Tumgik
#szczyty
wiki-lewandowska · 2 years
Text
Tumblr media Tumblr media
Waligóra, tam tym razem byliśmy 💪🏾
5 notes · View notes
Photo
Tumblr media
Wiersz:  GÓRY
0 notes
szczyty--uniesien · 1 year
Text
Tumblr media
5 notes · View notes
fattyblonde · 2 months
Text
ALFABET MOTYLKÓW
A – Anoreksja, moja królowa- upadły Anioł, który niszczy moją duszę.
B – Bulimia, moja koleżanka i Bezsilność, co wkrada się w życie.
C – Chudnięcie, im więcej tym lepiej… 
D – Doskonałość, zawsze daleka.
E – Egoizm, ED - zaburzenia odżywienia.
F – Figura, wciąż nie ta upragniona
G – Głodówka, szczyty wytrzymałości.
H – Hamowanie głodu tabletkami… 
I – Izolacja, tylko ja i Ana.
J – Jedzenie, surowo zabronione! 
K – Kalorie, obsesja ich liczenia. /Kłamstwo, które jednak triumfuje 
L – Lustro, którego oblicze sprawia rozpacz 
Ł – Łzy, płynące po twarzy. 
M – Miłość do anoreksji i kości.
N – Nienawiść do swojego ciała 
O – Obiektywne spojrzenie, którego mi brak.
P – Pragnienie, bycia piękną.
R – Restrykcje - wobec samego siebie. / Realizm, którego nie znajdziesz we mnie.
S – Satysfakcja. 
T – Thinspiracje, które pomagają. / Thin, do tego dążę.
U – Ukrywanie niejedzenia, ciągły stres.
W – Ważenie się, sąd.
Z – Zero, wymarzony rozmiar. / Zniszczenie.
222 notes · View notes
zvzixx · 3 months
Text
chudnieciem zdobywam szczyty
36 notes · View notes
polskie-zdania · 1 year
Text
Słuchaj, ja bym w życiu nie została olimpijką. Podziwiam ludzi, którzy potrafią oddać się bez reszty jednej dziedzinie i uprawiać ją dzień w dzień, dążąc do upragnionej doskonałości. Dla mnie świat jest na to zbyt ciekawy, rozumiesz? Chcę robić i to i tamto. Chcę odkrywać. Chcę uczyć się nieustannie, poznawać i przemierzać bez końca bezkres tych wszystkich nieskończonych możliwości. Chcę być codziennie kimś innym. Codziennie patrzeć na siebie z innej perspektywy. Chcę tańczyć na głównej scenie i hipnotyzować się ruchem z głębi ciemnej widowni. Chcę pisać o tym, co we mnie tańczy i czytać o tym, co w kimś buzuje. Chcę zatrzymywać w kadrach mijające mnie twarze i pozwalać innym zatrzymywać moje. Chcę kolekcjonować zapachy miast setki kilometrów stąd i na zmianę rozsiadać się w stabilizacji. Chcę rysować innym swoje historie i udostępniać im u siebie pola do ich popisów. Świat oferuje zdecydowanie zbyt dużo, bym decydowała się na tylko jedną ścieżkę. Chcę być wielowymiarowa i wielobarwna. Chcę nigdy nie ustawać. Chcę biec, zdobywając po drodze swoje własne szczyty. Chcę być. Dla siebie pozostać "tą niepowstrzymaną".
- Marta Kostrzyńska
81 notes · View notes
uchovangogha · 22 days
Text
Podsumowanie ostatnich trzech dni
Wróciłam do domu.
Po pierwsze - DZIĘKUJĘ ZA TAKĄ ILOŚĆ OBSERWUJĄCYCH <3
Nigdy nie pomyślałam, że tyle osób będzie chciało czytać moje wypociny na tym blogu. Wiecie, że dzisiaj jest dzień bloga? Idealny moment by podsumować ostatnie trzy dni. Tęskniiiłam.
Jutro się ważę i się boję.
Nie mogłam się nawet załatwić, ale jutro wezmę dulcobis i będzie dobrze.
Pierwsze dwa dni były boskie, a dlaczego? Dlatego, że nie jadłam aż tyle a jak jadłam to to spalałam. Nawet nie miałam ochoty na jedzenie tak szczerze. Oczywiście rano przy rozpoczęciu każdej wędrówki (nie jedliśmy śniadań <3 każdy jadł kiedy chciał) mnie mulilo to coś przegryzłam, a pierwszego dnia poszliśmy do restauracji na obiado-kolacje. Nienawidzę jedzenia w restauracjach bo ciężko mi oszacować ilość kcal w jedzeniu. Nie chciałam przepłacać więc wzięłam pierogi ze szpinakiem i fetą ze śmietaną (ok. dwie łyżki). Nie były duże ale myślę, że sztuka miała ok. 50g i ciężko mi było to oszacować poprostu. Wolę policzyć nawet więcej. Koniec końców, nawet nie mogłam za siebie zapłacić czego nie cierpię. Nie lubię jak ktoś za mnie płaci ale trudno... Ale no źle się z tym czułam.
Spaliłam ok. 1100 kcal (pokazuje 1243 ale nie ufam że aż tyle. Wolę trochę to zaniżyć)
Drugi dzień był boski bo spaliłam tyle kalorii! Zaliczyliśmy aż trzy szczyty, chodziliśmy cały dzień i nikt nie pilnował mnie z jedzeniem. Jadłam tylko wtedy, gdy czułam, że mi się kręci w głowie. Każde z nas miało po 5 kanapek a ja w ciągu tych 12 godzin zjadłam dwie. Mogłam ustać na jednej... Ale jebać to. W ciągu całego dnia zjadłam ok. 1360 kcal a spaliłam 2400 (zegarek mi się rozładował pod koniec i w ogóle to pokazywał 2800 kcal spalone ale nie wierzę. Napewno mniej)
Przeszliśmy jakieś 30km a to ciągle podchodzenie pod górę i schodzenie stromymi ścieżkami w dół sprawiło, że palą mnie łydki. Odziwo i tak dobrze się trzymam i myślę, że dałabym radę dać z siebie więcej .
Trzeci dzień był gorszy.
Spaliłam tylko 600 kcal.
Mogłam spalić więcej.
