśmy tam w nocy na nielegalu by zobaczyć jak zachowa się na zewnątrz bez smyczki. Zdziwił się i ucieszył, merdał ogonkiem mocno, a za drugim razem nawet mnie zaczepiał i chciał się ganiać (!!), przez chwilkę, ale jednak. :) Super widzieć jego progres.
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
43 notes · View notes
drifftingg · 2 months
Text
Driffting: pisze komuś na pv coś
Ja: muszę to potem od nowa przepisywać jako posta bo w połowie uznałem że w sumie to fajnie by było gdyby wszyscy usłyszeli tę niezwykłą wiadomość!
I w tym temacie przychodzę z informacją jaką jest ze kupiłem litrowy barszcz czerwony z kartonie - polecam firmy krakus ma granatowy czy tez ciemnoniebieski karton.
Zalety: moim zdaniem jest to dużo lepszy barszcz od takiego z proszku - cenowo za litr 7.99 czy np 4sztuki gorącego kubka wyjdzie podobnie a moim zdaniem dużo lepszy jest taki z kartonu (tutaj trzeba przyznać ze istnieją takie większe opakowania barszczy w proszku np 17 porcji dzisiaj widziałem w takim plastikowym opakowaniu które wychodzą dużo taniej od obu opcji które porównałem - No ale stilll to nie jest aż takie dobre i nie zasługuje na polecajke ode mnie dla was)
Tak wiec jak dobry jest ten barszcz - moim zdaniem jest przepyszny smakuje lepiej od niektórych barszczy wigilijnych które miałem przyjemność pić na wigiliach rodzinnych itp. Dodatkowo smakuje zawsze tak samo a barszcze robione w domu przynajmniej z moich doświadczeń czasami wyjdą smaczniej czasami mniej smacznie.
Jeżeli lubicie taki mocny smak barszczu czystego takiego do picia - to krakus jest zajebisty i moim zdaniem konkurencyjny z takimi robionymi przez babcie - Btw tak naprawdę barszcz gotowy ale nie gotowiec tylko gotowy już płynny w kartonie zasadniczo nie ma nawet za specjalnie powodów żeby być gorszy od robionego w domu od zera - domowe barszcze często używają tych koncentratów i oni pewnie też wiec to tez wyjaśnia dlaczego smakowo jest na poziomie takich domowych na koncentracie.
Oczywiście jeśli ktoś chce podnieść argument barszczu robionego w domu ze ma lepszy smak jak się go przyprawi - to w tej samej sekundzie warto sobie zdać sprawę ze barszc Krakusa z kartonu tez możemy przyprawić sami :3
Ale najważniejsze to ile ma kalorii barszcz bo to interesuje motylka a nie smak… a ma malutko bo 32 albo 34 kcal na 100ml. Zatem cały karton 1 litr ma 320/340 kcal i należy go spożyć w ciągu 48godzin
Ten barszcz moja siostra czasami kupowała z przyjaciółka i do tego robiły pierogi gotowe jako obiadek wege gdy nie miały czasu ani siły gotować a chciały szybko i smacznie zjeść - barszcz można jeść także poza wigilia.
A jeśli o wigilii mowa - zrobiłem na wigili klasowej w liceum projekt barszczu - płyta indukcyjna na 1 garnek z domu koleżanki przyniesiona do tego jej garnek i moje kilka kartonów barszczu, ktoś kupił uszka bo to było zaplanowane wcześniej no i plastikowe miski.
Zjedliśmy wszyscy sobie po miseczce, pani wychowawczyni prawie płakała Gdy dziękowała mi za to jak zjechałem klase i jak poczuła atmosferę rodzinna na tej wigili dzięki temu barszczowi. Który w ogóle tak komplementowała że ja nie jestem pewny czy ona ogarnęła ze to był barszcz Krakusa a nie drifftinga… (to była kobieta po 40stce bez męża i znajomych wiem z plotek no i nie miała obrączki ani nigdy nie wspomniała o mężu czy życiu towarzyskim a była naszą wychowawczynią)
Także ten barszcz ma dodatkowo moc wzruszania samotnych 40 latek :)
Polecam go wam ja sobie taki karton otworze i pewnie skonsumuje na 3-4 porcje w ciągu dwóch dni - nie zepsuje mi się n czas, kalori ma malutko i można sobie mmm mmm mmm zjeść. Nie przesadzajcie z pieczywem jeżeli byście chcieli sobie do barszczu skąsić.
Jan Jan Jan Paweł dru dru dru dru gi Jan Paweł drugi … ci dzieci
Edit: @goalsdigger przekazała mi nowe informacje barszcz okazało się że zawiera buraki i co ciekawe buraki mają naturalne gazy jelitowe które napędzają nasze mięśnie do pracy w tzw pompie mięśniowej. Czyli jest to taka lokomotywa i para!
A jak wiecie goalsixdigger jest najszybszą biegaczką skoro na je buraki przed zawodami to my będziemy pić barszcz Krakusa
14 notes · View notes
lekkotakworld · 6 months
Text
Niedziela, 26 list 23
Wczorajszy dzień to była istna huśtawka emocjonalna. Nie chcę się tłumaczyć, było minęło, płynie się dalej. Dziś wcale nie było lepiej z ale przynajmniej bez ran i łez.
Rano ucieszył mnie widok śniegu za oknem. Kocham śnieg, naprawdę. Ciekawe czy dopada jeszcze, czy raczej się roztopi.
Wczoraj rano skończyłam czytać Szukając Alaski. Mimo słabych ocen i opinii mi się bardzo podobała. Taka luźna opowieść, trochę daje do myślenia pod kątem życia, przemijania, tego jak to życie wykorzystać i że tak naprawdę nigdy nie wiemy, kiedy to życie się zakończy. No jestem oczarowana. Tym samym odebrałam wczoraj książki w empiku (3 jako prezent dla mojego M na święta, a jedna dla mnie, bo weszła na promce fajnie) i zaczęłam już czytać kolejną książkę.
Tumblr media Tumblr media
Jedzeniowo dziś raczej już spokojnie. Choć wyczuwałam wewnętrzne napięcie i zajadałam je, bo często jadłam nie będąc nawet głodna, ale to z rana. Później długo nic, aż po 18 zjadłam skyr w ramach obiadu, bo szczerze to mdli mnie na myśl o jedzeniu, mimo, że jestem głodna, nie mam na nic ochoty.
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
24 notes · View notes
myslodsiewniav · 2 months
Text
Ostatnie cztery dni są dowodem na nadciągającą katastrofę klimatyczną
I wiem, że kto jak kto, ale ja z tą swoją tolerancją na wysokie temperatury to przeżyję. :D BYŁO CUDOWNIE!
Słucham jak ludzie narzekają, że jako ludzkość mamy przejebane, bo w kwietniu nie powinno być lata. I to fakt. To dla wegetacji roślin, życia zwierzaczków niezbyt dobry scenariusz.
Ale dla mnie to fantastyczne wieści!
