Tumgik
#koktajl
jagodowagwiazdka · 19 days
Text
czwartek, 1 września 2016
Koktajl bananowo-porzeczkowy - na wakacyjny wrzesień! :)
Koktajl bananowo-porzeczkowy
/1 porcja - ok 300 kcal/
220 ml maślanki
1 mały banan (najlepiej wcześniej zamrożony, koktajl będzie bardziej gęsty)
duża garść (ok. 80 g) czerwonych porzeczek - mogą być mrożone
dwie łyżki mleka - pcjonalnie, do uzyskania odpowiedniej gęstości
opcjonalnie cukier do smaku - u mnie 2 łyżki trzcinowego
Wszystkie składniki wrzucić do misy blendera, zmiksować, przelać do szklanki i pić schłodzony. :)
Tumblr media Tumblr media
Przepis z bloga tęcza w słoiku
0 notes
Text
Tumblr media
Koktajl MIMOZA
SKŁADNIKI
50 ml wytrawnego szampana lub wina musującego
50 ml soku pomarańczowego
SPOSÓB PRZYGOTOWANIA
Dobrze schłodź oba składniki. Wlej do kieliszka lub szklanki wino musujące oraz sok pomarańczowy, delikatnie zamieszaj. Gotowe!
0 notes
meganutriland · 2 years
Photo
Tumblr media
Oh my life, oh my life brings me peace in my mind! Have a wonderful day! #smoothie #healthy #healthyfood #fit #breakfast #food #banana #vegan #koktajl #yummy #zdrowo #foodporn #smoothielifestyle #zdrowejedzenie #healthylifestyle #diet #instafood #instagood #smoothiebowl #strawberry #veganfood #fitness #love #wroclaw #london #banan #goodmorning #mango #śniadanie #zdrowie https://www.instagram.com/p/CnrBRb2Ih55/?igshid=NGJjMDIxMWI=
0 notes
Photo
Tumblr media
Tworzenie kompozycji koktajli wg własnych upodobań. Podstawowe produkty.
1 note · View note
konopnafarmacja · 3 months
Video
youtube
Jagodowy Koktajl z Olejem Kokosowym: Orzeźwiający i Zdrowy Napój na Lato
W gorące letnie dni szukamy sposobów na orzeźwienie się i jednoczesne dostarczenie organizmowi cennych składników odżywczych. Jagodowy Koktajl z Olejem Kokosowym to idealny napój, który nie tylko zachwyca smakiem, ale także wspiera zdrowie dzięki naturalnym składnikom.
Korzyści Zdrowotne Oleju Kokosowego
   Wsparcie dla Diety Ketogenicznej: Rafinowany olej kokosowy jest bogaty w MCT (trójglicerydy o średniej długości łańcucha), które wspierają produkcję ciał ketonowych i pomagają utrzymać organizm w stanie ketozy.
   Regulacja Cholesterolu: Kwas laurynowy w oleju kokosowym może korzystnie wpływać na poziom cholesterolu we krwi, pomagając utrzymać równowagę między dobrym a złym cholesterolem.
   Energia i Witalność: MCT w oleju kokosowym są szybko metabolizowane na energię, co zapewnia zastrzyk energii w ciągu dnia.
   Naturalne Właściwości Antybakteryjne: Olej kokosowy zawiera kwas laurynowy, który wykazuje działanie antybakteryjne i przeciwgrzybicze, wspierając naturalną odporność organizmu.
Korzyści Zdrowotne Jagód
   Antyoksydanty: Jagody są bogate w antyoksydanty, które chronią komórki przed uszkodzeniem spowodowanym przez wolne rodniki.
   Wsparcie dla Serca: Regularne spożywanie jagód może obniżać ciśnienie krwi i poprawiać zdrowie serca.
   Poprawa Funkcji Mózgu: Jagody mogą wspierać pamięć i funkcje poznawcze.
   Źródło Witamin i Błonnika: Jagody są niskokaloryczne, ale bogate w witaminy C i K oraz błonnik.
Przepis na Jagodowy Koktajl z Olejem Kokosowym
Składniki:
   1 szklanka świeżych lub mrożonych jagód    1 szklanka mleka (roślinnego lub zwykłego)    1 łyżka miodu    Kilka listków mięty (do dekoracji)    1 łyżeczka oleju kokosowego virgin
Przygotowanie:
   Umieść wszystkie składniki w blenderze, pozostawiając kilka jagód do dekoracji.
   Miksuj do uzyskania gładkiej konsystencji.
   Wlej koktajl do szklanki i udekoruj listkami mięty i pozostałymi jagodami.
Wskazówki:
   Dla bardziej kremowej konsystencji użyj zamrożonych jagód.
   Możesz dodać więcej miodu do smaku.
   Dla wegańskiej wersji użyj mleka roślinnego, takiego jak mleko migdałowe lub owsiane.
Jagodowy Koktajl z Olejem Kokosowym to pyszny i zdrowy sposób na orzeźwienie się w letnie dni. Dzięki połączeniu naturalnych składników dostarcza organizmowi cennych składników odżywczych, wspierając jednocześnie zdrowie i dobre samopoczucie.
Najwyższej jakości olej kokosowy Big Nature znajdziesz w naszym sklepie Konopna Farmacja Poznań lub w sklepie online w zakładce Zdrowe oleje
Tumblr media
0 notes
nikotwed · 2 months
Text
☁️Moja opinia☁️
❌To nie jest dla mnie bycie motylkiem:
Tumblr media
🩵To jest dla mnie bycie motylkiem:
Tumblr media
..........................................................................................
Często widzę że bycie fit = bycie motylkiem, ja strasznie się boję że będę mieć mięśnie bo ja chcę mieć same kości! A proteinowe, białkowe, koktajle, słodycze to mnie przerażają (Wiem że istnieje takie coś jak ortoreksja ale ja nie zaliczam takich osób to bycia motylkiem)
Chętnie zobaczę jak wy to widzicie i jak to odbieracie i jaki macie pogląd na to
146 notes · View notes
skinnyaidaaa · 4 months
Text
Pomysly na niskokaloryczne jedzenie w ciagu dnia:
1
sniadanie: skyr naturalny
obiad: zupa miso
kolacja: gotowane ziemniaki
2
śniadanie: kaszka go active karmelowa
obiad: frytki z marchewki
kolacja: makaron z marchewki
3
śniadanie: jabłka z cynamonem i erytrytolem
obiad: sushi z ryżu konjac z ogórkiem
kolacja: koktajl bananowy z mleka migdałowego
4
śniadanie: pancake z banana, białka jajka i mąki
obiad: makaron z ogórka z krewetkami
kolacja: jogurt grecki light
5
śniadanie: serek wiejski light
obiad: ryż z ogórkiem
kolacja: zott serduszko pudding wanilia/malina
141 notes · View notes
uroksmiercii · 2 years
Text
Niskokaloryczne przepisy!!! ⬇️
! wszystko jest z motylkowego blogu z 2014. link tutaj:
Domowa frappe (10 kcal)
• kawa rozpuszczalna
• dwie pastylki słodziki
• łyżka zimnego mleka
• trzy kostki lodu
Parzymy zwykłą kawę rozpuszczalną, słodzik, odstawiamy do wystygnięcia.
Ubijamy mleko na leciutką piankę. Do wysokiej szklanki wsadzamy trzy katki lodu,
po czym nalewamy na przemian mleko i kawę (najlepiej zrobić to łyżką i bardzo powoli wtedy
powstanie taki ładny efekt kawy warstwowej). Można dodać kropelkę aromatu do ciasta (np. migdałowego).