Mogłam zrobić wiecej
Mogłam zjeść MNIEJ.
Zjadłam jakieś 2300kcal... Znaczy do godziny 13 było 700 kcal i mogłam na tym ustać.
Jeszcze dostałam okresu i myślałam, że jebnę. Miałam go dostać za dwa dni a nie dziś... Ale ważne, że chociaż trochę z tego syfu spaliłam
Po za jedzeniem spędziłam cudownie czas. Ci ludzie są naprawdę kochani i czułam się tak chciana tam, że nie wiem. Dawno nie czułam się tak dobrze poprostu chociaż spałam mało i miałam dużo aktywności...
Pilnowałam też, żeby chłopak jadł. Oddałam mu trzy swoje kanapki i był zdziwiony, że zjadłam tylko dwie.
Ta, tylko.
Kurwa aż. Chciałam ustać na jednej.
Ale nie mówił że mam jeść więcej. On widzi jaka kurwa ulana jestem. Widzi to. Wszyscy to widzieli. Upocona świnia.
Wracam oczywiście do regularnego publikowania rzeczy tutaj. Teraz będę chyba siedzieć po nocy i przeglądać Tumblr bo mi tego brakowało ale no leżąc z chłopakiem w łóżku raczej bym tego nie robiła...
Kocham was i jeszcze raz dzięki za taką aktywność... Jutro idę na rower jak mi zakwasy pozwolą... Muszę odrobić ten dzień bo się załamie.
13 notes · View notes
jazumst · 2 months
Text
Katarzyna!
Żeby Was... Póki nie zapomniałem... Posłuchajcie:
Było to w zeszłym tygodniu. Przed dostawą układaliśmy z KM szczyty i od razu dokładali towar. Przyjechał samochód, do sklepu weszła babka. Ale nie taka zwykła. Taka z aurą. Stereotypowa biurówa urzędniczka. I ja, i KM od razu myślimy - kontrola. Ale kto? Sanepid nie, bo te od razu krzyczą, że sanepid. PIH? Skarbówka? Dynda babce jakiś identyfikator na szyi, ale nie widać co tam napisane. Postawiła torbę na podłodze, jedną ręką wybiera owoce, drugą co chwila do kogoś dzwoni.
My zapobiegawczo chowamy przecenę, choć szczerze mówiąc nie mamy nic do ukrycia. Jak nigdy :P KM do mnie szczepce, że może już wody wstawi żeby w razie W kawę szybko na lizusa podać.
Babka wolno się przesuwa, a my z KM zesrani kto to może być. Czy do SWS dzwonić, czy się spodziewa, czy nie dzwonić. KM nawet klimę włączyła XD Teraz zaraz po głowie nam chodzi gdzie są jakie papiery itd. A babka dalej chodzi.
Mrugam okiem do KM, że ma układać dalej góry, a ja pójdę wody zrobić, czyli mówiąc inaczej, rozstawiliśmy czujki.
W końcu pośród wafelków słychać - Z kim wy tyle rozmawiacie? Od Wejherowa nie mogę się dodzwonić. Za 15minut będę. - Po czym oburzonym krzykiem - Katarzyna! Jak nie jesteście przygotowani?! Tylko z wami taki problem! Zgłoszę to w biurze i jutro o 12 przeprowadzę już nie wizytę a kontrolę. Żegnam! - Po czym odłożyła owoce i podeszła do kasy, połączyła się z kimś i odeszła przepraszając. - Lębork jak zwykle nieprzygotowany. Jutro zapowiedziałam im kontrolę i wyciągnę konsekwencje. Chyba myślą, że są tu na wakacjach. Tak, już wracam.
Jak wyszła to ja musiałem wyjść zapalić, a KM zmienić gacie. Mało żeśmy na zawał nie zeszli, a to kontrola ale nie u nas. Jakiś czas później KM przychodzi i mówi, że nam też by się taka Katarzyna przydała, żeby powyciągać konsekwencję i donieść górze. Żeby nie wykrakała czasem :P
10 notes · View notes
myslodsiewniav · 7 months
Text
26.02.2024
Nadal nie zrobiłam tego albumu za 2023.
Za dużo się działo.
Ech.
Wizualizuję nasze wakacje w Turcji (nie mogę się doczekać). Tak będziemy spędzać czas i to jest pewne:
Tumblr media
Prawdę mówiąc chodzi za mną wizja objazdu wybrzeża na rowerach, ale jak mój chłopak znalazł w piątek opcję z quadami obok naszego hotelu to od razu się zapaliłam! OMG! CHCĘ! Nigdy jeszcze nie jeździłam na quadzie!
Mój entuzjazm zdziwił mojego chłopaka - był przekonany z jakiegoś powodu, że wymienię mu z jakich powodów obawiam się w ogóle realizacji takiego pomysłu - bo szybko, bo niebezpiecznie itp. Na moje "niebezpiecznie, bo boję się wypadku, sure, nie wiem jak jeździć, ale chcę spróbować!" mój partner uniósł wysoko brwi ze zdumienia. Jak to się stało, że myśli chłopak, że ja nie będę chciała uczestniczyć w tak dobrej zabawie? Nie wiem. Nie wiem jakie moje wartości lub zachowania mu się nie składają. Powiedział, że był przekonany, że jeżeli będzie musiał mnie namawiać, a jak się zgodzę to pojedziemy na jednym xD. A tym czasem bez namawiania jestem entuzjastycznie nastawiona do opcji "my dwoje, dwa quady, plaża czy tam tor i wyścigi". Facet pojąć tego chwilę nie mógł. Musiałam mu przypomnieć, że przecież rozmawia z babeczką, która jako nastolatka wymykała się z kuzynem z domu by pojeździć po polach i lasach na cichaczem wyprowadzonym z domu motorze wujka. I nawet mieliśmy wypadek xD. Jeździliśmy po wałach, po polnych wertepach... Na zmianę: raz ja kierowałam, raz kuzyn.
Na tą uwagę mój chłopak zareagował "okay, to co powiesz na całodniową wycieczkę, która jest połączniem jazdy na quadach z survivalowym raftingiem w górach, na przełomie rzeki?". Da fak? Przyznaję, tym mnie zaskoczył i zatkał na moment. Ale jeżeli będziemy mieć przewodnika... To why not? xD
To brzmi jak przygoda!
xD
Ale trzeba będzie zainwestować w dobre ubezpieczenie (bo rafting to chyba sporty ekstremalne, nie?).