W sobotę było chyba u nas najcieplej - powyżej 30*C. To był w końcu pierwszy raz, kiedy poczułam, że mogę bezpiecznie ściągnąć z siebie koszule i zostać w samym topie. CUDOWNE. KOCHAM ten stan.
Przez kolejne dni musiałam mieć coś zarzucone na ramiona, a w poniedziałek nawet siedziałam wieczorem pod kocem - niby było ciepło, ale nadal to były zbyt nieprzyjemne warunki do życia.
Mój chłopak coś tam przebąkiwał, że "słońce praży" i że "leje się z niego" - a dla mnie to była ledwo-ledwo temperatura komfortowa do życia.
Dawać mi te zapowiadane lata z gorącem 40*C!
Nie wiem czy będę miała co jeść (bo w teorii zboża i inne uprawy spłoną), ale wreszcie będę się dobrze czuła we własnej skórze.
Przykład tego jak cierpię w okresie jesień-zima-wiosna? W poniedziałek przed pracą obydwoje szykowaliśmy się do wyjścia z mieszkania. Wiadomo: rano niższa temperatura, chłodem wieje. Mój chłopak: skarpety, bielizna, jeansy, sam T-shirt i na niego skórzana kurtka (ale rozpięta). Ja: grube skarpety, bielizna, grube dresowe spodnie, na górę sweter z kaszmiru i wełny merino, na głowę czapka i na wszystko bluza z kapturem. Jak wychodziliśmy sprzeczaliśmy się: ja do niego miałam problem, że nie zabrał chociaż bluzy i się przeziębi, bo przecież jest zimno na dworze, może po pracy będzie pogoda na T-shirt! On do mnie, że przecież mamy od 2 dni lato, więc powinnam sama założyć T-shirt, zamiast przegrzewać się w swetrze z kaszmiru i merino, że skończy się tak, że to ja się rozchoruję. Wyszliśmy na dwór. On odetchnął, ja zadrżałam. Wróciłam do mieszkania zmienić tą bluzę na kurtkę puchową. Dopiero w zestawie kurtka puchowa + sweter merino-kaszmir było mi ciepło. Mój facet czekał na mnie na chodniku, w tym T-shircie i w rozpiętej kurtce, kiwał głową z niedowierzaniem.
Kurtkę puchową ściągnęłam dopiero około godziny 11, jak wracałam z biura do mieszkania. Wtedy dopiero czułam, że jest mi ciepło. Po 13 zmieniłam sweter na T-shirt.
Ja nie znoszę zimna! Nie mam tolerancji na zimno, a zimno to dla mnie WSZYSTKO co jest poniżej 25*C i co zmusza do noszenia WIELU WARSTW ODZIEŻY. Ech. Właśnie to, od kiedy wiem, że mam ADHD stało się jasne - nie lubię marznąć, a najlepiej się czuję im mniej na sobie mam. Dlatego kocham lato, bo mniej bodźców dostarcza mi odzież, którą noszę. Przytłaczające i niekomfortowe dla mnie jest noszenie WARSZTW, noszenie ciuchów z DŁUGIMI rękawami, rzeczy, które muszą przylegać by na nie móc założyć kolejne WARSTWY. Czuję się wtedy w opresji. Przytłacza mnie ilość drażniących bodźców na skórze. Najprzyjemniej jest wtedy, gdy mam na sobie coś zwiewnego, co najwyżej muska moją skórę. I dobrze jest czuć komfortowe ciepło... a komfortowe ciepło dla mnie to przynajmniej 30*C.
Przetrwam katastrofę klimatyczną - mam nadzieję.
----
Byłam wczoraj u mojego dziekana. Spoko człowiek. Wyjaśniłam wszystko i wierzę, że jest spoko. A jak nie będzie spoko, to znowu się do niego wybiorę, bo zapewnił mnie, że w żadnym wypadku nie powinny mnie spotkać jakieś nieprzyjemności z powodu zasadnej skargi. Fajnie było. On też mi wyjaśnił - w słowach bardziej literackich i akademickich - że odpisywali mi tak oficjalnie na skargę, bo zakładali dupochron. Opowiedział jakie sytuacje mieli (jeden student w imieniu całej grupy napisał skargę na nauczyciela akademickiego nie do dziekana, nie do rektora, a od razu do MEN xD - no i musieli się z tego wybronić - tym bardziej, że pozostali studenci w imieniu których napisał tą skargę nie mieli pojęcia, że gość skargę pisze i że w dodatku pisze w ich imieniu, bo oni nie czuli, żeby cokolwiek skarżenia wymagało). Trochę mi lżej. Przy tym wyjaśniłam dlaczego ja pisałam skargę (bo nie mamy starościny/starosty) - na to typ mi wymienił masę powodów dla których należy przeprowadzić wybory na starościnę/starostę oraz zaznaczył, że w obecnych okolicznościach ja nie powinnam podejmować się obowiązków starościny - mam indywidualny tryb nauki, mam dwie uczelnie i semestry do zaliczenia. To DOŚĆ jak na jedna osobę.
Jestem bardzo zadowolona z tego spotkania.
Natomiast martwi mnie, że mam do nadrobienia kilka lekcji na drugiej uczelni - ogarnę. Ale nie mam czasu ostatnio.
Po spotkaniu z panem dziekanem oddzwoniłam so siostry, która - ma timing! - podczas całego spotkania z dziekanem dobijała się do mnie telefonem, sygnał za sygnałem, totalnie ignorując odrzucanie jej z smsem o treści "Nie mogę teraz rozmawiać. Oddzwonię później." Ech. Stres dodatkowy. Myślałam, że z rodzicami się coś stało dlatego na alarm bije, ale nie - ona chciała po prostu pogadać podczas spacerku z synkiem po parku.
Ech.
Nie zauważyła smsa ode mnie, bo miała ręce pełne pieluch, rozumiem. Ale stresu się najadłam przez to jej dobijanie się. Że też ona ma taki timing! Od kilku dni dzwoni, jak akurat robię coś ważnego. Ech. Porozmawiałam z nią chodząc po uczelnianym parkingu i strefie rekreacyjnej - miałam zamiar wrócić do domu, ale gdybym wyszła na główną ulicę, to po prostu nie słyszałabym jej i sama bym darła się do słuchawek xD A poza tym, oczywiście byłam u dziekana z moim psiaczkiem, więc przy okazji młodej dałam szansę na odpryskanie się.
Ponownie ta sama konkluzja po rozmowie z siostrą: lekarze swoją ignorancją i brakiem empatii, a czasem po prostu brakiem elementarnej zdolności słuchania ze zrozumieniem (!) robią z ludzi antyszczepionkowców. No to po prostu oburzające! I chociaż jeszcze miałabym poprawkę, że słyszę interpretację ROZMOWY z lekarzem, od strony sporu. Ale nie, siostra czytała mi pismo. W zasadzie wymianę korespondencji między nią i różnymi ciałami regulacji pracy lekarzy.