Zupa z ogórka zielonego (37 kcal)
Składniki na 4 porcje:
• 300 g świeżego ogórka zielonego
• 2 ząbki czosnku
• 1 litr rosołu z bulionu warzywnego ( 2 kostki )
• 100 ml kefiru
• 1 łyżeczka soku z cytryny
• 1 łyżka koperku
• 1 łyżka natki pietruszki
Obrane ogórki i czosnek opłukać, pokroić, zmiksować z bulionem, zagotować.
Kefir zmieszać z sokiem z cytryny, pokrojoną pietruszką i koperkiem i wlać do zupy.
Jedna porcja ( 200 ml ) zawiera 37 kcal
Mizeria (30 kcal)
Składniki na 4 porcje:
• 300 g zielonych ogórków
• 100 g cebuli
• 2 ząbki czosnku
• sól, szczypiorek
• 1/2 szklanki kefiru lub jogurtu naturalnego
Ogórki pokroić w krążki, cebulę w półkrążki, czosnek zmiażdżyć i dodać do kefiru.
Kefir wymieszać z warzywami, przyprawić solą, posypać szczypiorkiem.
Jedna porcja ( 130 g ) zawiera 30 kcal
Sałatka z arbuza (29 kcal)
•500 g arbuza
• sok z 1/2 cytryny
• 1/2 łyżeczki cukru waniliowego
• 1/2 łyżeczki cukru pudru
Miąższ arbuza oddzielić od skórki, pokroić w dosyć grubą kostkę, usuwając gniazda nasienne.
Ułożyć w salaterce, skropić sokiem z cytryny, oprószyć cukrem pudrem i cukrem waniliowym.
Wstawić do lodówki. Sałatkę podawać mocno schłodzoną.
Koktajl kefirowo-warzywny (35 kcal)
• pół litra kefiru
• pół litra soku wielowarzywnego z kartonu
• kilka listków mięty
• łyżka drobno posiekanego kopru
• sól
• pieprz
Kefir zmiksować w blenderze lub ubić trzepaczką z sokiem wielowarzywnym (oba składniki dobrze schłodzone),
liśćmi mięty i przyprawami. Wymieszać z koperkiem, rozlać do wysokich szklanek.
Bulion pomidorowy (40 kcal)
Składniki na 4 porcje:
• 2 puszki (á 425 g) zupy pomidorowej
• 100 g pomidorów koktajlowych
• 100 g pieczarek
• 1/2 pęczka bazylii
• według uznania 1-2 łyżeczki dżinu
• czarny, świeżo zmielony pieprz (lub pieprz cytrynowy)
Zupę należy zagotować w odpowiednim garnku. Pomidory oraz pieczarki oczyścić, umyć i osuszyć.
Pieczarki pokroić na cienkie plasterki. Warzywa dodać do zupy i podgrzać. Bazylię umyć, osuszyć i oberwać z niej małe listki.
Zupę doprawić do smaku dżinem i pieprzem, a następnie rozlać do filiżanek. Do gorącej zupy włożyć listki bazylii i -
natychmiast podawać do stołu. Zupa smakuje najlepiej ze świeżą, chrupiącą bagietką.
Koktajl pomidorowy z selerem (40 kcal)
Składniki na 4 porcje:
• 8 małych łodyg selera naciowego
• 12 pomidorków koktajlowych
• butelka (500 ml) soku pomidorowego
• tabasco
• sos worcester
• łyżka octu winnego
• 300 ml zimnego bulionu warzywnego (może być z kostki)
Łodyżki selera naciowego dokładnie oczyścić i umyć. Pomidorki koktajlowe umyć,
nadziać na cztery długie drewniane wykałaczki. Sok pomidorowy przyprawić do smaku tabasco,
sosem worcester i octem winnym, wymieszać z bulionem warzywnym. Wstawić do lodówki, aby napój dobrze się
oziębił, wlać do przygotowanych szklaneczek. Latem, gdy można już dostać gruntowe pomidory, wyciskaj z nich sama świeży sok. Napój będzie równie zdrowy, a przy tym dużo smaczniejszy.
Rosół z surową marchwią (40 kcal)
Składniki na 4 porcje:
• litr chudego rosołu
• 3 małe marchewki
• 2 łyżki posiekanej natki pietruszki
Utartą marchew ułożyć na talerzach, posypać natką i zalać wrzącym rosołem.
Surówka z kalarepki (40 kcal)
• 2 jędrne młode kalarepki
• 15 dag fety
• pół strąka papryki konserwowej
• kilka rzodkiewek
• 2 łyżki posiekanej zieleniny (koperku lub rzeżuchy)
• 2 łyżki kiełków sojowych
• 3 łyżki jogurtu naturalnego
• sok z cytryny
• cukier
• sól
Kalarepki obrać, pokroić w bardzo cienkie słupki lub zetrzeć na tarce o grubych oczkach.
Dodać pokruszoną fetę, rzodkiewki pokrojone w plasterki i paprykę pokrojoną w słupki.
Jogurt przyprawić solą, cukrem i sokiem z cytryny.
Dodać zieleninę, sparzone i starannie osączone kiełki, polać surówkę sosem jogurtowym.
Surówka z selera i marchewki (45 kcal)
Składniki na 6 porcji:
• średni seler korzeniowy
• 3 marchewki
• pęczek szczypiorku
• łyżka chrzanu
• 3 łyżki śmietany
• sól, pieprz
Seler obrać, oczyścić. Marchewki obrać, umyć. Seler i marchewki zetrzeć na tarce o małych oczkach.
Szczypiorek opłukać, posiekać. Chrzan wymieszać ze śmietaną, przyprawić solą i pieprzem.
Warzywa i szczypiorek włożyć do salaterki, polać sosem, wymieszać.
Pomidorowy cud (45 kcal)
Składniki na 6 porcji:
• 1 l soku pomidorowego
• 3/8 l wody mineralnej
• sok z 1 i 1/2 cytryny
• duża marchewka
• kawałek selera łodygowego
• 3 łyżeczki sosu worcester
• szczypta soli morskiej
• łyżeczka posiekanej natki
• szczypta pieprzu cayenne
• kostki lodu
Marchewkę i seler oczyścić, umyć. Wycisnąć sok w sokowirówce.
Dodać pozostałe składniki, miksować w mikserze ok. 30 sek. Napój rozlać do szklanek, włożyć kostki lodu.
Szklaneczki z drinkami dowolnie udekorować. Podać natychmiast.
Brukselka duszona z marchewką (45 kcal)
• 50 dag brukselki
• duża cebula
• 2 marchewki
• łyżka oleju
• łyżka majeranku
• sól
Brukselkę oczyścić i ugotować na półmiękko. Cebulę drobno posiekać,
marchew zetrzeć na tarce o grubych oczkach i razem podsmażyć na oleju.
Gdy warzywa zmiękną, dodać ugotowaną brukselkę, majeranek, sól i dusić pod przykryciem jeszcze około 10 min.
Surówka wielokolorowa (45 kcal)
nieduża główka kapusty
• dwa pomidory
• po pół pęczka koperku i grubego szczypioru
• cebula
• dwa ogórki małosolne
• kilka rzodkiewek
• po ćwierć strąka żółtej i czerwonej papryki
• ząbek czosnku
• trzy łyżki oliwy
• pieprz
• sól
Kapustę pokroić w jak najcieńsze długie makaroniki, wypłukać, osączyć na sicie.