Więc wizualizuję swoje upragnione wakacje DALEJ. Mrrr...
Tumblr media
Ponad to - jestem chora.
Nadal chora.
Nadal wiele rzeczy mam do zrobienia "na wczoraj".
Niestety.
Z rzeczy "przygodowych" - miałam przygodę w piątek. :/ Niestety. Zabrałam mojego czworonożnego malca na długi spacer do największego w okolicy parku. Podczas całego spaceru rozmawiałam z siostrą przez telefon: akurat miała chwilę spokoju z synkiem. Młody już kojarzy co i jak, jest bardzo kontaktowym malutkim człowiekiem. Problem teraz jest taki, że rosną mu ząbki, więc albo płacze, albo wkurza się (bo próbuje stanąć na nóżkach i mu nie wychodzi - wtedy płacze z frustracji), albo zżera babcię xD Co rozmawiam z mamą to zachwyca się, że mały jest taki dzielny i cudowny oraz, że właśnie - wkurzył się i ją pokąsał tym swoim jedynym ząbkiem. xD
Siostra najpierw małego na rękach nosiła, a potem go karmiła - ale podczas rozmowy ze mną w pewnym momencie zeszła na zawał serca, bo młody zachowywał się tak, jakby się zadławił i nie mógł oddychać.
Fajnie jest móc z nią tak rozmawiać.
Interesuje ją nasz plan na wyjście w góry, ma wiele wskazówek (bo zdecydowaliśmy, że w tym roku wejdziemy na Rysy). Nawet ostatnio żartowała, że z perspektywy czasu to poprzednie miesiące rodzicielstwa to były jednak łatwiejsze niż ten etap, w który weszli teraz; że chociaż mówiła, że nie może się doczekać, aż będzie młody chodził i bardziej kontaktował, bo zanim się to stało to było ciężko, to jednak stwierdza, że teraz bywa jednak ciężej. Zażartowała, że samą ją to dziwi - że sama nie wie czego chce i widzi, że doświadczenia weryfikują jej tezy i oświadczenia uprzednie. Szwagier wtedy rzucił "chcesz mieć dorosłego syna, który sam się nakarmi, a poza tym chcesz jeździć ze mną i pieskiem w górki, zdobywać szczyty świata i wspinać się na ścianki" - co obydwoje skwitowali pełnym porozumienia i humoru uśmiechem. Że chyba tak xD
Miło mi było podczas tego piątkowego spacerku w parku z pieskiem, z siostrą na słuchawkach. Bo przebywanie w naturze zawsze jest super, tym bardziej po chorobie, która wycięła mnie z życia na okres pon-środa, dopiero w piątek czułam się jako-tako. Psiunia się nawąchała nowych zapachów, z siostrą porozmawiałam. Miło było, serio. Wiewiórki dokarmiłam. :D
No i wracam sobie do domu, już na ostatniej prostej tramwajem (nie po to wiozłam lękliwego pieska do natury, żeby ją stresować potem pieszym powrotem wzdłuż jednej z najbardziej ruchliwych ulic, gdzie jest masę zapachów, dźwięków i pędu, którego zwyczajnie się maluch boi). Siedzę w tramwaju, słucham siostry opowiadającej mi jakąś historię, poluzowałam smycz by moja mała niunia mogła oglądać zza przeszklonych drzwi tramwaju ruch na ulicy (bardzo to lubi). I nagle... z kabiny motorniczego wysiada mężczyzna. W koszulce z logo MPK, więc wiadomo, to nasz motorniczy. I podchodzi mnie na wkurwie. Od razu opiera się o okno nad moim siedzeniem i o uchwyt przy fotelu przede mną - odcinając mi drogę ucieczki, jak to robią kanarzy. Mężczyzna ma mocno zagryzioną szczękę, napięte mięśnie, wypiętą pierś i szeroko rozstawione nogi. Cała jego postura mówi "CHCESZ WPIERDOL!?".
No szok.
Zaskoczona zamieram, a on coś do mnie mówi. Jest aż czerwony na twarzy. Nie słyszę, bo siostra mi coś relacjonowała na słuchawkach. Wyciągam z uszu słuchawki i nadal w lekkim szoku proszę by powtórzył co mówił, bo niestety nie słyszałam. Typ jeszcze bardziej się denerwuje, nachyla nade mną i zirytowany pyta gdzie jest kaganiec mojego psa.
Uczciwie mówię, że nie mam, bo nie muszę mieć kagańca. Nie w tramwaju. W PKP - owszem, ale jeżeli współpasażerowie wyrażą zgodę można ściągnąć kaganiec, ale w tramwaju - nope. Sprawdzałam to rok temu, zanim dokonałam adopcji.
A facet wybucha do mnie, że się mylę! Że w regulaminie jest inaczej! I po prostu pieni się, wydziera, strzela do mnie w nerwach informacjami z regulaminu.
Zaskoczenie tym większe mnie dosięga, bo jego zachowanie nie jest współmierne do mojego zachowania czy w ogóle do sytuacji. Przecież to wszystko można inaczej powiedzieć.
Zaciekawiona - ale też spokojna mimo jego furiackiego zachowania - pytam go kiedy został zmieniony regulamin (w tym czasie mój przerażony zachowaniem tego pana piesek na zmianę ciągnął do drzwi, to ze skulonym ogonkiem chowała się pod moje siedzenie). Że nie wiedziałam o zmianach, że wystarczy poinformować mnie o zmianach w wytycznych o których nie wiedziałam. W przyszłości będę o tym pamiętać.