Moja siostra nim napisała to pismo konsultowała wszystko z prawniczką. Wiele godzin obydwie wertowały regulacje prawne Rzeczypospolitej Polskiej nim napisały to pismo, sprawdziły i poddały weryfikacji jakim regulacjom podlega praca lekarzy i jakim podlegają prawa pacjenta. Siostra zweryfikowała jak w świetle prawa należy traktować informacje na produktach farmakologicznych, w jakich przypadkach mówimy o odczynach niepożądanych, do jakich zaleceń należy się stosować (ha! Banał: tych na ulotce załączonej do opakowania). Wszystko dlatego, że moja siostra chce być odpowiedzialnym rodzicem, który da swojemu dziecku całą najlepszą ochronę i zarazem ochroni je przed cierpieniem, poszuka sposobu na ulżenie w bólu dziecku. A tym czasem jej długaśne pismo z powoływaniem się na konkretną podstawę prawną w każdym aspekcie xD doczekało się odpowiedzi w postaci jednego zdania, którego sens to "No o co pani chodzi? Przecież dziecko nie zostało zaszczepione kolejną dawką. Chyba o to chodziło, nie?". I tyle. To moją siostrę wkuuuuurwiło jak nie wiem. Jakby do lekarzy nie docierało, że siostra zaskarża ich o celowe działanie na niekorzyść małoletniego pacjenta, o łamanie polskiego prawa, o nadużycia i że domaga się wyciągnięcia konsekwencji, bo takie zachowanie zagraża kolejnym pacjentom. Krzyczała mi do słuchawki, że oni chyba myślą, że faktycznie jest jakąs sekciarą co nie lubi szczepioenk i której o antyszepionkstwo chodzi, a ona przecież wskazała, że pani pediatrka dopuściła się rażących niedopatrzeń, nadużyć i zaniedbań wobec małoletniego pacjenta, w dodatku załamała prawo polskie i regulacje na które są stosowne paragrafy, które wskazała moja siostra - ta pani powinna ponieść za to karę, a jej przełożeni ta próbą "zamiatania tematu pod dywan" narażają kolejne dzieci i ich rodziców na podobne cierpienie jakie było udziałem mojego siostrzeńca! Jakby tam komunikacja totalnie nie działa. Lekarze z przychodni i rzecznik do spraw pacjena widzą takie zgłoszenia zerojedynkowo: albo szczepimy jak leci, a jak rodzic zgłasza niepokój to jest AnTYszCzzepiOOOONkowcEM-SzuREM-PokręCONym. No nie. Dawno się skończyły czasy w których słowo lekarza było jak zaklęcie, w które traktowano jak niepodważalną prawdą. Teraz oczekuje się od lekarzy partnerskiego podejścia - to specjalista usługodawca. Przed wszystkim to też człowiek, który popełnia błędy - jak wszyscy i jak wszyscy musi ponosić za błędy konsekwencje. Ot, jak wielu innych specjalistów usługodawców. Jak dajesz feedback fryzjerowi, że twoim życzeniem było zafarbować włosy na blond, ale w trakcie farbowania czujesz, że występuje reakcja alergiczna, dajesz znać, że coś jest nie tak, a fryzjer to ignoruje i nie zmywa farby w wyniku czego ty potem przez tydzień masz krosty i poparzenie skóry głowy, podrażnienie oczu itp - kiedy skarżysz się na takiego specjalistę fyzjerstwa nie oznacza to przecież, że taka skarga równa jest temu, że jesteś przeciwna farbowaniu włosów i tak naprawdę nigdy ich pofarbować nie chciałeś/chciałaś! To absurd!
Chodzi o popełnienie błędu, który był w dodatku na szkodę zdrowia pacjenta za który lekarz musi ponieść karę. A poszkodowany może się domagać przyznania, że jego uwagi są zasadnie, oczekiwać przeprosin.
Dlatego przez ostatnie tygodnie siostra się bujała czy jej się chce odpisywać na te pisma od lekarzy. Ale kilka dni temu była u fizjoterapeutki - tej przepisanej "w ramach zadośćuczynienia" przez tą panią doktor, która chciała szczepić mojego siostrzeńca mimo niepożądanych odczynów poszczepiennych. Pani fizjo zwróciła rodzicom uwagę, że młody zbyt szybko wstaje. Mają go hamować z tym, okay. A poza tym zauważyła, że dziecko powłóczy (użyła innego słowa, którego nie pomnę - chodzi o to, że chłopczyk nie używa prawie jednej rączki, ma problem z jej podnoszeniem, podpieraniem się nią) jedną rączką i rzuciła, że to pewnie po szczepieniu, bo pewnie niedawno był szczepiony. Że póki co jest normalne, ale jeżeli utrzymuje się dużej to trzeba będzie z tym pracować. Fizjoterapeutka pouczyła siostrę, że jeżeli ta sytuacja z rączką się utrzyma dłużej niż tydzień mają dzwonić, bo pamięta, że podczas ostatniej wizyty, ponad miesiąc temu, też tak miał z tą rączką. To zmroziło moją siostrę i jeszcze bardziej wkurwiło. Pani fizjoterapeutka ewidentnie zapomniała jaka jest historia mojej siostry i po prostu założyła, że ma przed sobą dziecko, które podąża regularnie za kalendarzem szczepień. Tym czasem mały nie był szczepiony od czasu tamtej pierwszej fizjoterapii, a nadal mu się utrzymuje efekt tego niepożądanego odczynu poszczepiennego.
Siostra - po prostu smutna, rozgoryczona, zmartwiona - poprosiła fizjoterapeutkę wystawienie pisma w którym zawrze tą uwagę, bo potrzebuje takiej opinii do dokumentacji, którą zamierza złożyć do Sanepidu. Siostra nic więcej nie powiedziała. Po prostu była zmartwiona. A fizjoterapeutka wystrzeliła zdziwiona "a po co pani taki dokument? Jest pani antyszczepionkowcem?". No mnie samą to wkurwiło, jak siostra mi to relacjonowała. Czy naprawdę ludzie nie widzą sedna problemu!? Nie, dziecko nie rozwija się prawidłowo, ma niepożądany odczyn poszczepienny, którego mimo upływu miesięcy nie nadrabia! To martwi! Trzeba się dowiedzieć czy młody nie jest na coś uczulony. No kurwa, skoro to co obserwują nie jest naturalne, nawet na tyle, że "jak nie mienie do tygodnia to proszę dzwonić" to należy szukać pomocy u kompetentnych osób!