Dodać pokrojoną w piórka cebulę i posiekaną zieleninę. Pomidor pokroić w grubą kostkę lub kliniki,
ogórki w ćwierćplasterki, rzodkiewki w talarki, a paprykę w cienkie paski, czosnek przecisnąć przez praskę.
Tuż przed podaniem wszystkie składniki wymieszać z oliwą, przyprawić solą i pieprzem.
Pikantna zupa pietruszkowa (50 kcal)
Składniki na 4 porcje:
500 g pietruszki (z natką)
• 3 szklanki rosołu instant
• 1/2 pojemnika (80 g) kwaśnej śmietany
• 50 g mięsa krabów
• sól
• biały pieprz
Odciąć natkę pietruszki od korzenia i odłożyć.
Pietruszkę obrać, umyć i pokroić w możliwie cienkie plasterki.
W półtoralitrowym garnku zagotować rosół. Gotować w nim jarzynkę ok. 15 min., następnie starannie zmiksować.
Doprawić do smaku solą i pieprzem. Zagotować, powoli mieszając dodać śmietanę.
Natkę pietruszki wymyć, otrzepać dokładnie z wody i oberwać listki. Kraby dobrze opłukać na sicie pod bieżącą wodą i osączyć.
Dodać do zupy mięso krabów i natkę pietruszki, podgrzać na niezbyt silnym ogniu. Rozlać na talerze i natychmiast podawać.
Kwaśnica po żywiecku (50 kcal)
• 750 g kapusty kwaszonej
• 800 g schabu z kością
• 250 g włoszczyzny
• 2 cebule
• 10 g suszonych grzybów
• ząbek czosnku
• pieprz
• sól
Schab, obraną włoszczyznę oraz grzyby zalać 6 szklankami wody i gotować na małym ogniu pod przykryciem.
Gdy mięso będzie miękkie, wyjąć je z garnka i oddzielić od kości. Kapustę i pokrojoną w kostkę cebulę udusić
osobno w niewielkiej ilości wody. Ugotowane grzyby pokroić w paski. Podzielony na porcje schab oraz pozostałe
składniki włożyć do odcedzonego wywaru, doprawić czosnkiem roztartym z solą i pieprzem, zagotować. Podawać z ziemniakami
Sałatka z delikatnym sosem (50 kcal)
Składniki na 4 porcje:
• 1 główka sałaty (może być masłowa lub lodowa)
• 1/2 główki sałaty fryzyjskiej
• 30 dag marchewek
• 20 dag pieczarek
• 100 ml maślanki (lub chudego jogurtu)
• 1 łyżka chudego twarogu
• sól, świeżo zmielony czarny pieprz
Oba rodzaje sałaty opłukać, osuszyć, porwać na małe kawałki. Marchewki oczyścić, obrać, umyć,
pokroić w cienkie plasterki. Pieczarki oczyścić, opłukać, również pokroić w cienkie plastry.
Przygotowane składniki delikatnie wymieszać. Jogurt utrzeć z twarogiem, doprawić do smaku solą i pieprzem.
Sałatkę podawać na talerzach, polać sosem.
Zawijane liście sałaty (50 kcal)
• 3 główki zielonej sałaty
• po 30 dag marchwi i selera
• po pęczku rzodkiewek i cebuli dymki
• łyżka oleju
• 2 jogurty naturalne (po 200 ml)
• jajo
• natka pietruszki
• sól
• pieprz
Zewnętrzne liście sałaty dokładnie umyć i osączyć z wody.Na tarce ze średnimi otworami zetrzeć marchew oraz seler,dodać drobno pokrojone listki ze środka sałaty, pokrojoną cebulę, sól, pieprz, olej i delikatnie wymieszać.Na liściach sałaty rozłożyć wymieszane warzywa, zwinąć, spiąć wykałaczką i ułożyć na półmisku. Ruloniki zalać jogurtem, udekorować ugotowanym na twardo i posiekanym jajem, rzodkiewkami i natką pietruszki.
1K notes · View notes
drnkdvrgs · 3 months
Text
dzisiejszy dzień w miarę udany mogło być lepiej ale nie narzekam. dużo sprzątałam żeby się czymś zająć. wypilam 2 kawy zjadlam tosta z serem oraz mała miskę zupy do tego koktajl z jagód. obstawiam ze bylo to około 700kcal moze troszke mniej. obym do mojego wyjazdu schudla bo nie wiem jak pokaze sie w stroju…
24 notes · View notes
dendragasieniczka · 1 month
Text
Zjadlam juz dzis 378 kcal (dzisiejszy limit to 400) bo z rana musialam wypic koktajl z brzoskwini i banana (plus 100ml mleka) a teraz na obiad zjadlam jedna kromke chleba, dwa bialka z jajka i troche lyzek barsczu białego.
Jeszcze przyjezdza dzis do mnie moja dziewczyna. Mam nadzieje, ze nic nie bedziemy jesc, a jak juz to tylko ona.
Praktycznie robie sobie fasta od teraz (13:10) i dopiero jutro cos zjem jesli sie uda.
10 notes · View notes
chimerqa · 6 months
Text
Miał być koktajl banan brzoskwinia, ale brzoskwinie zeżarłam wczoraj do omleta :D
Jestem mistrzem improwizacji. Znalazłam mrożone mango i pół banana (też mrożony), skyr waniliowy i orzeszki brazylijskie. I tak powstały lody mango-banan!
Tumblr media
Dobrze, że pełny przepis wrzuciłam na fitatu, więc będę mogła odtworzyć
16 notes · View notes
myslodsiewniav · 7 months
Text
Trochę o piesku, o relacji z siostrą, o macierzyństwie, o alkoholizmie, o planach
13-02-2024
Jestem o rok starsza.
Mama pierwszy raz w życiu zapomniała o moich urodzinach xD - była tak przejęta projektem plastycznym, który realizuje w ramach projektu seniora, że zbywała telefony ode mnie. xD
Dzisiaj też są pierwsze adopciny mojej psinki. Ech. Z perspektywy czasu... Ech. Mam dużo przemyśleń. Pierwsze, które wybija się na wierzch dotyczy jednak tego, że chyba to pokazało, że nie nadaję się na matkę. Być może surowo o sobie myślę, być może znowu projektuje swoje doświadczenia na swoje własne oczekiwania na to jak powinno wyglądać macierzyństwo. Być może. Nie wiem. WIEM, że powinnam brać pod uwagę, że NIE WIEM, jak to jest nosić w sobie dziecko i mieć ten cały koktajl hormonalny, który ewolucyjnie ułatwia przejście wszystkiego przez co przechodziłam. Być może. Jednak, gdy myślę o tym, jak bardzo byłam otwarta i stęskniona psiaczka rok temu, jak wiele książek o wychowaniu maleństwa przeczytałam wcześniej, jaki research zrobiliśmy, jakie psie-przedszkola zbadałam, jak zrobiłam śledztwo szukając dobrego weterynarza (naszego "rodzinnego", zrobiłam wywiady i tabelki itp), jak zrobiliśmy wspólnie remont mieszkania by maluszek nie miał w zasięgu ząbków równych rzeczy, które mogłyby jej zaszkodzić... Jak w teorii byliśmy przygotowani na wszystko, na każdą opcję, ale jakoś tych poradnikach i podręcznikach nie było mowy o przewlekłych chorobach u szczeniąt, o adopcji z miejsca, gdzie ją zaniedbano, o tym, że będziemy bezsilni.