A facet jakby... niezadowolony? Nie wiem. Chyba liczył na to, że zacznę się z nim wykłócać? Że wejdę na ten sam ton co on, że zacznę krzyczeć? Oponować? Nie wiem. Moja odpowiedź go najpierw zdziwiła. Milczał sekundę i miałam wrażenie, że aż w nim wrze, że zaraz wybuchnie. I nagle wybuchł, nadal tym pełnym oburzenia i wrzeszczącej kłótliwości tonem chce, abym mu okazała W TEJ CHWILI książeczkę szczepień mojego psa. Zaskoczona - zarówno tonem, jak i jego żądaniem, przez nerwowy śmiech, którym pokryłam stres (no jednak ktoś się na mnie wydziera) przyznałam, że nie mam jej przy sobie, bo pojechałam dosłowni kilka przystanków od miejsca zamieszkania by zabrać pieska na fajny spacerek. Nie sądziłam, że taka książeczka jest potrzebna - jak mówiłam, gdy rok temu sprawdzałam regulamin nie było tej informacji.
Na to typ dalej się darł "Proszę pani, jak pies ma jeździć tramwajem to właściciel musi mieć jego książeczkę potwierdzającą odbyte szczepienia, a pies musi mieć kaganiec!" - i drze się typ dalej, dobitnym tonem, pochylając się nade mną. Przypomniałam typowi, że jeżeli zmiana była wprowadzona niedawno, a o kagańcu nie wiedziałam to tym bardziej nie mogłam wiedzieć o książeczce, co tym bardziej nie usprawiedliwia tonu jakim do mnie mówi, a żądanie okazania książeczki w obliczu tych informacji wydaje się absurdalnie. Niemniej dziękuję za poinformowanie mnie o tym, na przyszłość będę o tym pamiętać.
Ale typ - na mój spokojny ton DALEJ się do mnie wydzierał, DALEJ powtarzał, że regulamin, że właściciel psa musi to-tam-owamto.
MAsakra.
To przemoc.
Przerwałam mu, spokojnie zapytałam go on w ten sposób próbuje mi powiedzieć, że nie mogę jechać dalej o te kilka przystanków? Czy chce, abym wysiadła?
Zatkało go.
Zdzwiony wybuchnął "NO TAK, PIES NIE MA KAGAŃCA, A PANI KSIĄŻECZKI!".
Zauważyłam, że wystarczyło to powiedzieć - nie musiał krzyczeć, nie musiał podnosić głosu.
Wyszłam z tramwaju czując ulgę, że to poczucie opresji i ten ton, ten krzyk, ten sposób komunikacji się zakończył.
Zadzwoniłam na infolinię MPK, potwierdzono mi zamiany w regulaminie, pani na infolinii potwierdziła, że w razie, gdyby mój piesek kogoś ugryzł to nie ja, a motorniczy tramwaju będzie w pierwszej kolejności pociągnięty do odpowiedzialności prawnej za brak interwencji.
Okay, to tłumaczy dlaczego ten pan reagował tak nieproporcjonalnie do sytuacji.
Pani z infolinii mnie przeprosiła za jego zachowanie, potwierdziła, że wystarczy sam kaganiec, jak będzie kaganiec to prawdopodobnie nikt o książeczkę nie zapyta.
Niby okay... Ale standard zachowania motorniczego był niski...
Próbuje mu pisać usprawiedliwienia - że nie wiadomo z jakimi osobami ma do czynienia itp. Ale i tak MNIE źle potraktował.
Nie ma tego złego - wróciłam z pieskiem do domu o wiele dłuższą drogą, podwórkami, ale stresu niepotrzebnego pozbyć się nei mogłam.
9 notes · View notes
niechciaana · 2 months
Text
3 rzeczy, które musisz zrozumieć o życiu:
Im bardziej lubisz siebie, tym mniej będziesz potrzebować, aby inni Cię lubili.
Jeśli będziesz nadal nosić te same cegły, zbudujesz ten sam dom. Czyli bez zmian, nie ma zmiany.
Upadki nauczą Cię więcej niż szczyty mogłyby Cię nauczyć kiedykolwiek.
3 notes · View notes
nasze-zd · 10 days
Text
Do Milford Sound!
22 kwietnia 2024 rano. Do Milford Sound wiedzie tylko jedna droga: numer 94. Minąwszy ostatnie zabudowania miasteczka Te Anau mamy przed sobą 110 km szosy bez osad, sklepów, stacji benzynowych ani nawet skrzyżowań z drogami innymi niż gruntowe, a i tych jest tylko kilka. Ta być może najdłuższa ślepa ulica tego kraju to jedyny sposób, by własnym autem dotrzeć w samo serce Parku Narodowego Fiordland i zobaczyć jedno z najpiękniejszych miejsc Nowej Zelandii, a według niektórych plebiscytów także i świata.
Pierwsze 30 km wiedzie wzdłuż Jeziora Te Anau. Jest dość płasko i zwyczajnie, ale tuż obok, na drugim brzegu, oraz nieco przed nami wznosi się mur postrzępionych szczytów, coraz ostrzej odcinający się od nieba wraz ze wstającym dniem. Ten odcinek pokonujemy szybko, droga jest łatwa i jeszcze pusta.
Tumblr media
Gdy mijamy granicę parku narodowego, dziewięćdziesiątkaczwórka zmienia swój charakter. Teraz jedziemy przykryci koronami drzew w gęstym lesie deszczowym a tylko w nielicznych przerwach orientujemy się, że wjechaliśmy w wielką, płaskodenną dolinę polodowcową. Po obu stronach spomiędzy liści prześwitują groźnie piętrzące się szczyty, porośnięte na dole zieloną gęstwiną, a hen wysoko zwieńczone turniami oprószonymi śniegiem.
Tumblr media
Im wyżej w górę tej doliny się pniemy, tym bardziej kręta i niebezpieczna staje się droga. To wgryza się w skałę i zwęża, to wybiega na środek doliny, pozwalając zobaczyć, w jak głębokiej znaleźliśmy się studni. Za oknem nie widać już szczytów, tylko niekończące się urwiska szarego granitu i dopiero przyklejenie oczu do szyby pozwala zobaczyć kawałek nieba wysoko.
Tumblr media
Przy jednym z takich urwisk droga wbija się w masyw tunelem, długim na ponad kilometr, jednopasmowym, bardzo stromym i jakby prowizorycznym. Jest słabo oświetlony, nawierzchnia nierówna. Nie ma obudowy, z wyjątkiem miejsca, gdzie ze ściany leje się do środka potok wody — przez moment widać, jak ginie w rynnie odwadniającej. Staram się utrzymać obowiązującą prędkość 30 km/h, ale mocny spadek pcha auto dużo szybciej, nawet na najniższym biegu.