Moja sis - już wkurzona - wyjaśniła, że polskie prawo wymaga by zgłaszać NOPy, powinien to zrobić lekarz pierwszego kontaktu, ale doświadczenia ma takie, że lekarze tą procedurę olewają, całe szczęście może to również zrobić rodzic. Na co pani fizjoterapeutka "a co to NOPy?', na to siostra spokojnie "Niepożądane odczyny poszczepienne", na to fizjoterapeutka przyjaźnie "Ale niepożądane odczyny poszczepienne są normalne, zawsze się pojawiają, gorzej jak się utrzymują długo. Raczej nikt tego nie zgłasza, tylko anstyszczepionkowcy. Moja mama jest pediatrą, uważa, że lepiej zaczepić niż nie zaszczepić!", na to siostra już gorzko (bo znowu została antyszczepionkowcem - ot tak, bo dba o zdrowie swojego dziecka) "Jeżeli występują objawy niepożądane, które producent zawarł w ulotce należy je zgłaszać. Nie wolno szkodzić pacjentom, to wynika nie tylko z przysięgi Hipokratesa, ale jest też zapisane w polskim prawie. Również karnym", a na to pani fizjoterapeutka "a jak tak, to spoko! Napiszę!".
xD
Przedwczoraj siostra znowu spotkała się ze specjalistką od prawa. I odpisała na te pisma różnych instytucji. Wrednie odpisała. xD Czytała mi to wczoraj. Najpierw zwróciła uwagę, że chyba zaszła pomyłką, bo w odpowiedzi na jej kilku stronnicowy list w którego treści odnosiła się do kilku aspektów, kilku zaniedbań i do każdego przytaczała postawę prawną z konkretnym paragrafem obowiązującego prawa dostała jedynie dwu-akapitową odpowiedź w której treści nie odniesiono się do wskazanych przez nią zaniedbań pracy lekarki pediatry. Wciąż czeka na odpowiedź na swój ilist w którym również prosiła o przekazanie zgłoszeń NOPów, które pani doktor twierdziła, że na przestrzeni ostatniego roku zgłaszała - nie mogła się doprosić tych dokumentów od samej pani doktor (chociaż ma na piśmie i w postaci nagranych rozmów z recepcji ustne zapewnienia petdiatrki, że takie NOPy zostały zgłoszone), a liście wysłanym wcześniej domagała się od placówki przesłania tych NOPów lub uzasadnienia dlaczego ich nie chcą przesłać, najlepiej by przy tym powołali się na konkretne paragrafy, wówczas zweryfikuje ze swoją prawniczką czy to zasadnie i czy nie skończymy z kolejną skargą do odpowiedniej instytucji - bo akurat utrudnianie jej wglądu w dokumentację medyczną własnego dziecka to jest przestępstwo. ITP ITD.
Tak całe pismo konstruowały. Bardzo rzeczowo, punktując kolejne sprawy, na które się skarżyła siostra, a na które nie dostała odpowiedzi. Dodając do każdego akapitu "Proszę odnieść się do powyższego aspektu, a jeżeli zdecydują się państwo go pominąć proszę o uzasadnienie wraz z adnotacją do podstawy prawnej".
Ech. Początkowo chciała - serio - zostawić to. Olać. Ma nową lekarkę, której ufa, wydaje masę kasy na dotarcie do sedna problemów zdrowotnych jej synka. Ale to zakładanie, że jej zasadne skargi na obsługę pacjenta w NFZ, na działanie na szkodę pacjenta, na zaniedbania ze strony pani lekarki, że to wszystko jest akt antyszczepionkowej złośliwości to ją wkuwało. To brzmi, jak "pacjent, który nie słucha bezwzględnie lekarza jest szurem i idiotą" - nie jest szurem i idiotą, po prostu domaga się sprawiedliwej obsługi i przyznania do błędu!
A - dla równowagi - na tych antyszczepionkowych spotkaniach na które trafiła po pierwszym wkurwie i rozgoryczeniu: traktuje się ją partnersko. Tak, pewnie, czasem weryfikacja faktów tego co mówią prelegenci sprawia, że wszystko kupy się nie trzyma i tak na logikę zaufać temu się nie da w 100%. Ale dostała wgląd w masę badań, masę hipotez, masę teorii. Poznała ludzi, którzy są pomiędzy - jak ona - nie negujących szczepionek, ale widzących, że szczepionki nie służą ich dziecku, szukających sposobów na zapewnienie dziecku odpowiednich szczepień ale bezpiecznymi preparatami, badających dzieci pod kątem uczuleń. Nikt nie podważa troski mojej siostry o swojego synka, nikt nie mówi "lekarze to idioci" (no dobra, tak teraz mówi moja własna siostra jak wspomina to pismo z odpowiedzią, które jej wysłali xD wkurwili ją). Nikt na jej zasadne obawy czy szczegółowe pytania nie wystrzela "jesteś antyszczepionkowcem" jakby to była obelga, która zamyka rozmowę i zapewnia ostracyzm.
----
Po zakończeniu rozmowy z siostrą zdzwonił mój partner. Okazało się, że za godzinę (jak to zleciało!) miał skończyć pracę i chciał, abym pomogła mu wybrać jedną rzecz w sklepie. No to nie opłacało mi się wracać do domu xD, więc wzięłam psa do biblioteki na uniwerku xD. Zaszyłyśmy się między regałami z magazynami o pisarstwie, medioznastwie i podróżach. Dalej próbuję napisać zadanie zaliczeniowe na zajęcia u Dumbledora, ale mam blokadę. Chyba znowu za duże oczekiwania wobec siebie mam. Po prostu mam już pomysł, ale jak do pisania siadam to dopadają mnie wątpliwości - czy ja w ogóle potrafię pisać? Czy ja się nie zbłaźnię. I jak widać - piszę metrowy wpis do pamiętnika, zamiast zadania, które mnie jara i które spędza mi sen z powiek.
Ech. :p
Potem pojechałam do mojego chłopaka. Po drodze się posprzeczaliśmy o pierdołę. Ja zrobiłam literówkę piszę wiadomość ("Są korki kochanie, będę bardziej o 16:40" - a byliśmy umówieni na 15:30. Jestem pewna, że napisałam 15:40, ale ściśnięta w tramwaju, ze spanikowanym pieskiem na rękach mogłam nie zauważyć, że palec mi się omsknął. A potem w tym ścisku nie odpisywałam na wiadomości faceta, który właśnie się dowiedział, że ma na mnie czekać półtorej godziny xD - dzwonił, to na niego nawarczałam, że nie mam jak gadać, bo pies wariuje, tłok, ludzie, hałas, pa! xD Oddzwoniłam te pięć minut później wyjaśniając, że już wysiadłam z tramwaju, że za 2-3 minuty będę w umówionym miejscu, ale zarazem byłam zła na niego, że do mnie dzwonił w ogóle - przecież napisałam, dałam mu znać, wie przecież, że nie znoszę jeździć z małą tramwajem w godzinach szczytu, że to powoduje we mnie stres, a odbieranie telefonów jest wtedy niemożliwe i jeszcze bardziej stresujące by operować jedną ręką psem, a drugą telefonem. Tym czasem on zdążył się już na mnie wkurzyć, że kazałam mu czekać na siebie półtorej godziny. Więc chwilę warczeliśmy do siebie, aż dotarliśmy do sedna problemu - on nie wiedział, że jestem w tramwaju, wiedział tylko, że mam pojawić się o 16:40, dlatego dzwonił, a ja nie wiedziałam, że wpisałam złą godzinę. Głupie nieporozumienie. Ale cieszę się, że te nasze nieporozumienia czy sprzeczki są takie, o błahostki. I że tak sobie z nimi radzimy. Zamiast się nakręcać "daj mi minutę, musi mi minąć złość", uspokajam się i uczciwie mówię "przepraszam, rozumiem jak musiałeś się poczuć". I to działa w obydwie strony. Trzeźwe spojrzenie na sytuacje, wzięcie swojej winy na siebie, a cudzej - oddanie tej osobie, której to był kawałek. Fajne to.)