Pieluszki, ciągły płacz, sprawdzanie kupek, dyżury przy pilnowaniu małej, wizyty u weta i to wszystko, całokształt przypominały tak bardzo wychowywanie malutkiego dziecka, że to było po prostu dla mnie z jednej strony zaskakujące (nigdy dotąd tak malutkiego pieska nie adoptowałam), a z drugiej frustrujące - bo na co ja się skazałam? Ja, która nie chce macierzyństwa? Ech...
Ech. Po całym dniu jej szczekania - bo przecież pracuję z domu (to był czynnik na TAK, by adoptować maleństwo, prawie nigdy nie była sama) - a szczekania spowodowanego chorobą i tym, że była pełnym energii szczeniaczkiem, to był jedyny sposób jej komunikacji, po całym takim dniu byłam WŚCIEKŁA i WYKOŃCZONA, czułam się UWIĘZIONA i ZASZANTAŻOWANA we własnym domu. Rozumiałam, że to maluszek i to ja, jako dorosła muszę regulować jej i swoje emocje, ale jednak... byłam ZŁA. To było dla mnie trudne. Czułam, że nie mogę jej pomóc (i to mnie wkuuuurwiało) i do tego czułam się wyrzuty sumienia (i to powodowało wstyd, żal, gorycz - bo przecież chciałam dla malutkiej jak najlepiej). Nie było przedszkola dla piesków, weterynarze okazali się nie wiedzieć jak jej pomóc, była chora, a razem z nią chora byłam ja - jakość mojego życia spadła, w głowie mi huczało od jej szczekania, płaciliśmy po 700zł tygodniowo na leczenie i nie wiadomo było wciąż co jej jest. Mieliśmy poczucie z jednej strony, że robimy dla niej to co najlepsze, a z drugiej musieliśmy uporać się z rozczarowaniem, że jednak nie będzie zajęć w przedszkolu dla szczeniaków, nie będzie socjalizacji z innymi pieskami, że nie będzie szkoły, nie będzie długich spacerów po parku...
I tak było do czerwca, gdy w końcu wydarzyły się dwie rzeczy: trafiliśmy do "Naszej Pani Weterynarz", która potwierdziła, że nie ma się do czego przyczepić w dokumentacji dotychczasowego leczenia, ALE powiedziała nam jaki ma plan na leczenie małej. Poprzedni lekarze w dotychczasowej lecznicy zdawali się być zagubieni, trafiać za każdym razem w inne tony, inną stronę, inną diagnozę; nie czytali uwag swoich poprzedników w systemie - zawsze musieliśmy w gabinecie przypominać co eliminowaliśmy już, a czego nie, a lekarze oznajamiali, że w takim razie teraz robimy takie-a-takie badanie i potem się zobaczy. Podkreślali, że nie wiedzą co jej jest, że dopiero to eliminujemy (jak pytałam co i w jaką stronę zbywali to pytanie), informowali, że poprzedni lek powinien zadziałać, a jak nie działa to trzeba znowu jakieś badanie zrobić. Wciągali jakiś super nowoczesny sprzęt i okazywało się, że pies w teorii nie powinien być chory, ale jest, więc coś jeszcze innego zlecali i znowu płaciłam po wizycie 700zł. Taki chybił-trafił. A tym czasem tu nagle podczas rozmowy z lekarką weterynarii dostajemy najpierw nakreślone prawdopodobieństwa tego co małą zjada, potem ścieżki możliwego leczenia, potem kierunek w którym najpierw będziemy się badać by eliminować kolejne, coraz bardziej poważne przyczyny choroby... i do każdej z tych opcji z góry dostawaliśmy cennik badań i leczenia, abyśmy wiedzieli na co się szykować i w jakim kierunku idziemy. To było takie spoko, takie kojące na nerwy - miałam w końcu poczucie, że trafiliśmy do osoby, która wie co robi, traktuje nas partnersko i chce przede wszystkim pomóc naszemu zwierzątku, a nie tylko wydoić nas z kasy. A najlepsze było to, że po dwóch-trzech wizytach u tej Pani psinka doszła do zdrowia, w końcu po 5 miesiącach bezustannych biegunek i chorego pęcherza... Ulga niesamowita widzieć swojego merdacza w końcu zdrowego, jedzącego z apetytem, nabierającą na wadze. Ech.
Drugi moment to pierwsze spotkanie z behawiorystką. Kiedy uświadomiła mi, że mój chorowity piesek jest w zasadzie takim samym chorowitym dzieckiem jakim ja byłam dla swojej mamy. Pierwsze miesiące życia w szpitalach - nie na spokojnym łapaniu kontaktu w domowych warunkach, ale w inkubatorze, z groźbą śmierci, z brakiem apetytu, z traceniem na wadze. A potem, cały strach i lękliwość to pokłosie tego braku bezpieczeństwa na początku drogi. Zdałam sobie sprawę, że mój domagający się bezustannej uwagi szczeniaczek jest bardzo podobny do małej-mnie. Zaczęłam rozumieć jej potrzeby, jej ograniczenia - nie w kategoriach piesków opisanych w podręcznikach, ani żadnych innych z którymi miałam w życiu do czynienia. Tylko w kategoriach małej, wrażliwej (nadwrażliwej) dziewczynki, która bardzo się bała i potrzebowała więcej zapewnienia, więcej ochrony niż iż jej równolatkowie. No i wtedy nasze życie relacje zaczęły się zmieniać. A ja przewartościowałam wiele ze swoich oczekiwań.
I mam łzy w oczach, bo pisząc powyższe przytulałam się z siedzącą mi na kolach roczną psinką - sama wskoczyła mi na kolana, sama się z całej siły przytuliła. Jest cichutka - nad szczekaniem wciąż pracujemy, ale już nie ujada non-stop i nie wiadomo dlaczego. Od jakiegoś miesiąca jest po sterylizacji i na lekach antydepresyjnych. I mniej-więcej wtedy zaczęła odkrywać, że głaskanie jest super. Teraz potrafi wpaść do mnie na kolana i po prostu się wystawić do głaskania. W końcu też sesje "leżę na plackach, masujcie mi brzusio" trwają dłużej niż sesje szaleńczej pogoni z zabawką. Dorośleje i łatwiej nam wszystkim w komunikację z nią. Patrzy w oczka - w końcu z miłością, bez strachu.
Cieszę się, że dałam jej taki dom w którym jest bezpieczna, w którym jest przestrzeń na zaufanie... chociaż to wciąż jest praca...
No, ale właśnie... kosztowało mnie to tyle czasu, energii, emocji... sama wylądowałam na lekach antydepresyjnych (bo za mną ciężki rok i trak naprawdę o wiele więcej spraw się złożyło na to min. brak bezpieczeństwa finansowego).
Tym bardziej boję się - potwierdzam sobie? - że bycia matką, bycia odpowiedzialną za małego człowieka. Boję się, że czasem jestem tak przytłoczona ogarnianiem własnych emocji, że po prostu nie będę w stanie być zawsze tak dostępna dla małego człowieka, jak uważam, że matka powinna być. Być może znowu ustawiam sobie poprzeczkę absurdalnie wysoko i wychodzi ze mnie prefekcjonizm? Nie wiem. Boję się tym bardziej.