Tumblr media
Za tunelem jesteśmy już po zachodniej stronie gór. Przekroczyliśmy The Great Divide, czyli dział wodny Oceanu Spokojnego i Morza Tasmana. Z niemal tysiąca metrów nad poziomem morza musimy teraz zjechać na sam jego brzeg, i to szybko. Zostało jeszcze kilkanaście kilometrów. Po tej stronie jest znacznie więcej chmur i widoki są na razie ograniczone. Poza tym wkrótce i tak przykrywa nas baldachim lasu deszczowego i pod nim osiągamy wkrótce fiord, powoli odkrywający pierzynę porannych mgieł.
Tumblr media
Półtoragodzinna podróż była przygodą sama w sobie, dlatego o samym Milford Sound w następnym odcinku. Albo nawet kilku, bo szkoda byłoby go zbyt powierzchownie potraktować.
3 notes · View notes
krwioholik · 1 year
Note
Regis na wakacjach może? Jakiś takich prompt gdzie po prostu odpoczywa i czuje się staro
|| A bit of rare, Polish writing from me :) For English look below the cut! It's a rough translation by Google Translate because I'm too tired to rewrite it in another language but it did a decent job ;) ||
Świt wstawał nad bezkresem morza łuną złocistego światła a szum fal przerywały jedynie pojedyncze pokrzykiwania mew. Schodzący z wydmy wampir zatrzymał się na moment, biorąc głęboki oddech i podziwiając rozciągający się przed nim widok pustej plaży i zabarwionego złotem słońca morza. Tak, pomyślał sam do siebie, to był dobry wybór. Tu rzeczywiście da się odpocząć.
Ruszając w dół wydmy ścieżką wiodącą na plażę, wspomniał zeszłoroczne wakacje. Jedź w góry, namawiali go znajomi alpiniści, którzy przychodzili do niego regularnie po maść z arniki na bolące stopy. W górach jest inne powietrze, a i nie ma nic piękniejszego niż szczyty o poranku! Cóż, Emiel miał słabość do górskich widoków. Co więcej, w granicznych górach rosło kilka rzadkich gatunków kwiatów, których nie można było znaleźć już nigdzie indziej, a których zapas właśnie mu się kończył. Pojechał. I jakże tego żałował!
Wypoczynkowe miasto, w którym zatrzymał się za radą alpinistów, aż pękało w szwach od kuracjuszy wszelkiej maści. Nic nie pomagało wstawanie przed świtem, bo ci co ambitniejsi już i tak byli na szlakach wiodących w góry, na szczyty i do urokliwych jezior. W dzień tłumy były tam gorsze niż na rynku w Novigradzie a nocą... O, nocą to się dopiero działo! Śpiew, tańce, muzyka i odgłosy uciesznych, pijackich zabaw wszelkiej maści, które w nieprzyjemny sposób przypominały mu wstydliwe czasy młodości. Nie, Regis nie odpoczął w górach.
Biała plaża, która rozciągała się przednim gdy zszedł z wydmy była jednak pusta. Bystre oczy wampira dostrzegały co prawda i na niej pewne ruchy, były to jednak tylko kraby i przelatujące tu i ówdzie ptaki. Cisza, spokój, powiew chłodnego, morskiego wiatru. Tak, morze to był zdecydowanie lepszy pomysł.
Znajdując sobie najprzyjemniej wyglądający zakątek piasku, wampir rozłożył cienki koc na którym usiadł. Gdy słońce wstało już na dobre, wbił w piach również nieduży parasol, chroniący go od bezpośredniego dotyku promieni. Chociaż jako urodzony w tym świecie był już całkiem dobrze przystosowany do jego światła, zbyt długa i bezpośrednia ekspozycja wciąż nie była przesadnie przyjemna.
Wiatr chłodził, morze szumiało, a Regis westchnął z zadowoleniem, oparty karkiem o swoją torbę i czytając książkę, która długo się naczekała aż wreszcie się za nią zabierze.
Pierwsi ludzie zaczęli pojawiać się niecałą godzinę później. Wpierw nie przeszkadzało to wampirowi za bardzo, było ich bowiem niewielu a plaża długa i szeroka, każdy zaś wybierał dla siebie miejsce w rozsądnej odległości od innych. Jednak im wyżej słońce wschodziło na niebie, tym więcej wczasowiczów przybywało na plażę. Coraz większe grupy, już nie tylko pary czy małe rodziny z dziećmi, ale całe biwaki, których pociechy biegały we wszystkie strony obsypując się piachem, pokrzykując do siebie nawzajem w zabawach, ciągnąc matki za spódnice i domagając się a to picia, a to jedzenia, a to pączków z makiem. Co prawda marszcząc nos lecz wciąż z niejaką nadzieją, Regis próbował skupić się na książce.
Tłumy jednak nie przestawały napływać i w przeciągu może godziny plaża już praktycznie pękała w szwach. Nie było już miejsca, by siadać z dala od innych. Poniżej wampira siedziała rodzina z dwójką małych dzieci, powyżej para z nadpobudliwym psem, który nieustannie ciągnął za krótką smycz i podduszał się na obroży, nic sobie jednak z tego nie robiąc i tylko charcząc jak zarzynany zwierz węsząc w piasku. Na prawo rozsiadła się grupa znajomych ze swymi dziećmi, ewidentnie po raz pierwszy w życiu widzących piasek bo nawet po trzydziestu minutach nie były w stanie przestać się nim rzucać.
Cierpliwość Regisa kurczyła się współmiernie do wzrastającego zgiełku i hałasu. Gdy po raz czwarty strzepywał piasek z kartek książki, wykrzywił już usta w wyrazie zniesmaczenia i rosnącej frustracji. Tego, co działo się na plaży, już na pewno nie można było nazwać odpoczynkiem. Czarę goryczy przepełnił zaś denerwująco przeszywający głos obnośnego sprzedawcy, który wędrował w tę i we w tę, nawołując do zakupu kukurydzy, która swym zapachem zdradzała wampirowi raczej chciwość sprzedawcy niż zachwalaną świeżość.