Było ciepło. Dostałam od mojego chłopaka naszyjnik. Poszliśmy na spacer... a potem spontanicznie zaprosił mnie na obiad. Poszliśmy w trójkę na pizzę. Było cudownie. Ciepło - miałam na sobie letnią sukienkę i katankę. Fajnie.
A potem wróciliśmy do domu.
Zmęczeni okropecznie.
Obydwoje potrzebujemy tego urlopu tak bardzo...
Mój chłopak wyznał mi, że jest tak bardzo ze mnie dumny, że zdecydowałam się na studia i że obecnie, trochę z przypadku, realizuję aż dwa na raz.
I że imponuje mu to jak wybieram miejsca potencjalnej pracy - zawsze patrzę pod kątem tego czy mogę się w tym miejscu rozwinąć, żeby nie było mi tak, jak jest u obecnego szefa. To miłe. Fajne, że to widzi i to ceni.
A propos napisałam do szefa w sprawie urlopu. Ech. Nie odpisał. Strasznie mnie to stresuje - napiszę z miesięcznym wyprzedzeniem: ignorka. Napiszę z dnia na dzień: ignorka.
OMG jak mnie brzydzi praca w firmie tego człowieka.
Ech, całe szczęście studia mam fajne...
Idę pracować. Ciao
12 notes · View notes
kasja93 · 1 year
Text
Moja historia czyli:
ED nie ma wieku i rozmiaru!
Przygotujcie sobie wygodną pozycje, coś do picia bo będzie sporo czytania. Opisze Wam tu moją historie z ED. Podzielę ją na dwie długie części i trzecią jako podsumowanie. Przed Wami part 1: o BED…
Kiedy zaczęła się moja choroba? Nie mam pojęcia. Jak może wiecie (albo i nie) mam aktualnie 29 lat.
Jako dziecko lat 90 wychowane przez rodziców żyjących za czasów komuny miałam więcej wszystkiego, niż oni. Nie byliśmy ani bogaci, ani biedni. Jako jedynaczka wszystko było dla mnie. Zaś małe pulchne dzieci budziły raczej wtedy ciepłe uczucia. W końcu takie to zdrowe a z nadmiarowego tłuszczyku dziecko wyrośnie! Tata pracował, mama zaś zajmowała się mną i domem. W domu nie brakowało jedzenia. Nikt najwyraźniej nie poinformował mojej mamy, że porcje jedzenia należy dostosować do wieku dziecka. W tamtych czasach nie było internetu ani żadnych poradników (a przynajmniej nie na tyle by były popularne takie publikacje).
Zatem na mój talerz lądowała taka sama porcja jaką jadła moja mama. I oczywiście jak nie zjadłam wszystkiego to była awantura i padały słowa w stylu „dzieci inne głodują”, „tata ciężko pracował na to jedzenie”, „to po co ja wam gotuje skoro nie jecie?” I wiele, wiele innych. Co by nie pojawiło się w domu do jedzenia musiało być zjedzone. Nie było przebacz. I tak lata leciały.
Ja byłam zaś chorowitym dzieckiem. Wieczne zapalenia płuc a na dodatek łamliwość kości. Wystarczył upadek bym zaliczyła złamanie. Nie zliczę miesięcy jakie spędziłam w gipsie. Przez osteoporozę (na szczęście szybko zdiagnozowaną z wdrążonym dobrym leczeniem została ona zahamowana) miałam permanentne zwolnienie z WFu. Niby fajnie, ale przy praktycznym braku ruchu, sporą ilością spożywanych kalorii z pulchnego dziecka zmieniłam się w ponadgabarytową nastolatkę. Żadne diety itp nie wchodziły w grę. W końcu jedzenie w domu było typowo polskie (dużo mięsa, węglowodanów etc).
Może i byłam większa od innych rówieśników nikt się nade mną nie znęcał. Nie mieli odwagi po tym jak jednego chłopaka co mnie zaczepiał znokautowałam. Nikt się tym zbytnio nie przejął z osób dorosłych. To było normalne, że dzieciaki załatwiały takie rzeczy miedzy sobą. Największym wstydem wtedy było nakablować do starych by interweniowali. Zawsze byłam samotnikiem zatem bliższe więzi zawiązałam dopiero w gimnazjum. Znalazłam sobie grupkę, której się trzymałam. Oceny miałam średnie, ale nie było ze mną problemów wychowawczych. Byłam wygadaną i pewną siebie nastolatką. Samotniczką, która tolerowała kilka osób obok siebie a jednocześnie „klejem” naszej ekipy. Jak nie było mnie w szkole grupa rozpadała się na mniejsze frakcje.
Mimo, że jako nastolatka chodziłam już w rozmiarach dla dorosłych kobiet byłam zawsze ładnie ubrana. Dbałam by ZAWSZE mieć czyste włosy, malowałam twarz tak by się nie świecić i starałam się mieć zawsze ładnie zrobione paznokcie. Koszulki nosiłam z reguły czarne by nie było widać potu pod pachami, aż odkryłam patent na przyklejanie sobie wkładek higienicznych pod pachy. Dzięki temu w technikum zawitały kolory do mojego życia.
Jak wspomniałam nikt nigdy mi nie dokuczał. Miałam chłopaka, któremu się podobałam. Sama siebie też lubiłam. Znałam swoją wartość i byłam zadowolona z tego jakim jestem człowiekiem. A że jadłam za dwóch dorosłych chłopów? To się nie liczyło.
To, że na śniadanie zjadałam trzy bułki z masłem, wędliną i żółtym serem. Wjeżdżało też dwa jajka na miękko i często kiełbasa na ciepło. Później szłam do szkoły. Tam jakiś sok, dwie bułki. Po szkole nie rzadko jakieś piwko. W domu talerz pełen po brzegi. Następnie jakaś przekąska. Ciasto albo jogurt. Następnie kolacja czyli powtórka menu ze śniadania. Naprawdę nie wiem gdzie mi się to mieściło… Najgorsze, że nie widziałam w tym żadnego problemu. Moi rodzice również. Chłopak miał ponad dwa metry wzrostu i był z niego kawał faceta. Nie był gruby po prostu był dobrze zbudowany. Ja zaś byłam kochana i wiedziałam, że jestem super taka jaka jestem.