A temat do mnie wrócił, bo moja siostra... hymmm... w niedzielę przyjechała do mnie siostra. Na prawie 3h. Raniuuuuteńko (uwielbiam tak wcześnie zaczynać dzień, wtedy jestem najbardziej produktywna - inna sprawa, że przez studia po prostu jestem zmęczona i chce mi się spać, bo mój organizm nie ma okazji na właściwą regenerację) poszłyśmy na spacer po parku z termosami (zrobiłam dla nas herbatę z bajerami: goździki, imbir, kardamon, mód, cynamon, pomarańcze, cytryny itp), a potem na saunę. Było super. Myślę, że warto z tego zrobić tradycję. :)
W ogóle xD - wtrącę, bo wspomnienie mnie bawi xD - poszłam siostrę odebrać na dworzec. Wchodzę do hali głównej i od razu ją widzę i słyszę: stoi bardzo kolorowa przy okienku Pana Precla, za nią kolejka, ludzie w kolejce wywracają oczami. xD A ona z entuzjazmem dodaje do zamówienia kolejne pozycje. Góra zapakowanych precli przed nią rośnie i rośnie xD. Nie mogłam ze śmiechu. xD Okazało się, że kupiła precle dla nas do herbaty, i dla męża, i dla rodziców, i chyba dla wszystkich sąsiadek i koleżanek. Szłyśmy na ten spacer z olbrzymią torbą z preclami xD Precle od Pana Precla z Wro (chyba to lokalna firma, ale w Łodzi też widziałam stoisko) robią furrorę w gronie ich znajomych obecnie, podobno każda z jej dziewczyn z paczki zawsze przywozi z wojaży dla reszty te rarytasy. xD Okay, warto zapamiętać. xD
Miło czas spędziłam z siostrą.
Bardzo.
Właśnie rozmawiałyśmy o tym, że bardzo się zmieniła - w sensie, że kontakt z nią w relacjach jest znacznie łatwiejszy, lepszy od kiedy jest matką. No i weszły��my na temat macierzyństwa. I o ile ona sama widzi, że się zmieniła i że teraz potrafi podobno drzeć japę na Szwagra (kiedyś na każdego spoza związku, teraz na Szwagra, dlatego ma wracać na terapię), to na wspomnienie tego co przeszła przez ostatnie 5 lat gula jej staje w gardle.
I chyba pierwszy raz była w stanie mi opowiedzieć co czuła. Wpuścić mnie w to, co dotychczas było bardzo prywatne i widziałam tylko z boku.
Bardzo bolesny temat to staranie się o dziecko.
Bardzo.
Nie sądziłam, że aż tak bardzo, jak bardzo się okazał po wysłuchaniu siostry i opowieści o urywkach wiadomości dotyczących jej przyjaciółek. Ile trudnych emocji...
Boje się tego.
Boję się, że w ogóle rozmyślanie o rozmnażaniu to ból i masę lęków dotyczących partnerstwa w związku / samotności z tym wszystkim, co mnie już raz przybiło, przeciążyło.
Boję się, bo mam tragiczne doświadczenia w samodzielnym byciu rodzicem, osobą prawnie i finansowo odpowiedzialną za byt dwóch innych istot zależnych ode mnie.
Boję się, bo mam świeżą próbkę bycia na skraju zdrowia psychicznego z moim wyczekanym i wytęsknionym pieskiem.
A zarazem jestem w wieku, gdy warto myśleć nad tym czy w ogóle chcę iść tą drogą. Czas się kończy.
Uspokajam się, że to jeszcze nie ten etap związku by o tym myśleć. A z drugiej strony - to ten etap biologiczny by zacząć.
Wszystko mi mówi, że lepiej nie. I że nie chcę.
A z drugiej strony im dłużej jestem z moim partnerem tym bardziej mam przekonanie, że to najlepszy możliwy człowiek i że jeżeli kiedyś będzie chciał być ojcem, a ja mu nie będę mogła dać dzieci to może się skończyć nasz związek... z drugiej strony nasz związek może nie przetrwać presji starania się o dziecko, bo w niedziele słuchając siostry... Ech. Trudno się słuchało tych historii i cieszę się bardzo, że ona i Szwagier się wspierają i kochają.
...
Inna refleksja jaka mnie naszła podczas tamtej rozmowy to podobieństwo w odczuwaniu bólu - gdy tak za czymś tęsknisz, a nie masz wpływu na to czy to się spełni.
Sis mówiła o tym, jak jedna z jej koleżanek podczas jakiegoś-tam spotkanka w gronie przyjaciółek obwieściła, że jest w ciąży. Ot tak, chciała się podzielić radosną nowiną z kumpelami. Zdecydowała się na macierzyństwo jako jedna z ostatnich z całej paczki, a na kilka miesięcy po decyzji pyk i jest w ciąży. Siostra mówi, że gdyby wtedy na tym ognisku była (a nie była, bo była w trakcie jednej z wielu obciążających dla organizmu procedur medycznych by zajść w ciążę, odsypiała to w domu) to pewnie natychmiast by się rozpłakała gorzkim szlochem, takim z dławieniem się łzami. I pewnie by uciekła natychmiast, bo nie potrafiłaby się uspokoić. Tyle ciężkich i zagmatwanych emocji to powodowało: cieszy się, że kumpeli się udało, że będzie miała dziecko, ale z drugiej strony pełne żalu "dlaczego jej się udaje, a mi nie, chociaż tak bardzo chcę i się staram?" i inne, bardzo poplątane emocje i pytania, zarzuty by się pojawiły - radość, strach, żal, szczęście, poczuje bezsensu, głęboki smutek, wstyd, chęć wsparcia, chęć ucieczki itp. Na tym spotkaniu zaś była inna dziewczyna, która stara się zajść w ciąże tą samą metodą co moja siostra. Nie wiem ile czasu i ile lat, krócej niż sis, ale też z trudniościami i też ten czas liczy się w latach. Gdy usłyszała tę nowinę pogratulowała koleżance, zachowała się jak najbardziej wspierająco. Jednak ta wiadomość była zbyt trudna i zbyt bolesna, wymigała się jakimś rodzinnym wezwaniem po godzinie, bo wiedziała, że nie powstrzyma dłużej łez (i wiedziała, że to jest coś dla niej do ogarnięcia). W drodze do domu wymiotowała kilka razy ze stresu, żalu, zazdrości, poczucia niesprawiedliwości itp itd. Przyszła do mojej siostry, płakały we dwie pijąc napar na uspokojenie. Bo to okay, fajnie, że komuś z ich paczki się udało, ale im tyle czasu się nie udaje...
To jest taaaaaakie trudne.
Takie trudne.
Trudno mi się tego słuchało.
Ale znam te uczucia, ten pogrążający w ponurych myślach, podkopujący pewność siebie smutek. Przeżywałam to samo, ale z innej przyczyny - byłam sama, niekochana. I to zarazem było problemem powodującym ból, ale też brak społecznej akceptacji.
Naprawdę nie ma porównania w tym, jak znacznie łatwiej żyć w parze niż w pojedynkę. Tak ekonomicznie.
I to nie ma przełożenia na to, czego po prostu nie widzi wiele osób żyjących w związkach i dających rady "jedź na wakacje, poznaj kogoś" - okay, tylko za co mam jechać? I tak dalej, i tak dalej...
Brak wsparcia, trudność w patrzeniu na szczęście innych - zarazem kibicujesz tym parą, bym im się układało jak najlepiej i zarazem czujesz tyle smutnych emocji i pamiętasz o tylu rzeczach za robieniem których tęsknisz...
Emołszyn bardzo.
To było bardzo dobre spotkanie z siostrą.