Wampir otrzepał książkę po raz kolejny, schował ją do torby, zwinął koc i złożył parasol. Mimo uszu puścił już mało subtelne komentarze jego plażowych sąsiadów, radujących się z tego, że zwalnia miejsce, chociaż kły świerzbiły go żeby coś powiedzieć.
Nie warto, pomyślał sam do siebie, zakładając torbę na ramię i ruszając z powrotem w górę wydmy. Prędzej tu świra dostanę, niż odpocznę. W rzyć mi takie wakacje.
Jeszcze tego samego dnia udał się w podróż powrotną do domu, woląc być już nawet stratnym na zaliczce za wynajęty pokój niż męczyć się nie wiadomo po co, kiedy ten sposób wypoczynku ewidentnie nie był dla niego.
Mierny humor opuścił go w zasadzie dopiero gdy następnego dnia wszedł już na ścieżkę prowadzącą bezpośrednio do jego chatynki, gdy wrócił pośród swoje słoje, fiolki, wagi i mikstury. Pogoda była ładna więc zaparzył sobie herbaty, usiadł w kwietnym ogrodzie wystawiając świeżą wodę i poczęstunek dla kruków. Pobliski las szumiał cicho, gdzieś w oddali zaszczekał pies. Jako iż wszyscy jego pacjenci byli przekonani, że wyjechał, nikt nawet nie zapuszczał się w pobliże. Zamykając oczy, Regis westchnął z zadowoleniem.
Wypoczywał.
Dawn was rising above the vastness of the sea with a glow of golden light and the sound of the waves was interrupted only by single calls of seagulls. Coming down the dune, the vampire paused for a moment, taking a deep breath and admiring the view of the empty beach and the golden sun-tinged sea stretching out before him. Yes, he thought to himself, it was a good choice. You can really relax here.
As he made his way down the dune path to the beach, he thought back to last year's vacation. Go to the mountains, he was urged by mountaineer friends who came to him regularly for arnica ointment for aching feet. There is a different air in the mountains, and there is nothing more beautiful than the peaks in the morning! Well, Emiel had a soft spot for mountain views. What's more, in the mountains on the border there were a few rare flowers that could not be found anywhere else, and he was running out of supplies. He drove. And how he regretted it!
The resort town where he stopped on the advice of mountain climbers was bursting at the seams with patients of all kinds. Nothing helped getting up before dawn, because those who were more ambitious were already on the trails leading to the mountains, to the peaks and to the charming lakes. During the day the crowds were worse there than in the square in Novigrad and at night… Oh, it was only at night that it happened! Singing, dancing, music, and the sounds of all sorts of fun drunken parties that unpleasantly reminded him of the embarrassing days of his youth. No, Regis didn't rest in the mountains.
The white beach that stretched out in front of him as he descended the dune, however, was empty. The vampire's keen eyes saw some movements on it, but they were only crabs and birds flying here and there. Peace and quiet, a breath of cool sea wind. Yes, the sea was definitely a better idea.
Finding the nicest-looking corner of the sand, the vampire spread out a thin blanket on which he sat down. When the sun was up for good, he also stuck a small umbrella in the sand, protecting him from the direct touch of the rays. Although born into this world he was already quite well adapted to its light, too long and direct exposure was still not overly pleasant.
The wind was cooling, the sea was roaring, and Regis sighed contentedly, leaning his neck against his bag and reading a book that he had been waiting for a long time to finally get to it.
The first people started arriving less than an hour later. At first it didn't bother the vampire too much, because there were few of them and the beach was long and wide, and everyone chose a place for themselves at a reasonable distance from the others. However, the higher the sun rose in the sky, the more vacationers flocked to the beach. More and more groups, not just couples or small families with children, but entire campsites, whose children ran in all directions, showering each other with sand, shouting at each other while playing, pulling mothers by the skirts and demanding water, food, and donuts with poppy seeds. Wrinkling his nose, but still with some hope, Regis tried to focus on the book.
The crowds, however, continued to pour in, and within an hour or so the beach was practically bursting at the seams. There was no place to sit away from others anymore. Below the vampire sat a family with two small children, above a couple with a hyperactive dog who constantly pulled on the short leash and choked on the collar, but did not care about it and just wheezed like a slaughtered animal sniffing in the sand. On the right sat a group of friends with their children, clearly seeing sand for the first time in their lives because even after thirty minutes they were unable to stop throwing it.
Regis's patience waned in proportion to the increasing tumult and noise. As he brushed the sand off the pages of the book for the fourth time, his mouth twitched in disgust and growing frustration. What was happening on the beach certainly could not be called rest. The cup of bitterness was filled with the irritatingly piercing voice of the salesman who wandered back and forth, calling for the purchase of corn, which by its smell betrayed to the vampire the seller's greed rather than the advertised freshness.
The vampire brushed the book off again, put it in his bag, rolled up the blanket, and folded the umbrella. He had already let go of the unsubtle comments of his beach neighbors who were happy to be clearing up space, though his fangs itched to say something.
Not worth it, he thought to himself as he slung the bag over his shoulder and headed back up the dune. I'd rather go nuts here than rest. Wish me such a holiday.
On the same day he went back home, preferring to lose even on the advance payment for the rented room than to suffer for some unknown reason, when this way of rest was clearly not for him.
The mediocre mood did not leave him until the next day he had already entered the path leading directly to his hut, when he returned among his jars, vials, scales and potions. The weather was nice, so he made himself some tea, sat in the flower garden, putting out fresh water and a treat for the ravens. The nearby forest rustled softly, a dog barked somewhere in the distance. Since all his patients were convinced that he had left, no one even ventured anywhere near. Closing his eyes, Regis sighed contentedly.
He was resting.
17 notes · View notes
yellowmanula · 3 months
Text
Tumblr media Tumblr media
Przetłumaczyłam humoreskę Keatsa o sobie samym, którą czytają w UK dzieciaczki z podstawówki. Po kilku godzinach rymowania w klimacie XIX wieku (w dodatku niepoważnym) nie mogę się odnaleźć we wspólczesności xd. A wiersz biały wydaje się dziwny i kanciasty. Hehe. Wiem, że chwilowe.