Pomimo swojego rozmiaru XL miałam całkiem dobrą kondycję. Bez problemu nadążałam za innymi podczas wycieczek w góry. Nie przeszkadzało mi, że koleżanki najadały się kromką chleba i jajecznicą z dwóch jajek, gdy ja zjadałam 3x tyle. W końcu byłam większa od nich co nie? To normalne!
Lata leciały. Trzymałam średnio cały czas rozmiar 46/48 bo byłam dosyć aktywna zawodowo. Zaczęłam jeździć zawodowo i mojego ego wyjebało poza skale. W 2016 roku mało było kobiet za kołkiem i byłam rozchwytywana. Czułam się trochę jak celebrytka bo każdy chciał ze mną pogadać, wiele słyszałam słów podziwu. Zaczęłam jeździć na dalekie trasy i dobrze zarabiać. Mogłam sobie pozwolić by kupić fast foody nawet za granicą. Nie ograniczałam się w myśl zasady „zjem dziś pączka bo jutro mogę już nie żyć”. Mój zawód jest wysokiego ryzyka a na jednym pączku się nie kończyło. Zaczęłam odczuwać wstyd. Coraz większe ilości jedzenia zamawiane były na wynos… No bo jak? Gruba tyle żre… Tłumaczyłam się sama przed sobą, że w końcu ciężko pracuje.
Zdałam sobie sprawę, że mam problem, gdy pewnego dnia o 6 rano ugotowałam garnek spagethii na dwa dni i zjadłam całą zawartość w pół godziny… następnie poprawiłam zupką chińską i czekoladą. Potrafiłam nic nie jeść dzień bądź dwa a później zjeść na raz 30 skrzydełek z KFC, burgera, frytki i poprawić szejkiem. I nadal chcieć coś zjeść.
Byłam świadoma bycia workiem bez dna przez 5 lat. Zdawałam sobie sprawę, że coś jest nie tak, ale nie wiedziałam co to BED. Przytyłam więcej. Zaczęłam mieć problem kupić ubrania robocze. Nie mogłam już kupić ubrań w typowych sieciówkach chyba, że był tam dział SIZE PLUS. Zaczęłam głównie chodzić w męskich koszulkach rozmiar 2XL. Chciałam coś zmienić bo coraz częściej miałam wysokie ciśnienie, zatykały mi się uszy, zaczęłam sapać jak parowóz a po większym wysiłku zaczynało mi się robić ciemno przed oczami. Jedzenie na trzy tygodniową trasę przestawało mi się mieścić w bagażniku, gdy jechałam do pracy… Samo przepakowywanie go z osobówki do ciężarówki zajmowało mi prawie godzinę… Przez pół roku żywiłam się niemal wyłącznie Huel’em. Wpadało dziennie mniej więcej 1800 kalorii, co dwa trzy dni miałam napady gdzie wpadałam na stacje paliw bądź baru i brałam tyle ile zdołałam unieść po czym pożerałam wszystko w kilkadziesiąt minut. Udało mi się jednak schudnąć z rozmiaru 52 do 48. Jednak, gdy rzuciłam Huel bo miałam go już dość wróciłam do wcześniejszego rozmiaru w dwa miesiące choć zmieniłam prace na bardziej wysiłkową. Byłam jak w tym żarcie. Jestem na kilku dietach bo jedną się nie najadam.
Wtedy w moim życiu pojawiła się pani doktor z POZ, która po pół godzinnym wywiadzie skierowała mnie na badania. Wykryto u mnie stan przedcukrzycowy, insulinoodporność oraz BED. Wtedy po raz pierwszy o tym usłyszałam.
Zaburzenia odżywania dla mnie to była tylko anoreksja oraz bulimia. A jak wiadomo „anorektyczki są chude a bulimiczki rzygają” a ja nie należałam do żadnej grupy… O ile dwie pierwsze choroby udało się ustabilizować lekami i pomóc nieco dzięki temu z BED. Jednak farmakologia to nie było wszystko. Potrzebna była zmiana myślenia, przyzwyczajeń, nawyków, stylu życia. Obsesyjne myślenie o jedzeniu, kupowania go nadmiar, wyrzucanie go, wyciąganie go z kosza na śmieci i dojadanie… Wyrzuty sumienia… Chodzenie po sklepie i robienie czterech okrążeń z wózkiem pełnym zakupów by wytłumaczyć sobie, że nie jest mi ono potrzebne. Ucieczki ze sklepu, płacz w aucie… Odinstalowywanie i instalowanie ponownie aplikacji z dowodem jedzenia. Wtedy odkryłam lodówki społeczne. Potrafiłam rano przynieść mnóstwo produktów spożywczych, gotowych dań by przez cały dzień walczyć by tego nie zjeść, płakać i wpadać w histerie a później wieczorem wszystko pakować i rozhisteryzowanym zostawiać to w lodówkach społecznych na drugim końcu miasta. Po powrocie do domu wypijałam alkohol by nie móc wsiąść do samochodu (jazda po pijaku to coś czego bym w życiu nie zrobiła).
Zapowiedź cukrzycy odeszła. Tak samo insulinooporność. Przestałam brać stopniowo insulinę. Pojawiło się uczucie głodu i pełności. Zdałam sobie sprawę, że chyba nigdy wcześniej nie odczuwałam sytości. Wcześniej nigdy nie czułam się najedzona. Pojawiały się wciąż napady jednak nauczyłam się gryźć i wypluwać to co zjadałam… potrafiłam zapełnić tak worek na śmieci nawet 4 kg przeżutym jedzeniem nim poczułam się psychicznie najedzona… Obrzydlistwo, wiem…
Mijały kolejne miesiące. Pojawił się jadłowstręt i strach przed jedzeniem. Strach przed zakupami. Obsesyjne liczenie kalorii, odmawianie sobie wszystkiego. Jadłam tylko wtedy, gdy musiałam ze względu na swoją prace choć i tak szykowałam sobie za wiele. Jednak było to i tak mało względem tego co było wcześnie… limity po 1000 czy 1500 kalorii podczas napadu to było nic w porównaniu do wcześniejszych lat.
Tak we wrześniu 2021 roku uświadomiłam sobie, że zachorowałam na anoreksję z wagą 133 kg…
Ciąg dalszy w następnym poście.
83 notes · View notes
Text
Dzień 3 głodówki
23.05.2024
Na wadze rano zobaczyłam 58.4kg a tak bardzo chcę zobaczyć 57 że stwierdziłam że muszę pociągnąć i dziś głodówkę. Byleby wytrzymać do 12 bo potem do pracy więc na pewno nie będzie szansy na napad czy jedzenie. W sumie to dobre te drugie zmiany bo przynajmniej czuję się bezpieczna że nie ma szans na objedzenie się.
Godzina 10 Na chwilę obecną nie czuję głodu fizycznego ale myśli o jedzeniu są i czy to wszystko ma sens bo coraz bardziej odechciewa mi się tego spotkania w czerwcu z tą osobą. Teraz motywuje się tym że w sobotę będę już w domu rodzinnym bo w niedzielę chrzciny i fajnie by było czuć się trochę lżejszą także ufam że dam dziś radę.