Tak dobrze słyszeć ją tak spokojną, tak otwarta na przyjmowanie różnych opcji. Bez tego krzyku i przypiedolki. Naprawdę synek i macierzyństwo dla niej są jakieś takie terapeutyczne. No i oczywiście sama terapia zrobiła dla niej dużo.
Rozmawiałyśmy jeszcze o masie innych rzeczy, o tym ich lekarzu, o szczepionkach... Swoją drogą to była megaciekawa rozmowa, chociaż na zagłębianie się w temat nie mam obecnie przestrzeni, ALE moja siostra zaczęła zgłębiać temat i chce z jakimś specjalistom/specjalistką odbyć rozmowę na temat wielu wątpliwości jakie czuje po przeczytaniu kilku publikacji. Niestety jest zbywana. I to jest karygodne. Ona nie przychodzi tam, jak "Jestem przeciwniczką szczepień! I foliarką! I wierzę w kosmitów!". Nie, przychodzi z treścią badań, z pytaniami o konkretne substancje chemiczne, o procedury powody ich nieprzestrzegania - prawo polskie jedno, a lekarze drugie. Producent szczepionki wszystko zgodnie z prawem, a lekarze z ignorką wobec przepisów prawnych i zaleceń producenta. Skąd to się bierze? Dlaczego? Dlaczego najpierw nie badamy czy są przeciwwskazania - tym bardziej, że producent i prawo to zaznaczają jako powód do zgłoszenia, a lekarze przemilczają. Siostra chce akademickiej rozmowy - bądź co bądź ma magistra z kosmetologii, chemię, biologię, biochemię to ona ogarnia wspaniale, na poziomie akademickim - ma wątpliwości, które chce rozwiać zanim poda dziecku ten preparat, bo może jednak lepiej wybrać inny preparat itp. (tym bardziej, że młody miał już po wcześniejszych szczepieniach reakcje nieporządane).
Tym czasem w rozmowach laboranci i lekarze ucinają rozmowy uznając SAM TEMAT szczepionki za zero-jedynkowy: szczepisz = jesteś okay, tak powinno być, nie zadawaj pytań tylko rób co mówią lekarze, nie szczepisz - jesteś szurem, wierzysz w kosmitów i podważasz zdobycze medycyny, trzeba cię przywrócić do porządku i okrzyczeć powołując się na zdrowy rozsądek i przypominając tobie, że masz mały kapitał intelektualny w stosunku do lekarza (co nie jest prawdą).
Nikt nie chce z siostrą podyskutować, otworzyć hipotez i dojść do tez. Powtarzają, że "szczepić trzeba", a na brak zgłoszeń przez lekarzy mopów, które w świetle prawa powinny być zgłaszane dostaje wzrusz ramion i odpowiedź "tak jest". Nikt nic nie tłumaczy. Na pytania, na powoływanie się na wyniki dostępnych w sieci badań (które moja siostra chce lepiej zrozumieć), na chęć rozmowy o reakcjach chemicznych zachodzących w organizmie itp rozmowa od razu przechodzi do ofensywy "to głupota nie szczepić dziecka!", na co siostra kontruje "ja chcę szczepić, ale chcę wiedzieć czym i czy to nie szkodzi mojemu dziecku!", ale lekarze na to dochodzą do wniosku, że siostra uwierzyła w negatywny wspływ szczepionek (a ona chce porozmawiać o badaniach, akademicko, jak specjalista ze specjalistą).
Mówi, że coraz mniej ufa lekarzom.
Dlatego tym bardziej cieszę się, że mam tak dobrego weterynarza... Rozumiem ten strach. Jest inny, ale podobny. Też nie ufam lekarzom.
No cóż... klita. Jak prawnicy. I architekci :P.
Z innych rzeczy, które ustaliłam z siostrą: bierzemy udział w biegu, takim po medale. Oczywiście zależy to od tego czy tego dnia nie będziemy z O. mieli zjazdu na studiach, ale zarówno siostra, mój partner i moi rodzice są na tak. Mama zostanie z prawdopodobnie z wnukiem i pieskami na ławeczce, a reszta (siostra i ja, nasi partnerzy i tata) pobiegniemy w biegu. Specjalnie szukamy czegoś z małym dystansem - siostra po porodzie jeszcze nie może biegać zbyt daleko, a ja biegam w interwałach, więc tego :P. Nie wiem jak Szwagier (kiedyś biegał te survivalowe, z pływaniem, tarzaniem się w błocie itp. a teraz zrobił wielkie oczy słuchając o naszym planie), tata na spokojnie przebiegnie (biega codziennie, z wózkiem z wnuczkiem i na teningi na boisko), a mój chłopak zapowiada, że do 3h pobiegnie bez problemu, a potem być może przejdzie do chodu (to może go nawet dogonię).
A poza tym ustawiłyśmy się na sesję zdjęciową, taką rodzinną. W końcu. W kwietniu lub w maju. :D Już umówiłyśmy się z fotografem i już nawet jesteśmy na etapie wpłacania zaliczki. Wszyscy: mama, tata, córki, partnerzy, wnuczek i dwa pieski. Będzie magicznie.
Nasze rozmowy również wciąż i wciąż wracały do tematu alkoholu i choroby alkoholowej, o rosnącej świadomości społecznej w obrębie tego tematu. Do tego, że najwięcej frustracji przed spotkaniami z przyjaciółmi powoduje "a ze mną się nie napijesz?", podczas, gdy nie ma się zwyczajnie ochoty na alkohol. Nie, że nie można się napić, bo nie wiem, jest się kierowcą, tylko po prostu wybiera się nie pić, bo potem organizm fatalnie to znosi. Jest presja społeczna, dużo o tym słyszałam i całe szczęście nie borykam się z tym zbyt często. I cieszę się, że nie mam takiej presji w gronie znajomych, jak moja siostra. To jest super. Ale też to widzę: gdy raz zobaczysz te mechanizmy, gdy masz członka rodziny chorego na tę chorobę to już nie odwidzisz tych mechanizmów. I nie będzie to takie zwykłe i beztroskie by "wypić piwko". Jak jest gen lub potencjał do wykształcenia tej choroby to zmienia się myślenie, jak wychodzisz z mechanizmu toksycznych relacji - zrobisz dużo by w nie znowu nie wpaść. Ale tak, nie ma co demonizować alkoholu - wszystko jest dla ludzi. Po prostu nie mam potrzeby sięgać po niego tak często jak to się utarło w kulturze.