Piosnka o mnie samym
I
Był sobie raz niegrzeczny chłopak Niegrzeczny chłopak to był, Do domu kierował się na opak, W głośnej mowie się skrył, Zapakował raz wielki ciężar, W torbie była Księga, Pełna samogłosek, Koszula, Para ręczników, Lekka czapka, Jedna do spania, Szczotka do włosów, Grzebień do czesania, Nowe pończochy, I cztery dodatkowe pary, Chciałoby się rzec O! Ten plecak stary, Ciężki jest na plecach, Więc w porę się skupił, I nieco ocucił, wytężył Węch co północ wyczuwa I wszelkie przeszkody sprawnie usuwał, Tak więc nos go pokierował, Iść na północ chłopak zamiarkował.
II
Był sobie raz niegrzeczny chłopak, Niegrzeczny chłopak to był, Pisałby tylko wiersze, Poza tym nie robiłby nic, Wziął raz Do ręki Flakon atramentu Oraz pióro, Ustępujące jedynie górom, W ten Czy inny sposób, W znoju już wbiegał Na szczyty, mijając Sadzawki gdzie żyją ryby, I duchy I szeptuchy, Widział posterunki  I przybudówki, Pisał to strudzony, W płaszczu, Trzesąc się z zimna, Lękając się choroby, Pisał też  Gdy ciepło mu było, Och i ile w tym uroku tkwiło, Że węchu mu nie ubyło, I na północ podążał, Na północ zdążał, Za północą nosem wodząc,  Północnym wiatrem się chłodząc.
III.
Był sobie raz niegrzeczny chłopak, Niegrzeczny chłopak to był, Trzymał rybki trzy małe, W małej balii ponad miarę, Niepomny  Pokojówki zakazów, I babki swej nakazów, Często  Żwawo rankiem Wstawał, I na prędce Radę dawał, Dobiec do strumienia, I zabrać do domu Ciernika,  Cierniczka Nie za tłustego, Podobnie płotki jak rękawiczki małe Niewiele  Większe Od niemowlaka Paluszka serdecznego O jak się dorobił  Gdy za te rybki Kupił na targu Czajniczek Bez płacenia tych okropnych zaliczek Kupił nowy Śliczny czajniczek A pomógł mu w tym cierniczek
IV
Był sobie raz niegrzeczny chłopak, Niegrzeczny chłopak to był, Uciekł więc raz do Szkocji, Był bowiem głodny emocji, Odkrył zaś tam, że ziemie Są twarde jak Kamienie, A pola uprawne Ciągną się długo, Piosnka zaś potrwa niedługo, Choć może to i kolęda, A wiśnia choć z drzewa Zdjęta nadal czerwona jak mięsa, Że ołów Ciężki jak Dwukrotna izba, To tak naprawdę osiemdziesiąt Liczba, Że drzwi są drewniane Jak te w Anglii widziane, Więc w butach tak swych stojąc Nie mógł tego wprost pojąć, Pojąć tego nie mógł, Tak w butach tych swych stojąc. A tutaj Oryginał: A Song About Myself
There was a naughty boy, A naughty boy was he, He would not stop at home, He could not quiet be-
He took In his knapsack A book Full of vowels
And a shirt With some towels, A slight cap For night cap, A hair brush, Comb ditto, New stockings For old ones Would split O! This knapsack Tight at’s back He rivetted close And followed his nose To the north, To the north, And follow’d his nose To the north.
II
There was a naughty boy And a naughty boy was he, For nothing would he do But scribble poetry- He took An ink stand In his hand And a pen Big as ten In the other, And away In a pother He ran To the mountains And fountains And ghostes And postes And witches And ditches And wrote In his coat When the weather Was cool, Fear of gout, And without When the weather Was warm- Och the charm When we choose To follow one’s nose To the north, To the north, To follow one’s nose To the north!
IV
There was a naughty boy And a naughty boy was he, He kept little fishes In washing tubs three In spite Of the might Of the maid Nor afraid Of his Granny-good- He often would Hurly burly Get up early And go By hook or crook To the brook And bring home Miller’s thumb, Tittlebat Not over fat, Minnows small As the stall Of a glove, Not above The size Of a nice Little baby’s Little fingers- O he made ‘Twas his trade Of fish a pretty kettle A kettle- A kettle Of fish a pretty kettle A kettle!
There was a naughty boy, And a naughty boy was he, He ran away to Scotland The people for to see- There he found That the ground Was as hard, That a yard Was as long, That a song Was as merry, That a cherry Was as red, That lead Was as weighty, That fourscore Was as eighty, That a door Was as wooden As in England- So he stood in his shoes And he wonder’d, He wonder’d, He stood in his Shoes and he wonder’d.
6 notes · View notes
wasistmitdirloss · 6 months
Text
Nie oczekuj dużego poklasku gdy będziesz osiągać sukcesy.
Nie oczekuj też że ktoś wyrwie cię z największego gówna.
Cokolwiek byś nie robił/a to ludzie będą mówić że jesteś nieudacznikiem albo będą zazdrościć determinacji gdy będziesz osiągać szczyty swoich marzeń.
Więc olej to! Bez względu na to w jakim miejscu jesteś nie licz na innych tylko na siebie.
2 notes · View notes
katy-blogg · 1 year
Text
Alfabet motylków
A- Anoreksja-moja królowa
B- Bezsilność-wkrada się w życie…
C- Chudnięcie-im więcej tym lepiej…
D- Doskonałość-zawsze daleka
E- ED-zaburzenia łaknienia
F- Figura-wciąż nie ta upragniona
G- Głodówka-szczyty wytrzymałości
H- Hamowanie głodu-tabletkami…
I- Izolacja-tylko ja i ana
J- Jedzenie-zabronione!
K- Kalorie-obsesja liczenia
L- Lustro-odbicie sprawia rozpacz
M- Męczarnia-katowanie się ćwiczeniami
N- Nałóg-nie do zwyciężenia
O- Osamotnienie-przecież nikt nie rozumie
P- Pragnienie-bycia piękną...
R- Ratunek-ale po co…
S- Satysfakcja-jest cudowna…
T- Thinspiracje-pomagają
U- Ukrywanie niejedzenia-ciągły stres
W- Ważenie się-chwila niepewności
Z- Zero-wymarzona waga…
źródło: http://motyleproana.blogspot.com/?m=1
13 notes · View notes
myslodsiewniav · 1 year
Text
Dzień dobry poniedziałku!