Godzina 12 Zero głodu, totalne uczucie pustki obojętności, bez sensu... Takie zawieszenie że nie wiem czego chcę...
11 notes · View notes
fluttershycloud · 7 months
Text
19 października
Wszystko mnie boli po dyskotece. Dzięki niej nabiłam sporą ilość kroków przynajmniej. Na szczęście nie było stypy i sie fajnie bawiłam. Głodna jestem teraz, ale no już będe niedługo szła spać
Zjadłam: 1400 kcal
Spaliłam: 900 kcal
Dobranoc ❤
Tumblr media
27 notes · View notes
pozartaa · 29 days
Text
Podsumowanie: kwiecień 2024
🫐Na wadze: Waga utrzymana. Niewielkie wahnięcie w środku miesiąca... Koniec właściwie taki sam. Kończę z BMI 18.5 nie powinnam na pewno schodzić niżej, więc tego się trzymam
Tumblr media
🫐 Limit k@loryczny: nadal około 2100 kca1 nie zmieniam od wielu miesięcy. Jest to wartość przy której nie tyje ani względnie nie chudnę. Wszelkie spadki mogę tylko zrzucić na karb tego, że nie zawsze się trzymam dokładnie tych 2100. Głównie udaje mi się dobić w dni w które jestem w pracy. Inne dni wychodzi różnie. Druga sprawa nie liczę też wszystkiego bardzo skrupulatnie na przykład dość luźno podchodzę do warzyw. Nie doliczam też kaw które piję z mlekiem (mleko 0.5% lub 0%)
🫐 Ćwiczenia: poza spacerami - nic. Nadal nie mam na to chęci i trudno. Mata czeka w szafie na lepsze dni lub moment kiedy uznam, że mi potrzeba pilatesu. 🙈
🫐Jedzenie: jem 4 posiłki dziennie plus przekąski w rodzaju owsianek, kisielków, batoników musli. Zwykle staram się gotować większość od podstaw ale w dni, kiedy mam mało czasu korzystam ze sklepowych gotowców.
🫐Statystyka kroków:
Tu zawsze był screen z apki ale niestety przepięłam opaskę do nowego urządzenia i liczy wszystko od nowa, więc dopiero w następnym miesiącu zobaczycie ile natuptałam
🫐 Było 9x Dzień Bez Liczenia Kalorii (DBLK) i 1x Cheat Day(CD)
W kwietniu zrobiłam 9 dni bez liczenia a w maju miało być ich już 10. Ale miałam co do tego głębokie przemyślenia. Odniosłam wrażenie, że prawie codziennie nie liczę...a przynajmniej w prawie każdy wolny dzień od pracy. Wyszło mi niemal pół miesiąca gdzie potencjalnie zjadam mniej niż powinnam ze strachu, że zjem więcej niż powinnam bo tak to odbieram.
DBLK ma swoje zalety szczególnie kiedy nie mam czasu na obliczenia i zbyt długie stanie w kuchni - bardzo się sprawdza. Ale zbyt duża ilość dni niewiedzy też mnie nieco wytrąca z równowagi. Dlatego nie zwiększam ilości DBLK w maju choć 10 to już była by taka równa "kwota" przy której można zostać.
🫐 Różności: Bardzo fajne jest to, że ja i S. możemy wspólnie dzielić pasję do Magic The Gathering. Gra bywa dla mnie źródłem stresów a nawet raz pogrążyła mnie niemal w odchlani rozpaczy w tym miesiącu... ale się pozbierałam i gram dalej. Poznaliśmy też lepiej prywatne ludzi z którymi się spotykamy na granie przy okazji imprezy u kolegi. Zawsze to fajnie znać kogoś innego niż ludzie z pracy. Zmieniłam też telefon co jest dla mnie źródłem niewielkiego stresu gdyż nie lubię zmian...
Co nowego w Maju:
🫐 ilość DBLK i CD zostaje taka sama 9 i 1.
🫐blog jest nadal o utrzymaniu wagi. Nie schodzę poniżej BMI 18.5. Idealne BMI dla mnie teraz to 19. Ważę się co 2 tygodnie w piątki
🫐kalendarz z rozpiską zmian i wszystkimi DBLK i CD jak zawsze w poście przypiętym.
🫐w tym miesiącu mam mały urlop i wypadaja też moje urodziny. Planujemy deser lodowy i jakiś wypad na obiad do restauracji.
🫐Zaczynamy grać a AD&D zobaczymy jak to pójdzie.
🫐muszę kupić sukienkę i buty na wesele, które mamy w czerwcu (nie moje 😆). Okropnie mi się nie chce.
37 notes · View notes
uderzamobeton · 8 months
Text
Mniej niż Godzina i widzę się z Patrykiem. Nie mogę się doczekać. Schudłam prawie 4 kilo od naszego ostatniego spotkania. Dzisiaj jedziemy do jego znajomych i będziemy oglądać fmma. Nie mogę się doczekać jestem przeszczęsliwa, że spędzimy czas ^^
Edit. Na początku trochę miałam do nich dystans (bo jednak byłam najmłodsza w grupie, ja-19 oni-25+), jednak gdy tylko przeszliśmy do salonu to atmosfera sama się rozluźniła. Piłam tylko wódkę, by móc jakoś łatwo policzyć potem kalorie za kieliszki, ale jakoś mi ostatecznie umknęło ile wypiłam 😅. Ogólnie chłopaki mega, już mam ksywkę i byli zachwyceni, że wpadłam (przynajmniej mam taką nadzieję, ale tak się zachowywali). Siedziałam cały wieczór koło Patryka na kanapie i było kilka chwil gdy tamci wyszli na fajkę, a my zostaliśmy. Szkoda, że nie pamiętam o czym, ale wiem że fajnie nam się rozmawiało. Trochę przesadziłam i gdy wychodziliśmy to średnio stałam, jednak na szczęście zwymiotowałam dopiero w hotelu do toalety. I najlepsze. Gdy mnie podwiózł pod Hotel i miałam już iść, to dałam mu tego misia, co robiłam na początku września. Cieszę się, że się odważyłam, a dzisiaj rano dostałam snapa ze zdjęciem maskotki i podziękowaniem. Podsumowując, to była najlepsza decyzja, by tu przyjechać i się spotkać, jaką mogłam podjąć.