No i to jest coś na co jestem przeczulona ja i siostra. Co nas alarmuje w naszej komórce rodzinnej. A co jest zupełnie niezauważalne dla rodzin naszych partnerów, gdzie świętuje się tak, jak się świętuje w "zwykłej, polskiej rodzinie". I tak mój teściu jedzie przed każdymi świętami "na wędzenie wędlin" i faktycznie wędzą, ale do tego wypijają kieliszek wódki/brandy/nalewki za kieliszkiem. Każdy z panów przywozi swoje wyroby, a reszta dokonuje degustacji. W teorii fajna tradycja. W praktyce - jednak wokół używki. Miałyśmy z siostrą wiele fajnych refleksji o alkoholu w kulturze, które chciałabym spisać tak dla siebie... Kończyłyśmy rozmowę, gdy odprowadziłam siostrę do pociągu, jakoś około 10 rano po tych kilku godzinach spotkania. Siostra wsiadła i od razu napisała "apropos naszej rozmowy: obok mnie siedzi mężczyzna, który cuchnie alkoholem tak, że można się wstawić samymi wyziewami". Ech... czytałam tę wiadomość kierując się na tramwaj, do domu, gdy zaczepił mnie na chodniku wysoki mężczyzna, około 40-lat, dobrze ubrany - casual, ale elegancki. Musiałam wyciągnąć z uszu słuchawki i poprosiłam by powtórzył o co pytał, a on zagadał bardzo sympatycznie "Nie jestem stąd. Proszę mi powiedzieć w którą stronę się kierować, aby móc się czegoś dobrego napić. Jakieś piwo, drinki, bo nie przetrwam o suchym pysku! Gdzie tu jest jakiś lokalny dobry bar lub pub!?" Zatkało mnie. Nie chciałam mówić na głos tego co pomyślałam tj. "jest 10 rano w niedziele!!!!", bo matką mu nie jestem. Ale to jak ironia losu, jak potwierdzenie, że choroba alkoholowa to społeczny, olbrzymi problem, który dla wielu krajan jest jakby przezroczysty, niezauważalny. W końcu po chwili wyznałam mu, że chyba musi iść do rynku, ale nie wiem czy coś będzie otarte o tej porze. On na to, że chce wypić coś teraz, na drogę, na zwiedzanie. Rozejrzałam się po ulicy, żabka była, teatr, ciuchland, zamknięte oddziały banków i jakiś bar mleczny. Zaproponowałam, że może w barze mlecznym, bo tak szczerze to nie mam pojęcia gdzie teraz jest coś otwarte, w niedzielę rano, a sama nie mam doświadczenia, bo prawie nie piję. Na to typ się odpalił "O mój borze, współczuję pani! Nie wie pani co pani traci!" - przechodził przez ulicę do tego baru jeszcze za mną krzycząc, ale tak ze złością, z irytacją, że tracę najlepsze lata życia nie pijąc alkoholu i coś tam jeszcze, nie wiem, bo zignorowałam, założyłam słuchawki i napisałam o tej sytuacji siostrze... No.
Gdy wróciłam po tej niedzielnej posiadówce z siostrą mój chłopak posłuchał moich wrażeń. Zadumał się. I uznał wreszcie, że on też w najbliższych miesiącach chce się gdzieś wybrać ze swoją siostrą. WOW. Poczułam wtedy taką mieszankę dumy i wzruszenia: dostrzegł jak pielęgnowanie relacji z rodzeństwem jest ważne, jak zmienia się dynamika, gdy jesteśmy w związkach. Przemyślał to i wypalił, że gdzieś się z siostrą po prostu wybierze, bo nie chce wpadać do niej i jej partnera, ani ściągać jej samej do nas - tylko oni dwoje. Może w górach. I ten bieg - tym mnie zaskoczył - zaproponował by na ten bieg zaprosić jeszcze jego mamę i siostrę. Wzrusz. Baaaardzo wzrusz.
Wczoraj wstałam na przytulanko i pieszczoty poranne. Potem była praca, po pracy od razu pojechałam z trzęsącym się ze strachu (godziny szczytu w komunikacji miejskiej) pieskiem do kontroli - wszystko ok. Maleństwo będzie miało badaną krew za 1-1,5 miesiąca. Jak wróciłam (bo gabinet naszej pani doktor jest bardzo daleko) to mój chłopak już gotował pyszną urodzinową kolację.
Dostałam piękny bukiet róż <3
Zjedliśmy makaron sepia w sosie cytrynowo-czoskowym, z bazylią i duszonymi pomidorkami. Do tego krewetki. Pyyyyyyyyyyszne. Ambrozja.
Kupił też białe wino bezalkoholowe - naprawdę doceniam.
Potem wzięłam dłuuuuuuuugą kąpiel. Bardzo tego potrzebowałam, wczoraj było bardzo stresująco. Po kąpieli zjedliśmy sobie lody orzechowe i pomelo do filmu. Przez większość czasu na moich nogach leżała psinka, przytulona i domagająca się głaskanka. Kochany zwierzaczek, tak mnie rozczuła. Wczoraj kilkanaście razy wyznawałam jej, że od roku marzyłam o tym by tak właśnie spędzać z nią wieczory i cieszę się, że ona w końcu znalazła również w tym przyjemność.
I poszliśmy spać.
Ani tata, ani mama nie pamiętali o moich urodzinach. xD Musiałam im przypomnieć xD - obydwoje się kajali.
Pamiętali przyjaciele i teściowie xD
I kuzyn.
Jestem chyba w dobrym miejscu życia, czuję, że dużo się zmienia i jeszcze zmieni. I nie wiem gdzie mnie to zaprowadzi - to jednocześnie budzi ekscytację i strach. Dobrze mi na wielu polach tu, gdzie jestem.
Zmienić pracę i zarobki i projektować sobie więcej przestrzeni na odpoczynek.
To mój cel na ten rok.
No i chyba w końcu zapisanie psóreczki do szkoły dla piesków :D
A póki co mam małe zleconko do zrobienia.
13 notes · View notes
softkillerz · 9 months
Text
9 stycznia 2024 (dzień eee 4?)
Wstałam i się... Wyspałam! Nie mogłam spać przez dobry tydzień lub dwa ostatnio, trochę dużo się działo. Ważne, że teraz jest dobrze, prawda? Zawsze jak wychodzę z domu to męczy mnie uczucie, że czegoś zapomniałam. ZAWSZE! Mam też tak, że jak się przebudzę nad ranem przed budzikiem to się zastanawiam czy stawać czy dospać, ale pokusa jest nie do obejścia i wstaję potem skapciała 😶‍🌫️
Nadal męczę prawko, bo zaczęłam wątpić w siebie i zawsze coś wyskakuje, tu spotkanie ze znajomymi, tu sprawdziany a tam święta albo instruktor nie ma czasu, właściwie to robię sobie często wymówki. Im bliżej egzaminów tym bardziej się odechciewa, a z drugiej strony fajnie by było pojechać do znajomych czy do sklepu zamiast na piechotę. Ale coraz lepiej mi idzie tak myślę, znajomi, którzy zaczęli w podobnym czasie co ja też dopiero zdają albo się przygotowują, także nie jest tak źle. Z młodszym instruktorem tak zajebiście mi się gada, facet starszy ode mnie o jakieś dwie dyszki, ale naprawdę na każdy temat można pogadać, wymienić się ulubionymi filmami czy posłuchać muzyki w drodze powrotnej. Dziś przez jazdę od rana nic nie jadłam, więc słabo mi kalorie wyszły i w sumie już nie miałam ochoty na nic.
No i przychodzi do mnie taka kicia, nie wiem właściwie czy to kocur ale jest bardzo malutka. Zapewne ktoś z sąsiadów wyrzucił i tak sobie łazi i degustuje karmy. Ale jakie ma długie wąsy! Zastanawiam jak tego kotka nazwać...
☀️1200 💧1,8L 🥚48g
Śniadanie: -
Lunch: 2x kawa z mlekiem
Obiad: Roladki z kurczaka w marynacie z mozzarellą i suszonymi pomidorami, frytki i ketchup
Kolacja: koktajl z truskawek
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
☀️☀️☀️
8 notes · View notes
kasja93 · 1 year
Text
Hejka!
Tumblr media
Oficjalnie: NIE MAM SIŁY!