:D :D :D
Ale mi fajnie!
Chociaż mi się diaaaaabelnie nie chciało wstałam o tej 6 rano (wystarczyłaby mi godzina dłużej snu, muszę chyba się wcześniej kłaść spać) i zabrałam psiecko na bieganko.
Słuchałam do tego tej pozycji:
Tumblr media
Fantastyczna okładka mnie zaciekawiła. Do tego treść jest spoko (póki przerobiłam 2 z 10 tematów jakie obiecuje we wstępie książka)! Niestety jakoś nie trafia do mnie sposób przekazywania wiedzy na instagranie/w reelsach Babki od Histy (nie mój rytm, nie mój sposób przetwarzania - drażni mnie po prostu, tracę uważność), ale gdy lektorka czyta mi audiobook to treści pani Agnieszki Jankowiak-Maik stają się dla mnie zupełnie zrozumiałe, przyjemne, ciekawe i wciągające. :D
Nawet zastanawiam się nad sprezentowaniem tej pozycji pod choinkę tacie i dziadkowi O.
Biegałam z małą przed 40 minut, wróciłam do domu, nakarmiłam ją (puszka z tartą marchewką i prebiotykiem) - zostawiłam jedzącego pieska w domu, a sama poszłam na rower <3 Godzina jazdy po centkowanym promieniami słońca parku - w uszach książka i śpiew ptaków. Zewsząd otaczała mnie wiosenna słota, brązowa, mokra ziemia, odbijające się błękitne niebo w licznych kałużach, soczysta zieleń powoli kiełkująca między szarawym welonem będącym konsekwencją przejścia zimy... I ten trel ptaków! I ci wszyscy parkowi biegacze.
Cisza, spokój.
To jest cudowne jaką przebywanie w naturze robi przestrzeń w głowie! Wyobrażałam sobie, jakbym mogła ten proces "czyszczenia" ze zbędnych myśli przedstawić graficznie. Jakby takie duszki wysypujące się z głowy, pozostawiane za mną z każdym ruchem nogami, z każdym obrotem pedałów.
Gdy o tym myślałam właśnie słuchałam fragmentu w którym jeden z kronikarzy wyjaśniał, że chrzest Polski miał polegać na (parafraza) uleczeniu ducha pogaństwa i zastąpienia go "czystym" duchem świętym. Gdybym była bardziej wierząca (tu: mnie wkurwiona na Kościół Katolicki, ich mizoginię, patriarchat, obłudę itp) to całkiem by mnie to chwyciło hehe. [Właśnie mi się przypomniało, że mam do przeczytania nowy artykuł Obirka na oko.press]
Wróciłam do domu z trzęsącymi się od zmęczenia mieśniami ud i łydek. Zajebiste uczucie. :D
Nastawiłam wodę, wrzuciłam do piekarnika (by je odgrzać) przyszykowane wczoraj babeczki śniadaniowe, wskoczyłam pod ZIMNY szybki prysznic (tak zimny, że aż pisnęłam), a potem się cała nakremowałam, użyłam balsamu, kremu do oczu (rozjaśniającego).
Zrobiłam sobie kawę i zjadłam śniadanie. Na balkonie. Wśród moich wszystkich odbijających truskawek (wszystkie krzaczki puściły już zielone liście). Z książką na uszach i z moim brykającym szczenięciem (co rano niestrudzenie wynosi na balkon 70% swoich zabawek, które muszę zbierać, bo nie zawsze jest tam dostatecznie sucho xD).
Ech.
Przypomniałam sobie co zamówiliśmy - przenośny palnik. Znowu sobie zwizualizzowałam obraz, który mój O. namalował mi przed oczami. Wyobraź sobie, że w WOLNY DZIEŃ budzisz się rano. Twoje ciało jest jeszcze ciepłe, wiotkie snem. Czujesz na twarzy zarówno chłód poranka, jak i ciepło w miejscach w które padają promienie słońca. Przeciągasz się i wtedy dociera do ciebie, że masz ograniczoną przestrzeń - rękami zahaczasz o sufit, nogami o okno. Śpisz w samochodzie, w śpiworze. Jesteś w podróży! I nagle sobie przypominasz gdzie jesteś, rośnie w tobie ekscytacja, dreszczyk przebiega w górę, wzdłóż kręgosłupa! Nie możesz się doczekać, by chłonąć to miejsce, więc rozwierasz powieki i pożerasz oczyma otoczenie. Widzisz ten parking, widzisz szczyty na horyzoncie i serce tobie bije jak szalone. Coś w tobie, coś pod skórą krzyczy, że musisz wyjść, więc wyskakujesz ze śpiwora, wsuwasz buty bez wiązania i wychodzisz na zroszoną trawę. Wokół Alpy, monumentalne szczyty pysznią się szarością grani i błękitem czap śniegu na tle nieba o wschodzie słońca, a na horyzoncie majaczą wieżyczki nieprawdopodobnych (i będących jawną fanaberią, symbolem arogancji i niedorzeczności) zamków oraz zwykłe, ale nie zwykłe (typowe dla tego regionu) zabudowana gospodarcze tutejszych górali, którzy po prostu: mieszkają tu i wiodą swoje życie z małymi i większymi problemami, radościami. Chłoniesz. To jest impresja! To jest obraz, to wrażenie, to muzyka. Chłoniesz i to wszytsko przepływa przez ciebie, delektujesz się nowym. Spełnianiem marzeń o podróżach. Wyciągasz z samochodu palnik, przykręcasz do kartridża, zapalasz zapałkami. Stawiasz na palniku kawiarkę i powoli, w tej ciszy, w tym nieprawdopodobnym, cichym, trochę surowym, a trochę baśniowym miejscu kontemplujesz chwilę, kolory, zapachy, wilgotność powietrza, surowość porannego wiatru... i zapach kawy. Mrrrrr... Jesteś czuciem... Zapadasz się. Przytulasz się do towarzysza i czujesz, i słuchasz, i smakujesz, i milczysz... i tyle wystarczy...
I to właśnie nas czeka za dwa tygodnie :D Nie mogę się doczekać!
A póki co rozpiera mnie radość! :D
Biorę się za prackę!
Miłego dnia!
8 notes · View notes