23 notes · View notes
kotekzielony2 · 4 months
Text
Tumblr media
Z ŻYCIA SAMOTNIKA - wpis 1 (24.01.2024)
"Głośny wykład z papierem toaletowym"
Wpadłem na pomysł by zacząć tu pisać co nieco o moim życiu. Pomyślałem, że fajnie będzie podzielić się tym, co u mnie słychać, co się u mnie dzieje. Tytuł mojego nazwijmy to "pamiętnika" nie jest przypadkowy. Nigdy nie miałem przyjaciół, ani "bratniej duszy", ani kogokolwiek z kim łączyła mnie bardzo bliska, długoletnia relacja. Moje życie towarzyskie nigdy nie było na najwyższym poziomie. Raz na jakiś czas otacza mnie garstka osób, z którymi mogę chwilę porozmawiać na zwyczajne, proste tematy, ale do niczego więcej zazwyczaj nie dochodzi. Sytuacja ta trwa w najlepsze od lat i koniec końców zdążyłem się przyzwyczaić do spędzania samemu czasu w 99%. Wiem jednak też, że takie życie samotnika z pewnością nie wygląda ani nie jest najbardziej satysfakcjonujące, jeśli nie mamy kogoś z kim moglibyśmy pogadać kiedy tego chcemy, na niemal dowolne (nawet bardziej głębokie) tematy, albo komu moglibyśmy podzielić się swoimi osiągnięciami czy smutkami. Nie bez powodu mówi się, że człowiek jest zwierzęciem stadnym i potrzebuje obecności drugiego człowieka, o czym samotne osoby, w tym ja, z pewnością wielokrotnie się przekonują. Dlatego też postanowiłem od czasu do czasu przelewać swoje przemyślenia tu na "papier", wyrzucić z siebie to, co siedzi mi w głowie. Nie nastawiam się, że ktokolwiek będzie czytał moje eseje - piszę dla siebie i własnej satysfakcji, niemniej, gdyby ktoś postanowił moje "ściany" tekstu śledzić, na pewno wywoływałoby to niezłego banana na mojej twarzy!
22 stycznia 2024. Kolejny dzień na planie filmowym. Zapowiadał się klasyczny dwunastogodzinny plan na co mentalnie byłem przygotowany. Pierwsze co zwróciło moją uwagę to przebieranki, które trwały… ok. czterech godzin. Był to plan pewnego nowego serialu, którego akcja dzieje się w 1981 roku, więc zdecydowaną większość osób należało wpakować w adekwatne do okresu ciuszki. A osób przybyło też dużo, bo ok. dwustu. Po długim wstępie rozpoczęły się równie mozolne przygotowania do sceny. Scena była bardzo złożona (z udziałem przypomnę ok. dwustu osób) - w niej starsza pani wykładowczyni, nieznająca ojczystego j. polskiego, przemawia po angielsku do studentów na wykładzie, lecz coś poszło nie tak i po mniej więcej trzech minutach monologu, część zebranych studentów zaczyna rzucać w stronę obcojęzycznej pani... papier toaletowy (nie wiem, z jakiego powodu i o co "kaman"). Chwilę później wszyscy rzucają się na środek auli jak na jakieś kosmiczne promocje w Lidlu, wyciągają transparenty i krzyczą. Ciekawa to scena, choć z racji swej złożoności i liczby statystów, męczona była do późnego wieczora (od wczesnego popołudnia), a z ust opiekuna planu powtarzały się słowa "Rozpędzamy się niepotrzebnie!", "Za głośno jest!" (podziwiam osoby, które dają radę kilkadziesiąt razy w ciągu dnia uciszać, a przynajmniej próbować uciszać tłum). W tym czasie posiedziałem co nieco w telefonie, poczytałem kilka artykułów, pouzupełniałem niektóre notatki, próbowałem także z kimś zamienić dwa zdania. Przez jakiś czas stałem/siedziałem obok pewnej nieznajomej, do której zdołałem się odezwać i chwilę porozmawialiśmy. Nie było to absolutnie nic wielkiego, rozmowa nie trwała długo, choć cieszyłem się z tej interakcji, tym bardziej, że była to prawie jedyna osoba, z którą zamieniłem tego dnia niezobowiązujące słówko. Po planie wystarczyło już tylko szybko oddać garderobie ciuszki i nie najwygodniejsze buty i do domu.. Myślałem, że zrobię to w parę minut? Myliłem się. Kolejka do garderobianego autobusu posuwała się w ślimaczym tempie i wiedziałem, że załatwienie ostatniej sprawy będzie kwestią bardziej kilkudziesięciu, aniżeli kilku minut. Najważniejsze jednak, że nie musiałem stać ani w mrozie, ani w deszczu. W końcu zrobiłem wszystko co trzeba i mogłem wracać do domu, ale pech chciał, że zwiał mi nocny autobus (kursujący co dwa kwadranse) i mimo małej odległości do metra, godzina zrobiła się na tyle późna, że po dotarciu do najbliższej stacji podziemnej kolejki zdążyłem jedynie usłyszeć odjeżdżający ostatni pociąg w przeciwną stronę, podczas gdy w moją stronę nie jechało już nic. Postanowiłem udać się na oddalony o ok. 3 km Dw. Centralny by pojechać N12/N62 i dzięki temu odrobinę szybciej zameldować się w domu. Starałem się zdążyć, lecz niestety także tutaj zabrakło mi czasu, a brakowało niewiele i ostatecznie mogłem wsiąść dopiero do następnego nocnego autobusu odjeżdżającego z centrum. Zacząłem powoli na dworze marznąć oczekując na jeżdżące pomieszczenie na kółkach, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, a przejażdżka klasycznym Solarisem z 2011 roku jakiego złapałem, po długim dniu, poprawiła mi co nieco nastrój.
18 notes · View notes
goalsdigger · 6 months
Text
Byłam dziś w WKU, wróć, WCR, na nadanie przydziału mobilizacyjnego. Na szczęście nie zmienili mi stanowiska i dalej jestem celowniczym.
Potem terapia, dopiero pod koniec zaczęło się robić ciekawie.
Następnie zdążyłam na szybszy pociąg, ale telefon mi padł i z dworca musiałam iść z buta, a potem łapać stopa. Ale przynajmniej kroków nabiłam!
Dorwałam w końcu Dynię Dorotkę w Biedrze. :D 6 osób ciężko wydawało pieniądze na te naklejki. xD
Byłam na pierwszych zajęciach z High Heels i było fajnie. Nawet bardzo, czas szybko zleciał. Zapisuję się na roczny kurs, jestem ciekawa. Kiedyś byłam bardzo przeciwna takim rzeczom, dalej jestem nieco sceptyczna, ale co tam, trzeba się przełamywać. Bardzo niezgrabnie mi idzie i wolno łapię, ale to się z czasem wyrobi.
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Kcal: 1350 (B: 76 W: 153 T: 48)
Aktywność fizyczna:
-Bieganie 20 minut
-High Heels 1 h
-Drążki podchwyt 3x4, pompki 4x10
+ćwiczenia od fizjoterapeuty
Wytuptane: 20 tyś. kroków
Wypite: 1,5 l wody +3 kawy, monster zero, sok z ananasa
Pospane: 8 h (0-8)
Nawyki: ✓ ✓ ✓ ✓ ✓ ✓ ✓ ✓ ✓ ✓ ✓ ✓ / ✓ ✓ 
Przeczytane: 120 stron Morfiny
Tumblr media
36 notes · View notes