Dzień rozpoczął się standardowo jak zawsze typową rutyną jaką mam odkąd mieszkam z Uszatymi Diabłami. Mnie już nawet nie dziwi jak „wygłodniałe” są z rana. Ruda wskoczyła do pojemnika z ziółkami a Jerry? Jerry to mistrz drugiego planu 😂
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Posprzątałam mieszkanie i wzięłam prysznic. Zmieniłam też opatrunki. Nadal mam brzuch jak balon we wszystkich kolorach tęczy. Pojawiła się też krew na opatrunkach zatem powinnam przystopować… ale to co powinno się robić życie weryfikuje. Pojechałam dziś z mamą do szpitala. Ona miała pobranie krwi ja zaś odbiór wypisu. Weszłam na oddział, odebrałam papiery i przy wyjściu zaczepił mnie lekarz, który mnie operował. Zaciągnął mnie do zabiegówki zobaczyć co u mnie choć miał kolejkę pacjentów do przyjęcia. Potwierdził to co już wiem. Mam odpoczywać i się nie forsować. Przeprosił mnie za siniaki jakie mi nabił podczas operacji i zaprosił mnie na zdjęcie szwów za dwa tygodnie. I po wyniki badań bo wysłał kawałek woreczka na badania histopatologiczne, gdyż mu się coś nie spodobało 💀 Nie powiedziałam o tym rodzicom bo ojciec i tak już świruje. Przeciąga się nieco sprzedaż i kupno. Kredyt hipoteczny kupująca ma przyznany, ale jeszcze trzeba trochę rzeczy załatwić a czas leci. Zaś zakup domu mamy lekko przyblokowany przez sprzedaż mieszkania oraz papiery z konsulatu brytyjskiego (jedna z właścicielek domu mieszka na wyspach i jest w ciąży zatem nie pojawi się podczas sprzedaży). Tata świruje bo myślał, że w dzień dziecka będzie już na domku i remontował. Staram się uspakajać go jak mogę a on się denerwuje i wchodzi w tryb wkurwiania każdego oraz bycie uciążliwym tetrykiem do kwadratu.
Tumblr media
Pojechaliśmy do Portu Łódź kupić kilka rzeczy. Ja zaś poczułam się tak słabo, że musiał wlecieć koktajl truskawkowy z Grycan. W dealz kupiłam galaretki konjak zaś w Kik bluzkę, sweterek i białą bluzę sportową. W Yes kupiłam śliczną przywieszkę w kształcie motyla! Jest po prostu piękna. Rodzice też kupili co chcieli a ojciec bawił się po powrocie ze sklepu w rolnika siejąc nasiona na balkonie xD oczywiście strasznie przy tym dramatyzował ględząc pod nosem, ale na tyle głośno by każdy słyszał „Tak kurwa! Zanim się stąd wyprowadzę to zdążę już plony zbierać!”. Ten człowiek jest niemożliwy.
Tumblr media
Wracając do domu musiałam wpaść na pocztę by nadać kilka listów o co poprosiła mnie mama. Znów zrobiło mi się słabo, więc wzięłam „bubble tea” z zielonej herbaty i owocowym kawiorem. Wypiłam na parkingu, poczułam się lepiej i pojechałam do domu. Nowe ubrania wrzuciłam do pralki i zabrałam się za przygotowanie obiadu. Zrobiłam całą michę sałatki (będzie jeszcze na jutro) oraz ugotowałam kawałek karkówki.
Tumblr media
Zjeść w spokoju nie było mi dane. Zadzwonił tata, że trzeba się wymeldować (normalna procedura przy sprzedaży nieruchomości) a oni (mama dorzucała w tle swoje trzy grosze), że nie wiadomo gdzie co i jak. Oczywiście czarne wizje, że będzie to uj wie jak długo trwało i uj wie jak to zrobić. Zapewniłam, że zaraz się dowiem. Zadzwoniłam na infolinie urzędu miasta gdzie miła pani powiedziała wszystko co potrzebowałam wiedzieć. Umówiłam wizytę w wydziale ewidencji ludności na jutro. Punkt 8:30 bo koło południa ma wpaść pani z biura nieruchomości przygotować dane do świadectwa energetycznego bydynku. Nikt normalny tego martwego przepisu nie wypełnia, ale „Viki” jest kutfa nadgorliwa.
I tyle z tego mojego odpoczywania. Mam nadzieje, że po jutrzejszej akcji już będę miała święty spokój.
Oczywiście to jeszcze nie koniec. Stwierdziłam, że pranie wystawie na taras. Dźwigałam z łazienki na zewnątrz suszarkę z praniem (mam zakaz dźwigania więcej niż kilogram 💀). Podczas sprawdzania czy już wyschło miałam akcje „Ruda na gigancie”. Czmychła mi pod nogami i sobie kica po tarasie. Ja z uśmiechem mówię „a kto tu taki odważny jest?” I obserwuje czy przypadkiem nie chce zjeść jakiejś trującej rośliny z tarasu. Sprawdziłam pranie, że nadal jest jeszcze wilgotne i zaczęłam zaganiać dziada do domu. Oczywiście zrobiła myk „już wchodze do domu ALE JEDNAK NIE!” I sruuu kic kic kic na drugi koniec na totalnej wyjebce. Dogoniłam dziada, wzięłam na ręce (3 kg żywej masy) i wróciłam do domu. Jeszcze Jerry mnie „otupał” bo żonkę mu terroryzuje! Bezczelne kochane skurczybyki
Tumblr media
26 notes · View notes
darkchocolateamelia · 3 months
Text
Choroba mnie rozłożyła..
Zaczynam wracać do życia, tylko co to za życie jak waga pokazuje 61kg a lustro jakaś nieznana osobę pokryta tłuszczem.
Do wakacji mam 20 dni w które muszę zejść do 55kg, jest to wykonalne tylko teraz muszę się całkowicie skupić na celu
Na szczęście w wakacje nie będzie dużo pokus, a główny wyjazd mam na początku września i do tego czasu moim celem jest 50 kg
Dalej nie mam głowy do liczenia kalorii , ale przez najbliższe 20 dni mój jadłospis wygląda następująco:
*sniadanie- koktajl z jarmuz, selera, jabłka i ogorka
*obiad/kolacja- białko bezglutenowe ma ok 200kr na 400 ml
Do tego codziennie jakaś aktywność a główny trening co drogi dzień, zostało mi tak mało czasu ale wierzę że chociaż trochę ogarnę dupe i wejdzie mi to w nawyk, żeby we wrześniu z uniesiana głową iść w stroju kąpielowym i powiedzieć sobie że w końcu dałam radę i pierwszy raz nie muszę się wstydzić
4 notes · View notes
a-f-r-ax · 4 months
Text
Przepraszam że nie było wczoraj podsumowania ale zapomniałam ale dzisiaj będzie i będę starała się pamiętać!!!
Jutro ważnie jest co dwa dni i mam nadzieję że będzie mniej ale osobiście widzę po sobie że już trochę schudłam
PODSUMOWANIE DNIA
- pączek pistacjowy 350 kalorii 😭😭
- pampuchy (kluski na parze ) i mus/ koktajl malinowy 250
- trochę czekolady 50 kalorii
Spaliłam 300 kcal
Wypiłam 1l wody i 3 zielone herbaty + kawa czarna bez cukru
Ogólnie nie jest źle ale ten paczkę mnie przeraża ogólnie wiem że w mojej dziecię często jem słodycze ale jestem uzależniona więc walczę z tym
Trzymam za was kciuki
Miłego dnia/ wieczoru moje motylki 🦋🦋🦋
3 notes · View notes